Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
Z racji tego, że nie uczyła się w Hogwarcie i została pozbawiona możliwości zawierania tam znajomości, jej grono koleżanek składało się głównie z kuzynek oraz niewiast poznanych dopiero po salonowym debiucie. Elodie była jednak jedną z nielicznych znajomości jeszcze z Beauxbatons, brytyjską damą tak jak ona wysłaną na nauki do Francji. I mimo zwyczajowych niechęci między Flintami i Parkinsonami oraz wielu różnic istniejących między dziewczętami z czasem narodziła się pomiędzy nimi sympatia; na obczyźnie nie należało być wybrednym, kiedy grono osób, z którymi wypadało się zadawać nie było aż tak znowu liczne, i tradycyjne rodowe podziały traciły na znaczeniu. Dla niezainteresowanej polityką Cressidy nigdy zresztą nie były szczególnie ważne, choć jak na Flintównę przystało trzymała dystans od plebsu oraz zdrajców krwi. A ojciec mimo wszystko bardziej aprobował przyjaźnie z wrogim rodem, ale o słusznych poglądach, niż z ludźmi nie mogącymi się pochwalić czystą krwią. Do tej pory jednak czasami zastanawiało ją, jak jej matce udało się wpłynąć na konserwatywnego Leandera Flinta, że ten posłał swe córki do Francji, mimo że nigdy nie był sympatykiem sztuki, a jak większość Flintów preferował oddanie naturze i bardziej praktycznym zajęciom aniżeli pokrywanie płótna farbą czy granie na instrumentach. Córki jednak nigdy nie były tak ważne jak pierworodny syn, więc mógł im pozwolić na nieco więcej luzu, ostatecznie były wychowywane przede wszystkim na przyszłe żony dla mężczyzn z innych rodów i artystyczne fanaberie były o wiele bardziej akceptowalne – przecież były tylko kobietami. Słabszymi i mniej ważnymi niż męscy potomkowie.
Jednak mimo przybrania nowego nazwiska Cressida wciąż czuła się bardziej lady Flint niż Fawley, mimo że tego dnia zdobiła ją długa suknia w błękitnych barwach. Pod nowym nazwiskiem znajomość z Parkinsonówną nie budziła też takich kontrowersji. Przebijające się zza chmur wątłe słońce muskało łagodnie bielusieńkie policzki i nosek nakrapiane całym mnóstwem piegów. Kiedy tylko nadchodziło lato, dziedzictwo po babce wywodzącej się z Prewettów stawało się jeszcze bardziej widoczne i znaczyło mleczną skórę Cressidy złotawymi plamkami, które według jej męża były naprawdę urocze, ale dla niej samej przez dużą część dzieciństwa stanowiły pewien kompleks. Niełatwo było być jedynym piegowatym rudzielcem we w większości ciemnowłosej rodzinie i odstawała wyglądem od rodzeństwa i kuzynostwa. Dopiero z czasem nauczyła się akceptować odmienność swojego wyglądu, choć nadal pozostawała osóbką niepewną siebie i pełną kompleksów.
- Nie dąsam się – powiedziała Cressida, spoglądając w bok, na kroczącą obok niej Elodie. – Dlaczego miałabym się dąsać? – zastanowiła się. Tak naprawdę wczorajszy marny popis na wyścigu nie miał wielkiego znaczenia w szerszym aspekcie, choć Cressie niewątpliwie czuła wstyd, że na sam koniec upadła i dała się wyprzedzić nawet nieszlachetnym osobom. W przypadku tak zakompleksionej, przejmującej się zdaniem innych (a zwłaszcza rodziny) osóbki łatwo było wpędzić ją w zażenowanie. Ojciec był wymagający i na pewno nie będzie zadowolony z jej popisu. – Nie poszło mi zbyt dobrze, ale może w przyszłym roku będzie lepiej. W tym trochę wyszłam z wprawy, miałam dłuższą przerwę – przyznała. Ostatecznie z powodu ciąży i urodzenia dzieci musiała na pewien czas zrezygnować z regularnych przejażdżek, które uskuteczniała przez większość życia, nawet w szkole. Dlatego też jej forma trochę podupadła, choć jak przystało na byłą lady Flint, nadal bardzo lubiła konną jazdę i wątpiła, żeby to się kiedykolwiek zmieniło. Nazwisko mogło się zmienić, ale nie to, co nosiła w sercu, co kochała przez całe życie. Nie mogły się też zmienić wartości i rodowe więzi. Szybko jednak postanowiła wyciągnąć przyjemniejszy temat. – Powiedz, jak tobie podoba się festiwal? Ja byłam w tym roku tylko na wiankach i wyścigu, ale William namówił mnie jeszcze, że warto odwiedzić jarmark. – Tak właśnie się spotkały: na jarmarku. Na mecz nie miała zamiaru się udać, ponieważ nie interesował ją tak plebejski sport jak quidditch, o wiele bardziej wolała obejrzeć stragany. – Czy coś wpadło ci w oko? Wiesz już, co chciałabyś kupić? – zapytała po chwili. Sama także zwróciła wzrok w stronę straganów, szukając czegoś, co skradłoby jej serduszko. William podarował jej małą sakiewkę i powiedział, żeby sama sobie coś wybrała, więc zamierzała z tego korzystać.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
— Lekka zmarszczka znaczy miejsce między twymi brwiami, również nieświadomie skubiesz dolną wargę, uciekając myślami w dal — kiedy mówi, chowa różane usta za rąbkiem wachlarzyka, choć spojrzenie wciąż nosi w sobie znamiona troski — Coś zdaje się dręczyć twe serce — zdradza ze smutkiem artystka, choć w słodyczy jej głosu nie sposób dosłyszeć współczucia. Naturalnie wiedziała o niezbyt chlubnym wyniku drogiej znajomej w zawodach jeździeckich, podobnie jak o prawdziwie zawstydzającym wystąpieniu kuzyna Percivala — miała jednak pewność, iż nie to bezpośrednio mogło wpływać na szczątkowe przygnębienie młodej malarki. Być może to tylko zmęczenie, wszak lady Fawley była nie tylko żoną, ale i matką, a dzieci nawet przy niewielkim zetknięciu potrafiły pozbawić sporych pokładów energii. A może to przez myśl o lordzie Flint, o jego oczach pozbawionych aprobaty względem córki, nieistotnym było, cóż dane było jej dokonać? Elodie słyszała o surowości Leandera i była szczególnie rada, iż jej papa był człowiekiem ciepłym względem swej perełki i nigdy nie traktował jej z lekceważeniem, bądź niechęcią, nawet jeśli pozornie zdawał się być mężczyzną nader zimnym dla arystokratycznego świata. Niemniej doznana porażka nie była zdarzeniem bolesnym, ani też przesadnie zawstydzającym, tak też współczucie nie było potrzebne.
— Naturalnie, jestem pewna, iż wiatr będzie ci sprzyjać bardziej niż innym — zapewnia grzecznie, ignorując niezbyt przyjemne szepty podświadomości głoszące, że prawdopodobnie w przyszłym roku niedane będzie jej stąpać po ziemiach Weymouth. Nie po gorszącej przemowie, którą wygłosił lord Prewett. Ale może to nie będzie to aż tak bolesna decyzja, w końcu festiwal nie był najbardziej szykownym wydarzeniem, nie wspominając już o osobach, które ich otaczały. Jego wyjątkowość tego roku — przynajmniej w przypadku Ellie — polegała li jedynie na tym, iż odbywał się on tuż po zaręczynach dziewczątka. Zmiana statusu panny na narzeczoną nadawała mu prawdziwie słodkiego smaku, a wspomnienia były czule zachowywane w pamięci — Mam też nadzieję, iż twoje maleństwa mają się dobrze. To okropny czas dla tak uroczych, niewinnych dzieciątek — dodaje zaraz, szczere przejęta. Bliźnięta Cressidy, choć widziane dosyć rzadko, były kochanymi, a zarazem nader kruchymi istotkami, wobec których perspektywa anomalii była nazbyt okrutna. Miała nadzieję, iż otoczone miłością nie odczuwają zbytnich niedogodności.
— Tegoroczny festiwal jest wyjątkowo przyjemny, choć przyznam, iż jest to bardziej zasługa towarzystwa, z którym spędzałam czas, niźli samego wydarzenia, czy organizatorów — mówi cicho, jakby zawstydzona tym, co właśnie rzekła. Nie było jednak w jej słowach ni grama kłamstwa, gdyby nie obecność znajomych, najprawdopodobniej przyjęłaby zorganizowane zabawy z rozczarowaniem, jako że jego symboliczność rozdmuchała znacznie w swej kolejnej powieści. Nie odnalazła jednak w tym prawdziwym tej mistyki, którą tchnął wprost z kart książki — Nieszczególnie. Z pewnością chciałabym dobrać kilka materiałów, nie są tak doskonałe, jakbym tego pragnęła, jednak niektóre wzory mogą wyglądać nader intrygująco w moich projektach — odpowiedziała, pozwalając, by urokliwą twarz ozdobił wesoły uśmiech. Miała kilka szkiców sukien, które najprawdopodobniej pojawią się w jesiennej kolekcji i pragnęła nadać im odświeżającego charakteru, przy czym nie naruszyłaby elegancji oraz stylu, jaki sobą reprezentowały. Ponadto potrzebowała magicznej wstążki, którą mogłaby udekorować książkę opatrzoną dedykacją od Damaris, jaką pragnęła sprezentować kochanej Elise na urodziny. Romans skryty byłby tuż pod przepiękną sukienką, szytą na miarę zgodnie z wytycznymi Elodie.
— Ach, Cressie. Wybacz mi, proszę moją naiwność i śmiałość, ale chciałabym również podarować coś lordowi Burke. Okazał mi wyjątkową dobroć oraz szczodrość w ostatnich dniach, nie jestem tylko pewna, cóż byłoby dlań odpowiednie — dodała zaraz, teraz to ona marszczyła ciemne brwi oraz dąsała się wyraźnie. Pragnęła sprawić przyjemność narzeczonemu, tkwiła w niej jednak obawa, że nie poznała się dostatecznie na osobie Quentina i jej prezent spotkałby się nie tylko z niechęcią, ale i karcącym milczeniem. Panowie na Durham bywali nieprzewidywalni, tonęli w pozorach i nie tak łatwo odkrywali przed młodziutką autoreczką swe karty — Zechcesz mi pomóc?
Tell me I'm the fairest of the fair
Ostatniego dnia po fatalnym zakończeniu meczu i pojawieniu się dementora na stadionie Sophia nie od razu wróciła do domu. Po tym, jak wraz z innymi aurorami pomogła w opanowaniu sytuacji i bezpiecznym przetransportowaniu przerażonych widzów z powrotem na ląd, postanowiła jeszcze zajść na chwilę na jarmark. Wciąż rozmyślała o tym, co się wydarzyło, a co nie powinno mieć miejsca, gdyby wszystko działało tak, jak należy, ale świat stawał na głowie.
Po pojawieniu się dementora prawie nie myślała już o tym, co działo się wcześniej, nie przejmowała się już tym, że nie zdążyła zdobyć żadnego punktu zanim został złapany znicz. Choć kiedyś w Hogwarcie mecze były ważnym elementem szkolnej rutyny i zależało jej na wynikach, teraz w dorosłości jej priorytety wyglądały zupełnie inaczej.
Mogło się wydawać, że na jarmarku było spokojnie, choć pierwsze szepty już zdawały się krążyć wśród odwiedzających. Przypuszczała, że wiadomości o dementorze szybko rozejdą się po całym festiwalu, a później dalej, dlatego musiała się pospieszyć ze swoim zakupem póki stragany jeszcze stały.
Parę dni temu kupiła już sobie fluoryt, ale zauważyła wtedy jeszcze jeden interesujący przedmiot. Znacznie droższy, dlatego poważnie wahała się nad jego zakupem, ale dzisiejsze zajście pchnęło ją do tego, by jednak wyposażyć się w przedmiot mogący zwiększyć jej ochronę przed zgubnym działaniem czarnej magii. W jej aurorskim fachu każda pomoc mogła okazać się przydatna. Jako auror nie zarabiała aż tak mało, a że i tak rzadko wydawała pieniądze na przyjemności (bo i tak większość czasu spędzała w pracy), więc mogła sobie pozwolić na taki zakup.
Poprosiła sprzedawcę by zapakował dla niej broszę z alabastrowym jednorożcem. Była to dość nietypowa ozdoba jak dla Sophii która nie lubiła błyskotek, ale najważniejsze były właściwości i działanie. Dopiero po zakupie i starannym schowaniu broszki w wewnętrznej kieszeni szaty poszła po swoją miotłę i wróciła do domu, ostatecznie opuszczając tegoroczny Festiwal Lata.
| zt.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Brodziła w płytkiej, chłodnej wodzie, nieśpiesznie spacerując przez wybrzeże w Weymouth. Kolejny dzień Festiwalu Lata był słoneczny i gorący, lecz zarazem niezwykle przyjemny. Przed szkodliwymi promieniami chroniła głowę pod słomkowym kapeluszem z szerokim rondem, ozdobionym niebieską wstążką. Dobrze pasował do letniej, białej sukienki z kilkoma niebieskimi kokardkami, na którą panna Pomfrey się dziś zdecydowała. Nie zwykła się stroić, lecz Festiwal Lata był tradycją, świętem. W lewej ręce trzymała pantofle, które zdecydowała się kilka chwil wcześniej zzuć. Wychowała się nad morskim wybrzeżem i uwielbiała takie spacery, a w chłodnym, deszczowym Londynie zdecydowanie jej tego brakowało, zwłaszcza odkąd nie działała teleportacja. Spacerująca z Poppy pod ramię przyjaciółka gorąco namawiała ją, aby wzięły udział w konkursie kulinarnym, który miał odbyć się niebawem, lecz uzdrowicielka przecząco kręciła głową raz za razem. Wciąż uczyła się gotować i we własnym przekonaniu daleka była od perfekcji. Nie miała szans z bardziej zaprawionymi w kuchennych bojach gospodyniami domowymi, nie chciała więc się ośmieszać. Obiecała jednak, że pojawi się na miejscu, aby Reginę wesprzeć, a także Sally, która ponoć także zamierzała spróbować swych sił.
Zanim jednak udały się na miejsce, gdzie odbyć miała się kuchenna konkurencja, kobiety skierowały swe kroki w stronę jarmarku. Poppy osuszywszy stopy założyła pantofle i podążyła za przyjaciółką. Straganów było całe mnóstwo! Aż nie wiedziała gdzie patrzeć. Ledwo podeszła jednego sprzedawcy, a zdołał wcisnąć jej zasuszony kwiat paproci (nie zdołała odmówić skuszona wizją poprawy nastroju swych gości) i słoiczek z muszelkami. Wręczyła kilka monet czarodziejowi, a już po chwili Regina ciągnęła ją za rękę, by przymierzyć chustę haftowaną włosiem jednorożca i wstążki do włosów. Poppy uznała to za zbyt strojne, lecz Regina podarowała jej to jako spóźniony prezent urodzinowy, głupio więc było odmówić.
Najwięcej czasu spędziła przy stoisku z naprawdę cennymi artefaktami. Zaciskała usta patrząc na cenę pięknego, wykonanego ze złota sierpa, lecz czarownica o ciepłym uśmiechu i szczerym spojrzeniu zapewniała, że pomoże jej w warzeniu eliksirów. Z ciężkim sercem wręczyła jej więc odliczoną kwotę, decydując się jeszcze na kilka odłamków spadającej gwiazdy, które mogła wykorzystać podczas warzenia eliksirów.
Czuła wyrzuty sumienia. Straciła zdecydowanie zbyt wiele złota, a powinna była oszczędzać. Z nietęgą miną odchodziła od straganu, lecz starsza czarownica złapała ją za rękę. Po kilku chwilach w kieszeni sukienki panny Pomfrey znalazł się także niewielki woreczek z pyłem, który w rzeczywistości nosił nazwę pyłu złamanych serc - ale o jego działaniu miała dopiero się przekonać.
Regina złapała ją pod ramię i obie udały się na plażę, gdzie miał odbyć się konkurs kulinarny.
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
Spojrzała na znajomą; rzeczywiście na jej jasnym czółku widniała lekka zmarszczka i od czasu do czasu przygryzała usta, ale to zdarzało jej się często. Ostatnio wieloma rzeczami się zamartwiała. Niełatwo było być w tych czasach młodą żoną i matką, więc całkiem sporo trosk znaczyło jej piegowate oblicze i malowało się w spojrzeniu, które o wiele częściej niż dawniej bywało płoche i wystraszone.
Kiepski wynik w wyścigu wydawał się niczym w porównaniu z obezwładniającym lękiem o bezpieczeństwo dzieci i rodziny. Stanowił głównie cios dla jej dumy i świadomość, że jej ojciec nie byłby usatysfakcjonowany, bo choć zdecydowanie nie był złym ojcem, tak od potomstwa wymagał wiele. Ale czy miał znaczenie w jakimś szerszym aspekcie, w odniesieniu do innych lęków i nieprzyjemnych zdarzeń? Nie. Możliwe jednak, że Cressida po prostu wolała zająć myśli jakimś błahym zmartwieniem, by pozostawić mniej miejsca tym poważnym. Łatwiej było zamartwiać się błahostkami, które nie przygniatały jej tak mocno jak obawy o dzieci i bliskich. Na wątłe, delikatne plecy dziewczątka spadło w tym roku zbyt wiele trosk.
- Trochę tego jest – przyznała w odpowiedzi na jej słowa. – Choć staram się o tym nie myśleć, to czasami się nie udaje. Tak naprawdę chciałabym, żeby moim jedynym zmartwieniem był tylko ten wyścig i obawa o dezaprobatę ojca – dodała. Tak pewnie byłoby w normalnych czasach i tak powinno to wyglądać.
Cressie również nie mogła być całkowicie pewna, że w przyszłym roku pojawi się na festiwalu. To zależało od tego, jaki będą mieć do niego stosunek godne rody, zwłaszcza jej panieński. Jeśli ojciec zabroniłby jej iść na festiwal, posłuchałaby go, choć lubiła Weymouth, a zwłaszcza coroczne wyścigi oraz łowienie wianka przez jej męża. Ale nie chciałaby, żeby ktoś pomyślał, że przejawiała niestosowne poglądy.
- Zaiste, okropny – powiedziała cicho, znów niespokojnie przygryzając wargę. – To ciężki czas dla wszystkich, ale dla dzieci w szczególności. – Niepokój o dzieci często spędzał jej sen z powiek do tego stopnia, że poważnie rozważała wysłanie ich wraz z opiekunką do krewnych Williama we Francji, by znalazły się z dala od anomalii póki sytuacja się nie uspokoi. Byłaby gotowa nawet znieść tę rozłąkę i jedynie sporadyczne wizyty, żeby zdobyć pewność, że będą bezpieczniejsze i nie ucierpią na niestabilności magii, a tutaj były zagrożone. Kiedy William podsunął jej taki pomysł krótko po majowym wybuchu była oburzona myślą o rozstaniu z dziećmi, które powiła tak niedawno, ale z czasem coraz bardziej przychylała się do jego zdania.
- Tak, możliwość spotkania się z dawno niewidzianymi znajomymi jest niewątpliwym atutem, choć sama uczestniczyłam tylko w wyścigu, robiłam też wianek by mój mąż mógł go dla mnie wyłowić, a drugiego dnia byłam na nocy spadających gwiazd, gdzie napotkałam inną znajomą. Ale w ostatnich miesiącach tak rzadko opuszczam dwór w innym celu niż odwiedzenie moich rodziców i rodzeństwa... – przyznała; i jej nie zależało zbytnio na większości wydarzeń, najważniejsze odwiedziła, no i najistotniejszy był fakt, z kim spędzała chwile. Mimo że Cressie była osóbką tak nieśmiałą, i ona potrzebowała w swoim życiu ludzi.
- Czy twój świeżo upieczony narzeczony złowił twój wianek? – zapytała nagle. – Och, to byłoby takie romantyczne! – Choć wydawało jej się, że Burke’owie nie są zbytnio romantyczni. Elodie za to miała w sobie tyle dziewczęcego uroku i romantyzmu, że mogłaby nimi obdzielić kilka osób. Na nakrapianych policzkach Cressidy pojawiły się jednak rumieńce. Pamiętała własne zawstydzenie kiedy się zaręczyła i odpowiadała na niezliczone pytania o narzeczonego. A choć była tak nieśmiała i niepozorna, nie musiała długo czekać na to, by ktoś chciał się z nią zaręczyć. – William pierwszy raz złowił mój w lato tuż po moim ukończeniu szkoły, a kilka tygodni później dowiedziałam się, że zostaniemy narzeczeństwem – wyznała; można było uznać, że tamto złowienie wianka było prorocze, ale być może jego ród starał się o zdobycie dla niego ręki Cressidy już wcześniej, kiedy młódce wydawało się, że złowienie jej wianka to tylko romantyczny gest i nic więcej. – Chętnie pomogę ci coś wybrać. Wiesz może, w czym twój narzeczony gustuje? Tak mniej więcej? – zapytała, bo nie miała pojęcia, czym mógł się interesować tajemniczy lord Burke. W przypadku Williama sprawa była raczej prosta, bo już go poznała na tyle, by poznać jego gusta, ale w przypadku obcych mężczyzn spoza rodziny? Nie miała pojęcia. Istniało też duże prawdopodobieństwo, że rzeczy które podobały się dziewczątku raczej nie przypadłyby do gustu mężczyznom. Dlatego też czuła się leciutko zawstydzona, że miała doradzać w wyborze podarku dla mężczyzny którego nawet nigdy nie widziała, ale bardzo chciała pomóc Elodie. – Muszę też wybrać coś ładnego dla mojego męża – dodała po chwili. – I może znajdę również coś dla siebie – mówiła wciąż, z uwagą oglądając piękne chusty tkane włosiem jednorożca. Były i takie w rodowych barwach Fawleyów czy Flintów.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Z dłońmi wsuniętymi w przepastne kieszenie skórzanej kurtki, przemierza dziarsko teren Festiwalu — trochę przy tym błądzi, należy to przyznać otwarcie, acz błądzenie to obfituje w szereg całkiem intrygujących widoków. Od śnieżnobiałych jednorożców, spoglądających na młodzieńca prawdziwie potępieńczo, jakby podświadomie wiedziały, cóż ten niecnota potrafił z pannami czynić, po gęste knieje gdzie można się zagubić na pół dnia i malinami objeść, a jakieś dziwne gobliny machają na ciebie rękami wkurzone, więc bierzesz nogi za pas. Tylko tak po męsku i z godnością, a nie jak jakiś gołowąs z kącikami ust umorusanymi sokiem z soczystych owoców. Totalnie nie mógłby się tak zachować. Nu-uh. Przecież z niego człek na schwał i tej wersji wydarzeń się trzymajmy. Niemniej przeciera w razie czego rękawem usta, rozglądając się w zaintrygowaniu. Czarodziei ciągle przybywa, każda połać ziemi zdaje się być zapełniona kolejnymi sylwetkami o przeróżnych kształtach, drżącymi w podekscytowaniu, gdy nadchodzą kolejne wiadomości o zorganizowanych atrakcjach. Ernie myśli, że to takie całkiem fajne, tak ekscytować się i przejmować, zapominając przy tym o wszelkich przykrościach czających się tuż za granicą jakże malowniczego Weymouth. W sumie on też by tak chciał, może niekoniecznie zapominać, bo trochę niepokojąco ignorował wszystko to, co się dookoła działo, ale takie przeżywanie konkurencji nadchodzących było interesujące. Problem w tym, że on to by tylko na ten quidditch poszedł, chociaż też nie bardzo, bo przeczuwał, któż weźmie udział w meczu i jakoś tak w niego echo upiorogacka sprzed lat miotnęło. No więc jak widać, niezbyt on się tak mógł cieszyć i radować, chociaż nie zaprzeczyłby, że poprzednie dni były wyjątkowo przyjemne. Towarzystwo samych niewiast działało wprost kojąco na jego zmysły, biorąc pod uwagę, że ostatnimi czasy ograniczał się głównie do przebywania w Błędnym albo Ruderze, co kończyło się jakimś festynem parówek, bo młody Bott nie potrafił ogarnąć sobie współlokatorek. Lady Lana była jedynym pocieszeniem dla oczu, choć jej półprzezroczystość nieco mąciła doznania estetyczne.
Średnio więc radosny, snuł się przez dobrych kilka godzin pośród tłumów, aż wreszcie dane było mu doczłapać się na jarmark. W zaintrygowaniu obserwował te wszystkie błyskotki, na które nigdy nie będzie go stać (ale to nic, bo wie, że na tą jedną jedyną wyjątkową biżuterię, będzie mógł poświęcić wszelkie swe nikłe nakłady finansowe) oraz szaty, robiące z osób je noszących totalnego kretyna. Kilka kamyków wyglądało interesująco, juchtowa szarfa przyprawiła go niemalże o wewnętrzny wylew, biorąc pod uwagę jej cenę a wszelkie te medaliony i amulety wywoływały w jego przygnębiająco luźnej sakiewce kompleksy. Przez chwilę patrzył na parę turkawek, ale komu on by mógł je dać? Bojczukowi? To byłoby dopiero niepokojące! Nie, nie, nie! Kręci głową sam do siebie, chcąc przejść do kolejnego stanowiska, gdy zauważa jakiś ruch kątem oka, a potem słyszy porządne łupnięcie tuż przed nim. Kłębowisko brązowych włosów wydaje się jakby znajome, tak też Ernie kuca przed poszkodowaną, twarz na dłoni podpierając.
— Więc...lubisz padać do stóp wszystkim, czy to ja tak cię zauroczyłem, że aż nie mogłaś się oprzeć? — pyta Prang jakże subtelnie, brew jedną unosząc. Jednocześnie wyciąga w stronę pozornie obcej dziewczyny rękę, bo mimo wszystko, co ona tak leżeć będzie i się opalać. Do pionu ją, czy coś.
— Och, Cressie. Jakże bym chciała, byś w ogóle zmartwień nie doznawała, nawet tych najbardziej błahych — mówi cicho, z odpowiednią dawką przygnębienia oraz troski w głosie. Bycie dobrą kompanką wymagało empatii, a tej przecież lady Parkinson nigdy nie mogło zabraknąć! Spojrzeniem wyłapała prześliczne buciki, których zastosowanie mogło być zaiste wielce przydatne, jeśli chodzi o odświeżanie szat, jednak obiecała sobie już, na co wyda monety zalegające w sakiewce i z żalem musiała przejść obok pantofelków — Jestem pewna, że wszystko w końcu się ułoży, a twoje maleństwa będą mogły dorastać zdrowo oraz bezpiecznie — pociesza ją, choć nie jest tego taka pewna. Jaki świat przyjdzie ujrzeć dzieciom Evandry oraz Inary? Czy jej własne potomstwo — które z pewnością się pojawi, bowiem Elodie nie była wybrakowana, jak poprzednia małżonka lorda Burke. To było wręcz niepodważalne! — również będzie musiało trwać w niepewności? Ach! Kręci zaraz główką, cóż to za pesymistyczny nastrój osiadł na barkach arystokratek, czyż nie powinny one cieszyć się przyjemnym południem pozbawionym trosk? Jeszcze zmarszczki jakieś zamajaczą na gładkich twarzach, a to byłby prawdziwy koszmar!
— Och! Mi dane było spędzić trochę więcej czasu tutaj, chociaż nie wzięłam udziału w żadnej konkurencji. Po prostu nie mogłam! Nie wiesz nawet, jak pani matka była mi wdzięczna za moje postanowienie, słyszała, że podczas zbierania malin panny natykały się na niedźwiedzie, agresywne magiczne stworzenia oraz gobliny! — aż skryła twarz za wachlarzykiem, zgorszona okropnie. Prewettowie powinni bardziej dbać o jakość oraz bezpieczeństwo organizowanych przez siebie wydarzeń, jakże można było dopuścić te bestie do dziewcząt hołdujących tradycji? Przecież tam były arystokratki! Zgroza! — Nie brałaś więc udziału we wróżbach? Niewielka to strata moja miła, choć los zaklęty w woskowych figurkach był całkiem interesujący — mówi po chwili, jakoś tak pogodniej. Nie potrafiłaby żyć jak Cressida, skryć się pośród rodzinnej rezydencji i trwać wiecznie w jej murach. Uwielbiała brać udział w wernisażach ulubionych artystów, pomagać w organizacji balów charytatywnych (a już zwłaszcza tych, mających wspierać rodowy rezerwat jednorożców), zajmować się najnowszymi kolekcjami w domu mody, bądź po prostu brylować pośród szlacheckiej socjety. Jednak bycie żoną nie było podobne byciu panienką, czy to wolną, czy zaręczoną stąd obowiązki były zgoła inne. Tak się przynajmniej Elodie wydawało.
Słysząc wzmiankę o narzeczonym, nie odjęła wachlarzyka od różanych ust, jeno spojrzeniem jakoś płocho, w niemym zawstydzeniu uciekła. Był to zabieg sprytny i nieco fałszywy, gdyż artystka odczuwała przede wszystkim dumę. Była przecież taka młodziutka, a powierzono jej tak ważną rolę, jaką było naprawienie stosunków między zwaśnionymi rodami. Duma ta ukrywała nader zręcznie uczucie zdrady, jakie się z tym wiązało. Miała czasem wrażenie, iż została po prostu odprawiona do ponurego zamczyska.
— Czy złowił? Ach, Cressie! On nie złowił, a zdobył mój wianek, walcząc niebywale dzielnie z żywiołem. Już obawiałam się, iż prąd morski porwie moją kwietną plecionkę, jednak lord Burke w swej imponującej stanowczości, nie zezwolił na to — zwierzyła się, czując jak policzki okrywa róż. Cóż to był za przyjemny dzień! Jakby wyrwany wprost z kart jej opowieści, idealny pod każdym względem — Zapewne, gdy tylko cię dostrzegł, już wiedział, iż jesteś dla niego wyjątkowa pod każdym względem. Tak się cieszę, wyglądacie razem na szczęśliwych! — uznała w zamyśleniu. Lady Fawley miała niebywałe szczęście, tak wiele małżeństw przecież wypełniał chłód oraz dystans! Oni zaś wyglądali na przepełnionych harmonią oraz zadowoleniem.
— Och, on...lord Burke gra przepięknie na fortepianie, jest również niebywale zdolnym alchemikiem. Nawet zdobył na festiwalu nagrodę za swe talenta! — westchnęła przeciągle, zadowolona bardzo. Zmarszczyła zaraz brwi — Nie chcę jednak podarować mu nic, co ma związek z eliksirami, czy zielarstwem. To musi być coś wyjątkowego — dodaje, przyglądając się kolejnemu stoisku. Białe kryształy nie miały w ich przypadku żadnego zastosowania, gdyż żadne z nich — czy aby na pewno? — nie narażało swego jakże cennego życia. Turkawki natomiast były dziecinne oraz zawstydzające, bo co jeśli to Ellie będzie częściej myśleć o lordzie, niźli on sam? Pozostawał jeszcze...och! — Może świetlny bursztyn? Jest bardzo ładny, sądzisz, że wtopiony w srebrną broszkę, byłby przyjemnym prezentem? Czy może to zbyt śmiałe? — pyta swą towarzyszkę. Nie posądzała Quentina o noszenie czegoś więcej ponad sygnet rodowy, bransolety oraz amulety natomiast wydawały się być domeną kobiecą. Za to brosza przypinana do szaty, wpasowywała się w elegancki styl mężczyzny. Tylko znaczenie podarku, było nader wieloznaczne — Co powiesz na zasuszony kwiat paproci? Ma taką przyjemną aurę, lord William z pewnością ją doceni — proponuje, gdy i Cress postanawia coś dla swego partnera znaleźć. Orzechowe tęczówki przy okazji kierują się ku chustom, a krytyka niemalże od razu weń jaśnieje. Nie, nie, nie, cóż to za okropne dobranie kolorów! Znaleźć coś godnego uwagi będzie prawdziwą udręką!
Tell me I'm the fairest of the fair
— Lordzie Nott. Nigdy nie przestajesz mnie zaskakiwać…
Tak. W tym momencie raził ją jego fałsz i dwuznacznosć jego wypowiedzi. Póki jeszcze nie nabrała pewności, czy ktokolwiek nie przysłuchiwał się ich rozmowie, zachowała bezpieczną kurtuazję. Nie mogła otwarcie odmówić skorzystania z wyciągniętego do niej ramienia, ale opierając się na nim, przerzuciła wzrok na kosztowności prezentowane na kramiku, przy którym stali.
— W takim razie tą zmianę uznaję za bardzo dobrze wydane pieniądze — wydała się uszczypliwa, bo skoro zwrócił jej uwagę, że nie prezentowała się dobrze w tej fryzurze, powinna wydać się zawiedziona, nie ukontentowana tą informacją. Nie mogła jednak długo pozostawić tą wypowiedź bez odpowiedniego dopełnienia. Nie chciała przecież wyjść na nieuprzejmą. Dlatego dodała dla sprostowania:
— Ponieważ w takim razie twoja obecność mi schlebia, skoro pomimo niezaspokojenia twoich estetycznych wrażeń, ze wszystkich mijanych dzisiaj znajomych twarzy zdecydowałeś się właśnie na moje towarzystwo.
Przenosisz do niego spojrzenie, pod pretekstem sięgnięcia po białą perłę, uwalniając się spod jego ramienia.
— Biała perła? Czy skromne okulary?
Wyciągnęła do niego dłoń z klejnotem, w drugą łapiąc ramki szkieł, które zaraz nałożyła na nos. Być może widząc świat za sprawą magii jeszcze wyraźniej, przynajmniej teraz udałoby jej się dostrzec w nim choć odrobinę oczekiwanej przez nią skruchy za to, czego się wobec niej dopuścił lata temu.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Meandrowanie między straganami mimowolnie przywołało wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to wymykałem się spod opieki guwernera, uciekając w świat migoczących feerią barw błyskotek, przyziemnych słodyczy, o których w Wilton mogłem tylko śnić, a także pamiątek i talizmanów, których działania wówczas jeszcze nie rozumiałem. I choć było mnie stać na to wszystko, nie mogłem mieć niczego. Bo przecież nie wolno było nam mitrężyć fortuny na jakieś prostackie świecidełka z jarmarku Prewettów. Tak to wyglądało. Abi nawet w kierunku jarmarku nie spoglądał. On zawsze był bardziej ułożony, lepiej się wypowiadał, lepiej spełniał oczekiwania ojca i ogólnie wszystko z nim było lepiej. Znaczy, to nie tak, że żyłem w jego cieniu. Wbrew pozorom było raczej na odwrót. Z tym, że ja zawsze miałem problemy z niesubordynacją, więc koniec końców był między nami jakiś dziwny wyścig, w którym każdy ścigał się do celu zwanym uwaga rodzicielska zupełne innym torem i w całkowicie inny sposób.
No, a ja gdzieś po drodze zabłądziłem.
Błądziłem też wtedy, kiedy jeszcze miałem mleko pod nosem. Możecie mi wierzyć lub nie, ale to było prawie jak ryzykowanie własnym życiem. Te ucieczki. Adrenalina. Buszowanie na jarmarku. I lizanie cukierka przez papierek. I choć od tamtych czasów wiele wody w Tamizie upłynęło, gubienie się pośród gwaru festiwalu przywoływało te ciepłe wspomnienia ulotnego lata, posmak wolności i beztroski. Z tą różnicą, że tym razem miałem ze sobą sakiewkę pełną własnych galeonów. No i nie czułem na karku oddechu żadnego guwernera. Do wyścigu nad Durdle Door było jeszcze trochę czasu - a ja doskonale wiedziałem, czego szukać pośród oceanu drobiazgów, bo choć jarmark oferował górę intrygujących przedmiotów, aby się do nich dostać, musiałem wpierw przebrnąć przez grząskie bagna nieciekawego asortymentu. Interesował mnie przede wszystkim fluoryt. Wielu aurorów chwaliło sobie talizman z tego surowca, wielu nosiło go przy sobie - wspomagał działanie białej magii, co mogło okazać się niezbędną kontrą dla nieustępliwych anomalii. Drugim przedmiotem miała być bransoleta z syrenich włosów. Tutaj wybór okazał się dość szeroki, oferując najróżniejsze sploty - tak różne, iż wręcz z trudem znalazłem ten najprostszy i najskromniejszy. Uciąłem sobie wcale niekrótką pogawędkę ze sprzedawcą - wypytując jegomościa także o lusterko dwukierunkowe, którego jedną parę chciałem zakupić z myślą o tej małej, uciekającej wszy, z rozczarowaniem odkrywając, że na całym jarmarku nie było już ani jednej pary takich luster.
No cóż, najwyraźniej Oscar jeszcze przez jakiś czas miał czuć wolność i swobodę...
zt
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Do moich nozdrzy dolatywały cudowne zapachy, a oczy nie wiedziały na czym się skupić. Tyle kolorów, tyle kształtów! Mały pantofelek już wylądował w mojej kieszeni obok białych kryształów, ale nie zamierzałem na tym poprzestać. Niestety nie byłem bogaczem, ale nie zamierzałem sobie dzisiaj żałować - jak często jestem w takim miejscu, jak często mam okazję kupić sobie tak cudowne rzeczy? - Żartujesz? Tych straganów jest tak dużo! Zanim dojdziemy do ostatniego to zapomnimy co było przy pierwszym. Idźmy na żywioł! - Nie żebym minutę temu wspominał, że nie chcę zbankrutować. Cóż, szybko zmieniam zdanie, to nie tylko kobiety tak mają. Jak powiedziałem, tak zrobiłem, szybko zauważyłem kolejne ciekawe rzeczy. - O, spójrz na te chusty z włosia jednorożca! Myślę, że by do ciebie pasowała ta czerwona - bez pytania przykładam ją do jej opalonej twarzy, po czym podaję sprzedawczyni odpowiednią ilość srebrnych sykli. Uśmiecham się do siostry i podaję jej spontaniczny prezent z lekkim ukłonem. - Proszę! - Nawet nie mam zamiaru mówić za co ten prezent, należy jej się za wszystko. - Merlinie, widzisz to? Widzisz? To też muszę mieć - zauważam statuetkę elfa, która podśpiewuje piosenkę Celestyny i od razu czuję potrzebę, żeby ją posiadać. Na szczęście była tania, ale kolejne rzeczy, które wpadły w moje ręce, już niezbyt. Ostatecznie szedłem z torbą, do której włożyłem jeszcze zakupiony fluoryt i juchtową szarfę. - Najbardziej jestem zadowolony z tej śpiewającej figurki - postawię ją na umywalce w łazience, Florence będzie musiała jakoś to przetrwać.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
W końcu jednak, dostając przymusowy dzień wolny - że niby każdemu się należy - leżała na łóżku w pustym domu wgapiając się w sufit. Cily wyszła na dyżur i nie miała za wcześnie wrócić, a ona zdążyła już posiedzieć kilka godzin u taty i teraz nie wiedziała za bardzo co ze sobą zrobić. W końcu zgramoliła się z łóżka i ruszyła do niewielkiej kuchni w której zdarzało jadać im się wspólnie posiłki. Dzisiaj zamierzała przygotować kolację dla Cily, bo wiedziała jak ciężką pracę posiadała. Sądziła nawet, że cięższą i bardziej wymagającą, niż jej. Ona jedynie ściągała klątwy, pomagając aurorom, czasem ratownikom, jeśli znaleźli jakąś na miejscu. Jednak Cily.. Cily pomagała ludziom i narażała swoje życie właściwie codziennie. I robiła to bez mrugnięcia okiem i z dobrym sercem wyciągniętym zaraz na dłoni. Podziwiała ją czasem, mimo tego, że to ona była starsza. I kochała całym sercem, tak, jak kochała i Rubeusa i swojego brata. Byli oni, przeciwko światu i miała nadzieję, że szybko się to nie zmieni.
Zrobiła sobie trochę zielonej, łagodnej herbaty. Taką lubiła najmocniej i zasiadła na krześle w kuchni zerkając przez okno. Woreczek z runami leżał na stole, sięgnęła do nich przyzwyczajenia. Przez chwilę przesuwała dłoń między kamieniami, by gdy poczuła że dłużej już nie chce czekać - sięgnęła po jeden z nich. Hagalaz, tak, kryzysu który był jednym ze znaczeń runy zdecydowanie mogła się spodziewać. Dzień miał jeszcze przed sobą trochę godzin. Może winna wybrać się na jarmark, wybrać coś dla Cily - wątpiła, że zainteresowałaby się czymś dla siebie. W końcu zdecydowała, że tak, pójdzie tam. Bo czemu nie? Wsunęła się w długą spódnice w kolorze zieleni a na ramiona założyła koszulową bluzkę. Ale szybko pożałowała tego wyboru, bo spódnica - mimo że ładna - trochę jej się plątała pod nogami i nim zauważyła co się dzieje, leciała już w kierunku ziemi, bez możliwości ratunku, na samym środku jarmarku. Galopujący buchorożec miał w sobie więcej klasy niż ona. Gdy usłyszała znajomy głos uniosła spojrzenie, ale tylko je, nadal leżąc, jakby niepewna, czy nie połamała się cała. Bo dałaby sobie rękę uciąć, że gdy upadła aż ziemia się zatrzęsła. Dmuchnęła w górę, wywijając wargi. Chcąc w ten sposób odsunąć włosy które opadły jej na twarz.
- Pomóż Prang, bo chyba złamałam sobie ducha. - wypadło na wydechu, gdy spróbowała podeprzeć się dłońmi, ale zaraz opadła na ziemię z powrotem, poddają pierwszą walkę. Wdech, jeden, drugi, a potem trzeci powoli motywowały ją do kolejnej próby sięgnięcia do wyciągniętej dłoni. W końcu złapała ją, ale bez doraźnej pomocy pewnie nie była w stanie sama dźwignąć się do pionu.
for angels to fly
Gdyby wszystko było po staremu, teraz głównym problemem dziewczęcia byłoby to, czy sprosta byciu matką i odpowiedniemu wychowaniu swoich dzieci. Ale przez anomalie i inne zajścia, o których szeptano nawet tutaj, na festiwalu, przyszłość wydawała jej się malować w ciemniejszych barwach, tak jak nie malowała się nigdy dotąd. To ściskało delikatne serduszko dziewczątka strachem, choć bała się też odtrącenia przez rodzinę, a także myśli, że komuś z nich mogłoby się coś stać.
- Mam nadzieję, że tak będzie – szepnęła. Chciała, żeby wszystko się ułożyło i to jak najszybciej. Żeby jej dzieci mogły bezpiecznie dorastać, by rozłąka nie musiała być konieczna. Chciała nie musieć bać się o najbliższych, nie zasypiać z obawą, co jeszcze zepsują anomalie. Zasypiając często łkała ze strachu, regularnie musiała pić uspokajające ziółka. Nigdy nie była odważna. Trudniej było też uciec od takiej rzeczywistości, choć jarmark wydawał się miejscem sielankowym i spokojnym, zupełnie jakby nic złego się nie działo. Ludzie próbowali w obecnych trudnych czasach chwytać się wszelkich dostępnych iskierek szczęścia i radości.
- Ale nie myślmy o tym na razie, skupmy się na tym, co dobre i miłe, dobrze?
I Cressie próbowała się skupić na zawartości straganów oraz na rozmowie z dawną szkolną znajomą. Wolała też skupić się na przyjemniejszych tematach niż anomalie i inne lęki, i tak poświęcała im za dużo myśli.
- Także słyszałam, że las obfitował w niebezpieczeństwa – wzdrygnęła się. – Poważnie myślałam nad zbieraniem malin, ale ostatecznie nie poszłam tam, i chyba w takim razie nie mam czego żałować. – Cressie uwielbiała lasy, ale wolała omijać zagrożenia. – Na wróżby również nie dotarłam, więc nie wiem, jaki kształt ukazałby mi się na wodzie.
Cressida nie zawsze żyła w taki sposób. Nie zawsze ukrywała się w czterech ścianach przed całym światem. Przed wybuchem anomalii uwielbiała wyjścia do galerii sztuki, wernisaże i w tego typu miejsca. Po ślubie była też stałym gościem w rodzinnym domu, nie wyobrażając sobie, że miałaby nie odwiedzać Flintów przynajmniej raz w tygodniu. Przed ślubem spędzała wiele czasu w lasach Charnwood. Dopiero od paru miesięcy okopywała się w posiadłości, opuszczając ją dość rzadko, bo tajemniczy zanik możliwości teleportacji znacząco utrudniał jej podróżowanie – a będąc damą nie wypadało jej korzystać z plebejskich środków transportu, jak miotły. To wcale nie bycie żoną trzymało ją w dworze, tylko strach przed tym, co czyhało poza nim. William nie wywierał presji i przymusu, choć oczywiście się o nią martwił.
Cressida jeszcze nie wiedziała, że i jej małżeństwo już za dwa tygodnie zostanie upolitycznione, kiedy to oba rody zawrą sojusz. Mąż utrzymywał ją w niewiedzy co do planów, które niewątpliwie były już snute przez mężczyzn z obu rodów. Była tylko kobietą, nie mówiono jej nic ważnego, trzymano z dala od trudnych spraw. Zdawała sobie jednak sprawę, że Elodie czekało trudne zadanie, miała poślubić mężczyznę nie z neutralnego, a z wrogiego rodu, wyznającego zupełnie inne podejście niż dworscy i próżni Parkinsonowie. Mimowolnie zmartwiła się o delikatną, uroczą Elodie, czy aby w zimnym Durham nie zwiędnie, choć nie widziała na jej twarzy rozpaczy i strachu przed czekającą ją znaczącą zmianą w życiu. Mówiąc o złowieniu jej wianka przez narzeczonego wydawała się pełna ekscytacji, a nawet podziwu wobec wybranego jej mężczyzny.
- Och, to naprawdę cudownie! – ucieszyła się. – Może i w waszym przypadku to będzie szczęśliwy znak, że właśnie on złowił twój wianek? – zastanowiła się. – Tamtego dnia dwa lata temu byłam pewna, że nikt nie złowi mojego wianka i będę jedną z nielicznych panien, które opuszczą wybrzeże samotnie. – Kompleksy mocno trzymały się delikatnego dziewczątka o zaniżonej samoocenie. – Ale pojawił się William. A rok temu i teraz łowił mój wianek już jako mąż – dodała, także się rumieniąc na myśl o swoim małżonku rzucającym się w fale po jej plecionkę. Później zawsze przynosił jej wianek i osadzał go na jej włosach, po czym całował ją w czółko i razem szli tańczyć w okolicy ognisk, a potem spacerowali razem. Cressida dobrze czuła się w towarzystwie męża.
- Wydajesz się darzyć narzeczonego pozytywnymi uczuciami. Polubiłaś go? – zauważyła, słysząc jak Elodie wychwala zalety lorda Burke’a. Ale to dobrze, jeśli łączyły ich pozytywne relacje, może opuszczenie rodziny nie będzie dla Elodie tak trudne? Cressie mimo przyjaznych relacji z mężem z początku ciężko było się przystosować do nowego miejsca, nawet jeśli nowa rodzina z taką ciekawością podchodziła do jej talentu, który ojciec często bagatelizował, zawsze skupiony na bardziej praktycznych zajęciach i niezainteresowany sztuką. – Wydaje mi się, że to dobry pomysł, o ile narzeczonemu nie przeszkadzałby ten kwiat paproci znajdujący się w środku, symbol kojarzący się z Prewettami. – Podejrzewała, że Burke’owie nie darzyli Prewettów zbytnią sympatią. – Ale ładnie wyglądałby w formie broszy. Te też wyglądają ładnie – zerknęła na inne kamienie, jej uwagę przykuł onyks czarny, według sprzedawcy mający chronić przed ciężkimi odmianami chorób i podstawowymi truciznami. Poważnie się nad tym zastanowiła. – Tak, może kupię dla nas do domu kwiat paproci – przytaknęła na propozycję Elodie, po czym zajęła się chustami. Postanowiła kupić jedną dla siebie, a także po jednej dla siostry, matki i kuzynki, które nie mogły tu przybyć, oczywiście wybierając te w ładnych kolorach dobrze harmonizujących się z rodowymi barwami. Wciąż jednak rozglądała się za czymś specjalnym dla swojego męża. Póki co sprzedawca spakował dla niej kwiat paproci i kilka chust, ale to nie był koniec zakupów, w sakiewce brzęczało jeszcze trochę monet.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Zmieniła się. Nie tylko fizycznie, bowiem chociaż krótkie włosy odejmowały jej uroku, odsłaniając smukłą szyję, to prawdziwa metamorfoza zaszła głębiej. W tonie głosu, jakim się do niego zwracała, w spięciu ramion, reagujących wyprostowaniem na jego widok, w spojrzeniu z ukosa. Wrogim, ale wyciętym w kształt uprzejmości.
- Słynę z niespodzianek - skwitował z szerokim uśmiechem, wcale nie kłopocząc się tym, że nawiązuje do niespodzianki dla Blaithin przykrej, upokarzającej, zostawiającej ją w roli tej byłej. A mogło być tak pięknie - jej długie włosy mogły spływać na smukłe ramiona. Ciągle wpatrywał się w nią z mieszaniną niedowierzania, rozbawienia i innych zaprzeczających sobie emocji. Była towarzystwem niewygodnym i nęcącym jednocześnie, doskonałą zabawą na dzisiejsze popołudnie. Grą, której nie mógł sobie odmówić.
Uniósł lekko brew, słysząc zjadliwy komentarz i już miał odparować na niego równie ostro, gdy dokończyła go w iście arystokratycznym stylu. Chętnie przyklasnąłby: wyrobiła się. Gdzieś zgubiła resztki niewinności, dorosła, gdy się o nią starał była przecież ledwie dziewczęciem, podlotkiem wepchniętym zbyt wcześnie w kryteria dorosłości. - Nie mógłbym sobie odmówić przebywania z tobą, Blaithin. Dawno się nie widzieliśmy - skomentował uprzejmie, wyczuwając niechęć, z jaką mu towarzyszyła. Pozornie prezentowała się doskonale, ale od razu wymknęła się z jego ramion, przy pierwszej, dość marnej okazji i jeszcze mniej sensownym wyjaśnieniu. Kto by pomyślał, że bardziej interesujące od niego okażą się jakieś perły i okulary. Poczuł się wręcz urażony, wydął usta, wygięte w wyrazie lekkiego niezadowolenia. Przesunął spojrzeniem po Blaithin: krótkie włosy niezwykle go drażniły, czuł się tak, jakby pozbawiła się jednego z piękniejszych elementów jej wyglądu - ze złośliwości, tylko po to, by zepsuć mu możliwość oceniania jej. I do tego te okulary. - Obrzydzasz się specjalnie? - spytał z pozoru nonszalanckim tonem, dając upust swej rosnącej irytacji. - Polecałbym kapelusz, by przykryć to, co stało się z twoją fryzurą - dodał prawie czule: i prawie troskliwie zsunął okulary z nosa kobiety, oddając je sprzedawcy, pilnując, by jego dłoń nie dotknęła tej innej, brudnej, handlarskiej. - Pokażę ci ustronne stoisko, będziesz zachwycona - zaproponował tonem nieznoszącym sprzeciwu, tym razem wykorzystując chaos przepychających się wokół nich ludzi, by opiekuńczym gestem wesprzeć Fawleyównę ramieniem. Mocno zacisnął dłoń na jej ręce, popychając ją w bok, w mniej uczęszczane rejony jarmarku - w miarę naturalnie i delikatnie.
— Postąpiłaś bardzo mądrze Cressie, bardzo łatwo w tych lasach natknąć się na nieprzyjemności. Na przykład złośliwe wróżki, okropność — przytakuje, wzdrygając się jednocześnie, gdyż wspomnienia od razu ciągną ku niefortunnemu spotkaniu z chochlikami podczas zbierania kwiatów. Chciała wypleść najpiękniejszy wianek z możliwych, gdy okrutne stworzonka ją zaatakowały i nawet jeśli dzięki temu odnalazła ujmujący zagajnik, tak nie mógł on wynagrodzić jej odczucia zgorszenia — Jestem pewna, że kształt ten byłby dla ciebie pomyślny — zapewnia, acz ma w sobie przeświadczenie pewne, że woskowa figurka nie byłaby tak szczęśliwa, jak Ellie. W końcu blondynka wylosowała serce! Czyż to nie wspaniały oraz jakże romantyczny znak od losu?
Być może to właśnie on nakazywał spoglądać jej z nadzieją w nadchodzące dni, miast spędzać wieczory na zamartwianiu się oraz łzach spływających po porcelanowych policzkach. Obawiała się bardzo wkroczenia w rodzinę, której członkowie nie tylko nie byli przychylni jej własnej, ale również należeli do całkowitego przeciwieństwa panów na Gloucestershire i to martwiło ją szczególnie. Śmiertelnie bała się wyobcowania oraz ciszy, przygnębiających murów i niechętnych spojrzeń. Chociaż lord Craig Burke okazał się być całkiem miłą osobą, nie wiedziała, czy podobna rzecz miała się z rodzeństwem jej narzeczonego. Lady Elvira onieśmielała swym przenikliwym spojrzeniem, lord Marcus zaś wydawał się absolutnie niezainteresowany nadchodzącym mariażem jego syna. To było takie dziwne! Jednak Quentin miał w sobie taką pewność, jego obecność zaś napawała o dziwo otuchą, tak też chciała zaufać jego słowom. Z czasem będzie szczęśliwa u boku tego mężczyzny, póki co musi po prostu ukazywać światu nie tak znowu fałszywe podekscytowanie i wesołość. Które dziewczę nie marzyło przecież o ślubie?
— Mam taką nadzieję Cressie — przyznaje cicho Elodie, choć ma w sobie smutne przeświadczenie, iż nie był to znak od przeznaczenia, a pewnego rodzaju obowiązek arystokraty. W końcu rolą narzeczonego było zdobyć wianek swej wybranki — lecz nawet jeśli był to obowiązek, nie umniejszało to zaciętości, jaką się wykazał — Nie mów tak, jesteś przecież najsłodszą pośród wszystkich dam. Nie mogłabyś tego dnia pozostać samotna, lord William miał tego świadomość i musiał zdobyć twój wianek, nim jakiś inny lord sięgnąłby po niego — lubiła sobie wyobrażać, iż związek Fawley był faktycznie pchany uczuciem zauroczenia lorda, nie zaś zabiegiem mającym zjednać sobie przychylność kobietki, wiedząc jednocześnie o zaręczynach. Sama Elodie nie musiała się troskać o to, któż zdobędzie jej wianek w zasadzie nigdy. Była przyjemną, śliczną osóbką, więc samotność nie mogła jej grozić, czy nie tego dowodził pierścionek na jasnym paluszku?
— Lord Burke wykazuje się niebywałym taktem, szacunkiem oraz uprzejmością. Bardzo trudno jest pozostać obojętnym na jego dobroć, jaką mi okazuje przy każdej okazji — mówiąc to, jest nieco onieśmielona, jakby wciąż nie była pewna, jak powinna odnosić się do swego przyszłego męża. Nic jednak co powiedziała, nie było kłamstwem, bowiem powoli ten przygnębiający człowiek zjednywał sobie przychylność szlachcianki. Miał też wyjątkowo ładne oczy, a Elodie zawsze doceniała ładne elementy gromadzące się wokół niej — Nie sądzę, aby to właśnie kwiat mógł być problemem — zauważa. Nie przejmowała się symboliką Prewettów, bardziej tym iż kamień działał, jeśli podarowano go ukochanej osobie i nie wiedziała, czy powinna tak łatwo szafować czymś o tak wielkim (jej skromnym zdaniem) znaczeniu. Nic jednak innego nie wydaje się być wartym uwagi — Wezmę go — oświadcza. Lord Burke zawsze wyglądał na chłodnego w obyciu, może zaklęta ozdoba zdoła wnieść trochę ciepła do jego życia. Odbiera zakup z troską, zaraz jednak palcem wskazuje na kilka wypatrzonych chust oraz wstążek, parę drobiazgów również przyciąga wzrok, lecz nie traci na nie cennego czasu. Wszystko co chciała zostało zakupione i ładnie spakowane.
— Masz ochotę udać się później na herbatę? Chodzenie w tym słońcu trochę męczy — proponuje rudzielcowi, altany ustawione przy wybrzeżu zachęcają do leniwych wypoczynków i to im pragnęła się raptownie oddać.
Tell me I'm the fairest of the fair
Jeszcze przed ceremonią zaplatania przez kobiety wianków Louvel postanowił pokręcić się po terenach Weymouth. Rzadko miał okazję do przechadzania się po ziemiach Prewettów i trudno było mu się dziwić, jednakże skoro i tak zrobił już przyjemność matce pojawiając się w tym miejscu, to postanowił wykorzystać dłużący się czas oczekiwania. Słyszał, że szukanie odpowiedniego do wieńca kwiecia potrafi trwać nawet kilka godzin, co przerażało i zadziwiało jednocześnie. Zatem bez zbędnych ceregieli zaczął szukać interesujących miejsc lub ludzi, chociaż - co dziwne - nie zamierzał z nimi rozmawiać. Dzisiaj miał być biernym obserwatorem patrzącym na całe to plebejskie wydarzenie z oddali, bez przesadnej angażacji jakiejkolwiek partii umysłu.
Nie miał ochoty na wymyślanie tematów do błahych rozmów - zresztą zamierzał ofiarować swe krasomówstwo kobiecie, której wyłowi wianek. Nie, nie wiedział jeszcze kimże ta kobieta będzie, lecz nastawiał się psychicznie do tego, że może nawet nie zdołać się wbić w niewieści świergot o niczym.
Z ponurymi myślami oraz oszczędnym uśmiechem mającym je przykryć ruszył w kierunku stoisk jakie wypatrzył z oddali. Niespiesznie podążał ścieżką jaką kroczyli inni amatorzy niezwykłych przedmiotów po czym zaczął uważnie, niczym sęp wypatrywać najciekawszych okazów. Kilka rzuciło mu się w oczy - wprost wymarzone dla brata, z którym ostatnio stosunki uległy pogorszeniu. Wbrew woli Lou. Zatem schował dumę do kieszeni i wybrał kilka naprawdę interesujących perełek - w tym dosłownie czarną perłę mającą zapewniać wigor. Przyda się zdziadziałemu Magnusowi jak stwierdził w duchu młodszy Rowle. Ciekawy wydawał mu się również fluoryt, który podchwycił w dłoń oraz bransoleta z włosów syreny, niezwykle piękna. Nagle zatęsknił za wybrzeżem - dobrze, że plaża znajdowała się nieopodal, może nawet wybierze się tam z partnerką na dzisiejszy wieczór. Zebrał te wszystkie rzeczy i zapłacił każdemu z handlarzy, skinieniem głowy dziękując za udaną transakcję. Zakupy umieścił w kieszeni szaty - na szczęście zdołały się tam zmieścić. Obszedł jeszcze kilka kramów zdobywając jeszcze kilka drobnych przedmiotów dla Arleen oraz dalszych krewnych i dopiero potem ruszył w kierunku wybrzeża, gdzie miało odbyć się tradycyjne wydarzenie.
zt
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset