Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Plaża
Na oświetlonej zachodzącym słońcem plaży rozpalano powoli pochodnie, które ustawiono przy niewielkich, okrągłych stolikach suto przykrytych wzorzystymi, kwiatowymi materiałami. W powietrzu unosił się zapach morskiej bryzy zmieszany ze słodkawym aromatem kwiatów, a te zebrane w bukiety rozwieszone wśród drzew, kołysane przez delikatny wiatr kusiły i zachęcały, aby zbliżyć się do plaży. Tutaj bowiem miał odbyć się rytuał oczyszczenia i odrodzenia, otwierający nowy rozdział, zamykający to co złe. Każdy czarodziej oraz czarownica, byli witani przez młodych i starszych mężczyzn ubranych w zwiewne, lniane szaty. Na ich piersi kołysały się woreczki przewiązane różnokolorowymi sznureczkami. Uśmiechami oraz przyjaznymi gestami zachęcali do zajęcia miejsc przy okrągłych stolikach, wokół których ułożone były poduchy. Na stołach zaś stały misy, jedne większe, a drugie mniejsze, w których mieściły się kamienie, rośliny suszone oraz świeże oraz wyryte runy na drewnianych krążkach.
Każdego wchodzącego w krąg stołów witano czarką miodu pitnego ze słowami: “Szczęśliwego Lughnasadh”. Miód, owoc pracy, dar natury symbolizował połączenie z Matką Ziemią, którą w czasie obchodów czcili, której zawdzięczali życie. Święto życia obchodzili wszyscy, zarówno starzy i młodzi, zatem w kręgu pochodni witano każdego kto się pojawił. Młodszym zamiast miodu pitnego, podawano szczodraki, miodowe ciasteczko, które symbolizowało pomyślność.
Rytuał oczyszczenia w ramach obchodów święta Lughnasadh właśnie się rozpoczął. Postaci mogą się gromadzić na plaży, zajmować miejsca przy stolikach. Stolików jest 6, przy każdym może usiąść max 5 osób. Proszę na samym końcu swojego posta napisać nr stolika.
Wydarzenie bez zagrożenia życia.
Sama ceremonia rozpocznie się wraz z postem Mistrza gry. Mistrzem Gry jest Primrose Burke, wszelkie pytania proszę kierować do niej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.05.23 8:40, w całości zmieniany 3 razy
- Dobrze lord wyczuwa! Gryfonka całym sercem - potwierdziła. Chyba jeszcze bardziej udzielił się jej radosny duch tego wydarzenia, a także entuzjazm jej rozmówcy. Dostrzegła jednak te drobne znaki, świadczące o tym, że mężczyzna się spieszy. Nie dziwiła się zbytnio, dobrze wiedziała że przy organizacji podobnych wydarzeń jest pełno roboty! Czasem ciężko znaleźć choćby chwilę, by zwyczajnie usiąść i odsapnąć! Dlatego nie zamierzała się już wdawać z nim w głębsze dyskusje. Posłała Archibaldowi jeszcze jeden, ostatni uśmiech, pragnąc jeszcze tylko dodać na sam koniec: - Gdy po festiwalu znajdzie lord chwilę czasu, zapraszam na porcję lodów na Pokątną! - Nie mogła się powstrzymać. - Nie będę już lorda zatrzymywać. Do zobaczenia!
zt
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Chociaż nie przepadała za towarzyskimi spędami i tłocznymi miejscami znów pojawiła się w Weymouth. Podczas gdy spora część gości Festiwalu szykowała się teraz do obserwowania wyścigu, Lyanna nie skierowała się tam; nie miała większej ochoty występować na pokaz, tak, aby ją wszyscy widzieli, nie czuła też ciągot do obserwowania jak jeżdżą inni, zapewne w większości nieznani jej ludzie. Z tego samego powodu nie zgłosiła się również do jutrzejszego meczu, tym bardziej, że ostatni raz w quidditcha grała na swoim szóstym roku nauki. Z czasem pasja do szukania znicza przygasła i na siódmym roku zrezygnowała z gry na rzecz skupienia się na nauce. Miała przecież znacznie ambitniejsze cele niż uganianie się za latającymi piłkami, choć odkąd zanikła teleportacja, na miotle latała dość często.
Ten moment, kiedy spora część miejsc się wyludniała, bo większość ludzi skupiała się, by obserwować jedną z festiwalowych atrakcji, wydawał się idealny na załatwienie pewnej drobnej sprawy. W ustronnym zakątku między lasem a plażą Lyanna dokonała małej, umówionej transakcji. Po wszystkim schowała starannie zapakowany dla bezpieczeństwa przedmiot do torby. Zbadaniem i zdjęciem klątwy mogła zająć się później, w domowym zaciszu, do którego zamierzała wkrótce powrócić. Plusem niezależnej pracy było bez wątpienia to, że nie musiała każdego ranka skoro świt zrywać się do pracy, tym bardziej, że raczej nie doleci do Londynu przed zmrokiem. Do wieczora było coraz bliżej.
Ruszyła w stronę plaży, która znacząco się wyludniła i można było pospacerować tu spokojniej niż w środku dnia. Lyanna naprawdę nie lubiła zbyt zatłoczonych miejsc, o wiele lepiej odnajdując się w samotności i ciszy. Teraz wokół nie było żadnych irytujących, piszczących dzieciaków ani słodkich dziewczątek wzdychających do przystojnych kawalerów. Jedynie kilku spacerowiczów, którzy tak jak ona nie poszli na główną atrakcję i samotnie kontemplowali ciszę i spokój tego miejsca, przerywaną jedynie szumem fal łagodnie obmywających brzeg. Lyanna podeszła do wody, tym razem nie bawiąc się w niedorzeczne szopki pokroju rzucania do niej wianka. Jedynie stanęła na brzegu, wpatrując się w dal i pozwalając, by wiatr rozwiewał długie, gęste i poskręcane włosy. Choć wychowała się w Londynie, w morskich krajobrazach krył się pewien powiew inności od miejsc, które widywała na co dzień. Festiwal był też swego rodzaju okazją do pooglądania ludzi, zwłaszcza teraz, w tym roku, kiedy tyle się wydarzyło, a oni mimo wszystko próbowali się bawić. Nieświadomi tego, że za ich plecami toczyła się walka o porządek nowego świata. Ale Lyanna od czerwca była już świadoma o wiele więcej, także odnośnie wielu wydarzeń, które tak nurtowały innych, zmuszając do snucia rozważań, kto za tym wszystkim stał.
W tej chwili wyłaniałem się z pobliskich krzaków, poprawiając spodnie i wciskając za pas poły jasnej koszuli, ozdobionej w drobne, haftowane stokrotki. Trochę to niedbale wyszło ostatecznie, ale nieszczególnie się tym przejmowałem. Buty już dawno zrzuciłem, teraz dyndały mi z szyi splecione ze sobą sznurówkami, nogawki spodni podciągnąłem prawie że do kolan. Wstąpiłem na plażę, czując pod bosymi stopami wilgotny, chłodny piasek, moje włosy, skręcone w ciasne spirale, tworzące wokół głowy chaotyczną aureolę, targała morska bryza, której zapachem zaciągnąłem się łapczywie. Kochałem morze, a ono pokochało mnie, będąc jedyną kochanką, w której ramiona wciąż chciałem wracać. Tęskniłem za dniami spędzonymi na statku, za skrzypiącymi deskami, za zapachem mokrego drewna, za gwiazdami wyznaczającymi trasę. Nie służyło mi życie na lądzie, nie chciałem tak egzystować, chociaż powoli zacząłem przyzwyczajać się do myśli, że miną zapewne długie miesiące zanim ponownie ruszę za horyzont. Przeczesałem palcami włosy, przymykając na moment oczy, a kiedy ponownie je rozchyliłem dostrzegłem kobiecą sylwetką stojącą bliżej linii wody. Jej długie pukle, układające się w loki, tańczyły wokół szczupłego ciała, prowadzone kolejnymi podmuchami wiatru. Przesunąłem wzrokiem od góry do dołu, nieco dłużej spoglądając na kształtne, kobiece pośladki. Fiu, fiu! Niezła szprycha, hehe! Jeszcze raz poprawiłem ubranie, po czym ruszyłem w jej stronę zatrzymując się tuż obok. Ukradkiem obczaiłem ją z przodu - wciąż dobra dupencja; po czym wbiłem spojrzenie w horyzont, na którym wisiała czerwona kula słońca.
- Nie ma piękniejszego widoku niż ten, kiedy morze połyka słońce. - zagadnąłem, odwracając twarz w jej kierunku i wykrzywiłem usta w iście czarującym uśmiechu - Nie idziesz, pani, na gonitwę? - zapytałem, chociaż nie wyglądała jakby się tam wybierała. To nawet lepiej, ja również nie kwapiłem się do obserwowania jeźdźców. Co innego jutrzejszy mecz Quidditcha! Na ten zacierałem już ręce.
Z biegiem czasu przyzwyczajała się też do tego, jak reagowali na nią mężczyźni i że jej wygląd nie budził obojętności, a zainteresowanie. Matka, poza pozostawieniem jej niewybaczalnej w oczach reszty rodziny skazy na krwi, podarowała jej również urodę; tak wynikało z niechętnych relacji ojca, bo sama nigdy nie widziała swojej matki nawet na zdjęciach, które ojciec zniszczył, gdy wyszło na jaw jej kłamstwo co do statusu krwi. Nie chciał zachować żadnych pozostałości po tym, jak go okłamano i uwiedziono.
Gdyby jednak wiedziała, jakie myśli miał zbliżający się do niej mężczyzna, nie byłaby zadowolona. Kiedy tylko usłyszała obok siebie głos, odruchowo zwróciła się w tamtą stronę, odwracając spojrzenie od czerwieniejącego słońca zbliżającego się nieuchronnie do horyzontu, zwiastującego rychły zachód i koniec tego przedostatniego już dnia Festiwalu Lata.
Mężczyzna był zaledwie parę centymetrów wyższy od niej i miał potargane włosy. Mogła przysiąc, że gdzieś kiedyś widziała tę twarz, że nie był jej zupełnie obcy. Ale lata w Hogwarcie nie pozostawiły po sobie zbyt wielu trwałych relacji, nie mogła też dokładnie spamiętać wszystkich ludzi, z którymi miewała tam do czynienia, zwłaszcza, że większość czasu i tak spędzała wśród Ślizgonów, niewiele interesując się uczniami innych domów, może z wyjątkiem niektórych osób spośród Krukonów. Oczywiście jego oblicze mogło jej też mignąć później, chociaż raczej nie w ministerstwie, zdecydowanie nie wyglądał na urzędasa, raczej na szukającego szczęścia przybłędę, którego z jakiegoś powodu przywiało akurat do niej. Nie miał lepszego towarzystwa? Tak czy inaczej – pozostawił po sobie silne wrażenie, że nie widziała go po raz pierwszy.
- Zaiste – przyznała lakonicznie. – I nie idę, nie interesuje mnie patrzenie jak ludzie których nie znam ścigają się na latających koniach – dodała, nie przestając lustrować go czujnym wzrokiem. W rzeczywistości nie wiedziała, czy będzie tam ktoś, kogo znała, może tak, a może nie. Podejrzewała jednak że zastanie raczej tłum paniczyków z wysokich rodów popisujących się umiejętnościami przed równie nadobnymi damami. Była chłodna i nieprzystępna; nie należała do kobiet, które łatwo było zbajerować. Nie lubiła też tego, więc automatycznie nastawiała się nieufnie i chłodno do każdego, kto próbował. A ten tutaj zdecydowanie nie wyglądał jak ktoś, kto mógłby ją zainteresować w jakimkolwiek aspekcie. Czystość jego krwi także była bardzo wątpliwa. – Dlaczego ty nie idziesz, tylko zaczepiasz nieznajome kobiety szukające samotności i ciszy z dala od tłumów? – zadała mu pytanie, dając jasno do zrozumienia, że nie jest zbytnio zainteresowana jego towarzystwem, kimkolwiek był. Skoro nie zidentyfikowała go od razu jako kogoś, kto był kiedykolwiek dla niej istotny, nie mógł należeć do tego grona, a był zapewne jedną z wielu twarzy widzianych gdzieś przelotnie, bez większego znaczenia.
Niebo nabierając rozkosznie błękitnej barwy, przywiodło ze sobą miękkość białych obłoków oraz letnią bryzę, omiatającą niemalże czule spacerujące po rozgrzanym piasku postacie. Słońce górujące na horyzoncie roztaczało sobą niezaprzeczalne ciepło oraz doprawdy niepasujące jakże do otoczenia, potworne widmo opalenizny, tudzież innego skalania porcelanowej skóry narażonej na jego działanie. Perspektywa ta jakże okrutna i niezwykle gorsząca, nie była w stanie powstrzymać młodziutkiej lady przed opuszczeniem zacisznych, przyjemnie chłodnych ścian rodowej rezydencji. Nazbyt złakniona uwagi, otulona puchem oczekiwań i potrzeb własnych, za nic miała narastającą niechęć wobec szlamolubnych Prewettów, nastawiona głównie na mnogość doznań oraz potencjalnych przyjemności. Płoche serce nie napełni się smutkiem, gdy w następnym roku zostanie odmówione jej uczestnictwo w kolejnym Festiwalu Lata — będzie wtedy przykładną żoną, cieszącą oczy swego męża oraz otoczenia i jeśli los będzie łaskaw, również przyszłą matką troszczącą się nazbyt przesadnie o rosnące w jej łonie życie. Szczerze wątpiła — a przynajmniej, lubiła sobie wyobrażać, iż wątpić będzie — że jasną główkę wypełniać będą dąsy i grymasy wobec zabaw, które traciły coraz bardziej swój urok, a powoli przekształcały się w plebejskie, tanie rozrywki, gdzie wulgarność oraz głęboki stan upojenia były nazbyt liczne dla tak wrażliwej osóbki, jak ona i przyćmiewały znacznie wszelkie atrakcje. Póki co jednak pragnęła korzystać z ostatnich dni oddechu, nim polityka na dobre zagości w życiu wszystkich arystokratów, tym samym nakazując obranie coraz to nowszych ścieżek, jakimi prowadzić będzie ich przeznaczenie. Potrzebowała również czasu, a także oderwania myśli od zbliżającej się daty premiery jej drugiej książki, wprawiającej ją na przemian w ekscytujące rozedrganie po lęk ogromny, spędzający z cienkich powiek błogi sen. Tak też ze szczególnym uczuciem przekonała panią matkę, iż wspaniale będzie pojawić się na terenie festiwalu i poświęcić te chwile, na pielęgnowaniu znajomości w nader beztroskiej atmosferze. Czyż nie to winno przyświecać temuż wydarzeniu? Przyjaźń, miłość, dobro. Czy istniały piękniejsze ludzkie przymioty?
— Nie uważa lord, iż niezwykłym jest fakt, że nieważne cóż przyjdzie ścierpieć magicznemu społeczeństwu, natura i tak niewzruszenie pozostanie równie olśniewająca, co zawsze? — pyta cicho Ellie, tchnięta jakąś swoistą tkliwością, gdy przyszło orzechowym tęczówkom omieść ogrom morskich wód roztaczających się przed nimi. Wystarczyło wykonać ledwie cztery kroki, by chłodna toń falami mogła omieść drogocenne buciki wyszywane srebrną nicią. Swą uwagę odrywa zaraz od otoczenia, kierując ją ku mężczyźnie stojącym tuż u jej boku. Zaproszenie na wspólny spacer od lorda Shafiq przyjęła ze zdziwieniem oraz ulgą, mogąc wymknąć się szczebioczącym cioteczkom prosto sprzed ich perfekcyjnie kształtnych nosków. I chociaż za nimi dzielnie oraz niestrudzenie nadal podążała przyzwoitka, tak lady Parkinson z radością mogła zaczerpnąć powietrza bez lęku, iż zaraz zostanie zasypana coraz to wymyślniejszymi radami i gratulacjami odnośnie niedawnych zaręczyn. Któż by pomyślał, iż nadchodzące zaślubiny wpędzą w ślubną gorączkę prędzej jej krewne, niźli samo dziewczątko? Ma ochotę roześmiać się, różane wargi skrywając zaraz za opuszkami szczupłych palców, obawia się jednak, że nagła wesołość może wzbudzić pytania od strony egzotycznego uzdrowiciela, stąd pozwala sobie na li jedynie figlarny uśmiech, rozjaśniający delikatną twarz. Choć Zachary nigdy nie sprawił jej smutku, będąc nadzwyczaj cudownym kompanem do spędzania wspólnie czasu, tak Elodie nie czuła się nazbyt pewnie, jeśli chodziło o zwierzanie się z bolączek przedmałżeńskich. Wszelkie lęki oraz obawy zamknęła głęboko na dnie serca, raz jeszcze opierając się całkowicie na pewności oraz zgubnych słowach narzeczonego, tchnących wiarą w lepsze jutro. Dlatego też troska nie kala lic artystki, smutek nie osiada w wiotkim ciele — miast tego jest pogodna, wdzięczna i całkowicie skupiona na swym celu. Pragnęła odnaleźć najpiękniejsze muszelki, jakie skłonne było podarować jej morze i nic nie mogło jej powstrzymać! Chyba że piach, przez który obcasy bucików zapadały się nieprzyjemnie, a ona co i rusz musiała poprawiać wiklinowy koszyczek zawieszony na zgięciu ramienia.
Tell me I'm the fairest of the fair
- Hmm... Nie interesuje mnie patrzenie jak ludzie, których nie znam ścigają się na latających koniach. - powtarzam, wzruszając delikatnie ramionami i puszczam doń perliste oczko - Obawiam się, że plaża nie jest dobrym miejscem do szukania samotności i ciszy. Zachód słońca przyciągnie tutaj rzesze romantyków, tak jak przyciągnął i mnie. - kiwam głową, rozglądam się dookoła, mierząc przelotnym spojrzeniem pojedyncze sylwetki przechadzające się brzegiem; szybko jednak powracam do obserwowania słońca. Delikatnie mrużę oczy.
- Mike. To moje imię. - przedstawiam się zmyślonym mianem. Nie miałem zbyt szlachetnych zamiarów względem tej jakże uroczej niewiasty, nie chciałem więc, by zapamiętała mnie jako Johnatana. A Mike? Zawsze mi się podobało to imię. Krótkie, dźwięczne, czego chcieć więcej? - To chyba można powiedzieć, że nie jestem już nieznajomym? - kieruję na nią wzrok, wbijając weń spojrzenie błękitnych, nieco smutnych ocząt. Raz jeszcze mierzę dziewczęcą sylwetkę, nieco dłużej gapiąc się na torbę, tam na bank kryło się coś cennego. Przez chwilę moje myśli biegną w różne strony, aż w końcu wpadam na pewien pomysł. Marszczę brwi i przysuwam się nieznacznie do kobiety, wyciągając jedną rękę w stronę wody.
- Co to jest tam, na horyzoncie? - pytam, wskazując palcem bliżej nieokreślony punkt. Właściwie to nie widzę tam nic specjalnego, ale mam nadzieję, że moje słowa zainteresują ją chociaż na krótką chwilę, na tyle jednak długą, bym zdążył zrobić co sobie zaplanowałem - O tam, na lewo... to jakiś statek? Stworzenie? Widzisz to?... - mówię, wciąż jedną ręką pokazując... nic, drugą sięgam do dziewczęcej torby, natrafiając we wnętrzu na jakiś niewielki pakunek, który jednak może okazać się czymś cennym. Może jakimś szlachetnym kamieniem? Może rzadkim artefaktem?... W tym momencie nie jest to najważniejsze i raczej nie do sprawdzenia. W każdym razie kryję przedmiot w jednej z obszernych kieszeni płaszcza, ukradkiem przesuwając palcem po gładkiej powierzchni nienazwanego przedmiotu. Co to może być? Mrużę oczy, wysuwając dłoń z kieszeni i drapię się po boku, bo czuję jakby mnie ktoś tam łaskotał.
Przyglądała się mężczyźnie chłodno, całkowicie obojętna na jego nieporadne próby zalotów.
- Jeśli poszukujesz kogoś, kto przyszedł tu, by podziwiać romantyczny zachód słońca to zdecydowanie źle trafiłeś i możesz już stąd spływać i poszukać naiwniaczki która nabierze się na twoje gładkie słówka – dodała, wciąż jasno dając do zrozumienia, że naprawdę nie jest zainteresowana żadnymi zalotami ani wspólnym romantycznym patrzeniem na zachodzące słońce. Które dla niej symbolizowało raczej koniec czegoś. Rychły koniec festiwalu, a może świata, który znali, w którym panoszyły się rozmaite szlamy i inne przybłędy niegodne posiadania magii?
Nie przedstawiła mu się, nie uznając tego za konieczne, bo i tak nie planowała wchodzić w jakąkolwiek zażyłość z tym przybłędą. Kiedy nagle się przybliżył, zmrużyła oczy i syknęła z rozdrażnienia, niezadowolona ze zmniejszenia dystansu. Machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę. Nie lubiła, kiedy ktoś jej się narzucał.
- Co ty wyprawiasz? – prychnęła. Tylko na moment zerknęła w tamtą stronę, zupełnie odruchowo, ale niezainteresowana zbytnio tym, co chciał jej pokazać ten bajerant, szybko znów zwróciła twarz na niego, w sam raz by zauważyć niknący w jego kieszeni pakunek, który od razu rozpoznała, bo nie tak dawno sama umieszczała go we własnej torbie. Niemal bezwiednie sięgnęła dłonią do torby, wyczuwając że była rozpięta, a paczuszki z zaklętym przedmiotem tam nie było. Musiał go zabrać, kiedy się zbliżył i ją zagadał, ale nie docenił Lyanny, której także nie brakowało sprytu i spostrzegawczości.
- Ty idioto – warknęła, sięgając po różdżkę. Starała się brzmieć i wyglądać groźnie i przekonująco. – Oddawaj to! Już!
Taki bajerant się znalazł, a tu jednak zwykły, pospolity złodziej. Ale nie z nią te numery. Lyanna nie zamierzała pozwolić mu odejść z przedmiotem, choć gdyby padł ofiarą klątwy, to byłaby dla niego dobra kara. A Lyanna zawsze mogłaby powiedzieć, że sam się na nią wystawił, kiedy ją okradł.
- Na pewno się wybiorę, moje dzieci uwielbiają wasze lody czekoladowe - a dawno z nim tam nie był. Prawdę mówiąc, w ogóle dawno z nimi nigdzie nie wychodził. A wszyscy razem ostatnio puszczali latawce na plaży, to było naprawdę zawstydzająco dawno temu. Zdecydowanie po festiwalu musi nadrobić czas spędzony z dziećmi, bo niedługo zapomną jak wygląda ich ojciec. - Ja też je lubię - dodał po chwili, ale czy istniał człowiek, który nie lubi lodów czekoladowych? - Jeszcze raz gratuluję wyniku, panno Fortescue. Do zobaczenia - ukłonił się grzecznie i podszedł jeszcze na moment do jurorów, zamienić z nimi parę słów. Niestety nie rozumiał wiele z ich rozmowy, gdyż skupiali się na pozytywach i negatywach przygotowanych dań w sposób naprawdę profesjonalny, ale kiwał co jakiś czas głową aż w końcu udało mu się podziękować im za przyjście. Potem odszedł w stronę jarmarku, poprawiając po drodze brzydko zwisającą girlandę.
zt
and began again in the morning
Taka to była dobra bajera, ale chyba trafiła kosa na kamień trochę, bo nagle zaczynają się wrzaski, wyzwiska i sięga po różdżkę, a ja cofam się o kilka kroków unosząc obie ręce w poddańczym geście. To był czas miłości i tolerancji i takich różnych, nie chciałem się z nią wdawać w żadne pojedynki, szczególnie, że w gruncie rzeczy byłem dosyć słaby w sztukach magicznych. Niezły w unikach, ale kiepski w... we wszystkim innym. Postąpiłem jeszcze jeden krok w tył, kolejny ślad mojej stopy naznaczył złocisty piasek, szybko jednak został zmyty przez chłodną, morską wodę, która przy okazji obmyła mi podeszwy. Otwieram szeroko oczy, a moje brwi wędrują wysoko na czoło w wyrazie niemego zdziwienia. Udawanego. Ale kłamca był ze mnie wyborny.
- Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz... - pale jana. W międzyczasie zaczynają mnie swędzieć łydki, więc unoszę jedną nogę, żeby się podrapać po drugiej, ale niewiele to daje - No chyba, że masz na myśli swoje serce, ale niestety, nie oddaję tego co mi podarowano. - uśmiecham się czarująco, ponownie puszczając do niej oczko. Dłonie wspieram na piersi i drapię się po niej ukradkiem, bo i tutaj czuję delikatne łaskotanie. W ogóle mam wrażenie jakby coś po mnie łaziło. Jakieś mrówki czy inne robactwo, ale nic takiego nie widzę, chociaż zerkam ukradkiem w dół. Nie no, żadnych mrowisk nie dostrzegam, ani nic takiego, więc o co właściwie chodzi?... Sam już nie wiem!
Zabini nie lubiła jednak, jak ktoś próbował wykorzystać jej chwile słabości czy nieuwagi, jak ją mamił tylko po to, by zaraz potem okraść. Ale niefrasobliwy młodzieniec nie zdawał sobie sprawy, że nie trafił na zwykłą bezbronną ślicznotkę, ani że właśnie ukradł coś, z czego mógł mieć więcej szkody niż pożytku. Nie docenił Lyanny. Kiedy się zorientowała, że ukradł z jej torby paczkę z zaklętym przedmiotem, poczuła jak wypełnia ją złość, która w pierwszym odruchu kazała złapać za różdżkę. Próbowała wyglądać groźnie, ale piękna twarz aniołka nie dodawała jej respektu. Wyglądała raczej jak zagniewane kocię. Musiała więc spróbować inaczej, jeśli chciała odzyskać to, co jej zabrano, a co chciała w domowym zaciszu szczegółowo zbadać i następnie odczarować.
- Nie musisz strugać wariata, wiem, co zabrałeś. I na twoim miejscu bym to oddała – rzekła chłodniejszym, bardziej wyważonym tonem. – Chyba, że chcesz zostać przeklęty, wtedy nie oddawaj. Być może już czujesz jakieś zmiany, a to dopiero początek – rzekła nieco tajemniczo, nieco niepokojąco. Tak naprawdę wiedziała że na przedmiocie nie ciążyła żadna bardzo groźna klątwa. Nic, co mogłoby mężczyznę poważnie zranić lub zabić a ją samą wpędzić w kłopoty. Niemniej jednak może właśnie miała przed sobą interesujący obiekt doświadczalny, na którym mogła naocznie obserwować skutki klątwy. Widziała, jak się drapał i rozglądał dookoła, jakby wypatrywał chodzących po ciele robaków. Jeśli dotknął przedmiotu, to była dla niego dobra kara i nauczka, żeby nie dobierać się do zawartości cudzych torebek. Zwłaszcza torebek łamaczy klątw. Dlatego stała i patrzyła obojętnie, choć wciąż trzymała w dłoni różdżkę. I czekała, aż przerażony mężczyzna sam rzuci przedmiot na piach, bo sprytnie nie powiedziała mu, co to za klątwa. Chciała wzbudzić w nim strach i doprowadzić do tego, by oddał jej własność, a przy okazji ponapawać się jego niepewnością.
- Przeklęty?... - powtórzyłem po niej. W moich oczach odbił się strach, przygryzłem lekko dolną wargę, w duchu walcząc ze sobą jak nigdy wcześniej - oddać czy nie oddać? Przyznać się, czy dalej iść w zaparte, że nie mam pojęcia o co chodzi? Mówi prawdę czy blefuje żeby mnie wystraszyć? Jeśli to drugie to udało jej się. Ale fakt - wciąż czułem łaskotanie w różne części ciała, mrowienie... Czy o to jej chodziło? I jeśli faktycznie był to dopiero początek, to co stanie się później? Różne myśli wpadały mi do głowy, przeplatały się i kłębiły pod kopułą... Nie chciałem być przeklęty! A co jeśli umrę? Albo coś jeszcze gorszego?
- Co to za klątwa? - pytam. Nie znałem się na tym w ogóle. Nie miałem pojęcia czym to może grozić, ale oczywiście do głowy przychodziły mi najgorsze scenariusze. W jednym z nich już przewracałem się w grobie. Rozchyliłem usta, chcąc dodać coś jeszcze i wtedy...
Wtedy się to stało. Ocean połknął słoneczną kulę prawie w całości, zapadł zmierzch. Mrugnąłem i gdy na nowo otworzyłem ślepia zobaczyłem TO. Obrzydliwe robale wijące się wokół moich lekko uniesionych rąk, wystające spod podwiniętych rękawów koszuli, pożerające moją skórę. Czułem ich ruch, widziałem je, chociaż gdy z przestrachem chciałem strzepnąć je z ramion, nic to nie dało - nie opadały na plażę, wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że się mnożą.
- Co to jest?! - rzuciłem w przestrzeń, starając się pozbyć robactwa. Nie było szans! Więc musiała mówić prawdę, to klątwa! - Jak się tego pozbyć?!
Tyle że nie nacieszyła się tym spokojem długo, bo on jej przeszkodził, a potem postanowił ją okraść. Na swoje nieszczęście nie przewidział, że ukradł przedmiot obłożony klątwą.
- To Klątwa Robactwa – rzekła; dostrzegała charakterystyczne objawy, jego nerwowe ruchy i drapanie się, jakby coś go łaskotało. A kiedy słońce po chwili zaszło całkowicie, znikając za horyzontem i pozostawiając po sobie jedynie zaróżowione niebo, zaczął się miotać, jakby próbował zrzucić z siebie robaki. W rzeczywistości Lyanna wiedziała, że żadnych owadów tam nie ma, to były tylko halucynacje, których doświadczał on sam i które nie mogły mu wyrządzić żadnej poważniejszej krzywdy, a o brzasku efekty samoistnie miną.
- Najpierw pozbądź się przedmiotu. Rzuć go na piasek, nie dotykając zawartości paczki – rzekła. – Wtedy pomówimy o tym, jak to z ciebie zdjąć – dodała. W rzeczywistości nie mogła zdjąć z niego klątwy, bo była ona nałożona na przedmiot, ale jeszcze nie musiał o tym wiedzieć, więc z rozmysłem dawkowała informacje, czekając na jego reakcję i spełnienie polecenia. Jego obawy miną samoistnie, ale póki co nie mówiła mu tego, bo chciała dać mu powód do jak najszybszego zwrotu jej własności. Chciała, żeby się wystraszył na tyle, że sam go odda. Nie wyglądał na kogoś, kto wie, jak dokładnie działa Klątwa Robactwa, więc miała nadzieję, że sama nazwa i działanie wystarczą, by go przestraszyć i zmusić do zwrotu przedmiotu w nadziei, że to uwolni go od widoku chodzących po ciele robaków. Nieświadomych ludzi łatwiej było przestraszyć niż takich, którzy mieli trochę wiedzy i wiedzieli, że klątwa w rzeczywistości miała działanie czasowe, a potem zniknie sama. Jeśli tego nie wiedział, to powinno stanowić dla niego dobrą motywację, by jej posłuchać.
- To nie działa! To nie działa!... - wrzeszczę - Co robić?! - cofam się o krok, potykając o własne nogi i zanim się obejrzę ląduję tyłkiem w wodzie... WODA! Właśnie! Może woda pomoże? Może zmyje to paskudztwo? Napełniam dłonie cieczą i obmywam twarz, a kiedy otwieram zalane ślepia to widzę także robactwo pełzające po wewnętrznej stronie moich dłoni. Dżdżownice owijają się wokół moich palców, a ciałem wstrząsa dreszcz obrzydzenia. Unoszę spojrzenie na dziewczynę, patrząc na nią z dołu - niech coś zrobi!
- Dlaczego nosisz takie rzeczy przy sobie?! - kto normalny tak robi, no halo!!
Tak jak myślała przerażony mężczyzna posłuchał jej i natychmiast wyrzucił przeklęty przedmiot. Lyanna podeszła bliżej i wzięła go ostrożnie przez owijający go materiał, by nie dotknąć przedmiotu nawet maleńkim skrawkiem skóry, bo zaraz niechybnie i ona zaczęłaby wszędzie widzieć robaki, a jednak wolała obserwować to działanie na kimś innym niż na sobie samej. Zawinęła go szczelniej i wsunęła do torby, po czym odsunęła się na poprzedni dystans, w wiodącej dłoni trzymając różdżkę, gotowa się bronić, gdyby rozeźlony że go podpuściła mężczyzna spróbował ją zaatakować.
Dopiero wtedy zwróciła się do mężczyzny. Wiedziała, że wyrzucenie przedmiotu nic mu nie da, w każdym razie nie od razu, podpuściła go tylko, żeby go zwrócił. Nie chciała, żeby go zabrał, a mógł go wziąć i chcieć wykorzystać do własnych celów, podczas gdy ona chciała go zbadać i zdjąć klątwę. Jedynym pozytywem całej sytuacji z kradzieżą był fakt, że mogła naocznie obejrzeć działanie klątwy na osobę i potwierdzić, że to rzeczywiście była Klątwa Robactwa.
- To minie samo, skoro już nie masz przy sobie źródła klątwy. Niestety nie tak od razu – mogła mu już powiedzieć, bo zrobił co chciała i nie było potrzeby go straszyć. A karę za kradzież już ponosił. Nie na darmo klątwy często były używane jako element ochronny przed złodziejami, mogła sama zobaczyć, że to rzeczywiście skuteczne, nawet jeśli w ogóle nie planowała podobnej sytuacji, bo nie przewidziała, że ktoś połakomi się na tę małą paczuszkę. – Nie umrzesz od tego, a halucynacje ustaną samoistnie za kilka godzin. Tych robali tak naprawdę wcale tam nie ma, to tylko wytwór twojego umysłu. Na ten moment nie mogę zrobić nic więcej, efekty ekspozycji na tę klątwę muszą przejść same. – Nie znała magii leczniczej, by zniwelować obrażenia psychiczne, a złamanie klątwy na przedmiocie nie sprawi już, że jej efekty od razu znikną z osoby przeklętej. To nie było takie proste, ale na szczęście była to jedna z tych klątw, których skutki mijały samoistnie bez żadnych konkretnych starań. – Jestem łamaczem klątw, a to był przedmiot, który dostałam do odczarowania. Następnym razem uważaj, kogo okradasz... Mike – powtórzyła imię, którym się jej przedstawił.
Spojrzała na niego raz jeszcze, a później szybko odeszła, niemal biegnąc, zamierzając się od niego oddalić i odnaleźć swoją miotłę, by następnie odlecieć w kierunku Londynu, musiała znaleźć poprawny kurs zanim całkowicie się ściemni. Miała nauczkę, by trochę staranniej pilnować swoich rzeczy nawet w takich miejscach, a pozwoliła sobie na zbytnie rozluźnienie i utratę czujności. A tajemniczy Mike... No cóż, następnym razem będzie uważał, kogo bajeruje i okrada.
| zt.
- Halucynacje? - powtarzam po niej. Halucynacje! Wytwór umysłu! Wcale ich tu nie ma! Chciałem w to wierzyć, więc pokiwałem głową - Przejdą za kilka godzin, to tylko haluny, jakbym się naćpał, okej, spokojnie... - przesuwam dłońmi po swoim ciele, ponownie wbijając spojrzenie w kobietę, chociaż jej słowa znowu docierają do mnie z opóźnieniem. Ach, łamacz klątw... To wyjaśnia właściwie wszystko. Taka niepozorna, a jednak - kto by się domyślił? No nikt! Powoli podniosłem się z ziemi, patrząc za dziewczyną, jak odchodzi pospiesznie zostawiając mnie samego ze swoimi potwornymi halucynacjami. Powtarzam jak mantrę, że to minie, że to tylko pozory, że nie ma tu żadnych obleśnych robali, ale mózg chyba wcale nie chce w to wierzyć, a oczy wciąż widzą co widzą - robactwo. I ja się oddalam z tego przeklętego miejsca, potykając się o własne nogi i otrzepując. Z punktu widzenia osób trzecich musiałem wyglądać jak jakiś świr i w sumie jak świr się czułem.
To była beznadziejna noc - spędziłem ją samotnie, wciąż odganiając nieistniejące mary. Nie zmrużyłem oka, a moim ciałem co rusz wstrząsał dreszcz przerażenia i obrzydzenia. Myślałem tylko o tym, by to się wreszcie skończyło, by słońce wzeszło, a księżyc zniknął z nieba, zabierając ze sobą halucynacje. Gdyby to wszystko trwało dłużej, z pewnością postradałbym zmysły i skończył na oddziale zamkniętym św. Munga, ale faktycznie - brzask sprawił, że robaki zniknęły, ja zaś mogłem odetchnąć z ulgą, chociaż to wydarzenie na długo zagości w mojej pamięci.
/zt
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset