Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Plaża
Na oświetlonej zachodzącym słońcem plaży rozpalano powoli pochodnie, które ustawiono przy niewielkich, okrągłych stolikach suto przykrytych wzorzystymi, kwiatowymi materiałami. W powietrzu unosił się zapach morskiej bryzy zmieszany ze słodkawym aromatem kwiatów, a te zebrane w bukiety rozwieszone wśród drzew, kołysane przez delikatny wiatr kusiły i zachęcały, aby zbliżyć się do plaży. Tutaj bowiem miał odbyć się rytuał oczyszczenia i odrodzenia, otwierający nowy rozdział, zamykający to co złe. Każdy czarodziej oraz czarownica, byli witani przez młodych i starszych mężczyzn ubranych w zwiewne, lniane szaty. Na ich piersi kołysały się woreczki przewiązane różnokolorowymi sznureczkami. Uśmiechami oraz przyjaznymi gestami zachęcali do zajęcia miejsc przy okrągłych stolikach, wokół których ułożone były poduchy. Na stołach zaś stały misy, jedne większe, a drugie mniejsze, w których mieściły się kamienie, rośliny suszone oraz świeże oraz wyryte runy na drewnianych krążkach.
Każdego wchodzącego w krąg stołów witano czarką miodu pitnego ze słowami: “Szczęśliwego Lughnasadh”. Miód, owoc pracy, dar natury symbolizował połączenie z Matką Ziemią, którą w czasie obchodów czcili, której zawdzięczali życie. Święto życia obchodzili wszyscy, zarówno starzy i młodzi, zatem w kręgu pochodni witano każdego kto się pojawił. Młodszym zamiast miodu pitnego, podawano szczodraki, miodowe ciasteczko, które symbolizowało pomyślność.
Rytuał oczyszczenia w ramach obchodów święta Lughnasadh właśnie się rozpoczął. Postaci mogą się gromadzić na plaży, zajmować miejsca przy stolikach. Stolików jest 6, przy każdym może usiąść max 5 osób. Proszę na samym końcu swojego posta napisać nr stolika.
Wydarzenie bez zagrożenia życia.
Sama ceremonia rozpocznie się wraz z postem Mistrza gry. Mistrzem Gry jest Primrose Burke, wszelkie pytania proszę kierować do niej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.05.23 8:40, w całości zmieniany 3 razy
- Jestem. - Justine potwierdziła od razu, właściwie bez zawahania, potakując do tego jeszcze głową, gdyby ktoś mógłby mieć jakieś wątpliwości. - Przyszedłeś to nie muszę. - odpowiedziała Victorowi, wywracając oczami. - Całe szczęście, średnio nadaje się do siedzenia w jednym miejscu. - dodała z przekąsem marszcząc trochę nos. Oczy Justine zawisły na Evelyn kiedy prychnęła z niezadowoleniem; zmrużyła je odrobinę. Zaraz jednak rozciągnęła usta wywracając oczami na odpowiedź, którą otrzymała, ale nie rozglądała się razem z towarzyszką - ostatnie czego chciała, to trafić na spojrzenie Vincenta. Za to słowa Herbeta sprawiły, że wywróciła po raz kolejny oczami.
- Byłam miła i kochana - jak zawsze. Nie mam pojęcia o czym mówisz. - uzupełniła zawieszając na nim jasne tęczówki, rozciągnęła usta w uprzejmym uśmiechu, by za chwilę zburzyć to, pokazując w nim zęby. Prezentując niczego sobie wyszczerz, całkowicie potwierdzający jego, a nie jej słowa. - Ciebie też. - dodała po krótkiej chwili odchylając się do tyłu, żeby ułożyć dłonie za plecami. Przekrzywiła lekko głowę. - Nie spodziewałabym się, że szybko ściągną mnie z filarów. - dodała, przekrzywiając trochę głowę w zastanowieniu, okraszonym uśmiechem. Och, pięknie potrafiła grać, że wszystko jest po staremu, kiedy tylko chwilę się postarała.
- Blake… - rzuciła owijając jego nazwisko niekoniecznie pozytywną nutą. Bardziej zdawało się westchnieniem, albo prychnięciem. Nie mogła mu nic zarzucić - nie konkretnie. Ale nie umiała też ciągle nie patrzeć mu na ręce, mimo wiążącej go przysięgi.
Jej brwi mimowolnie się uniosły, kiedy Herbert zaczął wyjaśniać znaczenie kwiatów. I tym razem nie potrafiła powstrzymać wyginających się z goryczą ust i cienia, który przemknął po jej twarzy. Świat lubił być największym złamasem jeśli szło o jego własną ironię. Symbol płodności. Prychnęła i pokręciła głową. Zaraz jednak się ocknęła. A potem prychnęła.
- Kobiecość i wdzięki, cały Victor. - orzekła z zadowoleniem, posyłając mu ironiczny uśmiech. - Zapomnij. - mruknęła marszcząc trochę brwi. Nie nadawała się do takich prac na dłuższą metę. Potrzebowała ruchu - stałość nigdy nie leżała w jej naturze. A kiedy pojawiło się pytanie zielarza zadarła nos z zadowoleniem i rozciągnęła kłamliwie usta. - Pochwały rzecz jasna. - orzekła w odpowiedzi na pytanie Grey'a bez cienia wątpliwości. - A ty zrobiłeś… kokardkę? - zapytała zerkając w stronę Vale’a.
Drgnęła przenosząc tęczówki na mężczyznę, który stał nad nią i się odezwał. Tym razem powstrzymała jednak zmiany na twarzy. Młodość i odrodzenie splecione z radością i brakiem negatywnych myśli? Uniosła wyżej swój, przekrzywiła trochę głowę, a potem ułożyła łokieć na stole układając na nim głowę - spoglądając na Percivala.
- Chcesz Blake? - zapytała go, unosząc w dwóch palcach amulet. Ten zakołysał się. - Matka ci pobłogosławi, wyprostuje drogi i wskaże ścieżkę życia, żebyś zawsze podejmował dobre decyzje. - rzuciła z zadowoleniem, krzyżując z nim tęczówki. Cóż, w jakiś sposób była nawet wspaniałomyślna, prawda? Podjęcie złej, mogło dla niego oznaczać śmierć - szybszą niż od śmiercionośnego zaklęcia.
Odpowiedziała na uśmiech staruszki kiedy złapała ją za ręce. Trochę lżejsza, może udzielił się jej dobry humor Vale’a? Nie zastanawiała się nad tym.
- Sporawy. - mruknęła, wypuszczając imitację gwizdnięcia z ust, kiedy pomiędzy nich wniesiono sporych rozmiarów chleb. - Dam radę. - powiedziała tylko, kiedy dziewczyna znalazła się obok niej. Nie potrzebowała prowadzenia, kiedy znalazła się przy wodzie zsunęła buty ze stóp, Zadarła końca spódnicy, które wsadziła w gumkę na biodrach, skracając ją pokaźnie. A kiedy kobieta znalazła się przed nią powtórzyła po niej słowa, zaraz potem zerkając na Victora.
- Przed południem, jeśli musisz wiedzieć. - odpowiedziała - o dziwo - zgodnie z prawdą, dopiero po chwili zaczynając pojmować, co tak właściwie chodziło mu po głowie. - Nawet o tym.... - przestrzegła go, unosząc jedną z brwi ku górze. Uniosła też ręce, ale nim zdążyła zareagować zimna woda pociekła po jej karku. Skuliła się, unosząc ramiona. Otworzyła usta, nabierając z zaciętą miną wody i już miała chlusnąć nią w twarz Victorowi, kiedy odezwała się Evelyn. Spojrzała na nią, układając jedną z dłoni na biodrze.
- Wiesz Victor, wydaje mi się, że znalazłam największą entuzjastkę kąpieli. - orzekła, stawiając krok w stronę kobiety. Ale nagle sobie przypomniała, co zaczęła, więc nie odwracając głowy zamachnęła się naczyniem w jego kierunku. - Pomożesz, Blake? - zapytała kolejnego z mężczyzn, posyłając uśmiech w stronę Evelyn, udając, że woda wymknęła jej się - albo że o niej zapomniała. Próba wylania jej komukolwiek poza Evelyn na głowę i tak spaliłaby na panewce. Nachylając się, żeby nabrać wody w ręce złożone w łódkę. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy jedynie żartuje, czy naprawdę zamierza załatwić jej dzisiaj całkowite zanurzenie i oczyszczenie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Podziękował czarodziejowi milcząco, po czym pochylił się znów nad swoim amuletem, żeby zawiązać dwa końce zielonego sznurka, w międzyczasie przysłuchując się wymianie padających przy stoliku zdań i wyłapując, że barczysty, nieznajomy mężczyzna miał na imię Victor, oraz że – podobnie jak Percival – sprawiał wrażenie kogoś, kto znalazł się na plaży na skutek jakiegoś niezrozumiałego zbiegu okoliczności. Wzrok Tonks bardziej na sobie wyczuł niż go zauważył, uniósł więc spojrzenie, przyglądając jej się ze zdziwieniem. Nabijała się z niego? Z pewnością. – Mam nadzieję, że nie masz na myśli mojej matki – odparł, unosząc brew; prawie już nie czuł palącego łańcucha zaciskającego się na wnętrznościach, który kiedyś pojawiał się za każdym razem, gdy wspomniał rodzinę – bo jedyna ścieżka, jaką by mnie poprowadziła, to ta na drugą stronę – dodał z przekąsem. – Ale dziękuję, jestem wzruszony, że o mnie pomyślałaś – podjął po chwili. Nie wiedział, co miałby zrobić z tym amuletem, ale przecież nie wypadało mu go nie przyjąć; mógł nie mieć już wstępu na salony, ale pewne rzeczy zakorzenione miał zbyt głęboko, by pozbyć się ich razem z tytułami. – W ramach wyrazów wdzięczności mam dla ciebie trochę pokładów harmonii, którą odnajdziesz wspominając najbliższych – powiedział, owijając sobie zielony sznurek wokół palca i unosząc amulet w górę, żeby wyciągnąć go ku Justine. I tak nie było nikogo, kogo mógłby nim obdarować, Ben – nawet gdyby tu był – umarłby ze śmiechu.
Przez moment sądził, że to już był koniec rytuału, ale dźwięk trąbek i głos dwóch czarownic uświadomił mu, że się mylił; odwrócił się, szukając jego źródła. Wniesiony przez mężczyzn bochen chleba robił wrażenie, ale to słowa starszej wiedźmy przyciągnęły uwagę Percivala skuteczniej. Do wody?..
Początkowo nie ruszył się z miejsca, decydując się zostać przy stoliku, ale gdy młoda czarownica chwyciła za dłoń Vincenta, podniósł się szybko, postanawiając, że woli pójść na brzeg sam, niż podzielić jego los. Słysząc własne imię rozejrzał się, pomiędzy uczestnikami święta dostrzegając Elrica. Uśmiechnął się, tym razem – zupełnie szczerze, i podniósł rękę, żeby mu odmachać, po chwili uśmiech posyłając też idącej obok niego Lucy. Miał ochotę do nich podejść, ale nie chciał się przepychać ani zakłócać przebiegu rytuału bardziej niż już to uczynił. Zamiast tego przykucnął więc, żeby rozsznurować i zsunąć ze stóp buty, po czym wszedł do chłodnej wody, nie zagłębiając się w nią jednak dalej niż do kolan. Gdy w jego ręce znalazła się czarka, zważył ją jedynie w dłoni, ale jej nie napełnił; kogo miałby oblać?
Odwrócił się przez ramię, spoglądając w stronę plaży. Czy ktoś zauważyłby, gdyby… – Co? – wyrwało mu się, kiedy dotarło do niego pytanie Justine. Nie patrzył na nią przez chwilę, a gdy odnalazł ją spojrzeniem, próbowała właśnie wylać wodę na stojącego za nią Victora. W czym miał jej pomóc? W oblaniu go? Zerknął na mężczyznę przelotnie, wyglądał, jakby mógł złamać mu szczękę jednym uderzeniem. Poruszył nią bezwiednie, przypominając sobie fantomowy ból pękniętej dawno temu żuchwy. A może chodziło jej o ciemnowłosą kobietę? Na to również niespecjalnie miał ochotę, nie znał jej nawet w części tak dobrze, żeby pozwolić sobie na podobne żarty. – W czym mam ci pomóc? Chcesz się nauczyć pływać? – zapytał, unosząc wyżej brwi.
| przepraszamprzepraszamprzepraszam
I am not there
I do not sleep
| ja również bardzo przepraszam za spóźnienie
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
-Wypalisz w nim dziurę jak będziesz patrzeć wzrokiem bazyliszka. - Mruknął w stronę przyjaciółki kiedy ta świdrowała Percivala na wylot. Gdy zaś się obruszyła zmrużył nieznacznie oczy, ponieważ doskonale wiedział, że za szorstką postawą kryje się wiele emocji, a tych kobieta nie lubiła za często okazywać. Dostrzegając iskrę dumy z samej siebie miał ochotę jeszcze dolać oliwy do ognia więc amulet zawiesił na jej szyi, a potem pokiwał głową. -Dbasz o swoją reputację doskonale. Nic ci nie zaszkodzi. -Zaraz jednak rozmowę przerwała czarownica zachęcają aby skierowali się ku wodzie. Znał jeszcze z wypraw Amazonii podobne rytuały. Niezależnie od kraju i miejsca na ziemi, wszędzie woda niosła ze sobą symbol oczyszczenia. Wyciągnął w stronę Evelyn dłoń. Nie musiała wody się obawiać, nic jej nie groziło, chyba, że ktoś nagle wpadł na genialny pomysł wciągnięcia jej pod wodę. Stanął niedaleko kiedy stara czarownica każdego okazadzała i skrapiała wodą.
-Ta skwaszona mina sprawi, że nawet miód będzie gorzki. - Nachylił się do Despenser kiedy ta wywróciła oczami i stała niczy gradowa chmura na brzegu starając się nie widzieć niecnych zamiarów Justine i Victora, zdawało się, że Percival mógł dołączyć do igraszek w wodzie. Podał jej czarkę w wodą. -Masz. - Nadstawił się, żeby mogła na nim wyżyć swoją frustrację. -Drugiej szansy nie będzie. - uśmiechnął się przy tym z przekąsem.
Wcześniej, każdy potrzebujący pomocy z dotarciem na plaże, takową otrzymał. Mężczyźni opiekujący się rytuałem, podchodzili do obecnych i oferowali swoje wsparcie. Nikt nie pozostał sam przy stolikach. Wiatr niósł ze sobą słodką woń kwiatów, a ten mieszał się z dźwiękiem bębnów i muzyki jaka rozbrzmiała, gdy ostatni z przebywających na rytuale otrzymali błogosławieństwo i czarki do polewania innych wodą. Ci co bardziej przekonani wręcz wskakiwali do wody wzbudzając jej taflę.
Stara czarownica powoli wychodziła z wody, gdzie dopełniła kolejnego etapu rytuału. Woreczki z amuletami tańcowały na szyi każdego obecnego na święcie, w rytm ich podskoków okraszonych okrzykami i piskami, gdy woda wlewała się za kołnierze. Gdu usłyszała bębny skierowała się na powrót do podestu, gdzie czekał ogromny bochen chleba. Wokół niego ustawiono gliniane misy wypełnione po brzegi słodkim miodem, powidłami oraz owocami. Oprócz tego stały kadzie z miodem pitnym oraz orzeźwiającą wodą z miętą. Muzyka na chwilę ucichła, a stara czarownica wyciągnęła sękate dłonie w górę.
-Dzieci! - zakrzyknęła. -Matka zaprasza was na ucztę, która zwieńczeniem jest tego święta! - Zaraz dołączyła do niej jej młodsza towarzyszka z nożem w dłoni. Podeszła do bochna chleba i odkroiła nieduży kawałek. Zamoczyła go w miodzie i podała czarownicy. Ta ujęła podany jej kawałek w dłonie. -Woda przynosi ukojenie, zmywa troski i lęki. Matka wzywa was do radości tego dnia. Do odrzucenia wszelkich problemów na bok. Dajcie się ponieść radości chwili. Ucztujcie w jej imieniu! Dzielcie się chlebem, rozkoszujcie słodyczą owoców. Niechaj tę noc uwieczni wasz śmiech! - Wskazała wolną dłonią na morze. -Woda dziś wam sprzyja, korzystajcie z jej piękna, z jej wspaniałych fal. Posilcie się przy stole matki i przywitajcie świt z lekkim duchem. - Po tych słowach skosztowała chleba wcześniej podanego jej przez młodą czarownicę.
Mężczyźni starsi i młodsi, którzy opiekowali się rytuałem zaczęli odrywać kawałki chleba oraz napełniać czarki miodem i wodą. Zachęcali gestem dłoni każdego, aby podszedł bliżej. Muzyka zaś rozbrzmiała ze zdwojoną mocą. Tancerki zawirowały w szaleńczym tempie, porywały do tańca tych bardziej opornych.
|Mistrz Gry dziękuje za rozgrywkę. Nie kontynuuje on gry.
Uczestnicy mogą korzystać z poczęstunku jaki znajduje się na środku, mogą zacząć tańczyć wraz z tancerkami i innymi uczestnikami rytuału, chętni mogą ponownie zanurzyć się w morzu lub udać się do namiotów.
Każdy uczestnik rytuału do końca jego trwania (przez cały czas rozgrywki, która ma miejsce 1 sierpnia) czuje przyjemną lekkość i swobodę, która nie jest skażona większymi troskami czy problemami.
Po obudzeniu się następnego dnia każda z postaci jest bardzo wypoczęta i ma wrażenie, że mogłaby przenosić góry.
Muzyka
- Niepodobni? - zdziwił się, unosząc brwi. Spojrzał na Billy’ego wzrokiem, który pytał: czy ty ich słyszysz? - Twarze to mamy takie same. No broda taka sama, szczęka taka sama. Nos by był, gdyby... - kaszlnął wyraźnie, dławiąc sam w sobie chęć opowiedzenia tej historii przy kobietach, na którym im obu zależało. Lub zaczynało zależeć. - Ale tak, jesteśmy bardzo podobni! Na lekcji matematyki raz wyszedłem do tablicy za Billy’ego i pani Hawkins nawet się nie zorientowała. Tylko włosy miałem wtedy jaśniejsze. - wzruszył na sam koniec ramionami, jakby to była najbardziej oczywista i najłatwiejsza w życiu do pojęcia rzecz. Bo przecież była.
Dalsza część rytuału nieco wybiła go z myśli o tym, co było kiedyś, choć nie do końca. Głosy przypominały mu o tym, co dobre, co szczęśliwe, jakby zaznaczając też, że to wcale nie musi być tylko przeszłość - światło wydostawało się zza ciemnych chmur nawet teraz, ogrzewało twarze, powracało w momencie, gdy ludzie niemal już o nim zapomnieli. Jako skrajny racjonalista uważał, że takie rytuały miały zaledwie wartość sentymentalną (podobną opinię miał o metodach leczenia spalonym mchem i sokiem z ugotowanych dżdżownic), ale dzisiaj coś się w nim przekształcało, powstawały rysy na tym idealnie wygładzonym murze, który wokół siebie zbudował. Dopuszczał do siebie wizje, które niegdyś były zaledwie mrzonkami. Być może dlatego właśnie zakręciło mu się w głowie, a powietrze nagle zaczęło smakować inaczej, było wyraźniejsze. I być może dlatego też perfumy Iris, gdy do niego podeszła, załaskotały o z nozdrza.
- Zawsze pachniałaś kwiatami? - nasturcje? Tulipany? Co to takiego? Konwalie. Czuł tam konwalie. Parsknął cicho i w przypływie impulsu zawinął za ucho panny Bell kosmyk pochwycony przez nadmorski wiatr. - Ja zawsze jestem blady, rzadko wychodzę na słońce - uśmiechnął się, kręcąc głową w niedowierzaniu. Kątem oka dostrzegł Billy’ego, który chwyta do dłoni czarkę. Wyglądała jak duża, wydrążona muszla. - Chciałbym dokończyć rytuał, ale nie jestem pewien czy chcesz, żeby twoje włosy znowu były przeze mnie mokre - szepnął na koniec, nie chcąc, by osoby trzecie podsłuchały z ich rozmowy więcej, niż chcieli dać usłyszeć.
jesteś wolny
przez czas, przez czas - przeklęty
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
— Dziękuję. To dużo dla nas znaczy — przyznała po cichu, posyłając jej cieplejszy i szerszy uśmiech, będący jednocześnie cichą zapowiedzią, że jeśli zajdzie taka konieczność chętnie się do niej zwróci z prośbą o pomoc. Byłoby łatwiej, gdyby nie potrzebowali podobnych przekrętów, a przemyt nie był jedyną sposobnością na zdobycie najbardziej podstawowych rzeczy. Ale musieli dostosować się do realiów, które nie miały litości.
Gotowa odpowiedzieć kobiecie znieruchomiała, spoglądając na męża, a potem szwagra, gdy obaj nadzwyczaj zgodnie przyznali, że są jak dwie krople wody. Próbowała dopatrzyć się podobieństwa, ale byli tak różni i z charakteru i wyglądu, że nie wiedziała, czemu się konkretnie przyjrzeć, by spróbować poprzeć ich kulawą teorię — choć naprawdę się starała przez chwilę. Ciemne brwi uniosły się pod gęsta grzywkę i bez słowa przeniosła wzrok na Iris.
— Wcale — przyznała jej w końcu rozbawiona, nie bacząc na protesty czarodziejów i pochyliła się w jej stronę, w nieco teatralnym geście konspiracji, choć wcale nie próbowała być cicho: — Zdradzę ci później w czym jednak są naprawdę podobni — przyrzekła, puszczając do niej oczko, po czym obróciła głowę w kierunku męża i uśmiechnęła się słodko, nienagannie. Uniesione ramiona i trzepot rzęs miały tylko na chwilę odwrócić jego uwagę od złożonej obietnicy dziewczynie Teda — bo oczywiście nie trzeba było więcej zapewnień, by uznać ją za jego dziewczynę. Chwilowe roztargnienie, które zalało ją wraz z chłodem i dziwnym uczuciem pustki w klatce piersiowej zniknęły, gdy tylko Billy się odezwał. Słaby uśmiech wpełzł jej na usta; przytaknęła niepewnie, nie chcąc ciągnąć tego tematu. Niepotrzebnie go zaczynała — byli tu przecież po to, by pozwolić tym myślom dziś odpłynąć. Zostawić wszystko to, co ciągnęło ich ku ziemi. Pociągnęła go do morza, bardzo starając się, by woda zmyła dzisiejsze troski.
— Taką słabą masz pamięć? — spytała przekornie, unosząc brew. — Nie planowałam ci przypomnieć, ale chyba nie mogę dopuścić do takich poważnych ubytków w pamięci — zadumała się, powoli i ostrożnie wchodząc coraz głębiej. Po plecach znów przebiegł jej dreszcz, gdy zimna woda przykryła kolejne centymetry jej ciała; wrażliwego na wszystko brzucha. Biały materiał falował w ciemnej toni, a ona z każdym kolejnym krokiem czuła się coraz lżejsza, jakby ubywało jej zdobytych w ostatnich tygodniach kilogramów. Nie zdążyła go spróbować — on uczynił to pierwszy. Gdy rzucił się w wodę, a zimne kropli opryskały ją i najbliższych wokół nich pisnęła, unosząc dłonie, nieprzygotowana na tak drastyczną zmianę temperatury ciała. — William! — fuknęła na niego zła, a gdy pot rzedł bliżej, by odebrać czarkę, chlusnęła w niego wodą. Starała się zachować powagę, a groźną miną przekonać go do skruchy za ten niecny występek, ale uśmiech sam cisnął się na usta. Widząc go śmiejącego się, ogarniętego taką lekkością i beztroską rozgrzewał ją nawet wtedy, gdy zimne morze przeszywało ją do szpiku. Krople wody spłynęły po jej skroniach po szyi na obojczyki i w dekolt, ale powstrzymała jęknięcie — rytuał miał być podniosły i poważny, a ona zaczęła dzwonić zębami.
— Nie wiem, ale wygląda jak kryminalista — szepnęła do męża, odnajdując jego spojrzenie. — Rozumiem, że ty też go nie znasz. Nie wierzę w to — że wolała tego parszywego typa od Vincenta. Będzie musiała ją o to wypytać. Sięgnęła dłońmi ku niemu, chcąc się przytulić. Skuliła się, zrobiło jej się zimno, ale on był mokry i zimny i nagle i zdecydowanie zrezygnowała z tego pomysłu. — O, nie. Wychodzę — Poinformowała go, drżąc, ale nogi zdążyły się już przyzwyczaić do temperatury, która przestała być drażniąca, ciesząc powoli przyjemnym chłodem. — Tonks! — krzyknęła, machając do niej. — Chodź do nas! — zachęciła ją, zatrzymawszy się w pół drogi. Chodź do nas i została za sobą tego parszywca spod ciemnej gwiazdy zanim popełnisz jakieś głupstwo. — Zaraz ją wypytam o wszystko — podzieliła się planem poufale z Billym, zatrzymując na nim spojrzenie. Mokra koszula lepiła się do jego ciała, podkreślając dobrze zbudowaną sylwetkę. — Nie jest ci zimno?— Uniosła brew, lustrując go wzrokiem.
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
― A podobno to ja mam niewyparzony język ― skomentował jedynie, słysząc lawinę słów wypowiedzianych w obco brzmiącym, twardym języku. Nie znał szkockiego, choć osłuchał się z paroma niecenzuralnymi wyrazami; bardziej jednak niż na samej znajomości, opierał się na tonie jej głosu, na wzburzonej nucie, na palącej, gniewnej nucie. Tę znał aż za dobrze.
― Nawet o tym…? ― powtórzył usłużnie za Justine z uśmiechem niewiniątka wlewając jej wodę za kołnierz. Był w sumie ciekaw tego, czy mu się odwinie i w jaki sposób, ale raczej nie spodziewał się zaczepki ze strony Evelyn. Obejrzał się przez ramię, przeciągnął po niej spojrzeniem w sposób bardzo sugestywny. Sojusz ― niepisany i oficjalnie nieistniejący ― właśnie został zawarty, nawet mimo tego, że Justine chlusnęła mu wodą w twarz. Przetarł oczy i nos, odgarnął opadające na skroń włosy.
― Mówisz? ― podjął, podrzucając czarkę w dłoni. ― Skoro pluskałaś się ledwie przed południem, to musisz być specjalistką w tej materii, więc nie mam wyjścia i uwierzę na słowo. ― Postąpił krok w stronę Evelyn, potem kolejny. Ostrożnie, powoli, jakby zasadzał się na bardzo kłującego zwierza.
― Evelyn chce się nauczyć pływać ― wyjaśnił usłużnie Percivalowi, zdobywając się na najbardziej uprzejmy i grzeczny ton na jaki tylko było go stać. Cała sytuacja zaczynała robić się komiczna i trudno było mu ukryć, że odnajduje się w niej całkiem dobrze. ― I pragnie głębokiego oczyszczenia, prawie na poziomie duchowym.
W międzyczasie tuż obok potencjalnej ofiary polowania pojawił się Herbert.
― Ty też pragniesz oczyszczenia? ― zagadnął go wesoło Victor. ― Czy dołączysz do nas i zapewnisz koleżance tę przyjemność? Matka ci to wynagrodzi, czy coś tam.
Wraz z przyjaciółmi zmywała z siebie smutki słonymi łzami morza ronionymi przez los. Świat ich nie oszczędzał, każdy z nich, mimo młodości znaczącej ciało i kość, skrywał w sercu mrok jakiejś tajemnicy. Spojrzała na Marcela, kiedy do jej pamięci mimowolnie napłynęło wspomnienie utraconej przez niego matki, postaci, do której metaforycznie zwracał się dzisiaj podczas uroczystości. Myślał o niej? Próbowała wyczytać coś z refleksów tworzących jego tęczówki, z nici wymalowanych tintami błękitu, ale ostatecznie odrzuciła od siebie te starania i upewniła się, że boginka sprawująca nad nimi pieczę poświęci mu dostatecznie dużo uwagi i błogosławieństwa. Zasługiwał na nie, był sercem, które przyjęła do piersi w krwiożerczych kanwach aresztu, był fatamorganą tańczącą z nią wtedy we śnie i na jawie, i w końcu był też rycerzem, który wyszarpnął ją z żołądka metalowej bestii rozpędzonej na szynach.
- Już się witałeś! - rzuciła z szerokim, zaczepnym uśmiechem na jego donośne hej, przyglądając się mokrym strąkom złotych włosów przylegającym do jego twarzy. Woda nie była zbyt ciepła, ale sama nie odczuwała już płynącej z tego nieprzyjemności, rozgrzana obecnością bliskich jej osób i zabawą, której mogli się oddać ku uciesze otaczających ich duchów. - O nie, nawet nie pró... - urwała jednak ze śmiechem, gdy Carrington dopadł do niej i zabrał ją ze sobą w morskie otchłanie, doszczętnie mocząc materiał błękitnej sukienki. A przecież tak się starała, żeby nie wejść dalej niż do kolan, do ud maksymalnie! Chłodne krople ciekły po twarzy, wypluła wodę, która naleciała jej do ust podczas gwałtownego zanurzenia, absurdalnie wręcz słoną, i pacnęła dłonią jego ramię. - Rzucę cię tej kelpii na pożarcie, Matka zrozumie - zapowiedziała z teatralnym oburzeniem, po czym odbiła się od niego zwinnie i gładko, odpływając dalej, kiedy wypuścił ją z objęć i zabrał się za odwet wobec Liddy. W tym czasie Eve wydawała się zajęta Steffenem i półwila zbliżyła się do nich, nabrawszy w kołyskę złożonych dłoni trochę wody, żeby oblać kolegę - ale zanim zdążyłaby zakraść się wystarczająco blisko, przez okolicę poniósł się znajomy krzyk czarownicy symbolizujący uroczyste zakończenie rytuału. - A to to już? - zdumiała się i zamrugała, śledząc wzrokiem odzianych w lniane ubrania mężczyzn, którzy podjęli się właśnie rozdawania elementów finalnej uczty. Celine zastanowiła się, czy wypuścić z dłoni broń naszykowaną na Steffena, ale to byłoby marnotrastwo, prawda? Dokładnie - wylała więc całą chłodną zawartość na kark Cattermole'a i uśmiechnęła się niewinnie, zdążyła też ochlapać Doe, już brodząca w kierunku brzegu. - Przy stole byłoby nudno, zaraz coś na to poradzę - oznajmiła po drodze na tyle głośno, by usłyszeli ją przyjaciele.
W mokrej sukience wydostała się na piaszczyste krawędzie lądu i podeszła do najbliżej stojącego czarodzieja, przy którym zatrzymała się z promiennym uśmiechem i dłońmi splecionymi na chwilę za plecami. Wskazała ruchem głowy na chleb, który rozdzielał.
- Mogłabym prosić o więcej dla przyjaciół? Wciąż zmywają z siebie troski i nie chciałabym ich od tego dekoncentrować - zapytała z ujmującym błyskiem w oku, już niebawem powracając do wody z kilkoma pajdami ociekającego miodem chleba. Bursztynowa lepkość skapywała na palce, gnieździła się w żłobieniach między nimi. Zbliżyła się najpierw do Eve i Steffena, ostrożnie podając Doe pierwszy kawałek, a drugi - bezceremonialnie przycisnęła do ust Cattermole'a. - Posilcie się - nakazała z nasączonym dramaturgią rozbawieniem, by następnie ruszyć w kierunku miejsca, gdzie wcześniej zostawiła Marcela mszczącego się na Liddy. Nie odczuwała skrupułów przed zanurzeniem się głębiej, i tak była już cała mokra. - Przywitajcie świt z lekkim duchem - powtórzyła tą samą barwą głosu i uniosła ręce trochę wyżej, by nie nachlapali na przyniesione przez nią smakołyki, które tylko czekały na ich wygłodniałe gardła. Od jak dawna nie jadła miodu? Nie pamiętała, może jeszcze u Blacków miała okazję go skosztować, a jeśli nie, to wcześniej, przed zesłaniem do portowych czeluści. Zakołysała się do skocznych dźwięków dobiegającej znad brzegu muzyki i podkradła kęs z jednej z kromek, pozwoliwszy, by miodowa emalia nabłyszczyła usta; przeżuwała ten smak z błogością, żałując tak bardzo, że w obliczu wojny przypominał trudno dostępne bogactwo. - Posilcie się i chodźcie zatańczyć - zawołała potem z lekkością entuzjazmu, obróciwszy się wokół własnej osi w takt melodii; błękit tkaniny załopotał wokół niej pod słoną wodą, a zmoczone włosy posłały dookoła drobiny odbijające w sobie błyski pochodni.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 05.06.23 10:10, w całości zmieniany 7 razy
Z westchnieniem spojrzała na wyciągniętą dłoń Greya, jednak zrezygnowała z jej przyjęcia. Musiała zrobić to sama, inaczej obawa będzie się wzmacniać. Posłała mu jednak krzywy uśmiech na znak, że czuje jego wsparcie i absolutnie nie potrzebuje jej wzmacniać kontaktem. - Nie matkuj mi, to ja tu jestem wiecznie zmartwioną kwoką, a miód, cholera, jest ostatnio zdecydowanie zbyt słodki – westchnęła z rozdrażnieniem, które nie brało się znikąd. Nawet tu, na rytuale, musiało pojawić się coś, co ją blokuje. Ta słabość była frustrująca, tym bardziej dla niej, bo zwykle pozorowała się na silniejszą niż była w rzeczywistości. Nie miała nastroju na psoty polegające na chlapaniu się wodą, rytuał nie mówił nic o tarzaniu się w niej, a jedynie o polewaniu nią.
Zmrużyła oczy, skupiając swoje spojrzenie na Justine. Czy ona naprawdę sądziła, że wrzuci ją do wody bez żadnych protestów? Szkotka gotów była urządzić tu scenę życia byle tylko nie dać się przemoczyć do cna. Szukając reakcji na tę bzdurną propozycję, przeskoczyła spojrzeniem do Victora, który, miała nadzieję, skupi się na czymś zupełnie innym, a ostatecznie zatrzymała stalowoniebieskie tęczówki na Percivalu, który na szczęście albo nie zrozumiał przekazu albo miał na tyle oleju w głowie, by odwrócić kota ogonem. – Widzisz? Słuchaj się starych znajomych – skwitowała nader przymilnie, wtłaczając w swoją wypowiedź ociekającą słodycz, aż sama była pod wrażeniem swoich umiejętności. Widocznie stojąc pod ścianą udało jej się jednorazowo zdobyć na coś takiego.
W międzyczasie przyjęła czarkę bez większego marudzenia, no, może poza dwoma nieprzychylnymi mruknięciami staroszkockich przekleństw i stanęła na palcach, by zaraz unieść ręce do góry i z wolna wylać zawartość naczynia na głowę Herberta. - Niechaj Matka ci błogosławi, bo inaczej nie ręczę za siebie – powiedziała przy tym, nawiązując niejako do ostatnich wydarzeń. Postanowiła pominąć kwestie ewentualnego duszenia i urywania części ciała w przypadku niepowodzenia tych życzeń.
Kątem oka zauważyła, że Victor się do niej zbliża. Robił to powoli, jakby polował właśnie na dzikie zwierzę i nie potrzebowała nawet chwili, by pojąć, że to właśnie ona w tej grze jest zwierzyną. – Wcale nie chcę! - zaprotestowała głośniej, obserwując potencjalnego napastnika, którego już w swojej głowie poczęła nazywać niewydarzonym draniem, choć z czasem zapewne wpadnie jej do głowy bardziej pasujące i niewybredne określenie. Wyciągnęła przed siebie dłoń, palcem wskazując na mężczyznę. – Niech cię Merlin ma w swojej opiece jeśli zrobisz to, co myślę – zawyrokowała, odsuwając się wpierw za Herberta, licząc, że może chowając się za nim coś wskóra, a następnie cofając się jeszcze dwa kroki dalej w tak samo wolnym tempie, co Victor. - Właśnie zaczęli podawać miód, a ty się chcesz ze mną w wodzie kotłować? Myślałam, że masz inne priorytety, Vale – zmrużyła oczy, rzucając ukradkowe spojrzenie w dół. Była niskiego wzrostu, musiała więc dotrzeć tam, gdzie woda będzie sięgać najwyżej połowy jej łydki, a nie tak, jak teraz – kolana. Potrzebowała większej możliwości ruchu na potrzebę ewentualnej ucieczki, gdy ta durna zabawa postąpi o krok za daleko, a teraz miała marne szanse – póki co.
Akurat skończył związywać amulet, kiedy poczuł delikatny uścisk siostry na swoim ramieniu. Niespodziewana prośba szczególnie go nie zdziwiła – pamiętał, że pod koniec ciąży pomagał Lorraine w ten sposób niemal każdego dnia. Skinął głową, dyskretnie wyciągając różdżkę. Nie chciał, żeby ludzie niepotrzebnie zwrócili na niego uwagę i, nie daj boże, poczuli się w jakikolwiek sposób nieswojo. Nikt nie powinien czuć tutaj potrzeby na kurczowe trzymanie się różdżek. Pochylił się w stronę siostry, jakby chciał coś jej odpowiedzieć na stronie, ale zamiast tego wypowiedział formułę zaklęcia. – Subsisto dolorem maxima – niestety nie poczuł, żeby cokolwiek się zmieniło. Powtórzył formułę zaklęcia jeszcze raz, z niezadowoleniem stwierdzając, że znowu coś poszło nie tak. Poczuł jak uszy mu się czerwienią ze wstydu. Poprawił uchwyt na różdżce i mruknął jeszcze raz – Subsisto dolorem – dopiero wtedy czując, jak magia przepływa przez jego dłoń. – Lepiej? – Upewnił się, spoglądając na czarownice prowadzące dzisiejszy rytuał, które zaprosiły ich nad samą wodę. Wstał od stolika, ściskając w dłoni dopiero co stworzony przez siebie amulet. Mógłby go dać Lorraine, ale wydało mu się, że w pobliżu jest ktoś, komu przydałby się jeszcze bardziej. – Przyjmij ode mnie ten amulet, Mare. Niech Caer ma cię w swojej opiece – zamknął amulet w jej dłoni, po czym wiernie towarzyszył jej aż nad sam brzeg oceanu. W ślad za pozostałymi zdjął buty i pozwolił falom obmywać bose stopy. Od dziecka uwielbiał wodę, mógł w niej spędzać całe dnie. – Pobłogosław mnie Matko szczęściem i spokojem. Oczyść moją duszę z wszelkich trosk. Stwórz mnie na nowo – wypowiedział cicho, bardziej dla siebie, dając sobie symbolicznie zmoczyć głowę. Stał tak przez chwilę, wpatrzony w horyzont przed sobą. Rozejrzał się dookoła, patrząc na czarodziejów, którzy zebrali się tutaj razem z nim. Jeszcze raz uśmiechnął się do znajomych twarzy, zapisując sobie, żeby do niektórych później podejść i zamienić kilka słów. Wtedy zauważył kogoś, kogo nie widział już od dłuższego czasu, i kogo nie spodziewał się zobaczyć akurat tutaj. Przyglądał się znajomemu mężczyźnie przez chwilę z oddali, zanim postanowił do niego podejść. – Przepraszam cię na moment – minął siostrę, kładąc dłoń na jej ramieniu.
– Percivalu! Kopę lat, prawda? Mam nadzieję, że rytuał oczyszczenia się udał – zagadnął, nieszczególnie się przejmując, jeżeli przerwał mu rozmowę z kimś innym.
Zaklęcie
and began again in the morning
-A już myślałem, że oswoiłem. - Odparł niczym nie zrażony kolejnym przytkiem jaki posłała w jego stronę. Takie zachowania stanowiły już ich rytuał, wpisane w przyjaźń jaka ich łączyła. -Nic się nie obawiaj, twoja pozycja nie jest zagrożona. - Zapewnił j kiedy kierowali się w stronę brzegu. -Kwoko. - Było w tym wszystkim coś lekkiego i zabawnego, chociaż przecież zachowywali się dość niepoważnie, jak nastolatki wypuszczone wreszcie na wolność. Błogosławieństwo i obecność wody wyzwoliła w uczestnikach przedziwną swobodę i chęć do niesfornej zabawy.
Zimne krople spłynęły mu po karku oraz skroni, zmoczyły ciemną czuprynę, któr przeczesał palcami do tyłu. -Nie czuję się zagrożony. - Raczej współczuł reszcie towarzystwa, która narażała się na gniew szkotki. Jeżeli ta zaś posiadała czarną listę, to ta dwójka zaraz na niej się znajdzie. Nim się obejrzał czarownica zaczęła używać go niczym żywej tarczy, muru pomiędzy nią a Victorem, ewidentnie polującym na Despenser. Przez krótką sekundę kusiło go, aby zaciągnąć przyjaciółkę do wody i samej ją zanurzyć, aby oszczędzić jej tego samego z rąk Victora i Justine, zaraz jednak uznał, że chyba nie zniósłby wymownego, bazyliszkowego spojrzenia zmieszanego z poczuciem zdrady.
-Moje oczyszczenie nastąpi wraz z wypitym miodem i zjedzonym chlebem. - Zawyrokował. Pływakiem nie był, szacunek do żywiołu miał i choć było całkiem płytko, to nawet na takiej głębokości istniała szansa urazu. Obejrzał się na Despenser i sięgnął po swoją czarkę. Bez pytania wylał jej zawartość na głowę kobiety. -I niech teraz Matka ma mnie w opiece. - Powiedział z rozbawieniem w głosie wiedząc, że się naraża, ale to było najlepsze wyjście jakie mu teraz przyszlo do głowy. -I nie gry. - Dodał jeszcze szybko pochylając się sprawnie. Pochwycił bez wahania czarownicę w ramiona; była drobna więc dla Greya mierzącego metr osiemdziesiąt nie stanowiło to żadnego problemu. Liczył się z tym, że zaraz pięści pójdą w ruch, okraszone szkockimi, donośnymi przekleństami, a oblega - Grey, ty idioto, będzie najlżejszą z nich. Despenser miała w swoim zanadrzu wiele, jakże barwnych epitetów. Skierował się w stronę stolików. -Bazyliszki nie lubią wody.
Liddy nic nie powiedziała na dyskretne podziękowanie Eve za pomoc, tylko puściła jej oko. Przyjaciółki musiały sobie w końcu pomagać, co nie?
W morskich falach zabawa szybko się rozkręcała i może... może faktycznie Liddy na chwilę zapomniała o zmartwieniach?
Parsknęła śmiechem na tekst Eve, że Marcel będzie najbardziej oczyszczoną osobą ze wszystkich. Bez wątpienia tak właśnie było, bo wszystkie pomogły mu doszczętnie przemoknąć. Zresztą... sam sobie też pomógł wciągając pod wodę biedną Celinę. Lidka ruszyłaby jej na ratunek, ale wiedziała, że Marcel jej żadnej krzywdy nie zrobi. Zresztą - błyskawicznie wynurzyli się na nowo na powierzchnię.
- Ktoś z nas musi mieć najczystsze serce, a ty jesteś doskonałym kandydatem - pokazała mu język, a na jego groźbę uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy błysnęły wyzwaniem.
- Tylko jak uda ci się mnie złapać! - odparła ze śmiechem wcale nie zamierzając mu niczego ułatwiać. Nie mogąc go dokładnie zlokalizować w ciemnej, morskiej toni, zaczęła susami uciekać w stronę Stefka i Eve licząc na to, że jednak uda jej się uniknąć mokrej zemsty przyjaciela. Oczywiście, może i bezpieczniejszym kierunkiem ucieczki byłby brzeg... ale co to by była wtedy za zabawa? Żadna!
W międzyczasie stara czarownica coś tam zaczęła ogłaszać, ale Liddy poprzez chlupot wody, szum fal i kolejne salwy śmiechu nic nie usłyszała z tego co tamta mówiła. Pewnie znów nic ważnego, tylko takie gadanie starej Tiary. A jeśli jednak - to może ktoś inny usłyszy?
- Steff, Eve, uważajcie, bo w tej wodzie grasuje wielki druzgotek! - ostrzegła ich ze śmiechem, odwracając się i znów przeczesując uważnie wzrokiem fale, gotowa odskoczyć w każdej chwili. Może tym razem uda jej się zlokalizować Marcela? Jak długo mógł wstrzymywać powietrze? No właśnie...
- Tylko się wynurz, draniu, a pożałujesz - mruknęła pod nosem wciąż skupiona na morskiej toni, bo już wpadła na genialny plan podtopienia przyjaciela, gdy ten tylko wyściubi nos z wody.
próbuję odskoczyć od Marcela
1, 2, 3
I'll be there
'k100' : 73
- Aż tak? - odpowiedziała Percivalowi, przesuwając na niego wzrok po westchnieniu, rozciągając usta w pozornie prawdziwym uśmiechu, kłamstwo zaczynało być jej drugą twarzą, najlepszym towarzyszem i gdyby Nott - czy raczej Blake - nie zdawał sobie sprawy z prawdą, istniała spora szansa, że mógłby go uznać za prawdziwy. - Nie mów, że tęskniłeś - chyba nie jestem na to gotowa. - odpowiedziała mu, pozwalając jednej z brwi unieść się, zanim odwróciła wzrok w stronę Evelyn do której się zwrócił. Potknęła głowa na wypowiadane słowa. - Urzekła go moja osobowość. - dodała, na potwierdzenie przedstawionej historii posyłając Despenser uśmiech w którym prezentowała oba rzędy zębów.
- Nie twoją. Gdyby potrafiła to, co ten amulet nigdy byśmy się nie poznali. - wywróciła oczami pozwalając mu się zakołysać między nimi. - Tą Matkę, o której tutaj mówią. - przesunęła jasne tęczówki w stronę prowadzących całą ceremonię. Jego kolejne słowa sprawiły, że znów ściągnął jej uwagę, zaśmiała się krótko, cicho. Uniosła wolną rękę i klepnęła go w ramię. - No raczej. - no raczej nie, wiedzieli oboje, ale Justine choć nosiła ze sobą amulety, podchodziła do nich dość sceptycznie. Nie pokładała w nich całej wiary - bo wiedziała jak wiele poświęciła by zyskać siłą, którą dzisiaj operowała. Ile potu wylana, jak wiele bólu zniosła, jaką cenę zapłaciła. - Idealnie. - mruknęła, odbierając go, choć po prawdzie nie spodziewała się zwrotnego gestu. Chciała się po prostu podziać tego swojego dzieła licząc, że żadne z nią nie zostanie. - Harmonia, to moje drugie imię. - dodała z zadowoleniem, tak że każdy ją słyszał. Tak, z pewnością. Ona i harmonia - prawdopodobnie nigdy się nie spotkały. Podrzuciła go, a potem złapała, wsadzając sobie w kieszeń spódnicy. - Dzięki, N… Blake. - dodała jeszcze, prawie bez wyczuwalnego przekąsu, zadowolona że dobrnęła do końca jakoś, bez większych ofiar. Raz w życiu chciała podarować komuś amulet, raz im zawierzyła - a może chciała. Był to świetlny bursztyn i do dziś z nią pozostał. Odrzucony, tak jak i ona. Zabawnie, że niedługo potem sama odrzucała od siebie świat i kogoś, kto ją kochał. Zdusiła w sobie ciężkie westchnienie.
Tylko że to nie był koniec.
- Zamorduję cię we śnie, Vale. - obiecała mu, unosząc ramiona w geście, który miał jej niby pomóc - nie pomógł wcale. Ani trochę - żeby to było jaśniejsze. Odwdzięczyła się, nie wiedząc kiedy naprawdę poczuła się lżej. Może zaczynała zlewać się ze swoimi maskami, a może rzeczywiście potrzebowała chociaż chwili oddechu.
- Aha. - stwierdziła z zadowoleniem, rozciągając usta w uśmiechu, który kierowała do Evelyn i który nir wróżył nic dobrego. - Jestem. Lepszego specjalisty nie uświadczysz. - zapewniła potakując jeszcze głową. - Nie udawaj. - mruknęła wywracając oczami na słowa Percivala, nie wierzyła że tak wolno łapał o co im szło - teraz już obojgu. Otwierała już usta, ale Victor ją uprzedził wprowadzając Percivala. - Ty mnie znasz od dziś, że sądzisz, że kogoś posłucham? - zapytała Evelyn, przekrzywiając lekko głową, rozciągając usta w uśmiechu. - Baaardzo dogłębnego. - zgodziła się z Victorem po raz kolejny. To była jakaś nowość, nawet w porównaniu do tego, co łączyło ich wiele lat temu. W kilku skokach, ruszyła kiedy zauważyła jak Evelyn próbuje się ewakuować, żeby wziąć ją od dwóch stron. Rozbawienie nie schodziło jej z twarzy. - Miód nam nie ucieknie. Ty tak. - wypadło z ust Justine, która wyciągnęła do góry ręce, żeby móc ją w razie czego powstrzymać. - Hey, hey, hey, Grey! Odstaw ją, natych… - już miała mówić dalej, kiedy głos z boku zwrócił jej uwagę.
- Wright! - odkrzyknęła jej, prezentując zęby i unosząc rękę, żeby ją było lepiej widać. - Znaczy no! To przyzwyczajenie. Zaraz będę! - obiecała przyjaciółce spoglądając na otaczających ją ludzi, zaczynając stawiać kroki tyłem w stronę w którą stała Hannah. - Uratowała cię ciężarna, Evelyn - jej nie odmówię. Zapraszam ze mną jak macie ochotę. - rzuciła w przestrzeń pytanie, pozwalając im zadecydować samym co dalej zrobią. Obróciła się przez ramię w stronę przyjaciółki. Po kilku kolejnych krokach zwracając się w jej kierunku i podchodząc do niej pierwsza, nie sprawdzając, czy któreś za nią podąża. Wsadziła dłonie w kieszenie zatrzymując się przy Hannah. Jej koszula była mokra od góry, spódnica - mimo, że podwinięta na dole też nasiąkła wodą. Nie zdawała się tym jednak przejmować. - Oczyściłaś się Hann? - zapytała, rozciągając usta w uśmiechu. - Cześć reszcie. - przywitała się z tymi, którzy znajdowali się obok. Krótko, jedynie przesuwając po nich spojrzeniem, po Moorach i kobiecie*, którym wróciła do przyjaciółki. - Dobrze się czujesz dzisiaj? W ogóle! - przypomniało jej się. Uderzyła pięścią w otwartą dłoń. - Stary Cobalt dzisiaj w biurze mówił, że zna gościa, który zna gościa, który może załatwić arbuza. Zamówiłam jednego przyniosę ci jak będzie. - podzieliła się to informacją. Odwróciła głowę spoglądając za siebie. - Idziecie? - krzyknęła w stronę stojących mężczyzn i kobiety, która uniknęła lekkiego podtopienia.
*jak ktoś tam jeszcze stoi to też na niego patrzę, ale nie pamiętam z kim byliście
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset