Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Główne ognisko
Główne ognisko w Weymouth jak co roku rozpalone zostało na stosie złożonym z drewien wszystkich gatunków drzew rosnących w całej Wielkiej Brytanii; od wieków podkreślało rolę matki ziemi, matki wielkiego Lugha, strzegącej całej Wyspy, dziś miało wymiar podwójny - symbolizowało także jedność kraju zagrabionego przez oszalałych z nienawiści zbrodniarzy, oddawało cześć każdemu zakątkowi zranionemu przez kolejne bezmyślne rzezie urządzane w imię nierealnych idei. To na jego tle przemówić miał nestor rodu Prewett, sir Archibald, otwierając uroczyste świętowanie.
W kolejne dni, gdy tylko zaczynało zmierzchać, rozpoczynano kolejne obrzędy od próśb wznoszonych do pogrzebanej w zaświatach pięknej Caer - próśb o pokój dla kraju, o rozsądek dla tych, którzy go utracili i odwagę dla tych, którzy się bali. O jedność, która miała uchronić świat przed szaleństwem. Każdego dnia rozpoczynał je kto inny, za każdym razem była to jednak osoba zasłużona dla czarodziejskiego świata. Pierwszy dzień otwarty został przez Archibalda Prewetta, kolejne przez starą wiedźmę ze starszyzny jego rodu, wypędzonych sędziów Wizengamotu, którzy do końca pozostali na straży sprawiedliwości, dawnych mówców i polityków, filiozofów, naukowców i mędrców. Każda przemowa kończyła się ciśnięciem w sięgające nieba płomienie wieńca złożonego z innych kwiatów, symbolizujących kolejne ważne wartości: miłość, nadzieję, wiarę, sprawiedliwość, pokój, radość, współczucie, gościnność, uczynność, odwagę, poświęcenie, rodzinę, mądrość i szacunek. Wieniec nasączony specjalnym wywarem wywoływał widowiskowy wybuch i taniec płomieni, a tuż po nim z płomieni wylatywał śniący za dnia Fawkes, zachwycając swoim widokiem zgromadzonych gości. Wielki ptak wydawał się w tym okresie u szczytu swojej formy, przypominał złotego łabędzia. Lśniące ogniste pióra mieniły się na czerniejącym niebie, a jego pieśń pomagała odpocząć zmęczonym, zmężnieć wystraszonym i powstać niepocieszonym.
O zmierzchu, na rozpoczęcie, czarodzieje tańczyli wokół głównego ogniska w kręgu, trzymając się za dłonie. O świcie taniec ten powtarzano, lecz zamiast wzajemnych uścisków mieli w rękach pochodnie, które symbolicznie rozganiały nocne mroki i przywoływały słońce. Tańce i zabawy przy ognisku odbywały się całą noc nieprzerwanie.
Wśród świętujących czarodziejów krążyły ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
Do przygotowania rozdawanej przy jarmarku strawy wykorzystuje się mięso dziczyzny ustrzelonej w trakcie polowań urządzanych tuż przed świtem. Dzień w dzień urządzane są zbiorowe pościgi za zwierzyną, w trakcie których czarodzieje rywalizują o tytuł króla polowania. Tytuł przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą, w obu przypadkach najcenniejszą zdobycz. Codziennie o zmierzchu przy głównym ognisku następuje koronacja zwycięzcy z dnia poprzedniego. Jego skronie zdobi się wieńcem z plecionych liści laurowych, pozostali uczestnicy otrzymują sosnową gałązkę.
Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie w jakimkolwiek temacie w trakcie i w obrębie festiwalu i upoluje zwierzynę rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch realnych tygodni. Postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę przyjmuje tytuł króla polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.
Jednego dnia można wyruszyć na polowanie tylko raz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:45, w całości zmieniany 1 raz
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
Dopiero drugi dzień festiwalu lata chylił się ku końcowi, a długie godziny spędzone na włościach Prewettów już zaczęły zlewać mu się w jeden wielki, chaotyczny ciąg nierozerwalnych wydarzeń, odrealnionych rozmów i jednakowych twarzy, tworzących razem surrealistyczną mozaikę barw i dźwięków, zdolną postronnego obserwatora przyprawić o ból głowy. Aż dziw, że pojawiał się tutaj znów, i to tym razem – nieprzymuszony, ani przez rzucone na wiatr obietnice, ani szlacheckie powinności. Swoją obecność zaznaczył w towarzystwie już niejednokrotnie; nikt nie miałby mu zapewne za złe gdyby, wymówiwszy się obowiązkami w pracy, wrócił już do Londynu, ponownie uciekając w szarość rzeczywistości, a jednocześnie kryjąc się przed nią w cieniach wąskich uliczek.
Czy coś się zmieniło? W pierwszej chwili odpowiedziałby – skądże znowu; świat w końcu nie stanął na głowie, nie wywrócił się do góry nogami, a on sam nie przeszedł magicznego nawrócenia, planując od tej pory wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Nie, pochłaniająca go od długich miesięcy beznadziejność wciąż była na swoim miejscu, chwilowa odskocznia nie dała też rady wyrwać go całkowicie z jego osobistego marazmu, ale w którymś momencie – między odejściem spod feralnego drzewa, a powrotem do hotelowego pokoju – w tyle jego głowy pojawiła się Myśl. Póki co nieuchwytna i nieokreślona, zdrapała jednak wierzchnią warstwę z obojętnej otoczki, jaką starannie okrył pogrzebane tchórzliwie duchy przeszłości i uwierała go mocno, domagając się uwagi; nie pozwalając na wykonanie serii następnych uników i odciąganie w czasie tego, co i tak zrobić musiał.
To jest – skonfrontować się z przyszłością.
A przyszłość stała przed nim. Całkiem realna, namacalna i nie tak znowu odległa, oświetlona przez migające w ciemności płomienie ogniska, póki co zupełnie nieświadoma jego obecności. Zawahał się, przez dłuższą chwilę wpatrując się w jednocześnie znajomą i nieznajomą sylwetkę, starając się nie skupiać na emocjonalnym kołowrotku, który w nim wywoływała, bo zestaw uczuć należał do co najmniej dziwnych; delikatny sentyment, poczucie winy, niesprawiedliwości, coś jeszcze? Nie wiedział, nigdy nie był najlepszy w definiowaniu niewidzialnych zjawisk i opisywania ich słowami, ale nie czuł się najlepiej ze świadomością, że cała jego pewność siebie zdawała się ulatywać nagle w przestworza. Kilkanaście sekund zajęło mu zrozumienie własnej gonitwy myśli i przyjęcie do wiadomości, że stojąca przed nim istota – na pierwszy rzut oka tak przecież niepozorna – przerażała go znacznie bardziej niż wszystkie smoki, z jakimi miał okazję zmierzyć się w swojej karierze. Razem wzięte.
I jeżeli nadal była tak dobra w zaklęciach, jak kiedyś, to owy strach bezdyskusyjnie znajdował swoje uzasadnienie.
Ruszył się w końcu, odnajdując utracone na moment czucie w nogach i zbliżając się do kobiety, która w nieokreślonej przyszłości miała zostać jego żoną. Nie wierzył w to jeszcze do końca, nadal żałując, że tak pochopnie zgodził się na ożenek, nie zapytawszy wcześniej nawet o nazwisko wybranki i łapiąc się ostatniej, desperackiej myśli, że zaszła pomyłka. Los nie mógł być przecież aż tak przewrotny.
Odchrząknął cicho, zrównując się z nią (w pewnym oddaleniu) i nie mogąc powstrzymać odruchowego zerknięcia w jej kierunku; wciąż była piękna i onieśmielająca, ale to już przecież wiedział, kilkukrotnie w ciągu ostatnich godzin wyławiając jej twarz w tłumie czarodziejów.
Otworzył usta, w zamiarze rzucenia jakiegoś błyskotliwego powitania, godnego podsumowania ostatnich trzynastu lat, które zapewne spędziła na oddawaniu się cichej nienawiści do jego osoby, ale słowa rozpierzchły się gdzieś po drodze, wypełniając powietrze ciężką, nieznośną ciszą – bo niewybaczalnym niedopowiedzeniem byłoby nazwanie jej niezręczną – w czasie której Percival, ogarnięty jakąś dziwną niemocą, recytował intensywnie w myślach wszystkie znane sposoby wykorzystania smoczej krwi. Zreflektował się po pełnej minucie, kiedy zorientował się, że zaczęło mu się robić sucho w rozchylonych głupio ustach.
- Dobrze wyglądasz – wyrzucił z siebie w końcu, a gdy tylko usłyszał własną wypowiedź, musiał użyć całych pokładów silnej woli, żeby nie wskoczyć widowiskowo prosto w trzaskające płomienie.
I am not there
I do not sleep
Ostatnimi czasy mózg Megary działał w jasno określony sposób. Bez względu na porę dnia czy też wykonywaną czynność obmyślał plany jak nie dopuścić do coraz bliższego ślubu wykluczając przy tym bycie wydziedziczoną. Nie było to łatwe zadania, ale nie niemożliwe. Zwłaszcza, gdy jest się takim geniuszem jak Meg
Taaaa…tyle z pięknej i pozytywnej historii a czas przejść do rzeczywistości. Malfoyówna powoli zaczęła dostawać paranoi. Na każdą wzmiankę o ślubie reagowała jawną niechęcią. Z nimi, kim nie chciała na ten temat rozmawiać a gdy ktoś z jej najbliższych pojawiał się w polu widzenia po prostu go ignorowała. Żyła we własnym świecie, w którym liczyły się tylko kruczki prawne, złote monety, butelki wina i rodowa reputacja. Gdy opasłe tomy związane z magicznym prawem przestały dawać nadzieję a rodowy skarby coraz częściej przed nią zamykano Meg wyciągnęła swoje chude blade dłonie w stronę ostatnich kół ratunkowych, jakie jej zostały. Wino stało się jej najlepszym przyjacielem. Lampka wina do śniadania i kolejna dwie godziny później i od razu wszystko robiło się mniej…obrzydliwe. Co do rodowej reputacji to Meg postanowiła odcisnąć na nie swoje piętno póki jeszcze może. Wystarczyło wypowiedzieć kilka słów w odpowiednim gronie by plotki o jej buntowniczym zachowaniu przestały być już plotkami. Coraz głośniej mówiło się o porażce poniesionej przez starego Malfoya i kłopotach, jakie najmłodsza z jego latorośli może jeszcze przynieść. Meg obserwowała wszystko z wesołym uśmiechem coraz mniej przejmując się uwagami rodzeństwa czy ojca. Póki żadne z nich nie podniosło na nią różdżki mogli sobie gadać, co tam chcieli. Wystarczyło nalać kolejny kieliszek wina i to przykre spojrzenie odeszło w niepamięć.
Jeśli o ten nieszczęsny festyn Megara nie miała najmniejszego zamiaru się na nim pojawiać. Nie żeby uważała się za tak ważną osobę! Po prostu widok ludzi ostatnimi czasy mocno jej zbrzydł. Nawet możliwość poźgania patykiem rodowego ego nie przekonała ją tak bardzo jak możliwość spotkania się z kuzynką. Chciała się spojrzeć w te wielkie oczy Allison i znaleźć w nich sojusznika w pozbyciu się paru ciał. Próbowała już z paroma osobami, ale za każdym razem ponosiła porażkę W pannie Avery jej ostatnia nadzieja. Zresztą to właśnie powiedziała Deimosowi podczas ich ostatniego spotkania. Cały festyn miała spędzić w towarzystwie dawno niewidzianej krewnej. Drugiego dnia festynu zjawiła się w Weymouth obrzucając wszystko, z czym się zetknęła niezbyt zainteresowanym spojrzeniem. Jeśli chodzi o jej wygląda miała na sobie sukienkę w barwach rodu matki, rozpuszczone włosy uformowane w idealną falę i makijaż dodający jej tych kilku lat. Jeszcze w domu stojąc przed lustrem przeszło jej przez myśl, że parę miesięcy temu widząc podobnie ubraną dziewczyną nazwałaby ją pustą lalą. Cóż nowa sytuacja wymagała poświęceń. Kolejnym z nich było zainteresowanie młodymi mężczyznami. Coś, co w czasach Hogwartu było by niemal nie do pomyślenia teraz stało się koniecznością. Okazało się, że to wcale nie jest takie trudne jakby się mogło wydawać. Wystarczyło tylko się uśmiechać, robić duże oczy i mówić lekko przesłodzonym, ale uniżonym tonem. Meg zaczęła gromadzić grono młodych adoratorów, z, którymi dość chętnie pokazywała się publicznie a do, których nigdy nie przyznawała się oficjalnie. Wciąż pozostawali tylko głupimi mężczyznami i to w dodatku wyjątkowo naiwnymi i nie zasługiwali na większą uwagę ze strony Meg. Ważne, że spełniali swoje zadanie, czyli dawali pretekst do plotek.
Tak, więc nic dziwnego, że spacerując po okolicy Meg szła pod rękę z pewnym młodym przedstawicielem jednego ze szlacheckich rodów. Udawała, że go słucha, dużo się uśmiechała i często machała głową w geście aprobaty. Pozwoliła się nawet kupić sobie jakąś tandetną ozdobę i zaciągnąć w stronę ogniska gdzie miały odbyć się tańce. Chłopak był zadowolony a Meg czuła, że śledzi ją kilka spojrzeń, czyli wszyscy wygrywają. W pewnym Meg udając zmęczenie usiadła na jednej z ławek. Gdy jej towarzysz za nadto się do niej zbliżył Meg już wiedziała, co się święci. W pierwszej chwili czuła dziką euforię i satysfakcję, ale chwilę później miejsce, w którym powinien znajdować się pierścionek zaczęło ją przeraźliwie palić. Teraz ci wzięło na wyrzuty sumienia! Wrzasnęła sama na siebie, ale było już za późno. W odpowiednim momencie nieznacznie odchyliła głowę udaremniając pocałunek. Zamiast tego chwyciła dłoń swojego towarzysza słodkim głosem prosząc go by przyniósł jej coś do picia. Chłopak wstał z miejsca znikając gdzieś w śród tłumu ludzi a Meg pozwoliła sobie na jedno, krótkie westchnięcie. Już niemal zapomniała, że przyszła tu spotkać się z kuzynką. Teraz potrafiła myśleć jedynie o tym ile będzie musiała jeszcze z nim chodzić, żeby dostrzegły to odpowiednie osoby. Lekko zgięła się do przodu dotykając kostek. Te obcasy mnie wykończą - żaliła się w duchu by chwilę później uśmiechnąć się pod nosem. Staczam się w wyjątkowo szybkim tempie. Jeszcze trochę a zacznę się przejmować poplamioną sukienką - kpiła sama z siebie powoli prostując się na miejscu. Zaczęła uderzać palcami nie mogąc się doczekać, gdy będzie mogła wlać zawartość swojej manierki do dyniowego soku i dalej udawać, że się świetnie bawi. Obiecała sobie, że następnym razem pozwoli się pocałować i może wtedy jakaś starsza kobieta zejdzie na zawał i nareszcie zacznie się robić ciekawie. W końcu miała już dość czekania. Korzystając z chwilowego braku towarzystwo wyciągnęła z torby niewielką manierkę niemal od razu wypijając całą jej zawartość. Co było dalej? Ruszyła w stronę ogniska. Jak nikt nie dostanie ataku serca to może przynajmniej ktoś się poparzy!
- Bawisz się przednio? - mój zimny niczym stal głos przecina powietrze, a tym świstem ją odgradzam od ciepełka ogniska w którego kierunku szła zdeterminowana. Złapałem ją dyskretnie, by nie zatrzęsła jej się zbyt mocno ziemia. Jeszcze nie czas na poważne zadrapania, jesteśmy wszak pośród ludzi. Co dla niej najwyraźniej nic jednak nie znaczy. Muszę przyznać, że słuchy o upokorzeniach Megary Malfoy, nie dochodziły do mnie ostatnimi czasy, ale kiedy dzień wcześniej usłyszałem za plecami szepty, rzeczywistość spadła na mnie niczym grom z jasnego nieba. W mig pojąłem, że to nie jest zwykłe odreagowywanie niechcianych zaręczyn, to był istny atak wojska bezmyślności a na jego czele Megara ze sztandarem płomiennym. Jak śmiała, to w mojej głowie huczało od wczorajszego popołudnia. Spędziłem połowę dnia na szykowaniu sobie odpowiedniego stroju (tzn, mój garderobiany, ja tylko się dałem przebierać i kręciłem nosem), tak bardzo poruszyła mną wiadomość, że ktoś chce się postawić. To, że stawia się ojcu, to zrozumiałe. Czy jednak nie widzi, że niszczy nie tylko swoją reputację, ale już niedługo ludzie zaczną szeptać, że i moją? Na to pozwolić nie mogłem, nie kiedy byłem drugim spadkobiercą. Jeżeli ja mogłem odstawić się na festyn lata, czy miłości, to ona mogła powstrzymać swój żałosny występ i zebrać się do kupy. Tak sądziłem. A jednak, kiedy trzymam jej łokieć i odsuwam od ogniska (coraz bardziej widowiskowo, bo znając ten charakterek, zaraz zacznie się wyrywać), a robię to umiejętnie zadając ból, więc odsunie się od tego ogniska na bezpieczną odległość. Widzę wtedy w jej oczach (którymi na mnie nie patrzy, nie chce przecież patrzeć), że nie chciała mnie tu spotkać. Już kiedy podczas kolacji oświadczyła, że zamierza się ze swoim kuzynostwem zadawać na festynie, ja spoważniałem. To nie było zabawne, że Megara utrzymywała kontakty z rodziną Averych. Tych, których zamiast po Rosierach znieść nie mogłem. Zazgrzytały mi wtedy zęby, a w oczach zapłonął sprzeciw. Póki jednak nie mamy ślubu nie będę jej mówił, co jej zrobię, jak pójdzie z Averymi na herbatkę. Zostawię to w prezencie ślubnym, na później. - Wyobrażasz sobie sytuację, kiedy popijam eleganckiego drinka z nestorem Prewett, a jakiś półmózgi arystokracina cały nadęty pojawia się za naszymi plecami i zaczyna podśpiewywać, że właśnie spędził upojny wieczór z najmłodszą Malfoy? - jestem dość cichy, bo mówię jej to do ucha, odciągając od ogniska, moje pytania jednak nie przypominają niczego co mogłoby być uznane za miłe. Jestem wręcz odrażający, kiedy cedzę ze złością słowa tak blisko jej głowy, żeby mogły się z jak największą siłą wbić w jej świadomość. - No to wyobraź sobie, że właśnie to się zdażyło. I teraz wytłumacz mi, co chcesz udowodnić tym żałosnym zachowaniem - szargam nią i puszczam, żeby stanęła przede mną, bo skoro już trochę dalej niż w obrębie światła ogniska stoimy, to może możemy porozmaiwać sobie po swojemu ?
Wiedziała, co robi narażając swoją reputacje na szwank. Wiedziała, że to, co uderzy w nią uderzy również i w niego. Ale wówczas nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia. Bawiła się wywlekaniem wszystkich brudów na wierzch i skoro nawet ojciec nie mógł już nic jej zrobić to, czemu miała się obawiać Carrowa. To tkwienie pomiędzy jednym panem a drugim miało swoje plusy. W gruncie rzeczy żaden nie mógł jej nic zrobić. Co będzie, gdy ten stan zawieszenie się skończy? Przyszłość zostawmy szklanej kuli i tarotowi! Hulaj dusza piekła nie ma!
Taka przynajmniej była ogólnie przyjęta filozofia, gdy ojciec był zamknięty w swoim gabinecie a Carrow bawił się w swoich stajniach. Na tak bezpośrednie starcie Meg po prostu nie była gotowa. Jeszcze się nie wyrywała, bo nie miała siły. Postać Deimosa zaczęła ją przygniatać do tego stopnia, że ledwie stała na nogach. Dała się nawet pociągnąć dalej od ogniska a na wzmagający ból reagowała jedynie cięższym oddechem. Wciąż uciekając wzorkiem zdawała się zupełnie nieobecna. Słowa Deimosa nawet do niej nie docierały. Obudziło się w niej pragnienie ucieczki dla tego zaczęła się wyrywać, ale to nic nie dawało. Czuła się mała i bezużyteczna a cały upór gdzieś wyparował.
- On nie może mi nic zrobić. Wokół kręci się mnóstwo ludzi. - z początku własne myśli nawet do niej nie docierały. Dopiero powtarzane jak mantrę tuzin razy przebiły się przez barierę. - Jeśli trafię w odpowiedni punkt sam się pogrąży. Nie będę musiała już nic robić. . Przez chwile wciąż tkwi w zawieszeniu unikając jego wzorku. Pozwala się szarpać w myślach układając piękną wiązankę ze słów, których nawet nie powinna znać. Gdy w końcu ją puścił spojrzała prosto na niego. W niebieskich oczach zabłysnął ten sam dziki ogień, z, którym Malfoye muszą mierzyć się od wielu lat.
- A ty poczułeś się urażony i przybiegłeś żeby na mnie naszczekać? - jej głos był cichy i spokojny. Nawet nie było w nim niby tak oczywistej pogardy. Megara zachowywała się tak jakby to ją nic nie obchodziło. Chociaż tej aluzji do psa wynajętego przez ojca by ją pilnował nie mogła sobie odmówić. - Uważaj, bo jeszcze biedny pan Prewett mógłby pomyśleć, że przejmujesz się słowami jakiegoś głupca - kącik jej ust drgnął w szyderczym uśmiechu. - Nie wiedziałam, że tak łatwo cię sprowokować Carrow - Merlinie przeklnij tego, co wynalazł alkohol bo gdyby nie on Meg prawdopodobnie przypomniała sobie co oznacza sformułowanie ugryźć się w język . - Zresztą póki nie mam wypalonego na ciele twojego herbu nie masz prawa się mnie czepiać a ja nie mam obowiązku ci się tłumaczyć – Ta niezwykle urocza i gustowna metafora małżeństwa bardo się jej spodobała. Oczywiście nie oznaczała to, że po tej ceremonii Megara nagle zacznie tłumaczyć się ze swoich ruchów albo, co śmieszniejsze słuchać Deimosa. Nie miał prawa dyktować jej, co ma robić ani z kim się spotykać. Już na pewno nie zabroni jej spotkań z własną rodziną. Tak, jego reakcja na kolacji, gdy wspomniała o kuzynce nie, uszła jej uwadze. Ani na moment nie spuściła z niego wzroku tylko przez chwilę zastanawiając się czy uda się jej sprowokować do tego stopnia żeby ją uderzył, najlepiej przy świadkach. Meg nie odznaczała się dzisiaj zdrowym rozsądkiem czy choćby myśleniem przyszłościowym. Hulaj dusza a piekło nadejdzie niebawem!
I nagle wszystko powróciło.
Mieszankę złości i nienawiści upchnęła do najciemniejszych zakamarków nie tyle umysłu, co serca, a teraz na nowo zaczęła odczuwać dawne gwałtowne emocje. Przez krótką chwilę nie potrafiła pojąć, dlaczego pojawiły się właśnie w tym momencie; jednak olśnienie nie kazało długo na siebie czekać. Był tu. Wczoraj odniosła małe zwycięstwo, dzielnie unikając spotkania, jednakże siła sprawcza nie mogła pozwolić, żeby z tego pojedynku wyszła bez szwanku. Udawała, iż wcale nie widzi, jak zmierza w jej kierunku, jakby jeszcze łudziła się nadzieją, przeklętą nadzieją, że nagle zboczy z wytyczonej trasy i przejdzie obok niej obojętnie, jak gdyby nie istniała, co zapewne odebrałaby jako jawną zniewagę, ale jeszcze zniosła. Z trudem panowała też nad narastającym rozdrażnieniem, kiedy tak stał i zapewne oceniał, nie odzywając się choćby jednym słowem. Postanowiła odwdzięczyć się tym samym, wreszcie przenosząc wzrok na niego obojętny wzrok. Chciała, żeby zobaczył pustkę, jaką w niej zasiał trzynaście lat temu; ból, którego był sprawcą. Jednakże wszystkie plany prysnęły niczym bańka mydlana, kiedy wreszcie przemówił. Mimowolnie drgnęła na sam dźwięk jego głosu, tak obcego, a jednocześnie dobrze znanego. A później pojęła sens jego słów. Proste zdanie, które rozbudziło w niej takie pokłady emocji, iż najchętniej od razu przeklęłaby go najstraszniejszą klątwą. Skupiła wzrok na tańczących, żeby zebrać myśli w jakąś składną całość. Na końcu języka miała zbiór niezbyt przyjaznych słów, którymi uraczyłaby go, gdyby nie fakt, iż obiecała sobie, że nie da ponieść się złości, tlącej się z wolna w jej wnętrzu. Ponownie na niego spojrzała, na twarz, którą podobno niegdyś kochała. I zrobiła najdziwniejszą rzecz ze wszystkich możliwych. Po prostu się roześmiała. Nie był to co prawda śmiech ciepły, budzący pozytywne uczucia, a gorzki, pełen tłumionego żalu.
- Niewiarygodne! Nie spodziewałabym się, iż to będą pierwsze słowa, jakie usłyszę z Twoich ust po tylu latach - skwitowała raczej chłodno, choć czego on się spodziewał, że padnie mu w ramiona i wybuchnie szlochem radości? Jak na damę przystało, uprzejmie dygnęła, aczkolwiek gdyby się uprzeć, można by dopatrzyć się w tym pewną sztuczność tego gestu. - Dziękuję, Twoja prezentacja również jest w jak najlepszym porządku. Prewettowie w tym roku odpowiednio zadbali o festiwal, nie uważasz? - spytała, siląc się na grzeczność. Możliwe, iż była to najprostsza metoda, żeby nie przejść do głównego tematu, jakim było ich narzeczeństwo. I choć z całej siły miała ochotę cisnąć w niego jakimś zaklęciem, jak na razie się powstrzymywała, zachowując się obojętnie, jakby wcale nie pałała do niego nienawiścią od trzynastu lat.
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
Bo Deimos jeszcze nie wie, że Megara trzyma język za zębami. I że go w ogóle ma.
Jego wzrok szaleńczy biega od czubka głowy do naszyjnika. Wypadałoby ochłonąć i prychnąć na to, machnąć ręką, ale nie. Przez całe swoje życie Deimos był spokojny jedynie w towarzystwie Fobosa, bądź pod ręką ojca. Dziś nie mając ni jednego, ni drugiego, nie zdołał się wyabstrahować.
- Na twoje nieszczęście, bardzo łatwo - odpiera zdecydowanie mniej spokojnym tonem niż ten, który prezentuje wyuczona elegancji panienka. W przeciwieństwie do niej, jego wychowanie nigdy nie zdawało egzaminu, a Deimosowi bliżej do koniuszego niż dżentelmena. - Jeżeli opowiadał, że zaraz będzie cię kosztować a cały wieczór słodko cię urabiał, nie ma w tym chyba nic dziwnego. A poza tym, nie chcę słyszeć takich bzdur o tobie, zrozumiałaś mnie? Jeżeli będziesz przebywać z głupcami i dawać im powody do podobnych plotek, to mocno tego pożałujesz. Postaram się o to - groźny grozi, a jej słowa o małżeństwie rozbawiają go, bo kręci głową, a szyderczy uśmiech pałęta się pomiędzy wargami. - Megaro, mam prawo zrobić co mi się żywnie podoba. Jeżeli jeszcze nie czujesz, jak płonie ogień w którym grzeje się ma pieczęć, to po co chciałaś wejść do ogniska? Mogę cię tam znów wrzucić
A tak przechodzi mu teraz przez myśl, bo może ona nie może doczekać się, aż on jej wypali swój herb, a piętno to będzie szczypało i bolało kolejne pół wieku.
Wszystko to powodowało, że obecna sytuacja kojarzyła mu się bardziej ze snem, niż z jawą. Jednym z tych szalonych, mających sens jedynie w trakcie trwania, a po przebudzeniu przypominających bredzenie szaleńca; takich, w których linie czasowe bez skrępowania mieszały się ze sobą, postacie, niby znajome, a w pewien sposób obce, mówiły od rzeczy, a scenografia pochodziła nie z tej ziemi. Majaczenia, pełne wydarzeń bez wyraźnego początku, ani konkretnego końca, zawieszone w próżni i gotowe w każdej chwili rozmyć się w nicości; może już to robiły, zasnuwając się szarym dymem o zapachu sosnowych igieł? Tego nie wiedział, gubiąc się ciągle we własnych myślach, które w żaden sposób nie chciały go słuchać, bardziej niż jasny ciąg, przypominając osuwający się pod stopami piasek. Myślało mu się ciężko, a bosy ludzie tańczący przy ogniskach i dźwięki celtyckiej muzyki nie pomagały wcale pozbyć się tego sennego nastroju (który bynajmniej nie miał nic wspólnego ze spokojem), jedynie go potęgując.
Widział, że była zła, może nawet wściekła, nawet jeżeli ukrywała to zręcznie (zapomniał już, jak dobra była w sprawianiu pozorów – a przecież to właśnie ona nauczyła go tworzyć własne) pod chłodną maską dobrych manier i wystudiowanej grzeczności. Widział i do pewnego stopnia jej zazdrościł; gniew, chociaż nie należał do najszczęśliwszych uczuć, był przynajmniej w jakiś sposób określony, namacalny; można było się na nim skupić i go uchwycić. On sam czuł jedynie dezorientację. Miał wrażenie, że z każdą sekundą zapada się głębiej w ten plażowy piasek, pozbawiony jakiejkolwiek pewności. Patrzył na nią – niegdyś tak mu bliską – i widział niewiadomą, w najszerszym, najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie miał pojęcia, jak potoczyły się jej losy po tym, jak widowiskowo zniknął z jej życia. Czy ukończyła jakieś szkolenie, czy gdzieś pracowała, czy podróżowała, czy była szczęśliwa? Nagle pożałował, że nigdy nie próbował się tego dowiedzieć, ale – tak było łatwiej, a wtedy wydawało mu się, że i uczciwiej. Wymknął się w końcu z ich związku jak złodziej, po cichu, niczego nie tłumacząc, ani nie dając jej żadnego konkretnego powodu. Oszukiwał ją zresztą od samego początku, przez pewien czas nawet z jakąś chorą radością napawając się wpływem, jaki na nią miał. A dzisiaj? Dzisiaj było mu tylko wstyd, i ten wstyd złościł go wręcz irracjonalnie. Nie potrafił nawet obwiniać o swoją sytuację przewrotnego losu, bo prawda była taka, że to nie Cassiopeia była karą dla niego – to on był karą dla niej.
- Ja też nie – odpowiedział szczerze, odwracając się w końcu twarzą do niej (co, wbrew pozorom, kosztowało go całkiem sporo siły woli). Jego własne ręce zaczęły mu nagle przeszkadzać, więc odruchowo schował je do kieszeni, mimowolnie przyjmując swobodniejszą postawę, choć wewnątrz daleki był od pewności siebie. Nienawidził, kiedy życie wymykało mu się z rąk, kiedy przyszłość pozostawała poza jego kontrolą, a w tamtej chwili nie potrafił dostrzec niczego nawet na kilka minut do przodu. W jakimś akcie desperacji chciał sprawić, żeby chociaż to jakoś działało, ale ledwie pierwsze słowa opuściły usta kobiety, a zrozumiał, że nie będzie tak łatwo.
Być może problem polegał na tym, że oboje byli już dorośli; już dawno przestali być podatnymi na wpływy podlotkami, gotowymi dać się wcisnąć w skrojone przez rodziców, sztywne ramki (chociaż, prawdę mówiąc, tak naprawdę żadne z nich nigdy nie przepadało za byciem bezwolną marionetką) i buntowali się odruchowo, nie godząc się na dzielenie z trudem wywalczonego życia z drugą osobą. I to taką, z którą tak naprawdę nie mieli nic wspólnego – albo wprost przeciwnie, z którą wspólnego mieli zbyt wiele.
- Poważnie? – rzucił, nie zdążając stłumić cichego parsknięcia, które wyrwało się z jego gardła w odpowiedzi na jej uprzejme dygnięcie. – Tak chcesz to załatwić? – Uniósł wyżej brwi, nie podnosząc głosu, ale nieświadomie nadając mu innej, nieprzyjemnej barwy, którą zazwyczaj rezerwował na kłótnie z rodzeństwem. – Będziemy teraz wymieniać grzeczności, prowadzić gadkę-szmatkę o niczym? Ja pochwalę twoją sukienkę, ty zapytasz o samopoczucie mojej matki, ja odpowiem wymijająco, a później będziemy cierpliwie udawać, że interesuje nas wyjątkowo łagodna pogoda w tym roku, wynik jagodowego konkursu i to, co interesującego można dostać na jarmarku? Powinienem już przynieść ci pierścionek, czy może ustalimy najpierw kolor ścian w salonie i spiszemy umowę, określającą liczbę potomstwa? – Uśmiechnął się gorzko. Półtorej minuty. Tyle wytrzymał, zanim wyprowadziła go z równowagi. Obrócił w palcach lekko pomięte opakowanie mugolskich papierosów i z trudem stłumił chęć zapalenia jednego z nich natychmiast. – Ale nie ma sprawy, bawmy się w ten teatrzyk. – Wyjął dłonie z kieszeni i również ukłonił się gładko. – Festiwal w rzeczy samej wypada wyśmienicie, wygląda na to, że nawet pogoda nie miała odwagi sprzeciwić się woli naszych znamienitych gospodarzy – powiedział, idealnie naśladując ten sam, sztuczny ton, od którego od dziecka robiło mu się niedobrze.
I am not there
I do not sleep
Z pewnością te czasy, w, których Megara hamowała własne zapędy powoli odchodziły w przeszłości. Jej prawdziwy charakter zaczął wychodzić na jaw w dniu, w, którym zaręczono ją po raz pierwszy. Najmłodsza Malfoyówna powoli wychodziła z ukrycia by w końcu, któregoś dnia stanąć w pełnym słońcu. Tylko, co wtedy, gdy już do tego dojdzie? Na razie jest dopiero w połowie drogi a świat wyraźnie powiedział, że nie chce jej takiej. Może to i lepiej, że Deimos nie chciał jej poznać. Oszczędzi kłopoty sobie, ale również i jej. Nie będzie musiała prowadzić przez labirynt opatrzony mianem jej osobowości a sama nie będzie musiała wchodzić do jego. Wilk syty i owca cała.
Usłyszawszy jego słowa nie mogła się powstrzymać od lekko wyzywającego uśmiechu. O tak przecież na tym właśnie jej zależało. Pokaż swojego diabła Carrow. Niech jego wrzask usłyszą wszyscy. Starała się ukryć wyraźne uczucie odrazy wywołane słowami Deimosa. Zamiast tego na kilka sekund uniosła jedną brew do góry. W sumie mogła przewidzieć, że uzna wszystko za kłamstwo i pogrozi jej jak to już przecież miał w zwyczaju. - Nie mam w pływu na to, co ludzie mówią. Pohamuj swoje ego a na przyszłość zatkaj i uszy. To ci zaoszczędzi wielu nerwów. - Jej spokojny ton nie wynikał z wychowania. Zakładała, że to może trochę irytować Deimosa a po drugie nie chciałaby ktoś włączył się do rozmowy za wcześnie. Dla niej zachowanie Deimosa nie było takie oczywiste ale starała się ukryć wszystkie emocje jakie nią targały. Co do tego nieszczęsnego głupca Megara sama się nim zajmie. Biedak odszczeka to co powiedział w kilku językach. Mimo niewielkiej odległości, jaka ich dzieliła zrobiła niewielki krok w jego stronę. - Robisz się nudny ze swoimi groźbami. Nie boję się ciebie- - Panie i panowie oto nadszedł moment, w którym Megara podniosła swój poziom pewności i siebie i była pewna wypowiadanych przez siebie słów. Nie, nie bała się go i w tym momencie nawet jego jawna brutalność nie robiła na niej takiego wrażenia jak podczas ich pierwszych spotkań. Merlinie błogosław człowieka, który wymyślił alkohol.
- Nie, nie masz- - niczym lustro przechwyciła jego szyderczy wyraz twarzy. - A ja mam zamiar do ostatnich chwil nacieszyć się moją wolnością. Jeśli mi się spodoba to nawet ten twój ogień nie powstrzyma mnie przed korzystaniem z jej przywilejów i później - spojrzała na niego w jawnie wyzywający sposób. - Nie boję się ciebie- - powtórzyła powoli i wyraźnie jakby miała do czynienia z głupcem. Jeśli Abraxas mnie nie powstrzymał sądzisz, że ty dasz radę? Uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl. W tej chwili czuła się niezwykle pewna siebie i silna. Wydawało jej się, że nic nie był wstanie jej powstrzymać i tym razem to ona wyjdzie z tej walki, jako zwycięzca. Nawet wtedy w zasadniczo szczególnie wtedy, gdy wyląduje na ziemi.
Właściwie w jakim kształcie był jej charakter? jeżeli dopiero teraz go ujawniała, znaczy, że się dopiero kształtował. W jakim stopniu będzie mógł wyjść na światło dzienne całkowicie, a w jakim stopniu zostanie zahamowany? Obecnie gorący okres, jedynie sprzyjał jej szaleńczemu pędowi, była jak pies spuszczony z łańcucha. Chciała wszystko dostać i to natychmiast. Jak niby powstrzymać burzę, która wyrwała się z Puszki Pandory?
Już od samego początku nastawieni wobec siebie źle, jako wrogowie. Zamiast starać się odnaleźć w tym szaleństwie metodę, rzucają sobie kłody pod nogi. On jej groźby (na razie) bez pokrycia, a ona mu wyzywające zawołania. Że się go nie boi, że nie powinien się tak cieszyć władzą, bo jej nie ma. Bzdura. Gdyby mieli w głowach cokolwiek poza egoistycznym ja-ja-ja mogliby wyjść z tego nawet na plusie. Nie zapowiadało się jednak na kompromis, zbyt zacietrzewieni byli w swoich idealistycznych wizjach przyszłości. - Jesteś pijana - co znaczyło, że Deimos nie ma siły na bullshit Megary, albo kapitulował, tak czy siak, skoro jest pijana, to blisko było jej do niepoczytalności. To zabawne, bo jemu także.
- A jednak muszę ci tu przyznać rację, bo po ślubie rzeczywiście wszystko się zmieni - wzdycha, czy zaznaczam, że on ciągle wzdycha? Jest zniesmaczony sytuacją w której się znalazł. Dostał zadanie niańki przenajświętszej. On, który powinien w Rycerzach się specyfiki uczyć, on któremu konie będą się niedługo rozmnażać. On, którego amory do pół wili jeszcze nie opadły, on się tego wyrzec ma na rzecz kilku dukatów, umowy międzyrodowej? W całym swym rozpuszczeniu (a rozpuszczony chyba tak na prawdę jednak nigdy nie był), został nagle skasowany i miał zapłacić rachunek. Czy mu się to opłacało - najpewniej ani trochę, ale co było to było, a to, że cena okazała się nieatrakcyjna? - Chodź teraz pójdziesz ze mną, tata nie będzie zły, że zabrałem cię na spacer - Deimosie na festynie to nie wypada, więc ciągnij swą przyszłą za nadgarstek jej mały, a drugą ręką pchaj jej plecy, by szła w ciemności odmętów czar i tam się zagubiła, tam się znalazła sama, bez różdżki, bez nadziei, w lesie płacząca i nieodnaleziona. Kiedyś Carrow tak zrobi, zostawi ją w lasach swoich posiadłości na zimnie i zapętli jej obraz, by nie mogła wyjść poza granice przez niego wyznaczone, by miała tylko jedną drogę, drogę do jego domu. A kiedy Megara wróci do Marseet po śladach stóp w śniegu krwią znaczonych, wtedy będzie posłusznym zwierzątkiem, przynajmniej na to liczy.
Dwa dni festiwalu, poza aktywnym uczestnictwie w zawodach alchemików, minęły na długich spacerach pośród makowych pól w poszukiwaniu co ciekawszych roślinek możliwie użytecznych przy tworzeniu wywarów. Wzdłuż piaszczystej linii brzegowej, by odnaleźć skamieniałości, a także na dobrym jedzeniu i winie, które, pomimo zastraszającej ilości przyjętej przez mój organizm, w żaden sposób nie mogło zaszkodzić mojej niektórzy powiedzieliby, że aż na zbyt drobnej sylwetce. Dlatego dzisiejszy wieczór postanawiam przeznaczyć na rozmowę z tobą. Pomimo wcześniejszego spotkania, nie miałyśmy okazji wymienić zbyt wielu słów na tematy najbardziej nas trapiące, bez nadmiernego zamawiania towarzyszącego Sorena naszym nieszczęsnym losem przyszłych żon. Dobrze podejmuję swoją rolę osoby, której narzeczeństwo pozostaje obojętne, choć doskonale wiem, że nawet pomimo niewypowiedzianych słów, mój elfi brat odczuwa mój smutek, który zdążył opanować najgłębsze części mojej duszy, nie pozwalając cieszyć się do końca festiwalem. Póki co wiem tak niewiele, zaledwie strzępki informacji i pobieżne słowa, którymi podzieliłaś się ze mną, gdy mój bliźniak oddalił się od nas na chwilę. Moja droga kuzynko, nie ukrywam, że nie jestem w stanie zrozumieć działań twoich opiekunów, by wystawiać cię w tak młodym wieku na pożarcie pierwszemu lepszemu szlachcicowi, najwyraźniej zrozpaczonemu w podjęciu swoich obowiązków względem rodu, gdy zegar biologiczny zaczyna tykać coraz to głośniej, a spojrzenia familii stają się coraz to mniej przychylne. Czy winne jest temu może jakieś obciążenie genetyczne, skoro członkom jednej rodziny w podobnym wieku wpadają do głowy tak szalone pomysły wydawania własnych córek, wbrew ich woli za arystokratów, lecz to całkowicie popapranych arystokratów? Nie łudź się, moja droga, że to będzie zgodne małżeństwo. Choć chce cię pocieszyć najlepiej jak potrafię, nie będę kłamać, że wcale nie będziesz dla niego niczym więcej niż niepokorną klaczą, którą spróbuje okiełznać najróżniejszymi sposobami; nie ulega wątpliwości, że taki człowiek jak on, nie przebiera w środkach. Jednak nie frasuj się zbytnio, choć przez ostatnich sześć lat mogłyśmy utrzymywać kontakt tylko za pomocą niewygodnych tukanów wytrenowanych do podróży międzynarodowych, wciąż masz we mnie sojuszniczkę, na której możesz polegać niezależnie od okoliczności. Przez ten czas nie zapomniałam naszej wspólnej przeszłości, zażyłych kontaktów, gdzie byłaś mi równie bliska jak młodsza siostra. Za niedługo zrozumiesz, że dopomogę twoje działania, by Deimos Carrow jeszcze udławił się swoimi planami.
Toż to dziwne, że pomimo dawno minionej godziny spotkania, nie widzę cię w pobliżu ogniska. Czy to wina mojego niewielkiego spóźnienia? Wybacz mi ten drobny faux pas, lecz zdawało mi się, że Selwyn czai się w pobliżu mojego namiotu, by w końcu dopaść mnie na osobności i zapewne dać przyspieszony kurs dobrych manier, choć to on przynosi mi więcej wstydu niż ja jemu. Nie chcę go widzieć, najlepiej aż do samego momentu zerwania umowy narzeczeńskiej, bo przecież do ślubu nie dopuszczę, nawet za cenę swojego życia. Stąd moja podróż drogą okrężną, gdzieś pomiędzy nierównymi szeregami namiotów, by w końcu wtopić się w tłum czarodziejów, spędzających wieczór na plaży, gdzie miałyśmy znaleźć czas dla siebie. Dopiero wtedy mogę odetchnąć, lecz to tylko chwilowe. Im dłużej nie mogę cię wypatrzyć, tym bardziej staje się niespokojna; zarówno z niepokoju o ciebie, jak i z obawy, że mój podły narzeczony wyłoni się niespodziewanie z mrowia ludzi, by dyskretnie oddalić mnie na bok w swoim towarzystwie, którym gardzę szczerze. Gdybym tylko znalazła kogoś kto poprze mnie w mojej wizji jego osoby jako niedorozwiniętego gumochłona, choć taki stan umysłu zdaje się nielada osiągnięciem. Może właśnie razem, kochana Megi, uda nam się zrobić coś, po czym mój ojciec zrozumie, że ten mężczyzna bratający się zarówno stanem umysłu, jak i strojem z mugolami, nie zasługuje na pannę mojego pochodzenia. Klnę na te nasze jasne włosy, będące jednocześnie przekleństwem i błogosławieństwem. To właśnie po nich najłatwiej wyłapać nas w tłumie takich samych czarodziejów, którzy nawet w swojej zabawie podpartej kilkoma kuflami alkoholu, zdają się całkowicie bezbarwni. Wzdrygam się za każdym razem, gdy moje spojrzenie przyciąga jakiś niespodziewany ruch, a uczesanie przypomina to Alexandrowe. A może w tym szaleństwie i napięciu już każda czupryna wydaje mi się, że należy do jego?
Odnoszę wrażenie, że kręcę się w koło, bez większego punktu zaczepienia, lecz z coraz to większym przerażaniem. Gdy oddalam się od ogniska, w końcu wyłapuję białe włosy Megary, widoczne nawet w ciemnościach, gdyż działają na mnie niczym periculum wystrzelone w niebo, by wskazać miejsce pobytu. Złość błyskawicznie zmienia się w przerażenie, gdy para oddala się w kierunku lasu. Przyśpieszam kroku, a gdy dostatecznie zmniejszam odległość – wszak niewielki sprzeciw Megary do tego spaceru, znacząco go spowalnia – mina mi rzednie… Zdaję sobie sprawę, że zwykłe zbesztanie owego mężczyzny, wywoła u niego tylko salwę śmiechu. Udaje mi się nawet podsłyszeć ostatnie zdanie, które podpala moją rodową waleczność, zwyczajowo gdzieś uśpioną, lecz ostatnio coraz to częściej dochodzącą do głosu. - Niestety, ja będę zła, jeśli mi pan ją zabierze – trochę podbiegam po miękkim piasku, który na wpół przesypuje się, a na wpół zatrzymuje się przez płaskie buty, lecz liczy się sukces - dopadam pary. Po krótkim ruchu nadgarstka, na końcu wyciągniętej różdżki pojawia się nikłe światło, choć trochę rozwiewające nieprzenikniony mrok, by stworzyć z naszych sylwetek długie cienie, skrupulatnie naśladujące każdy ruch. - Panie Carrow – dygam niezbyt głęboko, na tyle jednak poprawnie, by nie naruszyć żadnej ze szlacheckich norm etykiety. Nie jest to dobry moment, by dawać ci powody do uszczypliwości. - Nie spodziewałam się pana w towarzystwie mojej kochanej kuzynki, która obiecała ten wieczór spędzić ze mną. Jeszcze w tak ciemnym i odludnym miejscu… Bez żadnej przyzwoitki, toż to nie wypada narzeczeństwu – wydaję się zafrasowana tym ominięciem reguł, choć niejednokrotnie, podczas spotkań z Sylvainem, śmiałam się w twarz opiekunkom, które próbowały sprawować pieczę nad naszymi uczuciami, teraz już dawno zapomnianymi. - Na pewno nie byłaby to żadna ujma dla pana, gdyby panna Malfoy pozostała dzisiaj pod moją opieką. Wszak po ślubie to właśnie pan będzie mógł się aż na dość nacieszyć jej towarzystwem – choć ton zdaje się uprzejmy, a moje nastawienie do narzeczeństwa Megary względnie przychylne, pod tymi maskami arystokratycznych gierek kryje się bezwzględna stanowczość. Nie spoglądam na kuzynkę, której przerażenie mogłoby mnie rozproszyć. Świdruję Carrowa zimnym spojrzeniem swych niebieskich oczu, dokładnie zwracając uwagę na każdą oznakę starości, powstałą od czasu naszego ostatniego spotkania, gdy byłam młódką większą niż Megara w tym momencie. Niezależnie od tego, że niewiele miałam do czynienia z Deimosem, nie daje się omamić jego nienagannemu strojowi, podkreślającemu wygląd eleganckiego, doskonale wychowanego arystokraty. Coś jeszcze pamiętam i coś jeszcze mam w głowie, by wiedzieć, że to tylko pozory, pod którymi kryje się mężczyzna narwany, na tyle by każdy rozsądny uzdrowiciel odesłał go na porządne badania, zakończone długim pobytem w Mungu. Cóż, najwyraźniej nie trafił jeszcze do tego, czemu wcale się nie dziwie, wiedząc jakie wywłoki pracują na magipsychiatrii. Wiem także doskonale, że koniuszy tak łatwo nie odpuści, mając w pogardzie cały ród Averych… Z mrożącą wzajemnością.
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Na wzmiankę o murze w jej niebieskich oczach pojawiają się iskierki gniewu. Na szczęście jej drogi narzeczony podniósł wzrok i nie był wstanie ich dostrzec. Jeden szybki wdech pozwoli jej się opanować. Nie mogła dać się teraz wyprowadzić z równowagi. Nie masz prawa o to pytać! Nie masz prawa wtrącać się moje sprawy i moje kłopoty! - Krzyczał głos w jej głowie. Chociaż z drugiej strony korciło ją żeby mu odpowiedzieć. Chodziło tylko o jej odbicie w lustrze za dwadzieścia lat. Przyszłość spędzała jej sen z powiek a im bardziej zarysowana się stawała tym głośniej Megara chciała krzyczeć.
Jak człowiek sam będący chaosem chciał powstrzymać burzę? Wchłonąć ją… To chyba najbardziej oczywista i najbardziej przerażająca odpowiedź. Z tego, co Megara zdążyła zrozumieć Deimos podobnie jak ona został zaszczuty przez własną rodzinę. To był punkt, który ich łączył, ale tak naprawdę najmocniej ich dzielił. Szansa na pojednanie? Brak. Kto pierwszy padnie? Żaden, oboje po prostu się pozabijają. A jeśli nie? To przynajmniej spalą wszystko wokół siebie.
Gdy wspomniał o jej stanie szybko przewróciła oczami. Nie potraktowała tego, jako poddania się, ale jak kolejny nudny argument, którymi Deimos sypał dziś z rękawa. Kolejna groźna odnośnie przyszłości i kolejne spojrzenie wzniesione ku niebu. Nie musisz mnie straszyć Carrow. Sama boję się już wystarczająco . Wzięła głęboki oddech by coś powiedzieć, ale wtedy on znów się odezwał. Zaskoczona takim obrotem sprawy dopiero po chwili zdążyła się od niego odsunąć. Chciała powiedzieć, że nie ma zamiaru nigdzie z nim iść, ale wówczas ktoś ją wyręczył. Słysząc głos kuzynki serce zabiło jej mocniej. Nareszcie będzie mogła się uciec od tego niezbyt miłego towarzystwa. Gdy światło padło z różdżki Allison Meg mimowolnie się skrzywiła. Twarz Deimosa znów miała nawiedzać ją w koszmarach. Na chwilę odwróciła od nich wzrok. Nie mogąc powstrzymać się od ironicznego uśmiechu kątem oka widząc jak panienka Avery kłania się Carrowowi. Co do reszty słów trudno nie było przyznać jej racji. Jednak z drugiej strony Meg dużo kosztowałoby w tym momencie nie wybuchnąć śmiechem.
- Moja droga kuzynko. - w tym momencie odwróciła się w stronę Allison uśmiechając się przyjaźnie. -Przepraszam, że musiałaś na mnie czekać, ale pan Carrow nalegał na rozmowę. Był bardzo natarczywy pod tym względem. - Może niepotrzebnie wskazała na to, że to on łamał ogólne zasady a ona jak zwykle była czysta niczym łza. Dodatkowo mogła sobie darować to ostatnie zdania, ale w sumie, po co? Jednym szybkim ruchem wsunęła swoją dłoń pod ramię kuzynki gotowa odejść stąd w ciągu kilku najbliższych sekund. Deimos miał już świadków, co przecież zmuszało go do pewnego zachowania. - Nie musi pan się już o mnie martwić. Będę bezpieczna z moim kuzynami. - Nie żeby podejrzewała go o podobne intencje, ale przecież coś musiała powiedzieć. Przeniosła na chwilę wzrok na Deimosa jednak nie mogła zmusić się do jakiekolwiek grymasu przypominającego uśmiech. Mimo to czekała grzeczna na pozwolenie albo przynajmniej na ciągnące ją ramię kuzynki. Teraz sama mogła niewiele zrobić poza czekaniem na czyjąś reakcje.
Ciągnąłem ją w ciemność, kiedy nagle coś zza naszych pleców wyskoczyło. Kłania się. Dobrze, że się kłania, ale najlepiej jakby jej wcale nie było obok.
- Ach, panienka Avery - to nazwisko przeciska się pomiędzy zębami, jest dla mnie niesmaczne i cokolwiek miałoby się zdarzyć w przyszłości pomiędzy mną a Megarą, nie wybaczę jej nigdy pokrewieństwa z tym rodem podludzi. Cieszy mnie, że Alison nie jest jeszcze mężatką, więc etykieta nie każe mi całować jej w dłoń. Całować Avery, kara. Dla mnie sytuowali się gdzieś obok Schackelbotów, którzy jako wywodzacy się z niewolników, mogli mi zdmuchiwać pył z butów, a nie uważać się za ród szlachecki. Avery to kolejny ród, jak dla mnie kolejne niziny społeczne. Moja żona nie będzie się z nimi spotykać zbyt często, jeżeli nawet w ogóle. Założę jej jakiś Cruciatis i jak będzie się do nich zbliżała, to wszystko bedzie w niej się gotowało z bólu. Chyba, że będzie mnie słuchała, bo chociaż jej oczy płoną siłą, to wciąż sądzę, że mogę mieć nad nią wielką władzę. I nie wyobrażam sobie, bym mógł się łudzić w tym aspekcie. Ja jestem Carrow, moja matka była Flint. Znam się na manipulacji, oczekuję posłuszeństwa. Porównanie Megary do zwierzątka leży mi jak ulał. Bo ja umiem zajmowować się nimi tak, żeby się mnie słuchały.
W momencie w którym pozwoliłem się Malfoy wyswobodzić z mojego uścisku i pójść pod ramię kuzynki, słyszę niewdzięczne słowa z jej strony, co dość mnie irytuje w środku, ale wydaję się być bardzo trzeźwy (co nietypowe), a na pewno trzeźwiejszy niż ona. Posyłam więc wytłumaczenie do Alisson, która wydaje się być bardziej ogarnięta. - Panienka Malfoy poczuła sie gorzej, ktoś zawołał mnie tu, żeby nie była sama - a tylko spróbuj mi się postawić, mówią moje oczy, świdrujące teraz Megarę, więc jeżeli nawet na sekundę unosi wzrok, niech się na nie natknie. Jeżeli woli się sprzeciwiać, to oczywiście nic mi nie szkodzi, mogę się wygadać, jak nędzną jest narzeczoną. Avery z przykrością będą zmuszeni poinformować o tym ojca Megary, a ja jeszcze na tym zarobię. Nie płacą mi przecież za przyjmowanie wywłoki, która chce się szlajać pijana po festynie. - Główny namiot, to chyba tam, więc odprowadzę panienki - wskazuję gdzieś nieopodal drogi którą chciałem poprowadzić Malfoy w głuszę lasu. Nalegam. - A tam już się możemy rozstać, ale panno Avery, musi mi panienka obiecać, że nie będzie nadto dziś męczyć Megary, nie chciałbym, żeby jutro podczas plażowych wyścigów nie była w stanie się pojawić Tym zaczynają iść w stronę namiotu. Dziewczęta pewnie śpieszą się, ale widząc to ja jak na złość, wlecze nogę za nogą. Nie wypada opuszczać mnie po takim wstępie.
Ale był też strach. Strach wielki, który na razie majaczył się gdzieś za zamkniętymi drzwiami, gotów jednak w każdej chwili opanować każdą część jej ciała. Zszargać dumę, którą tak pielęgnowała, niemal jak najukochańsze dziecko; wbić sztylet w bijące serce, przekręcić i zadać ból, dawno zapomniany, ale wciąż namacalny, wyczuwalny pod gładką skórą. Co jeśli znów wpadnie w tę samą sieć, z której on sam ją wypuścił, błąd, którą wrzucił do zdradliwego morza - ona sama się z niej uwolniła, przez miesiące walcząc z więzami krępującymi najmniejszy ruch świadczący o autonomii i cudownej wolności. Obawiała się, że ponownie pozwoli się opętać jego urokowi, wpadając ZNOWU w ciemną przepaść. Lęki nie były nieuzasadnione; wystarczyło jej jedno spojrzenie, aby upewnić się, że tak do końca się nie zmienił. Wizja równa końcowi światu zaświtała w umyśle niczym dzwony bijące na alarm; on ma w rękach narzędzie i do diabła, była pewna, iż było jej. Mogła pałać nienawiścią, ale niezamierzenie mogła również dać się zniszczyć. Wątpiła, żeby był w stanie zrobić to celowo, mógł z premedytacją zrobić to w przeszłości, ale jakaż może go spotkać radość to samo robiąc jeszcze raz? Jeśli dojdzie do małżeństwa (a wciąż liczyła, iż to on się wyłamie), będzie musiała na nowo wypracować system obronny. Mur, którym odgrodzi się od jego słów i obecności. Ku swojej rozpaczy, nie rozpatrzyła tylu spraw, właśnie rozpatrzenia wymagających. Zupełnie nie pomyślała, jakie obowiązki będzie musiała pełnić jako jego żona. A danie potomka mężczyźnie, do którego czuła odrazę, budziła w Cassio obrzydzenie do niej samej. Odebranie sobie życia traktowała jako formę tchórzostwa, a mając na dodatek na uwadze postępek Dorei, wystarczająco już szargającego dobre imię Blacków, nie była w stanie posunąć się do aż tak drastycznych kroków. Plan. To jego w tym momencie najbardziej potrzebowała.
Jednakże to nie była odpowiednia chwila na opracowywanie szkicu, tym zajmie się później, kiedy już zaszyje się w swoim mieszkaniu, bezpieczna od Percivala i jego przytłaczającej osobowości. Zabawne, już nie był jedynie jej smutną przeszłością, ale też i rozczarowującą przyszłością, bo jeśli czegoś była pewna, to na pewno tego, iż nigdy już nie zazna szczęścia, mając go u swojego boku. Równie dobrze mogła je pogrzebać w tej sekundzie, bo z nadzieją umierającą jako ostatnią pożegnała się lata temu. Chciała zdusić w sobie tą ciekawość, która stopniowo w niej kiełkowała; w końcu nie widzieli się trzynaście lat, na całe szczęście na razie jej to wychodziło, gdyż całe pokłady siły wkładała w utrzymanie maski, jaką na siebie założyła od momentu, gdy zaczął się do niej zbliżać. Bycie aktorem przed tak sprytną publicznością było nie lada wyzwaniem.
Tym razem jego słowa nie padły w próżnię, a mocno uderzyły w nią, do tej pory stojącej nieruchomo i dzielnie walczącą z własnymi słabościami. Usta jeszcze przez chwilę pozostawały zaciśnięte w wąską kreskę, jakby chciały powstrzymać potok słów, niemal proszący, by wreszcie zranić. Ręce omal nie zaczęły sięgać pod sukienkę, aby z niej wydobyć przedmiot najdroższy dla panny Black - różdżkę, najwierniejszą życiową towarzyską. Zielone oczy o brązowych wstawkach zaczęły wręcz iskrzyć od rozgrzanych emocji. Pora dnia była jej sprzymierzeńcem, toteż zbliżyła się do Notta, co dla poniektórych mogło wyglądać na zamiar szepnięcia kilku czułych słów wprost do ucha.
- Wciąż nie nauczył się Pan obserwować, Panie Nott, co ze względu na wiek naraża Pana na swego rodzaju śmieszność - wycedziła, jeszcze przez moment prowadząc ze sobą niemą walkę, niestety, spokój przegrał z wściekłością. - Co pragniesz usłyszeć? Z chęcią spełnię Twoje oczekiwania, wszakże jako narzeczona powinnam dbać, abyś był zadowolony, czyż nie? Jednakże zacznijmy od początku, tak będzie najrozsądniej. Nie masz prawa mówić mi, co powinnam robić, już zwłaszcza nie Ty, przeklęty tchórzu! Czego Ty ode mnie chcesz, wybaczenia czy potępienia? Owszem, będziemy prowadzić gadkę-szmatkę, jak to określiłeś, gdyż tylko ona powstrzymuje mnie przed wyciągnięciem różdżki! Los naprawdę musi mnie nienawidzić, skoro ponownie postawił Cię na mojej drodze. Usatysfakcjonowany? - syknęła jeszcze, zanim cofnęła się o krok. Był jednym człowiekiem, oprócz Dorei, który potrafił wyprowadzić ją z równowagi. Kolejny powód, aby go nienawidzić. Znów przybrała obojętną minę, poprawiając niedbałym ruchem dłoni ciemne pukle włosów, ciesząc się w duchu, iż pod wpływem nerwów nie zaczęły przybierać jaskrawych kolorów. Uśmiechnęła się, jakby jej wybuch sprzed kilku sekund wcale nie miał miejsca. - Rzeczywiście, pogoda jak na razie dopisywała, co muszę przyznać, niesamowicie mnie ucieszyło, wszakże rozczarowującym by było, jakby niespodziewanie spadł deszcz - wraz z wypowiedzeniem tych słów poczuła smutek, tak wielki, iż jedyne, co była w stanie zrobić, to wbić spojrzenie w tłum, byle tylko Percival go nie dostrzegł.
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
Strona 1 z 14 • 1, 2, 3 ... 7 ... 14
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset