Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
- Co byś mogła chcieć? Może to? - wskazał palcem na białą perłę, ale zaraz zmienił zdanie i przesunął wzrok na świeczki. - Albo to? - spytał, zerkając to na Eileen, to na świeczki. Sprzedawca zerkał na nich niepewnie, nie wiedząc czy czegoś chcą, czy nie. - Wiem! - wykrzyknął nagle - Z pewnością chciałabyś tę suknię! - wskazał na piękne ubranie wiszące w przyciągającym wzrok miejscu. Zaśmiał się i odwrócił od stoiska, patrząc na przyjaciółkę z góry. Może i był młodszy od niej o te dwa lata, ale nadal był wyższy, więc miał ten luksus dominowania nad nią fizycznie, co czasem lubił wykorzystywać, głównie drocząc się z nią. Teraz wyciągnął palec w jej stronę, by sprzedać jej pstryczka w sam środek czoła. Na ustach gościł mu figlarny uśmiech, który Eileen z pewnością znała bardzo dobrze. Czyż to nie taki malował się na jego twarzy gdy się poznali?
- Nic z tego. Nici z Twoich niecnych planów, Eil. - powiedział z wyrzutem, krzyżując ręce na piersi i starając się nie roześmiać. Bardzo cenił sobie czas spędzany z nią. Zwłaszcza teraz, kiedy widywali się tak rzadko. Ubolewał nad tym bardzo, ale nic nie mógł na to poradzić. Zarówno ona, jak i on dużo pracowali i przez to nie mieli czasu. Ale Sulla dzielnie się spisywała, dostarczając Eileen listy od niego. Dzielne ptaszysko znosiło to dobrze, choć czasami przesadzał z częstotliwością ich nadawania. Musiał wykorzystać fakt, że Eil była jedną z niewielu kobiet, które Sulla tolerowała. No i tęsknił za nią, co tu dużo mówić. Z utęsknieniem wspominał czasy, gdy widywali się niemal codziennie. Z bólem zaś przyjmował fakt, że takie czasy już nie nadejdą. Dorosłość dorwała i ich, nie dając szans na ucieczkę. Praca, rachunki, mieszkanie, brak czasu, masa problemów. Musieli się z tym mierzyć każdego dnia. A gdzie miejsce na inne rzeczy, w tym przyjemności? Było go raczej bardzo mało, a przynajmniej w życiu Alana. Cieszył się więc z faktu, że zarówno jemu jak i Eil udało się znaleźć nieco czasu na to, by zjawić się dziś na jarmarku. Był wdzięczny przyjaciółce za wyjście z tą propozycją.
Strasznie cieszyła się, że Festiwal Lata zaczynał się akurat w sierpniu. Wtedy zawsze znajdowała chwilę wolnego, by móc pojawić się na nim i zawiesić oko na atrakcjach. Miała nadzieję, że i w tym roku zobaczy nieduży kram z sadzonkami przeróżnych roślin, których Eileen nie miała jeszcze w swojej kolekcji albo które ostatnimi czasy więdły lub były ofiarami czyichś ataków. Myślała nad dyptamem i walerianą, bo ostatnie doniczki zostały zniszczone przez dzieciaki mieszkające w kamienicy. Nie pogardziłaby także asfodelusem, ale to raczej opcjonalnie.
Co oczywiście nie znaczy, że przyszła tu podziwiać tylko i wyłącznie rośliny. Zainteresowała ją wystawa biżuterii, mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy na bogatym kramiku. Uśmiechnęła się do siebie, słysząc błaznującego Alana. Pacnęła go dłonią w ramię, podśmiewając się pod nosem. Ona również ceniła sobie czas spędzony z nim. Odkąd Rossandra wyjechała zwiedzać świat, rzadko miała okazję z kimś porozmawiać, wyżalić się, obgadać trywialne życiowe kwestie. A Alanowi, choć był zapracowany, mogła zwalić się bez konsekwencji na głowę.
- Nie, nie, nie, żadnych sukienek, żadnej biżuterii. Spójrz tam! - aż podskoczyła w miejscu, kiedy zobaczyła doniczki dumnie wypinające się na wystawie kramu florystycznego. - Oh, Alan, no chodź!
Chwyciła go za rękę i pociągnęła w kierunku tego cudnego miejsca rozkoszy jej zielarskiej pasji. Dziwna była z niej kobieta. Nie była sroką, bo od tych wszystkich świecidełek wolała doniczki z sadzonkami, którymi mogła się zajmować.
- Spójrz - popatrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, jakie widzi się u małych dzieciaków, zafascynowanych tym, co zobaczyły. - Jakie cuda... i ten agapant, oh...
Westchnęła cicho. Na pewno wiedział, że miała fioła na punkcie kwiatów!
Nasze serca świecą w mroku
- Jeszcze niedawno ktoś mówił mi coś podobnego. Co was tak nagle naszło na ratowanie mnie od przepracowania? - spytał i parsknął śmiechem, kręcąc głową z rezygnacją. No tak... Wszyscy jego bliscy próbowali wyciągać go z Munga, szukać mu zajęcia i powodu, by przestał spędzać w pracy całe dnie i tygodnie. A on lubił swoją pracę. Uważał też, że w przypadku pracy w szpitalu jego chęć do ciągłej pracy była rzeczą lepszą niżeli lenistwo i zbyt częste powroty do domu. Był lekarzem, ludzie potrzebowali go. Podczas gdy on sobie robił przerwy i chodził na festiwale, ktoś mógł walczyć o życie i potrzebować jego pomocy. Nie potrafił o tym zapomnieć.
- Dobrze wiesz jak ważna jest moja praca. Ja się bawie, a ktoś może w tym czasie cierpieć. - mruknął, nieco poważniejąc i markotniejąc. Tyle razy już przerabiali ten temat... O ile bowiem Eileen jako nauczyciel miała czasu mało, o tyle Alan bił ją na głowę. Chłopak przepracowywał się i Eil była jedną z osób, które starały się go od tego ratować.
Dobry nastrój szybko do niego wrócił i objawił się wygłupami przy straganie. Chciał zobaczyć co powie, ale nie bał się ryzykować, nawet w żartach proponując jej kupno tych drogich świecideł. Wiedział po prostu, że Eileen i tak nie będzie ich chciała. Dobrze wiedział za to, co przyciągnie jej wzrok i stanie się obiektem jej westchnień. Już tylko czekał na chwilę, gdy zobaczy stoisko z sadzonkami. Nie zdziwił się więc, kiedy nagle usłyszał charakterystyczny okrzyk dziewczyny. Zaśmiał się i ruszył za nią, ciągnięty za rękę. Stanął przy straganie i przyglądał mu się bez większego zainteresowania. Eileen uwielbiała rośliny, on natomiast potrafił zabić nawet te najbardziej wytrwałe. On kochał medycynę, biologię i tego typu rzeczy, Eil już nie bardzo. Ale mówiło się przecież, że przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
- Tak, tak. - Pokiwał głową, obserwując z rozbawieniem jej podekscytowanie. - Doprawdy cudne. - Kiwał głową dalej, potwierdzając jej słowa, choć zapewne doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że nie należało brać jego słów na serio. - To może teraz porozmawiamy o anatomii? Organy wewnętrzne człowieka są takie intrygujące. - zaproponował, zerkając na nią i ledwo powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Droczył się z nią. Musiał nadrobić zaległości spowodowane dużą przerwą między ich spotkaniami.
- Głupie pytanie, Alan - spojrzała na niego niczym wielce zdziwiona wydra. - Wiesz, że pracoholizm powoduje wyniszczenie organizmu? Moja matka zawsze powtarzała to ojcu, kiedy całymi dniami siedział w swojej piwnicznej pracowni próbując wytworzyć nowy eliksir. Albo kiedy przesiadywał nad papierami w jadalni.
Uśmiechnęła się pod nosem na to groteskowe wspomnienie z dzieciństwa. Szanowała swoich rodziców, bo w gruncie rzeczy byli jedynymi ludźmi, którzy pchali ją do przodu, miast zatrzymywać i wychowywać na grzeczną panienkę. Dlatego właśnie z tego powodu przy jej boku trwały rośliny, a nie mężczyźni.
Splotła dłonie z tyłu i z trudem oderwała wzrok od tych pięknych kwiatów, przenosząc go na twarz Alana. Uśmiech nie spływał z jej ust, które musnęła pomadką koloru dojrzałych brzoskwiń.
- O ile się nie mylę, to w Mungu lata jeszcze sporo innych magomedyków, a kitli to wam nie brakuje! - powiedziała i niespodziewanie dała mu prztyczka w nos. - Więc nie rzucaj mi takimi argumentami. Słabe są.
Wzruszyła lekko ramionami, chichocząc niedyskretnie. To za te wszystkie bez okazyjne prezenty, którym ją raczył.
Ostatnim był sweter z magicznie podmienionym wydzierganym rysunkiem królika jedzącego marchewkę. Mina Eileen była jednoznaczna... i najwyraźniej bardzo rozweseliła pana Bennetta, bo śmiał się jak szalony przez pół dnia!
Z rozkoszą wróciła wzrokiem do roślin. Zielarka uśmiechała się do nich, najwyraźniej mając nadzieję, że kupią coś z wystawionego na sprzedaż asortymentu. Ellie sięgnęła do swojej małej, skórzanej torebki, by sprawdzić, czy nadal ma w niej portmonetkę ze swoimi galeonami. Nie była dusigroszem, ale walutowo wylewna też nie była!
- Poproszę doniczkę z dyptamem... i jeszcze z frumokwiatem! Dziękuję - wysypała na dłoń kobiety odliczoną kwotę, po czym jedną doniczkę wzięła sama, a drugą dała Alanowi. - To tak dla urozmaicenia obowiązków, mój drogi. - znacznie wywróciła oczami i parsknęła śmiechem. - Dobrze, pociągnijmy ten temat! Co masz mi do powiedzenia o swojej wątrobie? Jak się czuje? Nie ubolewa?
Nigdy nie interesowała się anatomią, ani nawet zaklęciami magii leczniczej, ale kiedy ma się obok kogoś tak z tym zaznajomionego, to nie idzie uniknąć poznania choć cząstkowej wiedzy na ten temat.
Nasze serca świecą w mroku
- Ja uważam, że są całkiem mocne. Naprawdę mam wyrzuty sumienia, Eil. - mruknął marudnie. Był uparty, szczególnie w tej sprawie. Zazwyczaj był pełen energii, optymizmu i wesołości, ale także jemu zdarzały się chwile, gdy zaczynał marudzić. Nie licząc momentów, gdy po prostu padał z przepracowania. Ale sam sobie na to zasłużył, nieprawdaż? Momentami zachowywał się jakby ciągle był dzieckiem.
Jedno było pewne - prztyczka się nie spodziewał, toteż na jego twarzy początkowo wymalowało się zdziwienie, które następnie przerodziło się w rozbawienie. No dobra, byli kwita. Prztyczek za prztyczek. Co zaś tyczyło się prezentów... Nie było szans, by Alan nagle zaprzestał rytuału znoszenia Eileen wszelkich króliczych rzeczy. Kubek z króliczkiem? Okej! A może sweterek z króliczkiem? Jeszcze lepiej! Czasami musiał się sporo namęczyć, by znaleźć bądź wytworzyć coś takiego, ale opłacało się. Mina Eil zawsze była bezcenna i na długo sprawiała, że chciało mu się śmiać. To przecież nie jego wina, że gdy tylko zobaczył królika - od razu myślał o niej.
Rośliny nie interesowały Alana wcale. Poniekąd nie rozumiał też fascynacji Eileen nimi, ale w pełni to akceptował. Nie mogli być tacy sami nawet jeżeli tak dobrze dogadywali się w wielu kwestiach. Ona równie dobrze mogła nie rozumieć jego miłości do medycyny. Jedno było pewne - Alan nijak nie umiał się zajmować roślinami. Wszelkie roślinki, które znalazły się pod jego opieką nie żyły zbyt długo.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to coś nie przetrwa u mnie nawet miesiąca, prawda? - mruknął, spoglądając niepewnie to na czarownicę, to na "chwasta", który od niej otrzymał. Niepewnie i ze zmrużonymi oczami oglądał roślinę dookoła. Aż w końcu w jego spojrzeniu coś się zmieniło. I mogło to sugerować tylko to, że chłopak najwyraźniej został oświecony. - To dyptam, ten dyptam? No dobra, to Ci się udało. Nawet ja wiem, że te rośliny są wykorzystywane w medycynie. - przyznał, zerkając na nią z uśmiechem. Poklepał ją po głowie, śmiejąc się po cichu. - Co nie zmienia faktu, że nie przeżyje u mnie zbyt długo. - dodał.
Kiedy natomiast wspomniał o rozmowie na temat anatomii, nie spodziewał się tego, że dziewczyna podłapie temat. Cóż... zapewne było tak głównie dlatego, że normalnie nie podłapałaby. Zrobiła to zapewne tylko po to, by go zaskoczyć. A tym samym odbić niewidzialną piłeczkę między nimi. Na twarzy Bennetta pojawił się zadziorny uśmieszek.
- Ma się bardzo dobrze. To jeden z plusów mojego ciągłego przebywania w Mungu - nie mam czasu, by ją uszkodzić. A jak tam u Ciebie, Eil? Trwa letnia przerwa więc masz więcej czasu ode mnie. - łypnął w jej kierunku, szczerząc się niczym głupi do sera. Nic nie potrafił poradzić na fakt, że w jej towarzystwie zawsze miał dobry humor. - Swoją drogą skoro dostałem od Ciebie prezent, musze dać też jakiś Tobie. Ostatnio dostajesz ode mnie stanowczo zbyt mało króliczych upominków. - dodał po chwili przerwy, zerkając na nią zadziornie. Droczył się z nią. Uwielbiał to, o czym Eileen wiedziała już od wielu lat.
Przyjrzała mu się, poprawiając uścisk dłoni na brązowej doniczce z rośliną. Jeśli już się sprzeczali, to praktycznie zawsze szło o to samo. Alan spędzał stanowczo za dużo czasu w Mungu. Eileen doskonale wiedziała, że właściwie na tym polegała jego pracę - na oddawaniu swojego cennego czasu tym, którzy cierpią - ale co z tego, skoro to on niedługo wyląduje na jednym ze szpitalnych łóżek?
Za każdym razem używała nowych argumentów, ale one nie przynosiły właściwych skutków. Nic nie przynosiło.
Spojrzała na sadzonkę dyptamu, którą trzymał w rękach i uśmiechnęła się.
- Oh, nie! Nie, Alan, nie. Rośliny w twoim domu skazuje się od razu na śmierć, dlatego te kwiaty kupiłam dla siebie. Muszę zająć się badaniami do mojej nowej książki. - kuksnęła go łokciem w rękę, chichocząc cicho i próbując odgonić jego dłoń od swojej głowy, jakby to była dręcząca ją mucha. - Ale mogę kupić ci agapant! To świetna roślina. Prosta w uprawie, w utrzymaniu jeszcze prostsza, a przecudnie pachnie. Co ty na to? Podlewasz ją tylko raz w tygodniu. Przyozdobi ci mieszkanie.
Obejrzała się na kram i wróciła się do niego. Jeśli Alan protestował, ona zbywała go prostym machnięciem dłoni. Niedługo potem stał już nie z jedną, a z dwoma doniczkami! Roześmiała się rozbawiona, zabierając od niego jedną z nich.
Ten śmiech został jednak brutalnie urwany. Jej mina jak zwykle była bezcenna. Wyrażała w tej chwili bezbrzeżne powątpiewanie w owy prezent, który miała od niego dostać.
- Nie mówisz chyba o... - westchnęła. - Co tym razem? Komplet obieraczek do marchewek? Zastawa stołowa? - przewróciła oczami, rechocząc.
Mimo wszystko ją też to bawiło, ale głównie z tego prostego względu, że widziała uśmiech na jego twarzy. Nieczęsto się ostatnio widywali, dlatego jego dobry humor tak pozytywnie na nią wpływał. I w związku z tym dobrym humorem coś jej się przypomniało.
- Miałam o czymś z tobą porozmawiać - mruknęła enigmatycznie.
Nasze serca świecą w mroku
Nawet cieszył się z tego kwiatka. Może dlatego, że była to roślina przydatna także w medycynie? Gdy jednak usłyszał, że owa roślinka wcale nie jest dla niego, wygiął usta w podkuwkę niczym dziecko i popatrzył na nią z wyrzutem pięciolatka, któremu zabrano lizaka.
- No wiesz co. Tak dawać i odbierać. Nie ładnie z Twojej strony. - burknął, choć tak naprawdę mówił pół żartem, pół serio, co Eil powinna dobrze wiedzieć. Wszak znała go nie od dziś. A on nie był typem obrażającym się za takie rzeczy. Zwłaszcza, że chodziło o rośliny, nie o książki medyczne. Zaśmiał się więc, kiedy w odpowiedzi stwierdziła, że kupi mu agapant. Pokręcił głową z rozbawieniem i klepnął ją po jej głowie (o ile mu nie uciekła). - Nie, Eil, zgrywam się przecież. Nie chcę żadnego kwiatka, bo przecież dobrze wiemy, że masz rację i nieszczęśnik umrze po kilku tygodniach. - zaczął, ale nie przyniosło to żadnego skutku. Protestował jeszcze przez jakiś czas, ale ostatecznie dziewczyna i tak postawiła na swoim. W efekcie miał teraz w dłoniach nie jedną, a dwie doniczki. Westchnął przeciągle, zerkając to na jedną, to na drugą. Mimo wszystko w jego oczach igrała iskierka rozbawienia. Szybko uniósł ręce do góry, kiedy Eileen chciała mu zabrać jedną z nich.
- A, a, a, nie tak prędko! - odezwał się, nie opuszczając rąk. - Najpierw mnie nie słuchasz i mimo moich protestów kupujesz mi kwiatka, a teraz chcesz nieść dwie doniczki, kiedy ja niósłbym jedną. Nie rób ze mnie drania. Jestem facetem i ja niosę dwie - koniec kropka. - odezwał się, zerkając na nią. Parsknął cichym śmiechem i kiedy odpuściła, on opuścił ręce. Wygrał, tym razem postawił na swoim. I żeby się odegrać, wspomniał o upominku od siebie. Dobrze wiedział jaka będzie reakcja. Wybuchł śmiechem, widząc jej minę.
- Na Twoje szczęście jeszcze nic nie wymyśliłem. Ale dam znać jak tylko coś mi przyjdzie do głowy. Chociaż królicza zastawa stołowa brzmi kusząco. - odezwał się, robiąc niewinną minę i przenosząc wzrok gdzieś w bok. Był mocno rozbawiony i cudem powstrzymywał się od śmiechu. Ten stan jednak znikł, gdy usłyszał słowa Eileen. Nie znosił słyszeć tego typy tekstów. Wszelkie ,,muszę z Tobą porozmawiać", ,,muszę Ci coś powiedzieć" i tak dalej, działały na niego niczym alarm. Spojrzał na nią niepewnie i podejrzliwie. Tego typu słowa kojarzyły mu się z czymś negatywnym, z nieciekawymi wieściami. Miał nadzieję, że się myli.
- No już - mów. Nie trzymaj mnie w niepewności, bo wiesz, że nie lubię zaczynania od ,,muszę Ci coś powiedzieć". Źle mi się to kojarzy. - ponaglił ją. Niecierpliwił się.
Na szczęście sytuacja szybko została zażegnana i Alan pogodził się ze swym nowym losem.
- Tylko go podlewaj. Pamiętaj, raz w tygodniu. Najlepiej wtedy, kiedy masz wolne... o ile masz taki dzień - zachichotała pod nosem, z ulgą oddając mu drugą doniczkę. - Męski obowiązek spełniony.
Uśmiechała się ciepło, patrząc na niego. Za każdym razem, kiedy się spotykali, przypominały jej się czasy Hogwartu, te kilka lat, w których temperowali własne charaktery i zwyczaje. Eileen nie akceptowała takich psotników jak Alan, Alan krzywo na nią patrzył, bo była zbyt spokojną duszą... ale jakoś to się w końcu stało, że zawiązała się między nimi nić przyjaźni.
- Masz jeszcze sporo czasu. Jeśli chcesz zrobić mi prezent, to najlepiej na urodziny. Piętnasty dzień sierpnia - poruszyła zabawnie brwiami w jego kierunku.
Wzrokiem spróbowała ogarnąć przestrzeń jarmarku, żeby znaleźć odpowiednie miejsce na rozmowę, którą chciała z nim przeprowadzić. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic... no, prawie, nie licząc tej jednej, którą Eileen schowała głęboko we własnym sercu, z dala od oczu i dotyku innych.
Wskazała mu ławkę znajdującą się z dala od zgiełku, a kiedy do niej dotarli, usiadła, odłożyła na bok swoją doniczkę i zaczęła temat:
- Ostatnio ojciec wziął mnie i Rossandrę na poważną rozmowę. Uwierz, byłam tak samo zestresowana jak ty, a może i nawet bardziej. Wiesz, jaki temat poruszył? - spojrzała na niego, zawijając za ucho kosmyki falujących włosów. - Temat swojego pochodzenia i rodziny. Wiesz, jak naprawdę ma na nazwisko? Weasley. Tak, Weasley. Mój ojciec był kiedyś szlachcicem, ale wydziedziczono go, gdy jego rodzice dowiedzieli się o romansie z moją matką. Alan... jestem w połowie szlachcianką! - szepnęła do niego głosem pełnym entuzjazmu. - Co prawda już nie taką z prawdziwego zdarzenia, no ale... no! Wcześniej rodzice utrzymywali nas w przeświadczeniu, że matka wzięła nazwisko po ojcu, bo przecież ja i Rossa wciąż jesteśmy Wilde. A tu proszę, taki psikus!
Nasze serca świecą w mroku
Pokręcił głową, sięgając dłonią po kolejną propozycję podsuniętą przez usłużnego sprzedawcę; zaskakujące, jak szybko te sprzedajne harpie potrafią wywęszyć bogatego klienta, który nie szczędziłby zawartości swojej sakiewki na zakup kolejnego badziewia. Z rozbawieniem przeczytał napis na etykiecie głoszący, że właśnie trzyma w ręku Zwój z receptą na Zniewalające Bańki Pierwszej Miłości. Doprawdy, osoba wymyślająca te urocze nazwy z pewnością marnowała się na swoim stanowisku; od dawna powinna pracować w Proroku albo w Czarownicy i pisać tytuły do idiotycznych artykułów, które co chwila pojawiały się w obu gazetach. Skoro te durne receptury sprzedawały się jak ciepłe bułeczki - a świadczyło za tym prawie puste pudełko - z pewnością jednak nie brakowało osób, które naiwnie wierzyły w siłę chwilowego zauroczenia. Jaką zabawę czerpało się z wiedzy, że adoracja partnera wynika nie z jego wewnętrznego przekonania, chęci i pragnienia, ale z wypowiedzianego zaklęcia, wypitej mikstury czy magicznych bąbelków? Sama myśl była śmieszna i absurdalna; Colin uśmiechnął się lekko, dziękując sprzedawcy powątpiewającym spojrzeniem i przeszedł do drugiego stoiska, wciąż niezbyt zainteresowany otaczającymi go ludźmi. Nerwowym warknięcie reagował dopiero wtedy, gdy ktoś zbyt mocno naruszył jego osobistą przestrzeń - co w festiwalowych warunkach zdarzało się nagminnie. Coraz bardziej żałował, że pojawił się tu tak wcześnie, skoro umówione spotkanie miało się odbyć dopiero wieczorem; późnym wieczorem, gdy większość uczestników zebrałaby się na konkursie alchemicznym, a mniejszość rozeszła do swoich namiotów. Lub cudzych namiotów, w końcu nie przez przypadek chodziło o festiwal miłości.
Laidan akceptowała przyrodę tylko jako egzotyczną ciekawostkę – uwielbiała odwiedzać z ojcem londyńskie ZOO, oglądając niespotykane zwierzęta z mieszaniną zainteresowania i obrzydzenia – ewentualnie jako całkowicie martwą naturę, przedstawianą na obrazach. Żyjąca tkanka, kurz, pyłki, wiatr, nierówne podłoże, liście spadające z gnijących drzew i robactwo, pełzające, fruwające oraz po prostu egzystujące tuż obok niej, doprowadzały ją do skrajnej frustracji. Odcinała się więc od wypoczywania na łonie natury zdecydowanie, preferując raczej wystawne bankiety w chłodzie marmurów niż niemalże plebejskie rozrywki pod palącym słońcem. Kochała zimę, ten cudowny czas mrozu i śmierci dla całego plugastwa, wyłażącego z ziemi. Tylko wtedy pozwalała sobie na długie spacery, wdychając lodowate powietrze głęboko do płuc objętych Klątwą, dającą się jej coraz częściej we znaki.
Zwłaszcza w okresie upałów. Sierpniowe powietrze wcale nie łagodziło pojawiających się ostatnio duszności – które to skrzętnie ukrywała przed wszystkimi – a wręcz nieprzyjemnym żarem osiadało na jej klatce piersiowej, czyniąc towarzyskie obowiązki trudnymi do zniesienia.
Gdyby nie wsparcie Samaela, będącego tuż obok, pewnie musiałaby wytłumaczyć swoją nieobecność na tym szlacheckim wydarzeniu obłożną chorobą, co tylko wzmogłoby plotki o jej ostatniej niedyspozycji. Do tego dopuścić nie mogła, tak samo jak do opuszczenia prewettowskiego festiwalu oraz pozostawienia syna samego w tym upojonym afrodyzjakami gnieździe żmij. Uśmiechała się więc szeroko, łagodnie, spacerując pod ramię z najstarszym synem, jak przystało na lady Avery, ostatnią taką arystokratkę, zachowującą klasę nawet w trzydziestostopniowym upale. Ukrywała swój prawdziwy nastrój – do całego zdrowotnego dyskomfortu dochodziły również wspomnienia ostatniej nocy z Reaganem – tak samo doskonale, witając się raz po raz z równymi sobie, ciągle jednak kurczowo trzymając się ramienia górującego nad sobą mężczyzny. Założenie ukochanych szpilek nie wchodziło w grę, przez co wyglądała przy Samaelu niezwykle filigranowo, czubkiem głowy sięgając zaledwie do jego barku.
- Judith nie chciała się tu z tobą pojawić? Powinniście jak najczęściej pokazywać się razem – spytała lekko, wręcz z troską o nieskazitelny wizerunek narzeczonych, chociaż najchętniej widziałaby pannę Skamander przysypaną gorącym piaskiem, wyżerającym jej śliczne oczęta. Uśmiechnęła się przelotnie do swoich myśli, dając prowadzić się Samaelowi po nierównym terenie, wolną dłonią przytrzymując rondo kapelusza.
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
- Dobrze wiesz, że albo będę podlewał ją zbyt rzadko z powodu pracy, albo po prostu nie będę o niej pamiętał. Skazujesz ją na pewną śmierć, Eileen. - mruknął. Rozpogodził się jednak, gdy udało mu się spełnić swój męski obowiązek i nie pozwolić dziewczynie na noszenie dwóch donic. Mężczyźni byli wiecznymi dziećmi, toteż cieszyły ich także takie pierdoły, jak ta. Jego duma także została ocalona. Z Eileen rozumieli się bez słów. Już dawno przestał zastanawiać się, jak to się właściwie stało, że się przyjaźnili. Początkowo byli przecież tak od siebie różni. On lubił psocić i wpadać w tarapaty, ona ratowała go i prawiła morały. Ostatecznie Bennett uspokoił się i wyciszył, co było zasługą właśnie Eil, ale również Quidditcha. Nie zmieniło się to jednak nawet wtedy, gdy przestał w niego grać.
- Pamiętam, Eileen, pamiętam. Nie musisz mi przypominać, nie mógłbym zapomnieć. - stwierdził, kiedy nagle padła data jej urodzin. No dobra, może nie do końca pamiętał. Albo raczej dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak mało czasu do nich mu pozostało. Musiał rozejrzeć się za prezentem. I gdy tak przeszło mu to przez myśl, wpadł na coś. Uśmiechnął się szeroko do Eileen, z widoczną w tym również złośliwością, albo raczej chęcią podroczenia się, podokuczania jej. - Dostaniesz ode mnie dużo kilogramów marchewek. - mruknął i parsknął śmiechem. Żarty o marchewkach i królikach nigdy mu się nie znudzą.
Podążył za Eileen, która chciała mu coś opowiedzieć. Przysiadł, kiedy już znalazła odpowiednie, nieco odosobnione miejsce. Miał obawy co do tego, co chciała mu powiedzieć. Czy stało się coś złego? Nie wiedział czemu, ale tylko negatywne myśli przychodziły mu w takich momentach do głowy. Odetchnął więc z ulgą, gdy dowiedział się o co chodzi. Na jego twarz ponownie wrócił uśmiech.
- A więc Weasley... - mruknął, poniekąd do niej, poniekąd sam do siebie, a poniekąd w przestrzeń. - Coś mi właśnie nie pasowało w tym wszystkim. Znam kilka Weasleyów. Przez długi czas jedna dziewczyna Weasleyów była moją pacjentką. Ciężki i nieprzyjemny przypadek, ale wyszła z tego. - mruknął. No właśnie, znowu wracał myślami do pracy, nawet w takich momentach. Pracoholizm jak nic. - Ale to świetnie, Eil. Już jest wszystko jasne i nie jesteście trzymane w niewiedzy. Okazuje się też, że masz szlacheckie pochodzenie, ale wiesz co... - Zatrzymał się, patrząc na nią. Przez chwilę milczał, aż w końcu westchnął, uśmiechając się lekko. - Cieszę się, że tak się to wszystko potoczyło, choć Twoim rodzicom musiało być ciężko. Gdybyś wychowywała się z Weasleyami, byłabyś pewnie teraz zupełnie inna. Nie mówię o nich źle, ale wiesz co myślę o czarodziejach szlachetnej krwi. Większość z nich jest zepsuta. - wyjaśnił. Tak... naprawdę cieszył sie, że tak się to wszystko potoczyło. Gdyby było inaczej, być może teraz nie miałby tak wspaniałej przyjaciółki.
Zwłaszcza, jeśli za towarzyszkę miał kobietę, której złożyłby w ofierze cały znany mu świat. Wyruszyłby na jego podbój zupełnie jak Aleksander, aby rzucić matce do stóp bogactwa i zaszczyty, uczynić ją królową, cesarzową, założyć nowy kult, wielbiący Laidan jako boginię. Granatowe oczy Avery’ego łagodniały, kiedy napotykał pełne miłości spojrzenie identycznych tęczówek kroczącej przy nim matrony. Trzymał ją pod ramię, jak przystawało na wzorowego syna, całkowicie oddanego swojej familii oraz obowiązkowi opieki nad rodzicami. Spośród boskich praw respektował tylko czwarte przykazanie, w pełni się z niego wywiązując i pokazując ową cześć niemal na każdym kroku. W jego postępowaniu nikt nie doszukałby się niczego niewłaściwego, przeciwnie, Samael nie wątpił, iż każda stateczna kobieta pragnęłaby znaleźć się na miejscu Laidan. Przepełniało go to niesamowitą dumą oraz podbudowywało jego ego - i tak już przerośnięte do absolutnych granic. Nie wykonywał zbędnych, czy nieostrożnych gestów, zachowując stosowny dystans, choć w jego umyśle, niecierpliwe ręce właśnie wędrowały po rozpalonej skórze Lai. Torturował się tym obrazem, jakby był wytrwanym masochistą, aczkolwiek zdawał sobie sprawę, iż po powrocie do rezydencji, fantazje obrócą się w rzeczywistość. Wystarczy odrobina cierpliwości…
-Nie rozmawiajmy o niej – szepnął do matki, bezwiednie przesuwając dłonią po jej talii – ciebie pragnąłbym przedstawiać jako swą wybrankę – rzekł tak cicho, że choć stała tuż obok, słowa płynące z jego ust mogła jedynie odczytać z ruchu warg Avery’ego. Zdecydowanym krokiem zaprowadził Lai do jednego z kramów, gdzie handlarz głośno zachwalał swoje produkty – proszę, wybierz sobie cokolwiek zechcesz – powiedział, ignorując obleśny uśmiech sprzedawcy, węszącego spory zarobek. Samael nie zamierzał oszczędzać na swojej kobiecie… A także pragnął pokazać, że ma gest, kiedy zauważył stojącego opodal Fawley’a.
-Nie spodziewałem się, że się tu spotkamy – przywitał się (szaleńczo wylewnie), ściskając jego dłoń (choć wolałby, zobaczyć, jak ponownie zgina przed nim kark) – matko, pozwól, że ci przedstawię mojego przyjaciela, Colina Fawley’a – rzekł, zwracając się do Laidan, choć spojrzenie nadal miał utkwione w księgarzu. Przewiercał go niemal na wylot, wspominając ostatnie spotkanie i ostatnie słowa, jakimi go pożegnał. Pełne nadziei na powtórkę z rozrywki?
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 25.10.15 13:30, w całości zmieniany 1 raz
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
Wcisnęła mu ze śmiechem palec w pierś.
I on o tym wiedział, i ona, że Alan nie będzie dbał o podarowaną mu roślinę, ale coś powiedziało jej, że powinna spróbować. I tu nie chodziło o to, żeby obarczyć go jakąś olbrzymia odpowiedzialnością. Ot, przyjacielski prezent, taki rozjaśniający mieszkanie.
Urodziny. Właśnie. Była wdzięczna losowi za to, że podarował jej ten dzień akurat w sierpniu. Mogła pojechać do rodziców, uraczyć się cudowną szarlotką matki, porozmawiać z ojcem na przeróżne tematy, uścisnąć Rossandrę, bo i ona zazwyczaj wtedy przyjeżdżała. Gdyby urodziła się miesiąc później, musiałaby otrzymywać te wszystkie miłe chwile w listach, co absolutnie nie zastępowało tych prawdziwych doznań.
- Marchewki, no tak. Przyjmę w każdych ilościach, bo i tak jestem od nich uzależniona. To jedyne warzywo, które przyjmę w ramach prezentu urodzinowego - zachichotała.
Wyciągnęła ze swojej torebki małą puszeczkę. Otworzyła ją i poczęstowała Alana. W środku były malutkie landrynki o smaku owoców leśnych, które Eileen zawsze towarzyszyły. Dziwne, że nie miały smaku marchewek, co? Wsunęła sobie do ust jednego cukierka i spojrzała na Alana, zaskoczona jego słowami.
- Miałeś za pacjentkę jakąś dziewczynę od Weasleyów? Opowiesz mi o niej? Jak miała na imię? - spytała od razu.
Ojciec dał jej i Rossie pergamin z krewnymi, o których się dowiedział. Sam zaczął odnawiać swoje kontakty z rodziną, przepraszał, spowiadał się z grzechów, które wobec nich uczynił. Nikt nie wiedział tylko, czy rodzina przyjmie to z aprobatą.
- Tak, tak, wiem. - wzięła głęboki wdech. - I ja też się z tego cieszę, chociaż wiem, że po wydziedziczeniu ojciec na pewno by się nie zmienił. Rozumiesz, o co mi chodzi? Byłby tak samo biedny, jak jest teraz. Po prostu dowiedzieliśmy się o naszych korzeniach i rodzinie, z którą teraz możemy nawiązać kontakt. Z tego cieszę się najbardziej - na jej usta wkradł się uśmiech pełen ulgi. - I teraz będę mogła ją znaleźć. Właściwie mam już potrzebne namiary. Muszę tylko tam pójść, wręczyć im czekoladki i powiedzieć, że jestem ich kuzynką.
Nasze serca świecą w mroku
- Samaelu, pani Avery - nie mógł sobie odmówić drobnego nieposłuszeństwa, gdy zginał głowę w ukłonie najpierw przed nim, ledwie nią drgając, by chwilę później w potężnym kontraście schylić ją przed kobietą, której przyglądał się z niekrytym zainteresowaniem. Pozostającym jednak wciąż na granicy dobrego smaku, bez przekraczania wątłej linii ciekawskiej wścibskości, której wiele osób nie potrafiło opanować przy pierwszych spotkaniach. Darował sobie uwagi o istotnym podobieństwie między nimi; puste komplementy o kobiecej urodzie pozostawały niewypowiedziane jako zbyt oklepane i miałkie, by zaprezentować je tak niezwykłej kobiecie - niezwykłej już przez sam fakt zrodzenia syna, który odegrał w życiu Colina niepośrednią rolę. - Doprawdy, niesamowity zbieg okoliczności. Szukacie czegoś konkretnego? - zdołał jeszcze wykrztusić, zanim kolejna fala wspomnień opanowała jego myśli, wyrzucając na powierzchnię sekundowe urywki obrazów. Wirujący płomień kominka, schylone plecy, uginające się kolana i bezwarunkowa postawa posłuszeństwa. Bał się rozejrzeć, by nie napotkać zainteresowanych spojrzeń obserwatorów, którzy mogliby dostrzec jego niepewność i zagubienie. Całkiem niepotrzebnie, ponieważ trzymał się wręcz doskonale, nie tracąc nic ze swojego zaskoczonego, choć uprzejmego wyrazu twarzy; to kolejna nauka Samaela, umożliwiająca zachowanie się odpowiednio w każdej sytuacji. Emocje i uczucia trzymane na wodzy były jedną z domen prawdziwego szlachcica, a nie plebejusza żywo reagującego na każdą niespodziankę.
Skupił się ponownie na kobiecie, która mimo swojego wieku - nigdy nie pytał o to Avery'ego, ale nawet przy najpomyślniejszych wiatrach musiała mieć na karku co najmniej cztery i pół krzyżyka - prezentowała się o wiele lepiej od dziesiątek zniszczonych kobiet. Nie dziwił się temu zresztą, arystokratki nie były zmuszane do pracy, utrzymywania rodziny i obarczane milionem obowiązków, a podejmowane przez nie zawody raczej nie charakteryzowały się nadmierną fizycznością. Kolejna z cech, dla których szlachecki stan pociągał go coraz bardziej - świadomość, że wybranka jego serca nawet po wielu latach będzie wyglądała wystarczająco dobrze, by nie budzić w nim obrzydzenia.
Strona 1 z 34 • 1, 2, 3 ... 17 ... 34
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset