Wydarzenia


Ekipa forum
Brzeg
AutorWiadomość
Brzeg [odnośnik]27.09.15 15:21
First topic message reminder :

Brzeg

Kamienisty brzeg pełen odłamków muszelek, bursztynów oraz tego co zostanie pozostawione przez przypływ. Nie ma tutaj wzniesień, miękkiego piasku, by usiąść i podziwiać zachód słońca. Niemniej ta część wybrzeża przyciąga wielu spacerowiczów. Kto wie, może jeśli odpowiednio wytężysz wzrok, pomiędzy zwykłym żwirem i muszelkami odnajdziesz coś ciekawego?

Wianki

Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.

Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się  morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.

Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.

Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, musisz zejść bliżej brzegu celem puszczenia na wodę lub wyłowienia wianka i zanurzyć w niej nogę lub rękę. Należy wówczas rzucić kością opisaną jako wianki.  Postać męska może wyłowić dowolny wianek kobiety, która wcześniej wypuściła go na wodę (liczy się pierwszeństwo odpisu) lub postaci NPC, jeżeli na wodzie nie ma żadnych wianków należących do postaci.
W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg - Page 20 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Brzeg [odnośnik]13.06.23 0:29
- Jeszcze nic nie powiedziałam. - mruknęła w stronę siostry wypuszczając powietrze z ust i patrząc na nią spod zmrużonych powiek. Jej brwi uniosły się odrobinę na burkliwy ton, ale nie skomentowała go, nie ściągając z twarzy założonego na nią uśmiechu, pozwoliła jedynie zmrużyć się niezauważalnie oczom. Nie przejęła się jednak tym nadto. Przesuwając po nim spojrzeniem oceniająco, widząc, że on robi to samo. Cóż, jej ciało szpeciły blizny, które latem widać było dokładniej. A ona, swoją urodę oddała na poczet walki. Nigdy nie przywiązywała do niej większej wagi, choć to nie znaczyło, że nie lubiła się podobać. Najgorsze szramy znajdowały się na rękach i brzuchu. Wojna ją doświadczyła i naznaczyła, ale każda z nich była oznaką jej siły i woli przetrwania, czasem bólu, czy porażki, każda miała historię.
Padająca z ust jej siostry zaskoczyła ją całkiem. Wypowiedziane zakazy - jakkolwiek nie myślałby by o nich stojący obok mężczyzna - były jedynie przykazaniami siostry. Nie zdawała sobie jednak sprawy z jego myśli, nie umknęła jej jednak wędrująca wyżej brew. I jak zwykle - nie zastanawiała się nad własnym zachowaniem. Była sobą, choć Kerstin usilnie próbowała namówić ją do rozmowy o tej jednej rzeczy mówić nie zamierzała, wolała udawać, że wszystko było w porządku. Bo tylko tak, trzymała się jakoś w pionie. Tak nie zapadła się w sobie całkiem. Bezczelne słowa, który wypadły z ust mężyczyny najpierw wprowadziły na jej twarz zaskoczenie. Proszę bardzo, któż by się spodziewał, że taki przystojniaczek język ma ostrzejszy niż wygląd. Jej głowa przechyliła się, rezon odzyskała szybko. Kto by się spodziewał, że Kerstin zna kogoś takiego. Kącik jej ust powędrował ku górze. A kiedy wypowiedział kolejne zdanie, drugi z nich podciągnął się ku górze.
- Nie mogę, nie mogę. Zastanawiam się, gdzie Kerstin, może ktoś cię udaje dzisiaj. O... albo wstałaś lewą nogą? - zastanowiła się na głos, kompletnie nie zrażona ani rumieniącą się siostrą, ani stojącą nad nim mężczyzną, ani spojrzeniem, które dostała od niej.
- Jestem. Coś w tym złego? - potwierdziła, stawiając pytanie, jeszcze zanim Kerstin przeszła do działania. A przeszła szybko. Justine zamilkła po prostu ją obserwując, najpierw jak się podnosi, a potem, jak zaczyna mówić. Próbowała udawać poważną, ale kiedy na chwilę odsuwała od siebie wszystko, na chwilę rzucała się w czas który trwał mogła naprawdę złapać momenty przeszłości. Dlatego, gdy sama Kerstin potwierdziła, że jest wyszczekana, uderzyła się w pierś jakby coś ją trafiło w nią i zabolało bardziej. Ponowiła gest, na kolejne słowa które padły.Argus zaś prowokował ją, wychwyciła to od razu i cóż - nie spodziewała się niczego więcej jak tego, że Kerstin będzie chciała jej dzisiaj zajść za skórę, chociaż jak zawsze robiła to całkowicie błędnie.
- Nie omieszkam. - odpowiedziała siostrze z zadowoleniem, ale zanim w ogóle łowca jej wianka zdołałby podejść, odwróciła się w stronę brata, którego czupryna zajaśniała jej wcześniej. - MIKE! - krzyknęła, podnosząc się, zaraz po tym jak Kerstin pocałowała Argusa, zaczynając się zbierać z nim. Zamachała ręką, żeby zwrócić uwagę brata, stał dalej, ale nie na tyle, żeby jej nie usłyszeć. - WIDZIAŁEŚ? - uniosła ręce i zagestykulowała, nie przejmując się tym że zwróciła na nich uwagę. - Niebywałe! - wyrzuciła dłonie w górę teatralnie. - Kazała mi się zabawić! - poinformowała jeszcze brata rozkładając ręce i zamaszyście zwróciła się w stronę chłopaka, który wędrowała w jej stronę. Ułożyła dłonie na biodrach, jedno z nich wypychając na bok, ciężar ciała przenosząc na drugą z nóg.
- Dzieło… - powtórzyła po nim, unosząc jedną z brwi, rozchylając lekko wargi i pozwalając by kącik jej ust podciągnął się ku górze. Rozbawienie zaświeciło w jej spojrzeniu. Wcześniejsze wianki wychodziły jej jako tako, głównie dlatego, że Hannah zawsze ją korygowała (albo karciła) kiedy się nie przykładała. Kerstin dziś, pozwoliła jej pleść tą tragedię - co zrobiła z całkowitym rozmysłem zdziwiona, że konstrukcja jeszcze się trzyma. - Jest mój. - potwierdziła bez wstydu, przekrzywiając trochę głowę, mierząc go jasnym spojrzeniem. Widzieli się już wcześniej, choć wtedy sytuacja była zgoła inna. - Woda dobrze ci robi. Jessie… - zastanowiła się, zaraz jednak pięścią uderzyła w otwartą dłoń. - Johnnie, tak? Dobrze cię widzieć we względnie dobrym stanie. - przypomniała sobie chyba odpowiednio. - Możesz, możesz, choć to dzieło może nie przetrwać zbyt długo i tak. - orzekła brodą wskazując na to, co trzymał w dłoniach. Cóż, ta imitacja wianka ledwie trzymała się ze sobą. Justine i tak zaskoczona była tym, że wytrwała tak długo. - Naprawdę osobliwy masz gust, skoro zdecydowałeś się wejść po ten. - nachyliła się trochę przykładając dłoń do ust. - Możesz spróbować ponownie, nikomu nie powiem. - zaoferowała swobodnie. Nie zależało jej. Na zewnątrz grała. Siebie samą, siebie sprzed jakiegoś czasu. Sprzed momentu w którym los sam upomniał się o nią i przypomniał o tym, do czego się zobowiązała. Przyszła tutaj dla Kerstin i dla ludzi, którzy powinni widzieć i wiedzieć, że nadal żyje. W jakiś sposób, przez swoją rozpoznawalność była symbolem. Choć przeważnie, nosiła spodnie, a jej głowy nie oblekał nawet tak szkarady wianek - prędzej, krew ciekła po twarzy. Cóż, zawieszenie broni miało swoje plusy, kilka dziur mniej na ubiorze, To z pewnością. - Więc...? - zawiesiła między nimi pytanie, unosząc jedną z brwi.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Brzeg - Page 20 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Brzeg [odnośnik]14.06.23 10:21
Chociaż konflikt, który wstrząsnął światem był większy od samej Amelii, od tego co mogła zrozumieć, to nie była już dzieckiem na tyle małym, aby do końca nie rozumieć. Dlatego mimo iż miało tu być bezpiecznie, trzymała się kurczowo dłoni Hannah - bo mimo powolnego rozpoczęcia kobieta zdobyła zaufanie ośmiolatki. Zaczęło się niewinnie, od kierowania próśb o splecenie włosów w warkocze. Od tego, że odważyła się podejść do Hannah kiedy było jej trochę bardziej smutno, a Billy'ego akurat nie było w pobliżu. I powoli wychodziła ze swojej skorupy. Nie umiała jeszcze tego nazwać, prawdopodobnie nawet osoba dorosła z większym zasobem słownictwa nie umiała, ale Hannah stała się kimś, kto przypominał bezpieczną przystań, do kogo nie bała się podejść ze swoim problemem, nieważne jak bardzo błahy był.
I to jej szukała, kiedy trzeba było wybrać ładną sukienkę, albo zebrać kwiatki na wianki. Oczy aż jej rozbłysły na widok macierzanki i od razu schyliła się, żeby zerwać kwiat u samej podstawy, bo przecież potrzebowały długiej łodygi, żeby móc zapleść wianek. Przy okazji słuchała krótkiej opowieści Hannah. - Czyli tata będzie łowił twój wianek? - zagadnęła, chociaż właściwie była przekonana, że tak właśnie będzie. Podobała jej się ta wizja - tata zawsze w jej wyobrażeniach był dzielnym bohaterem, jak rycerz w bajkach babci, który pokonywał kolejne przeszkody dla tych, których kochał. Dlatego pokonanie morskich fal w celu złapania wianka Hannah wydawało się Amelii bardzo rycerskie. - To prawie jak w bajkach, prawda? Rycerz musi się postarać, żeby potańczyć z księżniczką - zauważyła. Teraz zrobienie kwiecistej korony było już niemalże planem, którego odwołać nie można było. - Taaaak! Dziadzia wieczorami kiedyś tańczył ze mną w salonie, ale babcia coś mruczała o podeptanych palcach. A ty lubisz tańczyć? - zagadnęła, chociaż duże oczęta przeczesywały okolicę w poszukiwaniu kwiatków. Miała wrażenie, że znajdowała się w morzu kolorów i nie umiała skupić się na jednym konkretnym. - Musimy sprawdzić, które będą najpiękniejsze - zgodziła się zdecydowanie z propozycją kobiety. Przecież musiały mieć pewność, że wianek będzie wyglądał ślicznie na włosach. Na przykład uważała, że Hannah będą pasowały jasne kwiatki bo miała takie śliczne, ciemne włosy. Zmartwienie przebiegło przez twarz dziewczynki, gdy kobieta się prostowała. - Ja pozbieram! - dorośli nie lubili mówić, że coś ich boli. Tata też jej nie powiedział, że blizny na twarzy (nigdy nie powiedziałaby, że były brzydkie!) bolały. I Hannah nie chciała jej powiedzieć, że czasem ją coś bolało przez maluszka w brzuchu. - Jak tu ślicznie, jakby tęcza spadła na ziemię i ułożyła się w kwiatki - zachwyciła się jeszcze, nim kwiaty o przeróżnych kolorach lądowały w dłoniach Amelii. A gdy już nie mogła ich utrzymać w rączce, przekazała je Hannah. - Tata potem przyjdzie? - zagadnęła, bo przecież chciała się pochwalić swoim pięknym wiankiem. Rozejrzała się jeszcze dookoła, ale wśród tłumu nikogo znajomego nie dojrzała, w zasięgu jej wzroku znajdowała się jedynie Hannah, pełniąca dzisiaj rolę jej opiekunki. A poza tym nie było dla nikogo tajemnicą, że w ciągu ostatnich lat dziewczynka przywiązała się bardzo do ojca i chociaż nie tupała nogami, ani nie płakała, gdy ten znikał na dłuższy czas, to często zdarzało się, że pod koniec dnia wyczekiwała jego powrotu w kuchennym oknie.
Amelia Moore
Amelia Moore
Zawód : córeczka tatusia
Wiek : 7 i ½
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t86-wzor-karty-postaci https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Brzeg [odnośnik]14.06.23 11:41
Uśmiechnęła się ciepło do dziewczynki i spojrzała w kierunku morza, nieco tęsknie, rozmarzenie, a nico ze zrozumieniem, którego podstawą było doświadczenie i sytuacja, która uległa zmianie. Pytanie Amelii sprawiło, że musiała się nad tym zastanowić. Zerknęła na nią, chcąc upewnić się, że na jej twarzy nie odmalował się smutek.
— Tata będzie łowił twój wianek, księżniczko — odpowiedziała jej z poszerzającym się, ciepłym uśmiechem. Kucnęła przed nią, z dołu przyglądając się jej słodkiej, uroczej buzi. — Zawsze będziesz dla niego najważniejsza. Najważniejsza ze wszystkich. Pamiętaj o tym — poprosiła ją, szukając jej mądrego spojrzenia. Nie chciała i nie zamierzała wchodzić butami między nimi. Nie mogła dopuścić do tego, by relacja ojca i córki została zachwiana, naruszona, tylko dlatego, że pojawiła się w ich życiu w zupełnie innej, nowej roli. — Nic się nie zmieniło i nic się nie zmieni — a tata tak, jak w zeszłym roku rzuci się w morską ton prosto po twoją kwietną koronę, kruszyno. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i powoli podniosła, rozglądając za kolejnymi, kolorowymi kwiatami. Chciałaby, żeby jej życie było taką bajką. Usłaną różami, pełną szczęścia i beztroski. A jednak śmierć mamy, anomalie, później wojna skutecznie próbowały zmienić życie takich dzieci jak ona w koszmar. — Bo bajki nie są wcale zmyślone. Czasem rycerz albo królewicz musi przebyć długą drogę żeby trafić do zamku księżniczki. Twój tata przebył długą drogę do ciebie i nawet zbudował dla ciebie zamek w Irlandii. Brakuje tylko fosy i smoka — dodała, śmiejąc się cicho. — Ale coś wymyślimy. Może wujek Theo zgodzi się przyjąć tę zaszczytną rolę, hm? — Ewentualnie ogra. — Uwielbiam tańczyć! Żałuję, że jest tak mało okazji do tego. Ale dziś jest chyba dobry dzień na to, prawda? Możemy tańczyć na plaży do świtu. O ile wytrzymasz. Dasz radę? — spytała, unosząc jedną brew. Puściła ją, gdy rzuciła się w fale rozmaitych kwiatów, zrywając je i łącząc w polny bukiecik, z niemą wdzięcznością, że Amelka postanowiła zająć się tym samodzielnie. Szła za nią powoli, czekając aż przekaże jej kwiatki, a kiedy odebrała od niej pierwszy bukiecik, usiadła na podkulonych nogach w kwiecistej łące i zabrała się za pierwsze zawijanie łodyg i rozpoczęcie wianka — rozpoczęcie zawsze było najtrudniejsze, a cienkie łodyżki lubiły uciekać między palcami. — Tata — zawahała się, spoglądając w kierunku plaży. Przez chwilę szukała go wzrokiem. Krzyk Tonks do Michaela zwrócił jej uwagę i natychmiast odnalazła Billa. — Tata jest tam. Pilnuje, żeby nikt inny nie przechwycił twojej korony — mruknęła z drobnym uśmieszkiem. Rozbawiła ją wizja przyszłości; pierwsze zauroczenie, pierwszy płacz, pierwszy chłopak. Będzie musiał poradzić sobie z tym wszystkim. A córeczka zawsze jest oczkiem w głowie tatusia. — Zobacz — pokazała jej początek wianka. — Podoba ci się? Taki może być? — Zerknęła na nią. — Chcesz skończyć swój wianek, czy ci pomóc?


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Brzeg - Page 20 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Brzeg [odnośnik]14.06.23 19:45
-Chodzić slalomem może byś zaczął, ale na miotle by nie zauważyła. - zażartował, święcie wierząc, że (były, ale to przez wojnę) szukający drugiej najlepszej drużyny w kraju (Zjednoczeni przegrywali co prawda czasem z Jastrzębiami, ale to dlatego, że mieli kiepskiego trenera - Mike zawsze uważał, że ktoś inny niż obecny trener byłby o wiele lepszy, ale Johnsona naprawdę jakoś nie polubił) leciałby w idealnej linii prostej nawet po wypiciu całej misy miodu. Ba, wydawało mu się nawet, że po tym jak upili się w czerwcu w pubie był świadkiem takiego wyczynu! A przynajmniej tak to zapamiętał.
-W takim razie żałuję, że nie przyszedłem. Nie mogłem spać, a dzisiaj - podejrzliwie zerknął na misę z miodem, ale trzymający ją chłopak już się oddalił, może i lepiej. -nie powinienem. - zwierzył się. -Też nie mogłeś spać przed waszym ślubem? Albo, to musi być pogoda. - pogoda, nie stres, prawda?
Miał wrażenie, że Billy był trochę rozkojarzony, ale czy mógł go winić? Piwo z miodem było mocne, a Hannah i Amelia plotące wianki wyglądały tak uroczo (a Hann tak ślicznie, ale unikał tej myśli, irracjonalnie przekonany, że jeszcze Billy odczytałby jego myśli), że nawet jemu zrobiło się cieplej na sercu. Ze zdziwieniem uświadomił sobie, że kilka miesięcy temu odwróciłby wzrok - widok Hannah przypominał mu wtedy o utracie kontroli nad sobą i likantropią, widok kobiet w ciąży o hipotetycznej przyszłości na którą swoim zdaniem już nigdy miał nie mieć szans, a do dzieci to już w ogóle wolał się nie zbliżać. Po Azkabanie miewał koszmary, w których jako wilkołak miał na sumieniu niewinne istnienia i te z dziećmi były najgorsze. Ale dzisiaj, po miesiącach terapii i po szczerej rozmowie z Hannah i po zaręczynach - było nie tylko lepiej, było dobrze. Był w stanie cieszyć się cudzym szczęściem i uwierzyć we własne.
-Dzięki. - wybuchnął śmiechem gdy usiedli, próbując sobie wmówić, ze zapewnienie Billy'ego faktycznie go uspokoiło. Nie uspokoiło, bo rozglądał się dalej. -Dobry z ciebie przyjaciel. - podziękował, nieświadom, że pierwszy raz nazywa go tak na głos. -No proszę, ja na twojego rywala rzuciłbym Jinx, ale Obscuro to lepszy pomysł. - wyszczerzył zęby, próbując nie spytać o posępniejącą minę Billy'ego. -Nie spytam. - nie spytał, to prawie jakby porzucił temat. -Ale wiesz, że możesz na mnie liczyć jakbyś kiedykolwiek potrzebował sekundanta albo odstraszyć jakiegoś natręta. - obiecał, w duchu tak interpretując sytuację. Hannah była wpatrzona w Billy'ego i zbyt wrażliwa (zwłaszcza, gdy wybuchała gniewem albo płaczem), by mieć na głowie natrętów. Zauważył ściągnięte brwi, ale na szczęście wytłumaczył je sobie ciągiem skojarzeniowym Billy'ego, o który miał nie pytać, a nie samym Filchem. Uspokoiły go za to słowa.
-Ach, Argus! - ulżyło mu, wyraźnie, gdy usłyszał znajome nazwisko. Może i trwał Festiwal Lata i zawieszenie broni, ale i tak zestresowałby go widok Kerrie z zupełnym nieznajomym. -Kerrie wspominała mi, że pracuje z kimś takim w lecznicy. Hm, myślałem, że jest młodszy. - zmrużył oczy, chcąc przyjrzeć się Filchowi uważniej, ale świadomość, że ten człowiek był współpracownikiem Kerrie w lecznicy założonej przez Farleya i nadzorowanej przez Prewetta (ktoś musiał zatem za niego poręczyć) i jeszcze opiekuje się dzieckiem trochę go uspokoiła. Na ustach zatańczyło pytanie a co się stało z twoją przyjaciółką?, ale zdławił je w zarodku, bo chyba przeczuwał odpowiedź, a dziś mieli świętować i zapomnieć o grozie wojny.
-Masz ra... - zwrócił się do Billy'ego, ale wtedy krzyk Just przeciął powietrze. Wstał, pomachał siostrze. Bardzo demonstracyjnie pomachał również Kerrie i Argusowi. Z przeciwległego brzegu jeziora wyglądał na wysokiego, a Billy szczęśliwie siedział, więc Argus może nie zauważy, że to on jest szerszy w barach (ale nawet gdyby, to dobrze mieć sekundanta, jak sam przed chwilą zauważył!).
-WIDZĘ! - odkrzyknął Just. -KERRIE, PAMIĘTAJ O NASZEJ ROZMOWIE! - krzyknął do siostry, bo miesiąc temu próbował z nią porozmawiać o zagrożeniach wojny i ptaszkach i pszczółkach, ale zupełnie nie wyszło i się popłakała. Przypomniał sobie o rezultacie rozmowy jak już krzyknął, z ukłuciem winy. Siostra miała złamane serce, zasłużyła na chwilę zabawy, zapomnienia - a przy kimś, z kim pracowała i kto miał dziecko pod opieką, zapomnienie wydawało się bardziej kontrolowane niż z jakimś napalonym gówniarzem lub podejrzanym nieznajomym. Zdławił zatem cisnące się na usta braterskie moralitety, zamierzając jej na to pozwolić.
-TO TEŻ SIĘ ZABAW, JUST, ZATAŃCZ CZY COŚ! - parsknął śmiechem. -BAWCIE SIĘ DOBRZE, WIDZIMY SIĘ WIECZOREM! - wieczorem, w noc jego ślubu. Wiedział, że by go nie opuściły, ale i tak zaznaczył terytorium, żeby dla poławiaczy wianków nie było wątpliwości z kim (a raczej na czyim ślubie, ale o tym ani adoratorzy ani podsłuchujący nie muszą i nie powinni wiedzieć) siostry spędzą przyzwoity (przynajmniej Kerstin...) wieczór. Może przemyślałby to bardziej i może obrzuciłby adoratora Just uważniejszym spojrzeniem, ale wtedy zaczepił go jakiś typ z koszykiem.
-...co? - spojrzał na niego najpierw z narastającym w gardle ale ja nic nie kupię, a potem podejrzliwie, bo jego twarz wydawała się znajoma. -Kim... - zaczął, ale z koszyka dobiegło miauknięcie, a on zamilkł z nagłym zrozumieniem i trochę wytrącony z równowagi. Układał już w głowie teksty dla potencjalnych rywali o wianek: nie chciał rozgłaszać w wojennych czasach jestem aurorem, ale jestem świetnym tancerzem i obiecała mi taniec (i rękę!!!) powinno zadziałać. Zanim zdążył jednak ocenić sytuacje, typ wcisnął mu koszyk w ręce i umknął.
-Bardzo śmieszne. - prychnął, siadając - żeby nie wyglądać komicznie na oczach Just i całej reszty - i spoglądając na Billy'ego. -To taki nasz dawny dowcip. - wytłumaczył się na poczekaniu. Kot miauknął głośno, a Mike powstrzymał odruch przewrócenia oczami. Wiedział, że koty go nie lubiły, ale Adda mogłaby nie udawać.
Dopiero po krótkiej chwili - w trakcie której kicia zdążyła połasić się do Billy'ego i łaskawie dać Michaelowi się raz pogłaskać - zauważył, że ten kot wcale nie wygląda do końca jak Adda. Zwierzę przechyliło główkę, a on dostrzegł karteczkę. Wyjął ją prędko, obejrzał się momentalnie i zerwał na nogi.
Jego narzeczona stała w zasięgu kilku kroków, promienna, w sukience w jakimś ślicznym kolorze (ale koloru nie zauważył, błądząc wzrokiem po nagich ramionach).
-Skąd wytrzasnęłaś kota? - roześmiał się, cała niepewność uleciała. Porwał ją w ramiona i lekko podniósł, czy tego chciała czy nie, a potem pocałował - bo z tego zaznaczania terytorium wyleciało mu z głowy, że chciał być dziś nonszalancki i w ogóle. Odkleił się od Addy, jego zdaniem pocałunek był prędki i w miarę przyzwoity (ale Hannah i Kerrie mogły mieć na ten temat własne zdanie), a potem pociągnął ją za rękę. -Chodź! - pociągnął ją za rękę do ich miejsca i Billy'ego -Znacie się już z Billym, prawda? Gdzie twój wianek? - wzięła kota, ale nie wianek? -Tam są Hannah, żona Billy'ego, i Amelka... - pokazał Adzie, uśmiechając się do Hannah i Amelki serdecznie i wznosząc rękę do powitania, bo choć na początku chciał udawać że ich tu nie ma, to już wcześniej dostrzegł jak Amelka i Hannah zerkają na Billy'ego, a wymiana okrzyków z Just (na swoją obronę, nie miał na to wpływu!) zniweczyła pozory dyskrecji.

wypadło 3, ale moim zdaniem kot woli towarzystwo spokojniejszego Billy'ego od mojego!



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Brzeg - Page 20 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Brzeg [odnośnik]14.06.23 20:56
02.08

Już dawno zapomniał jak smakowało to zdenerwowanie, które towarzyszyć miało przed spotkaniem z kobietą. Jak szybko biło serce, gdy w końcu pojawiała się na horyzoncie. I jak jednocześnie nienaturalnie lekko czuł się, gdy zmierzając w stronę plaży spoglądał jak nadmorskie słońce wplątuje się w kosmyki jej włosów, muska policzki pokryte piegami, których położenie znał na pamięć, niczym astonom konstelacje gwiazd. I w tym samym czasie pewien zamiar, pewna myśl, która swój zalążek miała wtedy, gdy szli wolnym krokiem promenadą, gdy zatrzymali się na chwilę i udawali, że wojny nie było.
Rozwinęła się, gdy w końcu skroń zlana zimnym potem wróciła na koszulkę, gdy wyszarpnął się ze szponów demonów, bo ona stała po drugiej stronie, bo ona wołała. I została. Nie odwróciła się na pięcie, nie zniknęła wśród wzburzonych fal. Została. Było to zjawisko doprawdy niecodziennie i miał wrażenie, że do teraz patrzył na nią u swojego boku z lekkim niedowierzaniem.
Gdy dotarli do polany, na której rozsiane były kwiaty w chyba każdym możliwym kolorze, pozwolił jej na samotność. Przecież obiecał rycerski gest walki o jej wianek. I podobno według tradycji - tak przynajmniej przekazał mu jeden z czarodziejów, który już wcześniej brał udział w podobnym przedsięwzięciu, panna powinna w samotności skompletować swój wianek. Dlatego pożegnał - ale tylko na chwilę - Nenę krótkim pocałunkiem w policzek i zszedł tam, gdzie zgromadzili się wszyscy panowie w tej jednej intencji; wyłowienia wianka najbliższego ich sercu. Zdawał sobie sprawę z tego, że ile wianków, ile par butów zostawionych na brzegu tyle musiało być historii, ale z okrutną wręcz obojętnością musiał stwierdzić, że nie dbał oto. Na plażę przeszedł krokiem wolnym, wzrok wbijając w podłoże przed jego stopami, a między zębami mielił wykałaczkę.
Cholera, ile bym dał teraz za papierosa.
Jeżeli minął jakąś znajomą sylwetkę, nie zwrócił na nikogo uwagi. Pogrążony całkowicie we własnych myślach, skupiony na przebiegu dzisiejszego dnia. Ten nieszczęsny głos podpowiadał mu ucieczkę. Porzucenie tej myśli, że ona mogłaby...
Przestań się sabotować, ona nie uciekła.
Skarcił się w myślach, wciskając dłonie zaciśnięte w pięści do kieszeni spodni, które trzymały się już jedynie z powodu szelek. Zastanawiał się, czy nie wyglądał na tle tych młodych mężczyzn o pełnym nadziei spojrzeniach nieco dziwacznie, jak anomalia, której nikt się nie spodziewał. Oderwał spojrzenie od morskiego lazuru, żeby odnaleźć może w tłumie sylwetkę Neny.
Może powinien sobie przed tym wszystkim jednak coś wypić? Rozluźnić się jakoś. Czuł się jak młodzieniec, który próbował zaprosić najśliczniejszą z dziewczyn na schadzkę, kiedy doskonale wiedział, że ta znajduje się poza jego zasięgiem.


Ostatnio zmieniony przez Alfie Summers dnia 16.06.23 9:44, w całości zmieniany 1 raz
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Brzeg [odnośnik]16.06.23 8:42
Podchodząc, zwrócił twarz w kierunku drugiej blondynki. Dziewczyny brata o ile się nie mylił. Zajęta przekomarzaniam z siostrą zdawała się go nie widzieć, co go właściwie wcale nie dziwiło, bo przecież takie dziewczęta jak ona nie zwracały uwagi na takich chłopaków jak on. Nawet jeśli trudno mu było odmówić podobieństwa do Thomasa. Czy w ogóle zauważyła jego nieobecność? Czy w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, że uciekł? A może to on, może to wszystko mu się przyśniło. Powrót brata, jego ekscesy z tą rodziną. Nie był już niczego pewien. Dlatego nie odzywał się, korzystając z faktu, że go nie dostrzegła, nie rozpoznała. Może nie znali się wcale, może o wszystko zdarzyło się w innym życiu. Powinien się czuć zakłopotany tą sytuacją — ignorancją, traktowaniem go jak tło wszystkiego wokół, a jednak był przyzwyczajony do tego. Spojrzał na mężczyznę, ale tylko na krótko. Nie wyglądał na kogoś, z kim mógłby się zaprzyjaźnić. Kiedy Justine krzyknęła, zwracając się do kogoś innego, obrócił się przez ramię, w ewentualnym odbiorcy rozpoznając aurora. Ale i on nie zwrócił na niego uwagi. Cała ta afera z domu w Dolinie Godryka musiała mu się przyśnić. Musiała być tylko jednym z ponurych, nieprawdziwych wspomnień. Powrócił wzrokiem do zabójczej terrorystki, unosząc brwi, niezrażony całą tą prawi wyjętą z teatru sceną. Rozchylił usta, chcąc ją poprawić, gdy niepoprawnie go określiła, ale ostatecznie przytaknął. Skoro Kestin go nie znała to nie mógł czuć zażenowania klasyczną wpadką. — Tak... Moc oczyszczenia, nie? — Oczywiście, wyglądał lepiej za sprawką wody, jej uzdrawiających właściwości, czy coś. — Jak nowonarodzony — rzucił z zawadiackim uśmiechem obracając się nieco w kierunku chłopaków. Steffena i Marcela. — A to na tym polega zabawa? Zdobywca wianka i jego stworzycielka skazani są na siebie tak długo, jak on sam wytrzyma? A więc całe szczęście, że jest tak lichy. Wytrzymałaś niewolę ale taniec z obcym mężczyzną to już za wiele — dodał z lekkim przekąsem. — Ponoć... — dodał po chwili, odnosząc się do tej niewoli. Mówili o niej w Londynie, że zostałą schwytana, był wtedy w pobliżu placu, żebrał jak włóczęga. A potem jak gdyby nigdy nic stanął tuż przed nią. A raczej padł przed nią na kolana. Dosłownie. Obrócił się jeszcze w stronę wody i wzruszył ramionami. — Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma, nie?— Wrócił do niej spojrzeniem, przelotnie spoglądając na jej lichy wianek. Nie zamierzał ani ustąpić ani pozwolić jej się łatwo spławić. Zmrużył lekko oczy, gdy się nachyliła w jego stronę, a że była niższa, bez problemu wykorzystał moment, by włożyć jej wianek na głowę. — Wyglądasz tak słodko i pięknie — odpowiedział jej w odwecie i westchnął teatralnie, dogłębnie wzruszony widokiem. Pochylił się ku niej i w podobnej konspiracji dodał: — Jakbym śmiał, jestem pod twoim urokiem.— Wyprostował się, zerkając na chudego drągala. Wyglądał przerażająco na swój sposób, więc zamiast szukać w nim kompana i wspólnika do rozdzielenia obu kobiet, ruchem ręki zaprosił Justine w przeciwną stronę. — Wisisz mi taniec, madam.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Brzeg [odnośnik]16.06.23 12:49
Nadal czuję jego zapach.
Rozlał się na skórze naście dni temu, wsiąkając w jej strukturę i zapamiętując – tkanki, pory, drobny meszek przykrywający zbrązowiałą od promieni słonecznych taflę. Zaabsorbowany, przyjęty, potrzebny; jak obecność, której łaknę bardziej niż poprzednio, napierając, prosząc, sugerując – zostań, jest późno, nie opłaca się wracać do domu, zrobię śniadanie.
Przyzwyczajam się do jego obecności w tempie doprawdy zadziwiającym mnie samą, przyjmując koszule leżące na brzegu wanny jako jakiś dziwny pewnik – choć nowy, bo Will nigdy ich tam nie zostawiał, przyjemnie znajomy.
W nowościach odkrywam coś na kształt rutyny, za którą biegnę. Pragnę. Potrzebuję.
Sierpniowe południe rozlewa się ciepłem wzdłuż niemal całego kraju, a Festiwal Lata drży na językach niemal wszystkich, zwiastując nadchodzące uśmiechy i rozgrzane serca – młodych panien i wkraczających w dorosłość chłopców. Wspomnienia sprzed nastu laty towarzyszą moim krokom – moim i Alfreda – ale nawet w obrazach przeszłości zauważam, że coś się zmieniło. Zmienia nieustannie. Chociażby moje własne zakłopotanie, które orbituje teraz na obcej przestrzeni, daleko ode mnie; jakiś czas temu moje policzki pokryłyby się szkarłatem, wymamrotałabym coś, co brzmiałoby jak to głupie, jestem za stara, ale teraz – teraz, kiedy lniana sukienka w drobny wzór kwiatów powiewa na cieple wiatru, a spięte drobną spinką kosmyki włosów co raz zakładam za ucho – teraz jestem szczęśliwa.
Polana wielobarwnych kwiatów bliższa jest nastoletnim wyobrażeniom, niż rzeczywistości, przez co przez moment zastanawiam się, czy jest prawdziwa – czy kolorowe maki, stokrotki, wysokie polne łodygi są prawdziwe i faktycznie mogę je zerwać. Dopiero kiedy klękam w odpowiednim miejscu, dopinając dzieła i kończąc mój własny wianek – nieco koślawy, choć jestem z siebie naprawdę dumna – dopiero wtedy dochodzi do mnie, że to rzeczywistość. Nasza rzeczywistość.
Kiedy stawiam kroki w samotności, nie potrafię przestać się uśmiechać. Niemal czuję suchość na własnych zębach, spuszczając głowę w dół, na własne stopy w sandałach zapadających się w piasku plaży. Kiedy na horyzoncie wzroku majaczy błękitna woda, a przy niej całe morze sylwetek, blisko mi do chichotu.
Kwiecista korona spotyka się w końcu z taflą wody, by dołączyć do całej reszty kobiecych artefaktów, mających przypieczętować miłość.
Nieoczekiwaną, daleką, wiadomą, wieloletnią, kiełkującą – każda jest dziś ważna tak samo mocno.
Nena McKinnon
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam

tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X

TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11217-nanette-mckinnon#345237 https://www.morsmordre.net/t11363-samuel#349883 https://www.morsmordre.net/f432-pokatna-22 https://www.morsmordre.net/t11364-skrytka-bankowa-nr-2455#349885 https://www.morsmordre.net/t11362-nanette-mckinnon#349877
Re: Brzeg [odnośnik]17.06.23 14:41
dla Victora

Orpheus kiwał główką na farmazony, którymi karmił go podstarzały osioł - ten sam osioł, który zresztą nic nie robił sobie z gromów ciskanych przez moje oczy. Wielokrotnie rozmawialiśmy na temat używania wulgaryzmów w obecności trzylatka chłonącego każde nieodpowiednie słowo jak gąbka, ale wyglądało na to, że mówiłam do ściany i mogłabym zedrzeć sobie gardło, a do niego i tak nie dotarłoby absolutnie nic. Za co Merlin pokarał mnie w taki sposób? Jeden brat magipsychiatra, drugi idiota. Victor mógł być pewien, że pod koniec dnia czeka go kolejna tyrada, jeszcze mniej pokojowa niż zwykle. Skończyła się cierpliwość i uprzejmość, jego niereformowalność zamieniła je za to w zmęczenie materiału. Gdyby nie to, że cieszyłam się, ilekroć łaskawie pojawiał się obok Orpheusa i dawał mu odrobinę należnej uwagi, zabroniłabym mu kontaktów z dzieckiem, które powinno na zawsze zostać odseparowane od rynsztokowego słownika rodem z Śmiertelnego Nokturnu. Moje policzki różowiły się złością i zbulwersowaniem, w myślach układałam formułki, którymi zarzucę brata, kiedy na chwilę zostaniemy sami. Musiałam stawiać dobro syna ponad jego dobrem, nie było na to innej rady. Albo się zmieni i zacznie gryźć się w język, albo... O alternatywie myślałam z goryczą.
Rozeźlenie nie minęło wraz z zaskoczeniem, które poczułam, kiedy przeparadował przez mieliznę i wyrwał z rąk nieznajomego młodzika mój bukiet; może wręcz je spotęgował, tak beztrosko przechodząc do letniej zabawy po tym, jak po raz kolejny wyzywał Jaspera. Zmarszczyłam brwi i gdybym tylko mogła, zamroziłabym go samym obliczem jak mityczna Meduza. Może odciąłby mi głowę, ale przynajmniej miałabym poczucie wyrównanej walki.
- Naprawdę myślisz, że nie masz zmarszczek, starcze? - spytałam z pobłażaniem. - Na tej zaplutej dzielnicy zabrakło luster, czy wszystkie zbuntowały się i potłukły, kiedy próbowałeś w nie spojrzeć? - zakpiłam, warcząc mimowolnie, gdy zrozumiałam, że moje podrygi pozostaną bezcelowe; nie sięgałam tak wysoko, żeby zedrzeć wianek z jego głowy. Owszem, mogłabym spróbować zerwać go i jednocześnie zniszczyć, ale w tej przeklętej girlandzie było coś, co nie pozwalało mi na podobne bestialstwo.
- Tak sądzisz? Żebyś nie powiedział tego w złą godzinę - żachnęłam się cicho, udając, że z czystej przekory mogłabym zatańczyć niestosowny taniec z byle kim, jakimś przypadkowym chłoptasiem albo samotnym, upojonym miodem mężczyzną.
Woda jednak skutecznie ostudziła moją szaradę.
Nie spodziewałam się, że Victor, zwykle stabilny, nieporuszony jak skała, pozwoli mi na napaść i tak miękko opadnie do wody, ciągnąc mnie za sobą. Otaczające mnie ramię przycisnęło mnie do jego piersi i razem runęliśmy w morskie objęcia, opijając się słoną wodą - przynajmniej w moim przypadku, zakaszlałam, unosząc głowę na powierzchnię. Kasztanowe włosy miałam mokre, lepiące się do twarzy, nie inaczej było już z sukienką, tworzącą wokół mnie pomarańczową obrączkę materiału falującego w rytmie morskich oddechów.
- Ty... - zaczęłam z oburzonym gniewem podchodzącym do gardła, tak palącym, że ostatki samokontroli wyślizgiwały się spomiędzy moich palców i groziły bombardą maximą. Urażona duma bolała najbardziej, w końcu wykorzystał przeciwko mnie moją własną broń i na dodatek zrobił to z pewnym siebie, szelmowskim uśmiechem zadowolenia, które zapragnęłam zetrzeć z jego twarzy pięścią. - Ty stary, skretyniały, arogancki...
- Mama - Orpheus, zanoszący się wesołym, niewinnym śmiechem, przestał męczyć ślimaka, którego znalazł na brzegu, i na kaczych nóżkach popędził w naszym kierunku, mocząc sobie ciemnozielone spodenki i fioletową koszulkę, i buty, o które niedawno targowałam się z sąsiadką do upadłego. Jego uśmiech był jednak wart niemocy, jaka ogarnęła mnie na myśl o nadchodzącym praniu; beztrosko machał rączkami, a ja podniosłam się na klęczkach na piaszczystym wybrzeżu i złapałam go w biegu, żeby nie próbował popędzić dalej. Spojrzał na moje ramię, do którego przylepiła się para alg. - A co to? Mogie? - spytał i pacnął dłonią w glona. - O nie. Węże. Sss - stwierdził i zamrugał, po czym obrócił się w moich objęciach, wysunął się z nich i wdrapał na Victora, wprowadzając go do naprędce umyślonej zabawy. - Wujek, węże! Szybko - zaordynował, chociaż co dokładnie - trudno było powiedzieć.
Westchnęłam cicho pod nosem, rozczulona. Ten szkrab wiedział, jak wyplewiać ze mnie złość; przybrałam więc wyraz przerażonej damy w opałach i, wciąż w wodzie, ułożyłam dłonie na sercu, z udawanym przerażeniem i ostrożnością spoglądając na dwie rośliny, które wyłowiłam dzięki niespodziewanemu runięciu do wody.
- No, wujek. Węże jak nic - przytaknęłam z powagą, czując ukłucie znajomej, niemądrej nadziei, tlące się w sercu porzuconej dziewczynki i kobiety dotkniętej przez wadliwe uczucia - że przez chwilę będzie mogło po prostu normalnie. Miło. Jak w rodzinie, której nie podeptał los.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Brzeg [odnośnik]17.06.23 16:08
Czyli jednak, mojry z chichotem postanowiły wpleść w porządek dnia drobiny cudzego świata, niepotrzebnie odciągając od kluczowego punktu, o którym nie mógł i nie chciał zapominać. Przysłuchując się krótkiej wymianie zdań zerknął znów na Penny, nie zamierzał bowiem uczestniczyć w przekomarzaniach, nawet jeśli stał blisko ich centrum. Zatrzymany w pół kroku między chęcią szybkiego zmycia się, a zainteresowaniem - zarówno postacią rebeliantki, jak i odmienionego zachowania jej siostry - zmusił się do cienia uśmiechu, choć minę musiał mieć nieco zniecierpliwioną. Gdyby miał jakieś wątpliwości co do wcześniejszych założeń na temat Justine, zostałyby rozwiane potwierdzeniem - podwójnym, jak się później okazało, gdy Kerstin postanowiła zaprowadzić na świecie swój własny porządek. Dobrze, bunt jej się przyda, nim jednak do niego doszło, zdążył odpowiedzieć.
- Nie - zaakcentował leniwą zgłoskę krótkim spojrzeniem, rzuconym Justine, gdy pomagał Kerstin podnieść się z koca. Sam przecież nie przebierał w słowach - co zresztą mogły już zauważyć - więc niespecjalnie rwał się do krytyki ciętego języka. - Stwierdzam fakty - uzupełnił, na powrót skupiwszy wzrok na pielęgniarce, w której już rodził się wspomniany bunt - przekora widoczna gołym okiem. Akcentowała ją trochę komicznie, budząc odczucia bliższe pobłażliwości, przez co szybko domyślił się, że jej wypowiedzi odniosą odwrotny skutek; na rozkaz nawet nie powstrzymywał cwanego uśmiechu na ściągniętych ustach. Jasne, że nie wolno, gdyby wszystkim było wolno, nikt nie wzburzałby emocji za pomocą paru słów, wszelkie normy obyczajowe stanęłyby na głowie i tyle by było z kultury. Mimo nieporadnych starań - milczał, darując sobie i komentarze, i dalsze prowokacje, za to ułatwił Kerstin zadanie, pochylając się w odpowiedniej chwili, aby mogła bez większego trudu sięgnąć policzka. Bliskość, choć wymuszona i niezbyt naturalna, okazała się nawet przyjemna - może dlatego, że była niecodzienna. Żaden triumf nie osiadł jednak na rysach twarzy Filcha, spodziewającego się dalszego rozwoju wydarzeń, zapowiadanego przez teatralne gesty rebeliantki, mające obrazować, jak bardzo nie jest wzruszona buntem siostry - czym były, jeśli nie preludium? Uniósł znów brew, słysząc o piwie - co za anarchia, jakby chciała strącić Justine koronę, która wcale nie ułożyła się na czubku jej głowy. Merlinie - przebrnęło tylko przez myśl, gdy błazenada brnęła w najlepsze. Gdyby nie Penelope, przesypująca piach przez palce, jakby obsadzono ją w roli klepsydry, może uwikłałby się w ich dziwny konflikt, ale w obecnych okolicznościach chciał się stąd zwyczajnie ulotnić i zająć własnymi sprawami. Irytacja rosła wraz z zamieszaniem, w które angażowano coraz więcej osób trzecich. Zresztą - ślub? Jaki ślub, u licha? Omiótł Kerstin krytycznym spojrzeniem, patrząc na nią z góry - już sobie ślub zaplanowała? Z nim może? Co jeszcze?
Ano, więcej przecież, kto da więcej? Dreszcz zażenowania rozlał się po myślach na niespodziewane (czy na pewno?) zachowanie Justine, a wzrok poprowadzony jej okrzykiem ściemniał pod zmarszczonymi brwiami - na widok Williama szczęka zacisnęła się nieprzyjaźnie, podobnie jak spięły się wszystkie mięśnie. Nie znał drugiego z mężczyzn (Michael), ale nie miało to znaczenia - sama obecność Moore'a burzyła mu krew, dlatego niespecjalnie rozmyślał nad tym, z kim właśnie rozmawiał, ani jakie powiązania ma z obiema kobietami. Nic nie robił sobie z demonstracyjnego machnięcia dłonią ani wspomnienia jakiejś rozmowy z Kerstin - nie jego sprawa - po prostu uniósł wolną rękę w krótkim i niedbałym przywitaniu nieznajomego, zanim otaksował wydzierającą się rebeliantkę oceniającym spojrzeniem. W międzyczasie zerknął na zbliżającego się Jamesa, którego przywitał krótkim skinieniem - wzrok zahaczył też o lichą konstrukcję w jego dłoniach, na chwilę wprowadzając rozbawienie w niechętne myśli, lecz nie na tyle silne, by odbiło się w mimice - nie poświęcił mu wiele uwagi, kompletnie niezainteresowany pobudkami młodego chłopca, wyławiającego parodię wianka. Pieprzona farsa, co on tu w ogóle robił? Ale skoro tak bardzo chcieli brnąć w tę grę, z Justine na czele, wspaniale, proszę bardzo.
Wolną dłoń (tą samą, którą przed chwilą witał Tonksa) pokierował do wianka spoczywającego na głowie Kerstin - co poradzić, kwietny twór był ładny, ale pedantyczne zapędy musiały ułożyć go równo - po czym wplątał dwa palce w złoty kosmyk i odsunął go nieco, odsłaniając ucho, nad którym nachylił się z zamiarem podarowania koleżance dobrej rady, zanim zdąży poddać się prowokacjom siostry. - Nie daj jej się sprowokować, tylko ją zachęcasz - zasugerował cicho, nie wisząc nad kobietą niepotrzebnie długo - wyprostował się, konsekwentnie bagatelizując ewentualne pomówienia, przypuszczenia, bunty i wszystkich ludzi wokół - poza Penelope. Tej Penelope, którą powinien przekonać do uplecenia wianka i złapać właśnie jej dzieło, któremu mogli nadać własną symbolikę, wspomnieć jej matkę. Dlaczego nie wpadł na to wcześniej? Ach, tak - mojry musiały mieć ubaw, z nimi nie dało się kłócić, plątały te swoje przeklęte nici pod stopami.
- Chodź - zasugerował krótko Kerstin, skinąwszy głową w ponaglającym geście, nadal trzymając ją pod ramię. Rozmowa Justine z Jamesem płynęła gdzieś obok, niby ją słyszał, nawet zdołał zadrwić wewnętrznie z paru słów i tego absurdalnie komicznego zestawienia młodego cygana z dojrzałą buntowniczką narodów - ale nie czuł potrzeby wtrącania się.
- Nadepnęła ci na odcisk, nie? - zapytał, patrząc na Kerstin z ukosa, kiedy udało im się (wreszcie) odejść parę kroków. Niezależnie od tego, ile miała do powiedzenia, pozwolił jej mówić, informację o istnieniu Penelope zostawiając na później. Młoda musiała uzbroić się w cierpliwość, ale nie zamierzał jej tu zostawić na czas obiecanego tańca, dlatego zatrzymał się w połowie drogi między nieszczęsnym kocem a dzieckiem.

* zakładam, że wraz z Kerstin udało nam się odejść, ale jeśli ktoś ma jakieś zastrzeżenia/akcje, to można zignorować końcówkę


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351
Re: Brzeg [odnośnik]17.06.23 20:48
Szkoda tylko, że nie zab-b-brałem miotły – odpowiedział z udawanym żalem, wzdychając ciężko nad napełnioną piwem misą – umyślnie nie prostując słów Mike’a, który pokładał odrobinę za dużą wiarę w jego umiejętności miotlarskie. Stan alkoholowego upojenia wpływał dosyć mocno na zdolność do zachowania równowagi w powietrzu, przez co w czasach swojej sportowej kariery pił wyjątkowo rzadko; głównie wtedy, gdy razem z drużyną świętowali wygrane mecze (albo topili gorycz porażki po tych przegranych).
Zerknął z ukosa na Tonksa, kiedy ten wspomniał o towarzyszącej mu ostatniej nocy bezsenności; na ustach zatańczył mu uśmiech, nie dziwiło go odbijające się w gestach i słowach zdenerwowanie – pamiętał je doskonale. – Można tak p-p-powiedzieć – przytaknął, posyłając aurorowi pokrzepiające spojrzenie. – Nasz ślub był… – zawahał się, szukając właściwego słowa – sp-p-pontaniczny. Zapytałem Hannah, czy zostanie moją żoną, odpowiedziała, że nawet tu i teraz – kontynuował, nie potrafiąc powściągnąć coraz szerszego uśmiechu, wywołanego ciepłym, niezwykłym wspomnieniem. Był pewien, że tamten wieczór był magiczny, jedyny w swoim rodzaju; od krótkiego rejsu łódką, przez niespodziewaną kąpiel, aż po noc spędzoną na maleńkiej, ukrytej przed światem wysepce. – Najpierw myślałem, że tylko tak sobie żartujemy, ale p-p-potem uznałem, że właściwie dlaczego nie? – Wzruszył ramieniem. To było szalone, ale takie były też czasy, w których wszyscy żyli. – Wzięliśmy ślub następnego dnia rano – dokończył, mimowolnie szukając Hannah spojrzeniem; pamiętał, jak przepięknie wyglądała w błękitnej sukience, z kwiatami bzu we włosach. – Ale p-p-przed zaręczynami nie mogłem zasnąć. Może to też była pogoda – zawyrokował, pocierając dłonią krawędź żuchwy, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. – Na wieczór zapowiadali deszcz spadających gwiazd – dodał, nie wyjaśniając jednak, że nie widział wtedy ani jednej – bo przytłoczony emocjami, zupełnie zapomniał o mającym mieć miejsce zjawisku. – Cieszę się – odezwał się po chwili, pozornie bez żadnego związku, krzyżując wzrok z aurorem – że wiesz – że się odnaleźliście. – I mówił szczerze.
Skinął lekko głową w odpowiedzi na podziękowania Michaela, jakby chciał powiedzieć: nie ma o czym mówić. Nie żartował, naprawdę był gotów po cichu zdyskwalifikować każdego ewentualnego rywala, który spróbowałby pochwycić wianek narzeczonej przed przyjacielem. Być może nie znali się długo, ale wydawało mu się, że zdążył już poznać Tonksa wystarczająco, by dostrzec, że mu na tym zależało. Zresztą: rozumiał doskonale, bo sam raz po raz zerkał w stronę Hannah i Amelii, sprawdzając, czy przypadkiem nie ruszyły już w kierunku wody, żeby pozwolić porwać falom kwietne wiązanki. – Jinx też brzmi dobrze. – Lepiej nawet niż samodzielne podstawienie delikwentowi nogi; szkoda, że nie był najlepszy w urokach. – Dzięki – powiedział, wdzięczny zarówno za zgodę na porzucenie tematu mężczyzn nieszanujących małżeństw, jak i za propozycję. – Z ciebie też. – Był dobry przyjaciel.
Pracuje tam? – powtórzył, gdy uwaga Michaela przeniosła się na Filcha; spojrzał na blondyna raz jeszcze, a jego wargi mimowolnie wygięły się w niechętnym grymasie. Nie pamiętał, by spotkał go w trakcie swojego pobytu w leśnej lecznicy i prawdę mówiąc – miał nadzieję, że się minęli, bo myśl o tym, że akurat Argus mógłby być świadkiem jego porażki, kłuła go niczym ostry kamień. Niewiele pamiętał z tamtych dni, zaślepiony bólem i eliksirami, przez większość czasu nieprzytomny.
Niestety nie zdążył wymyślić kolejnego kąśliwego komentarza na temat Filcha, bo po plaży poniósł się donośny głos Justine, a Mike poderwał się z miejsca, żeby jej odpowiedzieć. Zaśmiał się, rozbawiony, przesuwając wzrok pomiędzy przekrzykującym się rodzeństwem, ale postanawiając nie wtrącać się w tę wymianę zdań. Uniósł jedynie rękę, żeby pomachać obu siostrom, ostentacyjnie omijając wzrokiem Argusa. Kątem oka dostrzegł młodzieńca, który w międzyczasie podszedł do Justine, chyba trzymając w dłoni wianek – ale zanim zapytałby Michaela, czy go znał, w jego polu widzenia pojawił się mężczyzna z koszykiem.
Uniósł w zdziwieniu brwi w reakcji na dobiegające ze środka miauknięcie, w pierwszej chwili stwierdzając, że mu się przesłyszało – ale kiedy spod wiklinowej pokrywy wychynął ciekawski łebek czarnego kota, przeniósł pytające spojrzenie na Tonksa. – D-d-dowcip? – podjął, kompletnie nie rozumiejąc. Nagła myśl uderzyła go w tył głowy, przeniósł wzrok na kota, na Mike’a, na kota – i z powrotem zatrzymał go na aurorze. – Zaraz, czy to..? – zaczął niepewnie, ale pytanie brzmiało w jego głowie na tyle głupio, że nie wypowiedział go na głos. Pamiętał, że Adriana wspominała o swoich animagicznych umiejętnościach, i chyba też o kocie – ale to chyba nie mogła być ona? Wyciągnął dłoń z wahaniem, gdy zwierzak otarł się o jego nogę – jednak jego palce tylko zawisły w powietrzu. Jeżeli to rzeczywiście była narzeczona Michaela, to podrapanie jej za uszami byłoby co najmniej dziwne.
Obserwował przyjaciela, kiedy wyciągał karteczkę zza kociej obróżki, żeby sekundę później obrócić się nagle i zerwać na równe nogi; podążył za nim spojrzeniem, dopiero wtedy dostrzegając stojącą za nimi Addę. Uśmiechnął się, zaraz potem odwracając wzrok i wstając z ziemi wolniej niż zrobiłby to normalnie, po czym spędził parę sekund dokładnie się otrzepując; przyglądanie się czułemu powitaniu wydawało mu się naruszeniem jakiejś prywatności (nawet jeśli znajdowali się na brzegu pełnym ludzi), dlatego odwrócił się na moment, udając, że bardzo zainteresowało go coś w pobliżu wody – przenosząc uwagę na Michaela i Adrianę chwilę później, gdy już oboje do niego podeszli. – Cześć – przywitał się, kiwając lekko głową i uśmiechając się szczerze; wyglądali na szczęśliwych, a Tonks sprawiał wrażenie, jakby nagle urósł o parę centymetrów. – Mogę wam już gratulować, czy p-p-powinienem wstrzymać się do jutra? – zapytał. Na słowa Michaela instynktownie odnalazł wzrokiem żonę i córkę; chyba nie było już sensu udawać, że ich nie widzieli, wcześniejsze okrzyki ściągnęły na nich uwagę połowy ludzi na brzegu. – Tak, to… – zaczął, ale zmienił zdanie w połowie zdania. – A zresztą – chodźcie, musicie się p-p-poznać – powiedział, nie wyobrażając sobie, by mogło być inaczej. Zapominając kompletnie o kocie, ruszył w stronę Hannah i Amelii. – Hej, k-k-królewno – przywitał się z córką, gdy tylko znalazł się w zasięgu słuchu, rozkładając ramiona do powitania – zupełnie jakby nie widzieli się tego ranka w namiocie. – Widzę już, kto będzie miał najładniejszy w-w-wianek w całym Weymouth – powiedział z niezbitą pewnością, spoglądając na kwiaty w drobnych dłoniach córeczki. Wyprostował się, zwracając się w stronę Hannah i niwelując dzielący ich dystans, żeby otoczyć ją ramieniem. Nachylił się, składając czuły pocałunek na jej policzku. – I kto ma najpiękniejszą żonę – szepnął jej do ucha, zanim się odsunął, podszywając głos ciepłem zarezerwowanym tylko dla niej; na tyle cicho, by słowa nie dotarły do nikogo innego. – To Hannah, m-m-moja żona – przedstawił ją, zwracając się do Addy, chociaż nie musiał – bo Mike wyjaśnił jej to chwilę wcześniej. Odwrócił się jeszcze przelotnie w stronę ukochanej, na sekundę zahaczając spojrzeniem o parę czekoladowych tęczówek; uwielbiał, jak to słowo smakowało na jego języku. Żona. – A to Amelka, moja córka – podjął, nie próbując ukryć pobrzmiewającej między sylabami dumy. Przykucnął przy niej, żeby się z nią zrównać. – Chciałbym, żebyś kogoś p-p-poznała – dodał, starając się zwrócić jej uwagę na Michaela i Adrianę. – To Mike – mój dobry przyjaciel – przedstawił, zadzierając w górę głowę; samemu zainteresowanemu pozostawiając przedstawienie Addy jako swojej narzeczonej.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Brzeg [odnośnik]17.06.23 22:36
dla neny


Pozwolił zapaść się stopom w miękkim piasku.
Chociaż znajdował się wśród gwarnego tłumu, czuł się samotnie. Nie był jednak to ten rodzaj paraliżującej samotności, która przejmowała kontrolę nad jego mięśniami, odmawiając mu kontroli nad każdym ruchem. To ten, który pozwalał na spokój, na zagłębienie się we własne myśli.
Doskonale znał ryzyko - ilekroć zostawał z nimi sam na sam, ilekroć rozluźniał ramiona i opuszczał gardę, te wyciągały szpony, chcąc na nowo zatopić je w poharatanej duszy. Teraz był jednak spokojniejszy, ze świadomością, że ona była zaledwie jedno spojrzenie od niego. To uczucie nadal wywoływało zapomniane już przez niego ciepło w klatce piersiowej. Takie, które sprawiało, że oderwanie skroni od poduszki nie było już koniecznością. Takie, które sprawiało, że stał właśnie tutaj, gotów zanurzyć się wśród morskich fal w imię romantycznego gestu, który z jeszcze z pół roku temu uznałby za bezsensowny.
A może to wszystko razem złożyło się na to, że gdzieś na horyzoncie widział łunę nadziei? Czuł, że odpływał na bardziej nostalgiczne wody, gdy znajomy głos przebił się przez gwar i jego własne myśli. Zmusił się do rozejrzenia, szukając instynktownie znajomej sylwetki Tonksa. Nie spodziewał się, żeby zaaferowany towarzystwem Mike zauważył jego sylwetkę zgubioną w tłumie, ale mimo wszystko uśmiechnął się delikatnie. Przez chwilę rozważał zwrócenie na siebie uwagi, ale odgonił te myśl, widząc znajomą sobie sylwetkę u jego boku. Zdążą jeszcze skrzyżować swoje drogi podczas obchodów, prawda?
Cała ta sceneria wygląda dosyć nierealnie - podobnie czuł się leniwym krokiem przemierzając promenadę. Jakby żyli życiem kogoś innego, w alternatywnej rzeczywistości, która nie była zatruta wojną. Ta miała istnieć jedynie w jego głowie, podobnie jak rozgrywające się raz za razem na nowo batalie z tej dawno już minionej, zwieńczonej krwawym sukcesem. Dziś jednak nie miał zamiaru rozdrapywać tych ran i pozwolił sobie na chwilę oddechu. Na uśmiech, z którym wzrokiem odprowadzał Nenę do samego brzegu, skupiając się na tym jak kilka kosmyków opadło na jej policzek, gdy schylała się, aby pozwolić morskim falom porwać swój wianek.
Nie musiał jej mówić, aby na niego czekała - wiedział, że tak będzie. Ta pewność momentami go przerażała, ale wierzył, że nie była bezpodstawna. Wierzył, to znowu coś nowego, niecodzienne uczucie. Uśmiechnął się jedynie w jej kierunku, jakby chciał zapewnić ją o tym, że wróci, aby chwilę później jako jeden z licznych rzucić się w morskie fale w imię miłości.
Był niezwykle skupiony gdy tylko woda obmyła jego stopy, wstrząsając całym ciałem. Byleby nie zgubić wianka, byle nie zbłądził on w licznych kwietnych kompozycjach. I ten irracjonalny strach, że ktoś mógł złapać go przed nim. Mamrotane przepraszam z coraz bardziej ściągniętymi brwiami wypadało mu z ust niemalże nonstop. W końcu jednym susem skoczył do przodu, wyciągając dłoń po wianek. Koszula była już niemalże przemoczona od tego intensywnego pościgu, ale także z uwagi na równe zacięcie innych mężczyzn i chłopców, którzy oddawali się sile żywioły, byle udowodnić swoje uczucie.
Sięgając po wianek, zauważył coś interesującego. Nie myśląc wiele zerwał roślinę i z triumfalnym uśmiechem zwrócił się w stronę brzegu, gdzie - tak jak się spodziewał. Stała ona. Niezwykle delikatnie obchodził się z kwiecistą koroną, próbując pokonać opór wody.


Ostatnio zmieniony przez Alfie Summers dnia 17.06.23 22:46, w całości zmieniany 2 razy
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Brzeg [odnośnik]17.06.23 22:36
The member 'Alfie Summers' has done the following action : Rzut kością


'Wianki (Weymouth)' :
Brzeg - Page 20 Fj4XUtK

Punkty zostaną wpisane do karty postaci dopiero po przygotowaniu i spożyciu algi w osobnym wątku. Wątek należy zgłosić w aktualizacjach.
Ted Moore
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg - Page 20 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Brzeg [odnośnik]18.06.23 18:44
Chłodne języki piętrzącej się wody delikatnie zaczynają muskać moje stopy; brzeg plaży, ta strona zarezerwowana dla dziewcząt i kobiet, pań w każdym wieku, z czego zdaję sobie sprawę dość prędko - jest urokliwym miejscem, gdzieś na skraju fantazji i rzeczywistości, opowieści prababki i obrazów z książek. Mokry piasek zatapia palce, chichot na ustach wtóruje temu, który słyszę zewsząd. Ktoś opowiada młodej dziewczynce o tym rytuale, starsza pani po mojej lewej wychyla szyję i poszukuje mężczyzny swojego serca.
W tym wszystkim jest jakaś surrealistyczna autentyczność. W tym wszystkim nie ma wojny, strachu i niepokoju.
Miłość.
Kładę stworzony własnoręcznie wianek na tafli wody, nieco koślawy, choć urokliwy, z niebieskimi niezapominajkami i czerwonymi kwiatami maku - dryfuje wśród innych, wielobarwnych, mniejszych i większych, bowiem pasujących na młodsze i starsze głowy. A kiedy cofam się w tył, by przejść do kolejnego miejsca zgromadzenia tej uroczystości i zaczekać - z utęsknieniem, dziwną niecierpliwością, adrenaliną, która rośnie w piersi i zaczyna wyraźnie dudnić w przyspieszonym pulsie - wtedy machinalnie zaczynam się rozglądać.
Wypatrywać blond włosów odbijających srebrzyste elementy w popołudniowym słońcu, barków, na których opierają się śmiało promienie, w końcu jego dłoni, które w wyścigu o prawdziwe uczucie mają pochwycić stworzoną z kwiatów i łodyg koronę.
To niesłychane, ale czuję, jak w żołądku coś wykonuje mi salto, potem gilgocze, do tego stopnia, że zdenerwowanie zmienia się w ekscytacje, a ona, w jakąś czystą radość - prostolijnijną, szczerą, podobną do tej dziecięcej.
Zerkam na moment na kobiety, które mi towarzyszą i które z takim samym zapałem spoglądają na brzeg plaży i morze męskich sylwetek gotowych na podjęcie wyzwania.
Na kolejny moment zerkam w przeszłość, w obrazy sprzed ponad dziesięciu lat, na wypłowiane relikty dawnego życia - dawnej Neny, której, mimo wszystko, nigdy się nie wyrzeknę. Zupełnie, jakbym była gotowa, by podać jej dłoń, by zaoferować ramię, by przyciągnąć ją do siebie i przytulić do serca.
Zupełnie, jakbym pragnęła jej powiedzieć, że zasługuje. Na szczęście, na nowy początek, na niego.
Na tego, którego dłoń nurkuje w ciemnej wodzie, a palce oplatają zieloną konstrukcje, tę doskonale znajomą - odrobinę niekontrolowanym klaśnięciem w dłonie obwieszczam swoje zadowolenie. Unoszę ręce wyżej, w geście zwycięstwa, któremu akompaniuje szeroki uśmiech i dudniące serce.
- Brawo! - rozchichotany ton głosu zdradza wiele, nawet, a może przede wszystkim przed samą sobą. Splecione w koszyczek dłonie rozstają się ze sobą, kiedy wyciągam ramiona przed siebie, prędko oplatając je wokół jego szyi, z niemożną potrzebą pocałunku, który - z uwagi na tłumy nas otaczające - nieśmiało ograniczam do krótkiego cmoknięcia jego ust.
To absolutnie szalone, ale w tym szaleństwie chcę się zatracić. Choć jeden, jedyny raz.
Nena McKinnon
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam

tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X

TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11217-nanette-mckinnon#345237 https://www.morsmordre.net/t11363-samuel#349883 https://www.morsmordre.net/f432-pokatna-22 https://www.morsmordre.net/t11364-skrytka-bankowa-nr-2455#349885 https://www.morsmordre.net/t11362-nanette-mckinnon#349877
Re: Brzeg [odnośnik]18.06.23 22:53
Z równą determinacją przedzierał się przez fale w stronę brzegu, co w pogoni za kwiecistą koroną.
Dla jej uśmiechu byłby w stanie zrobić wszystko.
Podobne myśli, chwile olśnienia zdarzały mu się coraz częściej, łapiąc go niespodziewanie. I jednocześnie utwierdzając w potrzebie zrealizowania myśli, która zrodziła się już dawno temu, wśród niespokojnych oddechów i ciepłych pocałunków.
Nie zważał ani na przemoczony materiał nasiąknięty solą, który lepił się do skóry, ani na tłum ich otaczający. Zapomniał nawet o znajomych sylwetkach, które mogłyby krępować ruchy, zatrzymać słowa na wysokości gardła. Liczyła się tylko ona.
Gdy woda coraz mniej krępowała jego ruchy, powolny marsz zmienił się w trucht, który sprawił, że już chwilę później jej dłonie obwiązały się wokół jego szyi, a on owinął rękę wokół jego talii, podnosząc ją ku górze. Druga z niezwykłą dla jego na ogół szorstkiej sylwetki delikatnością trzymała wianek. Znowu poczuł miękkość jej ust na swoich wargach i niemalże żałował, że spotkały się tylko na tak krótko. Chwilę to trwało nim ponownie pozwolił jej znaleźć grunt pod stopami. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie z pewnym błyskiem w oku, który ożywił przeważnie apatyczne spojrzenie szaroniebieskich oczu.
Zerknął w dół, ujmując jej dłonie w swoje.
- Nena - zaczął, doskonale zdając sobie sprawę, że wszystkie wcześniej ułożone frazy rozmyły się wśród morskich fal. Naprawdę żałował, że papieros nie mógł otulić go tym złudnym poczuciem spokoju, gdy wypychał chmurę dymu spomiędzy warg, ale teraz nie było już odwrotu, żołnierzu. - Obiecałem ci, że zostanę, że będę. I mówiłem, że cię potrzebuję. Przez bardzo długi czas myślałem, że nie będę mógł powiedzieć żadnej z tych rzeczy nikomu, że moja szansa na... to wszystko przepadła - zebrał się na to, żeby spojrzeć w jej sarnie oczy. Dzisiaj widział w nich niczym niezmąconą radość. Nietkniętą jej własnymi demonami, nienaruszonej przez te należącego do niego, ani niezburzoną przez widmo wojny, które cichło w szumie morza, w gwarnych rozmowach i salwach śmiechu. - Zrobiłaś dla mnie więcej niż ktokolwiek wcześniej, Nena. Zostałaś, mimo wszystko. Pomogłaś odnaleźć nadzieję. I wiem, że zasługujesz na znacznie więcej, ale... - tu przerwał na chwilę, nie odrywając wzroku od niej. Bo przecież tak było, zasługiwała na dom z pracownią, w której będzie mogła tworzyć. Zasługiwała na pierścionek, który zdobiłby jej palec. Ale miała jedynie jego - już klęczącego przed nią z tą nadzieją rozświetlającą spojrzenie. - Chciałbym spędzić resztę czasu, który mi został próbując udowodnić, że jestem ciebie wart. - to tylko tyle albo aż tyle. Słowa wypadły z jego ust, ale nie odczuł tego pełnego ulgi ściągnięcia ciężaru z jego ramion. Nerwowy uśmiech wykrzywiał jego twarz, na chwilę spuścił wzrok na ich splecione dłonie. Nie chciał już ich wypuszczać. - Jeżeli mi na to pozwolisz - proszę, pozwól mi. Czekał jakby skazaniec na wyrok z duszą na ramieniu, zastanawiając się czy za chwilę ktoś nie odbierze mu tlenu.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Brzeg [odnośnik]19.06.23 16:27
Głowa obraca się w jedną i drugą stronę; w dziecięcej niecierpliwości zaczynam przyłapywać się na zaciskaniu dłoni w formie trzymania kciuków - za wianek, za niego, za trasę, którą pokonuje pierw na mieliźnie, później na wilgotnym piasku. Sięgam dalej, w abstrakcyjne myśli wyrwane z baśni, wzrok prześlizguje się niepewnie po sylwetce pokrytej mokrym materiałem koszuli, po zagłębieniach otulonych jedynie półprzezroczystą bawełną - kiedy podnoszę spojrzenie, spłoszone rumieńcem policzki zdradzają wszystko.
Pocałunek, choć krótki i podekscytowany, nienasycony, zdradza wszystko - roziskrzone oczy wędrują po jego dłoniach, przedramionach, aż w końcu dosięgną twarzy, moje ręce wyjdą mu naprzeciw, a później przyciągnę go do siebie raz jeszcze, nie zważając na chłód mokrej koszuli, z cichym piskiem przy jego ustach, kiedy tracę grunt pod stopami.
Wręcz przeciwnie - jest w nim coś orzeźwiającego, nie tylko wobec wysokich temperatur sierpnia, a względem tej chwili - drobnej i niepozornej, choć zdaje mi się, że trwa wiecznie.
Chcę, żeby trwała wiecznie.
Wilgotna sukienka nie przeszkadza mi nawet trochę, podobnie jak gwar rozmów wokół nas, choć muszę przybliżyć się do niego, by dokładnie usłyszeć słowa.
- Udało ci się, moje gratulacje, mości rycerzu - z rozbawieniem malującym się na twarzy, z podbródkiem zadzieranym ku górze w imitacji szlachetnych min dam, którymi nigdy nie będę. W radości, którą pragnę z nim dzielić.
Zaczyna mówić, a ja, marszcząc odrobinę brwi pomiędzy nieustannym śmiechem, gryzę się w język. I gryzę znów, walcząc z pokusą wejścia mu w słowo, zwłaszcza kiedy pada to brzmiące przepadła.
- Alfie... - spomiędzy ust uchodzi tylko jego imię, głos na nowo milknie, a ja słucham, na pograniczu czystego szczęścia i wzruszenia, które niebezpiecznie drażniącą nutę wygrywa gdzieś w kącikach moich oczu. Jego dłonie lekko drżą, więc ściskam je mocniej, i sobie dodając tym drobnym gestem otuchy.
- Alfie, co ty... - zaczynam raz jeszcze, w tym samym momencie, w którym zgina kolano, a ono wita się z wilgotnym piaskiem. Rozbawienie przemyka między brwiami, niepewność krąży w zmarszczkach, łączę punkty i kiedy wybrzmiewają kolejne słowa, chyba dociera do mnie rzeczywistość.
Ciepło rozlewa się w głowie, później w sercu, później w nerwowych dłoniach, a finalnie rumieńcach, zaszczytnie obejmujących całe policzki.
To nie jest sen, McKinnon.
Obrazy przemykają mi przed oczyma jak stara klisza wyświetlana na płótnie, jeden po drugim, jak salwa zdjęć i niespełnionych marzeń, nieokrytych lądów i dawno pochowanych złudzeń; przez moment widzę Willa, później jego twarz się rozmywa, suknia ślubna matki dryfuje na obrzeżach myśli i dochodzi do mnie fakt, że Alfred Summers klęczy przede mną i... prosi mnie o rękę.
To nie jest sen, Neno McKinnon.
Zewsząd zyskujemy uwagę ludzi, ktoś wzdycha, ktoś coś woła, a do mnie dochodzą tylko strzępki tego chaosu; na moment chyba słyszę dzwonienie w uszach, bo krew uderza do głowy ze zdwojoną siłą, zaskoczenie na mojej twarzy zakrywa smuga łez na ciemnych tęczówkach; uchylam usta i je zamykam, uchylam i niemal coś mówię - zamiast słów wydaję z siebie tylko głuche westchnienie, a potem - potem kiwam głową, raz, drugi, trzeci i nasty, w pęczniejących łzach i uśmiechu, którego nie potrafię ukryć.
- Tak - zamroczone lekką chrypą słowo, kolejne kiwnięcie głową i zaciśnięcie palców na jego dłoni - Tak, Alfredzie Summers, tak, po stokroć tak.
Nena McKinnon
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam

tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X

TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11217-nanette-mckinnon#345237 https://www.morsmordre.net/t11363-samuel#349883 https://www.morsmordre.net/f432-pokatna-22 https://www.morsmordre.net/t11364-skrytka-bankowa-nr-2455#349885 https://www.morsmordre.net/t11362-nanette-mckinnon#349877

Strona 20 z 33 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21 ... 26 ... 33  Next

Brzeg
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach