Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Boczne ognisko
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Boczne ognisko
Palenisko na plaży nieco oddalone od głównego, mniejsze, nie tak okazałe i usytuowane bardziej na uboczu, lecz nie mniej tłumnie nawiedzane w okresie festiwalu lata organizowanego corocznie przez Prewettów. Przez cały rok kamienne palenisko stoi nieużywane, lecz początkiem sierpnia otula się potężnym ogniem, w okół którego przy subtelnych dźwiękach lutni po zmroku tańczą przybyli czarodzieje.
Liddy rozpromieniła się momentalnie, kiedy Eve przyznała jej rację co do zdjęć. Sama uznała to jednocześnie jako błogosławieństwo przyjaciółki na nie plecenie wianka. Doskonale. Zadowolona mogła oddawać się sztuce fotografii na przemian z maszerowaniem do celu, przerwanym jeszcze tylko głośnym parsknięciem śmiechem, kiedy Eve doceniła oryginalność hipotetycznego Lidkowego wianka z desek.
- Fakt, nikt nie mógłby mu się oprzeć - ciągnęła ten żart wesoło, a wyobraźnia mimowolnie podsunęła jej obraz jak rzuca drewnianym wiankiem i niechcący w kogoś trafia i dekapituje. - A niejeden straciłby dla niego głowę - dodała starając się stłumić kolejne parsknięcia. Dopiero po chwili się uspokoiła i mogła docenić propozycję Eve co do podszkolenia jej z prostego splotu.
- W sumie... spróbować zawsze mogę - odpowiedziała. - Dzięki, Eve - uśmiechnęła się do niej pogodnie, tylko zaraz zmarszczyła brwi. - Zaraz... "akceptowalnych rozrywek"? - powtórzyła za nią przyglądając jej się uważnie, bo może czegoś nie rozumiała. - To były takie nieakceptowalne? Myślałam, że Cyganie, to najbardziej wolni ludzie na świecie, że mogłaś wstawać kiedy chcesz, wskakiwać na grzbiet konia, potem tańczyć przy ognisku i głośno śpiewać do białego rana za nic mając jakiekolwiek zakazy i zasady - przechyliła lekko głowę nie spuszczając wzroku z Eve. Owszem, Lidka nie była ekspertką w temacie cygańskiego życia, mimo że przyjaźniła się z dwójką przedstawicieli tej grupy. Właściwie to, że się z nimi przyjaźniła, nie miało większego znaczenia, bo i tak byli bardzo skryci, jeśli chodzi o tamto życie. Liddy to jak najbardziej akceptowała i szanowała i też nigdy nie naciskała, żeby którekolwiek z nich zdradzało jakieś szczegóły... co nie zmieniało faktu, że jakieś swoje wyobrażenia na ten temat miała. Trochę na podstawie obserwacji, trochę z ich słów, a trochę z opowieści ludzi, mimo że te ostatnie były raczej nieprzychylne. Liddy nie rozumiała dlaczego. Dlaczego komuś mogłoby się nie podobać, że jest grupa ludzi, która zamiast domów ma wozy i żyje w ciągłej podróży? To musiało być ekscytujące! Jej rozważania na ten temat jednak przerwało spotkanie z Nealą i Celine.
Ach, a więc znów dyskusja o jej spodniach. Zaskakujące, że zwykłe spodnie budziły tyle kontrowersji, mimo że połowa społeczeństwa w takich chodziła. I oczywiście tamtej połowy społeczeństwa nikt się nie czepiał. Dawniej zwracanie uwagi na to, że miała na sobie spodnie zamiast spódnicy wybitnie ją irytowało, czasami doprowadzało nawet do wściekłości, ale teraz zdarzało się to raczej rzadko. Czemu niby miała się przejmować oburzeniem i kpiącymi docinkami od zazwyczaj kompletnie obcych jej osób? Niech lepiej pilnują swoich nosów, bo ktoś może im je rozkwasić. Wracając: ani Neala ani Celina oczywiście nie musiały się martwić o swoje nosy, bo Lidka na ich słowa tylko pogodnie wzruszyła ramionami... a potem jej niebieskie oczy błysnęły jakimiś przekornymi ognikami.
- Dobra, Nela - Moore podchwyciła jej słowa nadal wesoło, co zdecydowanie było podejrzane - możesz napisać rozprawkę, a ja ją nawet przeczytam, ale zanim to zrobisz - wycelowała w przyjaciółkę koniec palca - przez jeden dzień pochodzisz w spodniach - z jeszcze szerszym uśmiechem rzuciła jej wyzwanie. Była właściwie pewna, że Neala go nie podejmie, ale... gdyby jednak, to byłoby to zdecydowanie zjawiskowe.
- Żebyś wiedziała o czym piszesz i spojrzała na sprawę obiektywnie. Wszystko dla dobra rozprawki - cały czas się uśmiechała nie spuszczając wzroku z przyjaciółki. - Mogę ci nawet któreś pożyczyć - dorzuciła niewinnie, a później nachyliła się konspiracyjnie do Celine, jakby miała jej zdradzić jakiś sekret, ale mimo, że ściszyła nieznacznie głos, to i tak nie na tyle, żeby pozostałe dziewczyny nie usłyszały:
- Całkiem sporo. Moje dziedzictwo po trzech starszych braciach - uśmiechnęła się półgębkiem do blondynki i na nowo wyprostowała. - I hej, będę z wami przez caaaaały czas, będziemy się świetnie bawić, Eve nawet powiedziała, że mnie czegoś nauczy, więc to zupełnie jakbym plotła z wami wianki, tak? I je rzucała i w ogóle - dodała, kiedy wybuchł nagły wiankowy bunt. - Nela, a ty nawet z nudów możesz spleść jakiś wianek. Założę się, że masz w tym wprawę i że w przeciwieństwie do mnie, nie zrobisz tym kwiatkom krzywdy - uśmiechnęła się rozbawiona. - Patrz, w tych jasnoniebieskich będzie ci do twarzy - wskazała od razu cykorie, choć sama nie znała ich nazwy. - Gdzie nazbierałaś tyle kwiatów? - zwróciła się od razu do Celiny, choć głównie po to, żeby na dobre odwrócić uwagę dziewczyn od swojej wiankowej dezercji.
Jej propozycja co do ulokowania się na piaszczystej wydmie została zaakceptowana i wszystkie ruszyły w tamtą stronę. Lidka wciąż rozglądając się wokół, żeby mieć pewność, że wybrała najlepiej i czy na pewno tło dla jej modelek będzie odpowiednie. Było.
- O, w sumie to nawet o tym nie myślałam - powiedziała na podsunięty jej przez Celine pomysł dotyczący albumu. - Chciałam wam potem porozdawać te fotografie, które wam się spodobają, ale ten album... - zamyśliła się. - Pomyślę o tym - pokiwała głową z uśmiechem. Dziewczyny już po chwili rozsiadły się na kocu, a Liddy z zadowoleniem przykucała oddalona od nich kawałek, żeby spojrzeć przez wizjer aparatu. Wydawała się całkowicie na tym skupiona i głucha na ich rozmowę, ale to nieprawda, bo kiedy Eve wspomniała o trudności ze wstaniem, uśmiechnęła się wesoło.
- Od tego masz mnie - oświadczyła momentalnie, puszczając do przyjaciółki oko znad aparatu. Tylko kiedy spojrzała ponownie przez wizjer na Nealę zmarszczyła nieznacznie brwi. Jakim cudem upaćkała sobie czymś obiektyw? Przecież niczym go nie dotykała. Westchnęła i sięgnęła po chusteczkę, żeby go przetrzeć. Zaraz potem zaś parsknęła cicho śmiechem na słowa Celine, że myślała, że wszystkie dziewczyny potrafią pleść wianki. No cóż... Bardzo NIE wszystkie.
- Jasne, że chodzi o dobrą zabawę - przytaknęła na jej kolejne słowa. - Ale myślę, że wianek żadnej z was nie utrzyma się na wodzie dłużej niż dwie minuty i to nie dlatego, że zatonie - zaznaczyła od razu wesoło, przyglądając się obiektywowi i przecierając go lekko, choć nic na nim nie widziała. - Wianek Eve to nie wiem czy w ogóle zdąży dotknąć wodę zanim Jim go złapie - dodała wesoło absolutnie tego pewna. Chciałaby zobaczyć jakiegoś śmiałka, który próbowałby go uprzedzić w przechwyceniu wianka Eve. Nie miałby szans.
Spojrzała jeszcze raz przez wizjer, tym razem na Celine zajętą już pleceniem wianka. Liddy się uśmiechnęła, ale zanim nacisnęła wyzwalacz nagły zryw Neali z miejsca, sprawił, że Lidka aż podskoczyła. O nie, tylko nie kolejna wymówka, że musi iść do ciotki...!, przemknęło jej przez myśl i już gotowała była oponować... ale nie tym razem. Szczerze mówiąc, to co działo się z Weasleyówną było znacznie gorsze, bo w ogóle do niej niepodobne. Do tego stopnia, że Liddy w pierwszej chwili po prostu zastygła w bezruchu patrząc na przyjaciółkę w absolutnym osłupieniu z rozdziawionymi lekko ustami. Znów ten Leander. Co za Leander? Zerknęła jeszcze na Celine, jakby chcąc się upewnić, że jako jedyna nie ma jakichś zwidów.
- Neala... Wszystko w porządku? - wydukała z siebie wciąż jej się przyglądając, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu. Taką - zdecydowanie.
- Fakt, nikt nie mógłby mu się oprzeć - ciągnęła ten żart wesoło, a wyobraźnia mimowolnie podsunęła jej obraz jak rzuca drewnianym wiankiem i niechcący w kogoś trafia i dekapituje. - A niejeden straciłby dla niego głowę - dodała starając się stłumić kolejne parsknięcia. Dopiero po chwili się uspokoiła i mogła docenić propozycję Eve co do podszkolenia jej z prostego splotu.
- W sumie... spróbować zawsze mogę - odpowiedziała. - Dzięki, Eve - uśmiechnęła się do niej pogodnie, tylko zaraz zmarszczyła brwi. - Zaraz... "akceptowalnych rozrywek"? - powtórzyła za nią przyglądając jej się uważnie, bo może czegoś nie rozumiała. - To były takie nieakceptowalne? Myślałam, że Cyganie, to najbardziej wolni ludzie na świecie, że mogłaś wstawać kiedy chcesz, wskakiwać na grzbiet konia, potem tańczyć przy ognisku i głośno śpiewać do białego rana za nic mając jakiekolwiek zakazy i zasady - przechyliła lekko głowę nie spuszczając wzroku z Eve. Owszem, Lidka nie była ekspertką w temacie cygańskiego życia, mimo że przyjaźniła się z dwójką przedstawicieli tej grupy. Właściwie to, że się z nimi przyjaźniła, nie miało większego znaczenia, bo i tak byli bardzo skryci, jeśli chodzi o tamto życie. Liddy to jak najbardziej akceptowała i szanowała i też nigdy nie naciskała, żeby którekolwiek z nich zdradzało jakieś szczegóły... co nie zmieniało faktu, że jakieś swoje wyobrażenia na ten temat miała. Trochę na podstawie obserwacji, trochę z ich słów, a trochę z opowieści ludzi, mimo że te ostatnie były raczej nieprzychylne. Liddy nie rozumiała dlaczego. Dlaczego komuś mogłoby się nie podobać, że jest grupa ludzi, która zamiast domów ma wozy i żyje w ciągłej podróży? To musiało być ekscytujące! Jej rozważania na ten temat jednak przerwało spotkanie z Nealą i Celine.
Ach, a więc znów dyskusja o jej spodniach. Zaskakujące, że zwykłe spodnie budziły tyle kontrowersji, mimo że połowa społeczeństwa w takich chodziła. I oczywiście tamtej połowy społeczeństwa nikt się nie czepiał. Dawniej zwracanie uwagi na to, że miała na sobie spodnie zamiast spódnicy wybitnie ją irytowało, czasami doprowadzało nawet do wściekłości, ale teraz zdarzało się to raczej rzadko. Czemu niby miała się przejmować oburzeniem i kpiącymi docinkami od zazwyczaj kompletnie obcych jej osób? Niech lepiej pilnują swoich nosów, bo ktoś może im je rozkwasić. Wracając: ani Neala ani Celina oczywiście nie musiały się martwić o swoje nosy, bo Lidka na ich słowa tylko pogodnie wzruszyła ramionami... a potem jej niebieskie oczy błysnęły jakimiś przekornymi ognikami.
- Dobra, Nela - Moore podchwyciła jej słowa nadal wesoło, co zdecydowanie było podejrzane - możesz napisać rozprawkę, a ja ją nawet przeczytam, ale zanim to zrobisz - wycelowała w przyjaciółkę koniec palca - przez jeden dzień pochodzisz w spodniach - z jeszcze szerszym uśmiechem rzuciła jej wyzwanie. Była właściwie pewna, że Neala go nie podejmie, ale... gdyby jednak, to byłoby to zdecydowanie zjawiskowe.
- Żebyś wiedziała o czym piszesz i spojrzała na sprawę obiektywnie. Wszystko dla dobra rozprawki - cały czas się uśmiechała nie spuszczając wzroku z przyjaciółki. - Mogę ci nawet któreś pożyczyć - dorzuciła niewinnie, a później nachyliła się konspiracyjnie do Celine, jakby miała jej zdradzić jakiś sekret, ale mimo, że ściszyła nieznacznie głos, to i tak nie na tyle, żeby pozostałe dziewczyny nie usłyszały:
- Całkiem sporo. Moje dziedzictwo po trzech starszych braciach - uśmiechnęła się półgębkiem do blondynki i na nowo wyprostowała. - I hej, będę z wami przez caaaaały czas, będziemy się świetnie bawić, Eve nawet powiedziała, że mnie czegoś nauczy, więc to zupełnie jakbym plotła z wami wianki, tak? I je rzucała i w ogóle - dodała, kiedy wybuchł nagły wiankowy bunt. - Nela, a ty nawet z nudów możesz spleść jakiś wianek. Założę się, że masz w tym wprawę i że w przeciwieństwie do mnie, nie zrobisz tym kwiatkom krzywdy - uśmiechnęła się rozbawiona. - Patrz, w tych jasnoniebieskich będzie ci do twarzy - wskazała od razu cykorie, choć sama nie znała ich nazwy. - Gdzie nazbierałaś tyle kwiatów? - zwróciła się od razu do Celiny, choć głównie po to, żeby na dobre odwrócić uwagę dziewczyn od swojej wiankowej dezercji.
Jej propozycja co do ulokowania się na piaszczystej wydmie została zaakceptowana i wszystkie ruszyły w tamtą stronę. Lidka wciąż rozglądając się wokół, żeby mieć pewność, że wybrała najlepiej i czy na pewno tło dla jej modelek będzie odpowiednie. Było.
- O, w sumie to nawet o tym nie myślałam - powiedziała na podsunięty jej przez Celine pomysł dotyczący albumu. - Chciałam wam potem porozdawać te fotografie, które wam się spodobają, ale ten album... - zamyśliła się. - Pomyślę o tym - pokiwała głową z uśmiechem. Dziewczyny już po chwili rozsiadły się na kocu, a Liddy z zadowoleniem przykucała oddalona od nich kawałek, żeby spojrzeć przez wizjer aparatu. Wydawała się całkowicie na tym skupiona i głucha na ich rozmowę, ale to nieprawda, bo kiedy Eve wspomniała o trudności ze wstaniem, uśmiechnęła się wesoło.
- Od tego masz mnie - oświadczyła momentalnie, puszczając do przyjaciółki oko znad aparatu. Tylko kiedy spojrzała ponownie przez wizjer na Nealę zmarszczyła nieznacznie brwi. Jakim cudem upaćkała sobie czymś obiektyw? Przecież niczym go nie dotykała. Westchnęła i sięgnęła po chusteczkę, żeby go przetrzeć. Zaraz potem zaś parsknęła cicho śmiechem na słowa Celine, że myślała, że wszystkie dziewczyny potrafią pleść wianki. No cóż... Bardzo NIE wszystkie.
- Jasne, że chodzi o dobrą zabawę - przytaknęła na jej kolejne słowa. - Ale myślę, że wianek żadnej z was nie utrzyma się na wodzie dłużej niż dwie minuty i to nie dlatego, że zatonie - zaznaczyła od razu wesoło, przyglądając się obiektywowi i przecierając go lekko, choć nic na nim nie widziała. - Wianek Eve to nie wiem czy w ogóle zdąży dotknąć wodę zanim Jim go złapie - dodała wesoło absolutnie tego pewna. Chciałaby zobaczyć jakiegoś śmiałka, który próbowałby go uprzedzić w przechwyceniu wianka Eve. Nie miałby szans.
Spojrzała jeszcze raz przez wizjer, tym razem na Celine zajętą już pleceniem wianka. Liddy się uśmiechnęła, ale zanim nacisnęła wyzwalacz nagły zryw Neali z miejsca, sprawił, że Lidka aż podskoczyła. O nie, tylko nie kolejna wymówka, że musi iść do ciotki...!, przemknęło jej przez myśl i już gotowała była oponować... ale nie tym razem. Szczerze mówiąc, to co działo się z Weasleyówną było znacznie gorsze, bo w ogóle do niej niepodobne. Do tego stopnia, że Liddy w pierwszej chwili po prostu zastygła w bezruchu patrząc na przyjaciółkę w absolutnym osłupieniu z rozdziawionymi lekko ustami. Znów ten Leander. Co za Leander? Zerknęła jeszcze na Celine, jakby chcąc się upewnić, że jako jedyna nie ma jakichś zwidów.
- Neala... Wszystko w porządku? - wydukała z siebie wciąż jej się przyglądając, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu. Taką - zdecydowanie.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiadomość o gotowości Eve napełniła ją ulgą. Jeszcze tego brakowało, żeby przed zadaniem plecenia wianków miała stanąć zupełnie sama, jeden rodzynek wybijający się na tle odroczonych wyroków, kolczastego podejścia i wymówki o zawartym już małżeństwie. Każdy powód był dobry, żeby unikać niechcianych sytuacji - choć nie mieściło jej się w głowie, że stworzenie kwietnej wiązanki pod nasłonecznionym błękitem nieba mogłoby takową stanowić, przecież przyszły tu się bawić, sycić ożywczym zapachem lata, tradycją wznieconą pomimo wojennej szarości, wybijającą się na tle wciąż gorejących ran bukietem łagodzących bóle i troski uśmiechów. Wrzucenie wianka do morskich objęć nie oznaczało konieczności oddania serca temu, który by go wyłowił, nie było zobowiązaniem do więcej niż jednego prędkiego tańca na plaży spieczonej w bliskości ogniska. Dlatego też była tak urażona, słuchając odmowy za odmową, torpedujących beztroskę dziewczęcych, romantycznych chwil, zupełnie jak gdyby te były karą, a nie miłym sposobem na spędzenie popołudnia. Co za skostniałe serca! Naszpikowane kolcami! Uścisnęła wdzięcznie dłoń Eve i posłała jej rozpromieniony uśmiech. Powinna wiedzieć, jak wielką przyjemność sprawiła półwili tym prostym przytaknięciem.
- Skoro będziesz i spróbujesz coś zapleść... - zgodziła się na usprawiedliwienie Liddy, lekko wydymając policzki jak teatralnie nadąsane dziecko, odnajdujące w swojej łaskawości odrobinę przestrzeni na zrozumienie. - Liddy właśnie powiedziała, że plecie - wytknęła też Neali, która, oczywiście, musiała w mig zwietrzyć możliwość wyłgania się od tradycji i zabawy. Nie myślała nawet o tym, że mogła przymuszać przyjaciółki do własnej woli; że nadwyrężała ich charaktery, decydując za nie jak miały spędzić dzisiejsze popołudnie. Zwyczajowa głęboko zakorzeniona empatia, tak wyraźna w jej piersi jak drugie serce, oprószyła się morską solą, mącąc w jej głowie wyidealizowanymi wyobrażeniami słodkich chwil, kiedy mogłyby wymieniać się uśmiechami i westchnieniami do chłopców, ku którym wybiegały myśl zetknięte z perspektywą wyłowienia takiego wianka. Egoistycznie wierzyła, że będzie w stanie je do tego zachęcić, przekonać. Ale może się myliła? - Och, to... Mam problemy ze snem. Późno zasypiam i wcześnie się budzę. Dzisiaj rano miałam sporo czasu, żeby przejść się po łąkach i polach w Dolinie, więc połączyłam przyjemne z pożytecznym - odpowiedziała z delikatnym wzruszeniem ramion, wsuwając za ucho srebrny kosmyk wcześniej obramowujący skroń. - A wartością dodaną było to, że mogłam pogłaskać półśpiące owce pod nieobecność ich pasterza - dodała z lisim zadowoleniem; zdążyła zaprzyjaźnić się z trzódką podczas krótkotrwałej, sporadycznej pomocy i doglądania stworzeń, kiedy młodzieniec musiał załatwić coś w sercu miasteczka. - Dzięki - wymruczała wesoło do Eve, razem z nią rozciągając koc na pograniczu światła i zbawiennego cienia. Niemalże bezwiednie przesunęła przy tym spojrzeniem w dół kobiecej sylwetki, znów zawieszając je na wyraźnym wybrzuszeniu, szepczącym o nadchodzącej wielkimi krokami dacie rozwiązania. Chyba? Czy takie upały, letnia, wrząca gorącem aura o suchym powietrzu, nie były dla dziecka szkodliwe? Bogowie, dopiero teraz łapała się na własnej niewiedzy, punktując w głowie pytania pozostawione bez odpowiedzi, a których zwykle wstydziła się zadać. - Z tym też sobie poradzimy. Będzie łatwiej z pięknym wiankiem w dłoniach; założę się, że wtedy sama wstaniesz w podskokach i zostawisz nas w tyle, biegnąc na wybrzeże - zawyrokowała z chytrym, promiennym uśmiechem jeszcze szerzej rozciągającym kąciki ust, a zająwszy miejsce na kocu, poczekała, aż Eve sięgnie do koszyka i wybierze kwiaty, które wpadną jej w oko, by potem móc zrobić to samo. Nie miała ni śladu preferencji, pozwoliła dłoniom wieść prym, podążała za pragnieniem rozbrzmiewającym w opuszkach wątłym, bladym mrowieniem, łagodnie chwytała więc łodygi, do których ją ciągnęło, przyglądała się dopisanych do nim pączkom kwiatów i kładła je na swoich kolanach, przygotowując fundament wianka. Neala odpłynęła dokądś myślami, nie zauważyła tego jednak, zrzuciwszy jej przeciągającą się ciszę na karb niezadowolenia perspektywą spotkania kogoś, kto mógłby zawrócić jej w głowie brawurą, z jaką wkroczy do wody i wyciągnie girlandę spośród fal. - Pomyśl koniecznie, to byłoby fantastyczną pamiątką - rzuciła do Liddy z entuzjazmem. - A wiesz kiedy najlepiej się myśli? Podczas plecenia wianków - dodała z irytującym uporem i konspiracyjnie ściszonym tonem zadziorności.
Niespodziewana zmiana zdania Weasleyówny na moment zbiła ją z tropu, zdumiała, oszołomiła wręcz; przypominała ziarenka przewracane w tubie kalejdoskopu, układające nagle nową kompozycję. Zmrużyła oczy, zamiast zachwytu czując skłębioną w żołądku podejrzliwość.
- Więc go poznamy? - zaczęła ostrożnie, podchwyciwszy zaniepokojone spojrzenie Liddy i kontrolnie spoglądając również na Eve. - Opowiedz nam o nim, nie bądź taka tajemnicza - zachęciła z sercem ściśniętym obawą. To nie był pierwszy raz. To nie była pierwsza fatamorgana. Pamiętała imię Leandra przewijające się w rozmowach, ono nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
| sześć kostek na rodzaje kwiatów, na bogato
- Skoro będziesz i spróbujesz coś zapleść... - zgodziła się na usprawiedliwienie Liddy, lekko wydymając policzki jak teatralnie nadąsane dziecko, odnajdujące w swojej łaskawości odrobinę przestrzeni na zrozumienie. - Liddy właśnie powiedziała, że plecie - wytknęła też Neali, która, oczywiście, musiała w mig zwietrzyć możliwość wyłgania się od tradycji i zabawy. Nie myślała nawet o tym, że mogła przymuszać przyjaciółki do własnej woli; że nadwyrężała ich charaktery, decydując za nie jak miały spędzić dzisiejsze popołudnie. Zwyczajowa głęboko zakorzeniona empatia, tak wyraźna w jej piersi jak drugie serce, oprószyła się morską solą, mącąc w jej głowie wyidealizowanymi wyobrażeniami słodkich chwil, kiedy mogłyby wymieniać się uśmiechami i westchnieniami do chłopców, ku którym wybiegały myśl zetknięte z perspektywą wyłowienia takiego wianka. Egoistycznie wierzyła, że będzie w stanie je do tego zachęcić, przekonać. Ale może się myliła? - Och, to... Mam problemy ze snem. Późno zasypiam i wcześnie się budzę. Dzisiaj rano miałam sporo czasu, żeby przejść się po łąkach i polach w Dolinie, więc połączyłam przyjemne z pożytecznym - odpowiedziała z delikatnym wzruszeniem ramion, wsuwając za ucho srebrny kosmyk wcześniej obramowujący skroń. - A wartością dodaną było to, że mogłam pogłaskać półśpiące owce pod nieobecność ich pasterza - dodała z lisim zadowoleniem; zdążyła zaprzyjaźnić się z trzódką podczas krótkotrwałej, sporadycznej pomocy i doglądania stworzeń, kiedy młodzieniec musiał załatwić coś w sercu miasteczka. - Dzięki - wymruczała wesoło do Eve, razem z nią rozciągając koc na pograniczu światła i zbawiennego cienia. Niemalże bezwiednie przesunęła przy tym spojrzeniem w dół kobiecej sylwetki, znów zawieszając je na wyraźnym wybrzuszeniu, szepczącym o nadchodzącej wielkimi krokami dacie rozwiązania. Chyba? Czy takie upały, letnia, wrząca gorącem aura o suchym powietrzu, nie były dla dziecka szkodliwe? Bogowie, dopiero teraz łapała się na własnej niewiedzy, punktując w głowie pytania pozostawione bez odpowiedzi, a których zwykle wstydziła się zadać. - Z tym też sobie poradzimy. Będzie łatwiej z pięknym wiankiem w dłoniach; założę się, że wtedy sama wstaniesz w podskokach i zostawisz nas w tyle, biegnąc na wybrzeże - zawyrokowała z chytrym, promiennym uśmiechem jeszcze szerzej rozciągającym kąciki ust, a zająwszy miejsce na kocu, poczekała, aż Eve sięgnie do koszyka i wybierze kwiaty, które wpadną jej w oko, by potem móc zrobić to samo. Nie miała ni śladu preferencji, pozwoliła dłoniom wieść prym, podążała za pragnieniem rozbrzmiewającym w opuszkach wątłym, bladym mrowieniem, łagodnie chwytała więc łodygi, do których ją ciągnęło, przyglądała się dopisanych do nim pączkom kwiatów i kładła je na swoich kolanach, przygotowując fundament wianka. Neala odpłynęła dokądś myślami, nie zauważyła tego jednak, zrzuciwszy jej przeciągającą się ciszę na karb niezadowolenia perspektywą spotkania kogoś, kto mógłby zawrócić jej w głowie brawurą, z jaką wkroczy do wody i wyciągnie girlandę spośród fal. - Pomyśl koniecznie, to byłoby fantastyczną pamiątką - rzuciła do Liddy z entuzjazmem. - A wiesz kiedy najlepiej się myśli? Podczas plecenia wianków - dodała z irytującym uporem i konspiracyjnie ściszonym tonem zadziorności.
Niespodziewana zmiana zdania Weasleyówny na moment zbiła ją z tropu, zdumiała, oszołomiła wręcz; przypominała ziarenka przewracane w tubie kalejdoskopu, układające nagle nową kompozycję. Zmrużyła oczy, zamiast zachwytu czując skłębioną w żołądku podejrzliwość.
- Więc go poznamy? - zaczęła ostrożnie, podchwyciwszy zaniepokojone spojrzenie Liddy i kontrolnie spoglądając również na Eve. - Opowiedz nam o nim, nie bądź taka tajemnicza - zachęciła z sercem ściśniętym obawą. To nie był pierwszy raz. To nie była pierwsza fatamorgana. Pamiętała imię Leandra przewijające się w rozmowach, ono nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
| sześć kostek na rodzaje kwiatów, na bogato
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 2, 3, 6, 7, 10, 9
'k10' : 2, 3, 6, 7, 10, 9
Uśmiech nie znikał z jej ust, swobodnie spoczywając na pełnych wargach i będąc najlepszym potwierdzeniem dobrego humoru. Zerkała w kierunku Liddy, gdy żart z wiankiem żył dalej i bawił ją tak samo mocno, jak przy pierwszych wnioskach. Dałaby naprawdę wiele, aby zobaczyć takie dzieło, które wyszłoby spod rąk Moore.
- Za próbowanie jeszcze nikomu krzywda się nie stała.- odparła, by podtrzymać przyjaciółkę w tym stanie, gdy najwyraźniej przełamywała się wobec pomysłu plecenia wianka.- Nie ma za co! – dodała zaraz z entuzjazmem. Kiedy dziewczyna zwróciła uwagę na jej słowa, odruchowo wzruszyła lekko barkiem. Tak się niestety to miało. Przekrzywiła nieco głowę, słuchając z uwagą wniosków, które miała.
- Bo trochę tak jest, ale mamy również w kulturze caaaaałą masę zakazów i nakazów. Pewnych rzeczy po prostu nie wypada dziewczynkom, a już zwłaszcza w pewnym wieku, gdy powinny skupić się na przyszłości, a nie na zabawach. Ah i wstawanie, kiedy się chce, zdecydowanie nie przeszłoby. Niestety, posiłki same się nie robiły. Gdybyśmy zaczęły rozważać dzieciństwo, pewnie znalazłybyśmy sporo różnic.- wyjaśniła z uśmiechem.- Zdecydowanie więcej mogą chłopcy.- dopowiedziała zaraz.- Ah, ale żeby nie było, dało się również łamać te zasady. Zdarzało mi się to całkiem często, co martwiło rodziców, a głównie złościło tatę. Z czasem przywykli, że kiedy przy naszym wozie nie stoi klacz, a przy wozie Doe’ów ich wałach to najpewniej nie wrócę za szybko.- miękki śmiech, zamaskował zdenerwowanie. Nie raz oberwało jej się za to, kary od rodziców potrafiły być dokuczliwe, ale wcale nie zmieniło to jej przyzwyczajeń. Nie chciała jednak o tym aspekcie wspominać.- A co do tańca przy ognisku i śpiewach, faktycznie tak było. To był czas dla nas po całym dniu, dla społeczności, by zacieśnić więzi, bo w końcu byliśmy jedną rodziną.- napomknęła jeszcze.
Przyglądała się dziewczynom, gdy rozwodziły się nad tematem spodni. Nie wtrącała się, wychodząc z założenia, że to wybór Liddy, nawet jeśli sama nie do końca to popierała. Mało tego, chyba nigdy nie zdecydowałaby się na podobną zmianę, lubiąc jednak swoje kiecki za bardzo, aby dopuścić się takiej zdrady. Spojrzała na Moore, a później na Lovegood, kiedy ta pierwsza wspomniała o ich wcześniejszej rozmowie na temat wianków.
- To prawda. Nauczę ją pleść wianki, więc nawet jeżeli nic, co ją usatysfakcjonuje nie powstanie dziś... to w kolejnym roku zrobi najpiękniejszy, jaki tylko da radę! Wszyscy kawalerowie się zbiegną po niego – zapowiedziała, trochę ratując dziewczynę przed namowami i buntami. Nie miała tego w planach, zamierzając jednak namówić ją, by zrobiła to z nimi, ale jednak postanowiła odpuścić.
Posłała Celinie śliczny uśmieszek, by przystała na to i nie martwiła się. Skinęła głową z wdzięcznością, kiedy Liddy zapowiedziała, że pomoże jej z tym, ale zaraz uwagę zwróciły jej słowa półwili.
- Sądzę, że w pośpiechu to prędzej stoczę się z tej górki i oby nie prosto do wody, bo to nie będzie najlepsze wejście.- zaśmiała się miękko.- Ale zdecydowanie przyciągnęłabym uwagę i zrobiła wam wstęp, by każdy zauważył, że planujemy puścić wianki.- zasłoniła dłonią usta, by nie parsknąć głośniejszym śmiechem.
Kącik ust opadł nieco, kiedy usłyszała, że wianki nie zostaną na wodzie za długo, a zwłaszcza jej. Nie miała takiej pewności, a już zwłaszcza po wczorajszym dniu. Nie potrafiła temu przytaknąć, nie potrafiąc pozbyć się przeczucia, że będzie stała przy brzegu i patrzyła, jak wianek dryfuje coraz dalej.
Odwróciła głowę w bok, gdy wybawieniem od nadszarpniętego humoru okazała się Neala. Przyglądała się Weasley z uwagą, kiedy ta zdawała się dziwniejsza niż na co dzień.
- Neala? – szepnęła, bo może nie znała jej najlepiej, ale jeszcze chwilę temu nie wydawała się taka pełna romantyzmu i chęci, by zapleść wianek dla swojego lubego. Leander? Przeniosła spojrzenie na pozostałe, ale one też zdawały się zaniepokojone. Rozchyliła usta, chcąc spytać o coś jeszcze, ale zrezygnowała. Wplotła w wianek kwiatki, które wyciągnęła z koszyka Celiny. Zapomniała już, jak ładne potrafiły być kwiaty mięty, a już zwłaszcza tak wplecione, tuż obok dzwonków. Zerknęła ponownie, kontrolnie na Nealę, zastanawiając się, czy powinna się nią martwić teraz. Nie lubiły się na co dzień, ale kiedy zachowanie dziewczyny tak się zmieniało, nawet ona się przejmowała.
- Za próbowanie jeszcze nikomu krzywda się nie stała.- odparła, by podtrzymać przyjaciółkę w tym stanie, gdy najwyraźniej przełamywała się wobec pomysłu plecenia wianka.- Nie ma za co! – dodała zaraz z entuzjazmem. Kiedy dziewczyna zwróciła uwagę na jej słowa, odruchowo wzruszyła lekko barkiem. Tak się niestety to miało. Przekrzywiła nieco głowę, słuchając z uwagą wniosków, które miała.
- Bo trochę tak jest, ale mamy również w kulturze caaaaałą masę zakazów i nakazów. Pewnych rzeczy po prostu nie wypada dziewczynkom, a już zwłaszcza w pewnym wieku, gdy powinny skupić się na przyszłości, a nie na zabawach. Ah i wstawanie, kiedy się chce, zdecydowanie nie przeszłoby. Niestety, posiłki same się nie robiły. Gdybyśmy zaczęły rozważać dzieciństwo, pewnie znalazłybyśmy sporo różnic.- wyjaśniła z uśmiechem.- Zdecydowanie więcej mogą chłopcy.- dopowiedziała zaraz.- Ah, ale żeby nie było, dało się również łamać te zasady. Zdarzało mi się to całkiem często, co martwiło rodziców, a głównie złościło tatę. Z czasem przywykli, że kiedy przy naszym wozie nie stoi klacz, a przy wozie Doe’ów ich wałach to najpewniej nie wrócę za szybko.- miękki śmiech, zamaskował zdenerwowanie. Nie raz oberwało jej się za to, kary od rodziców potrafiły być dokuczliwe, ale wcale nie zmieniło to jej przyzwyczajeń. Nie chciała jednak o tym aspekcie wspominać.- A co do tańca przy ognisku i śpiewach, faktycznie tak było. To był czas dla nas po całym dniu, dla społeczności, by zacieśnić więzi, bo w końcu byliśmy jedną rodziną.- napomknęła jeszcze.
Przyglądała się dziewczynom, gdy rozwodziły się nad tematem spodni. Nie wtrącała się, wychodząc z założenia, że to wybór Liddy, nawet jeśli sama nie do końca to popierała. Mało tego, chyba nigdy nie zdecydowałaby się na podobną zmianę, lubiąc jednak swoje kiecki za bardzo, aby dopuścić się takiej zdrady. Spojrzała na Moore, a później na Lovegood, kiedy ta pierwsza wspomniała o ich wcześniejszej rozmowie na temat wianków.
- To prawda. Nauczę ją pleść wianki, więc nawet jeżeli nic, co ją usatysfakcjonuje nie powstanie dziś... to w kolejnym roku zrobi najpiękniejszy, jaki tylko da radę! Wszyscy kawalerowie się zbiegną po niego – zapowiedziała, trochę ratując dziewczynę przed namowami i buntami. Nie miała tego w planach, zamierzając jednak namówić ją, by zrobiła to z nimi, ale jednak postanowiła odpuścić.
Posłała Celinie śliczny uśmieszek, by przystała na to i nie martwiła się. Skinęła głową z wdzięcznością, kiedy Liddy zapowiedziała, że pomoże jej z tym, ale zaraz uwagę zwróciły jej słowa półwili.
- Sądzę, że w pośpiechu to prędzej stoczę się z tej górki i oby nie prosto do wody, bo to nie będzie najlepsze wejście.- zaśmiała się miękko.- Ale zdecydowanie przyciągnęłabym uwagę i zrobiła wam wstęp, by każdy zauważył, że planujemy puścić wianki.- zasłoniła dłonią usta, by nie parsknąć głośniejszym śmiechem.
Kącik ust opadł nieco, kiedy usłyszała, że wianki nie zostaną na wodzie za długo, a zwłaszcza jej. Nie miała takiej pewności, a już zwłaszcza po wczorajszym dniu. Nie potrafiła temu przytaknąć, nie potrafiąc pozbyć się przeczucia, że będzie stała przy brzegu i patrzyła, jak wianek dryfuje coraz dalej.
Odwróciła głowę w bok, gdy wybawieniem od nadszarpniętego humoru okazała się Neala. Przyglądała się Weasley z uwagą, kiedy ta zdawała się dziwniejsza niż na co dzień.
- Neala? – szepnęła, bo może nie znała jej najlepiej, ale jeszcze chwilę temu nie wydawała się taka pełna romantyzmu i chęci, by zapleść wianek dla swojego lubego. Leander? Przeniosła spojrzenie na pozostałe, ale one też zdawały się zaniepokojone. Rozchyliła usta, chcąc spytać o coś jeszcze, ale zrezygnowała. Wplotła w wianek kwiatki, które wyciągnęła z koszyka Celiny. Zapomniała już, jak ładne potrafiły być kwiaty mięty, a już zwłaszcza tak wplecione, tuż obok dzwonków. Zerknęła ponownie, kontrolnie na Nealę, zastanawiając się, czy powinna się nią martwić teraz. Nie lubiły się na co dzień, ale kiedy zachowanie dziewczyny tak się zmieniało, nawet ona się przejmowała.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Kiełkująca w sercu Neali tęsknota nie słabła, wraz z upływem minut barwiąc się jedynie ekscytacją, uczuciem oczekiwania; na co - trudno było określić, z jednej strony wiedziała, że ten, do którego tęskniła, żył wiele lat temu, w Brenyn obserwowała wspomnienie jego śmierci - ale z drugiej towarzyszyło jej niezbite przekonanie, że to wcale nie miało znaczenia. Kwiaty przesuwane pomiędzy palcami przywoływały z pamięci obrazy, dźwięki; drzewną woń igliwia, słodki zapach polnych roślin.
Gdzieś za plecami dziewcząt zerwał się letni wiatr, którego samotny, pojedynczy podmuch rozwiał kosmyki ich włosów; drobny piasek poderwał się w górę, zsuwając się po zboczu wydmy, a liście wysokiego drzewa, w którego cieniu Celine rozłożyła koc, zaszeleściły cicho, prawie melodyjnie. Cała czwórka mogła odnieść wrażenie, że słyszy echo śpiewu i radosny śmiech, dźwięczny jak stukanie metalowych dzwonków. Z łodyżek, z których półwila zaczęła zaplatać wianek, wysunęły się nowe odnogi, na których końcach - w magiczny, niewyjaśniony sposób, jak zaklęte - pojawiły się drobne pąki, rozkwitając i rozchylając barwne płatki znacznie szybciej niż zrobiłyby to normalnie. To samo stało się z kwiatami w dłoniach pozostałej trójki dziewcząt, Neali, Liddy i Eve. Wszystkie mogły zaobserwować niezwykłe zjawisko gołym okiem - nie mogło być tu mowy o przywidzeniach.
Mistrz gry będzie kontynuował rozgrywkę. W razie pytań zapraszam. <3
Gdzieś za plecami dziewcząt zerwał się letni wiatr, którego samotny, pojedynczy podmuch rozwiał kosmyki ich włosów; drobny piasek poderwał się w górę, zsuwając się po zboczu wydmy, a liście wysokiego drzewa, w którego cieniu Celine rozłożyła koc, zaszeleściły cicho, prawie melodyjnie. Cała czwórka mogła odnieść wrażenie, że słyszy echo śpiewu i radosny śmiech, dźwięczny jak stukanie metalowych dzwonków. Z łodyżek, z których półwila zaczęła zaplatać wianek, wysunęły się nowe odnogi, na których końcach - w magiczny, niewyjaśniony sposób, jak zaklęte - pojawiły się drobne pąki, rozkwitając i rozchylając barwne płatki znacznie szybciej niż zrobiłyby to normalnie. To samo stało się z kwiatami w dłoniach pozostałej trójki dziewcząt, Neali, Liddy i Eve. Wszystkie mogły zaobserwować niezwykłe zjawisko gołym okiem - nie mogło być tu mowy o przywidzeniach.
Dobra, Nela? Uniosłam brwi. Jakie dobra, żaden dobra, już po tonie czułam, że to dobre wcale nie jest. Zmrużyłam oczy jeszcze bardziej. Rozprawkę? Mogę, zawsze mogłam, ale sensu w tym nie było żadnego chyba że właśnie po to, żeby Liddy do czytania zmusić. A kiedy palec znalazł się na mnie uniosłam znów brwi w ogóle się nie spodziewając tego, co właściwie miało nadejść. Wargi mi się rozwarły. Oszalała, nie? Całkiem. Zamknęłam i otworzyłam usta, zaraz marszcząc brwi, rozdrażniona, splatając dłonie na piersi. Zamilkłam, sznurując usta. No nie mogłam jej racji nie przyznać, nie? W sensie, no temat niby zbadać trzeba było, żeby osąd wydać, ale nie bez powodu dziewczyny w spodniach nie chodziły. Spojrzałam na nią spod zmarszczonych brwi kiedy wspomniała coś o tym pożyczaniu. Podniosłam się zaraz, strzepując z burgundowej spódnicy którą miałam na sobie.
- Dobra. - powiedziałam do niej. - Dobra, Lidka. - zgodziłam się raz jeszcze, zmrużyłam brwi. - Ale! - zaznaczyłam układając dłonie na biodrach. - Ty nie tylko wnikliwie ją potem przeczytasz, ale caaaały ten dzień, kiedy ja będę w tych twoich spodniach badać sprawę, ty ze spódnicą się nie rozstaniesz. - dorzuciłam swój warunek, wyciągając do niej rękę. Umowa, niech będzie sprawiedliwie a nie. Badanie badaniem, ale ja też mogłam swoje osiągnąć na jeden dzień. - Możemy się choćby zamienić od razu. - rzuciłam jej odważnie, spoglądając znów na spodnie, które miała na sobie. Wykrzywiając usta mimowolnie, średnio mi się to podobało ale DOBRA. Dam radę. Uniosłam trochę brodę. A jak już miałam ten to mogłam od razu mieć to za sobą.
- Mam wprawę, tylko sensu nie widzę w tym żadnego. Ale - uniosłam palec żeby zatrzymać Celine zanim znów zacznie o tych przeznaczeniach, czy coś tam innego. - uplotę niech będzie. - zgodziłam się z westchnieniem. Spojrzałam na Celine, kiedy wspomniała o tym, że się nie wysypia. Ona też? Zastanowiłam się, ale nie powiedziałam tego na głos. Co by mi to dało. W sensie. Może później jej powiem. Wspomnienie Jima sprawiło, że mimowolnie się spięłam uparcie spoglądając na kwiaty, które przyniosła Celine. Nie zamierzając komentować tego w żaden sposób. Nie wyprowadzałam też Liddy z błędu, że niby ktoś weźmie mój. Co do Celine nie miałam wątpliwości. Ale mój miał pójść na dno, przynajmniej tak sądziłam, kiedy nie spłynęła na mnie pewna pewność. Ta ważniejsza, która jednak Lidce racji przyznawała większość. Czułam to do ostatniej komórki mojego niewielkiego wnętrza a tą myśl, która zaświtała nic nie było w stanie zgasić, więc pozwoliłam jej by wybrzmiała. Leander dzisiaj tu będzie. Radość owinęła się wokół mnie wyraźna.
- Co wy tak Nealujecie? - zapytałam je marszcząc brwi. - Oczywiście, że w porządku. - prychnęłam z rozbawieniem wywracając oczami, spoglądając na Liddy. Pokręciłam głową lekko. Cała byłam lekka. Lekka i zachwycona. - Nawet lepiej, niż w porządku! - ucieszyłam się, opadając na koc z ochotą zabierając się za plecenie wianka, pozwalając palcom by wykonywały znajome ruchy. - No jak przyjdzie, to poznacie. Taka kolej rzeczy jest chyba, nie? - zapytałam Celiny, jakby zadała jakieś niemożliwie głupiutkie pytanie. Uśmiech rozjaśnił mi twarz, spojrzałam na nią, a potem sięgnęłam do koszyka, zgodnie z radą Liddy biorąc niebieski kwiat. Niebieski był dla mnie dobry, pasował mi do oczu, czy coś. Kompletnie nie zauważając wymienianych przez dziewczyny spojrzeń. Pytanie Celine poderwało na chwilę moją głowę, spojrzałam w niebo z zastanowieniem.
- Hmm… - wypadło z moich ust kiedy przypominałam sobie sylwetkę Leandra, żeby dobrze ją opisać. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby mówić o tym przy Eve, ja nie musiałam nic ukrywać. Zresztą i tak nie umiałam. Myśli mi się o jego wyglądzie nie plątały, ale myśl że żył wcześniej z Brenyn zdawała się nieważna teraz wcale, bo miałam całkowitą pewność, że dziś go znów zobaczę. Pamiętałam wszystko dokładnie. Przymknęłam na chwilę powieki mimowolnie się uśmiechając. - Ma kruczoczarne włosy i twarz przystojną, oczy ciemne jak onyks. Ale to nie najważniejsze jest, duszę ma szlachetną i romantyczną trochę też. Polubicie go. - uśmiechnęłam się na wspomnienie białych kwiatów, które kiedyś mi podarował. Wydałam ostateczny wyrok opuszczając głowę, zajmując się dalszym pleceniem. Zaczynając nucić, mimowolnie, trochę zmienioną, ale melodię którą poznałam w Brenyn. Szybko, szybciej, chciałam żeby było już gotowe. Bo wiedziałam, miałam jakieś nieokreślone przeczucie - a może pewność - że zjawi się, kiedy puszczę go na wodę. Więc palce uwijały mi się szybko, wplatając też przyniesione igliwie między kwiaty. Dalej, już, chciałam żeby był blisko ponownie. Tęskniłam okrutnie. Wiatr który zawiał nie oderwał mnie od pracy, mimo że rozwiał rude włosy. Dopiero drzewo poderwało na chwilę moją głowę. - Widzicie, nawet drzewo cieszy się na jego powrót. - dodałam przekonana, że to stąd to dźwięczne wrażenie. Nie więcej przecież. Pochyliłam głowę i ręce miały już dalej brać się za plecenie kiedy ruch zamarł a oczy rozszerzyły się lekko. - Oh, ojej… - wyrwało mi się, kiedy kwiaty rozkwitały na moich oczach. Strasznie piękne to było. Nielogiczne całkiem, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Bo logiczność zostawiła mnie już chwilę temu. Po prostu, nawet kwiaty chciały ładnie się prezentować dla niego. Na pewno. Liczyło się samo zdarzenie i świat, który mimowolnie zdawał się obwieszczać jego nadejście. Mimowolnie zaśmiałam się w dźwięk cichego śpiewu drzew skupiając się dalej na pleceniu. Skupiona mocno, bo chciałam zrobić go jak najszybciej i jak najlepiej, żeby też przybliżyć czas spotkania, który zbliżał się nieuchronnie. - Kończycie? - zapytałam dziewczyn, nie odrywając wzroku, wcale nie próbując ich pośpieszać - mnie się po prostu śpieszyło coraz bardziej.
* Lidka, jak się zmieniamy dzisiaj to weź to jakoś sprytnie opisz, proszę
- Dobra. - powiedziałam do niej. - Dobra, Lidka. - zgodziłam się raz jeszcze, zmrużyłam brwi. - Ale! - zaznaczyłam układając dłonie na biodrach. - Ty nie tylko wnikliwie ją potem przeczytasz, ale caaaały ten dzień, kiedy ja będę w tych twoich spodniach badać sprawę, ty ze spódnicą się nie rozstaniesz. - dorzuciłam swój warunek, wyciągając do niej rękę. Umowa, niech będzie sprawiedliwie a nie. Badanie badaniem, ale ja też mogłam swoje osiągnąć na jeden dzień. - Możemy się choćby zamienić od razu. - rzuciłam jej odważnie, spoglądając znów na spodnie, które miała na sobie. Wykrzywiając usta mimowolnie, średnio mi się to podobało ale DOBRA. Dam radę. Uniosłam trochę brodę. A jak już miałam ten to mogłam od razu mieć to za sobą.
- Mam wprawę, tylko sensu nie widzę w tym żadnego. Ale - uniosłam palec żeby zatrzymać Celine zanim znów zacznie o tych przeznaczeniach, czy coś tam innego. - uplotę niech będzie. - zgodziłam się z westchnieniem. Spojrzałam na Celine, kiedy wspomniała o tym, że się nie wysypia. Ona też? Zastanowiłam się, ale nie powiedziałam tego na głos. Co by mi to dało. W sensie. Może później jej powiem. Wspomnienie Jima sprawiło, że mimowolnie się spięłam uparcie spoglądając na kwiaty, które przyniosła Celine. Nie zamierzając komentować tego w żaden sposób. Nie wyprowadzałam też Liddy z błędu, że niby ktoś weźmie mój. Co do Celine nie miałam wątpliwości. Ale mój miał pójść na dno, przynajmniej tak sądziłam, kiedy nie spłynęła na mnie pewna pewność. Ta ważniejsza, która jednak Lidce racji przyznawała większość. Czułam to do ostatniej komórki mojego niewielkiego wnętrza a tą myśl, która zaświtała nic nie było w stanie zgasić, więc pozwoliłam jej by wybrzmiała. Leander dzisiaj tu będzie. Radość owinęła się wokół mnie wyraźna.
- Co wy tak Nealujecie? - zapytałam je marszcząc brwi. - Oczywiście, że w porządku. - prychnęłam z rozbawieniem wywracając oczami, spoglądając na Liddy. Pokręciłam głową lekko. Cała byłam lekka. Lekka i zachwycona. - Nawet lepiej, niż w porządku! - ucieszyłam się, opadając na koc z ochotą zabierając się za plecenie wianka, pozwalając palcom by wykonywały znajome ruchy. - No jak przyjdzie, to poznacie. Taka kolej rzeczy jest chyba, nie? - zapytałam Celiny, jakby zadała jakieś niemożliwie głupiutkie pytanie. Uśmiech rozjaśnił mi twarz, spojrzałam na nią, a potem sięgnęłam do koszyka, zgodnie z radą Liddy biorąc niebieski kwiat. Niebieski był dla mnie dobry, pasował mi do oczu, czy coś. Kompletnie nie zauważając wymienianych przez dziewczyny spojrzeń. Pytanie Celine poderwało na chwilę moją głowę, spojrzałam w niebo z zastanowieniem.
- Hmm… - wypadło z moich ust kiedy przypominałam sobie sylwetkę Leandra, żeby dobrze ją opisać. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby mówić o tym przy Eve, ja nie musiałam nic ukrywać. Zresztą i tak nie umiałam. Myśli mi się o jego wyglądzie nie plątały, ale myśl że żył wcześniej z Brenyn zdawała się nieważna teraz wcale, bo miałam całkowitą pewność, że dziś go znów zobaczę. Pamiętałam wszystko dokładnie. Przymknęłam na chwilę powieki mimowolnie się uśmiechając. - Ma kruczoczarne włosy i twarz przystojną, oczy ciemne jak onyks. Ale to nie najważniejsze jest, duszę ma szlachetną i romantyczną trochę też. Polubicie go. - uśmiechnęłam się na wspomnienie białych kwiatów, które kiedyś mi podarował. Wydałam ostateczny wyrok opuszczając głowę, zajmując się dalszym pleceniem. Zaczynając nucić, mimowolnie, trochę zmienioną, ale melodię którą poznałam w Brenyn. Szybko, szybciej, chciałam żeby było już gotowe. Bo wiedziałam, miałam jakieś nieokreślone przeczucie - a może pewność - że zjawi się, kiedy puszczę go na wodę. Więc palce uwijały mi się szybko, wplatając też przyniesione igliwie między kwiaty. Dalej, już, chciałam żeby był blisko ponownie. Tęskniłam okrutnie. Wiatr który zawiał nie oderwał mnie od pracy, mimo że rozwiał rude włosy. Dopiero drzewo poderwało na chwilę moją głowę. - Widzicie, nawet drzewo cieszy się na jego powrót. - dodałam przekonana, że to stąd to dźwięczne wrażenie. Nie więcej przecież. Pochyliłam głowę i ręce miały już dalej brać się za plecenie kiedy ruch zamarł a oczy rozszerzyły się lekko. - Oh, ojej… - wyrwało mi się, kiedy kwiaty rozkwitały na moich oczach. Strasznie piękne to było. Nielogiczne całkiem, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Bo logiczność zostawiła mnie już chwilę temu. Po prostu, nawet kwiaty chciały ładnie się prezentować dla niego. Na pewno. Liczyło się samo zdarzenie i świat, który mimowolnie zdawał się obwieszczać jego nadejście. Mimowolnie zaśmiałam się w dźwięk cichego śpiewu drzew skupiając się dalej na pleceniu. Skupiona mocno, bo chciałam zrobić go jak najszybciej i jak najlepiej, żeby też przybliżyć czas spotkania, który zbliżał się nieuchronnie. - Kończycie? - zapytałam dziewczyn, nie odrywając wzroku, wcale nie próbując ich pośpieszać - mnie się po prostu śpieszyło coraz bardziej.
* Lidka, jak się zmieniamy dzisiaj to weź to jakoś sprytnie opisz, proszę
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Fakt, od kolejnej próby manualnego stworzenia czegoś nic jej się nie stanie. Najwyżej zmarnuje trochę kwiatków, które później wyrzuci pod jakiś krzak, jeśli do niczego innego nie będą się nadawać, a zapewne tak właśnie będzie. Jak zawsze zresztą. Wciąż było to lepsze od jej prób tanecznych, więc...
- Ech, czyli wolność najbardziej wolnych ludzi na świecie też ma swoje granice - westchnęła cicho Liddy na słowa Eve, ale kiedy przyjaciółka wspomniała o znikaniu z Jimem zawtórowała jej chichotem. No tak, temu akurat wcale się nie dziwiła, na miejscu przyjaciółki robiłaby dokładnie to samo. Choć pewnie z większą ilością bójek z nim. Jak różne byłoby jej dzieciństwo, gdyby urodziła się Cyganką? Wyścigi na rowerach zamieniłaby zapewne na wyścigi konne, nie miałaby swojego podwórka z kurami i kaczkami, stałego miejsca na grę w quidditcha, kolegów z mugolskiej podstawówki i nawet swojej ulubionej polanki, z której obserwowałaby dzikie zwierzęta. Ale rodzinę miałaby przy sobie, a to najważniejsze. Hm, wykluczyliby ją z tej społeczności, gdyby, tak jak i teraz, nie umiała tańczyć? Musi o to kiedyś zapytać Eve.
Teraz była zajęta przyglądaniem się z uśmiechem jak Neala to otwiera, to zamyka bezgłośnie usta. No i po wszystkim. Wiadomo przecież, że Weasley nie przyjmie wyz...
- Co? - Liddy z zaskoczeniem uniosła brwi, kiedy usłyszała to "dobra". - Założysz spodnie? Ty? - upewniała się, a uśmiech na nowo wypłynął jej na twarz. TAK, TO BĘDZIE ZJAWISKOWE! Tylko, warga jej lekko drgnęła, na warunek, który dodatkowo postawiła Neala. Ech, a to nie miało być Nealowe chodzenie w spodniach za przeczytanie rozprawki? Trochę nieuczciwie, ale... Nela w portkach, które tak krytykuje... Kuszące.
Liddy potrzebowała chwili, żeby rozważyć wszystkie za i przeciw. Będzie musiała latać w spódnicy czy innej kiecce... Od czasów szkolnych, no, od Francji bardziej, nie nosiła takich rzeczy i jakoś było jej nieprzyjemnie na samą myśl, że nie będzie miała nogawek... ale już to robiła, jeden dzień przecież przeboleje. Gorzej, że chłopaki będą się z niej nabijać. Merlinie, będą rechotać jak stado żab...
Spojrzała na wyciągniętą w jej stronę rękę Neali.
Neala w spodniach kontra nabijanie się chłopaków z tego, że Lidka lata w spódnicy... Pf, gdyby miała się przejmować tym, że ktoś będzie się z niej nabijać, to by przecież z domu nie wychodziła.
Uśmiechnęła się więc ostatecznie szeroko i energicznie uścisnęła przyjaciółce dłoń.
- Zgoda - oświadczyła pewnie. - Ale nie dziś, bo już za późno, to raz: ma być cały dzień, od świtu do północy, a dwa, że mam zdjęcia do zrobienia - dodała stukając palcem w aparat. - A spódnica by mi w tym tylko przeszkadzała. Ale jesteście świadkami tej umowy - spojrzała na Eve i Celine poważnie. - Wybierzemy wspólnie inny dzień festiwalu.
Dziś nie był dobry dzień na takie zamiany. Jedną rzeczą była pora, drugą zdjęcia, ale trzecią, którą Lidka mimowolnie wzięła też pod uwagę, było dzisiejsze rzucanie przez Nealę wianka do wody. Liddy lubiła spodnie, dobrze się w nich czuła i przez tyle lat zdążyła się już uodpornić na docinki ludzi na temat jej ubrania, ale wiedziała też doskonale kiedy była na nie bardziej narażona, a kiedy mniej. Rzucanie wianka do wody w męskich ciuchach było dosłownie proszeniem się o idiotyczne komentarze otoczenia. Nie miałaby wprawdzie z nimi problemu... i wiedziała, że Neala do cieniasów nie należy i też by sobie poradziła z głupimi zaczepkami i docinkami na jej temat, ale... nie było takiej potrzeby. Po co ją na to w ten sposób wystawiać? Miały się przy tym dobrze bawić, a nie użerać z jakimiś półgłówkami i wkurzać.
Wszystko więc było już ustalone - kto plecie wianki (Liddy uśmiechnęła się z wdzięcznością do Eve, która przyszła jej z odsieczą) i w którym miejscu. Pytanie o kwiaty też pomogło, bo Celine zaraz opowiedziała ich historię nie męcząc jej już o plecenie wianka (przynajmniej przez chwilę), za to wspominając o głaskaniu owiec, co tylko poszerzyło uśmiech na twarzy Lidki. Lubiła owieczki.
Zajęta czyszczeniem aparatu co chwilę parskała śmiechem to na "wodowanie Eve", mające na celu zwrócenie uwagi wszystkich, że zamierzają rzucać wiankami, to znów na to, że najlepiej się rozmyśla przy zaplataniu kwiatów.
- Bardzo dobrze mi się myśli o zdjęciach robiąc zdjęcia, ale dziękuję - odparła rozbawiona i jakby na potwierdzenie swoich słów spojrzała przez urządzenie na Celine, wykadrowała i cyknęła fotkę. No i pięknie, obiektyw był czyściutki, mogła działać dalej. No, gdyby nie ta zmiana, która zaszła w Neali. Liddy przyglądała się jej bacznie, biorąc od niechcenia jeden z chabrów z koszyka Celine. Obróciła go w palcach kilka razy, po czym wetknęła sobie za ucho.
Neala była wyluzowana, to fakt, ale... nigdy wcześniej się nie cieszyła na myśl o rzucaniu wianka, ani przy opisywaniu jakiegoś chłopaka... Dziwne, ale może naprawdę się zakochała w ostatnim czasie czy coś? A to chyba... dobrze? No i go poznają, więc... może... nie powinna się tak martwić o przyjaciółkę?
Przesunęła się odrobinę, uniosła ponownie aparat do twarzy tym razem celując w skupioną na pleceniu wianka Eve, a następnie na rozmarzoną Nealę i... zmarszczyła brwi. Obraz znów był czymś zanieczyszczony, ale przecież to niemożliwe! Odwróciła aparat, żeby spojrzeć na obiektyw - czysty jak łza. Znów spojrzała w wizjer - wszystko było w porządku: Celine pochylona nad kwiatami, drzewa, lśniące w słońcu włosy Eve, a Neala... coś było nie tak z obrazem. Jakby światło się zmieniało, jakby wokół niej była jakaś mgła, albo poświata, ale kiedy Liddy zerkała na nią znad aparatu, to nie widziała niczego takiego.
- Co jest? - burknęła zirytowana, obchodząc koc, żeby zrobić zdjęcie Neali może z innej perspektywy. Może to faktycznie kwestia światła? Ale nie, wyglądało jakby to była kwestia Neali. Albo aparatu, który z jakichś powodów psuł się właśnie na niej. Lidka już miała poprosić Celine, żeby ta spojrzała przez wizjer, ale zanim otworzyła usta, zerwał się ciepły, letni wiatr i zanim zrobiła cokolwiek, odruchowo chwyciła za wetknięty za ucho chaber, żeby podmuch go nie porwał. Nie widziała, że w jednym momencie wyrosły mu kolejne pędy i że rozkwitł bardziej, ale bez trudu dostrzegła to na plecionych wiankach dziewczyn i rozdziawiła usta zaskoczona. Spojrzała najpierw po koleżankach, a później odwróciła się gwałtownie rozglądając wokół za kimś, kto mógł zaczarować ich kwiaty. Może to te same osoby, których śmiech i śpiew słyszała jeszcze przed chwilą? Tylko... że nikogo takiego nie widziała. Ludzie spacerowali po plaży w oddaleniu od nich, ale nie widziała nikogo, kto by im się bardziej przypatrywał, albo kierował na nie różdżką. A skoro tak... Przewróciła oczami spoglądając w stronę linii drzew, za którymi zapewne chowali się dowcipnisie.
- Jim, Marcel! Wiemy, że to wy! Wyłaźcie! - zawołała w tamtą stronę na granicy rozbawienia i kolejnego przewrócenia oczami. Przecież to nie mógł być nikt inny, tylko oni. Chociaż, fakt, była pod wrażeniem, że znali tego typu zaklęcia. Pewnie do podrywu, niczego więcej.
- Steff! Ty też się tam chowasz? - podparła się wolną od aparatu ręką pod bok. Nikogo jednak nie zauważyła, więc po dłuższej chwili pokręciła tylko zrezygnowana głową i spojrzała znów na koleżanki właściwie już kończące tworzenie swoich wianków.
- Ale wam to szybko idzie! - zauważyła. - A amanci najwyraźniej nie mogą się już na was doczekać - zaśmiała się, przykucając przy kocu, żeby uchwycić je w aparacie tym razem wszystkie. Pstryk!
- Ech, czyli wolność najbardziej wolnych ludzi na świecie też ma swoje granice - westchnęła cicho Liddy na słowa Eve, ale kiedy przyjaciółka wspomniała o znikaniu z Jimem zawtórowała jej chichotem. No tak, temu akurat wcale się nie dziwiła, na miejscu przyjaciółki robiłaby dokładnie to samo. Choć pewnie z większą ilością bójek z nim. Jak różne byłoby jej dzieciństwo, gdyby urodziła się Cyganką? Wyścigi na rowerach zamieniłaby zapewne na wyścigi konne, nie miałaby swojego podwórka z kurami i kaczkami, stałego miejsca na grę w quidditcha, kolegów z mugolskiej podstawówki i nawet swojej ulubionej polanki, z której obserwowałaby dzikie zwierzęta. Ale rodzinę miałaby przy sobie, a to najważniejsze. Hm, wykluczyliby ją z tej społeczności, gdyby, tak jak i teraz, nie umiała tańczyć? Musi o to kiedyś zapytać Eve.
Teraz była zajęta przyglądaniem się z uśmiechem jak Neala to otwiera, to zamyka bezgłośnie usta. No i po wszystkim. Wiadomo przecież, że Weasley nie przyjmie wyz...
- Co? - Liddy z zaskoczeniem uniosła brwi, kiedy usłyszała to "dobra". - Założysz spodnie? Ty? - upewniała się, a uśmiech na nowo wypłynął jej na twarz. TAK, TO BĘDZIE ZJAWISKOWE! Tylko, warga jej lekko drgnęła, na warunek, który dodatkowo postawiła Neala. Ech, a to nie miało być Nealowe chodzenie w spodniach za przeczytanie rozprawki? Trochę nieuczciwie, ale... Nela w portkach, które tak krytykuje... Kuszące.
Liddy potrzebowała chwili, żeby rozważyć wszystkie za i przeciw. Będzie musiała latać w spódnicy czy innej kiecce... Od czasów szkolnych, no, od Francji bardziej, nie nosiła takich rzeczy i jakoś było jej nieprzyjemnie na samą myśl, że nie będzie miała nogawek... ale już to robiła, jeden dzień przecież przeboleje. Gorzej, że chłopaki będą się z niej nabijać. Merlinie, będą rechotać jak stado żab...
Spojrzała na wyciągniętą w jej stronę rękę Neali.
Neala w spodniach kontra nabijanie się chłopaków z tego, że Lidka lata w spódnicy... Pf, gdyby miała się przejmować tym, że ktoś będzie się z niej nabijać, to by przecież z domu nie wychodziła.
Uśmiechnęła się więc ostatecznie szeroko i energicznie uścisnęła przyjaciółce dłoń.
- Zgoda - oświadczyła pewnie. - Ale nie dziś, bo już za późno, to raz: ma być cały dzień, od świtu do północy, a dwa, że mam zdjęcia do zrobienia - dodała stukając palcem w aparat. - A spódnica by mi w tym tylko przeszkadzała. Ale jesteście świadkami tej umowy - spojrzała na Eve i Celine poważnie. - Wybierzemy wspólnie inny dzień festiwalu.
Dziś nie był dobry dzień na takie zamiany. Jedną rzeczą była pora, drugą zdjęcia, ale trzecią, którą Lidka mimowolnie wzięła też pod uwagę, było dzisiejsze rzucanie przez Nealę wianka do wody. Liddy lubiła spodnie, dobrze się w nich czuła i przez tyle lat zdążyła się już uodpornić na docinki ludzi na temat jej ubrania, ale wiedziała też doskonale kiedy była na nie bardziej narażona, a kiedy mniej. Rzucanie wianka do wody w męskich ciuchach było dosłownie proszeniem się o idiotyczne komentarze otoczenia. Nie miałaby wprawdzie z nimi problemu... i wiedziała, że Neala do cieniasów nie należy i też by sobie poradziła z głupimi zaczepkami i docinkami na jej temat, ale... nie było takiej potrzeby. Po co ją na to w ten sposób wystawiać? Miały się przy tym dobrze bawić, a nie użerać z jakimiś półgłówkami i wkurzać.
Wszystko więc było już ustalone - kto plecie wianki (Liddy uśmiechnęła się z wdzięcznością do Eve, która przyszła jej z odsieczą) i w którym miejscu. Pytanie o kwiaty też pomogło, bo Celine zaraz opowiedziała ich historię nie męcząc jej już o plecenie wianka (przynajmniej przez chwilę), za to wspominając o głaskaniu owiec, co tylko poszerzyło uśmiech na twarzy Lidki. Lubiła owieczki.
Zajęta czyszczeniem aparatu co chwilę parskała śmiechem to na "wodowanie Eve", mające na celu zwrócenie uwagi wszystkich, że zamierzają rzucać wiankami, to znów na to, że najlepiej się rozmyśla przy zaplataniu kwiatów.
- Bardzo dobrze mi się myśli o zdjęciach robiąc zdjęcia, ale dziękuję - odparła rozbawiona i jakby na potwierdzenie swoich słów spojrzała przez urządzenie na Celine, wykadrowała i cyknęła fotkę. No i pięknie, obiektyw był czyściutki, mogła działać dalej. No, gdyby nie ta zmiana, która zaszła w Neali. Liddy przyglądała się jej bacznie, biorąc od niechcenia jeden z chabrów z koszyka Celine. Obróciła go w palcach kilka razy, po czym wetknęła sobie za ucho.
Neala była wyluzowana, to fakt, ale... nigdy wcześniej się nie cieszyła na myśl o rzucaniu wianka, ani przy opisywaniu jakiegoś chłopaka... Dziwne, ale może naprawdę się zakochała w ostatnim czasie czy coś? A to chyba... dobrze? No i go poznają, więc... może... nie powinna się tak martwić o przyjaciółkę?
Przesunęła się odrobinę, uniosła ponownie aparat do twarzy tym razem celując w skupioną na pleceniu wianka Eve, a następnie na rozmarzoną Nealę i... zmarszczyła brwi. Obraz znów był czymś zanieczyszczony, ale przecież to niemożliwe! Odwróciła aparat, żeby spojrzeć na obiektyw - czysty jak łza. Znów spojrzała w wizjer - wszystko było w porządku: Celine pochylona nad kwiatami, drzewa, lśniące w słońcu włosy Eve, a Neala... coś było nie tak z obrazem. Jakby światło się zmieniało, jakby wokół niej była jakaś mgła, albo poświata, ale kiedy Liddy zerkała na nią znad aparatu, to nie widziała niczego takiego.
- Co jest? - burknęła zirytowana, obchodząc koc, żeby zrobić zdjęcie Neali może z innej perspektywy. Może to faktycznie kwestia światła? Ale nie, wyglądało jakby to była kwestia Neali. Albo aparatu, który z jakichś powodów psuł się właśnie na niej. Lidka już miała poprosić Celine, żeby ta spojrzała przez wizjer, ale zanim otworzyła usta, zerwał się ciepły, letni wiatr i zanim zrobiła cokolwiek, odruchowo chwyciła za wetknięty za ucho chaber, żeby podmuch go nie porwał. Nie widziała, że w jednym momencie wyrosły mu kolejne pędy i że rozkwitł bardziej, ale bez trudu dostrzegła to na plecionych wiankach dziewczyn i rozdziawiła usta zaskoczona. Spojrzała najpierw po koleżankach, a później odwróciła się gwałtownie rozglądając wokół za kimś, kto mógł zaczarować ich kwiaty. Może to te same osoby, których śmiech i śpiew słyszała jeszcze przed chwilą? Tylko... że nikogo takiego nie widziała. Ludzie spacerowali po plaży w oddaleniu od nich, ale nie widziała nikogo, kto by im się bardziej przypatrywał, albo kierował na nie różdżką. A skoro tak... Przewróciła oczami spoglądając w stronę linii drzew, za którymi zapewne chowali się dowcipnisie.
- Jim, Marcel! Wiemy, że to wy! Wyłaźcie! - zawołała w tamtą stronę na granicy rozbawienia i kolejnego przewrócenia oczami. Przecież to nie mógł być nikt inny, tylko oni. Chociaż, fakt, była pod wrażeniem, że znali tego typu zaklęcia. Pewnie do podrywu, niczego więcej.
- Steff! Ty też się tam chowasz? - podparła się wolną od aparatu ręką pod bok. Nikogo jednak nie zauważyła, więc po dłuższej chwili pokręciła tylko zrezygnowana głową i spojrzała znów na koleżanki właściwie już kończące tworzenie swoich wianków.
- Ale wam to szybko idzie! - zauważyła. - A amanci najwyraźniej nie mogą się już na was doczekać - zaśmiała się, przykucając przy kocu, żeby uchwycić je w aparacie tym razem wszystkie. Pstryk!
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kości zostały rzucone, rękawica podjęta. Celine przyglądała się dziewczętom oczami wielkimi jak galeony, trudno stwierdzić jednak, czy w różnokolorowych tarczach tęczówek malowały się podziw i ekscytacja, czy może niedowierzanie i przerażenie. Co powie na to ciocia Neali? Znów każe paradować jej tak przez okrągły tydzień za wyłamywanie się ze sztywnych społecznych ram? Nie istniał argument, który mógłby ugłaskać cioteczkę Weasley, kiedy dochodził w niej do głosu prawdziwie zajadły kuroliszek. Spojrzała na Eve, ciekawa jej odczuć, kiedy Moore tak uroczyście obwołała je świadkami zawiązanego porozumienia, odroczonego na chronologicznej osi czasu festiwalu w Dorset, na Merlina - w miejscu publicznym, gdzie każdy mógłby zobaczyć Nealę w spodniach. Coś w tej myśli zanosiło się buntem w nasączonym przyjaźnią sercu, ale wiedziała, że nie zatrzyma już tej machiny - było za późno, rozgorzały duma i honor.
- Fantastycznie, więc ja zrobię wam wtedy zdjęcia - zapowiedziała, wcale nie pytając o pozwolenie, a stwierdzając fakt. Gdyby nie przewieszony przez zgięcie łokcia wiklinowy kosz, chętnie oparłaby dłonie na chudych biodrach i nadała sylwetce filuternej zadziorności. - Z moimi umiejętnościami szansa na to, że wyjdziecie nierozmazane jest niewielka, ale przynajmniej będziemy miały pamiątkę dla potomnych - i dla chłopców, jeśli zdecydują się podzielić z nimi własnoręcznie wręczonym orężem szantażu. Nie zrobiłaby tego bez wiedzy ani tym bardziej zgody koleżanek, naturalnie, choć może skoro nie miały nic przeciw temu, by paradować w wymienionych ubraniach przez nabrzeże, gdzie zgromadziło się pół Wielkiej Brytanii, to w tym również nie dopatrzyłyby się problemu?
Zapewnienie Eve odnośnie girlandy krótkowłosej towarzyszki spotkało się z sytością jej pełnego aprobaty uśmiechu. Dobrze było mieć obok kogoś, kto rozumiał i nie wymigiwał się od tradycji, nawet jeśli jako jedyna z ich grona Eve miała wszelkie powody, żeby nie być w nastroju do plecenia wianków. Nie miała o tym pojęcia - o wczorajszej sprzeczce rozgrywającej się w parnych ciemnościach wieczoru, o wymienionej goryczy słów, o łzach skapujących z czarnych rzęs. O trzęsawisku pochłaniającym fundamenty małżeństwa, które półwila tak lubiła.
- Och, trening każdego dnia aż do przyszłego roku? Eve, jak ty mi imponujesz - nachyliła się do niej z diablikami tańczącymi w oczach i chytrym, teatralnym sierpem uśmiechu, po czym parsknęła na wizję roztoczoną przez Doe, skrywając chichot w lekko drżącej z rozbawienia dłoni. - O tak, takiego wejścia nikt by się nie spodziewał... - wyobrażała sobie te zaniepokojone, zszokowane spojrzenia śledzące turlającą się sylwetkę kobiety aż do słonych fal morza. Gorzej gdyby odpłynęła za daleko, niesiona przez nurt do niedosięgnionego horyzontu jak największa piłka do quidditcha, której nazwy Celine wcale nie pamiętała. Kauczuk? Kufel? Kartofel? Kafel może.
Posłała Liddy jeden ze swych niewinniejszych uśmiechów i wyprężyła się potem na kocu, sięgając rękoma ku błękitowi nieba, jakby spodziewała się spływających z obłoków ramion rycerza pragnącego porwać ją do zamku wzniesionego z białego puchu. Dziś ciężko jej było stwierdzić czyją miałby twarz. Jej podbrzusze wciąż odzywało się ukłuciami wspomnień oswajających jej wnętrze, nie bólu, a czegoś innego, czegoś co błyskało w niej tylko na ułamek sekundy i znów rozmywało się w nicości; dziś była ubrana w ciało kobiety, w powłokę, która bezpowrotnie przekroczyła cienką granicę między dzieciństwem a dojrzałością.
- To ten Leander, o którym mi mówiłaś? - upewniła się ostrożnie, tonem pozornie beztroskim, lekkim, naturalnym. Wplatała akurat gałązkę azalii w roślinną wiązankę, kiedy z łodygi narodziły się nowe wiązki zieleni zwieńczone kolorowymi pączkami, łagodnie rozchylające płatki ku słońcu; jakim cudem? Śpiew dobiegający zza pleców wzięła za kolejny element tła festiwalu, ciągle tu ktoś śpiewał, ktoś się radował, ktoś tańczył do nieistniejącej nawet melodii, ale to? Dłonie półwili zamarły, jej głowa odchyliła się do boku w kocim zaintrygowaniu. Działo się tak nie tylko z azalią - reszta roślin również obudziła się do życia, znacząc wianek gamą soczystych, słodkich kolorów i zapachów niemalże intensywniejszych, niż można było się spodziewać.
- Jak to możliwe...? - szepnęła, przenosząc wzrok na pozostałe dziewczyny i wytwory ich dłoni, które poddawały się temu samemu zjawisku od chwili, kiedy Neala zaczęła snuć opowieść o mistycznym Leandrze z jej wizji, młodzieńcu o czarnych włosach i onyksowych oczach. Brzmiała tak, jakby żywiła do niego prawdziwe emocje; jakby zamknęła go w sercu i prawdziwie wierzyła w to, że tego dnia zjawi się na plażach Dorset, gotów wyłowić jej wianek. Ale tak się nie stanie, nie mogło. Był reliktem przeszłości, artefaktem pogrzebanym w cudzych wspomnieniach. Lepiej byłoby obedrzeć ją z tej nadziei już teraz i zadusić w niej wiarę w fatamorganę, czy może pozwolić sytuacji rozegrać się organicznie, z wiadomym końcem? Co byłoby mniej dla dziewczynki bolesne? - To oni? Naprawdę to tylko psikus? - spytała Lidii, która z przekonaniem nawoływała trójkę zdemaskowanych przyjaciół. Celine rozejrzała się najpierw przez jedno, potem przez drugie ramię, ale nie dostrzegła żadnego z nich, musieli chyba rzucać zaklęcia spomiędzy drzew i zdążyli schować się za szerokimi pniami. - Nawet jeśli, to bardzo ładny psikus - westchnęła, nie mogąc jednak wyzbyć się dziwnej, niesprecyzowanej obawy. Wokół Neali działy się ostatnio rzeczy dziwne, jakby bagna Brenyn naznaczyły ją i podążyły za nią z całą swą magią i mirażem, tylko czego od niej chciały? - Skończyłam! - obwieściła, poczekawszy na resztę, po czym poderwała się na równe nogi, założyła wianek na głowę i podała dłoń Eve, zgodnie z obietnicą chcąc pomóc jej wstać. Drugą rękę wyciągnęła natomiast do Weasley, a kiedy wszystkie już wstały, szybko złożyła koc, który ułożyła z powrotem w koszyku, i próbując strząsnąć z ramion zmartwienie słowami przyjaciółki, znów chwyciła ją pod rękę, licząc, że tam na plaży wszystko odbędzie się... Bezboleśnie. Że rozczarowanie wybrzmi nie dłużej jak przez chwilkę. - Tylko się nie staczaj, Eve - poprosiła jeszcze i uśmiechnęła się jak najpogodniej tylko mogła. - Morze czeka! - i jego czekanie właśnie dobiegło końca.
zt x4, idziemy tu
- Fantastycznie, więc ja zrobię wam wtedy zdjęcia - zapowiedziała, wcale nie pytając o pozwolenie, a stwierdzając fakt. Gdyby nie przewieszony przez zgięcie łokcia wiklinowy kosz, chętnie oparłaby dłonie na chudych biodrach i nadała sylwetce filuternej zadziorności. - Z moimi umiejętnościami szansa na to, że wyjdziecie nierozmazane jest niewielka, ale przynajmniej będziemy miały pamiątkę dla potomnych - i dla chłopców, jeśli zdecydują się podzielić z nimi własnoręcznie wręczonym orężem szantażu. Nie zrobiłaby tego bez wiedzy ani tym bardziej zgody koleżanek, naturalnie, choć może skoro nie miały nic przeciw temu, by paradować w wymienionych ubraniach przez nabrzeże, gdzie zgromadziło się pół Wielkiej Brytanii, to w tym również nie dopatrzyłyby się problemu?
Zapewnienie Eve odnośnie girlandy krótkowłosej towarzyszki spotkało się z sytością jej pełnego aprobaty uśmiechu. Dobrze było mieć obok kogoś, kto rozumiał i nie wymigiwał się od tradycji, nawet jeśli jako jedyna z ich grona Eve miała wszelkie powody, żeby nie być w nastroju do plecenia wianków. Nie miała o tym pojęcia - o wczorajszej sprzeczce rozgrywającej się w parnych ciemnościach wieczoru, o wymienionej goryczy słów, o łzach skapujących z czarnych rzęs. O trzęsawisku pochłaniającym fundamenty małżeństwa, które półwila tak lubiła.
- Och, trening każdego dnia aż do przyszłego roku? Eve, jak ty mi imponujesz - nachyliła się do niej z diablikami tańczącymi w oczach i chytrym, teatralnym sierpem uśmiechu, po czym parsknęła na wizję roztoczoną przez Doe, skrywając chichot w lekko drżącej z rozbawienia dłoni. - O tak, takiego wejścia nikt by się nie spodziewał... - wyobrażała sobie te zaniepokojone, zszokowane spojrzenia śledzące turlającą się sylwetkę kobiety aż do słonych fal morza. Gorzej gdyby odpłynęła za daleko, niesiona przez nurt do niedosięgnionego horyzontu jak największa piłka do quidditcha, której nazwy Celine wcale nie pamiętała. Kauczuk? Kufel? Kartofel? Kafel może.
Posłała Liddy jeden ze swych niewinniejszych uśmiechów i wyprężyła się potem na kocu, sięgając rękoma ku błękitowi nieba, jakby spodziewała się spływających z obłoków ramion rycerza pragnącego porwać ją do zamku wzniesionego z białego puchu. Dziś ciężko jej było stwierdzić czyją miałby twarz. Jej podbrzusze wciąż odzywało się ukłuciami wspomnień oswajających jej wnętrze, nie bólu, a czegoś innego, czegoś co błyskało w niej tylko na ułamek sekundy i znów rozmywało się w nicości; dziś była ubrana w ciało kobiety, w powłokę, która bezpowrotnie przekroczyła cienką granicę między dzieciństwem a dojrzałością.
- To ten Leander, o którym mi mówiłaś? - upewniła się ostrożnie, tonem pozornie beztroskim, lekkim, naturalnym. Wplatała akurat gałązkę azalii w roślinną wiązankę, kiedy z łodygi narodziły się nowe wiązki zieleni zwieńczone kolorowymi pączkami, łagodnie rozchylające płatki ku słońcu; jakim cudem? Śpiew dobiegający zza pleców wzięła za kolejny element tła festiwalu, ciągle tu ktoś śpiewał, ktoś się radował, ktoś tańczył do nieistniejącej nawet melodii, ale to? Dłonie półwili zamarły, jej głowa odchyliła się do boku w kocim zaintrygowaniu. Działo się tak nie tylko z azalią - reszta roślin również obudziła się do życia, znacząc wianek gamą soczystych, słodkich kolorów i zapachów niemalże intensywniejszych, niż można było się spodziewać.
- Jak to możliwe...? - szepnęła, przenosząc wzrok na pozostałe dziewczyny i wytwory ich dłoni, które poddawały się temu samemu zjawisku od chwili, kiedy Neala zaczęła snuć opowieść o mistycznym Leandrze z jej wizji, młodzieńcu o czarnych włosach i onyksowych oczach. Brzmiała tak, jakby żywiła do niego prawdziwe emocje; jakby zamknęła go w sercu i prawdziwie wierzyła w to, że tego dnia zjawi się na plażach Dorset, gotów wyłowić jej wianek. Ale tak się nie stanie, nie mogło. Był reliktem przeszłości, artefaktem pogrzebanym w cudzych wspomnieniach. Lepiej byłoby obedrzeć ją z tej nadziei już teraz i zadusić w niej wiarę w fatamorganę, czy może pozwolić sytuacji rozegrać się organicznie, z wiadomym końcem? Co byłoby mniej dla dziewczynki bolesne? - To oni? Naprawdę to tylko psikus? - spytała Lidii, która z przekonaniem nawoływała trójkę zdemaskowanych przyjaciół. Celine rozejrzała się najpierw przez jedno, potem przez drugie ramię, ale nie dostrzegła żadnego z nich, musieli chyba rzucać zaklęcia spomiędzy drzew i zdążyli schować się za szerokimi pniami. - Nawet jeśli, to bardzo ładny psikus - westchnęła, nie mogąc jednak wyzbyć się dziwnej, niesprecyzowanej obawy. Wokół Neali działy się ostatnio rzeczy dziwne, jakby bagna Brenyn naznaczyły ją i podążyły za nią z całą swą magią i mirażem, tylko czego od niej chciały? - Skończyłam! - obwieściła, poczekawszy na resztę, po czym poderwała się na równe nogi, założyła wianek na głowę i podała dłoń Eve, zgodnie z obietnicą chcąc pomóc jej wstać. Drugą rękę wyciągnęła natomiast do Weasley, a kiedy wszystkie już wstały, szybko złożyła koc, który ułożyła z powrotem w koszyku, i próbując strząsnąć z ramion zmartwienie słowami przyjaciółki, znów chwyciła ją pod rękę, licząc, że tam na plaży wszystko odbędzie się... Bezboleśnie. Że rozczarowanie wybrzmi nie dłużej jak przez chwilkę. - Tylko się nie staczaj, Eve - poprosiła jeszcze i uśmiechnęła się jak najpogodniej tylko mogła. - Morze czeka! - i jego czekanie właśnie dobiegło końca.
zt x4, idziemy tu
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jak wiele zostało w niej z dziewczyny, którą kiedyś pokochał?
Czasem wydawało mu się, że minęły wieki, od kiedy widział ją po raz ostatni. Setki lat, leniwych, pochmurnych, rozmywających w jego głowie pamięć o sposobie, w jaki mrużyła oczy, kiedy się śmiała. O smaku jej ust. O tym, jak jej drobna, smukła rączka zdawała się idealnie pasować do jego dłoni, jak jej ciepło przynosiło mu ukojenie. Częściej jednak ich ostatnie spotkanie zdawało się być zupełnie świeżą raną, z której nieustannie zrywał kiełkujący dopiero strup. Ostatnie trzaśnięcie drzwi jeszcze niosło mu się echem po głowie; jeśli wystarczająco się skupił, mógł powtórzyć wszystkie zapisane w liście słowa, zdanie za zdaniem, co do linijki. Nigdy nie był pilnym uczniem, uczenie się na pamięć nie przychodziło mu ani łatwo, ani przyjemnie, a jednak- to zapamiętał doskonale. I boleśnie. Nie zostawił sobie listu, obrócił pomiętą niemiłosiernie kartkę w pył tego samego dnia, w którym zamienił ich dom w ruinę. Nie miał po tamtym życiu, ich życiu, żadnej pamiątki; wychodząc po raz ostatni, zabrała ze sobą wszystko, a on zniszczył jej ostatnie słowa, ostatni dowód, że kiedyś była jego. Nie zwróciła mu też pierścionka- ale nigdy o niego nie poprosił, sam nie do końca pewien, czy nie pozwoliła mu na to duma, czy raczej wciąż żywił w głębi siebie szczątki żałosnej, dziecinnej nadziei. Nie oddałby zresztą jej pierścionka już żadnej innej kobiecie; ten pierścionek był wyłącznie dla niej i wyłącznie jej, tak, jak on sam. Przez długi, długi czas.
Na pierwszy rzut oka zdawała się wyglądać niemalże tak samo, dziewięć lat nie odebrało jej twarzy dziewczęcego, niewinnego uroku, który zawsze miała. Wciąż była tak samo piękna, i to piękno odzywało się bolesnym echem gdzieś w głębi jego klatki piersiowej. Zawsze taka była, baśniowa dziewczyna, ucieleśnione marzenie, która zapierała mu dech w piersiach za każdym razem, kiedy minęli się przypadkiem na korytarzach Hogwartu. Nigdy nie mógł przestać na nią patrzeć, nawet, kiedy bardzo tego chciał; tak, jak teraz. Nawet, kiedy patrzenie na nią piekielnie bolało, kiedy jej zapach sprawiał, że kręciło mu się w głowie i czuł, że zaraz zemdleje albo umrze u jej stóp. Zupełnie tak, jakby przy ich pierwszym spotkaniu rzuciła na niego zaklęcie, dziwaczny urok, który związał go z nią na zawsze, pchając go w jej stronę nieubłagalną, nieustępliwą siłą. Może to dlatego od dziewięciu lat nie mógł zaznać spokoju, wciąż dążący usilnie w jej kierunku, prosto w nicość, za którą postanowiła się przed nim schować.
Wiedziała o tym, że jej szukał; zmarszczył brwi, nierozumnie, oszołomiony nią i ich nagłym spotkaniem do tego stopnia, że z trudem był w stanie wyczytać słowa z ruchu jej warg.
-To dlaczego.. Ani razu…- Plątał mu się język; przeklął się szpetnie w myślach, czując, jak serce coraz głośniej i gwałtowniej tłucze mu się w piersi. Wysłów się w końcu, ty cholerny idioto, świat kręcił mu się przed oczami i drżał lekko, rozmazując się na bokach. Dawne echo złości zaczęło powoli budzić się ze snu; stłumił je, odepchnął gwałtownie. Nie mógł z nią rozmawiać w ten sposób, nie znowu. Nie był taki. Już nie?- Dziewięć lat. Dlaczego nie chciałaś ze mną porozmawiać chociaż jeden raz?
Ledwie słyszał, co powiedziała do niego później. Wiedziała, że jej szukał; wiedziała, jak zdesperowany pukał od drzwi do drzwi, jak, kuśtykając zawzięcie, przemierzał korytarze Munga, odprowadzany przez pełne litości spojrzenia. Widziała listy, które kolejne sowy przynosiły do jej okna. Wiedziała, że w rozpaczy próbował zwrócić się do jej przyjaciółek, kolegów z pracy, a nawet do jej ojca, który- jak podejrzewał Theo- nigdy nie darzył go szczególną sympatią. Albo żadną. Wiedziała. Cały ten czas. I pozwoliła mu zostać w tym lepkim niebycie, w tej paskudnej ciszy, którą po sobie pozostawiła. Wiedząc. Cały ten czas.
Posłusznie poszedł za nią, zbyt oszołomiony, żeby protestować; kątem oka zarejestrował jedynie oddalające się festiwalowe tłumy i spokojną, ciemną taflę wody. Pokręcił głową, rozpaczliwie starając się zrozumieć, albo chociaż obudzić z tego dziwnego, gorączkowego snu, w którym miłość jego życia próbowała powiedzieć mu, że wygląda na szczęśliwego. Być może był, poniekąd, z pewnością bardziej, niż kiedyś. Zapłacił za to wysoką cenę, tracąc po drodze niemal wszystko, co zdołał pokochać.
Wyciągnął rękę, bezwiednie sięgając do prowizorycznego opatrunku kryjącego oparzone miejsce. Zmarszczył nieco brwi, w dziwny sposób niemalże urażony jej słowami.
-Nic mi nie jest- Burknął, mało skutecznie próbując ukryć targający nim ból i żal.- Nie przejmuj się tym.
Ale czy przejmowała się w ogóle…?
-Gdybyś pozwoliła mi Cię zobaczyć, mógłbym Cię wtedy przeprosić- Spróbował spojrzeć jej w oczy, ale znajomy widok boleśnie odebrał mu dech w piersiach. Odchrząknął, zjeżdżając wzrokiem gdzieś niżej i dalej, z dala od czekoladowych oczu, od miękkich włosów, od policzków, które kiedyś całował.- Tęskniłem za Tobą… za Wami… cały ten czas. Cholera, Francesca. Dlaczego?
Musiał, choć doskonale czuł, że odpowiedź miała złamać mu serce.
Czasem wydawało mu się, że minęły wieki, od kiedy widział ją po raz ostatni. Setki lat, leniwych, pochmurnych, rozmywających w jego głowie pamięć o sposobie, w jaki mrużyła oczy, kiedy się śmiała. O smaku jej ust. O tym, jak jej drobna, smukła rączka zdawała się idealnie pasować do jego dłoni, jak jej ciepło przynosiło mu ukojenie. Częściej jednak ich ostatnie spotkanie zdawało się być zupełnie świeżą raną, z której nieustannie zrywał kiełkujący dopiero strup. Ostatnie trzaśnięcie drzwi jeszcze niosło mu się echem po głowie; jeśli wystarczająco się skupił, mógł powtórzyć wszystkie zapisane w liście słowa, zdanie za zdaniem, co do linijki. Nigdy nie był pilnym uczniem, uczenie się na pamięć nie przychodziło mu ani łatwo, ani przyjemnie, a jednak- to zapamiętał doskonale. I boleśnie. Nie zostawił sobie listu, obrócił pomiętą niemiłosiernie kartkę w pył tego samego dnia, w którym zamienił ich dom w ruinę. Nie miał po tamtym życiu, ich życiu, żadnej pamiątki; wychodząc po raz ostatni, zabrała ze sobą wszystko, a on zniszczył jej ostatnie słowa, ostatni dowód, że kiedyś była jego. Nie zwróciła mu też pierścionka- ale nigdy o niego nie poprosił, sam nie do końca pewien, czy nie pozwoliła mu na to duma, czy raczej wciąż żywił w głębi siebie szczątki żałosnej, dziecinnej nadziei. Nie oddałby zresztą jej pierścionka już żadnej innej kobiecie; ten pierścionek był wyłącznie dla niej i wyłącznie jej, tak, jak on sam. Przez długi, długi czas.
Na pierwszy rzut oka zdawała się wyglądać niemalże tak samo, dziewięć lat nie odebrało jej twarzy dziewczęcego, niewinnego uroku, który zawsze miała. Wciąż była tak samo piękna, i to piękno odzywało się bolesnym echem gdzieś w głębi jego klatki piersiowej. Zawsze taka była, baśniowa dziewczyna, ucieleśnione marzenie, która zapierała mu dech w piersiach za każdym razem, kiedy minęli się przypadkiem na korytarzach Hogwartu. Nigdy nie mógł przestać na nią patrzeć, nawet, kiedy bardzo tego chciał; tak, jak teraz. Nawet, kiedy patrzenie na nią piekielnie bolało, kiedy jej zapach sprawiał, że kręciło mu się w głowie i czuł, że zaraz zemdleje albo umrze u jej stóp. Zupełnie tak, jakby przy ich pierwszym spotkaniu rzuciła na niego zaklęcie, dziwaczny urok, który związał go z nią na zawsze, pchając go w jej stronę nieubłagalną, nieustępliwą siłą. Może to dlatego od dziewięciu lat nie mógł zaznać spokoju, wciąż dążący usilnie w jej kierunku, prosto w nicość, za którą postanowiła się przed nim schować.
Wiedziała o tym, że jej szukał; zmarszczył brwi, nierozumnie, oszołomiony nią i ich nagłym spotkaniem do tego stopnia, że z trudem był w stanie wyczytać słowa z ruchu jej warg.
-To dlaczego.. Ani razu…- Plątał mu się język; przeklął się szpetnie w myślach, czując, jak serce coraz głośniej i gwałtowniej tłucze mu się w piersi. Wysłów się w końcu, ty cholerny idioto, świat kręcił mu się przed oczami i drżał lekko, rozmazując się na bokach. Dawne echo złości zaczęło powoli budzić się ze snu; stłumił je, odepchnął gwałtownie. Nie mógł z nią rozmawiać w ten sposób, nie znowu. Nie był taki. Już nie?- Dziewięć lat. Dlaczego nie chciałaś ze mną porozmawiać chociaż jeden raz?
Ledwie słyszał, co powiedziała do niego później. Wiedziała, że jej szukał; wiedziała, jak zdesperowany pukał od drzwi do drzwi, jak, kuśtykając zawzięcie, przemierzał korytarze Munga, odprowadzany przez pełne litości spojrzenia. Widziała listy, które kolejne sowy przynosiły do jej okna. Wiedziała, że w rozpaczy próbował zwrócić się do jej przyjaciółek, kolegów z pracy, a nawet do jej ojca, który- jak podejrzewał Theo- nigdy nie darzył go szczególną sympatią. Albo żadną. Wiedziała. Cały ten czas. I pozwoliła mu zostać w tym lepkim niebycie, w tej paskudnej ciszy, którą po sobie pozostawiła. Wiedząc. Cały ten czas.
Posłusznie poszedł za nią, zbyt oszołomiony, żeby protestować; kątem oka zarejestrował jedynie oddalające się festiwalowe tłumy i spokojną, ciemną taflę wody. Pokręcił głową, rozpaczliwie starając się zrozumieć, albo chociaż obudzić z tego dziwnego, gorączkowego snu, w którym miłość jego życia próbowała powiedzieć mu, że wygląda na szczęśliwego. Być może był, poniekąd, z pewnością bardziej, niż kiedyś. Zapłacił za to wysoką cenę, tracąc po drodze niemal wszystko, co zdołał pokochać.
Wyciągnął rękę, bezwiednie sięgając do prowizorycznego opatrunku kryjącego oparzone miejsce. Zmarszczył nieco brwi, w dziwny sposób niemalże urażony jej słowami.
-Nic mi nie jest- Burknął, mało skutecznie próbując ukryć targający nim ból i żal.- Nie przejmuj się tym.
Ale czy przejmowała się w ogóle…?
-Gdybyś pozwoliła mi Cię zobaczyć, mógłbym Cię wtedy przeprosić- Spróbował spojrzeć jej w oczy, ale znajomy widok boleśnie odebrał mu dech w piersiach. Odchrząknął, zjeżdżając wzrokiem gdzieś niżej i dalej, z dala od czekoladowych oczu, od miękkich włosów, od policzków, które kiedyś całował.- Tęskniłem za Tobą… za Wami… cały ten czas. Cholera, Francesca. Dlaczego?
Musiał, choć doskonale czuł, że odpowiedź miała złamać mu serce.
Theo Moore
Zawód : eks-zawodnik Jastrzębi, obecnie magikowal
Wiek : 33
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
When the heart would cease
Ours never knew peace
Ours never knew peace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co gdyby postąpiła inaczej?
Dręczące pytanie, z którym zmagała się od lat nigdy nie doczekało się odpowiedzi. Wcześniej niezwykle łatwo przychodziło jej bronienie własnych racji, a kolejne wypowiadane argumenty brzmiały za każdym razem niesłychanie przekonująco. Jednak z biegiem czasu każdego dopada rozczarowująca prawda. Otaczająca rzeczywistość nie przedstawia już jedynie bieli albo czerni. Granice zaczynają się zacierać, bezlitośnie ukazując kolejne rozmaite odcienie szarości. Powiadają, że być człowiekiem to znaczy nieustannie wybierać. Na każdej płaszczyźnie. Ale przecież nie każde decyzje są słuszne. Refleksja razem ze zrozumieniem przychodzą zazwyczaj późno. Bywa, że zdecydowanie za późno. Wtedy w większości przypadków pozostaje jedynie moment zadumy i wewnętrzna obietnica, by następnym razem postąpić inaczej. Rozsądniej.
Szansa na finalne rozliczenie z przeszłością pojawia się niezwykle rzadko. Niewielu jej doświadcza, a niektórzy marzą o niej całe życie, nosząc w sobie ciężar konieczności wypowiedzenia słów, na które zabrakło niegdyś odwagi. Jednak jak przełamać własną dumę? Jak otwarcie przyznać, że się kogoś skrzywdziło?
Była tylko ona i on. Nikt więcej. Pamiętała wszystkie spędzone razem chwile. W każdej z nich było coś wyjątkowego, chociażby tylko z tego względu, że należały wyłącznie do nich. Jednak te same obrazy wspólnej przeszłości z każdą minioną sekundą dokuczliwie przeżerały jej serce. Rozszarpywały zabliźnione rany, przyczyniając się do ponownego wybuchu gorzkiej krwi. Już sama obecność Theo powodowała, że brakło jej tchu. Zachłannie łapała powietrze nozdrzami, starając się, by tego nie dostrzegł. Zresztą on także był zdenerwowany. Bez wątpienia. Mimo poczynionych wysiłków, wciąż do końca nie potrafił to ukryć. Mocno zaciskał szczękę, specyficznie napinał mięśnie. Czy chociaż w podobnym stopniu stresował go przebieg tego spotkania? Czy będzie potrafił spokojnie usnąć tego wieczora?
- To nieprawda. Nie wiesz wszystkiego… - wyszeptała po dłużej chwili, a jej cienki głos przeciął głuchą ciszę. Mylił się. Raz, bardzo dawno temu po wielu przepełnionych samotnością porankach oraz nieprzespanych nocach, podjęła próbę kontaktu. Z drżącym sercem, z poczuciem własnej wartości i godności schowanym głęboko w czeluściach duszy i lękiem wypisanym na twarzy. Tak właśnie było. Jednak czy w obecnej chwili miało to jakiekolwiek znaczenie? Przecież wydarzyło się tak wiele. Pochłonęło ich dorosłe życie, znienacka dopadły trudy okrutnej wojny, a z każdego zaułku wyglądała śmierć - Zresztą nie ma co tego roztrząsać - dodała lekko kręcąc głową - Minęło już tyle lat... To już nie jest ważne - próbowała wysilić się na obojętność, odgarniając z twarzy ostatnie, zaplątane kosmyki kasztanowych włosów, chociaż serce cały czas wściekle dudniło jej w piersi. Cóż za osobliwa gra pozorów.
Niedbale zawinięty bawełniany materiał na jego szerokim ramieniu nie wyglądał szczególnie dobrze. Gdzieniegdzie pojawiły się drobne zagniecenia, do których sprawna ręka z pewnością by nie doprowadziła. Zachowując się taktownie i kulturalnie, Francesca żywiła nadzieję, iż rozmowa przebiegnie w miarę przyjaznych okolicznościach. - Jeśli zmienisz zdanie, to mogę się tym zająć. Kiedyś byłam w tym całkiem dobra - nawet nie śmiała wyciągać w jego kierunku dłoni, by samodzielnie odwinąć chustę. Kiedyś bez wahania by tak zrobiła. Bezzwłocznie przeszłaby do działania, nie pytając o pozwolenie. Ale teraz nie. Zresztą zawodowo nie wykonywała już żadnej działalności leczniczej. Nie miała prawa do posługiwania się mianem uzdrowiciela. Mimo że nabyte przez lata umiejętności pozostały, z pewnością wystarczyłoby jedynie odrobina praktyki. Może nie za pierwszym, ale za drugim, czy trzecim razem wyszeptane zaklęcie by podziałało.
Gdybyś pozwoliła mi Cię zobaczyć, mógłbym Cię wtedy przeprosić.
Zabolało. Kolejna brzytwa wbita prosto w serce.
Jeszcze w trakcie ostatnich dniach ich wspólnego życia, leżąc godzinami pośród lodowatej pościeli nieustannie o tym rozmyślała. We wszystkich możliwych scenariuszach, w których zgodziłaby się na spotkanie z Theo, bez wątpienia by mu wybaczyła. Jak każdą poprzednią awanturę, jego oskarżycielski ton i odbijające się echem od ścian syki pełne żalu. Ugięłaby się, pozbawiając ich obojga szansy na odnalezienie udanego, wartościowego oraz sensownego życia. Mitycznego szczęścia, które los najwyraźniej zaplanował dla nich oddzielnie. Wtedy uważała, że podejmując tę samolubną decyzję robi to zwłaszcza dla jego dobra, gdyż wspólna droga ewidentnie nie była im pisana.
- Tęskniłeś? – wymamrotała, ledwie słyszalnie. A może to szum otaczających ich morskich fal, z impetem rozbijających się o ledwie widoczny brzeg, wymownie dał o sobie znać. Rozdygotana kobieta nie była już niczego pewna. Los szatańsko z nią pogrywał albo dopadł ją jeden z tych snów, po których człowiek zalany potem budzi się z krzykiem. Nie potrafiła zawierzyć jego słowom. Musiała coś źle zrozumieć. Tęsknił za nimi. Przez tyle lat – Dlaczego mi o tym mówisz?
Ostatnie pytanie. Mocno zacisnęła powieki, żałośnie chowając się przez moment w bezpiecznej ciemności. Słowa Theo docierały wprost do jej duszy, łamiąc i niszcząc po drodze wszystkie bariery, które tak usilnie próbowała przez lata stworzyć. Były konkretne. Istotne. Niosły ze sobą tak wiele bólu. Zachowywał się wobec niej uprzejmie, nawet teraz, kiedy tak bardzo go skrzywdziła. Gdy robili to sobie wzajemnie. W końcu otworzyła oczy. Stał tuż obok niej, tak niewyobrażalnie realny, czekając na choćby jedno słowo wyjaśnienia. Właśnie teraz.
A ona rozpaczliwie szukała jego wzroku. Jej szkliste, czekoladowe oczy wręcz nieprzytomnie błagały, by na nie spojrzał. Sunęły po jego twarzy, zatrzymując się na długiej bliźnie zdobiącej jego nos, a później odrobinę dłużej na przymkniętych ustach. Spójrz na mnie. Ten ostatni raz.
- Co chcesz żebym powiedziała? Przecież sam wiesz, że od jakiegoś czasu nam się nie układało. Te wszystkie kłótnie… - niespodziewanie urwała – Nie każ mi tego mówić, błagam.
Dręczące pytanie, z którym zmagała się od lat nigdy nie doczekało się odpowiedzi. Wcześniej niezwykle łatwo przychodziło jej bronienie własnych racji, a kolejne wypowiadane argumenty brzmiały za każdym razem niesłychanie przekonująco. Jednak z biegiem czasu każdego dopada rozczarowująca prawda. Otaczająca rzeczywistość nie przedstawia już jedynie bieli albo czerni. Granice zaczynają się zacierać, bezlitośnie ukazując kolejne rozmaite odcienie szarości. Powiadają, że być człowiekiem to znaczy nieustannie wybierać. Na każdej płaszczyźnie. Ale przecież nie każde decyzje są słuszne. Refleksja razem ze zrozumieniem przychodzą zazwyczaj późno. Bywa, że zdecydowanie za późno. Wtedy w większości przypadków pozostaje jedynie moment zadumy i wewnętrzna obietnica, by następnym razem postąpić inaczej. Rozsądniej.
Szansa na finalne rozliczenie z przeszłością pojawia się niezwykle rzadko. Niewielu jej doświadcza, a niektórzy marzą o niej całe życie, nosząc w sobie ciężar konieczności wypowiedzenia słów, na które zabrakło niegdyś odwagi. Jednak jak przełamać własną dumę? Jak otwarcie przyznać, że się kogoś skrzywdziło?
Była tylko ona i on. Nikt więcej. Pamiętała wszystkie spędzone razem chwile. W każdej z nich było coś wyjątkowego, chociażby tylko z tego względu, że należały wyłącznie do nich. Jednak te same obrazy wspólnej przeszłości z każdą minioną sekundą dokuczliwie przeżerały jej serce. Rozszarpywały zabliźnione rany, przyczyniając się do ponownego wybuchu gorzkiej krwi. Już sama obecność Theo powodowała, że brakło jej tchu. Zachłannie łapała powietrze nozdrzami, starając się, by tego nie dostrzegł. Zresztą on także był zdenerwowany. Bez wątpienia. Mimo poczynionych wysiłków, wciąż do końca nie potrafił to ukryć. Mocno zaciskał szczękę, specyficznie napinał mięśnie. Czy chociaż w podobnym stopniu stresował go przebieg tego spotkania? Czy będzie potrafił spokojnie usnąć tego wieczora?
- To nieprawda. Nie wiesz wszystkiego… - wyszeptała po dłużej chwili, a jej cienki głos przeciął głuchą ciszę. Mylił się. Raz, bardzo dawno temu po wielu przepełnionych samotnością porankach oraz nieprzespanych nocach, podjęła próbę kontaktu. Z drżącym sercem, z poczuciem własnej wartości i godności schowanym głęboko w czeluściach duszy i lękiem wypisanym na twarzy. Tak właśnie było. Jednak czy w obecnej chwili miało to jakiekolwiek znaczenie? Przecież wydarzyło się tak wiele. Pochłonęło ich dorosłe życie, znienacka dopadły trudy okrutnej wojny, a z każdego zaułku wyglądała śmierć - Zresztą nie ma co tego roztrząsać - dodała lekko kręcąc głową - Minęło już tyle lat... To już nie jest ważne - próbowała wysilić się na obojętność, odgarniając z twarzy ostatnie, zaplątane kosmyki kasztanowych włosów, chociaż serce cały czas wściekle dudniło jej w piersi. Cóż za osobliwa gra pozorów.
Niedbale zawinięty bawełniany materiał na jego szerokim ramieniu nie wyglądał szczególnie dobrze. Gdzieniegdzie pojawiły się drobne zagniecenia, do których sprawna ręka z pewnością by nie doprowadziła. Zachowując się taktownie i kulturalnie, Francesca żywiła nadzieję, iż rozmowa przebiegnie w miarę przyjaznych okolicznościach. - Jeśli zmienisz zdanie, to mogę się tym zająć. Kiedyś byłam w tym całkiem dobra - nawet nie śmiała wyciągać w jego kierunku dłoni, by samodzielnie odwinąć chustę. Kiedyś bez wahania by tak zrobiła. Bezzwłocznie przeszłaby do działania, nie pytając o pozwolenie. Ale teraz nie. Zresztą zawodowo nie wykonywała już żadnej działalności leczniczej. Nie miała prawa do posługiwania się mianem uzdrowiciela. Mimo że nabyte przez lata umiejętności pozostały, z pewnością wystarczyłoby jedynie odrobina praktyki. Może nie za pierwszym, ale za drugim, czy trzecim razem wyszeptane zaklęcie by podziałało.
Gdybyś pozwoliła mi Cię zobaczyć, mógłbym Cię wtedy przeprosić.
Zabolało. Kolejna brzytwa wbita prosto w serce.
Jeszcze w trakcie ostatnich dniach ich wspólnego życia, leżąc godzinami pośród lodowatej pościeli nieustannie o tym rozmyślała. We wszystkich możliwych scenariuszach, w których zgodziłaby się na spotkanie z Theo, bez wątpienia by mu wybaczyła. Jak każdą poprzednią awanturę, jego oskarżycielski ton i odbijające się echem od ścian syki pełne żalu. Ugięłaby się, pozbawiając ich obojga szansy na odnalezienie udanego, wartościowego oraz sensownego życia. Mitycznego szczęścia, które los najwyraźniej zaplanował dla nich oddzielnie. Wtedy uważała, że podejmując tę samolubną decyzję robi to zwłaszcza dla jego dobra, gdyż wspólna droga ewidentnie nie była im pisana.
- Tęskniłeś? – wymamrotała, ledwie słyszalnie. A może to szum otaczających ich morskich fal, z impetem rozbijających się o ledwie widoczny brzeg, wymownie dał o sobie znać. Rozdygotana kobieta nie była już niczego pewna. Los szatańsko z nią pogrywał albo dopadł ją jeden z tych snów, po których człowiek zalany potem budzi się z krzykiem. Nie potrafiła zawierzyć jego słowom. Musiała coś źle zrozumieć. Tęsknił za nimi. Przez tyle lat – Dlaczego mi o tym mówisz?
Ostatnie pytanie. Mocno zacisnęła powieki, żałośnie chowając się przez moment w bezpiecznej ciemności. Słowa Theo docierały wprost do jej duszy, łamiąc i niszcząc po drodze wszystkie bariery, które tak usilnie próbowała przez lata stworzyć. Były konkretne. Istotne. Niosły ze sobą tak wiele bólu. Zachowywał się wobec niej uprzejmie, nawet teraz, kiedy tak bardzo go skrzywdziła. Gdy robili to sobie wzajemnie. W końcu otworzyła oczy. Stał tuż obok niej, tak niewyobrażalnie realny, czekając na choćby jedno słowo wyjaśnienia. Właśnie teraz.
A ona rozpaczliwie szukała jego wzroku. Jej szkliste, czekoladowe oczy wręcz nieprzytomnie błagały, by na nie spojrzał. Sunęły po jego twarzy, zatrzymując się na długiej bliźnie zdobiącej jego nos, a później odrobinę dłużej na przymkniętych ustach. Spójrz na mnie. Ten ostatni raz.
- Co chcesz żebym powiedziała? Przecież sam wiesz, że od jakiegoś czasu nam się nie układało. Te wszystkie kłótnie… - niespodziewanie urwała – Nie każ mi tego mówić, błagam.
Francesca Rineheart
Zawód : pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu, była uzdrowicielka
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wpatrywała się w wodę i tworzące się nieśmiało fale, które omiatały piasek na plaży, wchodząc lekko w ląd. Morze się nie burzyło, pozostawało łagodne dla bawiących się ludzi i kilku śmiałków, którzy chyba przesadzając z alkoholem, postanowili władować się do wody. Mimowolnie uśmiechnęła się na ten widok, coś w całokształcie tych sylwetek, zwyczajnie ją bawiło. Nie ruszała się z miejsca od paru dobrych minut, czując jedynie przyjemnie chłodniejszą wodę, która obmywała kostki. Sandały pozostawiła kawałek dalej na piasku. Czekała na Liddy, która ledwie godzinę temu złapała ją w tłumie i umówiły się właśnie tutaj. Sama nie wiedziała, czemu wybrała to miejsce, ale było jak każde inne tutaj. Poza tym zawsze mogły później iść gdzieś indziej, znaleźć sobie rozrywkę, jeżeli takowej nagle im zabraknie. W myślach przypomniała sobie, by spytać przyjaciółkę o jej zakład i chodzenie w sukience. Możliwe, że ją to ominęło, ale i tak była ciekawa wniosków, jakie stworzyła sobie Moore.
Przymknęła oczy, czując przyjemny powiew wiatru, który owiał twarz i poruszył gęstymi lokami, dziś rozpuszczonymi. Było wcześnie, więc gorąc nie dokuczał nikomu, a jej było zwyczajnie szkoda zaplatać znów włosy w ciasny warkocz. Leniwie odliczała minuty, szybko tracąc rachubę i przestając jakoś wyjątkowo zwracać uwagę na czas. Nie spieszyła się nigdzie, nie było jej prędko do zniknięcia z oczu wszystkim. Odwróciła głowę, zerkając przez ramię, tknięta przeczuciem i poczuciem, że ktoś się do niej zbliża. Uśmiechnęła się szeroko do dziewczyny, kiedy ta znalazła się w zasięgu wzroku i dość blisko już.
- Cześć, Liddy.- rzuciła miękko, coraz swobodniej udając, że wszystko w porządku. Smutek i żal schowała głęboko, upokorzenie zasypała uporem, by znów stwarzać pozory, którymi karmiła otoczenie. To pękało, kiedy zostawała sama. Kłamstwo nie było dość trwałe, by mogła nim oszukać samą siebie.- Dziś bez aparatu? – spytała, zauważając to już wcześniej, a teraz nadal nie dostrzegając urządzenia w jej rękach. Nie sądziła, że Moore rozstanie się z nim podczas festiwalu. Na wiankach wydawała się gotowa uwieczniać każdą sekundę, która warta była zatrzymania na inne czasy.- Dużo zrobiłaś już zdjęć? – spytała jeszcze, trochę by nie pozwolić zawisnąć między nimi ciszy, a trochę wiedziona ciekawością. Spojrzała w dół na wodę w której nadal stała i wyszła, nie zmuszając Moore, aby wchodziła do morza.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Noc z szóstego na siódmego sierpnia Liddy spędziła w domu. Wyleciała z Dorset popołudniu i wieczorem była na miejscu. Obeszła dom, sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu, a potem zajęła się oporządzaniem zwierząt. Nie było potrzeby, żeby tym zajmował się jej brat, czy, nie daj Merlinie, Hannah. Lidka uwielbiała latać na miotle, więc sama zaproponowała, że będzie kursować do domu i z powrotem. Skoro świt powtórzyła obchód, nakarmiła inwentarz i polecała z powrotem na Festiwal. Mżawka złapała ją już naprawdę blisko celu. Zmoczyła krótkie, rude włosy, zachlapała torbę i gogle lotnicze i przykleiła wilgotne ciuchy do jej ciała. Nie przeszkadzałoby jej to tak bardzo, gdyby nie zaparowane już po chwili gogle, które ostatecznie po prostu ściągnęła z głowy. Zniżyła lot i zwolniła już nad terenem Festiwalu... i wtedy ją zauważyła.
Kamień spadł jej z serca, gdy tylko ujrzała burzę czarnych loków przyjaciółki. Martwiła się o Eve od momentu, kiedy ta w pośpiechu opuściła wianki, a potem nie wróciła do wspólnego namiotu przez kolejnych kilka nocy. Rozmowa Lidki z Jimem też wcale nie napawała ją optymizmem. Sądziła, że zdecydowanie szybciej odnajdzie przyjaciółkę, a jednak udało jej się to dopiero dzisiaj. Podleciała do niej i umówiły się przy bocznym ognisku, a Lidka popędziła dalej do namiotów, żeby przebrać mokrą koszulę, zostawić torbę i dać znać przyjaciołom (tym, którzy już byli na chodzie), że Eve się znalazła i to w dodatku cała i zdrowa.
Na miejsce przybiegła najszybciej jak mogła. Oczywiście standardowo w koszuli (już suchej, kraciastej i trochę poprzecieranej w kilku miejscach) i spodniach z podwiniętymi nogawkami do kolan. Nie miała butów, ani torby, właściwie wszystko zostawiła w namiocie oprócz dwóch owoców. Rozejrzała się gorączkowo po plaży, jakby bała się, że Eve jednak tu nie dotrze i znów się gdzieś przed nimi ukryje. Na szczęście była, a Liddy rozpromieniła się natychmiast, gdy tylko przyuważyła moczącą stopy w morzu przyjaciółkę.
- Hej! - przywitała się z nią po raz drugi dzisiaj, kiedy podbiegła bliżej. Jej niebieskie oczy błyszczały radością jak zwykle i tylko wciąż wilgotne, rude włosy poskręcały się mocniej i wydawały się jeszcze krótsze. Już otwierała usta, żeby zapytać o jej zniknięcie wtedy na wiankach, ale Eve ją ubiegła.
- Chwilowo bez. Muszę w końcu przystopować z tymi zdjęciami - uśmiechnęła się rozbawiona faktem, że oto nadszedł ten dzień, kiedy sama wypowiedziała to zdanie - trochę poszalałam z ich pstrykaniem - dodała, choć to nie był jedyny powód, dla którego nie wzięła ze sobą aparatu tym razem. Urządzenie w oczywisty sposób odciągało jej uwagę, a dziś chciała być całkowicie skupiona na przyjaciółce. Tym bardziej, że choć przecież szykowała się na tą rozmowę, to nie zdążyła sobie ułożyć w głowie żadnego scenariusza, a nie chciała palnąć żadnej głupoty. Nie, dziś nie było miejsca na błędy.
Podała Eve jedną z gruszek, które przywiozła z domu. W drugą wgryzła się sama, robiąc dwa kroki w stronę morza, żeby fale omiotły też i jej stopy.
- Małtfiliśmy się o ciebie - odezwała się wciąż przeżuwając owoc i zerkając na Eve. Przełknęła.
- Wszystko w porządku? Jak się czujesz? - zapytała od razu, bo te pytania nurtowały ją od chwili, kiedy Doe odłączyła się od nich na wiankach. Uniosła palec zanim Eve zdążyła odpowiedzieć.
- Bez ściemy - zaznaczyła przyglądając jej się uważnie i nadzwyczaj poważnie jak na nią.
Kamień spadł jej z serca, gdy tylko ujrzała burzę czarnych loków przyjaciółki. Martwiła się o Eve od momentu, kiedy ta w pośpiechu opuściła wianki, a potem nie wróciła do wspólnego namiotu przez kolejnych kilka nocy. Rozmowa Lidki z Jimem też wcale nie napawała ją optymizmem. Sądziła, że zdecydowanie szybciej odnajdzie przyjaciółkę, a jednak udało jej się to dopiero dzisiaj. Podleciała do niej i umówiły się przy bocznym ognisku, a Lidka popędziła dalej do namiotów, żeby przebrać mokrą koszulę, zostawić torbę i dać znać przyjaciołom (tym, którzy już byli na chodzie), że Eve się znalazła i to w dodatku cała i zdrowa.
Na miejsce przybiegła najszybciej jak mogła. Oczywiście standardowo w koszuli (już suchej, kraciastej i trochę poprzecieranej w kilku miejscach) i spodniach z podwiniętymi nogawkami do kolan. Nie miała butów, ani torby, właściwie wszystko zostawiła w namiocie oprócz dwóch owoców. Rozejrzała się gorączkowo po plaży, jakby bała się, że Eve jednak tu nie dotrze i znów się gdzieś przed nimi ukryje. Na szczęście była, a Liddy rozpromieniła się natychmiast, gdy tylko przyuważyła moczącą stopy w morzu przyjaciółkę.
- Hej! - przywitała się z nią po raz drugi dzisiaj, kiedy podbiegła bliżej. Jej niebieskie oczy błyszczały radością jak zwykle i tylko wciąż wilgotne, rude włosy poskręcały się mocniej i wydawały się jeszcze krótsze. Już otwierała usta, żeby zapytać o jej zniknięcie wtedy na wiankach, ale Eve ją ubiegła.
- Chwilowo bez. Muszę w końcu przystopować z tymi zdjęciami - uśmiechnęła się rozbawiona faktem, że oto nadszedł ten dzień, kiedy sama wypowiedziała to zdanie - trochę poszalałam z ich pstrykaniem - dodała, choć to nie był jedyny powód, dla którego nie wzięła ze sobą aparatu tym razem. Urządzenie w oczywisty sposób odciągało jej uwagę, a dziś chciała być całkowicie skupiona na przyjaciółce. Tym bardziej, że choć przecież szykowała się na tą rozmowę, to nie zdążyła sobie ułożyć w głowie żadnego scenariusza, a nie chciała palnąć żadnej głupoty. Nie, dziś nie było miejsca na błędy.
Podała Eve jedną z gruszek, które przywiozła z domu. W drugą wgryzła się sama, robiąc dwa kroki w stronę morza, żeby fale omiotły też i jej stopy.
- Małtfiliśmy się o ciebie - odezwała się wciąż przeżuwając owoc i zerkając na Eve. Przełknęła.
- Wszystko w porządku? Jak się czujesz? - zapytała od razu, bo te pytania nurtowały ją od chwili, kiedy Doe odłączyła się od nich na wiankach. Uniosła palec zanim Eve zdążyła odpowiedzieć.
- Bez ściemy - zaznaczyła przyglądając jej się uważnie i nadzwyczaj poważnie jak na nią.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie ukrywała się. Po odpuszczeniu sobie wianków, tylko noce spędzała byle dalej od wszystkich. Kiedy zapadał zmrok, czuła się po prostu kiepsko, zmęczona całym dniem i usilnym utrzymywaniem na ustach uśmiechu, jakby w obawie, że ktoś w końcu zacznie ją pytać o samopoczucie czy o cokolwiek innego. Całe dnie kręciła się po festiwalu, przyglądała się atrakcją, które czekały tylko na odkrycie i zatracenie się w nich, chociażby na moment. Może właśnie dlatego w końcu została zauważona, zbyt wyróżniając się z tłumu urodą. Nie czuła jednak że to źle, bo w gruncie rzeczy chciała towarzystwa przyjaciół, potrzebowała ich tak po prostu i tylko jednej osoby unikała za wszelką cenę. Właśnie dlatego nie zachodziła w pobliże namiotów i nie spędzała wieczorów przy ogniskach, które pewnie okupowali.
Perspektywa rozmowy z Liddy wzbudziła pewną ekscytację, chęć zwykłej pogawędki i spędzenia czasu. Lubiła Moore, mając świadomość, że przy niej mogła być po prostu sobą i nie będzie w żaden sposób oceniana. Żadne słowa, nie sprawią, że coś tąpnie w tej znajomości. To było inne i lepsze.
Uśmiech zdobił niezachwianie pełne usta Doe, kiedy przyjaciółka znalazła się obok. Przyjrzała jej się, rozbawiona pośpiechem z jakim dziewczyna dotarła do niej.
- Nie musiałaś biec, nigdzie się nie wybieram.- stwierdziła, nie kryjąc rozbawienia. Przekrzywiła głowę, gdy Moore odpowiedziała w kwestii aparatu i tego niespodziewanego rozstania.
- Nie wierzę, że to słyszę. Powinnam zacząć się martwić? – spytała, ale nie brzmiała ani trochę na poważną czy zmartwioną tym obrotem spraw.- Będzie z tego niezła pamiątka na kiedyś.- dodała, kiedy usłyszała o przesadzie z pstrykaniem.- Pamiętaj, że chcę zobaczyć twoje zdjęcia.- zapowiedziała, naprawdę ciekawa, jakie chwile uwieczniała. Zwłaszcza teraz, podczas trwania festiwalu.
Spojrzała z lekkim zaskoczeniem na podany owoc i zamknęła na nim palce.
- Dziękuję.- odparła, trochę zmieszana tym gestem, ale czuła, że gdyby chciała odmówić to wcale wiele by nie osiągnęła. Czasy sprawiały, że z jedzeniem było krucho, a najzwyklejsze owoce potrafiły być rarytasem. Również wgryzła się w gruszkę, ponownie wchodząc do wody. Chłód znów otulił nogi, ale nadal było to całkiem przyjemne.
Spojrzała na Liddy, gdy ta wspomniała, że się martwili. Miała ochotę spytać kto, ale gdzieś uleciała odwaga, aby to pytanie mogło wybrzmieć. Kto mógł się o nią martwić... Liddy, Celina, Aisha? Nikogo więcej nie obstawiała i w nikogo innego nie uwierzyłaby. Przeciągała cisze ze swojej strony, pozornie zajęta owocem, którego kawałek żuła powoli. To kupiło jej czas, ale w końcu przełknęła i głupio było milczeć.
- Dobr...- umilkła, gdy Moore uniosła palec i postawiła tak oczywisty warunek. Zacisnęła na moment pełne usta, a po uśmiechu nie pozostał nawet ślad. Patrzyła na dziewczynę z równą powagą, zastanawiając się, co tak naprawdę mogła jej powiedzieć. Bez ściemniania. Szczerość przestała być jej mocną stroną, odkąd w codzienności zagościło poczucie zdania na siebie.
- Lepiej.- odparła w końcu, bo to było najbliższe prawdzie.- Potrzebowałam zebrać myśli, ale jest już dobrze. Albo mam taką nadzieję.- dopowiedziała i lekko wzruszyła ramionami. Nie miała pewności.- Przepraszam, że sprawiłam, że się martwiłaś. Powinnam coś powiedzieć, dać znać, ale chyba za mocno się rozpadłam wtedy.- westchnęła cicho, odwracając głowę, by spojrzeć w przestrzeń. Tak łatwiej było zebrać myśli.- I ktoś musiał zabrać stamtąd Betty.
Perspektywa rozmowy z Liddy wzbudziła pewną ekscytację, chęć zwykłej pogawędki i spędzenia czasu. Lubiła Moore, mając świadomość, że przy niej mogła być po prostu sobą i nie będzie w żaden sposób oceniana. Żadne słowa, nie sprawią, że coś tąpnie w tej znajomości. To było inne i lepsze.
Uśmiech zdobił niezachwianie pełne usta Doe, kiedy przyjaciółka znalazła się obok. Przyjrzała jej się, rozbawiona pośpiechem z jakim dziewczyna dotarła do niej.
- Nie musiałaś biec, nigdzie się nie wybieram.- stwierdziła, nie kryjąc rozbawienia. Przekrzywiła głowę, gdy Moore odpowiedziała w kwestii aparatu i tego niespodziewanego rozstania.
- Nie wierzę, że to słyszę. Powinnam zacząć się martwić? – spytała, ale nie brzmiała ani trochę na poważną czy zmartwioną tym obrotem spraw.- Będzie z tego niezła pamiątka na kiedyś.- dodała, kiedy usłyszała o przesadzie z pstrykaniem.- Pamiętaj, że chcę zobaczyć twoje zdjęcia.- zapowiedziała, naprawdę ciekawa, jakie chwile uwieczniała. Zwłaszcza teraz, podczas trwania festiwalu.
Spojrzała z lekkim zaskoczeniem na podany owoc i zamknęła na nim palce.
- Dziękuję.- odparła, trochę zmieszana tym gestem, ale czuła, że gdyby chciała odmówić to wcale wiele by nie osiągnęła. Czasy sprawiały, że z jedzeniem było krucho, a najzwyklejsze owoce potrafiły być rarytasem. Również wgryzła się w gruszkę, ponownie wchodząc do wody. Chłód znów otulił nogi, ale nadal było to całkiem przyjemne.
Spojrzała na Liddy, gdy ta wspomniała, że się martwili. Miała ochotę spytać kto, ale gdzieś uleciała odwaga, aby to pytanie mogło wybrzmieć. Kto mógł się o nią martwić... Liddy, Celina, Aisha? Nikogo więcej nie obstawiała i w nikogo innego nie uwierzyłaby. Przeciągała cisze ze swojej strony, pozornie zajęta owocem, którego kawałek żuła powoli. To kupiło jej czas, ale w końcu przełknęła i głupio było milczeć.
- Dobr...- umilkła, gdy Moore uniosła palec i postawiła tak oczywisty warunek. Zacisnęła na moment pełne usta, a po uśmiechu nie pozostał nawet ślad. Patrzyła na dziewczynę z równą powagą, zastanawiając się, co tak naprawdę mogła jej powiedzieć. Bez ściemniania. Szczerość przestała być jej mocną stroną, odkąd w codzienności zagościło poczucie zdania na siebie.
- Lepiej.- odparła w końcu, bo to było najbliższe prawdzie.- Potrzebowałam zebrać myśli, ale jest już dobrze. Albo mam taką nadzieję.- dopowiedziała i lekko wzruszyła ramionami. Nie miała pewności.- Przepraszam, że sprawiłam, że się martwiłaś. Powinnam coś powiedzieć, dać znać, ale chyba za mocno się rozpadłam wtedy.- westchnęła cicho, odwracając głowę, by spojrzeć w przestrzeń. Tak łatwiej było zebrać myśli.- I ktoś musiał zabrać stamtąd Betty.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Na to jej "nigdzie się nie wybieram" Liddy zmrużyła oczy, jakby chciała przyjaciółkę przewiercić na wylot i w ten sposób sprawdzić czy mówi prawdę.
- No, nie wiem, nie wiem... - zacmokała w zamyśleniu wciąż udając, że do końca jej nie wierzy, ale ostatecznie się uśmiechnęła. Oczywiście żartowała. Zaraz potem zaś parsknęła śmiechem.
- Ja nie wierzę, że to mówię - dodała od siebie z rozbawieniem, choć sposępniała chwilę później. - Chodzi o film do aparatu. Jest ciężki do zdobycia, a bez niego nie będę miała żadnych zdjęć - westchnęła i wzruszyła ramionami. - Ale to nic, po prostu od teraz rozważniej będę dobierać kadry - skwitowała ponownie wesoło. - I zobaczysz wszyyyystkie! Wszystkim pokażę! Spotkamy się razem po festiwalu i będziemy oglądać - zapowiedziała w głowie już układając plan i ignorując myśl, że po festiwalu znów wróci wojna i wszystko co z nią związane. Nieważne. Teraz nie zamierzała sobie tym zaprzątać głowy. Było lato, zawieszenie broni, piękna pogoda, grono przyjaciół...
Ech, gdyby ten czas mógł trwać wiecznie...
Przyglądała się uważnie Eve, nie pospieszając jej z odpowiedzią na zadane pytania. Widziała, że nie jest jej łatwo zdobyć się na szczerość. Prawda, szczególnie ta niezbyt przyjemna, rzadko łatwo przechodziła przez gardło. Lydia sama doskonale o tym wiedziała.
A potem przyjaciółka zaczęła mówić. Nie przerywała jej ani słowem, słuchając uważnie i tylko kiwnęła głową, gdy ta przeprosiła, że nie dała znać kiedy się od nich odłączała. Czasami takie rzeczy mogły wydawać się zupełnie nieistotne, szczególnie jeśli w grę wchodziły emocje, ale... tak nie było. Szczególnie, gdy w ostatnich latach ludzie znikali z dnia na dzień.
Liddy milczała chwilę wciąż wpatrując się w przyjaciółkę nawet, kiedy ta zamilkła. Ta na nią nie patrzyła, wbijając wzrok w horyzont.
- Hej, Eve... - odezwała się w końcu cicho. Gdyby nie stały blisko siebie wiatr i szum fal porwałyby jej słowa zanim trafiłyby do uszu przyjaciółki.
- Co cię męczy? - zapytała łagodnie i z wahaniem wyciągając rękę, żeby dotknąć jej ramienia. Do głowy przychodziło jej wiele powodów, dla których Eve potrzebowała zebrać myśli na osobności... ale nie chciała zgadywać.
- Nie pytałam wcześniej, ale możesz mi wszystko powiedzieć, wiesz o tym, prawda? - dodała próbując złapać z nią kontakt wzrokowy. - Nawet jeśli będzie mi ciężko zrozumieć twoją sytuację, to i tak spróbuję. Jesteśmy przyjaciółkami i chcę wiedzieć co się z tobą dzieje. Nie tylko te dobre rzeczy - zakończyła.
Bardzo chciała jakoś jej pomóc, choć nie wiedziała czy będzie w stanie. Po rozmowie z Jimem zdała sobie sprawę, że nie miała rad i rozwiązań na wszystkie problemy przyjaciół, ale... pomijając frustrację z tego powodu, miała wrażenie, że czasami powiedzenie na głos dręczących spraw i ich wysłuchanie dawało jakąś namiastkę ulgi. Mimo, że te problemy wcale nie znikały, a na podzielenie się nimi potrzeba było wielkich pokładów siły.
- No, nie wiem, nie wiem... - zacmokała w zamyśleniu wciąż udając, że do końca jej nie wierzy, ale ostatecznie się uśmiechnęła. Oczywiście żartowała. Zaraz potem zaś parsknęła śmiechem.
- Ja nie wierzę, że to mówię - dodała od siebie z rozbawieniem, choć sposępniała chwilę później. - Chodzi o film do aparatu. Jest ciężki do zdobycia, a bez niego nie będę miała żadnych zdjęć - westchnęła i wzruszyła ramionami. - Ale to nic, po prostu od teraz rozważniej będę dobierać kadry - skwitowała ponownie wesoło. - I zobaczysz wszyyyystkie! Wszystkim pokażę! Spotkamy się razem po festiwalu i będziemy oglądać - zapowiedziała w głowie już układając plan i ignorując myśl, że po festiwalu znów wróci wojna i wszystko co z nią związane. Nieważne. Teraz nie zamierzała sobie tym zaprzątać głowy. Było lato, zawieszenie broni, piękna pogoda, grono przyjaciół...
Ech, gdyby ten czas mógł trwać wiecznie...
Przyglądała się uważnie Eve, nie pospieszając jej z odpowiedzią na zadane pytania. Widziała, że nie jest jej łatwo zdobyć się na szczerość. Prawda, szczególnie ta niezbyt przyjemna, rzadko łatwo przechodziła przez gardło. Lydia sama doskonale o tym wiedziała.
A potem przyjaciółka zaczęła mówić. Nie przerywała jej ani słowem, słuchając uważnie i tylko kiwnęła głową, gdy ta przeprosiła, że nie dała znać kiedy się od nich odłączała. Czasami takie rzeczy mogły wydawać się zupełnie nieistotne, szczególnie jeśli w grę wchodziły emocje, ale... tak nie było. Szczególnie, gdy w ostatnich latach ludzie znikali z dnia na dzień.
Liddy milczała chwilę wciąż wpatrując się w przyjaciółkę nawet, kiedy ta zamilkła. Ta na nią nie patrzyła, wbijając wzrok w horyzont.
- Hej, Eve... - odezwała się w końcu cicho. Gdyby nie stały blisko siebie wiatr i szum fal porwałyby jej słowa zanim trafiłyby do uszu przyjaciółki.
- Co cię męczy? - zapytała łagodnie i z wahaniem wyciągając rękę, żeby dotknąć jej ramienia. Do głowy przychodziło jej wiele powodów, dla których Eve potrzebowała zebrać myśli na osobności... ale nie chciała zgadywać.
- Nie pytałam wcześniej, ale możesz mi wszystko powiedzieć, wiesz o tym, prawda? - dodała próbując złapać z nią kontakt wzrokowy. - Nawet jeśli będzie mi ciężko zrozumieć twoją sytuację, to i tak spróbuję. Jesteśmy przyjaciółkami i chcę wiedzieć co się z tobą dzieje. Nie tylko te dobre rzeczy - zakończyła.
Bardzo chciała jakoś jej pomóc, choć nie wiedziała czy będzie w stanie. Po rozmowie z Jimem zdała sobie sprawę, że nie miała rad i rozwiązań na wszystkie problemy przyjaciół, ale... pomijając frustrację z tego powodu, miała wrażenie, że czasami powiedzenie na głos dręczących spraw i ich wysłuchanie dawało jakąś namiastkę ulgi. Mimo, że te problemy wcale nie znikały, a na podzielenie się nimi potrzeba było wielkich pokładów siły.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przechyliła delikatnie głowę, spoglądając na dziewczynę z niemym pytaniem, gdy ta zmrużyła oczy i przez chwilę wydawała się nie wierzyć w jej słowa. Nie sądziła, by Liddy miała podważyć jej słowa, nawet tak błahe teraz, ale z drugiej strony otaczający ją ludzie robili to coraz częściej. Dopiero uśmiech wyciszył powoli kiełkujący niepokój i dał szansę, by mogła zareagować takim samym rozbawieniem.
Słuchała z ciekawością, kiedy Liddy wyjaśniała skąd to nagłe rozstanie z aparatem. Pokiwała powoli głową, bo sensownie brzmiało to wytłumaczenie i obiecała sobie, że będzie miała to na względzie. Jeżeli los pozwoli może w jej ręce trafi klisza w ten czy inny, mniej akceptowalny sposób. Nie od dziś było przecież wiadome, że do dłoni romów lepiły się różne rzeczy. Wystarczyła chwila nieuwagi dotychczasowego właściciela. Brzydka opinia, którą potwierdzali częściej, niż pewnie powinni.
- Powinny istnieć takie, niekończące się filmy do aparatu.- stwierdziła z uśmiechem.- Byś nie musiała wybierać momentów, jakie chcesz uwiecznić.- dodała z westchnięciem. To brzmiało okropnie, by wybierać i skąd Moore miała mieć całkowita pewność, że to jedna chwila, a nie ta, która nastąpi zaraz po niej, będzie idealna.
Uśmiechnęła się mocniej, tym razem bez grama sztuczności, kiedy padło zapewnienie, że pokaże wszystkie.
- Trzymam za słowo! – zaśmiała się miękko, pozwalając emocją wyszarpnąć się spod kontroli, a radości przykryć smutek, który za chwilę miał znów zagrać pierwsze skrzypce.
Powaga przyszła szybciej niż by chciała, jak szarpnięcie, by stanęła znów na ziemi, a nie bujała. Szczerość przychodziła trudniej, niż by chciała, podobnie jak zaufanie, że jej słowa cokolwiek znaczą i nie będzie to nijaki monolog. Jednak Liddy nie była nim, była jego przeciwieństwem.
Odwróciła głowę, słysząc swoje imię i pozwoliła, by spojrzenia na nowo się skrzyżowały. Nie uciekała już wzrokiem, chociaż nie było to wcale łatwe. Łagodne pytanie i dłoń opadająca na ramię, wzbudziły na moment chaos w myślach. Mimowolnie spięła się, nawet jeżeli rozsądek podpowiadał, że nie miała powodów. Wypuściła powoli powietrze z płuc, zmuszając kąciki ust do uniesienia się w karykaturze uśmiechu. Nie było to ładne, ale szczere. Odsłaniało więcej prawdy, niż chyba była gotowa pokazać.
- Wiem.- przytaknęła jej. Powoli uświadamiała sobie, że miała wokół siebie takie właśnie osoby, które będą koło niej obojętnie, co się stanie. Nie odwrócą się z kaprysu, jakby nie była im już potrzebna.
Kiwnęła głową, rozumiejąc, czego tak naprawdę chciała od niej Moore.
- Nie chcę psuć ci tego festiwalu i może to wcale nie jest najlepszy moment, by rozmawiać o rzeczach trudnych? - zwątpiła, tracąc na pewności, czy powinna właśnie dziś dotykać niepewnego gruntu. Zerknęła na moment w dół na wodę w której stały obie. Fale ze spokojem obmywały łydki, trochę, jakby zadziornie dotykając materiału jej sukienki. Zamyśliła się na moment, odpłynęła z jedną z fal, by zebrać to, co chciała powiedzieć dziewczynie.- Czuję się zmęczona, Liddy. Zmęczona w próbach udawania, że wszystko jest w porządku.- szepnęła, bo dystans dzielący je, nie wymagał, aby mówiła głośniej.- Odłączyłam się od was, bo wiedziałam, że nie będę w stanie już się z wami bawić. Nie potrafiłam inaczej. Nie jestem dumna, ale nie dałam rady udawać z uśmiechem, że jest dobrze.- uniosła wzrok, by ponownie złapać spojrzenie przyjaciółki.- Nie chciałam psuć wam zabawy.- dopowiedziała, bo tak właśnie było.- Wiesz, kiedy siedziałyśmy na brzegu, plotąc te przeklęte wianki i rozmawiając... naprawdę uwierzyłam, że to będzie dobry wieczór, że to dzień jeszcze lepszy niż inne. Grono najlepszych przyjaciół, festiwalowa tradycja z miłostkami w tle i kwiaty. Brzmiało idealnie, co? - delikatny grymas znów wkradł się na jej usta, smutny uśmiech, który tylko podkreślał jej odczucia.- Nie sądziłam, że można zniszczyć, nawet taką głupią festiwalową zabawę.- dodała zaraz z cięższym westchnieniem. Zabawa wcale nie była głupia, mogła być świetnie spędzonym czasem, ale cóż wyszło inaczej dla niej. Przypuszczała, że reszta bawiła się świetnie i wtedy i teraz.
Słuchała z ciekawością, kiedy Liddy wyjaśniała skąd to nagłe rozstanie z aparatem. Pokiwała powoli głową, bo sensownie brzmiało to wytłumaczenie i obiecała sobie, że będzie miała to na względzie. Jeżeli los pozwoli może w jej ręce trafi klisza w ten czy inny, mniej akceptowalny sposób. Nie od dziś było przecież wiadome, że do dłoni romów lepiły się różne rzeczy. Wystarczyła chwila nieuwagi dotychczasowego właściciela. Brzydka opinia, którą potwierdzali częściej, niż pewnie powinni.
- Powinny istnieć takie, niekończące się filmy do aparatu.- stwierdziła z uśmiechem.- Byś nie musiała wybierać momentów, jakie chcesz uwiecznić.- dodała z westchnięciem. To brzmiało okropnie, by wybierać i skąd Moore miała mieć całkowita pewność, że to jedna chwila, a nie ta, która nastąpi zaraz po niej, będzie idealna.
Uśmiechnęła się mocniej, tym razem bez grama sztuczności, kiedy padło zapewnienie, że pokaże wszystkie.
- Trzymam za słowo! – zaśmiała się miękko, pozwalając emocją wyszarpnąć się spod kontroli, a radości przykryć smutek, który za chwilę miał znów zagrać pierwsze skrzypce.
Powaga przyszła szybciej niż by chciała, jak szarpnięcie, by stanęła znów na ziemi, a nie bujała. Szczerość przychodziła trudniej, niż by chciała, podobnie jak zaufanie, że jej słowa cokolwiek znaczą i nie będzie to nijaki monolog. Jednak Liddy nie była nim, była jego przeciwieństwem.
Odwróciła głowę, słysząc swoje imię i pozwoliła, by spojrzenia na nowo się skrzyżowały. Nie uciekała już wzrokiem, chociaż nie było to wcale łatwe. Łagodne pytanie i dłoń opadająca na ramię, wzbudziły na moment chaos w myślach. Mimowolnie spięła się, nawet jeżeli rozsądek podpowiadał, że nie miała powodów. Wypuściła powoli powietrze z płuc, zmuszając kąciki ust do uniesienia się w karykaturze uśmiechu. Nie było to ładne, ale szczere. Odsłaniało więcej prawdy, niż chyba była gotowa pokazać.
- Wiem.- przytaknęła jej. Powoli uświadamiała sobie, że miała wokół siebie takie właśnie osoby, które będą koło niej obojętnie, co się stanie. Nie odwrócą się z kaprysu, jakby nie była im już potrzebna.
Kiwnęła głową, rozumiejąc, czego tak naprawdę chciała od niej Moore.
- Nie chcę psuć ci tego festiwalu i może to wcale nie jest najlepszy moment, by rozmawiać o rzeczach trudnych? - zwątpiła, tracąc na pewności, czy powinna właśnie dziś dotykać niepewnego gruntu. Zerknęła na moment w dół na wodę w której stały obie. Fale ze spokojem obmywały łydki, trochę, jakby zadziornie dotykając materiału jej sukienki. Zamyśliła się na moment, odpłynęła z jedną z fal, by zebrać to, co chciała powiedzieć dziewczynie.- Czuję się zmęczona, Liddy. Zmęczona w próbach udawania, że wszystko jest w porządku.- szepnęła, bo dystans dzielący je, nie wymagał, aby mówiła głośniej.- Odłączyłam się od was, bo wiedziałam, że nie będę w stanie już się z wami bawić. Nie potrafiłam inaczej. Nie jestem dumna, ale nie dałam rady udawać z uśmiechem, że jest dobrze.- uniosła wzrok, by ponownie złapać spojrzenie przyjaciółki.- Nie chciałam psuć wam zabawy.- dopowiedziała, bo tak właśnie było.- Wiesz, kiedy siedziałyśmy na brzegu, plotąc te przeklęte wianki i rozmawiając... naprawdę uwierzyłam, że to będzie dobry wieczór, że to dzień jeszcze lepszy niż inne. Grono najlepszych przyjaciół, festiwalowa tradycja z miłostkami w tle i kwiaty. Brzmiało idealnie, co? - delikatny grymas znów wkradł się na jej usta, smutny uśmiech, który tylko podkreślał jej odczucia.- Nie sądziłam, że można zniszczyć, nawet taką głupią festiwalową zabawę.- dodała zaraz z cięższym westchnieniem. Zabawa wcale nie była głupia, mogła być świetnie spędzonym czasem, ale cóż wyszło inaczej dla niej. Przypuszczała, że reszta bawiła się świetnie i wtedy i teraz.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Boczne ognisko
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset