Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
- Owszem, jeśli jest to odpoczynek kreatywny, stymulujący umysł oraz uczucia. Jeśli jest to relaks polegający na zastaniu oraz obrośnięciu pajęczynami, to nie, tego nie można nazwać odpoczynkiem. To zbrodnia przeciwko talentowi – odparłem spokojnie, pozwalając sobie na głośną niezgodę. Byłem na tym punkcie szczególnie przeczulony; pozbawiony umiejętności nie potrafiłem pojąć jak ktoś mógłby zaprzepaścić własne zdolności bezczynnością. Wciąż szlifowałem pisanie poezji i nie wyobrażałem sobie przestania z tak błahych powodów jak chęć odpoczynku.
- Ależ oczywiście, że powinna. Tak jak powinna przepływać nieustannie, bez zbędnych, patetycznych słów. Gdzie rzeczony artysta miałby niby znaleźć natchnienie? W puddingu ciotki czy w dziurawym materacu łóżka? – stwierdziłem odrobinę kpiąco. Obżeranie się na urodzinach ciotki czy spanie do późna z pewnością pozwalają się zrelaksować, ale czy miało pozytywny wpływ na kreatywność? Szczerze wątpiłem. Jednak nie chciałem już dłużej kontynuować tego tematu, nie miało to sensu. Eliksir się już rozlał, stało się i się nie odstanie. Mogłem mieć tylko nadzieję, że Solene zamierzała tym razem przestać siedzieć bezczynnie, a działać i dokładać kolejną cegiełkę do chwały sztuki.
- Rozumiem, przemyśl to dobrze – powiedziałem poprawiając się na wygodnym siedzisku. Witraże, to było coś nowego, dlatego w moim spojrzeniu pojawiła się zachwycona nuta. – Brzmi naprawdę interesująco. Kiedy zechcesz zdradzić więcej szczegółów lub najlepiej pochwalić się swoim dziełem? – zadałem kolejne pytanie, autentycznie ciekaw rozwinięcia tej sytuacji. Jednocześnie w myślach pojawiły się setki budowli, do których próbowałem dopasować szczątki wskazówek, ale na darmo.
Zresztą zaraz moją uwagę przykuło zdarzenie bardzo romantyczne, choć uparcie pozostawało na swoim miejscu, wcale nie znikając. Zaśmiałem się słysząc uwagę.
- Może następnym razem – skwitowałem z rozbawieniem. – Ja się zastanawiam nad organizacją wielkiego, muzycznego wydarzenia. Mam nadzieję, że skompletuję odpowiednią oprawę dla Marine, także tą wokalną – zwierzyłem się nagle, podpierając głowę w zamyśleniu. Wciąż pozostawałem z niczym, co było dość przygnębiające.
[bylobrzydkobedzieladnie]
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Ostatnio zmieniony przez Flavien Lestrange dnia 25.01.18 12:21, w całości zmieniany 2 razy
Te pour cela préfère l’Impair.
'k10' : 6
W normalnych warunkach nie przystałaby na propozycję braci. W normalnych, znała powód dla którego po raz kolejny zdecydowała wsiąść się do sań, a mały powód o ciekawych i przenikliwych oczach siedział obok nich. Trudno jej było wyobrazić sobie siebie samą jako matkę, ale równie dobrze zdawała sobie sprawę, że bliźniaczki traktuje inaczej, przychylniej, pozwalając im podejść bliżej, a nawet przekroczyć obleczone murami rejony, które dostępny były dla niewielu, jeśli dla kogokolwiek.
Kiedy sanie szarpnęły lekko ruszająca nie potrafiła jednoznacznie zdefiniować tego, co czuła. Więc odłożyła ten moment na chwilę w której będzie mogła zbadać to dokładniej, dogłębniej, prawdopodobnie nadal nie potrafiąc dotrzeć do rozwiązania, którego poszukiwała od tak dawna.
Nie spodziewała się po Aldorze rozerwania pakunku natychmiast, zerwania niedbale papieru byle dostać się do środka. Nie, to nie akcentowało się w jej naturze, jednak ceniła ją za dociekliwość i pytania, których nie obawiała się zadawać.
Uchyliła lekko usta, jednak zanim dźwięk wydobył się spomiędzy różowych warg głos brata rozpostarł się na około nich. Przymknęła je ponownie, pozwalając by to on udzielił odpowiedzi bratanicy, sama zaś ze spokojem zwróciła na nią spojrzenie obserwując ze swojego pułapu moment w którym wyciąga prezent. Mogła mieć tylko nadzieję, że nie posiada już takiego w swojej kolekcji, która z każdym rokiem rosła coraz bardziej - trudno, żeby nie, jakby się nad tym zastanowić.
Zmarszczyła nos lekko czując zapach róż, a zdziwione spojrzenie skierowała najpierw ku Edwardowi, by zaraz spojrzeć na Quentina. Cicha, romantyczna muzyka z pewnością nie sprawiała iż atmosfera robiła się romantyczna. Romantyczność nie miała prawa bytu w składzie w którym wybrali się na tę przygodę. Do zmarszczonego nosa dołączyło zmarszczone czoło na widok lekkich wypieków na policzkach brata. I choć próbowała, nie była w stanie powstrzymać krótkiego śmiechu, lekkiego parsknięcia które siłą wydarło się z ust i duszy. Wzięła głęboko wdech, by zaraz poprawić się na miejscu.
- Wybaczcie. - powiedziała tylko, unosząc lekko brew, gdy spojrzenie znów zawędrowało na twarz brata. Od zawsze jego skóra potrafiła przybierać różany odcień i tego nie zauważyła, cz też była to cecha nowa, dopiero niedawno nabyta?
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
Śnieg w czerwcu był przedziwną sprawą więc przywdziewanie cieplejszej sukni, płaszcza i szalika oraz czapki z ciepłego prawdziwego futra przyprawiło mnie o pewnego rodzaju konsternację, ale ostatnie czego chciałam to się przeziębić, więc wkładałam na siebie te wszystkie ciepłe ubrania, które podawała mi służba. Na szczęście nie zgrzałam się za mocno, bo o umówionej godzinie Lupus był już po mnie i w jego asyście udałam się na miejsce gdzie miał odbyć się kulig. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam okazję brać w nim udział, dlatego czułam ekscytację. Śnieg przyjemnie skrzypiał nam pod nosami, a moje policzki i czubek nosa już po chwili zrobiły się czerwone z zimna, to ja jednak tryskałam pozytywną energią i musiałam bardzo się postarać, aby nie tryskać nią aż za bardzo, ponieważ takie nadmierne okazywanie swoich emocji nie było dobrze odbierane. Nie chciałam wyjść na niewychowaną, w dodatku w towarzystwie gdzie otaczało nas grono innych lordów i lady, dużo starszych ode mnie i dużo bardziej doświadczonych. Na miejscu uprzejmie przywitaliśmy się z osobami, którymi należało się przywitać i z rozgrzewającym napojem w dłoni ruszyliśmy w stronę koni i powozów.
- Bardzo ci dziękuje, za dzisiejsze zaproszenie - powiedziałam. - Wiem ile masz ostatnio pracy i na pewno musiałeś zrezygnować z wielu ważnych obowiązków, aby spędzić chwilę czasu ze mną. Jestem ci bardzo wdzięczna.
Poczułam ogromną potrzebę, aby mu podziękować mimo że był to dopiero początek naszego spotkania. Wiedziałam jednak, że na pewno będzie udany i nie musiałam czekać do jego zakończenia, aby to stwierdzić.
- Pozwolę sobie wybrać sanie - odpowiedziałam radośnie.
Upijając łyk ciepłego napoju podeszłam bliżej sań i przyjrzałam im się uważnie. Wszystkie bardzo mi się podobały. Pierwsze miały piękne czarne kamienie, pod kolor rodowych czerni lorda Black; drugie natomiast miały gęsi pierz, satynowe wykończenie, a ozdobione były prawdziwym złotem; trzecie były najnowocześniejsze i było to po nich widać, fioletowy atłas wyglądał niezwykle interesująco. Przyznam szczerze, że nie mogłam się zdecydować. To jak z butami, albo nowymi sukienkami. Im ma się ich więcej tym trudniej zdecydować się na jedną konkretną, stąd pojawia się wrażenie, że nie ma się w co ubrać i zamawiało się kolejne piękne kiecki i obuwie. Gdy miałam do wyboru więcej niż jedną rzecz, to już się gubiłam. Ale cóż mogłam na to poradzić? No nic. Byłam po prostu kobietą.
- Wybieram te - powiedziałam w końcu mając nadzieję, że zaskoczę lorda Black swoją decyzją.
Zaraz ustawiłam się przy wejściu do sań czekając, aby podszedł do mnie i pomógł mi wejść do środka. W jego wnętrzu chciałam czekać na przypięcie koni.
- Wybierz nam proszę piękne konie - uśmiechnęłam się ciepło, wygodnie usadawiając w siedzeniu.
| Wybieram sanie, a Lupus wybierze konie
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
'k3' : 3
Również i rozmowa wróciła na normalne tory, gdy wreszcie odnaleźli coś, w czym się nie spierali.
- Mam przy sobie kilka szkiców. Później muszę przenieść to na większy format i towarzyszyć wykonawcy. Witraże to trudna sztuka i rola projektanta przy tworzeniu jest konieczna. W końcu kto, jak nie projektant, będzie wiedział, który detal jest źle wykonany psując całość, czy który kolor jest źle dobrany i nie odpowiada założeniom? - Wyjąwszy z torebki opasły notes pełen szkiców ubrań, wykonanych na szybko, bądź z chwilowego znudzenia, rysunków i również projektów najnowszego dzieła, oddała go w ręce Flaviena. Mało kto miał do niego dostęp, ale nie było też tak, że trzymała wszystko w tajemnicy, czego nie mogła powiedzieć o pisanych wierszach i tekstach, skrytych na dnie szuflady. Gdy towarzysz zaczął przeglądać oddane w jego ręce dzieła, starała się nie zwracać uwagi na serię dziwnych zdarzeń.
- Baśnie zawsze są piękną oprawą. - Odparła, spoglądając na stół z przekąskami. Tego się nie spodziewała. - Baśnie, mity i legendy to coś, co powinien znać każdy. Niedawno projektowałam kostiumy do sztuki teatralnej o nimfach, tajemnicza oprawa, przeplatana motywami flory składała się w piękną historię. W przypadku Marine widzę z kolei złoto i biele, laury i antyczną scenerię. - Nie sądziła, że jej wizja spotka się z uznaniem, mieszając ze sobą kilka rzeczy, ale uznała, że warto byłoby się nią podzielić.
ain't enough.
Zdecydowanie bardziej lubiłem zimę niż lato, dlatego pewnie byłem jednym z niewielu, którzy cieszyli się na czerwcowy śnieg. Wolałem już marznąć niż się topić, choć w Anglii nie groziły nam szczególne upały. Nie wiedziałem jeszcze, że pogoda tak zbzikuje, że może nawet dojść do znacznego ocieplenia. Na razie cieszyłem się białym krajobrazem dookoła oraz ludzką temperaturą powietrza, choć łyki rozgrzewającego napoju zostawiały we wnętrzu przyjemne ciepło, które mogło okazać się zbawienne podczas konnej przejażdżki w saniach. Skinięciami głowy witałem się ze znajomymi, ale nie bawiłem się już w przedstawianie lady Parkinson jako mojej narzeczonej. Wszyscy dociekliwi dowiedzą się o tym na najbliższym sabacie, a jeśli nie przyjdą, będą zmuszeni bazować na zasłyszanych plotkach. Dziś nie było czasu na takie uprzejmości.
Każdy chciał już wybrać sanie, konie oraz ruszyć w krajobrazową wycieczkę po Weymouth. Nie było mnie na zeszłorocznym festiwalu miłości, nie miałem okazji przyjrzeć się tym terenom dokładniej. Raczej unikałem przyjęć Prewettów pojawiając się solidarnie na tych, gdzie organizatorami byli Nottowie i teraz zapewne miało się to tym bardziej zaostrzyć. Granice polityczne były bardziej widoczne niż kiedykolwiek.
- Zależy mi na naszych dobrych relacjach. Uzdrowicielstwo nie jest moją jedyną powinnością. Nie zrozum mnie źle, to nie chodzi o ciebie, po prostu jestem chyba pracoholikiem i trudno jest mi się rozstawać z pracą – odpowiedziałem na jej podziękowania. – Ale chcę też, by między nami było dobrze. Spędzimy ze sobą resztę życia – dodałem, chyba po raz pierwszy uzewnętrzniając część moich myśli, które powinny zostać w mojej głowie, nie wypływać na światło dzienne. Ale jej mogłem zaufać. Mogłem, prawda?
Skinąłem głową, kiedy Victoria podjęła decyzję wyboru sań. Podszedłem do nich z nią, analizując, które ja sam bym ogłosił zwycięzcą mojego gustu. Ostatecznie moja narzeczona wybrała najnowocześniejszy egzemplarz i nie wiedziałem czy się tego spodziewałem. Z jednej strony nasze rodziny na pewno nastawione były na klasykę, z drugiej strony Parkinsonowie jako kreatorzy mody musieli być krok przed innymi, znajdując złoty środek między tradycją, a nowoczesnością. To sprawiło, że po prostu uśmiechnąłem się lekko i przystąpiłem kilka kroków w celu obejrzenia wszystkich koni. Wybrałem te, które najbardziej odpowiadały mojemu poczuciu smaku, niestety na wierzchowcach nie znałem się tak dobrze jakbym tego chciał. W tym samym czasie cały komplet podróżny był dla nas zestawiany. Kiedy podjechał, podałem mej towarzyszce dłoń, by sprawnie mogła wsiąść do wybranych przez siebie sań. Podążyłem za nią, siadając naprzeciwko.
- Bywałaś na przyjęciach w Weymouth? – spytałem jej, kiedy już ruszyliśmy. – Muszę przyznać, że to piękna okolica, a chyba nie miałem okazji się tutaj zjawić – dopowiedziałem, zerkając to na Victorię, to na przewijający się krajobraz.
/Victoria Parkinson i Lupus Black ruszyli!
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
'k6' : 6
Pokiwałem głową i odebrałem od niej pokaźny notes pełen rysunków i szkiców. Wertowałem go ostrożnie, w myślach sortując każdy projekt na udany bądź nieudany, ale nie mówiąc tego na głos. I tak tych pierwszych wydawało mi się więcej. Zresztą, nie znałem się na modzie aż tak dobrze, to nie była domena mężczyzn. Bardziej interesował mnie sam pomysł i przede wszystkim kreska; te niechlujne nie pozostawiały dobrego wrażenia, ale oszczędziłem nam kolejnego punktu zapalnego, zamiast tego poruszając głową z uznaniem.
- To musi być niezwykle trudne? Projektowanie witraży? Możesz na nieść zdaje się idealny kolor na pergamin, a na szkle okaże się, że wygląda to zupełnie inaczej – stwierdziłem głośno, pozostając jednak w pewnym zamyśleniu. Muzyka koiła nerwy, ale zapachy dość skutecznie odwracały moją uwagę, przez co często skupiałem spojrzenie na Solene.
- Bardzo mi się podobają niektóre dzieła. Nie chciałabyś to właśnie ty zaprojektować strojów na przyszły występ operowy? Pragnąłbym zapewnić Marine jak najlepszą oprawę graficzną, by mogła się choć odrobinę zbliżyć do doskonałości jej głosu – rzuciłem propozycją, choć nie wiedziałem jak na to zareaguje. Może powinienem zatrudnić do tego Parkinsonów, ale ufałem świeżemu spojrzeniu kogoś spoza arystokracji. O ile znów nie spocznie na laurach, grzebiąc się w kolejnym marazmie.
- Trochę mi to przypomina Abbottów, ale gdyby dodać do tego więcej soczystego niebieskiego, to myślę, że ten pomysł mógłby mieć szansę na realizację – potwierdziłem jej słowa, dodając jednak drobny element od siebie. Dopiero wtedy skusiłem się na kilka przystawek. Jechaliśmy już dość długo, a świeże powietrze wzmaga apetyt.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
Nadszedł dzień, w którym poważnie zasłabł przez wiele czynników. Głównie przez pracę właśnie. Nie ustawał w pisaniu raportów, mediacji ze zjawami, brał na swoje barki coraz więcej zleceń, aż wreszcie choroba położyła go na kilka dni do łóżka. Zbiegło się to akurat z wieścią, że jego dni wdowca-kawalera zostały już policzone. Pod koniec czerwca miał się zaręczyć z lady Parkinson - podejrzewał, że do tego dojdzie, łudził się natomiast, że nie tak prędko. Ledwie miesiąc temu zorganizowano im kolację zapoznawczą w Broadway Tower, a już miano przypieczętować ich życie. Nic dziwnego - on pozostający w wieku trzydziestu trzech lat bez męskiego potomka, ona osiągająca wiek staropanieński nie mogła wybrzydzać jeśli nie chciała ryzykować wydziedziczenia. Niby logiczne, niby Rowle winien się przygotować na taki finał, a jednak do końca miał nadzieję. Nadzieję, że się rozmyślą, że postanowią szukać innej kandydatki - najprawdopodobniej lord Salazar miał już dosyć stanu wolnego swego krewnego i wziął sprawy w swoje ręce, nie czekając już więcej. Louvel nie dziwił się będąc jednocześnie zdenerwowanym - obawiał się zmian, nie przepadał za nimi. Nie wiedział co przyniesie los, lady Elisabeth była mu nieprzychylna i to nie wróżyło dobrze temu związkowi.
W przeciągu ostatnich dni krzątał się jedynie po swoich komnatach z zakazem dotykania pergaminów związanych z pracą. Zanudził się niemal na śmierć snując się po pomieszczeniu niczym duch. Dzięki temu nadrobił nieco relacji z Arleen, odpytując ją osobiście z przerabianego materiału. Pozwalał dziewczynce grać mu na skrzypcach do snu, dzięki czemu zasypiał nieco lepiej, śpiąc dłużej niż zwyczajnie. Organizm się wreszcie podreperował, jednakże uzdrowiciel surowo zakazał mu jeszcze powrotu do Ministerstwa. Lou skorzystał zatem z okazji do wzięcia udziału w kuligu na ziemiach Weymouth. Z córką. Obawiał się o jej wychowanie - nie powinna tak długo czasu spędzać z ojcem - jednakże nie chciał narażać żadną nadobną damę na przebywanie w towarzystwie podupadłego na zdrowiu lorda. Młoda gałąź rodu Rowle powinna lśnić przy każdej okazji, zatem pokazanie jej arystokratycznej socjecie przy kolejnej okazji, kiedy nie mogła jeszcze uczestniczyć w sabacie, wydało mu się dobrą opcją. Winna bowiem nabywać obycia w towarzystwie, nawet jeśli kulig nosił znamiona dość swobodnej rozrywki.
Szli obok siebie udając się na miejsce ze organizatorem kuligu. Upewniwszy się, że na srebrnej tacy nie lewitują żadne alkohole, wziął rozgrzewający napój dla Arleen i dla siebie. Upił z niego kilka łyków.
- Idź wybierz dla nas najlepsze konie. Znasz się na tym lepiej ode mnie - polecił córce, zachęcając ją skinięciem głowy do oddalenia się w stronę wierzchowców. On tymczasem niespiesznym krokiem podszedł do jednych z sań, które przykuły jego największą uwagę.
'k3' : 3
- Dlatego też twórca musi być obecny przy procesie przenoszenia pomysłu na duży format. Wtedy każdy błąd można zweryfikować od razu, nanosząc poprawki bez szkody dla ogółu. - Powtórzyła spokojnie, odbierając szkicownik. Nim jednak schowała go do torebki, uniosła zdziwiona znad rąk spojrzenie na twarz Flaviena. Jeszcze chwilę temu zarzucał jej lenistwo, by teraz proponować tak poważne zadanie? Podejrzewała, że poza talentem górę brało zwyczajne zaufanie, którym niewątpliwie się darzyli albo - znowu - próba zmotywowania jej do dalszej pracy.
- Zamierzasz kontrolować każde machnięcie ołówkiem, a później zamieszkasz w mojej pracowni, bym przypadkiem niczego nie zepsuła podczas szycia? - Spytała, może nieco zbyt złośliwie, wciąż jednak nie do końca przebaczyła mu wcześniejszej wymiany zdań. Prawdopodobnie, gdyby tak było, nie zwracałaby uwagi na obecność mężczyzny, o ile nie przeszkadzałby jej co chwilę w działaniu, co bardzo by do niego pasowało. - Czy może jednak złożysz mi wizytę wczesnym rankiem, żeby sprawdzić, czy wzięłam się do pracy nie leżąc do góry brzuchem w salonie? - Wsuwając notes do torebki, wyglądnęła przez okienko; roztaczające się wokół tereny zachęcały do samodzielnej wędrówki, o ile nie w każdym miejscu znajdowała się tona śniegu.
- Możemy spróbować. Czasami potrafiliśmy się porozumieć bez sprzeczek. - Przyznała wreszcie, uznając, że w końcu to kolejna szansa na wybicie się i pokazanie światu swojego kunsztu. Uśmiechnęła się nawet, wstrzymując od wyciągnięcia w kierunku lorda dłoni na znak przypieczętowania interesu, pozwalając mu zjeść w spokoju kilku przysmaków. Sama zresztą skusiła się na skosztowanie przystawek, uznając, że nie może żyć samym powietrzem.
- Chciałbyś się ze mną przejść na spacer? Okolica wygląda bardzo przyjemnie. - Spytała jakiś czas później, sugerując mu tym samym, że odrobina ruchu im nie zaszkodzi.
zt oboje
ain't enough.
- Przecież mamy dobre relacje. Nie chcę być tylko twoją powinnością, Lupusie - powiedziałam ciepło.
Nie chciałam by potraktował to jako wyrzut, że on mi tu próbuje zapewnić rozrywkę, a ja wybrzydzam. Skądże znowu. Po prostu jeszcze do niedawna byliśmy przyjaciółmi i nawet jeśli oficjalnie nasza relacja uległa zmianie, to nie chciałam, aby ta prawdziwa, prosto z serca również się zmieniła. Nigdy wcześniej nie byłam powinnością, coś czym musiał się zająć a nie chciał i nie chciałam, aby było tak i teraz. Tak jak zaufaniem on obdarzył mnie tak ja i jego dlatego pozwoliłam sobie na tą krótką wypowiedź.
Wybrałam sanie nowoczesne, które zachwyciły mnie nowatorską linią i stylem. Sama nie wiem dlaczego nie postawiłam na klasykę, która zapewne spodobałaby się mojemu narzeczonemu, ale może chciałam mu pokazać co lubię? Jestem w końcu młodą damą, czytam te wszystkie modowe gazety, część sprowadzam z francji i niezwykle ważne jest dla mnie to, aby podążać za tymi wszystkimi modowymi trendami. Nie tylko w doborze sukni, kapeluszy, butów czy makijażu, ale także, na przykład, sań podczas letniego kuligu. Jakkolwiek komicznie by to nie brzmiało.
Lord Black wybrał dla nas białego potężnego konia, na co odpowiedziałam kiwnięciem głowy akceptując jego wybór, nawet jeśli nie miałam nic w tej kwestii do powiedzenia. Po chwili ruszyliśmy. Siedziałam wygodnie w dłoniach trzymając ciepły napój i co jakiś czas upijałam z niego niewielkie łyki. Wiatr smyrał mnie po twarzy, włosy miałam rozwiane oraz lekko czerwony nos i policzki. A z ust buchała mi para. Nie miałam takiej atrakcji w trakcie prawdziwej zimy, więc miło się składało, że mogłam sobie nadrobić. Na pytanie Lupusa zwróciłam się w jego stronę, ponieważ przez ostatnią chwilę przyglądałam się otaczającej nas okolicy i saniom, które jechały przed nami.
- W zeszłe lato kiedy odbywał się festiwal nie miałam okazji, aby się pojawić. Wypuszczaliśmy nową serię perfum i przyznam szczerze, że wybrałam pracę - odpowiedziałam spokojnie, wyżej unosząc brwi na stwierdzenie narzeczonego, że nigdy nie miał okazji się pojawić. - Naprawdę? W takim razie koniecznie będziesz musiał zarezerwować sobie dzień wolny od Munga i pojawić się wraz ze mną w tym roku. Miła odmiana od sabatów u lady Nott.
Uśmiechnęłam się do niego lekko i na chwilę zapadła między nami cisza. Byliśmy tu sami, tylko on i ja. Aż dziw, że mój ojciec ne nakazał, aby jechała z nami moja przyzwoitka. Najwyraźniej dawna przyjaźń z Aaronem oraz fakt, że mój ojciec znał Lupusa od małego sprawiła, że ufał mu zdecydowanie bardziej niż powinien. A ja przynajmniej mogłam chociaż na chwilę odetchnąć od karcącego spojrzenia pilnującej mnie kobiety. I zatrzymać swój wzrok na twarzy narzeczonego na trochę dłużej niż ledwie parę sekund.
- Apropo sabatu - zaczęłam nagle, gdyż przypomniała mi się jedna ważna kwestia. - Ponoć u lady Nott ma być organizowany konkurs tańca na lodzie. Nie wiem jakie były twoje plany, ale jeśli mogłabym prosić, to bardzo nie chciałabym brać w tym udziału. Zdecydowanie bardziej preferuję taniec na parkiecie.
Zacisnęłam usta i wyczekując jego reakcji. Miałam ogromną nadzieję, że swoją prośbą nie pokrzyżowałam mu żadnych planów. Jeśli mam być szczera, to Lupus absolutnie nie wygląda na osobę, która chciałaby brać w czymś takim udział, ale musiałam o to poprosić. Nigdy nie przepadałam za łyżwami, chociaż w ostateczności oczywiście dostosuję się do jego wyboru.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
-Powinien się ich wstydzić, czyż nie? - podchwycił zgrabnie, uśmiechając się niezwykle wyrozumiale i manewrując torem ich spaceru tak, by Flint mógł uchwycić samozachwyt wypisany na twarzyczce lady Rosier oraz jego marsową mimikę. Prawie współczuł jasnowłosemu fircykowi, kobiety potrafiły sprawić ogromny ból, depcząc serca - wciąż z ogromną gracją. Póki nie padał ofiarą, przyklaskiwał tej formie rozrywki. Gdyby był kobietą (cóż za niedorzeczna i nieprzystojna myśl) prawdopodobnie zabawiałby się tak samo. Atuty należało wykorzystywać do cna, a panny, jeśli tylko obdarzone szczątkiem inteligencji, wiedziały, że tą zdziałają wiele jedynie zza kulis, na salonach zaś ich jedynym orężem pozostanie wygląd. Pewność lady Rosier nadzwyczaj odpowiadała Magnusowi - z dziewczęcej delikatności wyraźnie przebijał się cierń róży - przeciętne szlachcianki nudziły go niemiłosiernie, więc i adoracja kwiatu Kent nosiła znamiona doświadczenia.
-Czy sądzisz pani, że bywa czas, kiedy i arystokracie przystoi zapomnieć na chwilę o swej dumie? - zagadnął, rozchlapując śnieg zmieszany z błotem (idealna zimowa aura nie istniała) wprost na sunącą za nimi szarą parkę pospolitych gapiów. Znał przykłady chylenia głowy, które nie przynosiły ujmy, acz wyartykułowanie ich na głos przyprawiało go o migrenę. W jego żyłach płynęła błękitna krew, a przyznawanie się do błędów i porażek, a także oddawanie swego losu w cudze ręce, było domeną maluczkich. Zniżanie się do poziom pluskiew kłóciło się ze szlachecką godnością, choć nierzadko otrzymane lekcje okazywały się cenne.
Drzwiczki sań zamknęły się z trzaskiem, a potężne rumaki zagrzebały kopytami w śniegu, aby finalnie ruszyć, wzbijając w powietrze mroźną mgiełkę koronkowych płatków. I on postawił kołnierz zimowego płaszcza, czując przeszywający chłód, nasilający się wraz z rosnącą prędkością. Siwki nie próżnowały, gnając w równym, acz szybkim pędzie tuż za saniami, w jakich zdaje się ulokowali się panowie Durham.
-Mój teść doskonale poradzi sobie z tym obowiązkiem, a ja powitam żonę już w domu - odparł niechętnie, rodzinne sprawy wolał trzymać pod szczelną kopułą tajemnicy, choć sprzedanie wariującego na starość Rowle'a nieco go kusiło - nie będę odbierać ojcu mej żony radości wysłuchiwania jej humorków - dodał z udawanym współczuciem, jakby łączył się z nim w rodzicielskim bólu. Miał jeszcze czas, by wypielęgnować zazdrość, zaborczość i opiekuńczą nadwrażliwość w kwestii swych córek, które chętnie widziałby całe życie pod szklanym kloszem.
-Z czystej ciekawości, Fantine - odrzekł, wzruszając lekko ramionami i nic nie robiąc sobie z oficjalnego tonu młodej damy. Piętnaście lat różnicy, względna zażyłość z Rosierami pozwalała(?) mu na więcej - rodzinne więzi wymagają starannej pielęgnacji, być może przez własne zaniedbanie niegdyś straciłem drogą mi siostrę - to jedno kłamstwo wypowiadał bez mrugnięcia okiem, zatuszowanie zbrodni wbrew pozorom nie było proste - nie musisz straszyć mnie Tristanem, bym chciał, abyś była zadowolona nie tylko z tej rozmowy, ale i z przejażdżki - dodał z gładkim uśmiechem, jedynie lekko trącanym cynizmem. Chyba nie sądziła, by zamierzał ją znieważyć tudzież skazić nieskazitelną dotąd reputację młodej Róży? Nie powinien się wszak dziwić, chowane w złotych klatkach dziewczęta zawsze miały jak najgorsze wyobrażenia o mężczyznach i nawet, jeśli marzyły o wyjściu za mąż, to w tych wyobrażeniach prawdopodobnie ich towarzysz był tylko manekinem i dodatkiem do wystawnego wesela oraz celu nadrzędnego, sprostania oczekiwaniom rodziny. Gwałtowny wybuch oderwał jasne spojrzenie Magnusa od odkrytej szyi Fantine i przeniósł je wyżej, na tryskające nad ich powozem iskry. Wspaniały pokaz fajerwerków (czyżby od Selwynów?) był przyjemnym urozmaiceniem kuligu, zwłaszcza, że błyszczące drobiny po chwili bezładu, ułożyły nad ich głowami herby ich rodów.
-Przepiękne. Purpura znakomicie komponuje się dziś z barwą nieba - skomentował, licząc na ożywioną dyskusję. Wszak każdy arystokrata, to swój ród chwalił najbardziej i swój uważał za bezwzględnie najlepszy i najbardziej wartościowy.
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
'k10' : 5
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset