Dworek
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dworek
Dworek umiejscowiony jest w malowniczym zakole dość nietypowego lasu w którym przeważają lipy, brzozy, a po dywanie zielonej trawy snują się jaśminowe krzewy. Budynek swymi gabarytami śmiało może powalczyć o miano co najwyżej średniego, jednak po wejściu odnosi się wrażenie, że jest znacznie większy niżby mogło się to wydawać na pierwszy rzut oka. Wszystkiemu winne są jasne wnętrza w których dominują ciepłe odcienie beżu mieszając się ze złoceniami oraz marmurowymi rzeźbami, jasne dębowe podłogi i nieco stare, lecz gustowne meble ocieplające wnętrza swym stonowanym brązem.
Parter rezydencji jest niemal w całości poświęcony gościom. Ze wschodu z tą częścią, wąskim korytarzem łączona jest kuchnia oraz pokoje dla służby. Na piętrze zaś oraz poddaszu znajdują się bardziej prywatne pomieszczenia należące do domowników.
Parter rezydencji jest niemal w całości poświęcony gościom. Ze wschodu z tą częścią, wąskim korytarzem łączona jest kuchnia oraz pokoje dla służby. Na piętrze zaś oraz poddaszu znajdują się bardziej prywatne pomieszczenia należące do domowników.
Inara nie wierzyła, że los jest z góry ustalony. Można było zmienić swoje życie, tylko trzeba było rzeczywiście chcieć to zrobić. Oczywiście często wyskakiwały trudności, zupełnie, jakby ktoś złośliwy obserwował i rzucał pod nogi kłody, patrząc jak sobie poradzimy. Istnieć musiała też jednak, ta dobra siła - jakkolwiek by jej nie nazywać.
Choć nie znała historii Raven i tak twierdziłaby, że można coś zmienić. Panna Carrow była nawet skłonna stwierdzić, że ludzie często, sami na siebie sprowadzali nieprzychylny los, przez niewiarę we własne możliwości, przez ciągłe wracanie do ciemnej przeszłości, nagminne powtarzanie, jakie tragedie ich spotykają i..użalanie się nad sobą. Może było w tym sposobie myślenia lekkie okrucieństwo, ale ostatecznie i tak wychodziło, że miała rację. Wymagało to sporego wysiłku i często zaparcia samego siebie - ale opłacało się próbować zmieniać na lepsze. Nawet rany z przeszłości mogły zostać zaleczone. Przynajmniej w to wierzyła.
- Raz zobaczone, czy usłyszane, nie może być zapomniane - odpowiedziała jej cicho - ale nie musisz się martwić o dochowanie tajemnicy, nie mam w zwyczaju zdradzać - alchemiczka aż drgnęła na dźwięk własnych słów. Była w nich ciężka prawda, której nawet sama właścicielka się bała. Niespokojna myśl zniknęła z chwilą, gdy dostrzegła trzaskający ogień w kominku i krzątającego się w salonie ojca. Ciepło. Tak bardzo kojące. Zachichotała na łobuzerskie słowa Adriena i mrugnęła wesoło.
- No, no no...! Nie oddam ci koleżanki - ułożyła dłonie na biodrach, jakby chciała zasłonić dziewczynę przed udawaną "ofertą" ojca. Chwile później już siedziała przed kominkiem, wsłuchując się w historię taty. Podobno to Inara miała świetna pamieć, ale Adrien miał zdolność wyciągania tych najzabawniejszych historii, niemal jak mugolscy iluzjoniści - z rękawa.
- Całe 7 lat i 3 miesiące! - uniosła wskazujący palec w gorę, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku nieco fotela, w którym usiadła Raven - tylko wspomnij, że książkę sam mi podarowałeś i obiecałeś sprawić mi nową miotełkę, jak przeczytam CAŁĄ w jeden wieczór! - zatrzymała wzrok na ojcowskim obliczu, posyłając psotny uśmiech - a że, trafiło akurat, na ten konkretny wieczór, to już nie moja wina! teraz..dałabym sobie zabrać różdżkę, że zrobiłeś to specjalnie, żeby się spóźnić ja byłam tylko niewinnym narzędziem twego niecnego czynu - Inara odsłoniła ząbki w tryumfalnym wygięciu ust. Przeniosła spojrzenie na Raven, zatrzymując dłużej na pojawiającym się uśmiechu. Dobrze. O to chodziło, żeby jej koleżanka w końcu odsunęła cienie z myśli. Uśmiech dodawał jej uroku, z którym każdy wyglądał urokliwie. No..prawie każdy. istniały wyrazy imitujące ten prawdziwy. Liczyła, że córka Williama odsłania ten ciepły, skrywany fragment duszy.
- Tylko uważaj! tatko potrafi opowiadać piękne, niezwykle ciekawe i fascynujące historie! - machnęła ręką, jakby w geście salutu dla swego rodziciela - ale jeszcze piękniej wplata w to wszystko wymyślone na poczekaniu ..prześliczne bajki - mrugnęła do Raven, starając się wywołać u niej kolejną dawkę radości.
Choć nie znała historii Raven i tak twierdziłaby, że można coś zmienić. Panna Carrow była nawet skłonna stwierdzić, że ludzie często, sami na siebie sprowadzali nieprzychylny los, przez niewiarę we własne możliwości, przez ciągłe wracanie do ciemnej przeszłości, nagminne powtarzanie, jakie tragedie ich spotykają i..użalanie się nad sobą. Może było w tym sposobie myślenia lekkie okrucieństwo, ale ostatecznie i tak wychodziło, że miała rację. Wymagało to sporego wysiłku i często zaparcia samego siebie - ale opłacało się próbować zmieniać na lepsze. Nawet rany z przeszłości mogły zostać zaleczone. Przynajmniej w to wierzyła.
- Raz zobaczone, czy usłyszane, nie może być zapomniane - odpowiedziała jej cicho - ale nie musisz się martwić o dochowanie tajemnicy, nie mam w zwyczaju zdradzać - alchemiczka aż drgnęła na dźwięk własnych słów. Była w nich ciężka prawda, której nawet sama właścicielka się bała. Niespokojna myśl zniknęła z chwilą, gdy dostrzegła trzaskający ogień w kominku i krzątającego się w salonie ojca. Ciepło. Tak bardzo kojące. Zachichotała na łobuzerskie słowa Adriena i mrugnęła wesoło.
- No, no no...! Nie oddam ci koleżanki - ułożyła dłonie na biodrach, jakby chciała zasłonić dziewczynę przed udawaną "ofertą" ojca. Chwile później już siedziała przed kominkiem, wsłuchując się w historię taty. Podobno to Inara miała świetna pamieć, ale Adrien miał zdolność wyciągania tych najzabawniejszych historii, niemal jak mugolscy iluzjoniści - z rękawa.
- Całe 7 lat i 3 miesiące! - uniosła wskazujący palec w gorę, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku nieco fotela, w którym usiadła Raven - tylko wspomnij, że książkę sam mi podarowałeś i obiecałeś sprawić mi nową miotełkę, jak przeczytam CAŁĄ w jeden wieczór! - zatrzymała wzrok na ojcowskim obliczu, posyłając psotny uśmiech - a że, trafiło akurat, na ten konkretny wieczór, to już nie moja wina! teraz..dałabym sobie zabrać różdżkę, że zrobiłeś to specjalnie, żeby się spóźnić ja byłam tylko niewinnym narzędziem twego niecnego czynu - Inara odsłoniła ząbki w tryumfalnym wygięciu ust. Przeniosła spojrzenie na Raven, zatrzymując dłużej na pojawiającym się uśmiechu. Dobrze. O to chodziło, żeby jej koleżanka w końcu odsunęła cienie z myśli. Uśmiech dodawał jej uroku, z którym każdy wyglądał urokliwie. No..prawie każdy. istniały wyrazy imitujące ten prawdziwy. Liczyła, że córka Williama odsłania ten ciepły, skrywany fragment duszy.
- Tylko uważaj! tatko potrafi opowiadać piękne, niezwykle ciekawe i fascynujące historie! - machnęła ręką, jakby w geście salutu dla swego rodziciela - ale jeszcze piękniej wplata w to wszystko wymyślone na poczekaniu ..prześliczne bajki - mrugnęła do Raven, starając się wywołać u niej kolejną dawkę radości.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Tak, naprawdę. - Zauważył będąc wyraźnie rozbawionym. A przynajmniej dopóki Inara nie wyjawiła głębszej prawdy. Wywrócił wówczas oczami, wypuszczając ciężko powietrze, niczym dziecko, któremu wypominano, że podczas mierzenia temperatury ogrzewał termometr nad kubkiem gorącej herbaty.
- Niczego mi nie udowodnisz, moja droga. - Rzekł pewniej. - Poza tym kto by nie chciał się spóźnić, na taką stypę. Jeszcze żeby w planach było polowanie, to ja cie rozumiem, no ale z góry było powiedziane, że żaden koń tego dnia nie wyściubi nosa ze stajni. Siedzieć i przez cały Boży dzień wysłuchiwać narzekań twojej ciotki na wszystkich dookoła...szanuję swoje zdrowie. Nie żeby się jakkolwiek przyznawał do winy. - Omiótł tryumfalnym spojrzeniem dziewczęta i w tym samym momencie przybyła do salonu kucharka niosąc na tacy dzban grzanego wina. Uzdrowiciel poinformował ją, że będą jedli przy kominku jeszcze przed tym nim odeszła.
- Opowieści o moich pojedynkach nie są bajkami. Może i tak brzmią, lecz nimi nie są. - Rozlał rozgrzewającego napoju do czarek i rozdał je dziewczętom, a zapach goździków oraz innych przypraw korzennych rozniósł się po salonie. - Za czasów szkolnych, nieustannie chciałem brać w nich udział, co też zresztą robiłem. Teraz jak o tym wspominam to być może rzeczywiście miałem się za rycerza, choć to właśnie ja po wielokroć prowokowałem swych przeciwników coby stanęli ze mną w szranki. Nie byli do tego zbyt skorzy, gdyż byłem za słaby i nie widzieli we mnie żadnego wyzwania. Wiele pojedynków przegrałem. Zaskoczona? - Spytał Reven. Ciągle się uśmiechał, a humor wyraźnie go nie odstępował. - Bo moi przyjaciele nieraz drapali się po głowie pytając Po co, lecz czy trzeba mieć konkretny powód by robić coś co daje szczęście? Czasem zdarzało mi się przegrywać nawet dwadzieścia razy z rzędu, lecz gdy za dwudziestym pierwszym to mój przeciwnik leżał na ziemi miast mnie...Dla takich chwil pokonuje się właśnie przeciwności losu. - Na to wspomnienie aż ślepia mu zabłyszczały młodzieńczym blaskiem. Naturalnie nie bez powodu zdecydował się opowiedzieć o tym, o czym opowiedział. - No ale teraz mam dożywotni szlaban na pojedynki. Bo jak byłem młodszy mogło to uchodzić za młodzieńczą zabawę, a teraz...Większość dorosłych nie potrafi się bawić. - Z dziecinnym na dąsem wymruczał, po czym upił łyka rozgrzewającego naparu. Teraz w końcu był reprezentantem swego rodu, a przegrana w pojedynku mogłaby poświadczyć o słabości nie tylko przegranego, lecz równiez jego rodziny.
- Masz Reven, jakiś zainteresowania? Zajmujesz się czymś ciekawym?
- Niczego mi nie udowodnisz, moja droga. - Rzekł pewniej. - Poza tym kto by nie chciał się spóźnić, na taką stypę. Jeszcze żeby w planach było polowanie, to ja cie rozumiem, no ale z góry było powiedziane, że żaden koń tego dnia nie wyściubi nosa ze stajni. Siedzieć i przez cały Boży dzień wysłuchiwać narzekań twojej ciotki na wszystkich dookoła...szanuję swoje zdrowie. Nie żeby się jakkolwiek przyznawał do winy. - Omiótł tryumfalnym spojrzeniem dziewczęta i w tym samym momencie przybyła do salonu kucharka niosąc na tacy dzban grzanego wina. Uzdrowiciel poinformował ją, że będą jedli przy kominku jeszcze przed tym nim odeszła.
- Opowieści o moich pojedynkach nie są bajkami. Może i tak brzmią, lecz nimi nie są. - Rozlał rozgrzewającego napoju do czarek i rozdał je dziewczętom, a zapach goździków oraz innych przypraw korzennych rozniósł się po salonie. - Za czasów szkolnych, nieustannie chciałem brać w nich udział, co też zresztą robiłem. Teraz jak o tym wspominam to być może rzeczywiście miałem się za rycerza, choć to właśnie ja po wielokroć prowokowałem swych przeciwników coby stanęli ze mną w szranki. Nie byli do tego zbyt skorzy, gdyż byłem za słaby i nie widzieli we mnie żadnego wyzwania. Wiele pojedynków przegrałem. Zaskoczona? - Spytał Reven. Ciągle się uśmiechał, a humor wyraźnie go nie odstępował. - Bo moi przyjaciele nieraz drapali się po głowie pytając Po co, lecz czy trzeba mieć konkretny powód by robić coś co daje szczęście? Czasem zdarzało mi się przegrywać nawet dwadzieścia razy z rzędu, lecz gdy za dwudziestym pierwszym to mój przeciwnik leżał na ziemi miast mnie...Dla takich chwil pokonuje się właśnie przeciwności losu. - Na to wspomnienie aż ślepia mu zabłyszczały młodzieńczym blaskiem. Naturalnie nie bez powodu zdecydował się opowiedzieć o tym, o czym opowiedział. - No ale teraz mam dożywotni szlaban na pojedynki. Bo jak byłem młodszy mogło to uchodzić za młodzieńczą zabawę, a teraz...Większość dorosłych nie potrafi się bawić. - Z dziecinnym na dąsem wymruczał, po czym upił łyka rozgrzewającego naparu. Teraz w końcu był reprezentantem swego rodu, a przegrana w pojedynku mogłaby poświadczyć o słabości nie tylko przegranego, lecz równiez jego rodziny.
- Masz Reven, jakiś zainteresowania? Zajmujesz się czymś ciekawym?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/wybaczcie jakość, kompletnie nie miałam pomysłu, o czym Raven mogłaby mówić :<
Ojciec Raven nigdy się nie zmieni. Raven zresztą też nie zamierzała dążyć do zmiany ich relacji, bo wiedziała, że to nierealne. Raczej wolałaby po prostu już nigdy nie mieć nic do czynienia z Williamem i jego pokręconymi praktykami. Jeśli kiedyś założy własną rodzinę, będzie trzymać ją z dala od swojego ojca, który zniszczył w jej życiu wystarczająco dużo. Miała też nadzieję, że Inara dotrzyma słowa i jej tajemnica będzie nadal bezpieczna.
Adrien rzeczywiście miał niezwykły talent do opowiadania. Potrafił przywoływać swoje historie w taki sposób, że niedługo po początkowym przerażeniu i dystansie Raven nie było śladu, a dziewczyna nagle uświadomiła sobie, że dawno nie czuła się równie dobrze. Nawet, jeśli niewiele mówiła, słuchała uważnie, w odpowiednich momentach kiwając głową lub zadając pytania, i przypatrując się ich przepychankom słownym, które jednak tylko dopełniały luźnej, rodzinnej atmosfery.
Słysząc po chwili pytanie o swoje zainteresowania, zamyśliła się na moment, zastanawiając się, o czym warto wspomnieć. Niestety, nie robiła w swoim życiu zbyt wielu interesujących rzeczy. Najpierw ograniczana przez ojca, później przez własne lęki i paranoje, wiodła skromne, wręcz nudne życie. Nie robiła wielu rzeczy, o których mogłaby opowiedzieć swojej znajomej oraz jej nowo poznanemu ojcu.
- Właściwie to lubię czytać książki – odpowiedziała ostrożnie. Czytanie było jej największą pasją, zawsze stanowiły cudowną ucieczkę od rzeczywistości. Ponadto, lubiła jeszcze szkicować, a z takich bardziej magicznych spraw, lubiła zaklęcia i transmutację. Ale czytanie było jej chyba największym zamiłowaniem, rozpoczętym już w dzieciństwie, i jednym z nielicznych, które aprobował jej ojciec, nawet jeśli nie do końca odpowiadały mu jej preferencje i niechęć do czarnomagicznych woluminów, które z zapałem gromadził, a które budziły w Raven obrzydzenie. Poza tym, z książkami wiązała się również jej praca u Colina, dlatego to miejsce wydawało jej się dla niej tak atrakcyjne, kiedy odeszła z domu i szukała zajęcia, z którego mogłaby się jakoś utrzymać i nie musieć zbyt często prosić o pomoc znienawidzonego ojca.
Ojciec Raven nigdy się nie zmieni. Raven zresztą też nie zamierzała dążyć do zmiany ich relacji, bo wiedziała, że to nierealne. Raczej wolałaby po prostu już nigdy nie mieć nic do czynienia z Williamem i jego pokręconymi praktykami. Jeśli kiedyś założy własną rodzinę, będzie trzymać ją z dala od swojego ojca, który zniszczył w jej życiu wystarczająco dużo. Miała też nadzieję, że Inara dotrzyma słowa i jej tajemnica będzie nadal bezpieczna.
Adrien rzeczywiście miał niezwykły talent do opowiadania. Potrafił przywoływać swoje historie w taki sposób, że niedługo po początkowym przerażeniu i dystansie Raven nie było śladu, a dziewczyna nagle uświadomiła sobie, że dawno nie czuła się równie dobrze. Nawet, jeśli niewiele mówiła, słuchała uważnie, w odpowiednich momentach kiwając głową lub zadając pytania, i przypatrując się ich przepychankom słownym, które jednak tylko dopełniały luźnej, rodzinnej atmosfery.
Słysząc po chwili pytanie o swoje zainteresowania, zamyśliła się na moment, zastanawiając się, o czym warto wspomnieć. Niestety, nie robiła w swoim życiu zbyt wielu interesujących rzeczy. Najpierw ograniczana przez ojca, później przez własne lęki i paranoje, wiodła skromne, wręcz nudne życie. Nie robiła wielu rzeczy, o których mogłaby opowiedzieć swojej znajomej oraz jej nowo poznanemu ojcu.
- Właściwie to lubię czytać książki – odpowiedziała ostrożnie. Czytanie było jej największą pasją, zawsze stanowiły cudowną ucieczkę od rzeczywistości. Ponadto, lubiła jeszcze szkicować, a z takich bardziej magicznych spraw, lubiła zaklęcia i transmutację. Ale czytanie było jej chyba największym zamiłowaniem, rozpoczętym już w dzieciństwie, i jednym z nielicznych, które aprobował jej ojciec, nawet jeśli nie do końca odpowiadały mu jej preferencje i niechęć do czarnomagicznych woluminów, które z zapałem gromadził, a które budziły w Raven obrzydzenie. Poza tym, z książkami wiązała się również jej praca u Colina, dlatego to miejsce wydawało jej się dla niej tak atrakcyjne, kiedy odeszła z domu i szukała zajęcia, z którego mogłaby się jakoś utrzymać i nie musieć zbyt często prosić o pomoc znienawidzonego ojca.
Atmosfera zdecydowanie się poprawiła. Ale jak mogło być inaczej? nawet Inara nie potrafiła się oprzeć opowieściom, które snuł jej ojciec. Choć czasem próbowała - nie odziedziczyła tej umiejętności. gdyby wierzyć w reinkarnacje, Adrien musiał buc w poprzednim życiu bardem...albo pieśniarzem...albo bajarzem, albo wszystko razem!
Za każdym razem, gdy spoglądała w ojcowskie błękity, wiedziała, że nie musi się bać. Choćby nie wiadomo jak głupie rzeczy robiła, i tak będzie przy niej trwał. I odwrotnie. No...chyba, że nazywał ją pulpecikiem. Ale ostatnio po prostu wykrzywia wargi w niezadowoleniu. "Odwdzięczała" się tatce w zupełnie inny sposób...
A teraz? Nawet Raven wydawała się być spokojniejsza. Nie wodziła przestraszonym wzrokiem, szukając zagrożenia. Nawet uśmiechała się i choć lakonicznie - opowiadała odrobinę o sobie.
Grzane wino zostało wypite, żołądki napełnione obiadem i nikt nie musiał słuchać burczenia. W końcu i dziewczyna postanowiła się zbierać, a widząc, że wygląda lepiej, można było spokojnie pozwolić jej wrócić do siebie. Na pożegnanie, Inara obdarzyła ją zwyczajowym, ciepłym uśmiechem. Kiwnęła niemo głową, a na równie nieme pytanie. Tajemnica Raven była u nich bezpieczna.
wybaczcie, że tak króciutko
zt x3
Za każdym razem, gdy spoglądała w ojcowskie błękity, wiedziała, że nie musi się bać. Choćby nie wiadomo jak głupie rzeczy robiła, i tak będzie przy niej trwał. I odwrotnie. No...chyba, że nazywał ją pulpecikiem. Ale ostatnio po prostu wykrzywia wargi w niezadowoleniu. "Odwdzięczała" się tatce w zupełnie inny sposób...
A teraz? Nawet Raven wydawała się być spokojniejsza. Nie wodziła przestraszonym wzrokiem, szukając zagrożenia. Nawet uśmiechała się i choć lakonicznie - opowiadała odrobinę o sobie.
Grzane wino zostało wypite, żołądki napełnione obiadem i nikt nie musiał słuchać burczenia. W końcu i dziewczyna postanowiła się zbierać, a widząc, że wygląda lepiej, można było spokojnie pozwolić jej wrócić do siebie. Na pożegnanie, Inara obdarzyła ją zwyczajowym, ciepłym uśmiechem. Kiwnęła niemo głową, a na równie nieme pytanie. Tajemnica Raven była u nich bezpieczna.
wybaczcie, że tak króciutko
zt x3
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Rodzina której nigdy nie miałem. Rodzina mej matki, której też tak swoją drogą nigdy nie miałem. Przecież większość życia uznawałem, że moją matką jest moja babcia. W drugą stronę, moja siostra, kiedy okazala się być moją matką - też nie przejmowała się zbytnio mym istnieniem. Zawsze wyobrażałem sobie, że moja matka musiała mieć niesamowite życie, skoro spędzała je tak daleko od naszego domu. Przecież mieszkaliśmy w pałacu - któż nie chciałby spędzić tam młodości i jeżeli była tą osobą moja rodzicielka, co w zamian zaoferował jej los? Czy była to rzecz pociągająca, kraj egzotyczny, czy największa tajemnica świata - miłość?
Nie dowiem się nigdy, bo już jej nie mogę spytać. Tę zagadkę zabrała ze sobą i nie odpowie mi. Nie miałem z nią nawet więzi na tyle silnych, by móc się czegokolwiek domyślać. Nie wiem o niej nic.
Prócz tego, co dowiedziałem się sam.
Właśnie dlatego stoję przed drzwiami pałacyku na obrzeżach Londynu. Jestem prosto z drogi, z Francji, a mimo to mam wyprasowany garnitur i płaszcz dwurzędowy. Kapelusz na mojej głowie może świadczyć o tym, że jestem eleganckim młodzieńcem. Chciałem prezentować się nadto dobrze, kiedy miałem wyjść na spotkanie jego. Kim właściwie miałem go mianować i... czy będę umiał się odezwać, kiedy spyta czego chcę? Chcę znać trochę prawdy, czy macie jej na zbyciu?
Drzwi otwierają się, chociaż dzwonek już dawno przestał dzwonić i przez chwile myślałem, że zauważywszy mnie przez wizjer, postanowili unikać nieproszonych gości. Sterczę tu jeszcze, zakładając, że w razie czego pokażę odznakę policjanta i zadam kilka rutynowych pytań. Tak. Dobrze, że mam tę wygodę. Co jednak powiem mym dzieciom? Że ich ojciec jest tchórzem? Nie, na to pozwolić nie mogę. Otwiera mi panna o włosach podobnych do moich, o oczach tej samej barwy.
- Czy.. zastałem pana Carrow, Adriena? - mrugam pośpiesznie i naraz przestaję robić to całkowicie, czując, że ona mogła zauważyć moje nietypowe zachowanie. Słowa wypowiadam z wyraźnym akcentem francuskim. Stoję w drzwiach wielkiego dworku i patrzę w twarz mej... kuzynki? Siostry? Kimkolwiek była, czy nie uważacie, że wyrosła na piękną kobietę?
Nie dowiem się nigdy, bo już jej nie mogę spytać. Tę zagadkę zabrała ze sobą i nie odpowie mi. Nie miałem z nią nawet więzi na tyle silnych, by móc się czegokolwiek domyślać. Nie wiem o niej nic.
Prócz tego, co dowiedziałem się sam.
Właśnie dlatego stoję przed drzwiami pałacyku na obrzeżach Londynu. Jestem prosto z drogi, z Francji, a mimo to mam wyprasowany garnitur i płaszcz dwurzędowy. Kapelusz na mojej głowie może świadczyć o tym, że jestem eleganckim młodzieńcem. Chciałem prezentować się nadto dobrze, kiedy miałem wyjść na spotkanie jego. Kim właściwie miałem go mianować i... czy będę umiał się odezwać, kiedy spyta czego chcę? Chcę znać trochę prawdy, czy macie jej na zbyciu?
Drzwi otwierają się, chociaż dzwonek już dawno przestał dzwonić i przez chwile myślałem, że zauważywszy mnie przez wizjer, postanowili unikać nieproszonych gości. Sterczę tu jeszcze, zakładając, że w razie czego pokażę odznakę policjanta i zadam kilka rutynowych pytań. Tak. Dobrze, że mam tę wygodę. Co jednak powiem mym dzieciom? Że ich ojciec jest tchórzem? Nie, na to pozwolić nie mogę. Otwiera mi panna o włosach podobnych do moich, o oczach tej samej barwy.
- Czy.. zastałem pana Carrow, Adriena? - mrugam pośpiesznie i naraz przestaję robić to całkowicie, czując, że ona mogła zauważyć moje nietypowe zachowanie. Słowa wypowiadam z wyraźnym akcentem francuskim. Stoję w drzwiach wielkiego dworku i patrzę w twarz mej... kuzynki? Siostry? Kimkolwiek była, czy nie uważacie, że wyrosła na piękną kobietę?
C'est toi pour moi, moi pour toi
Des nuits d'amour à plus finir un grand bonheur qui prend sa place les ennuis les chagrins s'effacent heureux, heureux à en mourir.
Theodore Barrowick
Zawód : policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
I'll give you all I got to give
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Możliwe, że Inara miała nieco skrzywione pojęcie rodziny, bo chociaż miała odpowiednie kuzynostwo, to właśnie słowo tato liczyło się w jej pamięciowej refleksji, jako nierozerwalna część tego słowa. Adrien był najbliższą istotą na świecie i choć w jej duszy rysowały się inne twarze, niczym malunki stworzone dłonią artysty, to do tej pory ojciec stanowił w nich największy filar, utrzymujący pewność Inary i wiarę w...ludzi? Choć nie mogła zaprzeczyć, że przez ostatni czas ktoś jeszcze zapełniał jej filarowe podstawy.
Popołudnie spędzała w pracowni. Choć tak wiele zdarzeń sączyło w jej umysł, grożące jej wizje, przelewała emocjonalną mieszankę - do kociołka, albo - tak jak dziś, na papier. Nie przypuszczała że malunki tak zawiną jej uwagę, że przepuści moment, gdy się ściemniło. Jej pokój oświetlały topiące się świece, a Inara z usmarowanymi atramentem palcami, bosa zbiegała na dół, czując pulsujące ciśnienie w żołądku - znak, że w końcu domagał się posiłku. Na szczęście gosposia przygotowała kilka soczystych kawałków kruczka, więc - złapała w rękę udko i pomknęła na górę, gwałtownie hamując, gdy usłyszała dzwonek. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się któż mógłby chcieć ich odwiedzać? Kuzyni zapowiadali się wcześniej listownie - zgodnie ze szlachecką normą, uprzejmie uprzedzając, że zaszczycą ich dworek swoją obecnością. A ojciec...miał klucze, chyba że...trzymały się go żarty. Właściwie, powinien niedługo wracać, jeśli nie zatrzymała go praca...
Złapała więc czystą ręką rąbek sukienki, by zawrócić się na schodach, czując ja materiał spódnicy owinął się wokół nóg.
Dotarła do drzwi, by z nadal trzymanym kawałkiem udka, uchylić drzwi i...z rozpędu obdarzyć szerokim uśmiechem..nieznajomego? Zamarła, by najpierw schować niedojedzony posiłek za siebie, a zaintrygowane źrenice utkwić w eleganckim młodzieńcu o oczach przypominających jej własne. I tak znajomej iskrze, przebijających się przez kolor tęczówek.
- Tato jeszcze nie wrócił - odezwała się po chwili, nie przestając zadzierać głowy do góry. Chyba musiała się przyzwyczaić, że większość mężczyzn jakich spotykała musiała patrzeć na nią z góry. Jej ojciec miał naprawdę szerokie grono znajomych, ale większość z nich znała choć z opowieści. Mężczyzna wydawał się...zbyt młody na długą znajomość z Adrienem, ale...może potrzebował pomocy? Wyraźny francuski akcent, dotknął tęsknej nuty, która objawiała się za każdym razem, gdy dostrzegała choćby namiastkę jej dawnego życia, w której Francja odgrywała ogromną rolę. I nie umiała pozbyć się dziwnego drżenia od momentu, gdy stanęła twarzą w twarz z nieznajomym.
- Wejdź proszę - cofnęła się kilka kroków, zapraszając gestem dłoni do środka, dopiero po chwili przypominając sobie, że trzymała coś w dłoni. Niekontrolowane wygięcie ust zagościło ponownie - jestem Inara, ale może mogę jakoś pomóc, zanim wróci Adrien? - swoim zwyczajem nawet przy swoim wzroście, próbowała utrzymywać ciemne źrenice na obliczu mężczyzny, który zdawał się niezwykle, przykuwający uwagę? I nawet jeśli nie znała źródła owego zainteresowania, lgnęła do tajemnicy, jak ze sobą niósł.
Popołudnie spędzała w pracowni. Choć tak wiele zdarzeń sączyło w jej umysł, grożące jej wizje, przelewała emocjonalną mieszankę - do kociołka, albo - tak jak dziś, na papier. Nie przypuszczała że malunki tak zawiną jej uwagę, że przepuści moment, gdy się ściemniło. Jej pokój oświetlały topiące się świece, a Inara z usmarowanymi atramentem palcami, bosa zbiegała na dół, czując pulsujące ciśnienie w żołądku - znak, że w końcu domagał się posiłku. Na szczęście gosposia przygotowała kilka soczystych kawałków kruczka, więc - złapała w rękę udko i pomknęła na górę, gwałtownie hamując, gdy usłyszała dzwonek. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się któż mógłby chcieć ich odwiedzać? Kuzyni zapowiadali się wcześniej listownie - zgodnie ze szlachecką normą, uprzejmie uprzedzając, że zaszczycą ich dworek swoją obecnością. A ojciec...miał klucze, chyba że...trzymały się go żarty. Właściwie, powinien niedługo wracać, jeśli nie zatrzymała go praca...
Złapała więc czystą ręką rąbek sukienki, by zawrócić się na schodach, czując ja materiał spódnicy owinął się wokół nóg.
Dotarła do drzwi, by z nadal trzymanym kawałkiem udka, uchylić drzwi i...z rozpędu obdarzyć szerokim uśmiechem..nieznajomego? Zamarła, by najpierw schować niedojedzony posiłek za siebie, a zaintrygowane źrenice utkwić w eleganckim młodzieńcu o oczach przypominających jej własne. I tak znajomej iskrze, przebijających się przez kolor tęczówek.
- Tato jeszcze nie wrócił - odezwała się po chwili, nie przestając zadzierać głowy do góry. Chyba musiała się przyzwyczaić, że większość mężczyzn jakich spotykała musiała patrzeć na nią z góry. Jej ojciec miał naprawdę szerokie grono znajomych, ale większość z nich znała choć z opowieści. Mężczyzna wydawał się...zbyt młody na długą znajomość z Adrienem, ale...może potrzebował pomocy? Wyraźny francuski akcent, dotknął tęsknej nuty, która objawiała się za każdym razem, gdy dostrzegała choćby namiastkę jej dawnego życia, w której Francja odgrywała ogromną rolę. I nie umiała pozbyć się dziwnego drżenia od momentu, gdy stanęła twarzą w twarz z nieznajomym.
- Wejdź proszę - cofnęła się kilka kroków, zapraszając gestem dłoni do środka, dopiero po chwili przypominając sobie, że trzymała coś w dłoni. Niekontrolowane wygięcie ust zagościło ponownie - jestem Inara, ale może mogę jakoś pomóc, zanim wróci Adrien? - swoim zwyczajem nawet przy swoim wzroście, próbowała utrzymywać ciemne źrenice na obliczu mężczyzny, który zdawał się niezwykle, przykuwający uwagę? I nawet jeśli nie znała źródła owego zainteresowania, lgnęła do tajemnicy, jak ze sobą niósł.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Uśmiech był szczery, sprawił, że przestałem obawiać się nadchodzącego pytania. Ale okazało się, że pana Carrow w domu jeszcze nie ma. Pewnie nie powinienem, bo to nie wypada, żeby mężczyzna kawaler z kobietą panną (bo obrączek na rączkach obu nie widać) sami w zamkniętym domu spędzali czas, ale.. ale do cholery jestem policjantem. To ja mógłbym robić za obyczajówkę, a nie mi ktoś.
- A czy... orientuje się pani za ile przyjdzie? - postanawiam więc drązyć, może uda mi się dowiedzieć czegoś więcej? Skoro jednak otworzyła mi pannica z rozchwianym włosem i kurczakiem w rączce (dżentelmensko udaję, że nie widzę), twierdząca, że Adrien Carrow rzeczywiście tu mieszka, muszę dowiedzieć się kim jest ona sama. Służbą? Ludzie z tak wielkimi domami mają służbę, nawet w mniejszych zdażało mi się spotykać lokaja otwierającego drzwi.
Zaproszony, przestępuję próg mieszkania i pobieżnie zapoznaję się z terenem. Przedpokój był bardzo.. gustowny. Zdążyłem już zapomnieć o kawałku kurczaka, kiedy znów podsuwa mi go pod oczy. Usmiecham się lekko i z założonymi z tyłu rękoma rozgaszczam się, czyli staję na chodniczku w przedpokoju. Kiedy jednak dziewczyna przedstawia się jako Inara, mój mózg przypomina mi, że w papierach rzeczywiście widziałem to imię.
- Inara? Córka pana Carrow, jak rozumiem? - mój wzrok zmienia na jakości, staje się przenikliwy. Inaro, czy wiesz kim jestem? Nie domyślasz się. Mamy te same oczy, a jednak kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy, wcale nie pomyślałem, że mogłabyś być mi tak bliska. Gdyby tylko los dał nam na to szansę wcześniej.
- Właściwie, może usiądziemy? Bo.. ja chyba potrzebuję - w razie czego, jakby Inara jednak powiedziała, że spoko, ona postoi, ja już szedłem nawet nie zdjąłem płasza, a już szedłem do pierwszego fotela na którym usiadłem i bez zastanowienia palnąłem. - Jestem Theodore Barrowick, syn Liliany, przyjechałem z Francji, żeby spotkać pana lorda Carrow, który został jej mężem. Wolałem potozmawiać z Twoim ojcem, ale.. - tu staram się znaleźć w mej siostrze chociaż jedno zaprzeczenie. Nie nie jestem Twoją siostrą, wcale nią nie jestem. -... czy ona mieszka z wami?
- A czy... orientuje się pani za ile przyjdzie? - postanawiam więc drązyć, może uda mi się dowiedzieć czegoś więcej? Skoro jednak otworzyła mi pannica z rozchwianym włosem i kurczakiem w rączce (dżentelmensko udaję, że nie widzę), twierdząca, że Adrien Carrow rzeczywiście tu mieszka, muszę dowiedzieć się kim jest ona sama. Służbą? Ludzie z tak wielkimi domami mają służbę, nawet w mniejszych zdażało mi się spotykać lokaja otwierającego drzwi.
Zaproszony, przestępuję próg mieszkania i pobieżnie zapoznaję się z terenem. Przedpokój był bardzo.. gustowny. Zdążyłem już zapomnieć o kawałku kurczaka, kiedy znów podsuwa mi go pod oczy. Usmiecham się lekko i z założonymi z tyłu rękoma rozgaszczam się, czyli staję na chodniczku w przedpokoju. Kiedy jednak dziewczyna przedstawia się jako Inara, mój mózg przypomina mi, że w papierach rzeczywiście widziałem to imię.
- Inara? Córka pana Carrow, jak rozumiem? - mój wzrok zmienia na jakości, staje się przenikliwy. Inaro, czy wiesz kim jestem? Nie domyślasz się. Mamy te same oczy, a jednak kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy, wcale nie pomyślałem, że mogłabyś być mi tak bliska. Gdyby tylko los dał nam na to szansę wcześniej.
- Właściwie, może usiądziemy? Bo.. ja chyba potrzebuję - w razie czego, jakby Inara jednak powiedziała, że spoko, ona postoi, ja już szedłem nawet nie zdjąłem płasza, a już szedłem do pierwszego fotela na którym usiadłem i bez zastanowienia palnąłem. - Jestem Theodore Barrowick, syn Liliany, przyjechałem z Francji, żeby spotkać pana lorda Carrow, który został jej mężem. Wolałem potozmawiać z Twoim ojcem, ale.. - tu staram się znaleźć w mej siostrze chociaż jedno zaprzeczenie. Nie nie jestem Twoją siostrą, wcale nią nie jestem. -... czy ona mieszka z wami?
C'est toi pour moi, moi pour toi
Des nuits d'amour à plus finir un grand bonheur qui prend sa place les ennuis les chagrins s'effacent heureux, heureux à en mourir.
Theodore Barrowick
Zawód : policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
I'll give you all I got to give
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Będąc w dworku, Inara zapominała o konwenansach, zabraniających przebywania dwóm nieznajomym osobom przeciwnych płci – samym, bez towarzystwa. Nawet, gdyby się nad tym zastanowiła, uznałaby za niepotrzebną przesadę. Nie musiała rozwodzić nad tym myśli, bo - zwyczajnie nie pamiętała, że powinna się trzymać sztucznych zasad w miejscu, które uznawała za oazę naturalności. Nie widziała więc nic złego we wpuszczeniu nieznajomego w progi domu (po uprzednim otaksowaniu jego osoby). Może była w tym niekontrolowana lekkomyślność, a może kierowała się podświadomą intuicją, że mężczyzna w drzwiach był dobry.
- Niedługo powinien się zjawić - mówiła uchylając drzwi szerzej, dając lepsze pole do popisu swoim tęczówkom, by nieco bezczelnie lawirowały po rysach twarzy, próbując dociec, skąd w niej uporczywa myśl, że rozpoznaje iskry błyskające w oczach policjanta.
Przepuściła brata przez próg, by przymknąć drzwi za jego plecami, wciąż zaciskając kawałek posiłku w drobnych palcach, oczywiście - dostrzeżonego przez nieoczekiwanego gościa (jakże mogłoby być inaczej).
- Tak, zgadza się – potwierdziła płynnie, choć rysy zdziwienia można było wyczytać z jej bladych policzków. Marszczyła brwi, przechylając głowę w pewnej konsternacji. Jeśli był to znajomy ojca, musiał wiedzieć kim była Inara. Adrien - nie zawsze ku jej radości - często opowiadał znajomym o swej latorośli, zapewne ubarwiając historie jej wyczynów o ciekawe określenia, jakie jej nadawał. Zaskoczenie pogłębiło się, gdy padło kolejne pytanie, a właściwie prośba, którą przyjęła niewyraźnym, choć szczerym uśmiechem, przesyconym rosnącym zaciekawieniem. Absolutnie nie spodziewała się o co chodziła w całej tej wizycie, więc przysiadła na brzegu fotelu obok, a gdy ciągiem padło kolejne zdanie, aż zsunęła się po oparciu, to otwierając usta, to je zamykając. Coś ciężkiego zasnuło jej obraz, a trzymany do tej pory kurczak, wypadł z palców.
Co Theodore mógł dostrzec w jej rozszerzonych do granic możliwości źrenicach? Jakie słowa szeptała, gdy wargi bezdźwięcznie poruszały się w dziwnym tańcu niekontrolowanych drgnień? Ciężko byłoby odpowiedzieć jednoznacznie, bo i sama Inara nie potrafiła zatrzymać fali, która niemal zmiotła ją z nóg - mój brat? - wydusiła w końcu, choć zawsze dźwięczny głos miała teraz zduszony, dziwnie zniekształcony. Matka miał jeszcze jedno dziecko? Kiedy?...Choć, mogła się mylić, istota, która mentalnie poraziła ją tak prostymi słowami, wydawała się od niej starsza, więc…nic nie rozumiała. Kompletnie.
- Nie widziałam jej od ponad 15 lat – tym razem głos miała czystszy, choć przeniknięty nieskrywanym żalem, smutkiem, ciszą? Przesunęła wolną ręką po fotelu, by się upewnić, że całość nie jest wybrykiem jej umysłu, czy wytworem zbyt dużych oparów atramentowego barwnika. Nie wiedziała co nią kierowało, ale podniosła się powoli, postępując krok, za krokiem, wpatrując się w siedzącego przed nią brata, zatrzymać się tuz przed nim. Nieprzytomnie i niepewnie wyciągnęła dłoń (tę czystą), by musnąć opuszkami palców policzek Theodora, dopiero potem przypominając sobie co właściwe uczyniła. Zamrugała, gwałtownie cofając rękę. Co miała zrobić? O co pytać, kiedy wszystko wirowało w karykaturalnym tańcu poplątanych myśli i wspomnień. Chciałaby wiedzieć wszystko i…choć było to absurdalnie dziwne w tej sytuacji – rosnąca gdzieś w klatce piersiowej radosna pewność. Mój brat.
- Niedługo powinien się zjawić - mówiła uchylając drzwi szerzej, dając lepsze pole do popisu swoim tęczówkom, by nieco bezczelnie lawirowały po rysach twarzy, próbując dociec, skąd w niej uporczywa myśl, że rozpoznaje iskry błyskające w oczach policjanta.
Przepuściła brata przez próg, by przymknąć drzwi za jego plecami, wciąż zaciskając kawałek posiłku w drobnych palcach, oczywiście - dostrzeżonego przez nieoczekiwanego gościa (jakże mogłoby być inaczej).
- Tak, zgadza się – potwierdziła płynnie, choć rysy zdziwienia można było wyczytać z jej bladych policzków. Marszczyła brwi, przechylając głowę w pewnej konsternacji. Jeśli był to znajomy ojca, musiał wiedzieć kim była Inara. Adrien - nie zawsze ku jej radości - często opowiadał znajomym o swej latorośli, zapewne ubarwiając historie jej wyczynów o ciekawe określenia, jakie jej nadawał. Zaskoczenie pogłębiło się, gdy padło kolejne pytanie, a właściwie prośba, którą przyjęła niewyraźnym, choć szczerym uśmiechem, przesyconym rosnącym zaciekawieniem. Absolutnie nie spodziewała się o co chodziła w całej tej wizycie, więc przysiadła na brzegu fotelu obok, a gdy ciągiem padło kolejne zdanie, aż zsunęła się po oparciu, to otwierając usta, to je zamykając. Coś ciężkiego zasnuło jej obraz, a trzymany do tej pory kurczak, wypadł z palców.
Co Theodore mógł dostrzec w jej rozszerzonych do granic możliwości źrenicach? Jakie słowa szeptała, gdy wargi bezdźwięcznie poruszały się w dziwnym tańcu niekontrolowanych drgnień? Ciężko byłoby odpowiedzieć jednoznacznie, bo i sama Inara nie potrafiła zatrzymać fali, która niemal zmiotła ją z nóg - mój brat? - wydusiła w końcu, choć zawsze dźwięczny głos miała teraz zduszony, dziwnie zniekształcony. Matka miał jeszcze jedno dziecko? Kiedy?...Choć, mogła się mylić, istota, która mentalnie poraziła ją tak prostymi słowami, wydawała się od niej starsza, więc…nic nie rozumiała. Kompletnie.
- Nie widziałam jej od ponad 15 lat – tym razem głos miała czystszy, choć przeniknięty nieskrywanym żalem, smutkiem, ciszą? Przesunęła wolną ręką po fotelu, by się upewnić, że całość nie jest wybrykiem jej umysłu, czy wytworem zbyt dużych oparów atramentowego barwnika. Nie wiedziała co nią kierowało, ale podniosła się powoli, postępując krok, za krokiem, wpatrując się w siedzącego przed nią brata, zatrzymać się tuz przed nim. Nieprzytomnie i niepewnie wyciągnęła dłoń (tę czystą), by musnąć opuszkami palców policzek Theodora, dopiero potem przypominając sobie co właściwe uczyniła. Zamrugała, gwałtownie cofając rękę. Co miała zrobić? O co pytać, kiedy wszystko wirowało w karykaturalnym tańcu poplątanych myśli i wspomnień. Chciałaby wiedzieć wszystko i…choć było to absurdalnie dziwne w tej sytuacji – rosnąca gdzieś w klatce piersiowej radosna pewność. Mój brat.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Jeżeli pozwolisz, zaczekam na jego przybycie. To pilna sprawa - zdążyłem tylko to oznajmić, a już po chwili wypaplałem jej po co właściwie tu przychodzę. Czy jest więc sens, bym dalej siedział i czekał na pana Carrow? Nie znam się na szlachcie brytyjskiej, acz panowie w monoklach z wystającymi brzuchami od zawsze mnie odstręczali. Czy pan Carrow także był tego sortu mężczyzną? Ma córkę, której rozwiany włos, daje do myślenia, bo czy pan w monoklu w pięknej koszuli, pozwoliłby swej latorośli na takie zachowanie? Jaki jest, to mnie zastanawiało. Kim był, że moja matka oszalała tak bardzo na jego punkcie, że zapomniała o mnie? Czy ma jasne włosy, lubi francuskie dania, czy chciał odiwedzić dom jej rodziców, czy kiedyś słyszał jej śpiew?
Musiał być kimś wyjątkowym albo.. to ja byłem tak przeciętny.
Boli mnie to myślenie i roztrząsanie, a jeszcze bardziej boli, kiedy widzę jej szok. Więc nie spodziewała się, że ktoś taki może zostać jej bratem. Ot, wybryk natury, jakiś obcy, który przyszedł i opowiada bajki. Schylam się po kurczaka, który spadł. Ujmuję go w palce, wzrok w niego wbijam, nie ma mnie tu. Jest tylko ten nadgryziony kurczak i moja smutna twarz, która na chwilę łapie to przerażone i zdumione spojrzenie Inary. Tak krzyczą moje oczy, tak jesteśmy rodzeństwem. Z bożej łaski, zagubionym, odnalezionym. I co ona na to. Czy już może oddychać. Może. Twierdzi, że matki nie ma. Nie chcę się kłócić, bo sądze, że mówi prawdę. Matka nigdy długo nigdzie nie zasiedziała sie, a jednak kiedy słyszę, że od piętnastu lat jej nie ma, coś mnie we wętrzu skręca.
- Więc ciebie też...kręcę głową, nie mogę uwierzyć jak mogła nam to zrobić. Liliano, gdziekolwiek jesteś, wiedz, że nie przepuścimy ci tego płazem.
- W takim razie to bardzo źle, że tu przyszedłem. Wzniecam kurz i rozgrzebuje rany - siedzę wciąż, zaraz jednak wstaje -niepotrzebnie. Waham się. Bo miałem być tym, który będzie jednostajnie dążył do odkrycia prawdy, a zderzony z rzeczywistością, gubię się i plącze mi się w głowie. Nie chce chyba wchodzić w te rejony. Chcę się wycofać. Szukam miejsca w które można odłożyć kurczaka, znajduję jakiś wolny talerz. Niech leży.
Wtedy odwracam się i Inara opętańczym spojrzeniem woła mnie. I nie odchodzę, czekam aż podejdzie i dotknie mego policzka. Droga siostro, jesteśmy swoimi kopiami? Jaka jesteś, czego się boisz, na czym ci zależy, opowiesz mi?
- Jesteś do niej bardzo podobna.
To już przeklenstwo, ale noszę jej zdjęcie w portfelu od lat. Teraz mam na naczelnym miejscu zdjęcie mej Marli ukochanej, a już niedługo będą tam też bliźniaki.
Musiał być kimś wyjątkowym albo.. to ja byłem tak przeciętny.
Boli mnie to myślenie i roztrząsanie, a jeszcze bardziej boli, kiedy widzę jej szok. Więc nie spodziewała się, że ktoś taki może zostać jej bratem. Ot, wybryk natury, jakiś obcy, który przyszedł i opowiada bajki. Schylam się po kurczaka, który spadł. Ujmuję go w palce, wzrok w niego wbijam, nie ma mnie tu. Jest tylko ten nadgryziony kurczak i moja smutna twarz, która na chwilę łapie to przerażone i zdumione spojrzenie Inary. Tak krzyczą moje oczy, tak jesteśmy rodzeństwem. Z bożej łaski, zagubionym, odnalezionym. I co ona na to. Czy już może oddychać. Może. Twierdzi, że matki nie ma. Nie chcę się kłócić, bo sądze, że mówi prawdę. Matka nigdy długo nigdzie nie zasiedziała sie, a jednak kiedy słyszę, że od piętnastu lat jej nie ma, coś mnie we wętrzu skręca.
- Więc ciebie też...kręcę głową, nie mogę uwierzyć jak mogła nam to zrobić. Liliano, gdziekolwiek jesteś, wiedz, że nie przepuścimy ci tego płazem.
- W takim razie to bardzo źle, że tu przyszedłem. Wzniecam kurz i rozgrzebuje rany - siedzę wciąż, zaraz jednak wstaje -niepotrzebnie. Waham się. Bo miałem być tym, który będzie jednostajnie dążył do odkrycia prawdy, a zderzony z rzeczywistością, gubię się i plącze mi się w głowie. Nie chce chyba wchodzić w te rejony. Chcę się wycofać. Szukam miejsca w które można odłożyć kurczaka, znajduję jakiś wolny talerz. Niech leży.
Wtedy odwracam się i Inara opętańczym spojrzeniem woła mnie. I nie odchodzę, czekam aż podejdzie i dotknie mego policzka. Droga siostro, jesteśmy swoimi kopiami? Jaka jesteś, czego się boisz, na czym ci zależy, opowiesz mi?
- Jesteś do niej bardzo podobna.
To już przeklenstwo, ale noszę jej zdjęcie w portfelu od lat. Teraz mam na naczelnym miejscu zdjęcie mej Marli ukochanej, a już niedługo będą tam też bliźniaki.
C'est toi pour moi, moi pour toi
Des nuits d'amour à plus finir un grand bonheur qui prend sa place les ennuis les chagrins s'effacent heureux, heureux à en mourir.
Theodore Barrowick
Zawód : policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
I'll give you all I got to give
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie potrafiła odnaleźć w pamięci momentu, który w czymkolwiek byłby podobny do tego co się własnie działo. Kiedy matka odeszła, w dziecięcej złości, smutku i niezrozumieniu, wyładowywała emocje w szkole, do której akuratnie została posłana. Dziś jednak nie była dzieckiem, choć wiele z cech tamtego okresu, malowało się w jej charakterze niczym niezmywalne plamy po farbach na płótnie. W spotkaniu z absolutnie nieznanym, powoli choć w widoczny sposób, odzywały się naturalne elementy bytności Inarowego życia. Miała brata - i choć pierwsze niedowierzanie i szok, podpowiadały, jakąś poplątaną mieszankę głupot, to na pierwszy plan wysuwała się radość. Nie jest sama. Do tej pory, to ojciec stanowił centrum wszelkiej kumulacji emocji - jako rodziny. W nim miała oparcie i sama je ofiarowała w bezgranicznym zaufaniu. A teraz, choć prawdopodobnie było to absurdalnie głupie, przelewała tę emocję na stojącego przed nią Theodora.
- Mnie też? - powtórzyła, jakby nierozumiejąca, choć skrzący się w jego oczach ból mówił więcej, niż każdy wypowiedziany wyraz.
- Nie! Nie..stój, proszę! - natężenie głosu wzmogło się w jakiejś panice, zachwiał się, ale wytrzymała. Choć wciąż niepewnie, złapała za nieznajome-znajome ramię, by drobnymi palcami zacisnąć się mocniej - ...i kurz trzeba wymieść i rany rozdrapać, gdy są zatrute - odpowiedziała pospiesznie, by i słowami wstrzymać brata przed odejściem. Nie chciała, żeby znikał, nie chciała by teraz, kiedy wie, wyrwał ten drobny, choć coraz mocniej pełgający płomyk w jej rozedrganym serduszku - tato, też będzie chciał cie poznać - dodała ciszej i puściła ramię, czując, jak porywa za sobą fragment ciepłej świadomości jego istnienia. Była świadoma, że Adrien wciąż kochał Lilianę, niezależnie od mijanych lat i braku słów o niej, ale..znała go na tyle, by wiedzieć, że jej syn, choć tak mocno przypominający o złamanym sercu, był całkowicie od niej różny. Zdradzony jak my, zraniony jak my.
Nieruchomieje, gdy odbicie jej własnych lic odznaczyła się w jego oczach, nie porusza dłońmi, ani ustami, gdy pada to jedno bolesne zdanie. Zawsze uciekała od obrazu swej matki, tak bardzo lękając się, że będzie zbyt podobno, że kiedyś przekleństwo spadnie i na nią, gdy zrozumie, co znaczyło to pokrętne słowo kocham. I tak jak Liliana - pozostawi za sobą tylko kolekcję bólu i złamanych serc.
- Nie wiem, czy to dobrze - odezwała się, gdy oddech przypomniał się o swoim istnieniu. Jeszcze raz wyciąga rękę, ale tym razem usta wyginają się w kącikach, pędząc do góry. Znowu paliło się światło.
- Zostaniesz ze mną? - choć wyrazy niosły ze sobą oczywista treść, to przekaz nie był jednoznaczny. Cichutka, narastająca w jej uszach nuta mówiła, że nie chce, by znikał, nie tylko z tego domu, ale i z jej życia. Palce kolejny raz zaciskają się, tym razem łapiąc ciepłą dłoń mężczyzny, by pociągnąć go do fotela, z którego przed chwilą wstał.
- Mnie też? - powtórzyła, jakby nierozumiejąca, choć skrzący się w jego oczach ból mówił więcej, niż każdy wypowiedziany wyraz.
- Nie! Nie..stój, proszę! - natężenie głosu wzmogło się w jakiejś panice, zachwiał się, ale wytrzymała. Choć wciąż niepewnie, złapała za nieznajome-znajome ramię, by drobnymi palcami zacisnąć się mocniej - ...i kurz trzeba wymieść i rany rozdrapać, gdy są zatrute - odpowiedziała pospiesznie, by i słowami wstrzymać brata przed odejściem. Nie chciała, żeby znikał, nie chciała by teraz, kiedy wie, wyrwał ten drobny, choć coraz mocniej pełgający płomyk w jej rozedrganym serduszku - tato, też będzie chciał cie poznać - dodała ciszej i puściła ramię, czując, jak porywa za sobą fragment ciepłej świadomości jego istnienia. Była świadoma, że Adrien wciąż kochał Lilianę, niezależnie od mijanych lat i braku słów o niej, ale..znała go na tyle, by wiedzieć, że jej syn, choć tak mocno przypominający o złamanym sercu, był całkowicie od niej różny. Zdradzony jak my, zraniony jak my.
Nieruchomieje, gdy odbicie jej własnych lic odznaczyła się w jego oczach, nie porusza dłońmi, ani ustami, gdy pada to jedno bolesne zdanie. Zawsze uciekała od obrazu swej matki, tak bardzo lękając się, że będzie zbyt podobno, że kiedyś przekleństwo spadnie i na nią, gdy zrozumie, co znaczyło to pokrętne słowo kocham. I tak jak Liliana - pozostawi za sobą tylko kolekcję bólu i złamanych serc.
- Nie wiem, czy to dobrze - odezwała się, gdy oddech przypomniał się o swoim istnieniu. Jeszcze raz wyciąga rękę, ale tym razem usta wyginają się w kącikach, pędząc do góry. Znowu paliło się światło.
- Zostaniesz ze mną? - choć wyrazy niosły ze sobą oczywista treść, to przekaz nie był jednoznaczny. Cichutka, narastająca w jej uszach nuta mówiła, że nie chce, by znikał, nie tylko z tego domu, ale i z jej życia. Palce kolejny raz zaciskają się, tym razem łapiąc ciepłą dłoń mężczyzny, by pociągnąć go do fotela, z którego przed chwilą wstał.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Com zrobił, co żem zrobił. Czy to tak wypada, nastraszyć małe biedne dziewczątko do tego stopnia, by rzucało się w pogoni by nie dać wyjść z domu? Nie zdarzało mi się zbyt często, by kobiety zabraniały mi wychodzić, a później wcale się na mnie nie rzucały, tylko patrzyły i prośbami solennymi zapewniały ich oczy, że jak wyjdę, to mogę wrócić i niech wrócę jak najprędzej. Zwykle scenariusz wygląda tak, że ja chcę wyjść, kobieta mi nie pozwala, patrzę na nią i potem zaciemnienie, bo takich scen nie wolno jeszcze pokazywać.
Teraz wyjątek. Ta kobieta o oczach mego kształtu i włosach koloru mi bliskiego. Ta kobieta, której nie będę nigdy całował inaczej niż w czoło i oba policzki. Moja siostra . Wiedziałem o niej wcześniej, wcześniej niż ktokolwiek inny. A jednak wydaję się być poruszony tym spotkaniem równie mocno co ona. Bo zostaję i mówię przez zaciśnięte gardło: - Zostawiła...?- czy to nie oczywiste? A może było inaczej? W sumie jeżeli ich zostawiłaby po jakimś czasie, to nie miałem przed sobą szesnastoletniej dziewczyny, miałem kogoś kto na pewno miał więcej lat. Więc jeżeli zostawiła ją nawet po czterech latach - czym byłoby to to przy moim pół roku . Nie, nie chce porównywać. Przecież obiecałem sobie, że nie będę. Moja siostra nie zasługuje na brata, który będzie porównywał miesiące czy godziny spędzone z matką. Unoszę w nadziei głowę, może ona nie odeszła może ona.. - Czy ona umarła? - tak, to byłoby zdecydowanie lepsze rozwiązanie. Gdyby umarła nie mialbym już więcej wyrzutów sumienia, że dziś przyszedłem nachodzić tę biedną dziewczynę. Bo ten temat zamknąłby się. Powspominalibyśmy, pokazałbym jej zdjęcie. O, właściwie to mogę jej pokazać.
Tato będzie chciał? Robi mi się miło. Tak ciepło, jak dawno nie było. I trochę się uśmiecham. Od śmierci dziadka nie miałem za dużo okazji i do pozytywnego myślenia. Miałem mętlik w głowie. Dziadek, który udawał mego ojca, nie żył. Ojciec uciekł i założył restauracje pod Paryżem. Marla miała męża. I była ze mną w ciązy. Bliźniaczej. I nie przytulałem jej od dwóch czy trzech miesięcy. Piłem z Lewisem. W zamku, który oddziedziczyłem. Czy to nie za dużo jak na takiego chłopaka jak ja? Dlatego pojechałem odnaleźć swe korzenie. Pojechałem do Inary, mojej siostry.
Stoimy w tej śmiesznej pozie, sięgam do kieszeni, by wyjąć zdjęcie i pokazać jej, że tak, jest podobna.
- To dobrze, bo ja też jestem - uśmiech, śmiejmy się, czy tego spotkania nie należy uczcić uśmiechem? - Przecież dopiero cie znalazłem. I jeżeli chcesz, to.. - i wtedy oglądam się w bok i widzę wchodzącego lorda Carrow.
Teraz wyjątek. Ta kobieta o oczach mego kształtu i włosach koloru mi bliskiego. Ta kobieta, której nie będę nigdy całował inaczej niż w czoło i oba policzki. Moja siostra . Wiedziałem o niej wcześniej, wcześniej niż ktokolwiek inny. A jednak wydaję się być poruszony tym spotkaniem równie mocno co ona. Bo zostaję i mówię przez zaciśnięte gardło: - Zostawiła...?- czy to nie oczywiste? A może było inaczej? W sumie jeżeli ich zostawiłaby po jakimś czasie, to nie miałem przed sobą szesnastoletniej dziewczyny, miałem kogoś kto na pewno miał więcej lat. Więc jeżeli zostawiła ją nawet po czterech latach - czym byłoby to to przy moim pół roku . Nie, nie chce porównywać. Przecież obiecałem sobie, że nie będę. Moja siostra nie zasługuje na brata, który będzie porównywał miesiące czy godziny spędzone z matką. Unoszę w nadziei głowę, może ona nie odeszła może ona.. - Czy ona umarła? - tak, to byłoby zdecydowanie lepsze rozwiązanie. Gdyby umarła nie mialbym już więcej wyrzutów sumienia, że dziś przyszedłem nachodzić tę biedną dziewczynę. Bo ten temat zamknąłby się. Powspominalibyśmy, pokazałbym jej zdjęcie. O, właściwie to mogę jej pokazać.
Tato będzie chciał? Robi mi się miło. Tak ciepło, jak dawno nie było. I trochę się uśmiecham. Od śmierci dziadka nie miałem za dużo okazji i do pozytywnego myślenia. Miałem mętlik w głowie. Dziadek, który udawał mego ojca, nie żył. Ojciec uciekł i założył restauracje pod Paryżem. Marla miała męża. I była ze mną w ciązy. Bliźniaczej. I nie przytulałem jej od dwóch czy trzech miesięcy. Piłem z Lewisem. W zamku, który oddziedziczyłem. Czy to nie za dużo jak na takiego chłopaka jak ja? Dlatego pojechałem odnaleźć swe korzenie. Pojechałem do Inary, mojej siostry.
Stoimy w tej śmiesznej pozie, sięgam do kieszeni, by wyjąć zdjęcie i pokazać jej, że tak, jest podobna.
- To dobrze, bo ja też jestem - uśmiech, śmiejmy się, czy tego spotkania nie należy uczcić uśmiechem? - Przecież dopiero cie znalazłem. I jeżeli chcesz, to.. - i wtedy oglądam się w bok i widzę wchodzącego lorda Carrow.
C'est toi pour moi, moi pour toi
Des nuits d'amour à plus finir un grand bonheur qui prend sa place les ennuis les chagrins s'effacent heureux, heureux à en mourir.
Theodore Barrowick
Zawód : policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
I'll give you all I got to give
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Choć teoretycznie zapowiedział swej Gwiazdce, że w domu będzie wcześniej to niestety obowiązki przetrzymały go w pracy. Ale za to jakie obowiązki! Do tej pory nie opuszczały go emocje związane z pewnym listem podpisanym ręką samego dyrektora Munga, którego słowo pisane oświadczało, że od dnia jutrzejszego dane mu będzie piastować urząd ordynatora swego oddziału. Praca, która była jego kochanką zaczęła powoli odwzajemniać pot i krew przelewającą się na co dzień pomiędzy palcami uzdrowiciela, zrzucając jednoczeni na jego barki dodatkowe obowiązki oraz uważaną nieraz za niewygodną - odpowiedzialność. Niczym typowa kobieta. Jej jednak mógł służyć bez wytchnienia. W końcu razem ratowali życia. Choć w ostatecznym rozrachunku nie była mu potrzebna. Zawsze lgną do potrzebujących ofiarując im wszystko co miał - umiejętności, pieniądze, słowa pocieszenia, jak i wiary, siłę. Nawet bez swej pracy kontynuowałby swój styl życia. Jednak to z czego się naprawdę cieszył to były słowa uznania naznaczone kałamarzem na pergaminie. Zauważenie jego pracy. Pochwała. Niby nic, lecz dla Adriena, który z rzadka oświadczał takich oficjeli w swym życiu. Nie żeby ich oczekiwał, lecz jeśli już się zdarzały to ciepło mu się robiło na sercu i cieszył się niczym dziecko. Wiadomo, miło było poczuć się docenionym, a kto wie, może i ojciec spojrzy na niego przychylniej? To by było coś.
W każdym razie przez próg swego mieszkania przeszedł będąc w śpiewającym nastroju. W ręce trzymał wino, a pod pachą przytulał do siebie wielką papierową torbę wypchaną ciastami, ciasteczkami i pączkami - te ostatnie ostentacyjnie wyglądały zza zdobionego różanym wzorem opakowania.
- Rozgwiazdko moja, tatuś wrócił i jest w wybornym nastroju! Mam nadzieję, że mimo wszystko Margaret nie pośpieszyła się z obiadem bo tej nocy będziemy tańczyć i opychać się ciast...ami? - Ledwie przedarł się przez hol, a będąc w pół kroku od salonu zamarł dostrzegając swój Płomyczek stojący twarzą w twarz z ciemnowłosym chłopcem, a nawet mężczyzną. krucha i powabna dłoń jego córy zdawała się mącić jego lico, a śmiechem swym dźwięcznym odwzajemniała jego...niestety równie wdzięczny. Szok i niedowierzanie, a potem konsternacja i posmak nienawiści. Adrien, jednak nie byłby sobą gdyby pozwolił na opuszczenie gardy na dłużej niż kilka sekund, toteż zaraz odzyskał rezon. Uśmiechnął się uroczo, uprzejmie, chłodno, złowróżbnie...
- I co takiego, jeżeli chce, hm? - Przesadna słodycz wylewająca się z jego ut była sygnałem ostrzegawczym dla Inary, że jeżeli chciała owego chłopca dotykać po licu jeszcze w innych terminach to winna się śpieszyć, gdyż Carrow z nagła dobył różdżki i wycelował w nią nieznajomego, mrużąc niecnie ślepia. - Pięć mil w tył młodzieńcze od mej latorośli. - Rzekł surowo, przyduszając ciasta do piersi. - Choć na chwilę obecną i pięć metrów uchroni cię od niechybnej zguby, głupcze. - A może i śmiałku. Zrobił krok w przód oczekując od podejrzanego kroku w tył, próbując jednoczenie nieudolnie nakreślić portret psychologiczny człowieka stojącego przed nim, który miał czelność wtargnąć pod dach Carrowa. Pod jego nieobecność. Zapewne chcąc kusić jego niewinne dziecię. Na Boga! - Będę łaskaw i pozwolę ci na obronę. Tak przystoi wszak dżentelmenowi, a pod tym dachem znajduje się co najmniej jeden. - Uniósł sugestywnie jedną z brwi ku górze mając na myśli oczywiście sobie. - Dobierz broń, jaką tylko sobie wymarzysz. Radzę tylko byś był biegły w jej obsłudze. - Zagroził, umykając zaraz potem wzrokiem w stronę Inary. Całe szczecie, że była cała, lecz kto wie czy przypadkiem nie została omamiona jakąś sztuczką. - Gdzie Sebastian, Inaro, potrzebujemy sekundanta.
W każdym razie przez próg swego mieszkania przeszedł będąc w śpiewającym nastroju. W ręce trzymał wino, a pod pachą przytulał do siebie wielką papierową torbę wypchaną ciastami, ciasteczkami i pączkami - te ostatnie ostentacyjnie wyglądały zza zdobionego różanym wzorem opakowania.
- Rozgwiazdko moja, tatuś wrócił i jest w wybornym nastroju! Mam nadzieję, że mimo wszystko Margaret nie pośpieszyła się z obiadem bo tej nocy będziemy tańczyć i opychać się ciast...ami? - Ledwie przedarł się przez hol, a będąc w pół kroku od salonu zamarł dostrzegając swój Płomyczek stojący twarzą w twarz z ciemnowłosym chłopcem, a nawet mężczyzną. krucha i powabna dłoń jego córy zdawała się mącić jego lico, a śmiechem swym dźwięcznym odwzajemniała jego...niestety równie wdzięczny. Szok i niedowierzanie, a potem konsternacja i posmak nienawiści. Adrien, jednak nie byłby sobą gdyby pozwolił na opuszczenie gardy na dłużej niż kilka sekund, toteż zaraz odzyskał rezon. Uśmiechnął się uroczo, uprzejmie, chłodno, złowróżbnie...
- I co takiego, jeżeli chce, hm? - Przesadna słodycz wylewająca się z jego ut była sygnałem ostrzegawczym dla Inary, że jeżeli chciała owego chłopca dotykać po licu jeszcze w innych terminach to winna się śpieszyć, gdyż Carrow z nagła dobył różdżki i wycelował w nią nieznajomego, mrużąc niecnie ślepia. - Pięć mil w tył młodzieńcze od mej latorośli. - Rzekł surowo, przyduszając ciasta do piersi. - Choć na chwilę obecną i pięć metrów uchroni cię od niechybnej zguby, głupcze. - A może i śmiałku. Zrobił krok w przód oczekując od podejrzanego kroku w tył, próbując jednoczenie nieudolnie nakreślić portret psychologiczny człowieka stojącego przed nim, który miał czelność wtargnąć pod dach Carrowa. Pod jego nieobecność. Zapewne chcąc kusić jego niewinne dziecię. Na Boga! - Będę łaskaw i pozwolę ci na obronę. Tak przystoi wszak dżentelmenowi, a pod tym dachem znajduje się co najmniej jeden. - Uniósł sugestywnie jedną z brwi ku górze mając na myśli oczywiście sobie. - Dobierz broń, jaką tylko sobie wymarzysz. Radzę tylko byś był biegły w jej obsłudze. - Zagroził, umykając zaraz potem wzrokiem w stronę Inary. Całe szczecie, że była cała, lecz kto wie czy przypadkiem nie została omamiona jakąś sztuczką. - Gdzie Sebastian, Inaro, potrzebujemy sekundanta.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chaotyczny szum, który mącił jej myśli, niczym akwarela w wodzie, falami nasilał się, targając ciałem Inary, niby chwiejnym drzewkiem brzozy. Ale to wszystko pozory. Choć alchemiczka, należy do tych drobnych istotek o delikatnych rysach i aniołkowatej buzi - kryje się w niej mocniejszy charakter, niż większość przypuszcza (ma to przecież po tatusiu...). Tylko...tylko tak wielkie nieprawdopodobieństwo wydarzenia, które miało miejsce, wybijało ja całkowicie, nie potrafiąc się do końca odnaleźć. Nigdy nawet nie pomyślała, że mogłaby mieć brata, chociaż - czasem marzyła o tym, o rodzeństwie, które dzieliłoby z nią jej świat. Swego tatkę kochała nade wszystko, ale w końcu brat, to zupełnie inna relacja.
- Właściwie, to nie wiem - wzruszyła ramionami, które wydają się kruche, gdy się na nie patrzy - nie kontaktowała się z nami - dodała jeszcze, próbując sobie samej wytłumaczyć nagłe, napływające obrazy. I zapewne zaśmiałaby się ciepło, gdyby usłyszała myśli Theodora, tak bardzo zbieżne z jej własnymi. Ona nigdy tak rozpaczliwie nie próbowała zatrzymać żadnego mężczyzny. Każdego przecież trzymała na dystans, nie pozwalając na relację bliższą niż przyjaźń. Przynajmniej..do tej pory, nim wspomnienie zielonych źrenic, nie zawładnęło jej umysłem. Czy o tym jej brat też chciałby usłyszeć? Czy on sam mógłby jej o sobie opowiedzieć?
I tak - podobnym gestem podobnym uśmiechem patrzyli na siebie, przynajmniej do czasu, gdy usłyszała już w progu, znajomy, przepełniony ciepłem głos ojca. I zanim odpowiedziała, zanim pojęła ocenę sytuacji, jaką wywnioskował rodziciel - było za późno.
- Tato, to nie tak.. - zaczęła mówić, by zdać sobie sprawę, że słowa w tym klimacie, tylko przekreśla jej tłumaczenia. Adrienowe oczy zmieniają odcień i choć głos, jaki kierował do Theodora, przepełniony był słodyczą, to niebezpieczeństwo niemal wymalowane miał na twarzy. I wiedziała, że potrafił wykorzystać swój gniew bardzo skutecznie. Szczególnie, gdy chodziło o towarzystwo mężczyzn przy jej osobie. Czy powiedziałaby mu o Percivalu? Tylko...co miałaby tłumaczyć, niepewna własnych uczuć?
Stanęła więc przed bratem, prostując się niby tarcza, przed gniewną pasją, serwowaną przez uzdrowiciela.
- Sebastian wyszedł odebrać moje ingrediencje - odezwała się głupio, by potrząsnąć głową, odganiając kołatanie niespokojnych myśli - żadnego sekundanta, żadnej walki - odpowiedziała w końcu z sensem, po czym przestąpiła do swego ojca, łapiąc go za dłonie, by skupił się na niej i na jej twarzy - tato..to mój brat - głos przestał się łamać, a usta na zmianę, to porywają się ku górze, toto wyginają się w jakimś dziwnym tańcu. Coś kuło ją w klatce piersiowej, przed wypowiedzeniem imienia, którego tak dawno między sobą nie poruszali. Liliana. To syn Liliany - chciała mówić, ale wargi odmawiają posłuszeństwa, wciąż zaciskając pace na dłoniach Adriena, próbując przelać tym gestem swój - na powrót zyskany - spokój.
- Właściwie, to nie wiem - wzruszyła ramionami, które wydają się kruche, gdy się na nie patrzy - nie kontaktowała się z nami - dodała jeszcze, próbując sobie samej wytłumaczyć nagłe, napływające obrazy. I zapewne zaśmiałaby się ciepło, gdyby usłyszała myśli Theodora, tak bardzo zbieżne z jej własnymi. Ona nigdy tak rozpaczliwie nie próbowała zatrzymać żadnego mężczyzny. Każdego przecież trzymała na dystans, nie pozwalając na relację bliższą niż przyjaźń. Przynajmniej..do tej pory, nim wspomnienie zielonych źrenic, nie zawładnęło jej umysłem. Czy o tym jej brat też chciałby usłyszeć? Czy on sam mógłby jej o sobie opowiedzieć?
I tak - podobnym gestem podobnym uśmiechem patrzyli na siebie, przynajmniej do czasu, gdy usłyszała już w progu, znajomy, przepełniony ciepłem głos ojca. I zanim odpowiedziała, zanim pojęła ocenę sytuacji, jaką wywnioskował rodziciel - było za późno.
- Tato, to nie tak.. - zaczęła mówić, by zdać sobie sprawę, że słowa w tym klimacie, tylko przekreśla jej tłumaczenia. Adrienowe oczy zmieniają odcień i choć głos, jaki kierował do Theodora, przepełniony był słodyczą, to niebezpieczeństwo niemal wymalowane miał na twarzy. I wiedziała, że potrafił wykorzystać swój gniew bardzo skutecznie. Szczególnie, gdy chodziło o towarzystwo mężczyzn przy jej osobie. Czy powiedziałaby mu o Percivalu? Tylko...co miałaby tłumaczyć, niepewna własnych uczuć?
Stanęła więc przed bratem, prostując się niby tarcza, przed gniewną pasją, serwowaną przez uzdrowiciela.
- Sebastian wyszedł odebrać moje ingrediencje - odezwała się głupio, by potrząsnąć głową, odganiając kołatanie niespokojnych myśli - żadnego sekundanta, żadnej walki - odpowiedziała w końcu z sensem, po czym przestąpiła do swego ojca, łapiąc go za dłonie, by skupił się na niej i na jej twarzy - tato..to mój brat - głos przestał się łamać, a usta na zmianę, to porywają się ku górze, toto wyginają się w jakimś dziwnym tańcu. Coś kuło ją w klatce piersiowej, przed wypowiedzeniem imienia, którego tak dawno między sobą nie poruszali. Liliana. To syn Liliany - chciała mówić, ale wargi odmawiają posłuszeństwa, wciąż zaciskając pace na dłoniach Adriena, próbując przelać tym gestem swój - na powrót zyskany - spokój.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Czyli jest tak jak sądziłem, was też zostawiła - jest mi wystarczająco przykro przez Lilianę. Nikt inny mnie tak nie zranił. Nigdy nikt nie uderzył mnie wystarczająco mocno, by przebiło to ból który mam wewnątrz siebie. Z którego bardzo długo nie zdawałem sobie sprawy. Żyłem normalnie, później zaskoczyła mnie wiadomość o matce. Znienawidziłem świat, który dawał mi w twarz kłamstwami. Chciałem uciekać. Nikt się mną nie przejął, wyjechałem za granicę. Byłem szczególnie psocącym dzieckiem. Agresywnym. Wyrosłem z tego. Nauczyłem się trzymać ludzi na dystans, sprawdzać ich. Byłem lepszym obserwatorem, nie ufałem ślepo. Zanim cokolwiek robiłem, musiałem zastanowić się piętnaście razy. B a ł e m się niepowodzenia.
Teraz, teraz światełko rozbłyska w tunelu. Siostra. Z krwi, jednej matki dzieci. Możemy przerwać tę klątwę, możemy zmienić naszą przyszłość. Już raz czułem coś podobnego. Kiedy poznałem Marlę i odkryłem, że jej rodzina jest przepisowo tradycyjna. Miała mamę i tatę, którzy się kochali. Nie umiałem pojąć jak to możliwe. Przecież oto banialuki. A jednak, poznałem ich i zapragnąłem być taki.. zapragnąłem, żebyśmy z Marlą byli tacy sami.
Czy więc uciekając od niej nie zrobiłem tego samego co zrobiła mi matka? Nie byłem z siebie dumny.
Mam szansę, my mamy, najdroższa siostro.
Tę naszą chwilę zmiata w pył nawoływanie z drugiego końca domu. Dudni głos, słowa.. absurdalne.. odbiają się od ścian. Ten absurd wywołuje konsternację na mym licu - nigdy nie słyszałem, żeby ktoś mówił w taki sposób. Przesuwam spojrzeniem do drzwi i widzę w nich mężczyznę w średnim wieku, którego bujna broda zasłania mu połowę twarzy. Nie mam nawet sekundy, cofam się z rozwagą, stwierdzając w duchu, że jeżeli zostanę ranny dzisiejszej nocy, nie będe mógł pojawić się jutro z rana u Marli. I jak wyjaśnię jej kolejny dzień zwłoki? Z każdym następnym jest coraz trudniej wrócić.
- Pan pozwoli, że wytłumaczę.. - chcę się wtrącić w działanie, ale widzę jak Inara zastępuje mi drogę. Czy często im się to zdarza? Za każdym razem, kiedy przyprowadza przyjaciela, pan domu chce go zniszczyć? Nie wyobrażałem sobie takiego spotkania, no a już na pewno nie w momencie który jest dla mnie tak ważny? Z tych całych nerwów... zacząłem się śmiać.
Hamuję się tak samo szybko jak zacząłem się radować tą sytuacją. Nie chciałem urazić przecież pana Lorda.
- Tak - przytakuję na wiadomosć, którą przekazuje Inara Adrienowi - Ja doskonale wiem, jakie to niestosowne, ze niepokoiłem pańską córkę pod nieobecność, ale.. Inara, była taka gościnna - zaczynam i przestępuję krok w przód - I od słowa do słowa... wygadałem się. Miałem czekać z tymi rewelacjami na jego lordowską mość. Chodzi o to, że jestem synem Liliany Barrowick, pańskiej żony - przykładam dloń do piersi, nie chce mi się już śmiać, nie mówimy o niczym pozytywnym. Nastrój w mym sercu upada, kiedy pojawia się imie mej matki.
Teraz, teraz światełko rozbłyska w tunelu. Siostra. Z krwi, jednej matki dzieci. Możemy przerwać tę klątwę, możemy zmienić naszą przyszłość. Już raz czułem coś podobnego. Kiedy poznałem Marlę i odkryłem, że jej rodzina jest przepisowo tradycyjna. Miała mamę i tatę, którzy się kochali. Nie umiałem pojąć jak to możliwe. Przecież oto banialuki. A jednak, poznałem ich i zapragnąłem być taki.. zapragnąłem, żebyśmy z Marlą byli tacy sami.
Czy więc uciekając od niej nie zrobiłem tego samego co zrobiła mi matka? Nie byłem z siebie dumny.
Mam szansę, my mamy, najdroższa siostro.
Tę naszą chwilę zmiata w pył nawoływanie z drugiego końca domu. Dudni głos, słowa.. absurdalne.. odbiają się od ścian. Ten absurd wywołuje konsternację na mym licu - nigdy nie słyszałem, żeby ktoś mówił w taki sposób. Przesuwam spojrzeniem do drzwi i widzę w nich mężczyznę w średnim wieku, którego bujna broda zasłania mu połowę twarzy. Nie mam nawet sekundy, cofam się z rozwagą, stwierdzając w duchu, że jeżeli zostanę ranny dzisiejszej nocy, nie będe mógł pojawić się jutro z rana u Marli. I jak wyjaśnię jej kolejny dzień zwłoki? Z każdym następnym jest coraz trudniej wrócić.
- Pan pozwoli, że wytłumaczę.. - chcę się wtrącić w działanie, ale widzę jak Inara zastępuje mi drogę. Czy często im się to zdarza? Za każdym razem, kiedy przyprowadza przyjaciela, pan domu chce go zniszczyć? Nie wyobrażałem sobie takiego spotkania, no a już na pewno nie w momencie który jest dla mnie tak ważny? Z tych całych nerwów... zacząłem się śmiać.
Hamuję się tak samo szybko jak zacząłem się radować tą sytuacją. Nie chciałem urazić przecież pana Lorda.
- Tak - przytakuję na wiadomosć, którą przekazuje Inara Adrienowi - Ja doskonale wiem, jakie to niestosowne, ze niepokoiłem pańską córkę pod nieobecność, ale.. Inara, była taka gościnna - zaczynam i przestępuję krok w przód - I od słowa do słowa... wygadałem się. Miałem czekać z tymi rewelacjami na jego lordowską mość. Chodzi o to, że jestem synem Liliany Barrowick, pańskiej żony - przykładam dloń do piersi, nie chce mi się już śmiać, nie mówimy o niczym pozytywnym. Nastrój w mym sercu upada, kiedy pojawia się imie mej matki.
C'est toi pour moi, moi pour toi
Des nuits d'amour à plus finir un grand bonheur qui prend sa place les ennuis les chagrins s'effacent heureux, heureux à en mourir.
Theodore Barrowick
Zawód : policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
I'll give you all I got to give
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Pan pozwoli, że wytłumaczę..
- Pozwolić? A czy parobek daje prawo głosu lisowi, gdy ten w zębach dusi kurę?
- Tato, to nie tak...
Usta mu się wygięły w smutną podkówkę, gdy córka jego - niczym tarcza - zasłoniła niedoszłego, bałamutniczgo nieboszczyka. Zmrużył ślepia mierząc się z nią na spojrzenia. Byli wszak w równym stopniu uparci i zawzięci. Nie było więc możliwości by w tym momencie nie prowadzili typowego dla siebie pojedynku charakterów.
Przesunął się nieznacznie tak, by obejść jej osobę i ponownie mieć na celowniku intruza. Bezskutecznie.
- Skarbie...- Mruknął niepocieszony, gdy na nic się to zdało, a jej wątła sylwetka wciąż wodziła za ruchami jego nadgarstka. Ostatecznie więc skapitulował. Ostentacyjnie opuścił wyciągniętą dłoń wzdłuż ciała. Naturalnie niechętnie zaraz potem schował różdżkę, wywracając oczami. Niczym dziecko wiedzące, że tym razem nie uda mu się postawić na swoim.
- Już. Żadnych walk, jak obie lady Carrow życzy. - Nieco niepokornie się naburmuszył i choć zachowywał się jakby w pomieszczeniu nie znajdowała się osoba trzecia to nieustannie ją uważnie wzroczył. A przynajmniej dopóki jego córka nie podeszła i nie ułożyła dłoni na jego policzkach, zmuszając do przeniesienia swych źrenic na nią. Pozwolił się udobruchać. W pewnym senie.
- On?! - wskazał tajemniczą postać mężczyzny palcem po jej deklaracji, doskonale zdając sobie sprawę z wyjątkowej niegrzeczności tego gestu. Swoją drogą, owy mężczyzna miał fenomenalne wyczucie czasu. Jego wybuch śmichu idealnie podsumowywał to co uzdrowiciel myślał w tym momencie o przybyszu. Prócz tego towarzyszyło mu naturalnie zdumienie jak i...pewien niepokój, kiedy to po raz pierwszy w ciszy i uwadze pozwolił sobie zlustrować od stóp do głów jegomościa. Niczym konia przed potencjalnym wyścigiem. Cmoknął po chwili ustami. Było w nim coś nieprzyjemnie znajomego.
- Stonko moja, to co ci opowiadałem o swej młodości to prawda, lecz wierz mi na słowo, że aż tak rezolutnym młodzieńcem to nie byłem. - Z pewnym rozbawieniem pozwolił sobie wyjaśnić Inarze ten niuans, pokrywając jej dłonie swoimi i ściągając je tym samym ze swych lic. Przez myśl mu bowiem nawet nie przeszło, że ma na myśli krew z krwi Lilian. Do czasu, gdy to on zaczął mówić.
- Ouch. - Rzucił w przestrzeń wyprany z emocji dźwięk, a na jego twarzy pojawiło się zagubienie. Zamrugał kilkukrotnie oczyma, którymi powiódł po podłodze. Zrobił krok w przód. Jeden, drugi, trzeci...Zatrzymał się. - Och...- Powtórzył, niezamierzenie wyjawiając więcej emocji niżby sobie tego życzył. Tych głębszych i mniej przyjemnych. Zakrył usta wolną ręką, która zaraz potem ześliznęła się po brodzie. Powiódł sylwetce mężczyzny wzrokiem swym ponownie, spoglądając na niego przez JEJ pryzmat. Nie chciał wierzyć. Nie mógł zaprzeczyć. Postanowił wątpić.
- Załóżmy, że to prawda. Czegoś ode mnie oczkujesz? Podpisu? - rzucił cierpko posyłając wymuszony uśmiech. Zaraz jednak zdał sobie sprawę ze swego nietaktu i tego, jak pozwolił ponieść się emocjom. Przed oczyma bowiem żywa, jak nigdy stanęła mu Liliana. Ona też oczekiwała jego powrotu z pracy, zadając zaraz potem końca wszystkiego. - Proszę mi wybaczyć, nie powinienem był. - Jego słowa były szczere. Pozwolił sobie zasiąść na kanapie odstawiając pakunki na gustowny stoliczek.
- Pańska godność...i wiek. - Dodał niepewnie, nie nawiązując nawet kontaktu wzrokowego z...kim? Kim ten człowiek miał być dla niego? Kolejnym sztyletem wbijanym mu w plecy przez Lilian? Czemu, czemu po tylu latach wciąż go to ruszało...? Czemu na myśl o tym czuł jedynie żałość, a nie gniew?
- Pozwolić? A czy parobek daje prawo głosu lisowi, gdy ten w zębach dusi kurę?
- Tato, to nie tak...
Usta mu się wygięły w smutną podkówkę, gdy córka jego - niczym tarcza - zasłoniła niedoszłego, bałamutniczgo nieboszczyka. Zmrużył ślepia mierząc się z nią na spojrzenia. Byli wszak w równym stopniu uparci i zawzięci. Nie było więc możliwości by w tym momencie nie prowadzili typowego dla siebie pojedynku charakterów.
Przesunął się nieznacznie tak, by obejść jej osobę i ponownie mieć na celowniku intruza. Bezskutecznie.
- Skarbie...- Mruknął niepocieszony, gdy na nic się to zdało, a jej wątła sylwetka wciąż wodziła za ruchami jego nadgarstka. Ostatecznie więc skapitulował. Ostentacyjnie opuścił wyciągniętą dłoń wzdłuż ciała. Naturalnie niechętnie zaraz potem schował różdżkę, wywracając oczami. Niczym dziecko wiedzące, że tym razem nie uda mu się postawić na swoim.
- Już. Żadnych walk, jak obie lady Carrow życzy. - Nieco niepokornie się naburmuszył i choć zachowywał się jakby w pomieszczeniu nie znajdowała się osoba trzecia to nieustannie ją uważnie wzroczył. A przynajmniej dopóki jego córka nie podeszła i nie ułożyła dłoni na jego policzkach, zmuszając do przeniesienia swych źrenic na nią. Pozwolił się udobruchać. W pewnym senie.
- On?! - wskazał tajemniczą postać mężczyzny palcem po jej deklaracji, doskonale zdając sobie sprawę z wyjątkowej niegrzeczności tego gestu. Swoją drogą, owy mężczyzna miał fenomenalne wyczucie czasu. Jego wybuch śmichu idealnie podsumowywał to co uzdrowiciel myślał w tym momencie o przybyszu. Prócz tego towarzyszyło mu naturalnie zdumienie jak i...pewien niepokój, kiedy to po raz pierwszy w ciszy i uwadze pozwolił sobie zlustrować od stóp do głów jegomościa. Niczym konia przed potencjalnym wyścigiem. Cmoknął po chwili ustami. Było w nim coś nieprzyjemnie znajomego.
- Stonko moja, to co ci opowiadałem o swej młodości to prawda, lecz wierz mi na słowo, że aż tak rezolutnym młodzieńcem to nie byłem. - Z pewnym rozbawieniem pozwolił sobie wyjaśnić Inarze ten niuans, pokrywając jej dłonie swoimi i ściągając je tym samym ze swych lic. Przez myśl mu bowiem nawet nie przeszło, że ma na myśli krew z krwi Lilian. Do czasu, gdy to on zaczął mówić.
- Ouch. - Rzucił w przestrzeń wyprany z emocji dźwięk, a na jego twarzy pojawiło się zagubienie. Zamrugał kilkukrotnie oczyma, którymi powiódł po podłodze. Zrobił krok w przód. Jeden, drugi, trzeci...Zatrzymał się. - Och...- Powtórzył, niezamierzenie wyjawiając więcej emocji niżby sobie tego życzył. Tych głębszych i mniej przyjemnych. Zakrył usta wolną ręką, która zaraz potem ześliznęła się po brodzie. Powiódł sylwetce mężczyzny wzrokiem swym ponownie, spoglądając na niego przez JEJ pryzmat. Nie chciał wierzyć. Nie mógł zaprzeczyć. Postanowił wątpić.
- Załóżmy, że to prawda. Czegoś ode mnie oczkujesz? Podpisu? - rzucił cierpko posyłając wymuszony uśmiech. Zaraz jednak zdał sobie sprawę ze swego nietaktu i tego, jak pozwolił ponieść się emocjom. Przed oczyma bowiem żywa, jak nigdy stanęła mu Liliana. Ona też oczekiwała jego powrotu z pracy, zadając zaraz potem końca wszystkiego. - Proszę mi wybaczyć, nie powinienem był. - Jego słowa były szczere. Pozwolił sobie zasiąść na kanapie odstawiając pakunki na gustowny stoliczek.
- Pańska godność...i wiek. - Dodał niepewnie, nie nawiązując nawet kontaktu wzrokowego z...kim? Kim ten człowiek miał być dla niego? Kolejnym sztyletem wbijanym mu w plecy przez Lilian? Czemu, czemu po tylu latach wciąż go to ruszało...? Czemu na myśl o tym czuł jedynie żałość, a nie gniew?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Dworek
Szybka odpowiedź