Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Główne ognisko
Główne ognisko w Weymouth jak co roku rozpalone zostało na stosie złożonym z drewien wszystkich gatunków drzew rosnących w całej Wielkiej Brytanii; od wieków podkreślało rolę matki ziemi, matki wielkiego Lugha, strzegącej całej Wyspy, dziś miało wymiar podwójny - symbolizowało także jedność kraju zagrabionego przez oszalałych z nienawiści zbrodniarzy, oddawało cześć każdemu zakątkowi zranionemu przez kolejne bezmyślne rzezie urządzane w imię nierealnych idei. To na jego tle przemówić miał nestor rodu Prewett, sir Archibald, otwierając uroczyste świętowanie.
W kolejne dni, gdy tylko zaczynało zmierzchać, rozpoczynano kolejne obrzędy od próśb wznoszonych do pogrzebanej w zaświatach pięknej Caer - próśb o pokój dla kraju, o rozsądek dla tych, którzy go utracili i odwagę dla tych, którzy się bali. O jedność, która miała uchronić świat przed szaleństwem. Każdego dnia rozpoczynał je kto inny, za każdym razem była to jednak osoba zasłużona dla czarodziejskiego świata. Pierwszy dzień otwarty został przez Archibalda Prewetta, kolejne przez starą wiedźmę ze starszyzny jego rodu, wypędzonych sędziów Wizengamotu, którzy do końca pozostali na straży sprawiedliwości, dawnych mówców i polityków, filiozofów, naukowców i mędrców. Każda przemowa kończyła się ciśnięciem w sięgające nieba płomienie wieńca złożonego z innych kwiatów, symbolizujących kolejne ważne wartości: miłość, nadzieję, wiarę, sprawiedliwość, pokój, radość, współczucie, gościnność, uczynność, odwagę, poświęcenie, rodzinę, mądrość i szacunek. Wieniec nasączony specjalnym wywarem wywoływał widowiskowy wybuch i taniec płomieni, a tuż po nim z płomieni wylatywał śniący za dnia Fawkes, zachwycając swoim widokiem zgromadzonych gości. Wielki ptak wydawał się w tym okresie u szczytu swojej formy, przypominał złotego łabędzia. Lśniące ogniste pióra mieniły się na czerniejącym niebie, a jego pieśń pomagała odpocząć zmęczonym, zmężnieć wystraszonym i powstać niepocieszonym.
O zmierzchu, na rozpoczęcie, czarodzieje tańczyli wokół głównego ogniska w kręgu, trzymając się za dłonie. O świcie taniec ten powtarzano, lecz zamiast wzajemnych uścisków mieli w rękach pochodnie, które symbolicznie rozganiały nocne mroki i przywoływały słońce. Tańce i zabawy przy ognisku odbywały się całą noc nieprzerwanie.
Wśród świętujących czarodziejów krążyły ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
Do przygotowania rozdawanej przy jarmarku strawy wykorzystuje się mięso dziczyzny ustrzelonej w trakcie polowań urządzanych tuż przed świtem. Dzień w dzień urządzane są zbiorowe pościgi za zwierzyną, w trakcie których czarodzieje rywalizują o tytuł króla polowania. Tytuł przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą, w obu przypadkach najcenniejszą zdobycz. Codziennie o zmierzchu przy głównym ognisku następuje koronacja zwycięzcy z dnia poprzedniego. Jego skronie zdobi się wieńcem z plecionych liści laurowych, pozostali uczestnicy otrzymują sosnową gałązkę.
Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie w jakimkolwiek temacie w trakcie i w obrębie festiwalu i upoluje zwierzynę rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch realnych tygodni. Postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę przyjmuje tytuł króla polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.
Jednego dnia można wyruszyć na polowanie tylko raz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:45, w całości zmieniany 1 raz
Okręcona dziewczyna ponownie wpadła w jego ramiona, a ich twarze znalazły się może odrobinę zbyt blisko. Dlaczego? Bo zdążył bez reszty utonąć w jej modrych oczach, rumieniec na jej twarzy tylko podkreślił ich kolor.
- Mówiłem już, że ślicznie dziś wyglądasz? - zapytał nim wciąż w tańcu pozwolił jej się od siebie odsunąć na odpowiednią odległość. Lekki uśmiech jednak nie zniknął z jego twarzy.
To ten wianek. To dziwne uczucie, które nim zawładnęło na tą jedną chwilę, to z pewnością sprawka tego jej wianka... Może był rzucony nań jakiś urok?
- Każdy Wright tańczy - sprostował jej pytanie i uśmiechnął się szerzej. - Ale tak tańczę tylko ja - posłał jej swój łobuzerski uśmiech numer pięć, a jakże! Przecież bez swojej bajery nie mógłby się obyć, prawda? Czasami można było sądzić, że lepszy z niego podrywacz niż zawodnik qudditcha... ale wystarczało zazwyczaj, że sam o tym pomyślał, a chwilę później dostawał po mordzie i zostawał sprowadzony na ziemię. Cóż... ani trochę go to nie zrażało.
W tańcu nie dostrzegł zmiany nastroju Maxine, kiedy mówił o rodzinie. Szczerze mówiąc na moment sam pogrążył się we wspomnieniach. Posiadanie tak licznej rodziny miało oczywiście swoje zalety i w przypadku Joe takowe przeważały, ale jak wszystko - nie było też pozbawione wad. Wieczna walka o uwagę, wieczna rywalizacja, pamiętanie o wszystkich świętach wszystkich członków rodziny (dobra, o wszystkich nie pamiętał, bo na to nie było szans), brak nawet chwili świętego spokoju (chociaż na szczęście jemu to aż tak bardzo nigdy nie przeszkadzało) i wiele, wiele innych. Choć prawda była taka: jako jedynak raczej nie byłby szczęśliwy.
- Ach, Presley! - uśmiechnął się wyrwany z zamyślenia. - A więc to on ci gra w duszy? Panno Desmond, czyżby panna chodziła na mugolskie dyskoteki? - zapytał przekornie, ale i z ciekawością. Osobiście na tych mugolskich nierzadko bawił się lepiej niż na czarodziejskich, choć ostatnimi czasy na żadnej z takich potańcówek nie był. Teraz te anomalie, wcześniej zawody quidditcha, jeszcze wcześnie przygotowania do sezonu... a może to tylko wymówki i po prostu jest już za stary na takie zabawy?
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Zlustrował ją spojrzeniem, aby sprawdzić, czy aby na pewno nie jest zbyt opasła; w porę ugryzł się w język, by nie skomentować, że tak naprawdę mogłaby podjeść trochę pączków, by zaokrąglić się tu i ówdzie, by było za co złapać... Zamierzał jednak uwieść ją swoim prawdziwie dżentelmeńskim zachowaniem.
Zwłaszcza, że skoro gra w quidditcha to musi mieć galeonów jak lodu. Ciakawe, czy miała ze sobą sakiewkę?
On przy ognisku nie dostrzegł znajomych, to dobrze. Jeszcze by jakiś gamoń wystartował z pytaniem o żonę, albo syna, a wtedy musiałby się zacząć tłumaczyć. Ruda sprawiała wrażenie niegłupiej jak dotąd, sprawa nie byłaby taka prosta... Na całe szczęście jak dotąd wszystko szło zgodnie z planem. No, może prócz tego, że w ramionach trzymał Weasleya i na pewno się na tym nie wzbogaci. Nie można jednak mieć wszystkiego.
- Pierwszy raz? - zdziwił się. To nawet on, wychowany w głębkiej Syberii Rosjanin, bywał na Festiwalach Lata w ostatnich latach.
Za to prawie wszyscy mężczyźni w mojej rodzinie to aurorzy, to zdanie sprawiło, że zmarszczył brwi, jakby w zamyśleniu. Niedobrze, pomyślał. Nie musiał mieć nawet niczego na sumieniu, aby wystrzegać się tych patałachów. Nie, żeby był z niego nie wiadomo jaki czarnoksiężnik... Liznął trochę ciemnych mocy, potrafił zadać ból, lecz raczej nie był w tym rozmiłowany jak sadysta; Siergiej Dolohov należał do pokroju materialistów, złodziejów, oszustów - którym bardziej zależy na zagarnięciu dla siebie dóbr, niż władzy. Aurorzy jednak kilkukrotnie pokrzyżowali mu plany, zwłaszcza w przemycie czarnomagicznych artefaktów, wciąż nienawidził ich mniej niż czarodziejskiej policji, ale psy to psy - ot co. Każdy Dolohov szczerze nienawidził wszystkich przedstawicieli organów ścigania, a tfu.
- Taka ładna dziewczyna, a bierze się za walkę? A co jak ci noc połamią? - zapytał cmokając z dezaprobatą, ale wciąż z uśmiechem - nie ganił jej przecież na poważnie. - Siergiej - przytaknął zdziwiony; jak dotąd wydawała mu się dość bystra, nie zapamiętała jego imienia? Nieładnie. Następne pytanie nieco zbiło go z pantałyku, lecz nie dał po sobie tego poznać - był dobrym kłamcą.
Prędko połączył także fakty. Wszyscy mężczyźni z jej rodziny to aurorzy, wiklinowy mag, ten rudy dryblas, którego szkalował, a okazał się aurorem... Cóż, nie trzeba było być geniuszem pokroju Merlina, aby dojść do wniosku, że najpewniej byli spokrewnieni - nawet, gdy miało się iloraz inteligencji odwrotnie proporcjonalny do wagi jak Siergiej.
- Ja? Nie, ale mój brat Stefan owszem - skłamał gładko, nie odwracając od niej spojrzenia ani na moment, nie przestając się uśmiechać; kłamał na tyle często i gęsto, by robić to bez mrugnięcia okiem. Łgał jak z nut. - Nie mogłem, ktoś musiał się zająć chorą matką... - westchnął ciężko, z żalem. Kobiety uwielbiają troskliwych mężczyzn.
Przecież nie wiedziała, że jego matka nie żyła od dekady.
Musiał prędko skierować myśli Weasleyówny na inne tory, aby uniknąć podobnie grząskich tematów. Zamknął jej drobną sylwetkę w ciaśniejszym uścisku, zbliżył swoją twarz do jej. Dobrze, że nie pił jeszcze dziś wódki, więc pachniał wodą kolońską, a nie alkoholem - o dziwo.
-Byłem ze dwa razy na meczu Harpii - to akurat była prawda! Tylko dwa razy, bo nie stać go było na bilety, ale do tego nie zamierzał się przyznawać. - Świetnie gracie - wymruczał niskim głosem, spoglądając w jej oczy. Tak po prawdzie to uważał, że te wszystkie Harpie powinny tymi miotłami zamiatać kuchnię (kto je w ogóle z nich wypuścił?), czuł jednak, ze gdyby wygłosił tę prawdę głośno, to nie tańczyłaby już z nim tak chętnie... A chciał przecież dzisiaj przerzucić kafla przez jej obręcz.
Dłoń, która dotychczas podtrzymywała Rię za udo zsunęła się nieco niżej, jeszcze dalej od kolana. Nieustannie kołysał się dziwacznie w takt muzyki.
That I'm bad to the bone
Wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. Nie należała do śmiałych, wyszczekanych dziewcząt, które zawsze miały gotową odpowiedź na wszystko. Była raczej nieśmiała, szczególnie wobec ludzi z tak innego świata. Druella i Cygnus zdawali się nie pasować do tego sielankowego obrazka i w rzeczy samej Charlie dużo lepiej bawiła się, zanim przyszli. Teraz i jej udzieliło się napięcie, miała ochotę po prostu odejść, woląc unikać nielubianej osoby niż szukać z nią kontaktu i zmuszać się do podtrzymywania tej niezobowiązującej pogawędki. To przypominało próbę chodzenia po bardzo kruchym lodzie, gdzie każde słowo mogło okazać się poważnym uchybieniem towarzyskim, ale Charlie miała zerowe pojęcie o szlacheckiej etykiecie. Dla tak prostolinijnej osoby jak ona wszelkie gierki były obce, ostatecznie jej nikt nie uczył od dzieciństwa gry pozorów, poruszania się w zawiłościach wyższych sfer, nie uczono jej, jak manipulować ludźmi i przybierać na twarz maski. Nie potrafiła zbyt dobrze kłamać, zawsze przychodziło jej to opornie i niezbyt naturalnie, tak, że nie trzeba było być bardzo spostrzegawczym, żeby to wyczuć. Była zwyczajną dziewczyną z kornwalijskiej wioski, nikim więcej.
I teraz stała tak, prosta dziewczyna z przeciętnej czarodziejskiej rodziny, pośród trójki błękitnokrwistych najwyraźniej nie darzących się ciepłymi uczuciami. Znalazła się między młotem a kowadłem i chciała się instynktownie wycofać, ale Anthony chwycił ją za rękę i nie pozwolił jej chyłkiem się oddalić. Została więc, czując zresztą, że ktoś musi być obok i łagodzić jego nastrój; można było odnieść wrażenie, że gdyby nie obecność Charlie i Druelli Macmillan od razu rzuciłby się na Blacka. Na szczęście poza nimi byli tu też inni tańczący ludzie, wśród twarzy mignęła jej nawet ruda czupryna Rii. Widok panny Weasley podziałał na nią kojąco, bo wiedziała, że należała ona do tych dobrych i była całkowitym przeciwieństwem Druelli. Charlene o wiele bardziej wolałaby porozmawiać z nią niż tkwić tutaj.
Zaproszenie Blacka z pozoru zdawało się brzmieć niewinnie, ot, propozycja wobec znajomego, ale coś bliżej nieokreślonego kazało jej się dopatrywać w tym drugiego dna, podobnie jak w słowach i spojrzeniu Druelli, która najwyraźniej liczyła na okazję do podrwienia z dziewczyny z pospólstwa, jaką dla nich z pewnością była, bo nie łudziła się, że którekolwiek z przybyszów traktuje ją jak równą sobie i szczerze chce ją poznać.
Najbezpieczniej było po prostu milczeć, by nie pogorszyć i tak niezwykle napiętej sytuacji.
Kiedy odniosła wrażenie, że się spiął, krótko zacisnęła palce na jego przedramieniu. Byli znajomymi zapoznanymi w dość niecodziennych okolicznościach, nie łączyła ich głęboka zażyłość, ale nie chciała, żeby niepotrzebnie się denerwował lub stracił panowanie nad sobą, ten drobny gest miał za zadanie go uspokoić i przywrócić do rzeczywistości. Z utęsknieniem czekała na moment, kiedy będzie mogła uwolnić się od niechcianego towarzystwa i miała nadzieję, że Druella i Black szybko się nimi znudzą i postanowią zająć się sobą, pozostawiając ją i Anthony’ego w spokoju. Charlie martwiła się o niego; może kiedyś wypyta go o to, co się tu działo tak naprawdę, pod fasadą pozornie uprzejmych słów. O ile mężczyzna będzie chciał powiedzieć, co wzbudzało w nim taką reakcję.
Spomiędzy ust Weasley’ówny wydobył się śmiech kiedy została potrząśnięta niczym piegowaty wór ziemniaków; odruchowo mocniej objęła szyję wybawiającego ją gentlemana. - Przepraszam, już nigdy nie zwątpię w twoją siłę - zapewniła solennie jak tylko turbulencje ustały. To po nich wypatrzyła na horyzoncie znajome twarze. Niestety spoglądając na Tony’ego oraz Charlie nie spodziewała się tego, co nastanie. Macmillan przyciągnął swą towarzyszkę do siebie, a Rhiannon posłał chłodne spojrzenie. No tak, dlaczego tego nie przewidziała? Mężczyzna był zmęczony sławą, jaka dopadła go z powodu zwycięstwa w konkurencji, a dodatkowo złapał wianek Leightonówny - rudowłosa dodała dwa do dwóch i odebrała mającą miejsce scenkę zupełnie odmiennie od prezentującej się rzeczywistości. Oni byli tu razem - dosłownie i w przenośni. Na randce. A ona, głupia Ria, przeszkadzała im bezsensownym machaniem; szlachcic musiał mieć już dość wszelkich zaczepek i czarownica nie mogła się temu dziwić. Szczególnie, że zamierzał spędzić ten wieczór z ukochaną. Co za wtopa! Harpia momentalnie poczerwieniała na policzkach - tak bardzo, że złociste plamki stały się niemalże niewidoczne. Czuła palące uczucie wstydu piekące w policzki. Jak mogła być tak głupia, tak lekkomyślna i niedomyślna? Z emocji zapomniała posłać im przepraszającego spojrzenia. Utkwiła je w przystojnej twarzy Dolohova, jakby szukała w niej oparcia. Przez to zamieszanie nie dostrzegła strapionej miny mężczyzny, tak jak początkowo zignorowała jego udawaną dezaprobatę. Zamrugała szybko, trzepocząc przy tym rzęsami. Zapomniała języka w gębie. Ach, tak walka. Weasley zaśmiała się, choć brzmiało to trochę nerwowo. - To ja łamię nosy. Brat mnie nauczył - powiedziała dumnie, bardzo starając się powrócić do dawnego stanu równowagi. Kiedy jeszcze nie czuła się jak skończona kretynka. Prowadzone przez nią śledztwo okazało się niezwykle pomocne w zamierzeniach czarownicy. Zmrużyła oczy przyglądając się uważnie Rosjaninowi. Słuchała jego tłumaczeń, ale tak jak on był dobrym kłamcą, tak ona posiadała niezgorszą spostrzegawczość. Nieco przytłumioną przez powoli znikające poczucie wstydu, ale nadal obecną. - Stefan? - spytała bez przekonania. - Mogłabym przysiąc, że słyszałam Siergiej. Stałeś tam z takim… - Półolbrzymem. - …bardzo wysokim mężczyzną - uzupełniła wypowiedź, nie chcąc wyjść na niedelikatną. Prawdopodobnie Rhiannon drążyłaby niewygodny temat bardzo długo, gdyby nie sprytne zagranie czarodzieja - chora matka. Nikt nie kłamałby w tak paskudny sposób, na równie poważny temat, prawda? - Och, tak mi przykro! – zreflektowała się od razu. - Co u niej? Czy już wszystko w porządku? - spytała zmartwiona oraz przejęta. Czuła się winna - oni sobie beztrosko tańczyli przy ognisku, a tam cierpiała matka Siergieja! To straszne. Przez to rozemocjonowanie w pierwszej chwili Ria nie zrozumiała działań Rosjanina - ani jego niskiego głosu, ani zbliżenia do jej twarzy. Spłoszyła się niczym dzika łania nie wiedząc jak na to zareagować. Czy on ją podrywał? Będąc beznadziejną z flirtów oraz relacji damsko-męskich nie mogła rozszyfrować nieznanych sobie znaków dawanych jej przez trzymającego ją w ramionach osiłka. - Dziękuję? - rzuciła niepewnie, słabym głosem. Zagubiona - tak się właśnie czuła.
Z Lottą rozstali się tuż po oddaniu jej wianka, obiecując, że spotkają się ponownie gdy wreszcie słońce zniknie za horyzontem, a wokół rozbrzmi muzyka, zachęcając wszystkich do skocznych tańców wokół paleniska... albo w innych miejscach, jak kto wolał! Większość jednak zbierała się właśnie w tym miejscu, przy głównym ognisku, największym ze wszystkich rozpalonych podczas Festiwalu Lata. Nie zabrakło tu także młodego Ollivandera, lekko już upojonego nie tylko atmosferą tego wydarzenia, ale także kilkoma nazbyt dużymi łykami wina. Ledwie dzień wcześniej brał udział w bitwie z Wiklinowym Magiem i całkiem nieźle sobie radził, wychodząc z owej walki z kilkoma oparzeniami (którymi od razu zajęli się uzdrowiciele), teraz wyglądało na to, że miał się już całkiem dobrze, dodatkowo znieczulony buzującym w żyłach alkoholem. Bo w ten przepiękny wieczór każdy chciał się napić! Gdzie się człowiek nie pojawił, tam poili go winem... Chciałoby się rzec - żyć nie umierać! Czemu Festiwal Lata nie mógł trwać przez cały rok? Magiczny świat byłby wówczas znacznie przyjemniejszy...
W każdym razie rozglądał się naokoło w poszukiwaniu rudych pukli i piegów znaczących znajome, gładkie policzki, a gdy wreszcie je dostrzegł, to usta same wyciągnęły mu się w szerokim uśmiechu. Poprawił powłóczystą szatę w rodowych barwach i otrzepał ją z niewidzialnych paprochów, z wolna ruszając w kierunku znajomej sylwetki. W końcu przy damie (swojego serca) musiał prezentować się jak na dżentelmena przystało - nienagannie, nawet jeśli wielu powiedziałoby, że do damy pannie Moore trochę brakuje... Zdziwiliby się, naprawdę! Zresztą i jemu wiele brakowało do stereotypowego dżentelmena i dzięki za to wszystkim czcigodnym czarodziejom, bo dzięki temu był po prostu Titusem Flaviusem Ollivanderem, a nie jakimśtamlordemjakichwielu.
- Lotta! - pomachał doń jedną ręką, jeszcze zanim zbliżył się na tyle, by zatrzymać się na przeciw. Skłonił się lekko, a uśmiech jeszcze bardziej wyciągnął jego usta, zdobiąc delikatnie zaczerwienione od upojenia lico - Mam nadzieję, że nie oddałaś mojego tańca innemu dżentelmenowi? - zapytał, przekrzywiając na bok głowę, po czym mrugnął doń jednym okiem - Jak się bawisz?
If they can do it,
why not us?
Tak więc wystroiła się jak mogła, sukienkę podszyła gdzie mogła, buty wyczyściła dokładnie, włosy w końcu zaplotła w koczek, nadal kiepski koczek, który jej się rozpadał i tym sfrustrowana właśnie go rozwalała do reszty, zamierzając włosy uwolnić, kiedy to Titus pojawił się jak na złość w samą porę. Spojrzała więc na niego poczochrana do reszty, ale nie mogła się nie uśmiechnąć, co najwyżej lekko czerwieniejąc, że taka jest niegotowa, a oni na tańcach już są. W pierwszym odruchu chciała go pocałować, zrobiła nawet kroczek, jednak zaraz się zatrzymała.
- Bawię się wspaniale, a moje włosy jeszcze lepiej. - stwierdziła i cóż mogła zrobić, okręciła się by zaprezentować cud ekspresjonizmu jaki na jej głowie właśnie wykwitł, nim powróciła do rozbijania misternej konstrukcji nad którą w domu tyle przecież pracowała. - Ale twojego tańca pilnuję, jest u mnie bezpieczny i nie musisz się martwić. Tylko po butach mnie proszę lorda nie podeptać.
Puściła mu jeszcze oczko, cofając się troszkę na bok.
- Ale pomożesz mi zapanować nad tą katastrofą? Było ładnie, a potem pojawił się wiatr i... no. - cóż ona jeszcze powiedzieć może? Odwróciła się, bo Titus z tyłu zobaczy lepiej i sam zapewne poradzi sobie szybciej niż ona bez jakiegokolwiek lusterka, żeby te włosy rozpuścić, żeby chociaż fryzurą go tutaj między ludźmi nie zawstydzała!
'Anomalie - DN' :
- I jeszcze mnie przyrównała do łani - oburzył się. Udawanie. Wzniósł oczy ku niebu odchylając się lekko do tyłu, natomiast ręce wraz z palcami zaciśniętymi w pięść również podniósł do góry. Potrząsając kończynami wzywał chyba Opatrzność, żeby dodała mu sił do zmagania się z krnąbrną Tonks. - Pomimo wyzwisk doceniam ten zawoalowany komplement. Dzięki, Lea - powiedział już pogodniej. Tak, ego mężczyzn było delikatne niczym egzotyczny kwiat, należało zatem o nie dbać z większą starannością. Bowiem kiedy męskie ego puchnie, zmienia się cały świat. Urażona niewiasta podąsa się przez krótką chwilę, lecz niedługo później powróci do życia niezmieniona. W przeciwieństwie do osobników płci silniejszej. Silniejszej głównie z nazwy.
- To chodźmy do tego ogniska - przytaknął neutralnie, powoli zakładając skarpetki oraz buty. Westchnął widząc mokre, wygniecione nogawki, lecz w warunkach polowych niewiele był z tym zrobić. Dobrze, że alchemik nie stał pod skosem ściany, ponieważ z powodu nagle uniesionej głowy oraz wyprostowanej sylwetki bezapelacyjnie rąbnąłby się w czerep. Gdzieś indziej. Czy to oznaczało flirt czy jeszcze nie? Spojrzał na Leanne zaskoczony, lecz przy tym bardzo uważny. Bezpieczniej było założyć, że to ot tak palnięta głupia uwaga - w przeciwnym razie albo dostałby w twarz, albo straciłby szansę życia. Zawsze zachowawczy Cyrus wybrał wyjście, w którym to udał, że nie zrozumiał tajemniczej uwagi blondynki.
- Napiłbym się czegoś. Może być wino. Też rozgrzewa - zauważył. - Chociaż na krótko. Później wyziębia organizm. Jednakże skoro zamierzamy pić przy wielkim ognisku, mamy szansę nie paść ofiarą zamrożenia - dodał naukowym tonem. Plus jeszcze musiałaby być zima, lecz tę informację skrzętnie pominął w swojej przemowie. Wygładził nieistniejące, stojące kosmyki włosów sprawiając, że fryzura jeszcze mocniej przylegała do głowy, a potem faktycznie podetknął Lei swoje ramię. - Może ubierz buty - mruknął, w istocie pomagając jej to uczynić, jeszcze zanim wyrwali z kopyta opuszczając wybrzeże, a podchodząc do sporej wielkości ogniska. Muzyka grała, pary tańczyły, zaś Snape rozglądał się za rzeczonym winem. Podszedł bliżej epicentrum ciepłego powietrza, delikatnie wystawiając ku płomieniom dłonie, żeby trochę ocieplić skórę. - Odkryłaś coś ostatnio? - zagaił luźno, mając na myśli zarówno sprawy zawodowe tudzież naukowe jak i osobiste, chociaż o tych drugich mogła nie mówić. Nie domyślał się, że to pytanie mogłoby teoretycznie wywołać lawinę.
Promise me no promises
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
Pomaszerowałam dzielnie przez tony piasku i wystających z ziemi korzeni do ogniska, od razu dopadając najmniej zaludnionego miejsca, co było nie lada wyczynem przy tylu zmarzniętych parach.
– Próbowałam znaleźć zapiski o zakłóceniach magii, ale nic natknęłam się w nich na nic, co nakierowałoby mnie na odnalezienie ich źródła – westchnęłam zawiedziona – nawet w starszych woluminach nic nie było. Część z nich jest zapisana w innych językach, a ja niestety znam tylko angielski. – Fakt, przekopując archiwa biblioteki natknęłam się na kilka ksiąg spisanych w językach innych, niż angielski, lecz nie miałam prawa wynosić ich stamtąd, by zaczerpnąć porady kogoś, kto mówił w ów języku.
– Dalej zamierzam je badać – nawiązałam do naszej rozmowy w herbaciarni – i szukam chętnych do pomocy. – Oczywiście za moimi słowami kryła się pewna sugestia, bo każda pomoc – niezależnie od dziedziny – była przydatna. Nie wiedziałam jednak, czy Cyrus się zgodzi, skoro raczej ostudzał mój zapał, niż go dopingował – nie rozumiałam skąd wynikała ta troska, bo tak właśnie interpretowałam to zachowanie. Nim jednak mi odpowiedział, dostrzegłam opuszczoną butelkę z winem nieopodal, więc bez namysłu po nią ruszyłam. Widać niebiosa nam sprzyjały, bo tak okazała się zamknięta i nienaruszona w żaden sposób; podetknęłam więc ją pod nos alchemika.
– Cyrusie Snape, a co, jeśli się spijemy i nie będziemy w stanie wrócić do domów? – Spytałam, zakładając każdy możliwy przebieg tego spotkania; łącznie z upiciem się, o co nie było trudno, patrząc na stan współbiesiadników.
- Jak dla mnie wyglądasz wystrzałowo, to będzie prawdziwy krzyk mody w przyszłym sezonie, zobaczysz, już widzę te nagłówki - nie wiesz jak poradzić sobie z niesfornymi kosmykami? Sprawdź najmodniejsze fryzury w tym sezonie, oto włosy czesane jeno wiatrem! - roześmiał się. W gruncie rzeczy podobałaby mu się nawet łysa.
- Zrobię co mogę, a jak podepczę, to proszę mi oddać, milady. - znowu się skłonił, tak typowo po lordowsku i fakt - będzie się starał mimo wszystko nie zrobić jej krzywdy. A nawet całkiem nieźle się ruszał, znacznie jednak entuzjastyczniej podchodząc do tańców współczesnych. Dobrze, że na festiwalu lata nikt mu nie kazał tańczyć walców czy innych polonezów, bo by chyba spasował i został w domu... Nie, wróć, nie odpuściłby żadnej okazji do dobrej zabawy.
- No pokaż, zobaczę co da się zrobić... - przekrzywił głowę na jedną i drugą stronę, walcząc z jej spiętymi włosami. Zmarszczył przy tym brwi i nos i chwilę się tak męczył, aż wreszcie swobodne, rude pasma opadły na dziewczęce plecy, a on wsparł dłonie na jej ramionach.
- No chyba... - skrzywił się, bo nagle poczuł dziwny ucisk w żołądku, który się przerodził w okropny ból, że aż miał wrażenie, że go wszystkie trzewia palą i zaraz tutaj wykituje. Zgiął się lekko, palce jednej dłoni nieco mocniej zaciskając na dziewczęcym ramieniu, a drugą sięgając do brzucha.
- O matko, to chyba przez to wino... - mruknął, no bo co innego? A i tak przecież ledwie zmoczył wargi! - Taniec będzie musiał poczekać, muszę na chwilę usiąść. - kiwnął łbem i faktycznie przykucnął a później ułożył swoje lordowskie cztery litery na podłożu, wciąż mocno zaciskając palce na swoim ciele. Odetchnął głęboko, w duchu modląc się, żeby mu przeszło, bo to miał być taki cudowny wieczór w towarzystwie Lotty, a tymczasem zaczynał się niezbyt szczęśliwie, niestety. Los chyba nie był po ich stronie, ale nie wszystko stracone, bo jak wiadomo - fortuna kołem się toczy.
If they can do it,
why not us?
Choć nie, uwielbiała go nawet, kiedy było poważnie albo spokojnie albo trochę romantycznie, choć śmiesznie i romantycznie też czasami potrafi być na raz!
Titus zajął się jej włosami i w sumie to już czuła, że powoli komuś się udaje nad nimi zapanować. Na szczęście. To był minus posiadania kręconych włosów, że czasami lubiły zachowywać się trochę nazbyt swobodnie. Chciała już się obrócić w jego stronę, kiedy uścisk na jej ramieniu nagle się wzmocnił. Spięła się w jednej chwili na dziwne zachowanie Titusa i kiedy ten usiadł, przysiadła na trawie obok. Patrzyła na niego poważnie, nie wiedząc co właściwie się dzieje. Jeszcze chwilę temu wszystko było dobrze, a teraz?
- Albo przeze mnie.
Choć Titus za wiele jej nie wyjaśnił, ludzie nie zaczynają NAGLE odczuwać bólu, jeśli coś im się nagle nie stanie. A przy mugolach czy charłakach teraz działo się wiele beznadziejnych rzeczy. Nie mogła mieć pewności i nic nie mogła też zrobić. Titus nie wyglądał za dobrze, ale nie wydawał się też wystraszony atakiem czy co to tam mu się stało.
- Albo coś genetycznego? - wypaliła na myśl o ataku, bo Titus to szlachcic, a przecież połowa szlachty ma jakieś genetyczne problemy ze wszystkim. W sensie duszą się albo mdleją albo inne takie, podobno przez to że ze swoimi krewnymi dzieci robią. W sumie to trochę mocno to jest straszne i paskudne, nie ma co się nad tym głębiej zastanawiać.
- Co się właściwie stało? - nie poganiała go, zaczęła skubać lekko trawę dookoła siebie, jakoś nie bardzo chcąc go dotknąć, nadal jakoś wcale nie przekonana, czy jej obecność mu czegoś nie zrobiła. No, lepiej uważać w każdym razie.
'Anomalie - DN' :
Po co jednak było w ogóle myśleć o szlachcie? Prędko o nich zapomniała. Właściwie to o reporterze Czarownicy także, o innych, których widziała... Bawiła się tak dobrze, tańczyło jej się tak cudownie, że zapomniała o tym, co miało ostatnio miejsce, o tym, że Joseph nazywał się Wright i był bratem znienawidzonej Hannah, o tym, że grali w innych drużynach. To zeszło na dalszy plan, gdy znaleźli się tak blisko, niebezpiecznie wręcz blisko, a gdy z jego ust znów padł komplement - przez tę odległość wpadła w dziwną konsternację. Zamrugała kilkukrotnie oczyma, próbując strząsnąć z siebie zdziwienia własną reakcją; prędko przywołała na usta szelmowski uśmiech.
- Nie - skłamała niewinnie. - A wyglądam? - spytała zaczepnie, ciągnąc go za język; była tylko kobietą, dobrze? Lubiła słuchać komplementów z męskich ust, lubiła się stroić (ozdoby kupione na jarmarku ostatnio miały jej w tym pomóc) i lubiła czuć się ładna, a czuła się taka, gdy teraz na nią patrzył. To chyba naprawdę magia Festiwalu Lata. Nigdy w to nie wierzyła, to dotychczas była tylko taka pogadanka, trele-morele, bajeczka, ale chyba rzeczywiście była jakaś taka... Bardziej skłonna do ich gierek niż zwykle. Wciąż miała się na baczności, pamiętała, że Joe to niezły bajerant, ale jakby ciut mniej. - Z innym nie tańczyłam - i nie zatańczę - więc wierzę na słowo!
O rodzinie najpewniej oboje mogli mówić sporo. Tyle, że Maxine nie wypowiadałaby się o rodzicach zbyt pochlebnie, zresztą - po co? Była na to zbyt skryta i nie miała ochoty psuć sobie dzisiaj tym humoru. Nie wypowiadała się więc na ten temat, zamiast tego ciągnąc inny - znacznie przyjemniejszy.
- No pewnie - żachnęła się, jakby to była najbardziej banalna oczywistość na świecie. - Co w tym dziwnego? Oczywiście, że chodzę na mugolskie potańcówki. Kiedyś zostanę królową balu, jeszcze zobaczysz - zaśmiała się zaraz, bo nie pogniewała się przecież za jego zdziwienie - lubiła się bawić, lubiła się ruszać, uwielbiała muzykę. Oczywiście, że często tam chadzała! - Well, I don't care if the sun don't shine. I get my lovin' in the evening time when I'm with my baby - zanuciła Max; potrafiła śpiewać ładnie i czysto.
[bylobrzydkobedzieladnie]
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Ostatnio zmieniony przez Maxine Desmond dnia 17.08.18 21:04, w całości zmieniany 1 raz
Dobrze, że Ria nie przepadała za alkoholem; Dolohov był zdania, że wódka i spirytus nie były dla kobiet. A przynajmniej nie w dużych ilościach. Co nieco pozwoliłby jej wypić, bo wtedy baby robiły się łatwiejsze i chętniejsze do psot, lecz by nazbyt częstym spożywaniu napojów wysokoprocentowych stawały się brzydkie, miały czerwone twarze i niezbyt ładnie pachniały, a to już mu się nie podobało. Zreztą - kobiety powinny być trzeźwe, aby gotować obiad jak należy i zająć się swoim mężczyzną, ot co.
- To dobrze, bo byś na pewno zamarzła - odrzekł ze śmiechem, kiwając głową, aby potwierdzić jej słowa. - To nie miejsce dla Anglików. Narzekacie, że tu u was zimno i deszczowo, ale zejście prawdziwego zimna to wcale nie widzieli - wyrzekł, obdarzając Rię pełnym politowania spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć oj Ci Anglicy!.
Chyba, że tę noc spędziłabyś ze mną, cisnęło mu się na usta. Nie zdecydował się jednak wyrzec tego na głos. Ruda młódka zdawała mu się innym typem kobiety, niż te, z którymi zwykł się zadawać; zbyt odważne słowa mogły ją wystraszyć, a tego przecież nie chciał. Musiał działać sprytnie. Uśmiechnął się do własnych myśli, w których Ria pojawiała się teraz w chacie pośrodku tajgi, leżąca na niedźwiedzim futrze - w tej wizji przekonałby się, czy piegi zdobią całe jej ciało, czy tylko twarz i ręce.
Z powodu tej właśnie fantazji obruszył się, kiedy dostrzegł, gdzie Weasleyówna patrzy - w stronę mężczyzny, który zwyciężył Wiklinowego Maga. Wyglądał niepozornie, nigdy by go o to nie posądził. Czy go znała, czy po prostu patrzyła na niego dlatego, że zwyciężył? Tego nie miał prawa wiedzieć, ale stara ludowa prawda mówiła, że kobietom się nie ufa. Lekko poirytowany niby przypadkiem odszedł kilka metrów dalej, obracając się tak, aby uniemożliwić Rii spoglądanie na innych - miała patrzeć tylko na niego, ot co.
- Tak? A złamałaś już komuś nos? - zaśmiał się z niedowierzaniem Siergiej. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że była do tego zdolna. Do prób to moze, kto wie, co siedziło rudym w głowie, w końcu duszy to oni nie mieli, ale żeby taką prawdziwą krzywdę mogła uczynić - w to nie wierzył.
- Stefan, Stefan... - przytaknął gorliwie Rosjanin, uznając, że to będzie bardziej przekonujące niż milczenie. - Musiałaś się przesłyszeć. Uszy się myje, a nie wietrzy, nie słyszała? - zaśmiał się, ale nie drwiąco, bez kpiny. Chciał zażartować z nią, a nie z niej - ż taki głupi nie był. Chyba. - Nu, możliwe. To Ogden. Kamrat Stefana - wyjaśnił Rii łaskawie, tak jakby to była banalna oczywistość. Trochę zirytowała go tym jak drążyła temat jego obecności na Wiklinowym Magu, o której tak naprawdę wolałby zapomnieć - nie popisał się na nim wcale. Było sporo ciekawszych tematów, w które mogła wsadzić swój wścibski nos upstrzony piegami.
- Dziś czuła się już lepiej, ale dobrze nie jest... - łgał jak z nut dalej, zupełnie niewzruszony faktem, że to okrutne i niemoralne kłamać na taki temat. Dziewczyna zdawała się naprawdę przejęta losem chrej matki, w jej oczach dostrzegał troskę - to dobrze. To znaczy, że miała pełne dobroci serce, a co za tym szło - była naiwne. A on takiej naiwnej dzierlatki dziś właśnie potrzebował.
Wyraźnie straciła rezon i pewność głosu, gdy zbliżył twarz do jej twarzy. Właściwie to podobała mu się taka niewinna. Młoda i piękna. Przywodziła na myśl słodki kwiat, pierwszy wiosenny przebiśnieg, bielutki i świeży, który zapragnął tej nocy zerwać - i upoić się słodyczą jego zapachu.
- Wiesz, że teraz powinnaś mnie pocałować? - spytał zaczepnie. - Tak mówi tradycja.
Skoro nie sakiewkę, to ukradnę ci pocałunek.
That I'm bad to the bone
Na jej pytanie nie odpowiedział od razu, milcząc dobrą chwilę. Dopiero kiedy ponownie okręcił Max i padła w jego ramiona, uśmiechnął się. Lekko, nie łobuzersko jak to zwykle robił, ale z takim... rozmarzeniem? Nie odwrócił też od niej wzroku.
- Pięknie wyglądasz, Maxine Desmond - powiedział w końcu bez zbędnego pośpiechu i, przede wszystkim, najzupełniej szczerze. W prawieniu komplementów Joseph Wright był wytrenowany chyba w takim samym stopniu jak we wrzucaniu kafla do pętli... a najważniejsza zasada tego pierwszego brzmiała: jeśli komplement - to tylko szczery. Inny podchodziłby już chyba pod kłamstwo, nie? A on nie miał w naturze mówić nieprawdy.
Dobrze mu się z nią tańczyło, tak zupełnie swobodnie, jakby wcale nie robili tego pierwszy raz, a stopy doskonale znały kroki. W sumie... jego znały.
- Uwierz, uwierz, tak będzie najbezpieczniej - przytaknął z lekkim rozbawieniem na jej słowa. - Ben nie jest takim dobrym tancerzem jak ja, a bycie przez niego podeptanym... - nie dokończył, tylko zawiesił głos, żeby sama sobie mogła dopowiedzieć. Chyba każdy wolałby takiego doświadczenia uniknąć. A że trochę przy okazji oczerniał brata...? Cóż, mówił prawdę! Benji potrafił tańczyć jak na Wrighta przystało... po prostu pod tym względem Joe był od niego lepszy (nie bez satysfakcji).
Co do mugolskich potańcówek zaś... kiedyś zdecydowanie powinni się na jakiejś spotkać, mogłoby być ciekawie.
- Co ty mówisz? Mógłbym się o różdżkę założyć, że już nią zostałaś... - odezwał się po ponownym nagłym zwrocie w tańcu. - Choćby na przykład dzisiaj - posłał jej łobuzerski uśmiech typowego Joe - amanta, po czym okręcił ją wokół swojej osi zasłuchany w fragment piosenki i sam dośpiewał:
- Well, it ain't no fun with the sun around.
I get going when the sun goes down
And I'm with my baby - i choć głos miał ładny (ba, jak zawsze!) i śpiewał przyzwoicie, to jednak drugim Elvisem z pewnością nie zostanie: lepiej tańczył niż śpiewał, to akurat był fakt. Cóż, nie można mieć wszystkiego i być mistrzem w każdej dziedzinie, prawda?
I tak Max mogła być zaskoczona, że zna słowa piosenki Presley'a... cóż, czasami jakaś mu wpadała w ucho, a akurat jeśli rozchodziło się o muzykę, to Joe, choć nie mówił tego na głos, uważał, że w tym mugole bili o głowę czarodziejów.
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset