Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Plaża
Na oświetlonej zachodzącym słońcem plaży rozpalano powoli pochodnie, które ustawiono przy niewielkich, okrągłych stolikach suto przykrytych wzorzystymi, kwiatowymi materiałami. W powietrzu unosił się zapach morskiej bryzy zmieszany ze słodkawym aromatem kwiatów, a te zebrane w bukiety rozwieszone wśród drzew, kołysane przez delikatny wiatr kusiły i zachęcały, aby zbliżyć się do plaży. Tutaj bowiem miał odbyć się rytuał oczyszczenia i odrodzenia, otwierający nowy rozdział, zamykający to co złe. Każdy czarodziej oraz czarownica, byli witani przez młodych i starszych mężczyzn ubranych w zwiewne, lniane szaty. Na ich piersi kołysały się woreczki przewiązane różnokolorowymi sznureczkami. Uśmiechami oraz przyjaznymi gestami zachęcali do zajęcia miejsc przy okrągłych stolikach, wokół których ułożone były poduchy. Na stołach zaś stały misy, jedne większe, a drugie mniejsze, w których mieściły się kamienie, rośliny suszone oraz świeże oraz wyryte runy na drewnianych krążkach.
Każdego wchodzącego w krąg stołów witano czarką miodu pitnego ze słowami: “Szczęśliwego Lughnasadh”. Miód, owoc pracy, dar natury symbolizował połączenie z Matką Ziemią, którą w czasie obchodów czcili, której zawdzięczali życie. Święto życia obchodzili wszyscy, zarówno starzy i młodzi, zatem w kręgu pochodni witano każdego kto się pojawił. Młodszym zamiast miodu pitnego, podawano szczodraki, miodowe ciasteczko, które symbolizowało pomyślność.
Rytuał oczyszczenia w ramach obchodów święta Lughnasadh właśnie się rozpoczął. Postaci mogą się gromadzić na plaży, zajmować miejsca przy stolikach. Stolików jest 6, przy każdym może usiąść max 5 osób. Proszę na samym końcu swojego posta napisać nr stolika.
Wydarzenie bez zagrożenia życia.
Sama ceremonia rozpocznie się wraz z postem Mistrza gry. Mistrzem Gry jest Primrose Burke, wszelkie pytania proszę kierować do niej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.05.23 8:40, w całości zmieniany 3 razy
Victor uśmiechnął się pod nosem, uznając, że to byłoby całkiem zabawne.
― Nie? ― zagadnął uprzejmie, kiedy tylko Evelyn czmychnęła za plecy Herberta. ― Podobno jak kobieta mówi, że nie to znaczy, że jednak tak ― kontynuował niezrażony, gotów dokonać czynu straszliwego i niewybaczalnego. Gniew Despenser może nie był mu do końca na rękę ― lubił ją na swój sposób ― ale co miał lepszego do roboty? Lekki nastrój udzielał mu się już od paru dni, trzymały się go żarty i scena na brzegu nie była specjalnym wyjątkiem. Szkoda, że nie było tu Lety, ją bez wahania cisnąłby w odmęty i jeszcze doprawił jakimś niewybrednym komentarzem.
Zdziwił się za to, kiedy Grey złapał Evelyn w objęcia i po prostu ― całkiem zwyczajnie ― wyniósł z wody. Obrazek wydawał mu się wyjątkowo zabawny, toteż skwitował go kolejnym uśmiechem, pokręcił głową.
― Upiekło ci się tym razem! ― zawołał za parką i po chwili sam wylazł z wody. Będzie musiał się osuszyć zanim zacznie szukać nowego zajęcia. Może powinien poszukać Hectora na tym wypizdowiu? Czy jego brat gdzieś tu był? (Musiał być).
Justine także zaczęła się oddalać. Spojrzał ponad jej ramieniem na grupę ludzi nieopodal, ale nie znał tam nikogo ― albo nie kojarzył od razu ― a poznawać nie zamierzał, w każdym razie nie dzisiaj i nie teraz, kiedy w jego głowie już wykluł się nowy pomysł obejmujący znalezienie brata.
― Nie, dzięki ― mruknął na pożegnanie i stracił zainteresowanie Justine. Co tam Grey mówił? Że oczyszczenie znajdzie w miodzie i chlebie? Cóż, zawsze lepsze to niż siedzenie o suchym pysku. Victor skierował się znów w głąb plaży, tam gdzie stał wielki bochen, tam gdzie przelewano miód. Zgarnął dla siebie oderwany kawałek chleba, przeżuł go bez większego przekonania, poprawił serwowanym napitkiem i uznał, że to by było na tyle.
Co za pojebana akcja.
|zt dla Victora
Przeniósł wzrok na Elrica, z sekundy na sekundę coraz bardziej zafascynowany jego pracą. Nieco rozczarowało go, że smoków się nie ujeżdża, ale dowiedział się CZEGOŚ LEPSZEGO.
-Nosiłeś małe smoki na rękach?! - powtórzył, zachwycony. Po rytuale pochwali się Jimowi i Marcelowi, że poznał kolesia, który NOSIŁ MAŁE SMOKI NA RĘKACH. Niezależnie od tego, co myślał sam Elric, momentalnie uznał go za przyjaciela (to, że Lucinda się z nim przyjaźniła dawało w końcu gwarancję zaufania). Podążył za jego wzrokiem i zobaczył znajomą twarz -
-Och, robiłem z nim kiedyś... - wywiad, ale ugryzł się w język. -...konsultację odnośnie run. - wydał się lekko stremowany, bo chyba zirytował trochę
-To Marcel, mój przyjaciel i znamy się od zawsze! - oznajmił Elrikowi z promiennym uśmiechem, sądząc, że ten komplementuje tylko i wyłącznie celny rzut talizmanem i nie dopatrując się żadnych ukrytych intencji w jego niewinnym pytaniu. A nie dopatrzywszy się żadnych aluzji, nie udzielił mu więcej informacji, bo sądził, że Elric spytał tylko z grzeczności.
Potem oddalili się w stronę wody - Lucinda i Elric, najwyraźniej byli zakochani, a Vincent nie wydawał się w nastroju do rozmowy, więc Steffen (którego dopadła przecież podobna chandra) postanowił mu się nie narzucać. Nikomu się nie narzucać, bo swoim przyjaciołom też nie chciał psuć humoru - postoi tu trochę, posłucha o rytuale, a potem może jakoś się ulotni.
Zanim zdołał zrealizować ten plan, poczuł na sobie spojrzenie Eve. Łagodne, nienachalne, jak wtedy - w nocy pod domem Jima, gdy mógł jej opowiedzieć o wszystkim, a ona po prostu słuchała. Od tamtego czasu coś się zmieniło, ale wolał o tym nie myśleć, bo wolał wierzyć w świat, w którym Eve odnalazła swojego ukochanego (i jednego z
Tyle, że kiedyś wolał też wierzyć w świat, w którym piękna księżniczka jest w stanie uciec z pałacu do zwykłego głupiego Jasia, a on potrafi dać jej szczęście.
-Przepraszam, muszę wyglądać jak zmokły szczur. - westchnął i uśmiechnął się do Eve przepraszająco. Przymknął oczy, gdy krople opadły na jego włosy. -Po prostu... - nie pytała, ale łatwo było przy niej o tym mówić, łatwiej niż przy kolegach przy których udawał twardego (chyba nigdy się na to nie nabrali, ale mógł się łudzić) i rodzinie, przy której wciąż się wstydził. -...myślałem, że każdy kolejny Festiwal spędzę z nią. - wyszeptał. Ostatnie wianki, te w Oazie, o których Eve nie mogła wiedzieć, spędził tłumacząc się Belli z gigantycznego nieporozumienia. Do niedawna łudził się, że w tym roku wszystko naprawi.
Nabrał w dłonie trochę wody, skropił nią czoło Eve.
-Niech Matka cię błogosławi i strzeże - Ciebie i dziecko. - szepnął. Może i Matki nie było nigdzie, gdy samemu brał ślub, a może rozgniewał ją jakimiś swoimi czynami ale wierzył, że weźmie pod opiekę Eve i życie, które nosiła pod sercem. Jim i Eve będą mieć dziecko. - tak strasznie cię cieszył, gdy się o tym dowiedział. Najpierw odnalezienie się po latach, potem nowe życie.
-Przykro - na moment spojrzał w jej czarne oczy, ale potem odwrócił wzrok. Marcel nie mógł ich usłyszeć, Jima tu nie było, ale słowa i tak brzmiały gorzko, jakby się ich wstydził. -przykro mi, że go tu nie ma. Z tobą. - zamiast zmyślać za niego wymówki, wyjątkowo nie wziął strony przyjaciela. Powinni oczyścić się razem, jak rodzina.
Przynajmniej uśmiechała się tak ślicznie, jakby jej nie było przykro, ale może dziewczyny tak umiar.
-Nie odmówię - przyjaciółce? Żonie przyjaciela? -ciężarnej. - zgodził się, wreszcie zdobywając się na śmiech. Chwycił jej dłoń, zaskakująco ciepłą (samemu musiał mieć zimne palce) i podążył trochę głębiej, do wody. Wspomnienia z Oazy odeszły, to Weymouth, tu nie było tsunami ani duchów ani stworów - a gdyby były, to i tak lepiej było trzymać się bliżej Eve niż dalej.
Chciał chyba powiedzieć coś jeszcze, ale wtem ochlapała ich ociekająca wodą Celine, a przy niej nigdy nie wiedział, co powiedzieć. Równie szybko zniknęła.
-Gdzie ona... - obejrzał się za Celine, a potem spojrzał na Eve i wzruszył ramionami. Poszukał wzrokiem przyjaciół. Marcel zniknął pod wodą, a Liddy...
-Tylko uważaj i się nie zachłyśnij! - pouczył kuzynkę zanim zrozumiał, że to idiotyczny pomysł tak się do niej zwracać, no ale Billy i Ted byli gdzieś dalej, więc to chyba on miał jej pilnować? Byłby gotów się założyć, że Marcel pływa lepiej od Lids, choć nigdy nie widział ich razem w akcji - teraz miał okazję, ale wtem Celine powróciła i...
-Myślisz, że możemy jeść chleb w wo... MMMM!!! - ...i przycisnęła mu kromkę do ust, słodką i stała tak blisko...
Omal nie udławił się chlebem, a słodki miód zlepił mu wargi, ale w końcu złapał oddech.
-Dziękuję, Celine. - powiedział nieco nazbyt oficjalnie, unikając spojrzenia Eve i kogokolwiek. Nie miał ochoty na tańce, ale Celine jakoś trudno było odmawiać, zupełnie nie wiedział dlaczego. -Możesz tańczyć w swoim stanie? - wymamrotał do Eve, jakże taktownie.
little spy
Spojrzenie zawiesiła na Justine, która akurat ruszała z nieznajomymi, zapewne w celu oddania się dalszym urokom festiwalu. Sama jednak miała już odrobinę dość i potrzebowała chwili spokoju, wybór więc mógł być tylko jeden. – Dzięki, ale wybiorę miód – odpowiedziała krótko, ruszając do zastawionych stołów. Minęła Victora gdzieś koło rozstawionego chleba, porwała stamtąd też dwa kielichy z trunkiem i ruszyła w bliżej nieokreślonym kierunku w celu odnalezienia mniej obleganego miejsca na własne świętowanie. Najwidoczniej miała już powyżej uszu przebywania w tak gwarnym otoczeniu i wolała wybrać miejsce zgoła spokojniejsze i przede wszystkim - oddalone od wody.
|zt.
Od razu przeniosła spojrzenie na Steffena, gdy w jego głosie pojawiło się zawahanie. Mogła się tego spodziewać. Przecież nic nie mogło być zwyczajne proste. Wszystko co robili niosło ze sobą konsekwencje, z którymi musieli się później mierzyć. Pokiwała głową, gdy ten nie chciał kontynuować tematu. – U nas również było wiele... ale.– odparła jedynie posyłając mu znaczące i uspokajające spojrzenie. Nie chciała by ten myślał, że nie poradził sobie z zadaniem. Klątwa sama w sobie była zbyt trudna by zdjąć ją bez ryzyka. Cienie pojawiły się również w mieszkaniu Lucindy, po tym jak Vincentowi udało się pozbyć klątwy. Nie były one materialne, nie musieli z nimi walczyć, ale na moment całkowicie zawładnęły ich ciałem odcinając dostęp do tlenu. – Chyba zawsze musi być jakieś ale.– dodała jeszcze uśmiechając się szeroko. Ich profesja miała w sobie wiele ryzyka, ale to zawsze Lucinda lubiła w zdejmowaniu klątw. Adrenalinę.
Nie wiedziała jak traktować znaczenie talizmanu. W końcu interpretacja bardzo często pozostawała w rękach osoby, której ów znaczenie dotyczyło. Chyba tak samo było z przepowiadaniem przyszłości. Wszystko co dotyczyło symboli mogło być interpretowane w przeróżny sposób. Słysząc słowa Lovegooda dotyczące rozstania wzruszyła ramionami. – Ty jesteś specjalistą od interpretowania znaków, symboli, przepowiedni. – odparła pozostawiając mu pole do wykazania się. Z jednej strony nie oddawała im wiary, a z drugiej mogła się nazwać osobą przesądną. Wszystko zależało od tego w co pokładało się pewność. Jaki symbol postanowiło się poddać rozmyślaniom. – Ty mi powiedz – zachęciła by odpowiedział o swojej interpretacji. Tego w co sam wiarę pokładał.
Woda przyjemnie chłodziła skórę. Była orzeźwieniem po wszystkich ekscesach dzisiejszego i nie tylko dzisiejszego dnia. Parnota panująca na dworze dawała w kość nawet najbardziej wytrwałym więc nie dziwiła się, że każdego wręcz ciągnęło na plażę, do wody. Choć teraz chodziło o rytuał i oczyszczenie, to nie mogła zaprzeczyć temu, że była to przyjemna chwila. Przymknęła oczy, gdy kolejne krople chłodnej wody spłynęły jej po twarzy. Nie zorientowała się w tym co Lovegood zamierza zrobić i była szalenie zaskoczona kiedy jego wargi dotknęły jej warg. Otworzyła momentalnie oczy, a na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. Oddała delikatnie pocałunek, ale po sekundzie cofnęła się o pół kroku. Nigdy nie okazywała uczuć publicznie, przy ludziach. Było to dla niej coś nowego i dlatego kompletnie nie wiedziała jak powinna się zachować. Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi.
-Przestań wierzgać jak kot. - mruknął poirytowany i odstawił na ziemię czarownice kiedy znaleźli się w odpowiedniej odległości od wody. Obawiał się, że Justine zaraz do nich dopadnie i zacznie oblać wodą, ale na szczęście jej uwagę przykuł ktoś inny więc nie musiał się obawiać o nagły, wodny atak. Wysłuchał tyrady i oburzenia ze stoickim spokojem, nałożył przy tym swoje buty i otrzepał dłonie z piasku. -Proszę bardzo.
Mruknął i oddalił się podobnie jak Evelyn. Nie miał zamiaru zmuszać jej do swojego towarzystwa. Przyjście na święto było dla niego wyczynem, bo miał spotykać się z ludźmi. Zdjął z szyi amulet jaki podarowała mu szkotka i schował go do kieszeni, bo choć na niego furczała niczym dzikie zwierzę to na swój pokręcony sposób dbała o Greya. Skierował się ku wielkiemu bochnu chleba, urwał kawałek i upił znów miodu z czarki. Znad wody dochodziły śmiechy i radość z zabawy. Muzyka unosiła się w górę wraz z płomieniami z pochodni, a lekkość dało się wyczuć w powietrzu. Dziwnym to było kiedy tuż za rogiem czaiła się wojna, bo czymże było zawieszenie broni jak nie odsuwaniem katastrofy w czasie. Co im jednak pozostało jak nie udawanie, że jeszcze mają życie. A może święto miało im przypomnieć o co powinni walczyć? Spojrzenie ku przeszłości i przyszłości na raz? Ta myśl sprawiła, że nagle poczuł chęć pisania, chciał zasiąść przed maszyną i przelać swoje pamiętniki i wspomnienia. Dawno tego nie robił, a przecież sprawiało mu to dużo radości. Wychylił jeszcze jedną czarkę i z jakąś lekkości, tak bardzo nienaturalną dla ostatnich miesięcu ruszył w drogę powrotną. Kątem oka zobaczył jak Despenser się oddala tak samo jak Victor. Inni zaś zostali na plaży. Co przyniesie kolejny dzień? Nie wiedział. Czy coś się zmieni? Na pewno nie, ale miał poczucie, że warto wstać następnego dnia. Od bardzo dawna nie miał takowych myśli.
|zt
- Zrobiłeś co mogłeś? W czym? - spytał wreszcie, lekko i (miał nadzieję) niepostrzeżenie zgrzytając zębami nad krawędzią swojego pucharu. - Co się udało dwa razy? I co ma do tego alkohol? Nie jestem wścibski ale czuję się wykluczony. - Ścisnął nieco mocniej palce Lucindy pod stolikiem, a potem posłał jej zawadiackie mrugnięcie, żeby nie pomyślała, że naprawdę jest zły. Trochę był, ale bardziej na tego młodego kretyna, bo zaczął temat, który ewidentnie nie był nikomu na rękę.
Przynajmniej nie wydawał się groźny, co najwyżej nieco lekkomyślny i nad wyraz entuzjastyczny. Kontrastowało to mocno z przygnębieniem Vincenta i po prawdzie wahał się trochę, czy w ten sposób nie wbijają koledze kolejnych szpili. Lucinda wydawała się na tyle meandrować wokół tematu, żeby jak najmniej angażować Rinehearta w dyskusję i może to było dobrym posunięciem, żeby nie zmuszać go do niczego czego robić nie chciał. Sam by chyba tak zrobił, gdyby nie to, że kompletnie nie miał pojęcia dlaczego Lucy towarzyszyła mu dzisiaj w tym depresyjnym stanie i jakie było jego źródło. Mimowolnie zaczął zastanawiać się nad swoimi snami w ostatnim czasie; tymi wyraźnymi, i tymi, które szybko zapomniał. Czy któraś z cienistych sylwetek mogła być właśnie Rineheartem? Tak się zamyślił, że nie w porę zareagował na kolejne pytania.
- Co?... Tak, tak nosiłem. Nie często, ale się zdarzyło - Zamrugał i dopił resztki swojego miodu jednym dużym haustem. - Smoczogniki też. A ty się czym zajmujesz? Rozumiem, że runami i... klątwami. Ale gdzie dokładnie? - Vincent i Lucy też się tym zajmowali i zaczynało się to powoli łączyć w jeden większy i cholernie nieprzyjemny obraz. Będzie ją musiał o to później zapytać, o te sekretne uwagi; miał tylko nadzieję, że nie okaże się to jedną z tych tajemnic, o której nie mogła wspomnieć przez wojnę. Nie wierzył, żeby taki pogodny chłopak był częścią ruchu oporu; zachowywał się jak ktoś, kto nadal prosi mamę o napisanie listu do uzdrowiciela.
Zmarszczył brwi, kiedy chłopak tak gładko zbył jego zainteresowanie towarzyszem Celine. Obejrzał się na siostrę raz jeszcze i już był gotowy do zadawania kolejnych pytań, ale przerwało mu nadchodzące rozwiązanie rytuału. Wymienili się z Lucindą talizmanami - swój schował w przedniej kieszonce koszuli, zaraz przy sercu, tam, gdzie był pewien, że go nie straci w trakcie dalszych tańców, biegów, wygłupów, czy innych rzeczy, które się jeszcze robiło na festiwalu lata. Młodzi ludzie szybko się rozbiegli, nie próbował ich gonić; Celine miała prawo się bawić, w jej wieku pewnie też by nie chciał, żeby Magdalene nad nim stała i go pilnowała. Sam zebrał się znacznie wolniej, nie dlatego, że był stary, a po prostu zmęczony. Tymi niedopowiedzeniami i ciężką atmosferą.
- Hmm? - zdziwił się, kiedy Lucy nazwała go ekspertem od symboli i przepowiedni. Nie był nim, może i miał trzecie oko, które gnębiło go w snach, ale większość życia spędził nie cierpiąc wróżbiarstwa i udając, że nie ma w tym temacie żadnych specjalnych umiejętności. Im więcej udawał, tym łatwiej przychodziło mu kłamać; a tarot, wróżby z fusów i inne głupoty zawsze wprawiały go w niepokój. Jakby wrodzone brzemię miało sprawić, że dostrzeże w nich coś prawdziwego. - Nie, nie, mylisz mnie z tymi szeptuchami na jarmarku. Ja... wolałbym nie. Naprawdę, Lucy. - zmieszał się nieco, bo to nie był dla niego wygodny temat. Ucałował jej dłoń i pociągnął ją do wody, ale przez jakiś czas jeszcze na nią nie patrzył, uparcie skupiając uwagę na linii horyzontu.
Dopiero, gdy słowa się dopełniły, gdy pochylił się nad nią, delikatnie uniósł palcem jej podbródek, wtedy znowu złapał jej spojrzenie - na chwilę przed pocałunkiem. W jego oczach pewnie mogła dostrzec smutek, którego nie umiał dobrze maskować. Ale kiedy odsunęła się nieco z tym dziewczęcym rumieńcem, który sprawiał, że wyglądała niemal jak każda inna młoda panna, nie doświadczona żadnym cierpieniem, wtedy właśnie poczuł się lżej i cieplej.
O to chyba chodziło, czy nie tak?
Głęboko jednak wierzył, że to nie była zasługa ani rytuału ani amuletów, a wyłącznie tego jak piękna była Lucy z tym szerokim uśmiechem, z kropelkami wody spływającymi po różowej skórze. Chętnie pocałowałby ją jeszcze raz, wziął w ramiona i wyniósł z wody na rękach - ale na brzegu wciąż czekało tak wielu ludzi, że nie chciał wprawiać jej w zakłopotanie. Na te wszystkie rzeczy przyjdzie czas później. Teraz splótł ich palce, mokre i ciepłe od wody.
- Wolisz jedzenie czy taniec? - spytał, a potem parsknął pod nosem. - Właściwie o co ja pytam. Chodź, idziemy na ucztę.
frighten me
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
Pogodność ustąpiła jednak w chwili, gdy stanęła niedaleko Steffena. Nie pochmurniała z powodu jego towarzystwa, które sama wybrała, lecz ograniczała trochę emanującą z niej chwilowo radość. Wiedziała, że jemu najpewniej nie jest tak wesoło, a potwierdzeniem tego był fakt, że wybierał samotność na brzegu niż zabawę z przyjaciółmi.
- Nie jest tak źle, a zmokłe szczury są w jakiś sposób urocze, więc nie wiem, czy do tego właśnie chciałeś dążyć.- uśmiechnęła się do niego łagodnie. Wyglądał na smutnego, faktycznie, lecz nadal nie prezentował się najgorzej. Przekrzywiła lekko głowę, gdy mimo że nie musiał zaczął sam z siebie mówić. Słuchała, gdy zdradzał szczegóły, którymi najpewniej nie dzielił się tak otwarcie i chętnie. Nie rozumiała do końca, dlaczego właśnie ją wybrał na powierniczkę swych sekretów, ale jeśli tak właśnie zdecydował, to zamierzała to uszanować.- Wiem, przykro mi, Steffen.- szepnęła, wiedząc, że jej głos prawie zniknął w hałasie, który tworzyli przyjaciele kawałek dalej.- Wiem, jak boli to rozczarowanie, ale to w końcu minie i przestanie sprawiać, aż taki dyskomfort. Zaufaj mi.- dodała, czując, że powaga otula ją szczelniej. Też myślała, że spędzi z nim najbliższy Festiwal, a stała teraz tutaj... sama.
Zamknęła na moment oczy, gdy krople wody opadły na włosy i popłynęły po czole, a później zrosiły długie rzęsy i policzki. Dopiero wtedy ponownie spojrzała na chłopaka.- Dziękuję.- chciała, by jakakolwiek siła istniała na tym świecie, strzegła jej dziecko. Jej samej nie musiała, mogła całkiem pominąć, ale maleństwo, które miało niedługo przyjść na świat, zasługiwało na każde wsparcie.
Zmarszczyła delikatnie brwi, gdy ich spojrzenia spotkały się jakoś bardziej namacalnie, a po chwili Steff uciekł wzrokiem w bok. Jednak to jego słowa wzbudziły już na początku największy niepokój. Milczała, gdy słowa zawisły w powietrzu między nimi. Mimowolnie skuliła ramiona, walcząc z chęcią, aby cofnąć się. Nie spodziewała się czegoś podobnego, nigdy wcześniej nie słysząc, że komuś było przykro z takiego powodu. Rozchyliła pełne usta, ale żadne słowo jeszcze przez moment nie padło.
- Niepotrzebnie.- przywykłam do samotności.- Jim nie przepada za podobnymi rytuałami.- ze mną. Woli bawić się z inną, byle dalej ode mnie. Wiedziała, że słowa, które pozostały niewypowiedziane, właśnie takie powinny być. Mimo to miała wrażenie, że coś się w niej zachwiało, gdy Steffen nieświadomie dotknął wrażliwego tematu. Nie chciała przyznać się, jak to wygląda, bo czas pokazał, że nic się nie zmieniało. Nie wierzyła już, że cokolwiek jeszcze ulegnie zmianie.
Śliczny uśmiech, który pojawił się na jej ustach, maskował prawdziwe emocje i pozostał na swoim miejscu mimo wszystko. Nikogo nie obchodziło, jak było naprawdę, gdy każdy miał swoje problemy.
- Tak myślałam.- rzuciła z pewną nonszalancją. Splotła ich palce, kiedy przyjaciel zaakceptował jej gest. Chciała pociągnąć go głębiej w kierunku tej wesołej bandy, ale to oni zdążyli znaleźć się obok.
Słysząc Liddy, rozejrzała się ze strachem, zanim dotarło do niej, że to tylko żart, a z tym wielkim druzgotkiem przyjaźniła się od lat. Zaśmiała się nieco nerwowo, by ukryć kłębiące się emocje. W całej rozmowie i zamieszaniu spowodowanym przez przyjaciół nie zauważyła, że oto rytuał dobiegł końca. Skupiła swą uwagę na Celinie, gdy ta stanęła przy nich. Skinęła głową i wzięła od niej kawałek chleba, który przy pierwszym kęsie zdradził swą prawdziwą słodycz. Cichy chichot wyrwał się z jej gardła, kiedy Lovegood miała mniej wyczucia dla Steffena i chyba próbowała go udusić kawałkiem chleba.
- Coś tam podreptać mogę, ale niewiele więcej.- odpowiedziała, powracając spojrzeniem do Cattermole.- Wiesz, że nie musisz, jeśli nie masz ochoty? Mogę cię zawsze uratować od tego, prosząc o dotrzymanie towarzystwa, gdy nagle źle się poczuję.- uśmiechnęła się lekko i przy ostatnich słowach, przyłożyła dramatycznie grzbiet dłoni do czoła. Zawsze mogła udać, że poczuła się słabo.
Use what you have.
Do what you can.
- Jako najczystszy sercem nie mogę patrzeć, jak wy wciąż jesteście skażeni! - zawołał z przekonaniem nim jeszcze zanurkował w morskich falach, podpływając bliżej przyjaciół.
Marcel jednak nie wyściubił nosa spod morskiej toni, pod wodą sięgnął dłońmi łydki Liddy, nic nie robiąc sobie z jej przestróg i pogróżek i mocno pociągnął ją w tył, z zamiarem zaburzenia jej równowagi; chciał wciągnąć ją pod wodę, odciągnąć do głębszej wody. Puścił ją wystarczająco szybko, by zdążyła się wynurzyć i złapać oddech, sam też dopiero wtedy wyrzucił głowę ponad taflę wody, zagarniając jej fale rękoma, by utrzymać się na powierzchni. Roześmiał się na głos, wyczekując jej widoku, jednak wtedy jego uwagę odciągnął głos Celine - powiódł za nim, obserwując półwilę skąpaną w blaski pełnego słońca odbijającego się od wilgoci pochłaniającego ją morza. Zawsze wyglądała pięknie, ale w ten scenerii przypominała morską nimfę; piruet wniósł w górę drobiny wody, na twarzy Marcela zatańczył uśmiech. Nieopodal stali Steffen z Eve w wyraźnie słabszych nastrojach, ale wiedział, że Steffen przechodził ostatnio trudniejsze chwile - pomyślał, że Eve postanowiła go wesprzeć. Obejrzał się na Liddy, po czym rzucił się w ucieczkę, w kierunku brzegu, zamierzając dopłynąć do pozostałych i umknąć przed straszliwą zemstą panny Moore.
- Chodźcie do ognisk! - zawołał, obracając się w wodzie, by spojrzeć na pozostałych, Steffena, Eve i Liddy, powtarzając propozycję Celine. Przy ogniu się wysuszą i ogrzeją. - Pewnie znajdziemy tam Jima! - Nie mógł przecież odejść daleko, a bawili się tu wszyscy razem. Neala łatwo ich tam znajdzie. Zabrał kawałek chleba od półwili, wsuwając go do ust, jedzenie pozwalało nabrać sił.
- Kto ostatni ten z magipolicji! - zawołał, otrzepując wodę z włosów.
Marcel rzucił 39+40x2= 119
Lidka rzuciła 73+20x2= 113
Mężczyźni w lnianych szatach chętnie dzielili się z nią chlebem, pozwalając, by zanurzała pajdy w słodkim miodzie do woli, zagadywali, uśmiechnięci, piejąc na temat rytuału i zbawiennej błogości, jaką po sobie pozostawi; ona jednak wykorzystała tę chwilę, żeby zerknąć na Lucindę i Elrika, tak otwarcie okazujących sobie czułość. Powiodła również spojrzeniem po pozostałych, zastanawiając się, czy była ostatnim naiwnym półgłówkiem, który nie dopatrzył się w sercu brata kobiecej obecności. Dlaczego to przed nią ukrywał? Przecież musiał wiedzieć, że kibicowałaby mu z całych sił, pomogłaby mu nawet wybrać jeszcze lepszą koszulę na taką okoliczność, lecz zamiast tego pielęgnował postawiony wokół siebie mur z ceglanej ciszy i przez myśl przeszła jej gorycz podszeptu, że może w ich rodzinie już zawsze miało być właśnie tak. Sekrety i jeszcze więcej sekretów. Mniejszych i większych. Bez sensu.
Wymusiła na ustach gładkość dziękczynnego uśmiechu, po czym obróciła się na pięcie i wróciła do wody, decydując się już więcej nie myśleć o chwastach tajemnic zasianych w lovegoodowskim ogrodzie; skupiała się na przyjaciołach, na wręczaniu im cząstek porytualnej uczty, na Marcelu, który wyglądał ślicznie ze strąkami jasnych włosów lepiących się do twarzy za sprawą słonej wody i w przylegających do ciała materiałach ubrań. Każda chwila takiej radości była na wagę złota, rześka jak nadmorskie powietrze, ulotna jak wiatr, który tańczył w jej włosach i ocierał się o skórę. Jeśli Marcel i Liddy wzięli od niej kromki oblane miodem, obmyła dłonie w falach, a rzucone wyzwanie, tak proste i wesołe, drasnęło jej serce kwasem odrętwienia. Odgrodziła się od konotacji kojarzonych z magipolicją, zamrugała, strząsając z rzęs niewygodę smutku, po czym wystrzeliła pędem w kierunku brzegu, rozbryzgując po drodze wodę bez opamiętania.
- A kto pierwszy ten Harold Longbottom! - rzuciła przez ramię, w Dorset, wśród normalnych ludzi o nienadgniłym kręgosłupie moralnych, to chyba właśnie sir Longbottom nosił miano społecznego bohatera, kto więc lepiej od niego nadawał się na zachętę do zdobycia miejsca na szczycie podium? Zahaczywszy o stolik, przy którym wcześniej konstruowali amulety, chwyciła swój egzemplarz pozostawiony na blacie, wsuwając go do przemoczonej kieszeni sukienki. Kiedy wyschnie, będzie jak nowy. Na stabilnej ziemi jej stopy zaczęły same nieść ją w tańcu do rytmów wygrywanej nieopodal muzyki, obracała się w miękkich, radosnych piruetach, wyciągając ręce w kierunku przyjaciół w zachęcie, by do niej dołączyli - wszyscy bez wyjątku, Eve, jedynie, we własnym tempie, w zgodzie z kaprysami rosnącego pod sercem dziecka.
| zwinność na bieg!
i chyba zt?
'k100' : 67
- Khe, KHE! Whra-a-caj tu! Dra-ha-ha-niu! - wykrztusiła, ale choć może miało to brzmieć groźnie, to złowrogi efekt popsuł szeroki uśmiech na jej twarzy, który nie znikał nawet mimo kaszlu. Błyskawicznie też popłynęła w stronę płycizny (podstępnego druzgotka oraz reszty przyjaciół), a stanąwszy już na nogach, potrząsnęła głową otrzepując się jak pies i rozbryzgując wodę z włosów na wszystkie strony. W przeciwieństwie do Celiny nie miała w sobie nic a nic z nimfy, musiała raczej przywodzić na myśl rudego topieca z tymi zaczerwienionymi od słonej wody oczami. Ale przynajmniej przestała już pluć wodą, więc był postęp. Zresztą czym jak czym, ale wyglądem to się w ogóle nie przejmowała, jak zwykle zresztą. Nabrawszy ostrości widzenia (pomogła duża ilość mrugana oczami i ich przetarcie) z szerokim uśmiechem wdzięczności przyjęła chleb od Celiny.
- O Merlinie, jesteś naj-lep-sza! - zawołała radośnie, po czym łapczywie wpakowała sobie kawał chleba do ust, bo jej głód na widok jedzenia znów dał o sobie znać. Cały dzień nic nie jadła, bo zdjęcia i ludzie i jarmark i tyle innych atrakcji, więc teraz Celine w jednej chwili w jej oczach naprawdę zmieniła się w boginię.
Niestety Liddy nie zdążyła nawet dobrze przełknąć, kiedy Marcel rzucił im wszystkim kolejne wyzwanie, którego ani myślała nie podjąć. Zerknęła jeszcze na Eve trochę badawczo, czy ta nie będzie miała nic przeciwko tego typu zawodom, w których miała obecnie znacznie mniejsze szanse. Ale i tak, wciąż przeżuwając, ociekająca wodą Lidka rzuciła się zaraz potem do biegu, choć za przykładem Celine, najpierw musiała ruszyć do stołu przy którym pozostawiła aparat fotograficzny (i amulet, choć on w tym zestawieniu był naprawdę nieistotny). Nie prezentowała się przy tym zbyt estetycznie - mokra koszula wydostała się z jej równie mokrych portek, które obciążone wodą wisiały teraz na niej wyjątkowo smętnie, ale trzymały się na miejscu dzięki szelkom.
Parsknęła śmiechem na tego "Harolda", po czym sama dorzuciła swoje dwa grosze:
- A kto drugi, ten stawia szlugi! - zawołała w biegu i tym głośniej zaniosła się śmiechem, że jej się niechcący zrymowało. Przy okazji zupełnie zapominała, że gdzieś tu przecież byli jej bracia i mogli to usłyszeć, ale... kto by się tym przejmował w tej chwili? Ona na pewno nie! No i BYŁA DOROSŁA.
Złapawszy aparat i talizman jednym, sprawnym ruchem, popędziła prosto do ognisk będąc właściwie przekonaną już o tym, że faktycznie zastanie tam i Jima i Nealę.
A Marcel... a Marcel jeszcze jej zapłaci za to wciągnięcie jej pod wodę. Niech go tylko dorwie.
ja też zwinność na bieg, a co!
[zt]
1, 2, 3
I'll be there
'k100' : 92
-Faktycznie, zawsze jest jakieś ale. - przytaknął. -Jak do tego przywykliście? - byli od niego starsi, bardziej doświadczeni. Zdarzały mu się pomyłki przy zdejmowaniu klątw, ale konsekwencje błędów przy Lucindzie były jeszcze bardziej straszne niż zwykle - mógł jej naprawdę zrobić krzywdę. Ciekawe, czy Lucy i Vincent przywykli już do ryzyka, czy może...
...rozpędziłby się, ale pytanie Elrica przywróciło go do rzeczywistości.
-O... umm... - zamrugał, spojrzał na Elrica przepraszająco, a potem zerknął na Lucindę, bo chodziło w sumie o jej zdrowie i o jej sprawy prywatne.
-Przepraszam, nie chcemy pana... ciebie wykluczać! To sprawy - prywatne, ale surowe spojrzenie Elrica go powstrzymało. -...run, nic ciekawego w sumie. - spróbował wybrnąć. -Ale to nie ma nic wspólnego z alkoholem. - zmarszczył lekko brwi, zupełnie zdezorientowany i nieświadom, że Elric słyszał jak rozmawiali o ale.
Poweselał momentalnie, gdy Elric opowiedział o swojej pracy.
-To niesamowite! A one są w miarę przyjacielskie, smoczogniki znaczy? Czy raczej palą wszystkich wokół? - zasypałby Lovegooda kolejnymi pytaniami, ale rozmówca też
Gdy rozmowa zeszła na symbole i przepowiednie, to on poczuł się wykluczony, ale właściwie to się tak nie poczuł, bo każdy miał prawo do swoich tajemnic!
-Czyli też znasz się na symbolach runicznych? - zagaił radośnie Elrica, nie dostrzegając jego zmieszania - bo o jakie inne symbole mogło chodzić? Wzmianka o szeptusze nie naprowadziła go na dobry trop - zwykle bywał bardziej domyślny i wścibski, ale dziś był zbyt zajęty udawaniem, że ma dobry humor. Przynajmniej szło mu to trochę lepiej niż Vincentowi.
-Miło było was zobaczyć i ciebie poznać! - zwrócił się do wszystkich, z wyróżnieniem Elrica, zanim opuścił stół - na dobre, by dołączyć do przyjaciół w wodzie.
Środek rytuału nie był może najlepszym miejscem na ciche rozmowy od serca, ale słyszał dobrze Eve, a jej spojrzenie - trochę poważne, trochę łagodne, trochę smutne (czemu była smutna? Miała męża, dziecko pod sercem, trwał Festiwal Lata, nie powinna być smutna) - zachęcało do tego, by słowa płynęły. Może nie powinien zwierzać się żonie przyjaciela, ale przecież ostatnio zaprzyjaźnili się wszyscy - a ona jako jedyna, poza Jimem, przeżyła i chyba rozumiała w pełni gorycz rozłąki. Jim zaoferował mu już świetne rady, ale inne, pełne złości i mściwości i to przez jakiś czas pomagało, ale...
-...czy to nienormalne, że wciąż mam nadzieję, że wróci? - westchnął, umykając wzrokiem. -Przez te dwa lata bez Jima... też miałaś taką nadzieję? - nie chciał wierzyć, że odnajdą się z Bellą ponownie, jak Eve i Jim, nie mógł w to wierzyć, bo zwariuje doszczętnie. Nie wiedział, jak żyć ze sprzecznymi emocjami, ale kobiety chyba cały czas tak żyją, to może chociaż Eve wiedziała.
Nawet jej mina była pełna sprzeczności - uśmiechała się ślicznie, jakby faktycznie bawiła się dobrze bez Jima, ale spojrzenie miała jakieś smutne. Zdezorientowany, zdecydował się uwierzyć w jej uśmiech i uznać, że patrzy na niego ze współczuciem dlatego, że rozmawiają o smutnych sprawach.
Spróbował odgonić dziwną, natrętną myśl. Myśl o tym, że gdyby Bella teraz wróciła to przecież nie byłoby tak samo jak w dniu ich ślubu. Bella nie wróci, ale między Jimem i Eve... mogło po takim czasie nie być tak samo jak w dniu ich ślubu. To absurdalne. Spodziewali się dziecka, więc musieli być szczęśliwi, więc nie powinien myśleć o takich sprawach.
Trudno było zresztą myśleć o czymkolwiek, gdy Celine w mokrej sukience podała im chleb. Poczuł ulgę, gdy Liddy pojawiła się obok, bo dzięki temu mógł nie patrzeć na Celine i wyjaśniło się, że Marcel jednak jej nie utopił (nigdy by tego nie zrobił, ale Steff czuł się lekko niespokojnie gdy Liddy niknęła mu z oczu - właściwie, czuł się niespokojnie odkąd wróciła do Anglii z Francji, a radość z towarzystwa małej kuzynki splatała się z lękiem na myśl o zakończeniu zawieszenia broni).
-Hej...! - wyrwało mu się, gdy Marcel zaproponował wyścig. Wciąż miał chleb w dłoniach i z Marcelem na pewno przegra i nawet jeśli wygrałby z dziewczynami, to porażka będzie smakować tak samo boleśnie przy Celine. W jakiś sposób nie chciał jej zawieść i chciał się ścigać, ale jeszcze bardziej nie chciał się zbłaźnić.
Poza tym, niech Marcel sobie będzie Haroldem Longbottomem. Zasłużył na to, a Celine była zdecydowanie milsza od jego poprzednich dziewczyn - nawet jeśli ich nie znał, to podczas czerwcowej imprezy dostatecznie ponarzekali.
-Wybawisz mnie od tych biegów? - zwrócił się cicho do Eve, gdy reszta zerwała się do wyścigu. -Nie będę magipolicją, jeśli szlachetnie potowarzyszę ciężarnej. - uśmiechnął się ciepło.
ja dołączyłam spóźniona, więc jeszcze będę pisać!
little spy
- Załatwię szlugi! - zadeklarował, podnosząc bezradnie ręce do góry w geście kapitulacji. Wiedział, że James je gdzieś miał.
Kiedy znaleźli się już przy ognisku, i on ujął dłoń Celine, pochwycił też dłoń Liddy, w kręgu, który zaczęła tworzyć półwila. Pozostali jeszcze nie dotarli, więc musieli zacząć pierwsi. Gdzieś tu mieli być pozostali, Jim, Neala, ale pewnie zaraz ich znajdą - łatwiej przecież znaleźć grupę niż jedną osobę. Słońce mieniło morski brzeg przepięknie, z plaży było widać to jeszcze lepiej. Na wodzie unosiły się wianki dziewcząt, a dobiegająca z nieopodal muzyka sama rwała nogi do tańca. Ubrania wyschną, w blasku płomieni, w świetle promieni słońca, wieczór minie, a on postanowił spędzić te dni jakby miał się skończyć świat. Bo miał, jeszcze tylko kilka dni i straszliwy rozlew krwi powróci.
nie rzucam na bieg, daję wygrać laskom
zt
Blondynka skupiła spojrzenie na łamaczu klątw i wzruszyła ramionami. – Ryzyko zawodowe? – uniosła brew w pytającym geście by po chwili wzruszyć nieznacznie ramionami. Ileż to razy myślała, że omówiła wszelkie za i przeciw, przewidziała wszystkie możliwe scenariusze, a i tak wpakowywała się w kłopoty, z których ciężko było jej się wykaraskać? Ileż to razy pozbywała się klątwy, która zdawała się nie mieć przed nią żadnych tajemnic, a kończyła z utratą przytomności? – To loteria, prawda? Magia jest przewrotna i nigdy nie wiesz jaki finał dla ciebie przygotowała. – dodała z całkowitą powagą. Nie zamieniłaby jednak swojej profesji na żadną inną.
Nie chciała urazić Elrica. Nie znała jego stosunku do własnego talentu. Nigdy na ten temat nie rozmawiali i może to był ich podstawowy błąd. W końcu, gdyby wiedziała jak bardzo ciąży mu ten dar, to nigdy nie zaczęłaby tego tematu, nie szukałaby w nim tematu do żartów. Widząc rekcje mężczyzny zmieszała się i odwróciła całym ciałem w jego stronę. – Masz rację – zaczęła z westchnięciem. – Czasem nie myślę co mówię, czasem mówię co mi ślina na usta przyniesie. – dodała przepraszająco i uśmiechnęła się nieśmiało. Wiedziała, że dla dobra ich relacji wiele rzeczy będą musieli sobie wyjaśnić, o wielu sprawach porozmawiać. Sama przecież miała mu tak dużo do powiedzenia. Nie wiedziała czy zdołają znaleźć kompromis, dogadać się na płaszczyźnie, która ich od siebie oddziela, ale… nigdy nie była osobą, która poddaje się zanim w ogóle podejmie się próby. Gdyby tak było prawdopodobnie nie znajdowałaby się w miejscu, w którym aktualnie była.
Nim jeszcze ruszyli do wody, Lucinda uniosła dłoń i pomachała Steffenowi z uśmiechem. Miała nadzieje, że wkrótce przyjdzie im się zobaczyć w bardziej komfortowych warunkach, tak by mogli wymienić się doświadczeniami dotyczącymi obranego zawodu. Aż dziwne, że nigdy nie mieli ku temu okazji.
Otuliła ją lekkość, gdy jej stopy ślizgały się po kamieniach. Czuła wdzięczność, gdy drobinki wody spłynęły jej po policzku. Dziwnie było oddać się beztrosce. Zapomnieć o tym, co jeszcze chwile wcześniej stanowiło centrum jej wszechświata. Dostrzegła w oczach mężczyzny smutek i nie miała zamiaru tego zbyć. Chciała wiedzieć jakie myśli okopują jego głowę. – Wszystko dobrze? – zapytała, gdy uśmiech rozświetlił jej twarz. Dziś nie chciała myśleć o przeszłości, o trudach, o cierpieniu, którego mogła być źródłem. Wiedziała, że na pewno nim by była, gdyby tylko zdobyła się na szczerość przed Festiwalem Lata. Ścisnęła jego dłoń mocniej, gdy wychodzili z wody. Zaśmiała się słysząc jak szybko dotarł do odpowiedniej odpowiedzi. Nie pozwoliła niepewnościom przedrzeć się przez skrzętnie zbudowany mur. – Jednak troszeczkę mnie znasz – powiedziała.
z.t (elric)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 09.11.23 13:50, w całości zmieniany 1 raz
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset