Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Plaża
Na oświetlonej zachodzącym słońcem plaży rozpalano powoli pochodnie, które ustawiono przy niewielkich, okrągłych stolikach suto przykrytych wzorzystymi, kwiatowymi materiałami. W powietrzu unosił się zapach morskiej bryzy zmieszany ze słodkawym aromatem kwiatów, a te zebrane w bukiety rozwieszone wśród drzew, kołysane przez delikatny wiatr kusiły i zachęcały, aby zbliżyć się do plaży. Tutaj bowiem miał odbyć się rytuał oczyszczenia i odrodzenia, otwierający nowy rozdział, zamykający to co złe. Każdy czarodziej oraz czarownica, byli witani przez młodych i starszych mężczyzn ubranych w zwiewne, lniane szaty. Na ich piersi kołysały się woreczki przewiązane różnokolorowymi sznureczkami. Uśmiechami oraz przyjaznymi gestami zachęcali do zajęcia miejsc przy okrągłych stolikach, wokół których ułożone były poduchy. Na stołach zaś stały misy, jedne większe, a drugie mniejsze, w których mieściły się kamienie, rośliny suszone oraz świeże oraz wyryte runy na drewnianych krążkach.
Każdego wchodzącego w krąg stołów witano czarką miodu pitnego ze słowami: “Szczęśliwego Lughnasadh”. Miód, owoc pracy, dar natury symbolizował połączenie z Matką Ziemią, którą w czasie obchodów czcili, której zawdzięczali życie. Święto życia obchodzili wszyscy, zarówno starzy i młodzi, zatem w kręgu pochodni witano każdego kto się pojawił. Młodszym zamiast miodu pitnego, podawano szczodraki, miodowe ciasteczko, które symbolizowało pomyślność.
Rytuał oczyszczenia w ramach obchodów święta Lughnasadh właśnie się rozpoczął. Postaci mogą się gromadzić na plaży, zajmować miejsca przy stolikach. Stolików jest 6, przy każdym może usiąść max 5 osób. Proszę na samym końcu swojego posta napisać nr stolika.
Wydarzenie bez zagrożenia życia.
Sama ceremonia rozpocznie się wraz z postem Mistrza gry. Mistrzem Gry jest Primrose Burke, wszelkie pytania proszę kierować do niej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.05.23 8:40, w całości zmieniany 3 razy
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
Festiwal lata trochę przypominał bańkę. Wszyscy uśmiechali się do siebie radośnie, brali udział w rytuałach i tradycjach, a podniesione głosy nie milkły nawet, gdy słońce już dawno zniknęło za horyzontem. Sama próbowała uczestniczyć w tym kolorowym spektaklu i po części nawet jej to wychodziło. Spychała negatywne myśli nie chcąc by te zepsuły farsę, która próbowała zbudować. Wiedziała, że wrócą – zawsze wracały. Może dlatego tak bardzo zależało jej na tym by Rineheart przyszedł tu dzisiaj razem z nią. W jej kolorowej bańce nie istniało zamartwianie się, a to na pewno miałoby miejsce, gdyby mężczyzna został w Szkocji. Chciała też go wciągnąć do tego barwnego świata. Może za wcześnie, może nawet zbyt barwnego. Czasu nie mogła już cofnąć.
Już mieli skierować się w stronę syto zastawionych stołów, kiedy dostrzegła Vincenta wychodzącego na brzeg. Uśmiechnęła się przepraszająco w stronę Lovegooda i ruszyła w kierunku przyjaciela. Ten wyglądał ciut lepiej niż jeszcze chwile wcześniej, gdy zajmowali miejsce przy stole. Wyglądał tak jakby faktycznie udało mu się zrzucić jakiś ciężar z siebie. Mały sukces. Poczuła, że może to wyjście nie było jednak jej najgorszym z pomysłów. Uśmiechnęła się ciepło i zatrzymała się tuż przy czarodzieju. – Chciałam sprawdzić, jak się miewasz – zaczęła widząc jak kropelki wody spływają mu po policzku i brodzie. – Idziemy z Elrickiem zjeść i jeśli tylko masz ochotę możesz do nas dołączyć. – wątpiła by Rineheart miał ochotę na kolejną pogadankę. Cóż, mogła sobie jedynie wyobrazić jaki skutek odniosła rozmowa przy ognisku. – Jeśli jednak nie chcesz… nie będę cię zmuszać do bycia tu. Może to nie był mój najlepszy pomysł, ale chciałam dobrze. Mam nadzieje, że o tym wiesz. – dodała uśmiechając do mężczyzny. Wiedziała, że nie będzie miał jej tego za złe.
Festiwal Lata przykrywał wojenne mankamenty. Roztoczył zakrywającą kotarę zapomnienia, w którą naiwne człowieczeństwo, nabrało się tak łatwo, tak swobodnie i lekko. Nie było w tym nic złego. Ludzie pragnęli wytchnienia, powrotu do normalności, liźnięcia namiastki przeszłości, którą tak kochali. Zdawali sobie sprawę, że nic ni będzie jak dawniej.
Chłodna, morska woda skapywała z przydługich, skręconych kosmyków. Prześlizgiwała się po czole, zarośniętym policzku, niknęła za kołnierzem koszuli, mocząc beżowy materiał. Przez dłuższą chwilę pozostał w wodzie, unosząc głowę z przymkniętymi powiekami. Alkoholowe upojenie zmniejszyło swe działanie. Ból skroni odpuścił – mógł wdychać świeże, nadmorskie powietrze pełne soli i tej specyficznej wilgoci. Poczuł się odrobinę lepiej. Oczyszczony, odnowiony, wybudzony. Wychodząc z wody, walcząc z ociężałymi krokami, w pierwszej chwili nie zauważył współlokatorki. Jego wzrok zatrzymał się na jednej z współorganizatorek rytuału, noszącej napełnioną czarkę miodu. Chciał kiwnąć ręką, przywołać ją do siebie, lecz obecność i słowa blondynki, zwróciły jego uwagę. Zatrzymał się w połowie drogi do stołu. Ujął kawałek wierzchniego materiału i ścisnął go z całej siły, pozbywając się nadmiaru wody. Odetchnął krótko, spoglądając na nią znacząco. Nie odwzajemnił pełnego uśmiechu, choć cieszył się, że była w dobrym humorze. Martwił się, że przez jego stan mogła czuć się przytłoczona. Tak wiele jej zawdzięczał, tak bardzo dziękował, choć nie potrafił tego wyrazić. – Jest ok. – wymamrotał krótko i pokiwał głową w potwierdzeniu. – Nie przejmujcie się mną. – zaczął, rozglądając się asekuracyjnie. – Będę wracać do domu, jestem już zmęczony. – lekko pijany i smutny. – Nie będę wam przeszkadzać. – dodał markotnie i już zabierał się do odejścia, powolnie wymijając Zakonniczkę, lecz zatrzymał się jeszcze na moment i spojrzał przez ramię. – Wiem. – zawsze wiedział. – Naprawdę dziękuję. Za wszystko. – nawet nie wiesz za jak wiele. – Baw się dobrze. – ruszył przed siebie i zniknął w zagęszczonym tłumie. Łapiąc modowy kawałek chleba, skierował się w głąb lasu. Jak się później okazało, jego wieczór miał się jeszcze nie skończyć.
| zt x2
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
Oko Jima było całe. Czerwone, ale całe, więc nie było się czym martwić. To znaczy to jego bredzenie było dość niepokojące, bo najpierw wyzywał ją od ciasteczek, teraz zapytał o oczy... Parsknęła cicho i lekko odepchnęła mu twarz. Będzie żył. Z obojgiem oczu.
- To na pewno od tej morskiej wody - odparła rozbawiona co do swoich niebieskich oczu. Tak, zawsze takie były.
- Sorry, Freddy, nigdzie nie wypie... - zaczęła, ale tym razem ugryzła w język zerkając na Nealę, która wcześniej znów jej zwróciła uwagę na przekleństwa. Ech... Dzieciaki...
- Nigdzie nie idź, myślałam, że jesteś jakimś obcym zwyrolem - poprawiła się szybko i uśmiechnęła prawie niewinnie. - A ty jesteś swój.
Zrobił się chaos. Tu gramofon, tam krzaki i ziemniaki... Było wspaniale. Wreszcie byli wszyscy. No, prawie wszyscy, ale wreszcie zebrali się do kupy i nie musiała się już martwić. I bardzo kusiło ją, żeby z nimi ruszyć na plażę na to ognisko, ale...
- Dobra, moment, CHWILA - podniosła głos, żeby na chwilę zatrzymać wszystkich w miejscu i zwrócić na siebie uwagę niezależnie od tego czy sikali, czy przeciągali gramofon, czy robili jeszcze inne rzeczy. - Robimy tak: wy wszyscy idziecie do Olivera i Ani na plażę, drewno już jest naniesione na ognisko. Mają mięso i chleb, więc idziecie jeść. Tylko pomóżcie Neali z tym gramofonem, a Jimowi i Marcelowi ze sztormem. Ja jadłam, więc pójdę szukać tych ziemniaków - poinstruowała ich krótko. - Niedługo wrócę - dodała i nie czekając już na nic ruszyła w kierunku, który wcześniej wskazał jej kuzyn. - Tylko coś mi zostawcie! - zawołała jeszcze na odchodnym.
Jakoś znajdzie te ziemniaki w ciemnym lesie. Co to dla niej. Najbardziej zależało jej na tym, żeby faktycznie poszli już w to jedno miejsce, nie rozchodzili się i zjedli. Wtedy będzie spokojniejsza i będzie mogła wrócić do picia.
1, 2, 3
I'll be there
Czy taki swój? Dobre pytanie, ale nie powiedziałem tego głośno. -Zwyrol to by pewnie głębiej się w tych krzakach schował- wzruszyłem ramionami. Tak mi się wydawało, ale co ja tam wiem, nigdy nie miałem z takim do czynienia.
Zlustrowałem Jamesa spojrzeniem, pokręciłem głową i ostatecznie machnąłem ręką. Skoro dopisywał mu humor to nie było czym się martwić. -Gdybyś nie dodał, że kupiliście jedzenie, to bym uwierzył- nie sądziłem, że zdążyli już coś wziąć, choć nie powinno mnie to dziwić. Z resztą miałem do nadrobienia sporą część dnia, ledwie rozumiałem o co im chodziło. Tu jakieś ziemniaki, jakaś Jenny, poobijane twarze, krew i fakt, że się rozdzielili. W końcu nie wyglądało, żeby dopiero co się spotkali.
-Coś za coś. Wybrałem zieloną wróżkę- jej bym z rzeki nie wyłowił, zapłacić było trzeba.
Wbiłem wzrok w Steffena, który pokrętnie zaczął wyjaśniać temat tajemniczych ziemniaków. Wciąż niewiele mi to rozjaśniało sytuacje, ale chociaż upewniłem się, że faktycznie chodziło o warzywo, bo początkowo szczerze w to wątpiłem. Zerknąłem na jego zdobycz z grzeczności, bo bardziej zainteresował mnie temat pyłu. -No tak po prostu, wciągasz i czekasz- mało go zostało, dla wszystkich nie starczy. Wątpliwe, że nawet na dwóch, ale może chociaż zadziała na krótką chwilę? Może nieco gorzej, ale chociaż... Nagle mnie olśniło, posłałem wymowne spojrzenie Jamesowi i uśmiechnąłem się łącząc fakty.
-Pomogę ci- rzuciłem w kierunku oddalającej się Liddy. -Zostaw coś dla mnie- klepnąłem Steffena w plecy, po czym ruszyłem za dziewczyną.
kim tak naprawdę jest
– Nic mi nie będzie. I nie będę sama – dodała ugodowo (niech mu będzie), po czym gwizdnęła melodyjnie. – Blue, Blue, chodź do mnie – zawołała psidwaka Marcela zupełnie inaczej modulując głos niż jak kiedy mówiła do któregokolwiek z przyjaciół. Brzmiała przy tym… zaskakująco dziewczęco. Niemal słodko.
- No i proszę, mam swojego obrońcę – uśmiechnęła się, kiedy psiak jeszcze chwilę temu plączący im się pod nogami do niej przybiegł. Schyliła się, żeby podrapać go za uchem.
– Idziemy na spacer, Blue, chodź, dzieciaku – zwróciła się znów do psidwaka i dziarsko ruszyła w stronę jarmarku. Kto wie, może Blue wytropi ziemniaki? To w końcu mądry psiak.
Nie przeszła zbyt daleko, kiedy usłyszała za plecami głos Freddiego. Trochę się zdziwiła, że ruszył za nią zamiast iść na chlanie i jedzenie na plażę, ale w sumie nie miała nic przeciwko jego towarzystwu. Zwolniła więc, żeby się z nią zrównał. To było nawet całkiem miłe, że do niej dołączył, bo to zawsze raźniej.
- Dzięki – rzuciła, kiedy znalazł się obok. - Na pewno nie umierasz z głodu? – zapytała zadzierając głowę, żeby na niego spojrzeć i upewnić się, że nie będzie nic kręcić z odpowiedzią. Głupio by jej było, gdyby nic nie jadł od rana jak cała reszta towarzystwa, a mimo to szedł z nią po ziemniaki porzucone przez Steffa.
Teraz, kiedy znalazł się bliżej faktycznie poczuła jak daje rybami i trochę ją to rozbawiło, ale zdusiła w sobie śmiech.
1, 2, 3
I'll be there
Obróciłem się przez ramię, gdy jeszcze wykrzyczał ile było tych cholernych ziemniaków, po czym podbiegłem kawałek chcąc dogonić Liddy. Zwolniłem, kiedy znalazłem się tuż obok i przeniosłem spojrzenie na drepczącego Blue, którego podrapałem za uchem. Lubiłem zwierzęta, choć poza sową nigdy żadnego nie miałem. -Nie umieram- odparłem bez zastanowienia. Co prawda nic jeszcze dzisiaj nie jadłem, ale nie było to niczym nadzwyczajnym. -Wiemy w ogóle gdzie ich szukać? Czy informacji mamy tyle ile udało mi się usłyszeć od Steffa?- zgubił je w lesie, czyli mogły być wszędzie, a nam mogło zabraknąć dnia, aby je odnaleźć. Ponadto robiło się już ciemno, nietrudne było pomylić je z kamieniami. Zawsze misje niemożliwe, ale cóż zrobić. Brzuch sam się nie napełni. -Wyglądasz na zadziwiająco trzeźwą- uśmiechnąłem się lekko i podałem jej trunek. -Nie dali ci nawet łyka?- nie miałem pojęcia czy tylko brali, czy też coś pili. Tak naprawdę w ogóle nie miałem wiedzy co u licha się dzisiaj działo. Właściwie to od dłuższego czasu pozostawałem w cieniu i z pewnością ominęło mnie wiele ciekawych historii, a szkoda. Miałem sporo do nadrobienia. Najgorsze było już za mną, mając gdzie mieszkać mogłem w końcu znaleźć trochę czasu na dobrą zabawę.
kim tak naprawdę jest
Ostatnio zmieniony przez Freddy Krueger dnia 13.11.23 16:58, w całości zmieniany 1 raz
Freddy przynajmniej nie rozwodził się nad jej bezpieczeństwem lub niebezpieczeństwem. Posłała mu przeciągłe spojrzenie, ale ostatecznie chyba jego odpowiedź ją usatysfakcjonowała, bo wróciła do obserwacji otoczenia, a szczególnie tego co mieli pod nogami, bo w półmroku na takich wertepach łatwo było o potknięcie.
- Myślę, że znalezienie ich będzie prostsze niż się wydaje. Steff mówił o polanie niedaleko... a znając jego kondycję to serio nie będzie daleko - odparła pogodnie. - No i mamy Blue! No, jak będzie, Blue? Wytropisz ziemniaki? Szukaj, szukaj! - zachęciła psiaka, właściwie bardziej dla zabawy niż na poważnie.
Za to na jego uwagę co do trzeźwości zmarszczyła zabawnie nos i uśmiechnęła się kwaśno.
- Tyle się działo, że trzeźwiałam szybciej niż udawało mi się choćby wstawić... - odparła pół żarem - pół serio, choć w jej głosie pobrzmiewała jakaś nuta goryczy. To na wspomnienie... ech, właściwie na wspomnienie całego tego dnia. Nie spisywała go jednak całkiem na straty, karmiąc się nadzieją, że da się go jeszcze uratować miłym wieczorem przy ognisku w towarzystwie przyjaciół.
Z wdzięcznością przyjęła oferowany alkohol i już po chwili pociągnęła z gwinta solidny łyk. Skrzywiła się przokrutnie i trochę ją otrzepało, bo nie dość, że cholerstwo było mocne, to... nie była fanką Zielonej Wróżki i jej anyżowego posmaku. Odetchnęła ciężko, ale nie oddała mu butelki od razu, bo wróciło do niej, niczym gnom do ogrodu, wspomnienie rodzinnego obiadu, na którym piła to ostatnio... i musiała napić się jeszcze raz, żeby wyrzucić je z pamięci. Wciąż tak samo ohydne, ale weszło jakby lepiej. Nie miała zresztą zamiaru wybrzydzać w tej chwili. Chuchnęła, jakby to miało przynieść ulgę przepalonemu alkoholem gardłu i wtedy dopiero oddała butelkę kumplowi.
- U ciebie jak? Jakieś nowości? - zapytała tak po prostu z ciekawości. - Zostajesz dłużej? Tu, na festiwalu?
1 - Blue jest zajęty swoimi sprawami i ignoruje Lidkę
2-3 - Blue faktycznie łapie jakiś trop, ale niestety nie ziemniaków i wprowadza ich w jakąś iglastą gęstwinę
4-5 - Blue na chwilę znika im z oczu, po czym wyłania się z chaszczy ciągnąc w zębach wielką gałąź
6 - Blue prowadzi ich prosto na polanę, na której Steff pogubił ziemniaki
wyszła 4
1, 2, 3
I'll be there
-Za dużo bierze, to i kondycja gorsza- uśmiechnąłem się nieznacznie. Wzrokiem wodziłem po leśnych zaroślach w nadziei, że zobaczę jakieś przejście, czy cokolwiek, na wspomnianą polanę. Blue był grzeczny, szedł głównie przy nodze, lecz kiedy Liddy wypowiedziała słowa, których byłem pewien, że nie zrozumiał, to ku mojemu zaskoczeniu zamerdał ogonem, po czym ruszył przed siebie znikając nam z oczu. Mądry zwierzak. Choć pewnie gdyby Steff zgubił kiełbasę, a nie ziemniaki to już dawno byśmy wracali ze znaleziskiem. No dobra – jego resztką.
-Chce wiedzieć co się działo?- nie zaskoczyła mnie tymi słowami. Kiedy tylko zobaczyłem chłopaków i usłyszałem zlepek słów, jakie tylko oni potrafili rozszyfrować, to wiedziałem już, że wiele mnie ominęło. Byłem za to lekko wkurwiony, no ale to sam na siebie, bo nie wyrobiłem się wcześniej. Taki był plan, a wyszło jak zawsze.
Uśmiechnąłem się szeroko widząc jak krzywi się po solidnym łyku, ale tu musiałem przyznać jej rację. Wróżka była paskudna w smaku i ten cholerny anyż sprawiał, że czasem brało mnie na mdłości. Była jednak warta tego cierpienia, szczególnie jak wypiło się ciut za dużo i wjeżdżały halucynacje.
Po chwili jednak radosny wyraz twarzy zniknął. Zauważyłem głęboki oddech, zapadła cisza. Przyglądałem się jej, ale nie mówiłem nic, tylko obserwowałem nietypową reakcję. Coś ją trapiło? Zwykle ludzie komentowali ostry smak, a nie zapijali go i to dokładnie tym samym trunkiem. -Może i nie byłem głodny, ale ty na pewno spragniona. Wszystko w porządku?- spytałem. -Czy już na trzeźwo nie idzie z nimi wytrzymać?- wziąłem od niej butelkę i sam upiłem łyk. Nie zareagowałem inaczej, dosłownie mnie wykrzywiło. Przesunąłem dłonią wzdłuż ust i odkaszlnąłem.
-Żadnych- zastanowiłem się, a na ustach pojawił mi się wilczy uśmieszek. -No może poza jedną. Wprowadziłem się w końcu na tę barkę, jest moja- piękna sprawa, w końcu miałem swoje cztery kąty. Nawet jeśli pływające. -A u ciebie?- spytałem. Dawno się nie widzieliśmy. -A wy zostajecie? Nie mam planów, więc z chęcią- w trakcie festiwalu mało kto pracował, a i ja nie zamierzałem.
kim tak naprawdę jest
- Co to tak właściwie było? – zapytała z ciekawości, bo mimo że panował chaos, kiedy kuzyn próbował się z tym braniem kryć, to robił to dość nieudolnie. Na tyle, że trzeźwa nie mogła tego przeoczyć. Na dragach się nie znała za dobrze, tyle że paliła diable ziele i kilka nazw kiedyś zasłyszała od chłopaków i to by było na tyle.
A czy chciał wiedzieć co się dziś działo? Zerknęła na niego. Nie była pewna czy powinna o tym mówić i generalnie nie chciała o tym mówić, ani nawet o tym myśleć.
Dlatego uśmiechnęła się tylko słabo, ale nic nie odpowiedziała. Zwykle była gadatliwa, ale dziś to wszystko ją przytłaczało. Zdecydowanie potrzebowała się napić albo czymś się odurzyć, żeby te przeklęte myśli wreszcie zostawiły ją w spokoju i żeby znów mogła się dobrze bawić. I tu Freddy miał absolutną rację: była spragniona. Choćby tej paskudnej Zielonej Wróżki.
„Czy już na trzeźwo nie idzie z nimi wytrzymać?” Znów mimowolnie się uśmiechnęła.
Może lepiej by było gdyby Freddy wiedział? Żeby potem czegoś nie palnął albo coś… Poza tym był jednym z nich, nie w porządku było go wykluczać z czegoś o czym wszyscy wokół wiedzieli… A w związku z tym, że wszyscy wiedzieli, to też nie było to żadną tajemnicą, tak?
Wypuściła powoli wstrzymywane powietrze.
- Chyba lepiej żebyś wiedział – powiedziała w końcu ostrożnie. – A od nich tego raczej nie usłyszysz… No chyba że od Steffa - jej kuzyn nie był mistrzem taktu… co chyba było u nich rodzinne. Tylko... jak zacząć?
- Chłopaki się pożarli. Jim i Marcel. Ale tak… - szukała dobrego określenia, ale nie znalazła - Myślałam, że dadzą sobie po mordach i się uspokoją, ale... – pokręciła głową. Teraz już wiedziała, że w tym założeniu popełniła tragiczny w skutkach błąd.
– …dosłownie jakby coś ich opętało, Freddy. Zanim ogarnęłam, że robi się groźnie, wylądowali w wodzie, a potem… - gardło jej się zacisnęło i urwała. Przed oczami znów miała morskie fale bez śladu przyjaciół. A potem Marcela wynurzającego się z tonącym Jimem. I Jima leżącego na piasku…
Z obrazów, które zdążyły jej już zjeżyć włoski na całym ciele, wyrwał ją niewielki, ale przenikliwy ból. Nieświadomie rozdrapała skórkę na palcu. Potrząsnęła głową, jakby to miało jej pomóc w pozbyciu się z niej strasznych wspomnień. Wzięła głębszy wdech. No, wykrztuś to z siebie w końcu.
- Jim dziś prawie… - znów urwała, bo słowa: „umarł”, „utonął”, „zginął” nie potrafiły przejść jej przez gardło.
Uch, teraz już wiedziała, że niepotrzebnie poruszała ten temat. Trzeba było siedzieć cicho i nie psuć humoru Freda już na wstępie. Głupia była i tyle. Miała tylko nadzieję, że Freddy sobie resztę dopowie, bo najwyraźniej sama się przeceniła w tym zakresie. Zamiast więc kontynuować po prostu bez pytania wyjęła mu butelkę z ręki i napiła się kolejny raz. Ohyda. Ale to chyba pomagało odciągnąć jej myśli od tamtych wydarzeń.
- Ale już porządku – odezwała się ponownie, zmienionym przez chwilę przez alkohol głosem. – Chyba. Sam widziałeś – zakończyła dokładnie w chwili, gdy krzaki po ich lewej zaszeleściły głośno, a zaraz potem mogli zobaczyć jak Blue szarpie się z trzykrotnie albo i czterokrotnie większą od siebie gałęzią. Napięcie z niej uleciało, a może po prostu przerodziło się w rozbawienie, bo Liddy zaśmiała się cicho rozbrojona tym widokiem.
- To nie ziemniak, Blue… - poinformowała psiaka, schylając się, żeby pomóc mu uwolnić jego zdobycz z chaszczy. Chwilę się szarpała, ale ostatecznie psidwak mógł z dumnie uniesioną głową przenieść gałąź jak trofeum ze dwa metry, póki znów nie zahaczyła mu się o kolejny krzak. Pomogłaby mu, ale na słowa kumpla zastygła w bezruchu.
- Masz barkę – powtórzyła za nim z niedowierzaniem, zadzierając głowę, żeby na niego spojrzeć. – Bujasz – zanegowała zaraz, bo pewnie ją wkręcał… ale wcale tak nie wyglądał. – Mówisz serio? Masz barkę? Tak tylko dla siebie? Cały statek? – wyrzucała z siebie z mieszaniną niedowierzania i podziwu. – Wow… To musi być odjazd. Odpływ nawet.
To musiało być wspaniałe! Mieszkanie na statku. Mieszkanie w cygańskim wozie. Mieszkanie w cyrku… Zazdrościła im tego. Nie dlatego, że źle jej się mieszkało z rodziną, bo to wcale nie tak, ale… taka barka, albo takie wozy kojarzyły jej się z absolutną wolnością. I tej wolności właśnie im zazdrościła.
- Czy to oznacza, że jesteś teraz kapitanem? Kapitan Freddy Krueger… - wypowiedziała, żeby sprawdzić jak to brzmi. Całkiem nieźle!
- Hej! A nazwałeś już swój statek?
W końcu każda łajba ma swoje imię, więc i barka musiała jakieś mieć.
- A u mnie… - zaczęła, ale przerwał jej przeraźliwy, męski krzyk, łupnięcie upadku i przestraszony szczek psidwaka.
- Blue! – zawołała odruchowo próbując dojrzeć co się wydarzyło kawałek dalej. A wyglądało na to, że rosły mężczyzna potknął się o niesioną przez psiaka gałąź i wylądował na ziemi, a teraz klął na czym świat stoi tak wściekle, że nawet Lidce w pierwszej chwili mowę odjęło i stała jak wryta, kiedy chłop zaczął się podnosić. I nie była pewna, ale w potoku inwektyw chyba padło imię Jenny.
1, 2, 3
I'll be there
Przyglądałem się, kiedy długo nie odpowiadała na moje pytanie. Odniosłem wrażenie, że historia była długa i niekoniecznie pozytywna, skoro zamilkła pozwalając sobie jedynie na słaby uśmiech. Zmrużyłem oczy i zatrzymałem się w miejscu krzyżując ramiona na piersi. Zacząłem być podejrzliwy i z pewnością mogła dostrzec, że oczekiwałem odpowiedzi. Ciekawiło mnie co takiego się wydarzyło i nie miałem już żadnych wątpliwości, że chciałem się dowiedzieć.
W końcu padły wyjaśnienia – wpierw jedynie kręciłem lekko głową, nawet się zaśmiałem, gdy wspomniała o daniu sobie po gębie, lecz kiedy zrobiła pauzę zacisnąłem dłonie w pięści. Co oni sobie u licha myśleli? Poważni są? Ile oni do kurwy nędzy mają lat. Nie stroniłem od przemocy, ale nie lubiłem jej, a w szczególności wobec najbliższych kolegów. Postradali zmyły? Czy może narkotyki zżarły im resztę szarych komórek? -O co poszło?- pewnie o kobietę, ale o jaką? Jim przecież miał ciężarną żonę. -Kiedyś naprawdę stanie się tragedia- westchnąłem czując palącą złość. Naprawdę mnie wnerwili i zamierzałem im nagadać, nawet jeśli mają śmiać się i żartować. Małe, podłe ćpuny.
-Chyba tak, stali obok siebie i zadymy nie było, wiec raczej…- mruknąłem, po czym zarzuciłem ramię na jej barki. -No już, nie martw się. Obiecuję, że zrobię z nimi porządek. Powiem to tamto, nie dam się napić. Tak dla kary, barany powinny ją mieć- stwierdziłem, choć zdawałem sobie sprawę, że były to trochę słowa rzucone na wiatr. Nie miałem siły przebicia, mogłem sobie gadać, a oni i tak robili swoje. -Najadłaś się strachu- dodałem, po czym zacisnąłem dłoń na jej ramieniu i finalnie się odsunąłem. -Już po wszystkim.
Gdy Blue wynurzył się z krzaków byłem pełen nadziei, że znalazł naszą zgubę. Cóż, myliłem się. -Blue, małe i okrągłe, nie wielkie i podłużne- zaśmiałem się i pomogłem Liddy wyszarpać gałąź z krzaków. -A no. Mam- potwierdziłem z dumą bijącą z głosu. -Jeszcze nie ma nazwy, możesz ją wymyślić- barka była nadgryziona zębem czasu, nie przetrwał nawet napis, a rybacy mówili na nią po prostu łajba, więc nie przyszło mi jej poznać. Głupi byłem, że nie zapytałem, bo mogłem przedłużyć tradycję, ale w sumie wymyślenie nowej brzmiało naprawdę super.
-Jak mnie w końcu odwiedzisz, to popłyniemy na przejażdżkę. Zostaniesz majtkiem- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. Jeszcze nie zapraszałem tam nikogo, a przydałaby się mała prywatka za szczęśliwe rozpoczęcie nowego etapu.
Już miałem usłyszeć, co u dziewczyny, ale zamiast tego moich uszu doszedł szereg przekleństw. Ściągnąłem brwi i uniosłem głowę w kierunku, z którego dochodziły. Szlag by to trafił, gość wydawał się naprawdę poirytowany.
-Chodź tutaj- dodałem zaraz po tym jak Liddy zawołała psidwaka.
-Cholerne dzieciaki, cholerny pies!- warknął nieznany mi mężczyzna, po czym podniósł się z ziemi. -O wy!- wskazał na nas. -Gdzie znajdę tego gówniarza, mówcie. Na pewno wiecie- krzyczał, poczerwieniał. Zerknąłem na Liddy, zaśmiałem się pod nosem, ale nic nie powiedziałem. To go najwyraźniej jeszcze bardziej podburzyło. -Gnojku, co cię tak bawi?!- nie przestawał się drzeć, co za buc. To jego córkę zbałamucił Steff? Wdepnął chłop na minę.
kim tak naprawdę jest
- Czekaj, czekaj... że Steff po tym niby wyda mi się atrakcyjny? - rzuciła bez przekonania. A może na rodzinę to nie działa? Przecież nigdy w życiu by na kuzyna nie spojrzała w ten sposób.
Na jego pytanie tylko pokręciła głową. Nie próbowała, zresztą... taki pył to w jej przypadku byłoby zdecydowanie za mało, była o tym przekonana, choć nie powiedziała tego na głos.
- Serio wierzysz, że to tak działa? Próbowałeś? - zapytała. - Albo poczułeś kiedyś działanie tego na sobie? Wiesz, że ktoś był pod wpływem i wydał ci się ładniejszy...? Bo tak szczerze, to brzmi jak bujda, żeby ludzie to kupowali - dodała sceptycznie. Przecież czego się nie powie, żeby wcisnąć komuś jakiś towar?
O co poszło? Lidka skrzywiła się lekko i odwróciła wzrok. Nie chciała tego mówić, bo osobiście uważała, że dziewczyna, nieważne jak piękna, nie była wystarczającym powodem, żeby najlepsi przyjaciele rzucili się sobie do gardeł i próbowali się pozabijać. Do dzisiejszego dnia była przekonana, że oni też tak uważali.
- Nie wiem dokładnie – odparła więc wymijająco, choć zgodnie z prawdą. Wciąż nie rozumiała co Jim miał do tego, że Marcelowi podobała się Celine. „Zazdrość” nasuwała się sama, ale nie pasowała jej do tej układanki. Wychodziłoby na to, że Jimowi się coś w Celinie nie podobało, ale po pierwsze: jakim cudem?! Czy Cellie nie była ideałem kobiety? Tak ogólnie, ale też ich ideałem?! Po drugie, gdyby Jim coś do niej nawet miał, to przecież nie jest z tych, którzy kryją się ze swoją niechęcią. Liddy wiedziałaby, że jej nie lubi. Wszyscy by o tym wiedzieli, a nie okazywał jej jawnej wrogości. Po trzecie: co takiego Celine mogła zrobić, żeby Jimowi w ogóle podpaść? Była tak słodką, ciepłą, miłą osobą… Dziwna sprawa.
Freddy zaskoczył ją tym zarzuceniem jej ramienia, ale w sumie… to było całkiem miłe. Była przekonana, że to czysto kumpelski gest i że sobie tylko żartował z tą pogadanką z chłopakami i „ukaraniem ich”. Nawet ją to rozbawiło… do czasu.
Spięła się na jego kolejne słowa i w jednej chwili tak się w niej zagotowało, że miała ochotę go od siebie odepchnąć. Dobrze, że zdążył odsunąć się sam.
„Najadłaś się strachu” odbijało jej się echem po głowie, a wspomnienie tego jak sparaliżował ją strach na plaży, uderzyło w nią tak mocno i znienacka, jakby oberwała właśnie od Freddiego w twarz. Biedna, mała Liddy. Taka strachliwa, taka tchórzliwa. Ale już dobrze, już przecież nie musiała się bać, bo oto zjawił się on. Wybawca.
Zacisnęła mocno zęby.
A mogła siedzieć cicho. Mogła nic nie mówić. Tak ją teraz widział? Jak małą dziewczynkę, którą trzeba chronić, której trzeba żałować i w imieniu której trzeba rozmawiać z chłopakami, żeby się już nie bili, bo biedna Liddy się boi? Niedobrze jej się robiło na samą myśl.
Czy tak właśnie to powiedziała? Tak to zabrzmiało, jakby się żaliła na Marcela i Jima?
Poczuła jak wnętrzności jej się skręcają i jak ohydna zielona wróżka podchodzi jej do gardła.
- To… kompletnie nie o to chodzi! – niemal na niego warknęła patrząc na niego spod zmarszczonych brwi.
Właściwie nie zrobił nic złego i pewnie miał dobre intencje, ale nic nie mogła poradzić na tą złość i irytację, które się w niej w tej chwili kotłowały i za wszelką cenę chciały się wydostać na zewnątrz. Właściwie była wściekła na siebie. Za to, że wtedy pokonał ją strach. I za to, że najwyraźniej dała Freddiemu do zrozumienia, że potrzebuje jego silnego ramienia do wsparcia. Nie potrzebowała go. Nie potrzebowała żadnych silnych ramion, bo miała swoje.
- Wszystkich nas to zestresowało (ale jakoś tylko tobie odbiło - szepnął jej w głowie nieprzyjemny głosik). Ich też. To była wystarczająca kara i nauczka i na pewno wyciągną z tego wnioski i nie dopuszczą do tego drugi raz (Dlatego wciąż byłaś trzeźwa i się martwiłaś, kiedy nie było ich w zasięgu wzroku?). I ja to ogarnę. Pogadam z nimi – powiedziała stanowczo. Może zbyt ostro, może zbyt napastliwie, choć starała się trzymać emocje na wodzy. Ostatecznie zresztą odetchnęła powoli i to chyba trochę pomogło, choć pozostało w niej dojmujące uczucie obrzydzenia do siebie i swoich żałosnych słabości.
- Powiedziałam ci to, żebyś po prostu wiedział co się stało – dodała już spokojniej dla absolutnej jasności sytuacji. Miała nadzieję, że to wystarczy.
Przynajmniej o tyle dobrze, że Blue oderwał jej myśli od tego wszystkiego i skupił na sobie jej uwagę, a potem Freddy powiedział o tej barce.
- No wiesz? To twój statek, ty go powinieneś nazwać – stwierdziła z absolutnym przekonaniem, choć doceniła mocno, że chciał jej oddać to zadanie. – Możemy zrobić tak: przylecimy do ciebie z chłopakami, zrobimy burzę mózgów i wybierzesz najlepsze imię, hm? – zaproponowała pogodnie i uśmiechnęła się szeroko, a potem parsknęła śmiechem na tego majtka.
- Mogę być majtkiem – o dziwo się zgodziła, choć o ile jej pamięć nie myliła, majtek był tym takim popychadłem od mycia pokładu. – Pod warunkiem że pirackim – zaznaczyła.
A potem… a potem się podziało. Chłop się wydzierał, psidwak szczekał najeżony… ale po pierwszym szoku, kiedy typ agresywnie zwrócił się już do nich (właściwie to do Freddiego), w Lidce znów się zagotowało.
Zrobiła krok w jego stronę, zaciskając ręce w pięści i hardo unosząc brodę wyżej, jakby miało jej to dodać centymetrów.
- Odwal się pan! Straszy pan szczeniaka! – warknęła na mężczyznę, jakby nie był wcale dużo starszy i dużo większy zarówno od niej jak i od Freddiego.
1 – Blue uparcie nie daje za wygraną, znów dopada do gałęzi i próbuje ją szarpać, ale chłop to wykorzystuje i chwyta psidwaka za kark, podnosi i nim potrząsa przy akompaniamencie pisku i szczeku
2 – Blue nadal nie reaguje na nasze wołania, doskakuje do chłopa szczekając coraz groźniej, ale w porę odskakuje, kiedy ten próbuje go dorwać
3 – Blue wciąż szczeka na typa, ale podbiega do nas zawołany
wyszło 2
1, 2, 3
I'll be there
Mogła nie wiedzieć? Może faktycznie uroili sobie coś będąc pod wpływem i po prostu padło jedno słowo za dużo. Ale żeby tłuc się do takiego stopnia? No nic – najważniejsze, że zdawali się być cali i pogodzeni, bo przecież jak ich zastałem to zachowywali się normlanie.
Chciałem coś powiedzieć, ale zastygłem w bezruchu widząc reakcję dziewczyny. Uniosłem wysoko brwi i rozłożyłem szeroko ręce kompletnie nie wiedząc o chodziło. Tak zagotował ją ten niewinny, przyjacielski gest? Dziwne. W całym tym spięciu zdawała się być gotów do ataku, więc odsunąłem się kilka kroków nie wiedząc czego się spodziewać. -Kompletnie nie chodzi o co?- pewnie bardziej ją to pytanie zezłości, ale ja naprawdę nie miałem zielonego pojęcia co się właśnie wydarzyło.
Zamrugałem kilkukrotnie powiekami, słysząc kolejne słowa. Może nawet wyrzuty. To ją tak zdenerwowało? Chęć podjęcia z nimi tego tematu? Nie było to chyba nic nadzwyczajnego, jeśli sytuacja rzeczywiście była zgodna z jej opisem. -Dobra, weź głęboki oddech. Nie będę się wpierdalać, skoro to taki problem- prychnąłem pod nosem i pokręciłem głową. Jeśli sądziła, że odebrałem to jako poskarżenie się i prośbę o reakcję to była w błędzie. Mogła to załatwić sama, mogła nie załatwiać w ogóle. Już nie zamierzałem pisnąć słowa, bo nienawidziłem tego typu sytuacji. Trzymanie się z boku najwyraźniej wychodziło mi o wiele lepiej.
-Dziękuję, koniec tematu- chwyciłem od niej butelkę, po czym upiłem łyk trunku. Wykrzywiło mnie, choć zadziałało kojąco.
Nie odpowiedziałem nic na temat barki, musiałem ochłonąć. Może dla niej była to normlana sytuacja – nagła złość i nerwy, po czym płynne przejście do błahych tematów, ale ja brałem takie rzeczy do siebie. Wystarczyła iskra… na jaką długo nie musiałem czekać.
Łypnąłem na gościa, a dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Serio chciał się wyżyć na tym psie? Pogięło go? -Zostaw go ty stara mendo- warknąłem i ruszyłem w kierunku typa. -Blue, do nogi!- krzyknąłem, ale ten świr zdawał się nie odpuszczać. Widząc jak pies unika jego brudnych łap chwycił gałąź, którą zaczął wymachiwać.
1 - Blue obrywa gałęzią, nic mu się nie stało, ale przerażony ucieka w las
2 - Pudło
3 - Gość tak się zamachnął, że znów zaliczył glebę
padło na bramkę numer 2 i wracamy do szafki
/ztx2
kim tak naprawdę jest
Podnosząc się ze swojego miejsca, sięgnęła delikatnie do całej konstrukcji aby jednak jej nie uszkodzić, ostrożnie zawiązując końcówki amuletu dookoła szyi Zuzu, mając nadzieję, że nie rozpadnie się przy najbliższym ruchu. Uśmiechając się do niej, poprawiła jeszcze kosmyki jej włosów aby pokazać każdemu piękną twarz jej przyjaciółki, kiwając głową kiedy spojrzała na całość.
- Powiedziałabym, że ładnie pasuje do ciebie, ale przecież ładnemu we wszystkim ładnie. – Nie wstydziła się komplementów w stronę Susanne i bardzo wierzyła, że przydałoby się ich więcej. Nie wiedziała, czy Susie potrzebowała ich, ale przynajmniej zawsze wierzyła w to, co powiedziała, dlatego przydałoby się aby mogła mieć przynajmniej chociaż jedną szczerą opinię.
Na rytuał spojrzała tylko z ukosa, niczym wielce niezadowolony psidwak, zaraz jednak rozchmurzając się jakby naprawdę nie zamierzała obrażać się o takie rzeczy.
- Hej, większość naprawdę nie jest z wyboru, dobrze? Po prostu stoję sobie i nagle dostaję falą wody, taka codzienność. – Nie uniknęła też większego chlapnięcia wodą w stronę Susanne, tak dla chęci, ale zaraz potem uśmiechnęła się, nieco mniej boleśnie niż do tej pory, ale również bez typowego zawadiackiego uśmiechu który towarzyszył jej zazwyczaj.
- Chcemy stąd uciec gdzieś dalej? – Ostatnie pytanie padło szeptem, ale wydawała się to idealna okazja na szybką ucieczkę, zwłaszcza na jakąś inną atrakcję. Oczywiście, o ile tylko chciała, Thalia nie zamierzała zabierać jej okazji do dłuższego posiedzenia tutaj.
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
Odwzajemniony uśmiech niósł ciepło i wdzięczność, a amulet zawieszony na szyi na zawsze miał pozostać drogocenną pamiątką. Był piękny dokładnie takim, jakim został stworzony. Sue zaśmiała się krótko, okręcając wokół własnej osi w lekkim piruecie, przez co kosmyki znów zaczęły żyć własnym życiem - taka była kolej rzeczy, ruch zawsze rozprawiał się z jasną czupryną, plącząc tu i tam. Brzękotki na moment wzbiły się w powietrze, ale po chwili wróciły na stanowiska, rzucając na twarz jasnowłosej blade światło.
- Będę go nosić z godnością - obiecała, przykładając drobną dłoń do amuletu, aby objąć go delikatnie. Swoje dzieło zaraz porwała ze stolika, odwdzięczając się przyjaciółce tym samym - tu było miejsce naszyjnika, u Talci. - Niech będzie świadkiem wielu przygód i przypomina, jak dzielną i silną osobę przyszło mu zdobić - rzekła miękko, zawiązując czerwony sznureczek. Nie wiedziała, jak wiele amulety mogą zdziałać, w końcu nie byli żadnymi profesjonalistami, nie użyli nawet żadnych czarów, lecz wartość sentymentalna musiała to niedopatrzenie wynagrodzić. Lubiła obdarowywać, dlatego samo przekazanie naszyjnika bliskiej osobie sprawiło, że czuła się nieco lepiej. Mimo tego nie mogła zignorować braku iskry w spojrzeniu Thalii - martwiło ją to, lecz taki widok był ostatnio częsty, ludzie gaśli, zmieniali się, cierpieli... mimo tego, Sue miała nadzieję, że wspólnie zdołają obudzić w sobie dawną energię, choć na chwilę - nie za sprawą rytuału a własnych działań. Może potrzebowały czasu, rozmowy albo po prostu oderwać się i zdziałać coś niespodziewanego - a już z pewnością należało pochylić się nad sprawą klątwy. Trzeba rozprawić się z nią raz, a dobrze.
- Chcemy - stwierdziła z pewnością, na potwierdzenie kiwając głową. Moment później przyglądała się wnoszonemu na plażę chlebowi, zwracając uwagę na zamieszanie. - Ale wielki bochen - zauważyła, przekrzywiając głowę. - Jedzeniu nie odmówimy, prawda? Zgarnijmy trochę i idźmy dalej. W głębi lasu są ponoć kadzidła - stwierdziła z zamyśleniem, rozważając tę opcję. Na pewno musiały omijać ognisko, przy którym wspominano zmarłych, jeszcze tego im brakowało, by więcej duchów plątało się wokół.
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
I will be your warrior
I will be your lamb
Strona 22 z 23 • 1 ... 12 ... 21, 22, 23
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset