Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
Ostatnie dni były dla Aurelii niezwykle dziwne. Z jednej strony niepokoiły ją długie dni bez kontaktu ze strony Alpharda, których przyczyny na próżno szukała, gdy ostatnie spotkanie twarzą w twarz zakończyło się zaskakująco dobrze. Rozmyślił się? Rodzice zmienili zdanie? Nie wiedziała, zauważając, że w ostatnich dniach również nie poruszano tematu jej zaręczyn w domu. W ogóle. Na próżno próbowała podsłuchiwać, szukać, podpytywać, gdy wszyscy zgodnie, jak jeden mąż, milczeli. Żyjąc w nieprzyjemnej niewiedzy, snuła się korytarzami posiadłości, rzadziej w minionym miesiącu wychodząc na spacery do lasu, który spowity mgłą wydawał się nawet arystokratce niepokojący. Uznała więc, że dla własnego dobra będzie trzymać się blisko zamku i stajni, chociaż brak spacerów był dla niej ciężki. Wpadła w dziwną monotonię, sporadycznie mając dnie, gdy opuściła komnaty na zaledwie kilka minut, żeby potem zamknąć się w nich z powrotem. A tam myślała, zbyt wiele; przeglądała korespondencję skrytą w pudełku pod łóżkiem, którą powinna była spalić już kilka lat temu, bo teraz na własne życzenie dobijała się listami od Lupusa i od byłego, martwego narzeczonego. Miała wiele wątpliwości, a największą wcale nie był brak informacji o jej zaręczynach, a to, jak to się wszystko później potoczy. Miała również pewne wyrzuty sumienia, tym bardziej nieprzyjemne myśli, gdy uświadomiła sobie, że po ewentualnym ślubie zamieszka pod jednym dachem z młodszym Blackiem, z którym jeszcze dawniej łączyło ją coś więcej, niż przyjaźń. Z drugiej strony zaś uznała, że może lepiej by się stało, gdyby do zaręczyn nie doszło w ogóle; przyzwyczaiła się już do życia jako stara panna, której niedoszły mąż umarł zaledwie kilka dni przed ślubem.
Podobny dzień pełen wątpliwości miała zaledwie dwa dni temu i zaledwie też te dwa dni temu postanowiła, że jednak pojawi się na tegorocznym festiwalu. Wcześniej dość długo zastanawiała się, czy powinna była pojawiać się w Dorset w inny dzień, niż ten, w którym odbywał się wyścig, wszak nie bawiło jej ani zbieranie malin, ani plecenie wianka, choć w przypadku tego drugiego wiedziała, że matka nie pozwoli jej pominąć tradycji. Ucieszyła się więc z propozycji kuzyna, który zamierzał towarzyszyć jej podczas obchodu po festiwalowym jarmarku, a jednocześnie być jej wsparciem przy mierzeniu się z tłumem ludzi. Nie znosiła tłumów, więc zjawienie się tu tym bardziej było nie lada wyzwaniem.
Idąc z Flavienem pod rękę, rozglądała się po straganach, starając się odszukać tego najmniej oblężonego, a gdy taki odnalazła – pociągnęła kuzyna w tamtym kierunku.
– Dobrze, że się ze mną tutaj wybrałeś – powiedziała, wodząc wzrokiem po zebranych na blacie rozmaitych kamieniach – dawno nie mieliśmy okazji do spokojnej rozmowy. Jak się mają sprawy w operze? – Spytała, pamiętając, że jeszcze jakiś czas temu Flavien uskarżał się na brak śpiewaczek; najpierw dobrych, spełniających wymogi opery, a później jakichkolwiek. Chociaż sądziła, że kuzyn po prostu był zbyt wybredny i szukał wśród zwykłych kobiet istot mitycznych, pięknych syren, nie powiedziała mu tego jeszcze wprost, uznając, że nie jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, by wypowiadać się o jakiejkolwiek dziedzinie artystycznej. Sama zaledwie grała na fortepianie i układała piękne kompozycje kwiatowe, nigdy jednak nie fascynował jej śpiew, czy malarstwo, o którym miała znikome pojęcie.
Don't underrate it.
Szum morza był upajający, syk ognia trawiącego polana i szum traw obrastających wydmy przygrywał mu niczym swoistego rodzaju orkiestra. Nie przysłaniał pierwszych skrzypiec, zrodzonych z rozbijających się o brzeg fal, z chrzęstu piasku uciekającego na boki pod ciężarem ciała. Druella przymknęła na chwilę powieki, zapominając się w tej pierwotnej, miłej dla ucha muzyce, wdychając pachnące solą i wodą powietrze. Udało jej się zgubić wianuszek dziewcząt, które rozpierzchły się po straganach, uginających się od zagranicznych łakoci, magicznych utensyliów i budzących ciekawość zwojów. Wśród manuskryptów, figurek, mis pełnych suszonych kwiatów i owoców tak słodkich, że kręciło się w głowie, na pewno czyhał na nią przedmiot, którego mogłaby zapragnąć. Wśród delikatnych tkanin i szeleszczących kartek w opasłych tomiszczach na pewno skrywało się coś, do czego jej serce zapłacze tego wieczora, a co zapewne trafi w jej ręce. Była Rosierem, zawsze dostawała to, czego pragnie, ale przechadzanie się pomiędzy stolikami w gronie rozchichotanych, hałaśliwych i przepełnionych entuzjazmem dziewcząt nie należało do czynności, którym chciałaby się poddać. Przynajmniej nie w tej chwili.
Pozwoliła im odejść, wśród chichotów i nawoływań wygłaszając pełne przekonania obietnice o tym, że zaraz do nich dołączy. Że za parę chwil razem będą buszowały wśród delikatnej biżuterii, afrodyzjaków i zaczarowanych wstążek do włosów. Wiedziały zapewne, tak samo dobrze jak ona, że to puste, miłe słowa, że nie znajdą pokrycia w rzeczywistości. Wiedziały i godziły się na to. Znały ją przecież. Jej kuzynki, znajome z Beauxbatons, dziewczęta, którymi się otaczała. Znały ją na tyle, na ile pozwoliła się poznać. Solene była zupełnie odrębnym przypadkiem, ale nie widziała jej od czasu pogoni za malinami, a wtedy nie było czasu na rozmowy. I choć wypatrywała ukochanej przyjaciółki uparcie, przez cały dzień umykała jej błękitnemu spojrzeniu niczym senna mara.
Otworzyła oczy, ostatni raz nabierając w płuca haust chłodnego, orzeźwiającego powietrza. Tłum przy straganach przerzedził się nieco, gdy spragnieni tańca i wyśmienitego wina czarodzieje ruszyli w kierunku głównego ogniska. To był doskonały moment na to, by prześlizgnąć się niezauważoną i spokojnie, bez pospiechu, bez ponaglających głosów nad głową rozejrzeć się w oferowanym asortymencie. Podtrzymując palcami delikatny, zwiewny materiał czerwonej sukienki, Druella ruszyła w kierunku drewnianych stołów, oświetlonych pieczołowicie magicznymi lampami.
Jej wzrok prześlizgiwał się po przepełnionych straganach, zatrzymywał się to na tej, to na innej rzeczy. Obróciła w palcach magiczne szpilki do włosów, ugasiła pragnienie kilkoma soczystymi malinami, racząc sprzedawcę słodkim uśmiechem i paroma syklami. Zatrzymała się na dłużej przy ingrediencjach do eliksirów, ale nie było wśród nich niczego, czego nie miałaby już w swojej pracowni – lub czego nie mogła zdobyć w Londynie, bez najmniejszego zresztą wysiłku. Bez większego zainteresowania palcami skrytymi pod koronkowymi rękawiczkami przewracała stronice w księgach, z rozbawieniem obserwowała jak dwie zaczarowane wiewiórki baraszkują na belkach podtrzymujących zadaszenie jednego ze straganów. Zatrzymała się na dłużej dopiero przy mieszkach z suszem, które zawsze zabierała ze sobą do domu. Co prawda zdążył się ich nazbierać cały stosik, ale Druella miała słabość do tych sentymentalnych pamiątek z sierpniowych wieczorów, gdy nic nie było skomplikowane, a beztroska radość przepełniała powietrze. Otworzyła jeden z nich, zaciągając się słodko-słonym zapachem, a później zapłaciła zadowolonemu handlarzowi i ściskając zdobycz w dłoni, ruszyła dalej.
Zaczynała już tracić nadzieję, że dostrzeże wśród tych drobiazgów coś, co mogłaby podarować Solene – nie widziały się wszak dość długo, a ona lubiła sprawiać przyjaciółce przyjemność. Wreszcie jej spojrzenie padło na misternie wykonaną błyskotkę, pyszniącą się na aksamitnej poduszce zaledwie stragan dalej. Zrobiła krok w tamtą stronę, nieuważnie odwracając głowę przez ramię, gdyż przez moment zdawało jej się, że ktoś wykrzyknął jej imię. Ta sekunda wystarczyła, by kolejny raz w ciągu tego tygodnia wpadła na kogoś z impetem, by została zmuszona do zrobienia kroku w tył, w celu ocalenia godności i równowagi. Powstrzymując przekleństwo, poderwała wzrok w górę i zamarła niczym rażona zaklęciem petryfikującym, napotykając oczy Ramseya.
- Ty... - zaczęła, ale głos uwiązł jej w gardle. Nie widziała go... Ile właściwie? Kilka tygodni, miesięcy? Nie pojawił się na przyjęciu zaręczynowym, za co dziękowała opatrzności, bo tamten wieczór był wystarczającym koszmarem. Nie wiedziała dlaczego nie przyszło jej do głowy, że może go spotkać na Festiwalu Lata. Ze wszystkich możliwych osób...
- Masz problemy ze wzrokiem, Mulciber? Czy po prostu nie obchodzi cię, że są tu obecni również inni ludzie? - spytała gdy odzyskała głos, odruchowo zaciskając palce w pięść. Suszone kwiaty w ściśniętym woreczku zaszeleściły, zamieniając się w pył. Ten cholerny drań!
I zawsze miała przy sobie swoją nową lalkę od pani Solene.
Spojrzała na swoje dłonie.
– Zgubiłam Minerwę – powiedziała cicho do taty, zaraz znów patrząc na kram i po raz kolejny okręcając głowę, żeby rozejrzeć się po jarmarku. Dostrzegła jasną szatę pani Picks, rozmawiała z jakąś inną panią. Ładna, pleciona lalka z jasnymi włoskami zaplecionymi w dwa długie warkocze. Była w rękach opiekunki, więc i była bezpieczna. – Spodobają mu się, papo. – uśmiechnęła się szerzej. – A mi też byś kupił? Pobawiłabym się z Winnie’m smoka i rycerzy!
Jej młodszy brat był czasami nieznośny (zwłaszcza wtedy, gdy ciskał we wszystkich piorunami), ale w gruncie rzeczy uwielbiała spędzać z nim czas. I oczywiście z tym jego wymyślonym przyjacielem, chociaż nie bardzo go lubiła. Dzięki niemu zawsze miała kogoś, z kim mogła się pobawić, a to niezwykle ważne, kiedy ma się do dyspozycji tak olbrzymią przestrzeń i tak mało chętnych do zabawy.
Szybko policzyła na paluszkach, ile potrzebowali chust. Mamcia, babcia, ciocia Julia i pani Picks.
– Cztery! – zawołała pewnie, niemal z pretensjami, że jak to tata mógł podważyć jej skomplikowane rachunki! – Aparat? A co to aparat? – pretensje szybko umknęły ciekawości, która rozwiała jakikolwiek smutek zakradający do głosu. Była ciekawa nowości, zwłaszcza teraz, gdy choroba zdawała się być bliżej niej niż wszyscy pozostali krewni w rodzinnym domu.
Pan lord był całkiem miły – według Miriam – i całkiem uczynny. Nie wydawał się być zły na papę, papa na niego też, ale ich głosy miały w sobie coś z chłodu, coś z zimnych wiśni wyciąganych z mrażęcej szafki. Wiedza, że były słodkie, wcale nie okazywała się wystarczająca przy dyskomforcie, jaki towarzyszył chwytaniu ich w palce. Zmarszczyła lekko brwi, chociaż i to skupienie nie pozwoliło opaść rumieńcom. Nie przeszkadzała im w rozmowie. Dziadek ją zawsze strofował, kiedy odzywała się nieproszona. Nie lubiła być strofowana, nie lubiła słyszeć brzydkiej, ciemnej zieleni w głosie dorosłych.
– Brzmi pan jak dzikie konie galopujące po łące – nie mogła się jednak powstrzymać, więc odezwała się w końcu, absolutnie szczerze, nie przejmując się tym, że pani Picks mówiła, że lepiej nie zdradzać nikomu swoich myśli, bo to niegrzeczne i niepoprawne. – Bardzo ładnie pan brzmi. Papciu, wujcio Carrow ma konie, prawda? Ale one nie są dzikie?
Nigdy nie widziała na oczy dzikich koni. Skąd więc je wzięła? Czasami nie rozumiała sama siebie, ale jej instynkt był w niej tak silny, że czasami nawet nie czuła potrzeby posiadania pewnych informacji.
a może w ogródku na grządce
'Anomalie - DN' :
W Hogwarcie żadne drgania serca Sophii nie istniały. Kolegów traktowała wyłącznie jako kumpli do rozmów, psot czy gry w quidditcha. Żaden z nich nie interesował ją w innym aspekcie. Zakochiwanie się uważała wtedy za głupie i dziewczyńskie, znajdowało się poza sferą jej zainteresowania. Były dużo ciekawsze rzeczy – quidditch, pojedynki, wypady do Hogsmeade, przygotowania do pójścia na kurs aurorski... Zawsze była konkretna i raczej twardo stąpająca po ziemi. Na dziewczęta, które próbowały przypodobać się chłopcom, spoglądała z przymrużeniem oka i pewnym niezrozumieniem, bo sama nie odczuwała podobnych potrzeb. Tylko jeden James zdołał nieco zmienić jej podejście, bo był zupełnie inny niż wszyscy, których spotykała na swej drodze w Anglii, ale po jego śmierci wróciła do dawnego sposobu bycia. Każdemu mógł się zdarzyć taki moment, kiedy nie był do końca sobą, ale Sophia wierzyła, że tamten młodzieńczy epizod świeżo dorosłej nastolatki zachłyśniętej pobytem w kraju przodków już się nie powtórzy. Miała inne priorytety – pracę i Zakon Feniksa.
Jeśli Aldrich doświadczał kiedyś drgań serca, z pewnością jej to nie przeszkadzało. Była przekonana, że byłby świetnym mężem dla jakiejś miłej panny. Traktowała go jako swojego przyjaciela, który, choć parę lat starszy i znacznie spokojniejszy, już dawno temu zjednał sobie jej sympatię, nawet jeśli sama nie pamiętała, jak to się stało, że spokojny, starszy Puchon i roztrzepana, ciągle wpadająca w kłopoty Carterówna zaczęli ze sobą rozmawiać i spędzać coraz więcej czasu. Może czasem sprawdzało się powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają. Spokój Aldricha łagodził gorącą krew Sophii, uzupełniali się charakterami i umiejętnościami, co w tych czasach mogło być szczególnie istotne.
Opuścili zatłoczone wybrzeże. Ale w przeciwieństwie do innych par złączonych schwytanymi wiankami, nie kierowali się w pobliże ognisk. Sophia nie miała ochoty na żadne tańce ani inne romantyczne dyrdymały, choć towarzystwem Aldricha nie zamierzała wzgardzać, wolała jednak przyjacielską przechadzkę. Nie obchodziło jej też, jak to wygląda – spacer z mężczyzną i dzieckiem. Okolica na pewno oferowała wiele potencjalnych atrakcji dla małej dziewczynki, a spacer i Sophii mógł przynieść chwilę odprężenia i relaksu.
- Owszem, ale sama jestem zdumiona, że zgodziłam się na coś tak bardzo... dziewczyńskiego – stwierdziła. Nie była w końcu nastolatką, nie była w nikim zakochana, a jednak dała się namówić, by zrobić ten cholerny wianek i cisnąć go w wodę. – Ale tak, dla tych wszystkich dziewczątek szukających wielkiej miłości pewnie jest to sympatyczny zwyczaj.
Zamyśliła się na moment.
- Może przejdziemy się na jarmark? Zobaczymy, co mają ciekawego w tym roku – zaproponowała. Może uda jej się kupić sobie jakiś przedmiot sprzyjający cyrkulacji magii, na co specjalnie odłożyła trochę monet, zamierzała kupić też jakiś drobny prezent dla małej. – I tak, oczywiście chciałabym zagrać. W zeszłym roku się nie udało, no wiesz, to były początki mojej pracy jako aurora i nie było mi się tak łatwo wyrwać... Ale to atrakcja, na którą najbardziej czekałam, skoro kobietom niestety nie pozwala się walczyć z wiklinowym magiem. – Nie podobała jej się ta dyskryminacja. Była zdolną czarownicą, z zaklęciami i obroną przed czarną magią radziła sobie lepiej niż niejeden mężczyzna, w klubowych pojedynkach pokonała już niejednego. Gdyby tylko mogła, na pewno poszłaby na tę konkurencję, która wydawała jej się ciekawsza niż szukanie malin czy plecenie wianków. Niestety w wielu kręgach wciąż panowało myślenie, że kobiety są słabe i nadają się tylko do takich rzeczy. Miała więc nadzieję, że nie przegapi zapisów na mecz i uda jej się w nim zagrać, bo naprawdę tęskniła za grą, a jej umiejętności latania znacząco się ostatnio poprawiły i były bliskie tym z czasów szkolnych, bo od czasu zaniku teleportacji przemieszczała się głównie na miotle i dużo czasu spędzała w powietrzu.
Dotarli do jarmarku, gdzie Sophia zainteresowała się straganami i zaczęła czytać opisy produktów. Natychmiast zainteresował ją fluoryt, który według sprzedawcy miał zwiększać intuicję i wspomagać magię obronną.
- Co o tym myślisz? – zapytała Aldricha. – Słyszałam, że te kamienie naprawdę pomagają. Chyba zaryzykuję i sobie to kupię – rzekła, prosząc sprzedawcę, by zapakował jej jeden fluoryt. – A ty? Masz coś na oku? – zapytała, oglądając jeszcze inne towary. Niestety nie miała przy sobie zbyt dużej ilości monet, ale mogła kupić jeszcze jakiś drobiazg. Postanowiła kupić dla małej słoiczek z muszelkami, by miała pamiątkę z festiwalu. Z zakupu czekoladek natychmiast zrezygnowała, gdy sprzedawca powiedział, że działają jak afrodyzjak; to z pewnością nie byłby dobry prezent dla dziecka i wiedziała to nawet nieznająca się na dzieciach Sophia. Wybrała więc malinowe cukierki i śliczny słoiczek z muszelkami – tak, wydawały się dużo bardziej odpowiednim prezentem.
- Może my też się nimi poczęstujemy, skoro mają przywoływać zapomniane wspomnienia z dzieciństwa? – zapytała Aldricha, gdy sprzedawca ważył dla nich porcyjkę malinowych cukierków.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Kilka z tych tradycji może rzeczywiście traktują pewne rzeczy przestarzale. Ale akurat maga to zawsze mi szkoda, kiedy go tak palą. – powiedział, gdy wspomniała o wiklinowym magu. Znacznie lepiej patrzyło mu się na imponującą figurę górującą nad festiwalem niż rozmyślało o perspektywie zostania gwiazdą festiwalu, ryzykując przy tym, że się nieźle poparzy. Nawet gdyby chcieli mu za to zapłacić, nie zbliżyłby się do ogromnej kukły, gdy ta już zapłonie. Nie poszedł nawet oglądać walki z nim poprzedniego dnia; na dowód, że zakończyła się klęską maga miał tylko widok ogołoconego wzgórza w oddali. Miejsce bitwy zostało jednak w tyle za nimi, gdy dotarli w końcu na jarmark pełen kolorowych stoisk. Chrześnica z oczami wielkimi jak galeony na widok wspaniałości rozłożonych u jarmarcznych sprzedawców odciągnęła go w stronę stoisk z zabawkami nie czekając na Sophię. Najbardziej zachwyciły ją srebrzyste zaczarowane sylwetki zwierząt, a Aldrich uznał, upewniwszy się, że nowych podopiecznych nie będzie trzeba karmić ani wyprowadzać na spacery, że dwie wiewiórki to wcale nie przesada, kiedy ma się już w domu opasłą złotą rybkę i psidwaka i to też kupił u zadowolonego sprzedawcy. Zaczarowane gryzonie zaraz obsiadły ramiona siostrzenicy Ala i jęły swymi małymi łapkami zaplatać jej włosy w nieforemne warkoczyki. Zrozumiałym było, że nie pójdzie im tak dobrze, jak człowiekowi, ale Aldrich miał już swoją dumę wyćwiczonego w układaniu dziewczęcych fryzur wujaszka i trochę się na warkoczykach znał. Kiedy mała miała już swój prezent, ruszyli wstecz na poszukiwanie kupującej właśnie fluoryt Sophii. Obejrzał w międzyczasie zestaw białych kryształów, ale gdy wytwórca odkrywając w sobie zmysł do handlu zagaił, z kim podzieliłby się takim skarbem, zdębiał nieco i wycofał się z ich kupna. Na dobrą sprawę mógłby jeden z nich podarować nawet Sophii, w końcu nie musiała to być naprawdę ukochana osoba, a chociażby ktoś, kogo dobro i bezpieczeństwo leżało Aldrichowi na sercu. Może kupi kiedyś jeden dla swojej siostrzenicy, na przykład kiedy wyjedzie do Hogwartu... kiedy będzie już w tym wieku, na pewno zainteresują ją inne rzeczy niż słoiki muszelek, teraz wprowadzające ją w istny zachwyt.
- Dziękuję, Sophia, ale wiesz przecież, że nie musisz robić jej żadnych prezentów. – Aldrich należał do entuzjastów małych podarków, ale ilekroć ktoś, zwłaszcza bez okazji, dawał coś jemu lub małej, czuł się zobowiązany. Przyjrzał się oglądanemu przez przyjaciółkę fluorytowi. – Mówisz? Może i ja bym sobie taki sprawił… Widziałem też gdzieś jastrzębie serce, a może sokole… w każdym razie podobno pomaga uzdrowicielom w pracy, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć. – w końcu także poprosił o fluoryt dla siebie, a przeszedłszy dalej kupił także dwa zapachowe mieszki, jeden do domu, a drugi do pracy. Skoro nie zdecydował się na zakup zamrożonego ptasiego organu, niech chociaż zawieszony w dyżurce mieszek pachnący plażą przypomina mu o tym błędzie.
- Chętnie, dziękuję. – wziął sobie cukierka, gdy Sophia podsunęła mu torebkę.
Dobrze i miło szło się w jego towarzystwie, rozprawiając o festiwalowych atrakcjach.
- Pewne rzeczy mogłyby się zmienić – zauważyła. Sama bardzo chętnie poszłaby walczyć z magiem, lubiła wyzwania i okazje do ćwiczenia swoich umiejętności. To dlatego już w Hogwarcie chodziła do szkolnego Klubu Pojedynków, by później, w dorosłości, zmienić go na jego dojrzałą i prawdziwą wersję. Aldrich był bardziej zachowawczy i ostrożny, podczas gdy ona miała gorącą krew, i czasem tylko zdrowy rozsądek hamował ją przed robieniem rzeczy, których potem by żałowała. Bo mimo wszystko była rozsądna i miała instynkt samozachowawczy, rozumiała więc, że brawura nie zawsze popłaca, że czasem trzeba zatrzymać się w którymś momencie i nie przesadzić, choć ostatnimi czasy coś się w niej zmieniało, dojrzewała i rozumiała, że naprawdę szła wojna, dyszała im w karki, i że każdy z nich jeszcze ubrudzi sobie ręce i będzie musiał podejmować trudne decyzje. Na wojnie nie ma niewinnych, nie ma też miejsca na obojętność. Nie było od tego ucieczki, ministerstwo spłonęło, a anomalie nie odpuszczały, stanowiąc zagrożenie dla wszystkich.
Dotarli do jarmarku. Sophia kątem oka dostrzegła, że Aldrich oddalił się na moment do stoiska z zabawkami, gdzie kupił małej zaczarowane srebrzyste zwierzęta przypominające nieco patronusy. Były to wiewiórki; pamiętała, jak sama kiedyś, jeszcze przed anomaliami, przywoływała patronusa, pozwalając dziewczynce patrzeć na śmigającą po pokoju srebrną wiewiórkę utkaną z jej najczystszej magii.
Kupiła fluoryt z zamiarem zawieszenia go sobie na szyi, a także cukierki i słoiczek dla dziewczynki.
- Nie przesadzaj, to tylko cukierki i mały upominek – rzekła z rozbawieniem; przecież nie zbiednieje od kupienia takich małych drobiazgów, jako aurorka zarabiała całkiem nieźle, a z racji samotnego życia i spędzania jego większości w pracy i tak rzadko miała okazję do wydatków. Chciała chociaż w taki symboliczny sposób sprawić dziewczynce radość i pobawić się w przyszywaną ciocię, którą poniekąd była, jak pewnie inni przyjaciele Aldricha.
- Tak słyszałam od ludzi, którzy nabyli go w poprzednich latach. – I choć na ogół Sophia niezbyt wierzyła w jakieś amulety i tego typu sprawy, ani nie cechowała się zamiłowaniem do biżuterii i innych błyskotek, zdecydowała się kupić sobie fluoryt. Prosty, praktyczny naszyjnik z fioletowo-zielonym kamieniem był czymś, co do niej przemawiało. – Jeśli coś cię zainteresowało, może warto dopytać sprzedawcę o tego właściwości? Chociaż też nie wiem, jak zamrożone ptasie serce ma pomagać uzdrowicielom... – zastanowiła się, chowając swój zakup, a słoiczek z muszelkami wręczyła siostrzenicy Aldricha, poczęstowała ją też cukierkiem, by następnie podsunąć torebkę Aldrichowi. Na samym końcu sama się poczęstowała, oddalając się powoli od straganu i przechodząc na ubocze, by zrobić miejsce innym chcącym coś zakupić.
- I co zobaczyłeś? – zapytała, widząc, że zjadł cukierka. Odpakowała z papierka swój i także wsunęła go do ust, czując, jak malinowy smak rozpływa się na jej języku. A po chwili zobaczyła urywek wspomnienia z wczesnego dzieciństwa: swój pierwszy lot na dziecięcej miotełce, kiedy miała może dwa lub trzy latka. Zobaczyła swój salon, tatę uczącego ją, jak powinna trzymać dłonie na trzonku i śmiejącą się wesoło mamę mierzwiącą jej rudą czuprynę. Razem z tym wspomnieniem zalała ją fala nagłej nostalgii i tęsknoty za utraconą rodziną.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Na jarmarku znalazł się po raz drugi w trakcie trwania festiwalu. Za pierwszym razem kupił tylko susz z grzybów, który zamierzał spożytkować w towarzystwie Sigrun. Jeden z tajemniczych handlarzy przyrzekł mu jednak, że jeśli powróci, będzie miał dla niego coś szczególnego. Nie tracąc więc czasu na oglądanie świecidełek i błyskotek udał się prosto do niego, początkowo przeciskając się pomiędzy gromadką rozchichotanych dziewcząt, by wreszcie dotrzeć na sam skraj terenu pogrążonego w głośnym handlu. Czekał na niego, zupełnie jakby cieszył się, że znalazł kupca na niezwykły przedmiot, którego nie wystawiał z obawy przed aurorami i złodziejami, którzy mogliby go łatwo pozbawić. W milczeniu obserwował drewnianą szkatułę, którą wyciągał z lnianego wora. Kiedy mu ją przekazał, pozwolił sobie na jej rozchylenie. Ku jego oczom pojawiło się kilka przedmiotów, lecz wyłącznie jeden przykuł jego szczególną uwagę. Pierścień. Wzbudził też jego czujność — czy aby nie był zaklęty, czy po jego założeniu nie wydarzy się coś niespodziewanego. Handlarz rozwiał jego wątpliwości, gdy sam go założył, gdy krótko opowiedział jego historię. Zieleń malachitu wydobytego u podnóży Uralu wkutego w poczerniałe srebro przypominała błysk Avady. Gdy tylko wziął go między palce wyczuł, jak emanuje energią, czarną magią, mocą. Szybko sprawił, że Mulciber się nim zainteresował, działał doskonale, mamił zmysły, wzbudzał pożądanie w miłośnikach czarnej magii. Wsunął go na palec, a ten jakby od razu dopasował się do jego rozmiaru. Leżał jak ulał i wypełniał go wszystkim, co posiadał. To był dobry wybór, doskonały zakup. Mieszek monet przekazał sprzedawcy, oddając mu drewnianą szkatułę pełną skarbów. Nie interesowało go już nic więcej, mógł udać się na wybrzeże, w poszukiwaniu Cassandry, licząc, że pomysł puszczania wianków na wodzie wypadł jej z głowy. Zamierzał bokiem minąć grupę osób zgromadzonych przy straganach, wykorzystać wolną przestrzeń, by bez trudu przedostać się na drugą stronę, lecz z każdym krokiem zdawało mu się, że tłum gęstniał. Do jego uszu dotarły skrawki rozmów — o wydarzeniach ze zbierania malin, o konkursie alchemicznym, wróżbach i wiklinowym magu, ale również o śmierci; tych, którzy zostali pogrzebani w gruzach Ministerstwa Magii. Powstrzymał kpiący uśmiech, przemykając lekko pomiędzy czarodziejami, by w końcu zderzyć się z drobną, delikatną materią, którą rozpoznał jeszcze zanim doszło do przypadkowej wymiany uprzejmości. Druella Rosier nie była mu obca. Od razu rozpoznał pomiędzy mieszaniną różnorakich perfum, potu i jedzenia nutę przypasowaną wyłącznie do niej. Miała różaną podstawę, jakżeby inaczej. Pamiętał zapach jej skóry na karku, włosów, balsamów do ciała, a także woń ciężkich sukni, które nosiła. Dostrzegł jej profil, mignął mu gdzieś, pomiędzy innymi twarzami i ludźmi, a potem zniknął. Lecz chytry los i tak skrzyżował ich ścieżki.
Gdy na niego wpadła, zatrzymał się w miejscu, nie podejmując marnych prób pochwycenia jej czy pomocy w utrzymaniu równowagi; jak marmurowy posąg, spoglądający na nią z góry, chłodnymi oczami, kącikami ust lekko uniesionymi w aroganckim wyrazie. Poczekał chwilę, aż dojdzie do siebie, uświadomi sobie, że to nie sen — koszmar? — i wtedy uniósł brew.
— Nie narzekałem nigdy na problemy ze wzrokiem. Ty również nie miałaś moim oczom nic do zarzucenia— odparł z nutą rozbawienia w głosie.— Co więcej, miło cię widzieć, lady Rosier — dodał, tytułując ją jak należy, nie zwracając się do niej poufale, jak dawniej, kiedy jeszcze ich ciała czasem się ze sobą stykały, kiedy dystans nie posiadał wymaganego przez etykietę minimum. Pozwolił też, by w końcu na jego twarzy wykwitł uśmiech. Pełen cynizmu, pewności siebie i bezczelności. — Sama? Tutaj? — Rozejrzał się dookoła ostentacyjnie, włożył ręce do kieszeni i powrócił do niej spojrzeniem. — Biedak puścił twoją dłoń i zgubił się w tłumie?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Dni lipca mijały mu na snuciu wielu przemyśleń, których nie był pewien na tyle, aby móc się nimi dzielić. Nadejście sierpnia odrobinę zmieniło jego nastrój i nawet nie żałował, że jednak zdecydował się uczestniczyć w Festiwalu Lata. Radosna atmosfera tej imprezy na chwilę uciszała rozterki, tłumiła niewygodne odczucia. Kroczył wzdłuż drewnianych straganów spokojnie, spojrzeniem sunąc po zaproponowanych przez kupców pozycjach do sprzedaży. Niektóre towary były bardziej intrygujące, inne mniej, ale i tak to bardziej wzrok uczestniczył w wyborze podarku niż umysł dociekający właściwości poszczególnych przedmiotów. Trudno byłoby nie zauważyć, że większość potencjalnych kupców częściej szukała prezentu dla innej osoby niźli czegoś pożytecznego dla siebie. Sam poddał się tej tendencji instynktownie, uważnie spoglądając na kolejne pozycje przy kolejnych straganach.
Stoisko z kryształami przykuło jego uwagę. Ulokowane zostało blisko środka ciągnącego się rzędu podobnych straganów. Dostrzegał minerały o różnych kształtach, barwach, a nawet zapachach, rzecz jasna wszystko prezentowało się w sposób jak najlepszy. Zaciekawiły go bliźniacze kryształy, którym przyglądał się z ogromną uwagę, jakby przeszycie ich wzrokiem pozwoliło mu dotrzeć do prawdy, jaką skrywają. Te dwa białe kryształy, od których nie mógł oderwać wzroku.
– Do czego można się nimi przysłużyć? – spytał w końcu sprzedawcę, przenosząc na niego spojrzenie ciemnych oczu, wyrażających szczere zaintrygowanie.
– To prezent przeznaczony dla par – oznajmił starszy mężczyzna, gładząc przy tym swoją długą, krzaczastą, ciemną brodę. – Gdy obdarzy się bliską osobę, drugim kryształem, tym do pary, wówczas można zawsze sprawdzić, czy jest bezpieczna. Zabarwiony na czerwono kryształ informuje, że bliska osoba jest zagrożona.
Alphard zmarszczył brwi w konsternacji i ponownie zwrócił całą swa uwagę na dwa kryształy. Niby niepozorne, a jednak bardzo praktyczne. Poznanie ich natury sprawiło, że w myślach zawitał mu obraz Aurelii. Wydało mu się to dziwne, ale zarazem na swój sposób odpowiednie.
– Kupię parę tych białych kryształów.
Przekazał żądaną zapłatę bez mrugnięcia okiem i cienia żalu. Wyciągnął dłoń po kryształy, następnie schował je we wewnętrznej kieszeni marynarki.
| z tematu
and giving it up
Wiedział, że tak to się skończy! Nie przeszkadzało mu to - kupi jej te figurki rycerzyków. W tym momencie pozwoliłby jej nawet na chodzenie w spodniach jeżeli właśnie tego by sobie zażyczyła, byle tylko sprawić jej choć odrobinę radości w tym okrutnym i niesprawiedliwym świecie. - Dobrze, Mirciu, też ci kupię - zgodził się, nawet jeżeli nie był przekonany do tej zabawy. Po prostu nie był fanem smoków.
- A ja dalej uważam, że pięć. Wyciągnij rączkę - poprosił, po czym zaczął po kolei zginać jej palce. - Jedna dla mamy, druga też dla mamy, trzecia dla babci, czwarta dla pani Picks, a piąta dla cioci Julki - pstryknął ją w nos, żeby za bardzo nie przejmowała się swoją pomyłką. Każdy czasem popełniał błędy choćby nie wiadomo jak dobrze znał się na swojej wiodącej dziedzinie. Archibaldowi też zdarzało się popełniać błędy, chociaż w jego przypadku konsekwencje bywały o wiele poważniejsze.
- Aparat to... hmm... to takie coś, co samo maluje obrazy. Ale tak bardzo szybko! Klikasz guzik i już, gotowe! - W związku ze swoim arystokratycznym wychowaniem o mugolach wiedział jedynie tyle, że nie korzystają z magii i nawet nie wiedzą o jej istnieniu. Prawdę mówiąc, dopiero przystąpienie do Zakonu kazało mu głębiej zapoznać się z tematem i musiał przyznać, że ich technologia go fascynowała! Słowa mugole nie korzystają z magii zaczyna uważać za kłamstwo.
- Muszę przyznać, że nie tylko ciebie zaskoczył ten list. Też wydawało mi się, że rola gospodarza przypadnie komuś innemu - odpowiedział zgodnie z prawdą, niemniej nawet przez sekundę się nie wahał, kiedy tylko przeczytał propozycję wuja. Takie okazje nie zdarzały się często, trzeba było z nich korzystać i przynosić chlubę rodzinie. - Anthony, darujmy już sobie te miłe słowa - był zmuszony powiedzieć, kiedy kolejny raz pochwalił jego przemowę. Archibald wiedział skąd ta grzeczność - było mu głupio przez to jak postąpił parę lat temu. I bardzo dobrze, bo miał ku temu powody! Niemniej dla Archibalda to i tak było trochę wymuszone - wolałby z nim szczerze porozmawiać zamiast kontynuować tę gadkę szmatkę, ale może to faktycznie nie było na to najlepsze miejsce. Plotki szybko się roznosiły, szczególnie w ich szlacheckim półświatku. - Tak, skarbie, wujek Carrow ma konie i aetonany - prawdę mówiąc, sam nie wiedział czy przypadkiem nie ma również dzikich koni gdzieś w swoich lasach. - Ale wątpię, żeby były dzikie - zaryzykował, najwyżej ktoś lepiej poinformowany wyprowadzi kiedyś Miriam z błędu. - W takim razie życzę powodzenia - bo cóż innego mógłby mu w tym momencie powiedzieć? Chociaż chyba naprawdę życzył mu jak najlepszego wystąpienia, nie żywił do niego aż takiej urazy, żeby cieszyć się z jego nieszczęścia.
and began again in the morning
– Po prostu głupio mi za moje zachowanie sprzed lat – odezwał się w końcu. Myślał, że takie słowa powinny być dobrym początkiem do całej reszty. Ulżyło mu, trochę, ale czuł się odrobinę lepiej, odrobinę pewniej. Nie chciał się nie wiadomo jak tłumaczyć, bo to by było bezsensowne. Owszem, przeżywał wtedy swoje smutki, ale… to nie wyjaśniało tego, dlaczego przy gorszym dniu wysłał Prewettowi list odradzający mu jego obecną żonę. Żonę, która była matką tej małej uroczej lady. Spojrzał na małą Miriam... Teraz dopiero czuł swój wstyd, którego nie czuł przed latami. – Dlatego chciałbym cię przeprosić za te wszystkie gorzkie słowa, które ode mnie otrzymywałeś. Chociaż powinienem przeprosić twoją żonę jako pierwszą.
Uśmiechnął się do rudowłosej dziewczynki, gdy usłyszał skomentowała jego głos. Dzikie galopujące po łące konie? Nigdy by czegoś takiego nie wymyślił, ale dzieci bywały wyjątkowo kreatywne. A przy tym, coraz bardziej nie rozumiał swoich dawnych słów, które nakreślił w liście przed latami. Żona Archibalda nic złego nigdy mu nie zrobiła. Mała czarownica tym bardziej.
– Dziękuję, lady Prewett, ty też masz wyjątkowo śliczny i cukierkowy głos – ukłonił jej się delikatnie. Nie wiedział czy takie stwierdzenie jest akurat dobre, ale wydawało mu się, że tak. Dopiero teraz zdobył się ponownie na odwagę, żeby spojrzeć w oczy Archibaldowi. Wraz z Miriam oczekiwał odpowiedzi na pytanie dotyczące tego czy lord Carrow ma dzikie konie czy też nie. – Jeszcze nie podziękuję, żeby nie zapeszyć – odpowiedział mu cicho, gdy ten zaczął życzyć mu powodzenia. Nie było w sumie czym się martwić. Należało po prostu przygotować krótką przemowę, wygłosić ją… a później tylko oglądać mecz Quidditcha. Część przemowy już miał… właściwie to całą, ale zawsze mógł pozmieniać niektóre jej elementy, skrócić ją, tak jak mu to podpowiedzieli Adair i Ayden… albo zrobić z nią cokolwiek innego.
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Odetchnął jedynie, słysząc słowa siostry i nie zamierzając dalej się z nią o to sprzeczać. Porównanie go do nieposkromionego zwierzęcia miało w sobie znacznie więcej niebezpiecznej prawdy niż Leia mogła przypuszczać. Zresztą samo myślenie o fakcie małżeństwa było kolejną odpowiedzialnością, a przywołanie jeszcze imienia Marine, sprawiało, że czuł się winny. Uśmiechnął się jedynie nieznacznie, słysząc aprobatę siostry, gdy wspomniał o szalu i wskazał wybrany przez siebie materiał. Beatrice potrzebowała odpoczynku od zmartwień, a ładny prezent wyszukany jeszcze przez jej dzieci na pewno umiliłby jej dzień. Podniósł spojrzenie wymownie na stojącego po drugiej stronie straganu czarodzieja, który natychmiast zajął się odpowiednim przygotowywaniem zakupu. Moglibyśmy kupić też coś dla taty. Wręcz powinni, ale to była prawda, że nestorowi ciężko było znaleźć coś odpowiedniego, bo wszystko zdawało się być zbędne. Pokręcił prawie niezauważalnie głową, by powiedzieć, że nie zamierzał niczego dla siebie kupować. Obserwował przez moment mieszki, po czym przyłożył do do twarzy, chcąc poczuć aromat typowy dla festiwalu. - Wątpię, by ojciec był z nich zadowolony. Może sprezentujmy mu wytrwałe pióro? - Jako osoba musząca spisywać wiele dokumentów Leon Vasilas niewątpliwie potrzebował całego zapasu przedmiotów piśmienniczych. Morgoth chciał też jak najmniej przypominać ojcu o zabawie w Weymouth. W końcu była to niemal obraza, ale neutralne stosunki między rodami jakoś żałosną odrobinę łagodziły ów haniebny wydźwięk.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
— Hm, w sumie masz rację — przyznała, rozglądając się jeszcze przez chwilę za jakąś alternatywą, tak na wszelki wypadek, ale ostatecznie doszła do wniosku, że wytrwałe pióro rzeczywiście będzie idealnym prezentem dla ich ojca. Miała nadzieję, że te prezenty przynajmniej w części wynagrodzą im zmartwienia ostatnich miesięcy. Później będzie pamiętała, że chciała coś jeszcze powiedzieć bratu, ale zanim zdążyła to zrobić, zakręciło jej się w głowie i by nie stracić równowagi, wsparła się ręką o ramię Morgotha, dysząc ciężko. Pewnie nie było żadnego konkretnego powodu dla takiego stanu rzeczy, jedynie zmęczenie organizmu, który po tylu miesiącach leżenia, teraz na powrót znajdował się w ruchu. Leia poczuła na plecach zimny pot, ale nie myślała teraz o tym, skupiając się tylko na tym, aby oddychać. Musiała oddychać, powoli i głęboko, jeżeli nie chciała, aby ten bezdech zamienił się w coś gorszego. Pamiętała, ile razy to samo powtarzała swoim pacjentom, ale gdy to ona znalazła się w podobnej sytuacji, nie tak łatwo było jej opanować swój organizm. Jednocześnie sama na siebie była po prostu zła, bo przecież nie chciała być taka słaba, nie chciała łapać tchu z byle powodu, bo przecież miała dwadzieścia jeden lat i powinna czuć się silna, a nie jakby miał ją przewrócić byle podmuch wiatru.
| zt x2
her mind is strong
Festiwal Lata rozpoczął się, jak co roku napełniając serce Susanne ciepłem - nawet jeśli tym razem miało być nieco mniej odczuwalne, wciąż pozostawało odczuciem towarzyszącym wydarzeniom. Żałoba kłóciła się z atmosferą radości, dziewczyna wciąż uczyła się balansować odczuciami, usiłując nie popadać w skrajnie depresyjne stany zbyt często, choć te, w porównaniu do szczęścia, przychodziły wyjątkowo łatwo i wcale nie zapowiadało się na zmiany. Nawet podróżując do Dorset, ze świadomością nadchodzącej dobrej zabawy, odczuwała trudność w zaakceptowaniu rzeczywistości. W pewnym momencie chciała zawrócić, zaszyć się w pokoju, skryć pod prześcieradłem i wyprzeć realność z całą swoją mocą - chciała uniknąć bólu, wyrzutów sumienia, pięknych, lecz teraz bardzo bolesnych wspomnień. Kilka oddechów pozwoliło jej uzyskać względny spokój, choć wciąż miała ochotę krzyczeć na wszystkich ludzi wokół, pytając, jak mogą bawić się, kiedy giną ich bliscy, kiedy pożogi sprowadzają śmierć, a czarnoksiężnicy grasują na wolności, bawiąc się w najlepsze. Mijała uczestników zabawy, jakby półprzytomna, jakby w lekkim transie, nieobecna duchem; różdżka od pewnego czasu zawsze była w pogotowiu, praktycznie nie wypuszczała jej z dłoni. Teraz również plątała się gdzieś między fałdami spódnicy, otulona palcami, drżąca - lekkie wibrowanie towarzyszyło jej wyjątkowo często, odkąd anomalie przybrały na sile. Artemis zginął gdzieś w tłumie. Nie chciała go puszczać, lecz wiedziała, że nie jest sam, a ona, jakkolwiek nie czuła potrzeby roztaczania nad nim opieki, nie miała prawa gospodarować czasem brata. Wyjątkowo nie rozglądała się po twarzach i otoczeniu, pogrążona w ponurych myślach, szukając jakiegoś elementu, zdolnego rozpalić w niej choć trochę radości i pozytywnej energii na ten piękny tydzień lata. Nawet nie zauważyła, kiedy nogi doprowadziły ją na jarmark, którego kolory - chcąc czy nie - wreszcie przykuły jej uwagę. Była małą sroką - kochała wszelką biżuterię, zwłaszcza taką, po której widać było, iż została wykonana ręcznie, przepadała za barwnymi chustami, gromadziła dziwne przedmioty o niejasnym przeznaczeniu, zawsze znajdując dla nich wytłumaczenie. Tym razem targ podsunął jej przedmiot wyjątkowo przydatny, równocześnie fascynujący i bardzo zgodny z jej zainteresowaniami. Patrzyła jak urzeczona na śliczną broszkę pod szyldem amulety, która wcale broszką nie była - jak wyjaśniał jej entuzjastyczny sprzedawca. Szybko przejęła od niego nastawienie, prawie przekrzykując się w ochach i achach nad koralem zmiennokształtnym. Poszło na niego sporo oszczędności, ale dała się namówić i od razu włożyła nowy zakup do lewej kieszeni, pragnąc sprawdzić jego działanie i zobaczyć, w jaki przedmiot tym razem się zmieni. Niedługo później jej spojrzenie przyciągnęły fluoryty, o których zdążyła wcześniej usłyszeć od znajomych - ponoć rzeczywiście się sprawdzały, dlatego pozwoliła sobie na zakup jednego z nich, nim ruszyła dalej kolorową aleją. [bylobrzydkobedzieladnie]
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Ostatnio zmieniony przez Susanne Lovegood dnia 19.10.18 22:20, w całości zmieniany 1 raz
Jocelyn nie była pewna co do swojej obecności na Festiwalu Lata, ale ostatecznie się skusiła, licząc na to, że przybycie tu pomoże jej na trochę zapomnieć o troskach ostatnich tygodni i pozwoli zaabsorbować umysł urokiem tej corocznej tradycji, w której do tej pory lubiła uczestniczyć. Matka zawsze powtarzała jej, że powinna pokazywać się tam, gdzie coś się dzieje, nawet w obecnych czasach. Dla Thei było to bardzo ważne i starała się to wpoić córkom, bo jakby nie patrzeć, Selwynowie, z których się wywodziła, mieli powiązania z Prewettami. Były nieszlachetne, mniej wartościowe niż potomstwo rodzeństwa matki, ale musiały się pokazywać, bo może akurat dopisze im szczęście i ktoś odpowiedni zwróci na nie uwagę?
Thea nie mogła tu z nimi przyjść z uwagi na swoją chorobę, która w ostatnim czasie bardzo rzadko odpuszczała, więc Josie była sama z siostrą. Wysłuchała przemowy powitalnej Archibalda, uśmiechając się lekko; cieszyła się, widząc swojego krewnego całego i zdrowego. Miała wrażenie, że dobrze się bawił otwierając festiwal i że dobrze sprostał roli narzuconej mu przez rodzinę. Wahała się nawet, czy do niego nie podejść, ale podejrzewała, że wielu ludzi będzie chciało z nim pomówić, więc zamiast tego po przemowie skierowała się w stronę straganów. Niektóre dziewczęta poszły do lasu zbierać maliny, ale Jocelyn nie miała zbyt dużej ochoty by biegać po lesie z dzbankiem i szukać owoców, które nie omarzły przez anomaliowe kaprysy pogodowe.
Specjalnie wzięła dziś trochę monet, by coś sobie kupić. Słyszała, że wśród przedmiotów na festiwalowym straganie można było odnaleźć naprawdę ciekawe rzeczy, a niektóre z kamieni i amuletów podobno naprawdę działały. Właśnie w stronę stoiska z rozmaitymi magicznymi kamieniami się skierowała, szczególne zainteresowanie skupiając na czerwonym krysztale, który sprzedawca zachwalał jako leczący rany i wspomagający magię leczniczą. Po chwili zastanowienia i konsultacji z towarzyszącą jej bliźniaczką postanowiła go zakupić, więc poprosiła sprzedawcę, by zapakował jej kamień, który zamierzała później oprawić w formie naszyjnika i nosić przy sobie. Po chwili poprosiła jeszcze o turmalin czarny, licząc, że może on załagodzi jej problemy ze snem, które trwały od czasu bezimiennej wyspy.
| zt.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset