Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Rozlewisko
Od najdawniejszych czasów zakochani wchodzili podczas Lughnasadh w chabrowe związki, powszechnie rozumiane jako małżeństwa na próbę. Festiwal Lata, czas święta i radości, był jedyną okazją do złożenia przysięgi, która tradycyjnie trwała rok i jeden dzień. Po tym czasie, związek mógł zostać przypieczętowany na zawsze albo zerwany bez żadnych konsekwencji. Tradycja celebrująca nade wszystko siłę miłości i gwałtowności uczuć ośmielała niezdecydowanych mężczyzn i rozpalała serca zakochanych dziewcząt. Bywała sposobem na przypieczętowanie związku wbrew woli rodziny, do czego ta musiała się dostosować, obrzędy wykorzystywało też wiele sprytnych kobiet i mężczyzn usiłujących uwieść ukochaną osobę. Czarodziej i czarownica, którzy złożyli chabrową przysięgę, stawali się chabrowymi mężem i żoną i byli przez ogół społeczeństwa traktowani jak małżeństwo, lecz nie na zawsze.
Pogrzebana przez upływ czasu tradycja powróciła w obliczu wojny i kruchości ludzkiego życia. Po upływie roku i jednego dnia złożoną przysięgę należy odnowić w myśl tradycyjnego małżeństwa, w innym przypadku związek przechodzi do historii.
W przygotowaniach dopomagają starsze czarownice przybrane w powłóczyste chabrowe szaty, o kwietnych wiankach na skroniach, które malują na twarzach przygotowujących się do obrzędu czarodziejów runy mające pieczętować moc miłości - w myśl tradycji nie można zmazać ich aż do najbliższego świtu. Dla zakochanych chcących związać się obrzędem przygotowano drewnianą altanę w miejscu, gdzie las łączy się z plażą. Pośrodku niej znajdują się drzwi, prowadzące zgodnie z wierzeniami do innego wymiaru. Na drzwiach znajdują się dwa okrągłe otwory - zakochani wsuwają przez nie ręce, by spleść za drzwiami symbolicznie swoje dłonie, a tradycyjnie - dusze. Za drzwiami jedna ze starych wiedźm przecina skórę dłoni zakochanych złotym sierpem, łącząc ich rany. Wokół palą się kadzidła o słodkawym zapachu, rozbudzającym krew i pożądanie. Samą przysięgę powtarza się za najstarszą z wiedźm w języku staroceltyckim, ma oznaczać szczere wyznanie miłości, pozbawione jest jednak zapewnień wieczności lub stałości. Na koniec panna młoda otrzymuje od męża wianek z chabrów, a oboje otrzymują od najmłodszej z wiedźm misę z fermentowanym słodkim miodem z akacji, którym mają się wspólnie posilić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
- Naprawdę bierzesz udział w festiwalowym meczu? – zapytała, znowu się ożywiając. – Na pewno przyjdę, żeby to zobaczyć! – zapewniła go. Chętnie zobaczyłaby Glaucusa w akcji, w końcu nigdy nie widziała go na miotle i nawet nie wiedziała, że kiedyś grał. I kto wie, może będą tam jeszcze jacyś inni znajomi, których zmagania mogłaby z ciekawością obejrzeć?
- Szkoda, są naprawdę piękne – rzekła odnośnie jednorożców, jednak nagle uśmiechnęła się szerzej i zaproponowała: - Chciałbyś obejrzeć moje najnowsze szkice?
W końcu na Pokątnej często rozmawiali o sztuce i jej nowych pracach, Lyra lubiła pokazywać mu obrazy i rysunki, chętnie poznawała jego zdanie na ich temat.
Schowała oglądany wcześniej kamyk do kieszeni i wyszła na brzeg, gdzie do jej mokrych nóg natychmiast przykleił się piach. Musiała chwilę poczekać, zanim włoży buty, ale już skupiała się na wyciąganiu z torebki szkicownika.
- Naprawdę - powiedziałem, śmiejąc się trochę. Zupełnie, jak gdybym wyglądał na kogoś, kto nigdy w życiu nie siedział na miotle, albo Quidditch był rozrywką dla ubogich. Nawet, jeżeli miała to być prawda, to Weasley powinna już wiedzieć, że kto jak kto, ale ja się takimi rzeczami nie przejmuję wcale.
- Mam nadzieję, że to nie aż takie nieprawdopodobne? Poza tym, mam nadzieję, że dobrze mi pójdzie. Dawno tego nie robiłem, niby nie jestem zatem w formie, ale na pewno nie chciałbym w kilku pierwszych minutach meczu oberwać tłuczkiem - wyrzuciłem z siebie jeszcze kolejne obawy. - Trzymam za słowo! - zaśmiałem się ponownie i podałem rudzielcowi dłoń. No, chyba powinna uznać to za coś zobowiązującego?
- Jasne! Zupełnie nie wiem, dlaczego jeszcze pytasz - stwierdziłem, niby poważnie kręcąc głową; to oczywiście miał być gest karcący. Tak dla zasady. Powinna wiedzieć, że nie mogę się doczekać, by ujrzeć rzeczone szkice.
i'm a storm with skin
- W takim razie będę trzymać za ciebie kciuki na meczu – powiedziała, wychodząc na brzeg i grzebiąc w niewielkiej, sfatygowanej torbie, z której po chwili wyciągnęła szkicownik. – Jestem pewna, że dobrze ci pójdzie.
Oczywiście, że w niego wierzyła, nawet jeśli nigdy nie widziała, jak latał. Spojrzała na niego znacząco, po czym otworzyła szkicownik na odpowiedniej stronie i podała go mężczyźnie, czując, jak uścisnął lekko jej rękę. Czując, jak jego dłoń musnęła jej skórę, oblała się delikatnym rumieńcem, który jednak zniknął równie szybko, jak się pojawił, rozpływając się w zwykłej bieli.
- Te ostatnie zrobiłam dzisiaj, na festiwalu – wyjaśniła. – Jeszcze będę je poprawiać, niektóre pokoloruję... I może, jak wrócę do domu, namaluję jakiś obraz?
Stała tuż obok i patrzyła razem z nim na szkice, bardzo ciekawa, co powie. Liczyła na jakieś miłe słowa, bo jak każda artystka, uwielbiała, kiedy jej sztuka była podziwiana. A zdanie Glaucusa bardzo się dla niej liczyło. W końcu poznali się właśnie na Pokątnej, gdy malowała, i mężczyzna już kilka razy podarował jej różne ciekawe przybory artystyczne.
/W kolejnym możesz zakończyć
- No, to skoro będziesz trzymać kciuki... to chyba zmiotę wszystkich z powierzchni ziemi - odpowiedziałem nieco rozbawiony. Nie, żebym wierzył w takie przesądy, ale ostatecznie... dobry doping nie może zaszkodzić, prawda?
Obserwowałem chwilę, jak Weasley szuka szkicownika, a potem podaje go mnie. Chwyciłem go w ręce, niemalże zachłannie obserwując rysunki, a potem przewracając kartki. Tu nie chodziło o zwykłą uprzejmość, naprawdę podobały mi się jej prace. Całkiem możliwe, że nie znałem się na sztuce, ale tyle razy ją przewoziłem statkiem, że widziałem bardzo wiele pięknych obrazów. I doświadczenie mówiło mi, że to jest talent.
- Są świetne. Chodź, pokażemy je komuś - zaproponowałem, chcąc wreszcie zacząć działać. Nawet nie zauważyłem, że nogawki wciąż mam podciągnięte. Zabrałem jedynie buty, a potem ruszyliśmy w zupełnie inne miejsce.
z/t dla obojga
i'm a storm with skin
Powoli zaczynała się nowa pora roku. Nadchodziła wiosna, a z nią miały również przyjść odwilż i ogólny spadek ciśnienia, które dla niektórych było wręcz nie do zniesienia. Morgoth nie żałował mijającej zimy, ale nie cieszył się również na inną pogodę. Był to jednak znak, że im dalej od poprzedniej tym bliżej do kolejnej jesieni. Jedyny okres w ciągu dwunastu miesięcy, w którym czuł się tak jak powinien. Jak schowany w swojej zarośniętej, oddalonej posiadłości Yaxley. Gdzie nikomu nie chciało się przyjeżdżać i mógł żyć w spokoju. Dało się odczuć, że z nadchodzącymi zmianami, zmienili się również ludzie, którzy z większą chęcią zalewali mu dom w celach rozmówienia się z nowym nestorem. Udawali, że mogą pomóc. Zupełnie jakby ród Yaxley'ów potrzebował ich wsparcia i nie mógł sobie poradzić sam. Żałosne.
Dzień był wietrzny. Blade popołudniowe niebo pokrywały strzępiaste obłoki, a na dróżce w lesie, która
w ciągu ostatnich miesięcy nieużytkowania stała się nierówna i piaszczysta, szeleściły zeschłe liście. Kiedy Morgoth zmaterializował się i stanął na jej środku, zaczął siąpić deszcz – lekka mżawka niesiona kapryśnymi podmuchami wiatru, który stale zmieniał kierunek między drzewami położonymi niedaleko morza. Rozejrzał się i pociągnął nosem. Wszystko wydawało się znajome, jakby już tam kiedyś był, chociaż nie przypominał sobie, żeby tak się stało. Wąska, udeptana droga obok której płynął strumień wody; uciekające gdzieniegdzie zwierzęta; brak żywej duszy; wszechogarniające pustka. Tak. Było to miejsce, które odzwierciedlało jego samego. Może dlatego było tak znajome. Dziwne miejsce. Morgoth wyraźnie czuł to po znalezieniu się na rozlewisku. Pełne tajemnic, ze wzniesieniami z których spływały liczne strumienie. Miejsce niemal otoczone przez wodę i połączone z resztą świata przeprawami, mostami i kładkami. Wilgotne, dręczone przez febrę. Gdzieś tam miał znajdować się dom, którego szukali z Tristanem. Który już niedługo powinien się tu pojawić.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Szczęśliwie, kiedy teleportował się na miejsce, dostrzegł w oddali majaczącą sylwetkę - to musiał być Yaxley. Przez moment stał w bezruchu, znosząc smagnięcia chłodnego wiatru porywającego poły jego szaty, po czym wykonał w jego stronę jeden krok, ostrożnie stawiając nogę na rozmokłym i podtopionym, skrzypiącym śniegu. Uważnie rozejrzał się wokół, badając teren, wypatrując innych sylwetek, ale prócz konarów i gęstniejącego przed nim lasu nie dostrzegał nic.
- Morgoth - odezwał się nieco głośniej ku wciąż niewyraźnej sylwetce, ruszając ku niemu bardziej zdecydowanym krokiem; chciał zwrócić na siebie jego uwagę, nie zaskoczyć go - wiedział, że będzie ostrożny i że będzie trzymał pod ręką różdżkę. Sam również wsunął dłonie do kieszeni, wynajdując przez skórę ciężkich rękawic różdżkę i zaciskając dłoń na jej rękojeści, ostatecznie sam nie mógł być pewien, czy zwracał się do Yaxleya - i sam również musiał być ostrożny. Ich misja niewątpliwie była ważna, a co za tym idzie - niewątpliwie mógł pojawić się ktoś, kto w jakiś sposób się o niej dowiedział i kto chciałby ją udaremnić. Lepiej zresztą, żeby nikt ich tego dnia nie widział w okolicy.
Znalazłszy się nieco bliżej mógł już bez trudu rozpoznać w nim kuzyna, nadchodząc, wyciągnął ku niemu dłoń na powitanie.
- Będziemy błądzić po tym lesie jak we mgle - mruknął, spoglądając w mrok roztaczający się pod ciężkimi koronami nagich po mroźnej zimie drzew. - Długo czekasz? - Wypuścił z ust ciepłe powietrze. - Chodźmy, któraś z dróg musi prowadzić do tego cholernego domu. Ponoć stoi dalej od brzegu, powinniśmy iść w przeciwnym kierunku.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Właśnie badał spojrzeniem dwie drogi rozdzielające się na część wschodnią i zachodnią rozlewiska, gdy pojął, że nie był już sam. Odwrócił się na dźwięk swojego imienia. Najwidoczniej wcześniejszy charakterystyczny trzask teleportacji został zagłuszony przez wiatr. Nie było to jednak takie zaskakujące. Podmuchy chociaż zdawały się być daleko, swoją mocą napędzane od strony morza potrafiły zawirować między drzewami. Chociażby w tym właśnie momencie. Przez chwilę wpatrywał się w być może znajomą sylwetkę dalekiego kuzyna, jednak nie mógł być tego w stu procentach pewny. I chociaż postać się zbliżała, on się nie poruszył. A przynajmniej nie do chwili, w której rozpoznał Tristana. Ramiona mu się rozluźniły, a Yaxley postąpił parę kroków w stronę Rosiera. Uścisnęli sobie dłonie na powitanie. Skinął do tego głową i od razu przeszli do sedna sprawy. Na pewno nie planowali utknąć tu na wieki.
- Nie - odparł zdawkowo na zadane pytanie, wiedząc, że jego odpowiedź jakąkolwiek by była nie miałaby znaczenia, a jedynie mogłaby wprowadzić nieprzyjemności. Zresztą nie kłamał. Minęło może z piętnaście minut, chociaż zdążył się już zorientować, gdzie się znajdowali. - Skoro tak musimy podążać wschodnim traktem. Ruszajmy. Im szybciej się tam znajdziemy, tym szybciej wyniesiemy z tego miejsca - rzucił jedynie, wskazując dłonią odpowiednią drogę.
Zanim doszli do określonego celu było tuż po dziewiątej. Był zimny, wietrzny wieczór. Dobrze dla nich księżyc znajdował się w trzeciej kwadrze i świecił wysoko na niebie. Jego łuna doskonale oświetlała wyłaniający się zza drzew dom. Była to stara chata, chociaż nie przypominała w żadnym razie domu, który miałby się zaraz rozpaść. Stał w dolinie między dwoma mniejszymi wzniesieniami, a jego kontury rysowały się wyraźnie na tle nieba zalanego światłem księżyca. Stanęli w bezpiecznej odległości dzielącej ich z celem, aż Morgoth rzucił:
- Masz jakiś plan?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
- Nieszczególnie - odparł po chwili zawziętego milczenia, wciąż obserwując budynek, miał nadzieję, że kiedy przed nim stanie, coś się w jego głowie wyklaruje. Uznawszy, że pytanie oznaczało, że i Morgoth nie przemyślał planu działania, w końcu założył ręce na piersi i pode łba zerknął na kuzyna. - Po prostu tam wejdźmy, zajmijmy się staruszkiem, jeśli wciąż żyje, i zabierzmy, co trzeba - Przecież nie będziemy się skradać jak złodziejaszki, to poniżej godności dumnej arystokracji - o wiele godniej, choć może mniej subtelnie, było jego zdaniem użyć brutalnej siły. Nie bez obaw, długa broda świadczyła o wielu rzeczach - w tym i o sporym doświadczeniu magicznym. Mógł być zramolałym idiotą, ale gdyby nim był, prawdopodobnie nigdy nie wszedłby w posiadanie księgi, której pragnął Czarny Pan. Skinął jeszcze głową - i bez zawahania ruszył w końcu ku drzwiom, starając się jednak nie wychodzić na otwartą przestrzeń - a trzymać się drzew, cienia i płotu, kiedy go wyminęli, drewnianych ścian chaty, w taki sposób, by zminimalizować szansę zauważenia go.
- Alohamora - szepnął, trząsając różdżką, gdy zbliżyli się do drewnianych drzwi.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
'k100' : 95
Chciał i zamierzał skupić się na zadaniu, które przed nim postawiono. Cieszył się w pewnym sensie, że dane mu było działać przy boku dalekiego kuzyna, a nie Avery'ego jak to było ostatnim razem. I mimo że wcześniej szacunek wobec Samaela był w miejscu, które można było nazwać miernym, ale odpowiednim jeszcze dla kogoś szlachetnej krwi, tak teraz Morgoth nie wiedział nawet jak bardzo nisko musiałby patrzeć, by się doszukać tego, gdzie znajdował się Avery i poszanowanie wobec niego. Tristan jednak nigdy go nie zawiódł i nie musiał się martwić, że wybuchnie niespodziewanymi emocjami, które w jakiś sposób mogłyby im zaszkodzić.
I chociaż szli razem, ramię w ramię wcale nie czuł się spokojniej czy pewniej, gdy stanęli przed wspomnianym domem. Zupełnie jakby wraz z brakiem jakiejkolwiek reakcji od strony domniemanego mieszkańca, coś mówiło mu, że tak właśnie miało to wyglądać. Bo no właśnie. Tylko szaleniec lub ktoś, kto chciał się ukryć mógł mieszkać w takim miejscu. Dlaczego nigdzie nie było żadnych zaklęć obronnych? Czy dom był jedynie pułapką, a prawdziwy cel znajdował się gdzieś indziej? Cóż. Musieli się o tym przekonać. Pytanie jak i odpowiedź na nie nie potrzebowały uzupełnienia. Przecież nie mogli stać tam całą noc i czekać na świt. Musieli zdecydować. I nawet jeśli właśnie szli w stronę pułapki, mieli się o tym przekonać. Prędzej czy później. Żaden z nich nie był na tyle nierozważny, żeby wejść w pełnie światła, które dawał księżyc. Trzymali się linii drzew, chociaż podejście do budynku poszło im całkiem sprawnie. Tristan otworzył drzwi, a Morgoth spojrzał na niego wymownie, zanim ostrożnie wszedł do środka. Z początku wszystko wydawało się w porządku. Zgodnie z przewidywaniami dom był powiększony zaklęciem w środku, jednak był potwornie zaniedbany. Kurz obkładał się na nieużywanych przedmiotach, w powietrzu czuć było zapach stęchlizny, a wiatr hulał w wyższych partiach. Yaxley rozejrzał się dookoła i przeszedł jeszcze kawałek dalej, by dostać się do pomieszczenia za otwartym przejściem. Znajdował się w kuchni, a nad nim rozciągały się wysokie schody na sam szczyt.
- Homenum Revelio - mruknął pod nosem, mając nadzieję, że ujawni się w budynku prócz nich jeszcze trzecia postać. I tylko ona.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
'k100' : 48
O tym nie pomyślał - że od środka wnętrze może okazać się o wiele większe, niż wydawało się z zewnątrz. Magiczne powiększona przestrzeń wielkościowo była trudna do oszacowania; przystanął przy balustradzie krętych schodów, spoglądając w górę - i choć zdało mu się, że dostrzegł tam jakowyś ruch, nie drgnął nawet. Spojrzał wzwyż, usiłując oszacować, jak wysoko schody mogły iść ku górze... ale stąd widok nie był najlepszy. Dwa piętra - przynajmniej, może wyżej? Z lekko uniesioną brwią zerknął na Morgotha - ostrzegawczo - nie przeszkadzając mu jednak w rzuceniu zaklęcia. Jeśli nie miał omamów, Homenum Revelio powinno wykryć nieproszoną obecność. Skierował na kuzyna pytające spojrzenie, ostrożnie ciekaw efektów, minimalizując komunikaty werbalne - musieli być cicho, jeśli nie chcieli zdradzić swojej obecności przedwcześnie i zbyt łatwo. Jeśli jednak czarodziej, którego, zdawało mu się, widział, faktycznie znajdował się w wyższej partii schodów i ich słyszał, musieli go zatrzymać, niezależnie od tego, czy był tutaj sam, czy z kimś.
- Glisseo - szepnął, stukając różdżką w pobliski schodek. Chodź do nas, staruszku. Może to był ktoś inny, może jedynie złudzenie; może był tutaj sam, może z kimś; niezależnie od tego, zrzucony z wysokich schodów byłby dobrą przynętą - o ile inni lokatorzy nie znajdowali się na parterze.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
'k100' : 84
- Tris... - zaczął Morgoth, mając naprawdę złe przeczucia, ale było już za późno. Z górnych partii domu usłyszeli spadanie wielkiego ciała, które najprawdopodobniej należało do wspomnianego gospodarza. Odgłosy były coraz bliżej, ale nie słychać było krzyków bólu lub rzucanych fraz, by to powstrzymać. Nie. To było... W końcu ciemna masa znalazła się naprzeciwko nich, ale to nie był człowiek. W tym samym momencie prosto na nich wyskoczył ogromnych rozmiarów pies. Nawidoczniej został powiększony specjalnym zaklęciem, ale nie było to ważne. Gwałtownie musieli zareagować, jeśli zamierzali się uchronić przed jego pazurami. Morgoth pchnięciem przewrócił kuzyna, po czym obaj wpadli na szafkę, ale uniknęli ogromnych zębów stworzenia. Pies uderzył w ścianę naprzeciwko, ale zaraz odzyskał równowagę i odszukał szybko spojrzeniem Rycerzy. Na szczęście i oni nie mieli problemu, żeby zareagować. Morgoth zatrzymał wzrok na psie.
Tylko... Że to nie był pies.
- O, cholera... - mruknął, przeklinając w myślach sam siebie, że był aż tak głupi. Przecież to był oczywisty wybór, że mężczyzna zamieszkał na takim odludziu! - Adolebitque! - rzucił, mając nadzieję, że chociaż to sprawi, że wilkołak straci orientację, a im da czas na jego unieruchomienie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
'k100' : 28
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset