Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Główne ognisko
Główne ognisko w Weymouth jak co roku rozpalone zostało na stosie złożonym z drewien wszystkich gatunków drzew rosnących w całej Wielkiej Brytanii; od wieków podkreślało rolę matki ziemi, matki wielkiego Lugha, strzegącej całej Wyspy, dziś miało wymiar podwójny - symbolizowało także jedność kraju zagrabionego przez oszalałych z nienawiści zbrodniarzy, oddawało cześć każdemu zakątkowi zranionemu przez kolejne bezmyślne rzezie urządzane w imię nierealnych idei. To na jego tle przemówić miał nestor rodu Prewett, sir Archibald, otwierając uroczyste świętowanie.
W kolejne dni, gdy tylko zaczynało zmierzchać, rozpoczynano kolejne obrzędy od próśb wznoszonych do pogrzebanej w zaświatach pięknej Caer - próśb o pokój dla kraju, o rozsądek dla tych, którzy go utracili i odwagę dla tych, którzy się bali. O jedność, która miała uchronić świat przed szaleństwem. Każdego dnia rozpoczynał je kto inny, za każdym razem była to jednak osoba zasłużona dla czarodziejskiego świata. Pierwszy dzień otwarty został przez Archibalda Prewetta, kolejne przez starą wiedźmę ze starszyzny jego rodu, wypędzonych sędziów Wizengamotu, którzy do końca pozostali na straży sprawiedliwości, dawnych mówców i polityków, filiozofów, naukowców i mędrców. Każda przemowa kończyła się ciśnięciem w sięgające nieba płomienie wieńca złożonego z innych kwiatów, symbolizujących kolejne ważne wartości: miłość, nadzieję, wiarę, sprawiedliwość, pokój, radość, współczucie, gościnność, uczynność, odwagę, poświęcenie, rodzinę, mądrość i szacunek. Wieniec nasączony specjalnym wywarem wywoływał widowiskowy wybuch i taniec płomieni, a tuż po nim z płomieni wylatywał śniący za dnia Fawkes, zachwycając swoim widokiem zgromadzonych gości. Wielki ptak wydawał się w tym okresie u szczytu swojej formy, przypominał złotego łabędzia. Lśniące ogniste pióra mieniły się na czerniejącym niebie, a jego pieśń pomagała odpocząć zmęczonym, zmężnieć wystraszonym i powstać niepocieszonym.
O zmierzchu, na rozpoczęcie, czarodzieje tańczyli wokół głównego ogniska w kręgu, trzymając się za dłonie. O świcie taniec ten powtarzano, lecz zamiast wzajemnych uścisków mieli w rękach pochodnie, które symbolicznie rozganiały nocne mroki i przywoływały słońce. Tańce i zabawy przy ognisku odbywały się całą noc nieprzerwanie.
Wśród świętujących czarodziejów krążyły ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
Do przygotowania rozdawanej przy jarmarku strawy wykorzystuje się mięso dziczyzny ustrzelonej w trakcie polowań urządzanych tuż przed świtem. Dzień w dzień urządzane są zbiorowe pościgi za zwierzyną, w trakcie których czarodzieje rywalizują o tytuł króla polowania. Tytuł przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą, w obu przypadkach najcenniejszą zdobycz. Codziennie o zmierzchu przy głównym ognisku następuje koronacja zwycięzcy z dnia poprzedniego. Jego skronie zdobi się wieńcem z plecionych liści laurowych, pozostali uczestnicy otrzymują sosnową gałązkę.
Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie w jakimkolwiek temacie w trakcie i w obrębie festiwalu i upoluje zwierzynę rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch realnych tygodni. Postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę przyjmuje tytuł króla polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.
Jednego dnia można wyruszyć na polowanie tylko raz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:45, w całości zmieniany 1 raz
Słysząc szczery, swobodny śmiech nie czuła niczego innego jak dumy. Sama również się zaśmiała. Nie trudno było ją zarazić w takich okolicznościach entuzjazmem.
- Pytałam - przypomniała filuternie. Chwilę wcześniej próbowała zachęcić prostym słowem co nie miało pozytywnego efektu. Riana nie miała jednak niczego za złe. Nie została w końcu też bezpośrednio odrzucona. Stąd ta cała szarada. - Zachęcono mnie - do tej cwaności. Była z siebie zadowolona. Nuta wesołej satysfakcji dźwięczała wyraźnie w głosie. Niczemu nie zaprzeczała, a uśmiech poszerzył się gdy zaczęła podnosić wyżej brwi z zaskoczenia widząc, że są właściwie tego samego wzrostu - Ach, no popatrz, czy to nie przeznaczenie. Świat krzyczy byśmy zatańczyły, takie dopasowanie - prawdopodobnie gdyby była o głowę wyższa lub karłem nie robiłoby to różnicy. Kiedy jednak bardziej zogniskowała na stojącej na przeciwko kobiecie swoje spojrzenie nie mogła odciągnąć spojrzenia od jasnych tęczówek. Nie czuła się onieśmielona. Było w tym jednak coś urzekającego. Trochę jak spoglądanie przez szybę okna na zachodzące słońce, czy może na zamarznięty sopel lodu na niebo. Nieznacznie się wyciszyła uśmiechając się podstępnie pochylając się nad uchem czarownicy - Ktoś cwany nie rozdaje za darmo swoich tajemnic - tak ją w końcu opisała, prawda? Vane postanowiła się tego trzymać. Zsunęła swoją dłoń z nadgarstka kobiety z zamiarem wplecenia jej w palce. Nie zamierzała pasywnie tkwić w pozycji do ciągłego oferowania siebie. Starała się z wyczuciem przechylić szalę - Chodź, zatańczymy - postanowiła podciągając czarownicę w stronę ogniska. To była waluta, która jej odpowiadała. Zaśmiała się - Taniec, a może trzy - nogi lekko podrygiwały. Bose stopy gniotły ciepły piasek.
- I pewnie zaraz mi powiesz, że to ja cię zachęciłam? – zapytała z udawanym przekąsem, bo z twarzy jej uśmiech nie schodził.
I nagle się uciszyły. Stały tak naprzeciwko siebie, faktycznie równe, głowa w głowę. Oczy w oczy. I spoglądały na siebie. Huxley nie czuła się speszona. Wzrok innych ludzi towarzyszył jej od zawsze. Gdy była mała, to obserwowali czy podczas swoich wybryków nie niszczy butelek z piwem wystawionych przed lokalem. Gdy wracała na wakacje, porównywali ją do jej matki. Gdy pracowała w Parszywym na parterze i na piętrze, od wzroku nie było już ucieczki. Więc spojrzenie kobiety jej nie onieśmielało, było inne. Ciekawe. Przyjemne. W porównaniu z tymi, z którymi normalnie miała do czynienia. Przez tę krótką chwilę ciszy zastanawiała się, czy rok albo dwa lata temu pozwoliłaby sobie na takie rozluźnienie? Była inna i sama zaobserwowała zmianę. Mrugnęła kilkakrotnie, chcąc pozbyć się myśli z głowy. Dobrze jej było, nie myśląc.
Nie odpowiedziała na zaproszenie, po prostu dała się pociągnąć. I tańczyły. Jeden taniec, może trzy, a może więcej. Aż noc przeminęła i nastał świt. Tańczyły aż opadły z sił, aż wokół ognisk zrobiło się cicho i spokojnie. Ludzie zniknęli, posnęli. A je nosiły nogi, jak zaczarowane. Czy to ten alkohol, czy to ten dym z ogniska? W końcu i one musiały ustąpić zmęczeniu, ułożyły się wygodnie naprzeciwko żarzącego się jeszcze drewna. Jednak gdy Riana obudziła się ponownie, to Huxley już obok niej nie było.
zt x2
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Strona 14 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset