Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Plaża
Na oświetlonej zachodzącym słońcem plaży rozpalano powoli pochodnie, które ustawiono przy niewielkich, okrągłych stolikach suto przykrytych wzorzystymi, kwiatowymi materiałami. W powietrzu unosił się zapach morskiej bryzy zmieszany ze słodkawym aromatem kwiatów, a te zebrane w bukiety rozwieszone wśród drzew, kołysane przez delikatny wiatr kusiły i zachęcały, aby zbliżyć się do plaży. Tutaj bowiem miał odbyć się rytuał oczyszczenia i odrodzenia, otwierający nowy rozdział, zamykający to co złe. Każdy czarodziej oraz czarownica, byli witani przez młodych i starszych mężczyzn ubranych w zwiewne, lniane szaty. Na ich piersi kołysały się woreczki przewiązane różnokolorowymi sznureczkami. Uśmiechami oraz przyjaznymi gestami zachęcali do zajęcia miejsc przy okrągłych stolikach, wokół których ułożone były poduchy. Na stołach zaś stały misy, jedne większe, a drugie mniejsze, w których mieściły się kamienie, rośliny suszone oraz świeże oraz wyryte runy na drewnianych krążkach.
Każdego wchodzącego w krąg stołów witano czarką miodu pitnego ze słowami: “Szczęśliwego Lughnasadh”. Miód, owoc pracy, dar natury symbolizował połączenie z Matką Ziemią, którą w czasie obchodów czcili, której zawdzięczali życie. Święto życia obchodzili wszyscy, zarówno starzy i młodzi, zatem w kręgu pochodni witano każdego kto się pojawił. Młodszym zamiast miodu pitnego, podawano szczodraki, miodowe ciasteczko, które symbolizowało pomyślność.
Rytuał oczyszczenia w ramach obchodów święta Lughnasadh właśnie się rozpoczął. Postaci mogą się gromadzić na plaży, zajmować miejsca przy stolikach. Stolików jest 6, przy każdym może usiąść max 5 osób. Proszę na samym końcu swojego posta napisać nr stolika.
Wydarzenie bez zagrożenia życia.
Sama ceremonia rozpocznie się wraz z postem Mistrza gry. Mistrzem Gry jest Primrose Burke, wszelkie pytania proszę kierować do niej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.05.23 8:40, w całości zmieniany 3 razy
Heath spojrzał niezadowolony na Dei. Takie tyrady były nudne i w ogóle, wcale mu się nie przyda.
Guwernantka za to uśmiechnęła się słabo do czarownicy słysząc słowa 'Powodzenia' po czym przeniosła zmęczony wzrok na małego blondynka, który właśnie zrobił się wyjątkowo humorzasty. Może to po prostu była już kwestia zmęczenia? Tak jak wszystkie dzieci on też robił się w pewnym momencie upierdliwy, a do tego wszystko wskazywało na to, że zaraz wejdzie w tryb "nie bo nie".
W każdym razie gdy opiekunka chciała go pochwycić i odholować do reszty dzieci chłopaczek odskoczył i chyba tylko dla zasady odbiegł kawałek w inną stronę po to by na moment się zatrzymać. Widocznie znalazł coś wybitnie ciekawego w piasku. Długo tak nie siedział, bo gdy tylko guwernantka się zblizyła zrobił gwałtowny skręt i pobiegł szybko w stronę reszty dzieciaków.
W sumie to nieszczęsna kobieta właśnie to chciała uzyskać, więc tylko westchnęła cicho z ulgą i wróciła do reszty grupy, teraz już spokojnym krokiem. Na razie postanowiła nie strofować chłopca, stwierdziła, że lepiej będzie poczekać na dogodniejszą okazję. Póki co tylko patrzyła na zabawę dzieci w piasku. Mnóstwo piaskowych zamków zostało wybudowanych, a potem w szybkim tempie zniszczonych, odbyły się przynajmniej ze dwie gonitwy po piasku, któreś z dzieci nawet próbowało przekopać "kanał" wgłąb plaży, jednak fale skutecznie utrudniały to zadanie.
W końcu jednak nadszedł ten moment kiedy trzeba było Heatha odstawić z powrotem domu. I to nie tylko dlatego, że robiło się już późno. Sam chłopiec zaczynał ścinac się z innymi dziećmi. To był dobry moment, żeby zakończyć zabawę w dobrym miejscu. Tak żeby wszystcy rozeszli się w zgodzie.
Tak więc mimo protestów kobieta złapała Heatha za rękę i odprowadziła z powrotem do Puddlemere. Miała cichą nadzieję, że mały Macmillan po prostu padnie po dniu pełnym wrażeń.
/zt
'Anomalie - DN' :
Nie była z siebie dumna.
Niby szóste miejsce nie było takie złe, biorąc pod uwagę, że w wyścigu uczestniczyło około dwudziestki czarodziejów, i wszyscy oprócz jednego małego chłopca byli od niej starsi, ale przeczuwała, że jej wymagający ojciec nie byłby z tego zadowolony. Zawsze uważał Cressidę za zbyt słabą i wydelikaconą, i wiele od niej wymagał, a ona, pragnąc go zadowolić i dorównać starszemu rodzeństwu, robiła co mogła, by być w jego oczach dostatecznie dobrą.
Czuła wstyd za swój ostatni upadek, wiedząc, że to on przekreślił jej szanse utrzymania dobrej pozycji, którą miała wcześniej. W pewnym momencie była trzecia, deptała po piętach Rufusowi, z którym kiedyś, kiedy oboje byli młodsi i kiedy ich znajomość nie budziła jeszcze żadnych kontrowersji, lubiła się ścigać. Bardziej niż poobijane po uderzeniu w ziemię plecy bolała ją duma, po upadku nie była w stanie tak szybko nadrobić strat. Przez ciążę i poród jej forma uległa obniżeniu, bo miała dłuższą przerwę w ściganiu się, więc może nie powinna się obwiniać, ale kompleksy wciąż tkwiły w niej na tyle silnie, że porażki brała mocno do siebie, nawet, jeśli były zrozumiałe i uzasadnione.
Dziś też chciała być w oczach bliskich dostatecznie dobra, ale jej ojca naprawdę trudno było zadowolić. Niby była już mężatką, ale silna więź z panieńskim rodem nie pozwalała jej podchodzić obojętnie do takich kwestii, to nadal była jej rodzina w większym stopniu niż byli nią Fawleyowie, i to zdanie Flintów najbardziej ją obchodziło. Jakby nie patrzeć, za mąż też wyszła by zadowolić ojca, nie odważyłaby się odmówić, nawet gdyby postanowił ją wydać za kogoś o wiele bardziej nieprzyjemnego niż William. Do tej pory zastanawiało ją, dlaczego Leander Flint oddał ją Fawleyowi – ale gdyby wtedy wiedział, że Fawleyowie zdecydują się na zliberalizowanie stosunku do sprawy mugolskiej, na pewno nie zgodziłby się na taki układ, nawet biorąc pod uwagę fakt, że Cressida była tą gorszą z dwóch córek, tą najmniej przez niego kochaną. Nie chciałby zmarnować jej szlachetnej krwi na próżno, oddając ją komuś o niestosownych poglądach. No, ale niewinne i nieświadome dziewczątko nie wiedziało, że już były planowane zmiany i zawrócenie Fawleyów na słuszną drogę, którą kroczyli Flintowie i większość rodów.
Bardzo szybko po wyścigu umknęła gratulującemu jej mężowi, który twierdził, że był z niej dumny – ale zakompleksienie podpowiadało jej, że kłamał, żeby ją pocieszyć, bo przecież ojciec na pewno powiedziałby, że poszło jej źle, skoro spadła. Nie miała ochoty na towarzystwo ani męża, ani brata, który także obserwował zmagania. Potrzebowała chwili samotności, więc skierowała swoje kroki na najbliższą plażę, by usiąść i odpocząć, wpatrując się w morze. Wybrała sobie stosunkowo opustoszały fragment plaży, przysiadając na leżącym tam pniu niegdyś wyrzuconym na brzeg. Z tyłu jej stroju nadal widniały ślady piachu po upadku, a pod ubraniem zaczynały już tworzyć się pierwsze siniaki, zwiastowane przez ból przy poruszaniu plecami. Ale był to znany jej ból, bo nie raz i nie dwa spadała w swoim życiu z konia, więc to nie tym się przejmowała.
Sięgnęła dłonią do uczesania, kilkoma ruchami sprawiając, że oswobodzone długie i ciemnorude włosy opadły na plecy. Kilka kosmyków lekki wiatr natychmiast zwiał na jej policzki. Przez dłuższą chwilę siedziała sama, ale wtedy nagle zauważyła, że ktoś zmierza w jej stronę. Ktoś, kogo znała, ale kogo od dłuższego czasu nie widziała – i nie była pewna, czy chce z nim teraz rozmawiać, czy powinna to zrobić. Pospiesznie wstała, wahając się, czy zostać, czy może uciec.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Przyszedł jako widz ze względu na brata, nawet nie sprawdzał innych uczestników. Mógł spodziewać się uczestnictwa kuzynki, w końcu kochała jazdę konną. Zawsze górowała nad nim w tej dziedzinie, za co jednak nie miał do niej choćby cienia żalu. Bardzo lubił jej podejście do zwierząt, pełne troski i delikatności. Zbyt wielu czarodziejów ma za nic ich los, traktują je jak zabawki, a nie żywe istoty. Kto wie, może właśnie ona wpłynęła na jego stosunek do zwierząt...
Tak dobrze jej szło, czołówka wyścigu, deptała po piętach Rufusowi. Upadek musiał ją bardzo zranić, zaprzepaścił szansę na zwycięstwo. Szlacheckie rody potrafią naprawdę poważnie podchodzić do wyścigów, dla niektórych sukces mógł być kwestią honoru.
Czuł, że nogi stają się coraz cięższe. Czy zawsze było tak trudno wykonać kolejny krok? Kiedy to wszystko stało się tak zagmatwane? Po co właściwie do niej idzie, nie lepiej było zostawić jej samej z myślami, niech szum fal ukoi zranioną dumę. Pewnie ma dość gratulacji, uważając je za nieszczere. Za wiele kładła na swoje barki, miał wrażenie, że zaraz złamie się pod ogromem oczekiwań. Bardzo brała sobie do serca opinię Flintów, zwłaszcza jej ojca. Powinna być dumna z tego jaka jest, a nie skupiać się na idealnej Cressidzie Fawley. Świat nigdy nie będzie idealny, więc nie ma sensu wymaganie tego od siebie.
Nie mógł zrezygnować, tu nie chodziło tylko o pocieszenie. Cressida stopniowo oddalała się od Longbottomów. Od kilku miesięcy kontakty stawały się rzadsze i krótsze. Na czerwcowym sabacie wymienili tylko kilka słów, którym bliżej było do grzecznościowych formalności, niż spotkania krewnych. Artur domyślał się przyczyny, ale musiał wiedzieć, po prostu nie mógł tego tak zostawić. Z każdym dniem czuł, że powoli stają się dla siebie kimś obcym. Kiedyś mógł być z nią zupełnie szczery, miał nadzieję na powrót tamtych czasów.
Zatrzymał się kilka kroków od kuzynki i spojrzał na rozpościerające się przed nim morze. Nie wiedział jak zacząć, więc przez chwilę po prostu stali w milczeniu. Było w tym coś dziwnego. Z jednej strony czuł napięcie, powiększające się z każdą sekundą ciszy. Z drugiej jakiś nieokreślony spokój, może to właśnie jest magia morza?
- Słyszałaś kiedyś o selkie? - spytał. - To magiczne stworzenia, które ponoć żyją w Szkocji. Selkie ma dwa oblicza - jednym jest foka, a drugim kobieta. Bywa, że zakochiwały się w ludziach i dla nich porzucały życie wśród fal, rezygnowały ze zwierzęcych kształtów. Starały się być idealnymi ludźmi, zapominając dla innych o swojej naturze. Jednak w końcu tęsknota za morzem staje się tak silna, że choć na chwilę przybierają wygląd foki... żeby oddać się temu co kochają.
Pozwolił na chwilę ciszy, aby oswoiła się z jego słowami.
- Robiłaś to co kochasz, reszta nie ma znaczenia. Zasługujesz na chwilę szczęścia, nie we wszystkim trzeba być idealnym.
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
Z aktywności Flintów szczególnie ukochała sobie jazdę konną. Polowania były dla jej wrażliwości zbyt okrutne, nie lubiła przyczyniać się do krzywdy niewinnych istot, ale kochała przemieszczać się po lasach Charnwood na końskim grzbiecie i była w tym dobra, przynajmniej do czasu, póki rosnące pod sercem potomstwo nie zmusiło jej do zawieszenia przejażdżek, bo bezpieczeństwo dziecka (aż do rozwiązania myślała, że było jedno) było najważniejsze.
Bez względu na pochwały ze strony męża czy innych w duchu zawsze czuła się niedoskonała i miała wrażenie, że chwalono ją tylko po to, żeby ją pocieszyć, że to nie było prawdziwe – choć zapewne była to tylko jej paranoja i kompleksy. Dlatego szukała samotności, zanim powróci do Williama, wręcz nie mogąc słuchać tego, jak bardzo był z niej dumny, bo czuła się urażona, że ją okłamywał – choć z drugiej strony zakompleksione, wrażliwe serduszko zawsze łaknęło pochwał i dumy ze strony bliskich, co mogło sprawić, by choć na chwilę poczuła się dowartościowana.
Spodziewała się, że jej rezultat na wyścigach będzie omawiany w jej rodzinnym domu; ojciec nie omieszka skomentować tego, że pokonały ją nawet osoby nieszlachetnego urodzenia. A wszystko przez nieszczęśliwy upadek oraz wcześniejsze nie trafienie bursztynem do gniazda. Te dwie porażki zaważyły na gorszym wyniku, a Cressida czuła się nieudolna i w samotności leczyła zranioną dumę.
Przynajmniej dopóki na plaży nie pojawił się jeszcze ktoś, kogo się tutaj nie spodziewała, bo nie widziała go wśród uczestników wyścigu. I w ogóle nie widziała go od czasu ostatniego sabatu, gdzie zamienili ze sobą kilka zdań. Cressida mogła wtedy odnieść wrażenie, że coś się między nimi zmieniło, w ich relacje zaczął wkradać się dystans, również spowodowany jej chęcią zadowolenia ojca i dopasowania się do poglądów panieńskiego rodu – a podejście Flintów i Longbottomów były rozbieżne, i Cressida nie chciała, by bliscy uznali ją za przyjaciółkę mugoli i mugolaków, by się od niej odwrócili, więc musiała uważać na znajomości uznane przez bliskich za nieodpowiednie – nawet jeśli Rufus i Artur byli jej kuzynami poprzez matki Ollivander.
Zwróciła na niego spojrzenie; oczy barwy czystej zieleni przesunęły się po jego twarzy i sylwetce, skupiła się na słowach które wypowiedział, zastanawiając się, czy było w nich jakieś odniesienie do jej sytuacji. Czy ona też dostosowywała się do innych, zapominając o swojej prawdziwej naturze? Ale jaka była właściwie ta prawdziwa natura? Była szlachcianką, zawsze musiała dopasowywać się do określonych schematów i wymagań otoczenia i nie znała innego stanu rzeczy. Z obawy przed utratą przychylności bliskich musiała być taka, jak oczekiwali. Musiała dążyć do ideału, gdzieś po drodze zatracając niektóre z cech, które mogłaby rozwinąć w sobie, gdyby dorastała jako zwykła dziewczyna.
- Kiedyś słyszałam, ale to chyba tylko legendy? – przytaknęła. – Czy to aluzja do tego, że nie żyję w zgodzie ze swoją naturą?
Tak czy inaczej Artur, świadomie lub nie, dobrze ją podsumował. Ale która szlachcianka żyła w zgodzie z samą sobą? Wszystkie od dziecka musiały wpasować się w określoną rolę.
- Chciałabym po prostu... żeby rodzina mogła być ze mnie dumna – odezwała się w końcu. – Zawsze tego chciałam i chcę nadal, nawet nosząc inne nazwisko. – Owszem, kochała jazdę konną, i pasja była dla niej ważniejsza niż wynik, ale nie mniej ważne było ujrzeć zadowolonych z niej bliskich. Rodziców tu nie było, ale na pewno się o wszystkim dowiedzą. – Ja po prostu... Och, tak mi wstyd za tą porażkę. Dobrze, że mój ojciec nie widział jak... jak spadłam. – Jej nakrapiane policzki pokryły się intensywnym rumieńcem. Upadek widział za to jej mąż, więc tym bardziej sztuczne wydały jej się jego pochwały. – Rufusowi poszło naprawdę dobrze. Nie zdążyłam mu pogratulować. – Po wyścigu szybko stamtąd czmychnęła i przyszła tutaj, myśląc, że nikt jej tu nie znajdzie. – Dlaczego ty nie brałeś udziału? – zapytała po chwili, próbując podtrzymać konwersację. W końcu ojca tu nie było i nie widział ich rozmowy, a i Cressida jeszcze nie wiedziała o tym, co dopiero miało się wydarzyć. Nie wiedziała też, jak burzliwa rozmowa z Rufusem czeka ją za parę tygodni, jak trudne staną się ich relacje, kiedy przeciwności losu zaczną tworzyć między dawnymi przyjaciółmi przepaść.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Jak wielki cień potrafiła na kogoś rzucać rodzina. Nie była to tylko cecha szlachty, nawet nisko urodzeni musieli wpasowywać się normy, ale rody nadal miały pod tym względem najgorzej. Ile musiało być czarodziejów o wielkim potencjale, którzy nie osiągnęli sukcesu przez próby wpasowywania się w wyobrażenia. Artur nie był hipokrytą, sam też się dostosowywał, ale martwił się, że Cressida idzie na zbyt wielkie ustępstwa. Powoli zatraca w tym samą siebie, może za kilka lat zniknie wrażliwa artystka, którą poznał w dzieciństwie. Zastąpi ją szara lady Fawley, posłuszna i niezdolna do jakiejkolwiek iskry niezwykłości.
Już miał pewność, wiedział dlaczego między nimi rośnie przepaść. Znowu te cholerne rody, starcia norm i zasad, przez które ludzie nie mogą być po prostu szczęśliwi. Źle w tych czasach jest być przyjacielem Longbottomów, kolejni szlachcice odwracają się od nich plecami.
- Coś się między nami psuje. Wiem, że to może nie jest najlepszy moment, ale nie wiem czy jakikolwiek się nadaje. Znam powód.
Czuł, że powinien być zły, sfrustrowany, gotowy oskarżać o tchórzostwo. Mimo wszystko nie potrafi, bo rodzina jest przecież mimo wszystko najważniejsza.
- Pewnie myślisz, że będę cię teraz krytykował, a rozmowa zacznie przypominać kłótnie. Profesor Dumbledore mawiał: "Nadchodzi czas, kiedy będzie trzeba wybrać między tym co dobre, a tym co łatwe". Droga, którą wybrałaś nie jest wbrew pozorom łatwa. Musisz wiele poświęcić, ale robisz to dla rodziny. Nie chodzi mi jednak o twoje próby zadowolenia ojca lub innych starszych członków rodu. Dobrze, że starasz się dać im szczęście, ale to nie oni są teraz najważniejsi. Zostałaś matką, twoje dzieci cię potrzebują. Sądzę, że byłyby dumne z takiej matki, która nie boi się wyzwań. Dumne z Cressidy Walecznej, która mimo porażki podniesie wysoko głowę, bo nic jej nie da rady złamać. Musisz być silna. Dla nich.
Zastanawiał się przez chwilę jak ubrać myśli w słowa, żeby były łagodne, ale jednocześnie stanowcze.
- Jeśli chodzi o nas, to rozumiem i nie mam zamiaru cię winić. Coś wisi w powietrzu, nie mam zamiaru cię oszukiwać. Coś się zmienia, może nadchodzi burza, która odmieni czarodziejski świat. Musisz zapewnić swoim dzieciom bezpieczeństwo, jeśli wymaga to odsunięcia się od Longbottomów, to zaakceptuję twoją decyzję. Chcę tylko, żebyś pamiętała o jednym...
Zaczerpnął głęboki wdech, wsłuchując się na moment w szum morza. Wypuścił powietrze powoli, nieco się rozluźniając. Czuł, że właśnie zdejmuje sobie z serca coś, co ciążyło mu od dawna.
- Jeżeli będziesz zagrożona ty lub twoje dzieci, to zawsze możesz się do mnie zwrócić. Co by się nie działo, jak nie układałyby sprawy między naszymi rodami, postaram się pomóc... bo my też jesteśmy rodziną.
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
- Może masz rację – przytaknęła więc. – Ja też, ale lubię też się ścigać. To przypomina mi o czasach, kiedy ścigałam się z rodzeństwem i kuzynostwem po lasach Charnwood. Tyle, że wtedy moje upadki widziała tylko najbliższa rodzina... – A tutaj tak nie było, tu wyścig widziało wielu ludzi. I wielu pewnie myślało, że to nie jest rzecz dla dam, ale Cressie nie była taką zwykłą damą, tylko byłą lady Flint, więc jeździła konno lepiej niż większość jej rówieśniczek, ucząc się tego od dziecka. Mimo upadku i tak wyprzedziła większość uczestników, nawet mężczyzn. Przez sporą część wyścigu pozostawała nawet przed Carrowami.
Cressida tkwiła w naprawdę wielkim cieniu rzucanym przez najbliższych. Oni zawsze byli najważniejsi, więc pragnęła być taka jak oni, by ujrzeć na ich twarzach aprobatę, by zasłużyć na miłość. Ojca zwłaszcza, bo matka zawsze kochała ją bezinteresownie, o jej miłość i uwagę nie musiała walczyć ze starszym rodzeństwem. Czy raczej – próbować, bo było to z góry skazane na klęskę w jej przypadku. Dla ojca była zbyt miękka i wydelikacona, bo płakała, kiedy kazano jej polować na zwierzęta, co dla niej miało zupełnie inny wymiar niż dla ludzi pozbawionych daru zwierzęcoustości. Kiedyś w akcie nastoletniego buntu ostrzegła ptasich przyjaciół, o co ojciec później bardzo się gniewał. Była kobietą, więc i tak nie wolno jej było zbyt wiele. Mogła zajmować się sztuką i nikt nie miał nic przeciwko, ale nie wolno jej było nawet pomyśleć o szukaniu niezależności, o prawdziwej pracy czy wchodzeniu w męską rolę. Kobiety miały określone miejsce w społeczeństwie: miały być damami, wychodzić za mąż i rodzić dzieci, ewentualnie spełniać się w odpowiednio kobiecym hobby, jak sztuka. W tę rolę starała się wpasować Cressida, ale nie była w niej nieszczęśliwa, przecież sama z siebie też pragnęła być żoną i matką. Może właśnie dlatego, że od dzieciństwa wskazywano jej, że właśnie to powinna robić kobieta, ale nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie mieć dzieci, najlepiej całej gromadki. Jednocześnie rozwijała się artystycznie, w czym pomagał jej mąż i inni Fawleyowie. Jej potencjał malarski był zbyt wielki, by mógł zostać zmarnowany, jak powtarzała matka jej małżonka.
Nie do końca rozumiała jego kolejne słowa. Jej wiedza o sprawach politycznych była mizerna; ojciec i mężczyźni z rodu nie dopuszczali jej nigdy do poważnych dyskusji, a i mąż wiele spraw przed nią ukrywał, by jej nie martwić. Nie powiedział jej nawet, dlaczego ostatnimi czasy tak często spotykał się z jej ojcem sam na sam. Coś się działo, mogła to wyczuć mimo swojej ignorancji. Każdy mógł to wyczuć, nawet rzadko opuszczająca dworek Cressida. Działy się anomalie, a rody zmieniały swoje poglądy, wychodziły z asekuracyjnej neutralności, w której i Flintowie i Fawleyowie tkwili jeszcze rok temu, w momencie kiedy zostawała żoną Williama. Wtedy oba ich rody były neutralne, a niedawno zaczęły obierać różne ścieżki, co nie podobało się jej ojcu, a i Cressidę głęboko martwiło, bo panicznie bała się utraty więzi z najbliższymi. Co, jeśli przez błędy Fawleyów odtrąciliby i ją? Miała nadzieję, że ród męża się opamięta. Sama kroczyła ścieżką swojej rodziny. Nie zamierzała się buntować, zostawać czarną owcą i troszczyć się o potrzebujących, bo priorytetem była dla niej rodzina i dzieci. Niech ktoś inny broni uciśnionych; Cressida zamierzała po prostu dbać o siebie i dzieci, i robić wszystko to, co powinna robić dama. Daleko jej było do walecznych Longbottomów. U nich najwyraźniej mówienie takich rzeczy kobiecie nie było niczym dziwnym; wręcz zdziwiła się, że Artur jej to mówił, nie uważając, że to wieści nieodpowiednie dla jej uszu, jak uważali jej krewni. Poglądy Longbottomów i Flintów były rozbieżne, zawsze, ale jeszcze rok temu nie miało to takiego znaczenia. Traktowała Rufusa i Artura tak jak innych kuzynów od strony matki, lubiła ich nie mniej niż innych. I nikt wówczas nie miał do niej pretensji, że się z nimi przyjaźni, ale teraz jej ojciec odnosił się do tego coraz bardziej sceptycznie, i nawet William twierdził, że powinna uważać na przyjaźnie z ludźmi o zbyt postępowych poglądach. Mówił, że postępowe poglądy są w tych czasach niebezpieczne i lepiej się nie wychylać, jeśli myśli się inaczej od ogółu szlacheckiego społeczeństwa, które pozostawało konserwatywne, niechętne zmianom.
Cressida nie chciałaby zostać uznana za zdrajczynię rodowych wartości i przyjaciółkę mugolaków, bo prawdopodobnie to o stosunek do mugoli rozchodziło się w tych wszystkich rodowych zawirowaniach, bo czarodzieje zawsze dzielili się na tych, którzy byli im niechętni i na tych, którzy im sprzyjali. I choć Cressidzie byli oni obojętni i nie czuła do nich ani nienawiści, ani sympatii, wolała siedzieć cicho i nie wychylać się. Nigdy nie chciała przyciągać kontrowersji.
Och, ale kto by pomyślał, że Artur dopadnie ją po wyścigu i zacznie poruszać tak trudne tematy? Znów zapragnęła po prostu uciec, lub przynajmniej zapaść się pod ziemię i nie wychodzić póki tu był. Pamiętała o dawnej przyjaźni i czuła się bardzo źle z tym, że musiała wybierać, że nie ze wszystkimi krewnymi mogła swobodnie utrzymywać bliskie relacje, bo jedni z nich byli przez pozostałych uważani za gorszych. A to był dopiero początek, bo dwudziesty sierpnia miał przynieść poważniejsze zmiany i coś, co znacząco pogłębi przepaść, która parę miesięcy temu zaczęła powstawać między nią i niektórymi krewnymi od strony matki. Ale ta istniała już teraz, i Artur też to czuł, skoro w ogóle zaczął temat, skoro ją tu znalazł i od razu zaczął mówić prosto z mostu, pozostając zaskakująco szczerym. Musiał widzieć, że Cressida nie szukała kontaktu tak często jak kiedyś, choć w tym roku było to spowodowane także innymi czynnikami, jak końcówka jej ciąży, poród, a od maja anomalie, które sprawiały, że opuszczała posiadłość rzadziej. Ucierpiały na tym wszystkie jej kontakty, także te z Flintami. Odwiedzała bliskich stanowczo zbyt rzadko.
- Jestem damą, żoną i matką. Spoczywają na mnie konkretne zobowiązania wobec męża oraz mojego rodu. Jestem matką, więc tym bardziej muszę pamiętać o wartościach, które mi wpojono i w odpowiednim momencie przekazać je dalej – odezwała się cicho. – I jakie... wyzwania masz na myśli? Przecież wiesz, że nie interesuję się sprawami eee... politycznymi. To rzecz mężczyzn, ja trzymam się swoich ról, swojego miejsca w społeczeństwie. A rodzina zawsze była i wciąż pozostaje dla mnie ważna. Wy też jesteście moją rodziną, ale... w gąszczu rodowych zawiłości trudno utrzymywać ze wszystkimi przyjaźń, zwłaszcza teraz – dodała. Na pewno pamiętał, że przez Flintów była także powiązana z takimi rodami jak Black, Carrow, Yaxley czy Lestrange. Teraz trudno było utrzymywać dobre relacje z nimi i Longbottomami jednocześnie, bo już nie była dzieckiem, któremu to wybaczano, a ojciec oczekiwał, że to z tymi konserwatywnymi krewnymi będzie się przyjaźniła. – Ja... przepraszam, Arturze – zawahała się, z trudem zbierając słowa. – Nie chcę tego. Nie chcę, żeby coś się zmieniało, chciałabym, żeby wszystko pozostawało tak proste jak kiedyś. Czy mówiąc o tej burzy masz na myśli... anomalie? – Czy może chodziło o coś więcej? Ostatecznie między rodami zaczynało się zmieniać jeszcze przed wybuchem anomalii, ale nie wiedziała, czym dokładnie było to spowodowane. Podczas poprzedniej wojny była zbyt mała, by mieć o niej pojęcie. Ona właściwie jej nie dotknęła, rodzina trzymała ją pod bezpiecznym kloszem w odizolowanym Charnwood, a później nie opowiadała o tym zbyt wiele. Czyżby teraz mieli do czynienia z czymś podobnym, co w tamtych okrytych mgłą dziecięcego zapomnienia czasach? Czy między rodzinami o różnych poglądach naprawdę mogło dojść do konfliktu, który podzieli ich świat? Poczuła strach na samą myśl. Przez słowa Artura nawet zapomniała o wcześniejszym zmartwieniu o niesatysfakcjonujący ją wynik w wyścigu, choć z racji jej ignorancji politycznej jej codzienne problemy były zwykle właśnie takiego kalibru. Pomijając anomalie, których tak się obawiała, oraz ten niepokój, który tlił się w niej gdzieś głęboko, a który on teraz przybrał w słowa, nadając mu bardziej rzeczywistą formę. Pokazując, że jest się czego bać, że coś się zmienia naprawdę i że nie jest to tylko jej wyobraźnia. Ale miała nadzieję, że zwracanie o pomoc nie okaże się konieczne, że wszystko się uspokoi, a ona i jej bliscy będą mogli kontynuować swoje spokojne szlacheckie życie.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
- Longbottomowie od wieków unikali polityki, uważali, że te wszystkie układy i intrygi mogą tylko wyniszczyć człowieka, ale teraz się to zmienia. Nie wiem czy ktokolwiek, zwłaszcza ze szlachetnych rodów, może sobie pozwolić na luksus ignorowania spraw wielkiego świata. Nie mówię, że powinnaś zajmować jakieś stanowisko, ale bardziej zwracać na wszystko uwagę. Wiedza to potężna broń, która dobrze użyta może chronić przed niebezpieczeństwem... niech to zostanie między nami.
Zamilkł, zastanawiając się ile właściwie powinien jej powiedzieć. Nie mogła cały czas żyć pod bezpiecznym kloszem, bo ten może pewnego dnia pęknąć i będzie bezbronna. Sądził, że niezależnie od płci trzeba umieć też polegać na samym sobie. Znał kilka aurorek, które były świetne w swojej pracy, u ich boku mógłby walczyć z najniebezpieczniejszymi czarnoksiężnikami. Cressida była damą, ale nawet dama musi umieć zadbać o siebie i najbliższych.
- To coś więcej niż anomalie. One są czegoś zwiastunem, czegoś niezwykłego. Świat się zmienia, więc bądź ostrożna. Nie kieruj się strachem, rozum jest lepszym doradcą.
Miał wrażenie, że zbierają się ciemne chmury. Znowu wpadł w te złowróżbne rozważania.
- Przepraszam, nie chciałem dokładać ci zmartwień. Chyba nie jestem dobry w pocieszaniu. Nie musisz mnie za nic przepraszać. Po prostu chciałem ci powiedzieć, że rozumiem i możesz na mnie liczyć. Tylko tyle i aż tyle - dodał nieco zakłopotany. - A podczas wyścigu byłaś świetna, sam chciałbym tak dobrze jeździć.
Postanowił spróbować zmienić temat. Jeszcze nie wiedział czy żałował przeprowadzenia tej rozmowy. Mógł ją rozegrać ostrożniej, ale nie wiedział jak długo będą sami na plaży. Kwestią czasu było pojawienie się innych czarodziejów, którzy będą chcieli odetchnąć po atrakcjach festiwalu.
- Przyjdziesz na mecz Quidditcha?
Nadal nie oswoił się z myślą, że Rufus go namówił do wzięcia udziału. Ciekawe czy Cressida będzie widzieć jak Artur dostanie tłuczkiem...
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
Ani Flintowie, ani Fawleyowie nie byli ludźmi lubiącymi aktywnie uczestniczyć w polityce. Flintowie byli zaabsorbowani własnymi sprawami, żyli w izolacji i zgodnie z naturą pośród lasów Charnwood, dalecy od brudnych gierek, choć zawsze pamiętający o swoich krzywdach. Fawleyowie byli natomiast artystami, im również obcy był zawiły polityczny świat, choć były rody, które poruszały się po nim niezwykle pewnie, dla których intrygi były chlebem powszednim. Mając w otoczeniu takie wzorce Cressida wyrosła na dziewczę oderwane od rzeczywistości i tego typu spraw. Była przekonana, że polityka jest dla mężczyzn, kobiety miały po prostu ładnie wyglądać i dbać o domowe ognisko.
Ale było też coś mądrego w jego słowach. Być może próbował ją ostrzec, otworzyć jej szerzej oczy na otaczający świat. Na pewno pamiętał, że zawsze żyła we własnym świecie młodej lady. Znał ją nie od dziś, poznali się kiedy jeszcze była brzdącem, zabranym przez matkę do posiadłości Ollivanderów. Może uznał, że napotkanie jej samej to dobra okazja, żeby ją ostrzec. Jako mężczyzna, Longbottom i pracownik ministerstwa na pewno wiedział dużo więcej o obecnej sytuacji niż Cressida. Od mężczyzn wymagano więcej, oni powinni obierać konkretne stanowisko. A kobiety? One miały stać za plecami mężów, ojców i braci. Więc Cressida stała, drżąc w środku z niepokoju i starając się ignorować nieprzyjemne oznaki, żyć tak, jak dotychczas. Może miał rację, że powinna być bardziej uważna, więcej słuchać i obserwować, nie zamykać oczu i uszu na wszystko to, co niewygodne? Tak postępowała do tej pory. Wiedza mogła chronić przed niebezpieczeństwem – choć miała nadzieję, że Fawleyowie go na nią i jej dzieci nie ściągną, skoro to rzeczywiście coś więcej niż tylko anomalie. Spłonęło ministerstwo magii, nie działo się dobrze. Naiwna była, karmiąc się złudzeniami, że to tylko chwilowe pogorszenie napięcia w magicznym świecie, w którym zawsze były obecne pewne tarcia między klasami społecznymi, zwłaszcza między czarodziejami krwi błękitnej a mugolakami.
Przygryzła wargę i poruszyła się niespokojnie.
- Boję się – przyznała tylko. Bała się, że jej świat runie – a w tym prawdziwym, poza kloszem, nie umiałaby żyć. Wychowano ją na damę i jako dama chciała umrzeć – kiedyś, za wiele lat, kiedy już wyda na świat dzieci, kiedy doczeka wnuków a nawet prawnuków, którzy przekażą szlachetną krew dalej. Ojciec zawsze pouczał ją, że to bardzo ważne, dbanie o dziedzictwo rodu i krew. – Chcę, żeby wszystko było tak jak dotychczas. – Żeby jej największym problemem były wydarzenia towarzyskie oraz odpowiednie wychowanie dzieci, troski dotykające niegdyś jej matkę, wcześniej jej babkę i tak dalej. – Czy to naiwne pragnąc, by nic się nie zmieniało, by świat pozostał takim, jakim poznałam go za młodu? – spojrzała na niego ukradkiem.
Znowu umilkła, rozważając jego słowa. Rozejrzała się po plaży, ale póki co nikt się nie zbliżał do ich uchronnego zakątka. Niemniej jednak czuła, że poruszali tematy kontrowersyjne, nieodpowiednie dla cudzych uszu.
- Dziękuję – powiedziała. – I żałuję... że tak jest. Bardzo trudno jest zadowalać bliskich. Naprawdę chciałabym, żeby nasze relacje były tak proste jak kiedyś, ale wtedy nie oczekiwano ode mnie tak wiele, a ja sama... cóż, nie myślałam o tym, kto jest z jakiego rodu. Rodowa polityka i waśni nigdy nie miały dla mnie wielkiego znaczenia, jakie mają dla mężczyzn. Uczyłam się w Beauxbatons, to nauczyło mnie, że w obcym kraju to bez znaczenia, kiedy zewsząd jest się otoczonym... obcymi – dodała cicho. Dlatego do tej pory patrzyła luźno na stosunki między rodami. Wraz ze ślubem z Fawleyem nie zaczęła automatycznie nienawidzić tych, z którymi Fawleyowie żyli w negatywnych stosunkach, tak samo jak nie pokochała ich przyjaciół. Podchodziła do każdego przypadku jednostkowo, w Beauxbatons nie warto było wybrzydzać, kiedy uczniów z brytyjskich rodów było mało na tle młodzieży z Francji i ościennych krajów. Ale nawet tam trzymała się zasad na tyle, by nie przyjaźnić się z mugolakami i mieszańcami, trzymała się wśród młodzieży z innych szlachetnych rodów. Nawet osoba z rodu wrogiego Flintom nadal była znacznie lepsza niż mugolak, bo była z jej świata. Jedynie Weasleyów darzyła niechęcią bez wyjątku, bo nauczono ją, że jest to ród zdrajców godnych pogardy i z nimi absolutnie nie wolno jej się było przyjaźnić. Ale w Beauxbatons żadnego nie spotkała.
- Nie poszło mi zbyt dobrze, mogło być lepiej, gdyby nie błędy w końcowych odcinkach. – Obwiniała właśnie siebie o niepowodzenie. To, że nie trafiła bursztynem do gniazda, a później spadła na decydującym, końcowym odcinku. To były błahe problemy w obliczu tego, przed czym ostrzegał ją Artur, ale sam fakt, że kompleksy nie pozwalały jej się w pełni ucieszyć z komplementu i uznać go za szczery. – Kiedyś naprawdę jeździłam lepiej. – Jeszcze rok temu miałaby większe szanse. Teraz jej forma uległa obniżeniu, musiała więcej jeździć.
Westchnęła znowu.
- Raczej nie. Nigdy nie przepadałam za quidditchem, zresztą... wątpię, byśmy jutro tu wracali. Myślę, że ten dzień jest moim ostatnim na tegorocznym festiwalu – odpowiedziała. Ani ona, ani William nie przepadali za quidditchem. Wszystko to, co chciała zaliczyć na festiwalu, już zaliczyła. Ukończyła wyścig, uplotła wianek który złowił jej mąż, była też na nocy spadających gwiazd, a teraz spędzała wieczór na plaży w towarzystwie jednego z licznych krewnych.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Zmiany, cały świat się zmienia. W dzieciństwie wydawał się bardziej stały, jak rzeka skuta lodem. Bardzo grubym lodem, na którym można pewnie stanąć. W końcu nastąpiła jednak odwilż i wszystko zaczęło płynąć. Miał wrażenie, że zostały na niej tylko maleńkie kry, które z każdą chwilą nikną na jego oczach. Jeszcze trochę, a nie będzie można się niczego przytrzymać i świat utonie w chaosie.
Skarcił się w myślach, przecież świat się zmieniał od dawna. Właściwie zawsze płynął, ale w dzieciństwie wszystko wydaje się prostsze. Tylko on był wtedy ślepy.
- Niestety, ten czarowny sen młodości nie trwa wiecznie. Zmian nic nie zatrzyma, ale można się na nie przygotować.
Beauxbatons, jakby to było się tam uczyć? Z dala od brytyjskich rodów, gdzie może nie musiałby się uczyć w cieniu nazwiska Longbottom. Bez rodowych wzorów i ciągłych porównań. W Hogwarcie zawsze starał się podchodzić bez uprzedzeń do innych, ale mimo starań niektóre drogi były dla niego przez pochodzenie zamknięte.
- Jak wspominasz Beauxbatons? - spytał, myśląc o innym życiu.
Pamiętał jak kiedyś jeździła, niepowstrzymana niczym wicher, jak szalona rzeka, jak tajfun, który obali mur... albo może tak podkoloryzowywał wspomnienia o dziewczynie, która od dziecka jeździła od niego lepiej.
- Poćwiczysz trochę, a znowu nikt ci w siodle nie sprosta - zapewnił szczerze.
- Dobrze, że nie idziecie na mecz, będzie trochę znajomych mniej, którzy zobaczą jak spadam z miotły - zaśmiał się. - Nie wierzę, że Rufus mnie do tego namówił.
Lubił latać na miotle, te uczucie wolności było wspaniałe. Niestety samego Quidditcha nie darzył takim uczuciem. Najpopularniejszy sport czarodziejów był chyba też jednym z najgłupszych.
- Sam nie wiem czy Quidditch przystoi szlachcie - stwierdził cicho pół żartem, pół serio.
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
Kurczowo trzymała się swojego życia i tego, co znała, nie chcąc nawet próbować czegoś innego. Bunt wobec rodziny nigdy jej nie pociągał i jawił się jako coś złego, naruszenie największej świętości, jaką był ród. Nigdy nie rozumiała ludzi, którzy porzucali rody i chcieli żyć jak pospólstwo. Wyrzekali się rodziny, nazwiska i majątku. Ojciec wpoił jej wzgardę do takich osób, wiedziała, że zdrajcy już nie są rodziną, a stają się obcymi ludźmi, z którymi nie wolno utrzymywać relacji. Była niczym najdelikatniejszy kwiat hodowany od zawsze w szklarni – i wystawiona na surowe warunki zwykłego świata najprawdopodobniej bardzo szybko by zmarniała i uschła.
- Nie chcę zmieniać swojego życia. Nawet jeśli świat się zmieni, ja wciąż chcę żyć w zgodzie z zasadami mego rodu i według nich pragnę wychować swoje dzieci. – Świat mógł się zmieniać, już na wiele kwestii zapatrywano się o wiele luźniej niż dawniej. Ale Cressida była szlachcianką, przywiązaną do zasad i tradycji. Nigdy nie pozwoliłaby swoim dzieciom poślubić osób niższego stanu, nie pozwoliłaby córce pracować jak mężczyźnie. Zawsze miała pamiętać o wartości swojej szlachetnej krwi i o zasadach wyniesionych z rodzinnego domu. Były jej podporą w obecnym niespokojnym okresie.
Beauxbatons było bardzo dystyngowaną i artystyczną placówką. Cressida w jej murach nigdy nie zapomniała o tym, kim jest i jakie nazwisko nosi. Nie integrowała się z mugolakami i mieszańcami nawet mimo bycia tak daleko od wzroku ojca, choć nigdy też nie okazywała im niechęci, raczej obojętność i dystans. Zdobywała wiedzę i umiejętności, także te artystyczne, wiedząc, że po szkole czekają ją zaręczyny i małżeństwo, i nie ma innej drogi. Beauxbatons uczyniło z niej damę.
- Było mi tam... dobrze. Na początku było mi trudno odnaleźć się w obcym miejscu, w innym kraju, i bardzo brakowało mi krewnych, z których większość poszła do Hogwartu, ale nie wspominam szkoły źle, większość wspomnień jest pozytywna i miła. W Hogwarcie nigdy nie dowiedziałabym się o sztuce tyle co tam – rzekła. Na początku trzymała się z boku i czuła się bardzo onieśmielona, ale z czasem nawiązała pierwsze znajomości, a także dała się poznać jako utalentowana malarka. Mogła błyszczeć na zajęciach artystycznych i wreszcie być w czymś lepszą od swojej siostry. – Krewnym w Hogwarcie zazdrościłam tylko tego, że są razem i nie muszą być zdani wyłącznie na listy i spotykać się tylko w wakacje. A domy w Beauxbatons... nie działają jak w Hogwarcie, tam sami wybieramy je na podstawie upodobań artystycznych. Mieliśmy zajęcia ze sztuki, mogłam też uczęszczać do kółka jeździeckiego. – Tam także sporo podniosła swoje umiejętności. – Tak... Muszę poćwiczyć. Wstyd mi za to, co zaprezentowałam dzisiaj. – Zarumieniła się pod piegami i spuściła wzrok na swoje drobne dłonie, którymi niespokojnie mięła fragment materiału sukni.
Rzeczywiście, quidditch wydawał jej się bardzo mało szlacheckim sportem, choć były wśród jej krewnych osoby które go lubiły, głównie wśród mężczyzn. Cressida potrafiła co prawda latać na miotle, ale ta umiejętność służyła jej tylko do podążania za ptakami kiedy była młodsza, nigdy nie grała w quidditcha.
- Na pewno nie będzie tak źle – pocieszyła go, choć wiedziała, że i tak nie zobaczy jego popisu. – Pewnie niezbyt, przynajmniej mnie ojciec zawsze powtarzał, że to bardzo plebejski sport, i zupełnie nieuchodzący damie. Więc nigdy nawet nie próbowałam nauczyć się robić na miotle czegokolwiek więcej niż śledzić ptaki. Ale mężczyznom przystoi robić więcej rzeczy, których nie możemy robić my. – Podejrzewała też, że Longbottomowie nie widzieli nic złego w tym, że ich dzieci chciały grać w quidditcha. A wiedziała też, że Rufus był bardzo postępowy.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Może Cressidzie było zwyczajnie tak wygodniej? Wpasowanej do swej roli, poddającej się czyjejś woli. Jej klatka wydaje się bezpieczna i komfortowa, bez większego ryzyka. Zwolennicy silnej władzy często mawiają, że nadmierna swoboda prowadzi do błędów i porażek. Nie jest miło uczyć się na własnych, prawda?
Chciała kurczowo trzymać się swojego malutkiego wycinka świata, nie dostrzegając ogromu całej reszty. Radził sobie przed powstaniem rodów, bez nich też by pewnie przetrwał. Czarodziejska szlachta stara się pozować na odwieczną i prastarą, ale ich relatywnie krótka historia nie znaczy nic w obliczu dziejów ludzkości. Przecież sama ludzkość to zaledwie ułamek, jej historia na zegarze dziejów zajęłaby mniej niż sekundę. Jakiż mały był wobec tego bezmiaru wycinek zajmowany przez rody!
Wysłuchał z uwagą jej słów o francuskiej szkole magii, chłonąc każdy skrawek wiedzy o obcym miejscu.
- To chyba jeden z większych mankamentów Hogwartu - brak sztuki! Zupełnie jakby w jego murach ignorowali wszystko co niezwiązane z magią. Czy sztuka nie potrafi być na swój sposób magiczna?
Ciekawie byłoby wybrać sobie dom, a nie zdawać się na Tiarę - przedmiot niezwykły, ale pewnie popełniający błędy, nie ma w końcu rzeczy idealnych. Kto wie, może wtedy wybrałby Ravenclaw, czym pewnie zdenerwowałby ojca. Matka mogłaby nie zauważyć...
- Może cię to zdziwić, ale nawet mugole przywiązują większą wagę do sztuki w edukacji. Potrafią też ją naprawdę ciekawie rozwijać, nie wiem czy czarodziejski świat stworzyłby coś tak zajmującego jak surrealizm.
Chciałby kiedyś zabrać Cressidę do mugolskiego muzeum sztuki, może jej artystyczna dusza pomogłaby jej otworzyć się na resztę świata.
- Mam nadzieję, że kobieca intuicja cię nie myli z jutrzejszym meczem. Zawsze to dobra okazja, żeby latać po niebie niczym ptak. Pamiętam jak kiedyś podążałaś za ptakami podczas lotu na miotle, to dobre wspomnienie prostszych czasów... ach, kiedy to było, przypomina już bardziej wizje z poprzedniego życia...
Kiedy stał się tak sentymentalny?
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
Było jej tak wygodnie, nie znała innego życia. Przez jego większość była córką swego ojca, później także żoną swego męża i matką swoich dzieci. Żyła w swojej złotej klatce, pod kloszem, trzymając się go kurczowo, bo tam czuła się bezpiecznie i nie chciała przeżyć bolesnego zderzenia z rzeczywistością. Nie chciałaby żyć jak zwykli ludzie. Bez rodu, nazwiska, historii, majątku i wszystkiego tego, co definiowało całe jej życie. Przerażało ją to. Sama nigdy nie zaznała niedostatków i braków w swojej złotej klatce. Nie musiała sama o siebie dbać, miała od tego rodzinę, a później męża. Ona miała po prostu być. Była małą ptaszyną, która w tej klatce się narodziła i nie znała wolności od jej niewidzialnych prętów.
- Sztuka to też w pewnym sensie magia, bo za pomocą obrazów, muzyki czy literatury można wspaniale wyrazić siebie i swoją artystyczną duszę – powiedziała. – Też nie rozumiem, że w Hogwarcie jej nie ma i zawsze współczułam moim kuzynkom, że są pozbawione artystycznych doznań i nie mogą doskonalić tego, co powinna umieć każda młoda dama. – Ale jej matka wysłała ją do Beauxbatons. Gdyby chodziło tylko o sztukę na pewno nie udałoby jej się namówić do tego zasadniczego ojca, który nie był wrażliwy na artystyczne doznania, decydujący wpływ miały ówczesne wydarzenia w magicznym świecie, które głęboko niepokoiły Portię Flint; nie chciała, by jej córki znalazły się w niebezpieczeństwie. Leander szanował ją i jej zdanie na tyle, że po jej pełnych niepokoju namowach zgodził się na wysłanie dziewczynek do Francji, bo przecież i tak były tylko kobietami, które po ślubie przyjmą nazwiska mężów i nie przedłużą jego dziedzictwa. I tak nie miały nigdy prawdziwie pracować, więc mogły uczyć się artystycznych umiejętności, by były lepszymi kandydatkami na żony.
- Naprawdę? – zdziwiła się. Jej pojęcie o świecie mugoli było zerowe. Nigdy się nimi nie interesowała, wiedząc, że ojciec tego nie pochwalał. Byli jej obojętni – po prostu istnieli, żyli sobie w swoim niemagicznym świecie i tyle. Ich sztuka też leżała poza kręgiem ich zainteresowań, choć zdawała sobie sprawę, że przez wieki niektóre dokonania mugoli przenikały i do świata magii i były udoskonalane przez czarodziejów. Podejrzewała, że Artur mógł mieć o tym większe pojęcie, jego ród był przychylny mugolom. A Cressida, mimo braku nienawiści i niechęci, bała się wyłamywać z poglądów rodu.
- Quidditch chyba jest dość niebezpieczny, prawda? – zastanowiła się. – Już dawno za nimi nie podążałam, w każdym razie nie na miotle. Nie wiem, czy teraz jeszcze mi przystoi robić takie rzeczy. – Kiedyś była dzieckiem, a potem nastolatką, teraz dorosłą mężatką z dziećmi. Niemniej jednak wciąż kochała ptaki i żyła z nimi w dobrych stosunkach, miała wśród nich przyjaciół. – Ale one przychodzą same. Znajdują mnie i mówią do mnie. Anomalie i dla ich świata nie były łaskawe.
Spojrzała w kierunku pobliskich zarośli i wypowiedziała kilka słów w ptasim języku. Siedzący na jednej z gałązek niewielki ptaszek wielkości wróbla przyfrunął w jej stronę i przysiadł na jej wyciągniętym palcu. Cressida uśmiechnęła się. W obecności ptaków czuła się szczęśliwa. Właściwie prawie już teraz nie myślała o wyścigu. A Artur musiał pamiętać, jak robiła tak w dzieciństwie. Bardzo często można było ją spotkać z jakimś ptaszkiem siedzącym na ręku, ćwierkających między sobą rozmowę niezrozumiałą dla nikogo innego. Urodziła się z darem zwierzęcoustości jako jedyna z trójki rodzeństwa, nie mieli go też jej rodzice. Na początku, w dzieciństwie, czuła się dziwadłem, ale później dar stał się integralną częścią jej osoby.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Cressida i sztuka, nierozłączna para. Jej pędzel kierował się jakby własną wolą, niczym niepowstrzymany. Kto wie, może to była jej metoda na wolność. Jej klatka miała pręty zbudowane przez innych oraz niestety nią samą, ale pomiędzy nimi mogła wyciągać ręce. Ku sztuce, czemuś ponadczasowemu. Sięgała po możliwości, po wyrażanie siebie, bez potrzeby przeciwstawiania się rodzinie. Sztuka była jej małym okienkiem w ciemnej sali, przez szybę wpadało do wnętrza trochę światła.
- Nie istnieje nic takiego, czego by sztuka nie mogła wyrazić - powiedział trochę sam do siebie. - Oscar Wilde, irlandzki poeta i prozaik - wyjaśnił.
Qudditch rzeczywiście był niebezpieczny, ale teraz chyba wszystko mogło takie być. Zwykłe machnięcie różdżką może być katastrofalne przez wpływ anomalii. Anomalie, tak intrygujące i irytujące zarazem.
Mimowolnie uśmiechnął się, gdy Cressida posłużyła się swoim darem zwierzęcoustości. To było jak zawsze niezwykłe, najwięksi mędrcy nadal głowili się nad naturą tego zjawiska. Pewnie początkowo musiało jej być z tym trudno, w końcu w dzieciństwie wyjątkowość łatwo może się przerodzić łatkę dziwaka. Na szczęście zaakceptowała niecodzienny dar, stał się jej częścią, tym co sprawia, że jest sobą.
Niewielki ptaszek przysiadł na jej palcu, zupełnie jak w jakieś baśni. Kobieta nad brzegiem morza, zlatują się do niej ufne ptaki. Artur nic nie mówił, ponieważ zwyczajnie nie było potrzeby. To była prosta chwila, ale cieszył się z jej nadejścia. Chwila spokoju, harmonii, echo innego świata.
Nie ma "ich" świata. On jest nasz wspólny, nasz dom. Niewielka plamka błękitu na tle czarnego bezmiaru, wydaje się tak krucha, zupełnie jakby w każdej chwili coś miało zakończyć piękną symfonię życia. Nikły płomień, który w swej głupocie możemy zdmuchnąć.
Nie odezwał się słowem, tylko uśmiechał się ciepło. Czasem dobrze jest chwilę pomilczeć, bo inaczej czar może prysnąć.
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
- Znajduję. Należę teraz do rodu artystów, więc mąż i jego bliscy wręcz zachęcają mnie do tego, bym malowała – powiedziała. Było to bardzo kobiece i szlachetne zajęcie. Mogła malować nawet w ciąży i po urodzeniu dzieci, nie wymagało to dużego nakładu wysiłku. Poza tym macierzyństwo póki co nie było aż tak czasochłonne, kiedy większość niewdzięcznych zajęć spoczywało na barkach opiekunki, a Cressie mogła się cieszyć wyłącznie tymi przyjemnymi aspektami bycia matką, mając przy tym dużo czasu dla siebie. Jednak im dzieci będą starsze, tym bardziej będzie się starała wkraczać w ich wychowanie, nie zrzucając go tylko na barki guwernantki. Jej własna matka także miała czynny udział w edukacji swojego potomstwa i starała się poświęcać czas szczególnie córkom, kiedy ojciec więcej uwagi poświęcał synowi. Sztuka nigdy nie była wiodącą dziedziną praktycznych Flintów, ale wrażliwa Cressida jakoś od dzieciństwa zapałała wyjątkową sympatią do malarstwa i szybko odkryła szczególny talent w tej dziedzinie, prawdopodobnie odziedziczony częściowo po matce; Portia Flint także potrafiła ładnie malować, choć najmłodsza córka wyprzedzała ją zdolnościami. Bardzo możliwe, że to właśnie talent przyczynił się do tego, że rodzice Williama chcieli wybrać mu na żonę właśnie ją, dziewczątko z talentem, którym mógłby się zaopiekować nie tylko jako mąż, ale i mecenas sztuki. Jej ojciec nie pałał do malarstwa miłością, uważał je za niepraktyczne, ale też nie zabraniał Cressidzie tworzyć, wychodząc z założenia, że może utalentowana artystycznie córka będzie bardziej atrakcyjną kandydatką na żonę i że to zrekompensuje jej nieśmiałość i zahukanie. Większość mężczyzn w końcu lubiła kobiety-artystki, które znały swoje miejsce i szukały spełnienia poprzez kobiece zajęcia, a nie próbowały wchodzić w męską rolę. Taką kobietą była też Cressida. Czuła się spełniona, jednocześnie nie czując pokusy by przeciwstawiać się rodzinie. Rodzina była świętością, a sztuka przyjemną pasją, której tak chętnie poświęcała czas.
Na początku, kiedy ujawnił się w niej dar, rzeczywiście czuła się dziwaczką, ale z czasem zrozumiała, że jest wyjątkowa. Mogła mieć wgląd w wyjątkowy świat ptaków, czego nie potrafił nikt w jej najbliższej rodzinie. Ptaki także zawsze stanowiły jej okno na świat, opowiadając o tym, co widziały. Cressida wiedziała więc o skarbach lasu Charnwood więcej niż rodzeństwo, a nawet ojciec, bo czerpała ją od skrzydlatych leśnych mieszkańców.
Uśmiechnęła się lekko, patrząc na ptaszka przyjaźnie, kiedy i on zaczął do niej ćwierkać. Jego słowa rozumiała tylko Cressida.
Ale chwilę później zobaczyła, że plażą ktoś zmierza w jej stronę. Zauważyła granatową szatę, którą miał dziś na sobie jej mąż oraz znajome, lekko zwichrzone ciemne włosy. Ptaszek odleciał z jej palca, ale dziewczątko skupiło się na sylwetce małżonka, który najwyraźniej już ją znalazł po tym, jak mu czmychnęła po wyścigu.
- Przepraszam, chyba muszę już iść. To mój mąż – powiedziała. William tymczasem zbliżył się do nich i przywitał Artura uprzejmie, choć z pewnym dystansem. Cressida wiedziała, że mąż nie zmusiłby jej, żeby za nim poszła, ale zdała sobie sprawę, że robi się coraz później, słońce niedawno zaszło, a musieli jeszcze dotrzeć do domu. William oznajmił, że już załatwił świstoklik, którzy zabierze ich i parę jego krewniaczek które również przybyły dziś na festiwal do dworku.
Cressie pożegnała się z Arturem, po czym oddaliła się razem ze swoim mężem, już udobruchana po swojej wcześniejszej porażce i bardziej spokojna.
| zt.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset