Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Miała jedną przedziwną cechę. Lubiła czerpać z okazji. Podchodziła do życia w specyficzny sposób. Do wszystkich zdarzeń odnosiła się całkowicie indywidualnie wiedząc, że ten dzień, ta chwila nigdy więcej się nie powtórzy. Nawet jeśli za jakiś czas przyjdzie jej znaleźć się w tym samym miejscu, to nie będzie już tą samą osobą. Doświadczenia ją zmieniały, wpływ miało na nią każde spotkanie, każda przeprowadzona rozmowa. Nie lubiła się z żalem i wyrzutami sumienia. Choć wcale nie czuła powinności brania udziału we wszystkich obrzędach Festiwalu Lata, to czuła, że nie przychodzeniem tu odbiera sobie szansę na głęboki oddech. Oderwanie się od wszelkich trosk, mogłaby pominąć coś ważnego. Czy przyjdzie im jeszcze kiedykolwiek cieszyć się spokojem? Trudno, że miał on jedynie charakter pozorny. Nieważne, że dawał ludziom nadzieje, która mogła być jedynie złudna. Liczyło się to co tu i teraz.
Patrzyła jak fale zabierają jej lichej jakości wianek. Nie zastanawiała się nad tym czy przeplecione ze sobą kwiaty mają jakieś konkretne znaczenie. Wręcz przeciwnie. Wybierała je całkowicie przypadkowo. Podejrzewała, że ten i tak nie utrzyma się nazbyt długo. Sądziła, że jedna większa fala wystarczy by pociągnąć go na dno lub rozerwać na strzępy. Tak się jednak nie stało. Nie chcąc dłużej wypatrywać tragedii odwróciła się na pięcie i ruszyła w głąb plaży. Skupiła się na pogrążonych w zabawie ludziach. Można było przypuszczać, że po tych kilku dniach ciągłego szaleństwa ludzie będą łaknęli odpoczynku, ale Dorset wciąż tętniło życiem. Towarzysząca temu miejscu atmosfera miała swój szczególny wpływ na ludzi. W końcu po wczorajszych ekscesach z Justine powinna dziś nie być w stanie podnieść głowy, a czuła się całkiem dobrze. Kadzidła i alkohol nigdy nie stanowiły dobrego połączenia, a organizm prędzej czy później musiał to odchorować. Na szczęście nie skończyła tak tragicznie jak podejrzewała.
Już chciała przysiąść na piasku, gdy do jej uszu dotarł głośny plusk. Odwróciła się zdezorientowana i z zaskoczeniem patrzyła jak Lovegood sięga po spleciony przez nią wianek. Nie starała się nawet ukryć własnego zaskoczenia. W końcu nie byli dziś umówieni, nie miała bladego pojęcia, że ten postanowi zjawić się dziś w hrabstwie. Pokręciła z niedowierzaniem głową, gdy zbliżył się do niej z garścią kwiatów w dłoni. Widocznie on sam również był zaskoczony spotkaniem, bo od razu zaczął się tłumaczyć ze swojej obecności. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, ale wciąż był zszokowana tym zrządzeniem losu. Nie liczyła, że w ogóle ktokolwiek postanowi złowić jej wianek, a już w szczególności tak dobrze znany jej mężczyzna. Sprawa miałaby się inaczej, gdyby faktycznie przybyli tu razem, ale tak nie było. Wzruszyła ramionami i uniosła brew w pytającym geście. – Będę musiała przeprowadzić wywiad środowiskowy. Raczej nie wierzę w zbiegi okoliczności. – odparła z przekąsem, ale był to oczywiście żart. Nie miała powodów by nie wierzyć Elricowi. Nie obawiała się również, że mężczyzna ją śledzi czy popadł w niezdrową obsesje na jej punkcie. Takie rzeczy czasami się zdarzały i choć wywoływały niemałe zaskoczenie, to wciąż były jedynie przypadkiem. – W takim razie trzecie oko spisało się na medal, czego nie można powiedzieć o mnie i moich zdolnościach manualnych. Wiedziałam, że ten wianek nie wytrzyma zbyt długo. Wyglądał jakby już raz ktoś go utopił. – zaśmiała zatrzymując spojrzenie na twarzy mężczyzny. – To co teraz? – zapytała całkowicie poważnie. – To mój pierwszy raz. Czego domaga się tradycja? – dodała szczerze nieświadoma. Co to właściwie oznaczało?
- Wolno ci stawiać warunki? - spytał, zadziornie, choć żartem, po części dlatego, że w jego krwi wciąż płynęło zbyt dużo alkoholu, a po części dlatego, że gdy pochwycił rzucone przez nią w wodę kwiaty natchnęła go trudna do zrozumienia pewność siebie. - Stoczyłem ciężki bój z oceanem i zwyciężyłem. Teraz żądam, nie proszę - oznajmił, lecz wbrew tym słowom, naturalnie, wyciągnął ku niej ramiona, uprzednio zarzucając jej wianek na własną głowę, dając oparcie, gdy ześlizgiwała się z końskiego grzbietu, starając się nie patrzeć na zadarty materiał spódnicy, choć oko błądziło mimowolnie. Ważyła tyle co nic. Ledwie jej bose stopy zatopiły się w ciepłym piasku, Marcel pochylił się nad jej ramieniem zbyt mocno, tracąc równowagę, gdy usiłował zamortyzować jej skok, choć sam pomocy w utrzymaniu pionu po bogactwie używek minionej nocy wymagał. Dopiero wówczas oddał jej wianek, z namaszczeniem, powoli, bo po prawdzie trochę się obawiał, że omsknie mu się ręka i nie trafi. A z kwiatami we włosach - Aisha wyglądała jeszcze radośniej. Poczuł jej dotyk na swoim nadgarstku, jego dłoń szybko zareagowała na ten gest, wysuwając się z niego po to, by jego palce splotły się z jej, zacisnął dłoń mocno. Była świetną tancerką, a oni znali się dość dobrze, by bez trudu zgrać się w tańcu, nie czekając na nic okręcił ją zgrabnie, żywiołowo, pozwalając materiałowi jej mokrej spódnicy unieść się wyżej i z większym impetem, na koniec chwytając ją w talii, by nie straciła równowagi nieprzewidzianą akrobacją - wciąż ze śmiechem.
Wianek Eve ozdobił wkrótce skronie Liddy - Marcel ścisnął nadgarstek przyjaciółki wolną dłonią, w chwili, w której Aisha pociągnęła go w kierunku ogniska, na zachętę, nie lubiła tańczyć, wiedział, ale dziś musiała, przecież nie zostawią Steffena smutnego w kącie. Tego też - Liddy nigdy by nie zrobiła. - Ten zje rozgotowaną meduzę! - zawołał, kończąc myśl Aishy, krzycząc do Steffena, Jamesa, Neali i Finna, ale i stojącej za nim Celine, nie łapiąc z nią kontaktu wzrokowego, wierząc, że wszyscy potraktują to wyzwanie poważnie. Przy ognisku zrzucił z ramienia koszulę - w piasek, który prędko przyległ do mokrego materiału. - Tańczymy do rana! - zarządził kategorycznie, gdy James stawiał Neali inne wyzwanie, samemu porywając Aishę w żywiołową zabawę, bez trudu prowadząc ją w tańcu w kolejne wirujące figury, nic nie robiąc sobie z wody, która, strzepana, rosiła pozostałych przy każdym gwałtowniejszym geście, a wzniecany w górę raz za razem piasek tańczyłm razem z nimi. Nie zatrzymał się, kiedy wianek zaczął zsuwać się z jej głowy, nie zamierzając tracić rytmu. Taniec, który prowadził, miał w sobie więcej z jazzu niż z tradycji, potrzebował dziś tego, ukojenie od zawsze odnajdując w ruchu, roześmiany wzrok błądził po jej twarzy, sięgając roziskrzonych tęczówek oczu, które wyzwalały z tej zabawy jeszcze więcej szczęścia. Alkohol nie zdążył się jeszcze wypocić, zdarzały mu się poślizgi, zdarzało się też, ze pociągnął Aishę zbyt mocno, ale nie przejmował się tym wcale, w pełni oddając się szaleństwu.
- O plotkach? - zdziwiła się, bo nie, zupełnie nie rozumiała co jakieś plotki mogły mieć do wyłowienia wianka przez Steffa. Spojrzała w ślad za przyjaciółką, jakby z jej oddalających się pleców mogła wyczytać odpowiedź.
- Ale że na twój temat krążą jakieś plotki? - dopytała wracając spojrzeniem z powrotem do kuzyna. Sama nic takiego nie słyszała, ale może jakaś paskudna półprawda krąży wśród uczestników Festiwalu? W końcu tyle się tu dzieje... Tylko Liddy wciąż nie rozumiała co miała plotka do wyłowionego przez Steffka wianka Eve. Przyjaciółka dawała wiarę jakimś pomówieniom?
I... chciała zostać sama? Liddy znów za nią spojrzała i nawet zrobiła krok w jej stronę, jakby chciała za nią ruszyć, ale wtedy zatrzymały ją słowa Steffena. Faktycznie, czasami, bardzo, bardzo rzadko, ale czasami nawet jej się zdarzało chcieć pobyć w samotności, więc może z Eve też o to chodziło? Tylko sposób w jaki przyjaciółka to zakomunikowała, albo właściwie: nie zakomunikowała, budził w Lidce pewne wątpliwości. Powinna za nią pójść i zapytać? Upewnić się, że wszystko w porządku? Bijąc się z myślami nawet nie zauważyła rozglądania się Steffka za jej wiankiem. Dopiero jak zapytał, ocknęła się z zamyślenia, a kiedy dotarł do niej sens słów, parsknęła cichym śmiechem.
- No coś ty! Nie plotłam wianka - odpowiedziała rozbawiona, unosząc aparat fotograficzny na wysokość jego wzroku, jakby ten przedmiot w jej dłoni miał wszystko wyjaśnić. - Byłam zajęta. Poza tym to niesprawiedliwe, że zgarniacie najlepszą część zabawy i wskakujecie do morza i łapiecie wianki. Miałabym rzucać kwiatkami? To straszna nuda. Nawet nie rzuci się nimi daleko, bo są zbyt lekkie - skwitowała wzruszając ramionami. Serio zazdrościła im tej frajdy. Normalnie w takich sytuacjach niczym się nie przejmowała i po prostu robiła to co chłopaki... ale w przypadku wianków to nie było takie proste. Dziewczyny zazwyczaj poważnie podchodziły do tych wiankowych spraw i gdyby to Lidka wyłowiła czyjeś kwiatki... no, żadna z nich nie byłaby zachwycona takim obrotem spraw. I to delikatnie mówiąc. A przecież Liddy nie będzie nikomu robiła przykrości i psuła zabawy tylko po to, żeby wskoczyć do wody za wiankami razem z chłopakami, nie? To totalnie mijało się z celem. Całe szczęście, że miała aparat i mogła ten czas wykorzystać w taki sposób, w jaki lubiła.
- Jestem fotografką, nie potrzebuję być na zdjęciach - wtrąciła jeszcze wymijająco, ale wciąż wesoło na kolejne pytanie kuzyna, a potem...
A potem z ust Steffa padła najgorsza z możliwych propozycji. Wierzyła, że nie zrobił tego na złość, no i nie chciała, żeby poczuł się jeszcze gorzej przez jej odmowę, ale... Taniec? Aż nieprzyjemne ciarki przeszły jej po plecach. Zapomniała już, że był ten głupi zwyczaj tańczenia po wiankach. Kolejny powód, żeby żadnym nie rzucać... tylko tym razem jej to najwyraźniej nie uchroniło. Cholera. Nawet dostała mokry wianek przyjaciółki, który ostatecznie spoczął na jej krótkich, rudych włosach. Liddy przy tym bardzo pilnowała, żeby kapiąca z niego woda nie trafiła w aparat fotograficzny, który trzymała teraz na odległość wyprostowanej poziomo ręki.
- Wiesz, Steff... - zaczęła z ociąganiem, starając się, żeby grymas niechęci nie przejął całej jej mimiki twarzy w tej chwili. Bardzo walczyła ze sobą. Z jednej strony absolutna nienawiść do tańca, a z drugiej Steff, którego Eve porzuciła w tym nieszczęsnym morzu... już i tak było mu ciężko i Liddy doskonale o tym wiedziała.
Szczerze mówiąc dopiero w tej chwili się poczuła obco i bardzo nie na miejscu. To nie ona powinna otrzymać taką propozycję. Gdzież ona miała z kimkolwiek tańczyć i to jeszcze w tych przemoczonych portkach...? Z drugiej strony, jeśli to w jakiś sposób choć trochę ucieszy Steffena... To tylko minuta, może dwie bujania się z kuzynem...
Poczuła lekki uścisk na nadgarstku i spojrzała na pociągniętego już przez Aishę Marcela. Nie musiał nic mówić, wiedziała, że on też się martwił o Stefka. A może tym gestem chciał ją zachęcić, żeby ruszyła z nimi, a nie za Eve? A może jedno i drugie, ale tak czy siak, doceniła ten gest.
- ...tylko najpierw muszę się napić - dokończyła po prostu i uśmiechnęła się do kuzyna przepraszająco. Nie, nie zamierzała go zostawiać na lodzie. Przyjaciółkę złapie potem, ale teraz nie zostawi Steffa i reszty. Miała nadzieję, że faktycznie Eve potrzebowała pobyć sama, czy coś w tym stylu, ale przecież gdyby coś się działo, to by powiedziała albo dała znak, prawda? Prawda?
Nie miała jednak czasu się nad tym dłużej zastanawiać, bo Aisha i Marcel wymyślili te wyścigi, a kto jak kto, ale Liddy nie przepuszcza tego typu zabaw.
- Szybko! Nie zamierzam jeść żadnych meduz, ty raczej też nie! - rzuciła jeszcze do kuzyna i nawet pociągnęła go zachęcająco za ramię, chociaż zaraz je puściła, żeby ze śmiechem wydostać się już całkowicie z wody i pognać za resztą w stronę ognisk i, oby, alkoholu. I tylko kiedy Jim znalazł się wystarczająco blisko niej w tym wyścigu, to w ramach ich zwyczajowych przekomarzanek, spróbowała podciąć mu nogę, co by nie miał za łatwo i żeby przypadkiem nie zostawił Neali w tyle.
- Szybciej, Neala, szybciej! Celine! Nie dajcie się im! - zawołała do przyjaciółek wciąż gnając i gubiąc za sobą pojedyncze kwiatki z wianka. - Smacznych meduz, Fenek! - dorzuciła jeszcze ze śmiechem, żeby i jego zmobilizować do biegu.
Tylko chwilę później wianek zsunął jej się na nos i sama musiała trochę zwolnić, żeby wolną od aparatu ręką odgarnąć resztę kwiatów z twarzy i przy okazji się nie potknąć na grząskim piasku i wyrzuconych na brzeg konarach.
Było doskonale. Zamiast tradycyjnych tańców po wiankach zdecydowanie powinny być wyścigi, to dopiero frajda!
diluj z tym, Jim
1, 2, 3
I'll be there
- No, Lorrie miała kiedyś jednego Rekina, ale on chyba tam miał u siebie zimną wodę - podrapał się po głowie, jakby oczekiwał, że zza jasnobrązowych włosów historia o złotej rybce jego siostry wypadnie jak na życzenie. Bo w tej chwili nie pamiętał, że to była złota rybka. To musiała być drapieżna pirania, ale jak rodzice jej pozwoli trzymać takie monstrum w Owczarni? Szczęściara, jej to wszystko by dali. Nawet Rekina w szklanej kuli. - Kto jest piękny? - zdziwił się, rozglądając się za tym, co niby miało zdobyć ten tytuł. Pomyślał sobie - pewnie zobaczył jakąś kobietę, może nawet nagą, co to sobie biegła po plaży jak ta morska nimfa. A ten patrzył w górę - więc Finn też spojrzał. Okrył czoło ręką, żeby nie oślepnąć od letniego słońca. On widział tylko kropkę na niebie, która prędko jednak nabyła skrzydeł i nawet zionęła ogniem! Ale szybko przeleciała. - To smok był! - szturchnął Marcela, bo przecież smok to jest „piękny”, a nie „piękna”. No chyba że to smoczyca...
Potem wiatr nie tylko rozwiał jego myśli, ale i popchnął go w stronę wody, jakby cały angielski panteon życzył mu dobrze - w końcu ktoś kiwnął palcem, żeby coś mu się udało, choćby to była ta mewa-smok, która leciała nad ich głowami. Woda wciągała, wywracała świat do góry nogami, jednocześnie wypychając zaraz na powierzchnię. Bardziej czuł się przez nią popychany i wywracany jak szmaciana lalka niż zapraszany do walki. Może to dzięki Rekinowi zdobył jej zaufanie? Kiedyś go karmił, jak Lorrie była w Hogwarcie... no, musiał wtedy nabyć jakieś przywileje Matki Natury. I być może, spotykając na swej morskiej wędrówce przez fale ten wspaniały wianek, właśnie je wykorzystał, bo ogarnęła go jakaś niewytłumaczalna radość, jakiś wybuch szczęścia, który rozerwał serce na dwoje, ot, jak za kaprysem samej twórczyni miłosnego eliksiru. Parł naprzód, a kiedy kołysząc się niczym statek na sztormie stanął przed anielicą, i zzieleniał, pomyślał, że wcale nie chce rzygać przed najpiękniejszą na tej plaży (teraz i chyba zawsze) dziewczyną. Przełknął gorzką gulę niemal jak wyżutą gumę i uśmiechnął się nerwowo. Żołądek się dziwnie uspokoił, burcząc tylko delikatnie, jakby obrażony, że wciąż musi mieć za swojego pana takiego gamonia.
- To najpiękniejsza azalia, jaką moje oczy kiedykolwiek widziały. Nawet moja mama takich nie ma, zazdrościłaby... - dzień dobry, tu głowa syna sławnego Fenwicka, gasimy wszystkie świece, lampy, wyciągamy kluczyki z nakręcanych obwodów, tu nic nie ma, nie uświadczycie ani grama przyzwoitości. - Nie no, taka to tylko jedna jesteś... gdzie mi drugiej szukać... - patrzył się w nią jak zaczarowany, jakby go kto strzelił skrzacim pyłkiem (albo diablim) po twarzy, bo aż mu ze wzruszenia oczy zaszły łzami. A może to po prostu diable ziele, jego dym i paskudna sól morska ulatująca w powietrze. Albo włosy nieznanej mu jeszcze z imienia dziewczyny, jej złote pasma niczym żonkile na polanie. Żonkile. Żonkile. Coś mu to mówiło, w którymś kościele dzwoniło, ale właściwie to nie wiedział w którym. I chyba nie miał czasu o tym myśleć, bo oto nachyliła się lekko, przybrała pozę wiosennego elfa, a on uległ temu prędko, dłonie same go poprowadziły, nakładając na jej krągłą główkę jej własny, kwiecisty twór. - Mi nic nie jest! - już nic mu nie było, nie licząc jednak wirującego wokół świata, szalejących kolorów i niezrozumiałego śmiechu, który rozpychał gardło i zaterkotał po chwili strunami głosowymi jakby grał na skrzypcach samego Jamesa! - Chodź, idziemy tańczyć! - trzeźwy Finnegan Fenwick tańczyć nie potrafił, ale wciąż nie do końca trzeźwy i upalony Finnegan Fenwick nie widział w tańcu niczego trudnego, to przecież tylko machanie nogami i obracanie się, żeby tylko było wesoło. Chwycił Celine za dłoń, za tę miękką, jasną dłoń. - Na gacie Merlina, ale gładka... - podniósł ją wyżej, kciukiem lekko pocierając, sprawdzając fakturę. W końcu roześmiał się ze szczęścia, zielona twarz zniknęła, na policzki wstąpiły czerwone plamy, które nie nadawały mu takiego uroku, jak w przypadku braku procentów krążących w żyłach. - Jesteś najwspanialszym, co mnie dzisiaj spotkało! - porwał ją do przodu, odważnym krokiem występując z zapadającego się piasku, z miękkich macek, które ich porywały do morza. Ale nie porwą jego, ani królowej, którą właśnie uratował. - Wiesz, bo z tymi kwiatami... no... z tym kwiatami to wyglądasz naprawdę jak królowa. - jedną dłonią pokręcił nierówne kółka nad głową na wypadek, gdyby jego głos brzmiał gorzej niż go słyszał. - Taka z koroną.
Hałas przyjacielskich głosów na chwilę wyciągnął go z otępienia nagłym zauroczeniem, ich śmiechy i pogwizdywania zaczęły się mieszać, szklić na powierzchni rzeczywistości. Przymrużył powieki, próbując rozróżnić ich sylwetki wśród wirujących ziarenek piasku i plączących się w tańcu krokach. Spojrzał znów na nią, na jej zaróżowione słońcem policzki, na jaśniejące w morskim blasku tęczówki, na dłoń, którą trzymał uparcie, choć nie mocno, traktując ją z wyuczoną czułością.
- Dla ciebie to bym zjadł nawet i dwie rozgotowane meduzy, wiesz? - uśmiechnął się przesadnie szeroko, ale za to szczerze, unosząc od razu jej dłoń i zachęcając tym do obrotu. Chciał ją zobaczyć, obejrzeć skrawki skóry odsłonięte przez falującą w powietrzu sukienkę. Namaluje ją kiedyś. Oby tylko alkohol całkiem nie wymył z jego głowy resztek tego magicznego wspomnienia. W tych początkach dostrzegł jednak obraz, który mocno nie pasował mu do całego krajobrazu. Steff. Jakiś dziwnie mrukliwy, kompletnie niepodobny do siebie. - Hej, brachu! - zawołał do niego z lekką chrypą, spojrzeniem przenosząc na niego całą troskę. - Co ci jest? Glony połknąłeś czy co?
Coś go ominęło. Tak czuł.
- Zaszczyt móc cię poznać o królu i twych dzielnych rycerzy. Doprawdy zażartą wygrałeś walkę. - orzekłam pochylając lekko głowę, żeby się wyprostować. A później spleść dłonie przed sobą. Skubnąć palcami kawałek wstążki i wzruszyć ramionami. Zamienić, żeby mógł pójść za nią - gdyby chciał. Ale jego słowa świadczyły, że w sumie chyba nie chciał. Nie bardzo wiedziałam o co chodzi z tymi parami, ani czym właściwie był poker, ale zrozumiałam, że Jim zamieniać się nie chciał. Kiedy padło pytanie rozejrzałam się śladem Jima, cóż, chyba idziemy nie? O to w tym ostatecznie chodziło.
- Oh! - przypomniałam sobie. - Anne przyjdzie. - klasnęłam w dłonie mówiąc głośniej do wszystkich. Odwróciłam głowę spoglądając za siebie, marszcząc lekko brwi. W sumie trochę jej czasu schodziło, miałam nadzieję, że jednak nie postanowiła znów zniknąć. Zmarszczyłam brwi. - Chyba. - dodałam jeszcze ale to pytanie Jima odwróciło gwałtownie moją głową. - Oczywiście że dam więcej. - oburzyłam się od razu chmurnie marszcząc brwi. Czego nie rozumiał? W sensie, lubiłam tańczyć, choć nie umiałam jakoś świetnie. Ale tradycja jeden nakazywała a ja nie wiem… Eve niby poszła. - Nie chciałam… - zaczęłam, ale w sumie co miałam powiedzieć? Żeby znów ktoś coś pomyślał. Zmarszczyłam nos. - …cię zmęczyć. - sobą. Zakończyłam koślawo. A kiedy uniósł dłonie zbliżyłam się o krok. Mimo że nie musiałam, to jakoś tak i tak mimowolnie trochę się nachyliłam. Ale zamarłam nagle podrywając na niego spojrzenie kiedy gwizdać zaczął. Początkowy szok trwał tylko kilka sekund, bo potem uniosłam ręce i parsknęłam w nie śmiechem.
- Naprawdę? - zapytałam stając pewniej, trochę rozbawiona, przez chwilę śledząc tor wianka, a kiedy straciłam go z oczy tęczówki przeniosłam na jego twarz. - Co? - wyrwało się z moich ust, gwałtownie odwróciłam zaskoczona spojrzenie na biegnącego już Marcela. - CO?! - krzyknęłam za Marcelem, bo coś o meduzach doszło do moich uszu a ja żadnych, jeść nie zamierzałam. Krzyk Lidki tylko jeszcze mocniej wlał we mnie strach, że będę jakieś meduzy jeść. Wykrzywiłam usta, mimowolnie odbijając się kilka razy piętami od podłoża. - Nic nie zamierzam jeść. - mruknęłam pod nosem, chociaż wyścigu wygrać nie miałam już jak, chociaż żeby ostatnią nie być. - Zaczekajcie! - krzyknęłam, bo nagle prawie wszyscy już biegli. Oh losie, choć raz miej dla mnie litość. Ale mieć chyba nie zamierzał, bo kawałek przede mną, zaczynała się prawdziwa walka a znając mnie i szczęście moje, zaraz sama z ziemią zacznę się witać i tymi meduzami jako danie dnia.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Kamień z serca! Przez chwilę myślałam, że powiesz, że twoja mama ma w ogrodzie dokładnie takie same i że akurat jakaś wam zginęła - zachichotała perliście, z zakłopotaniem rejestrując ruchy migających nieopodal sylwetek Marcela i Aishy, a gdy do jej uszu dotarło pozdrowienie Neali skierowane do Jamesa, półwila nie zatrzymała nieco głośniejszego śmiechu opuszczającego gardło, wyraźnie uradowanego. Oto lady Neala, oto księżna jutrzenki, oto możnowładczyni lwich grzyw, oto magnatka pląsających płomieni. Potem tchnienie rumieńca nadało uśmiechowi zawstydzonej słodyczy, kiedy przyjmowała komplement Fenwicka, choć dusza szarpnęła się oporem - bo drugą taką znalazłby wszędzie, w brudnych miejskich alejkach, w objęciach narkotycznych nocy, zbrukaną, złamaną i zniszczoną. Bynajmniej nie taką, której szukać należało. Tym razem jednak oporom odpowiedziały inne opory: bo przecież to nie jej wina, że skrzywdzono ją w taki sposób, czy nie tak mówił Hector? To wybory innych ludzi, ich decyzje, by bestialsko przekraczać granice i wzniecać traumy. Koniec końców zareagowała na to wyłącznie uśmiechem, a kiedy wianek znalazł się z powrotem na jej głowie, uniosła dłoń, by przesunąć opuszkami dwóch palców po wilgotnych płatkach najbliższych jej kwiatów. - Dziękuję - szepnęła do niego ciepło, pozwoliwszy sobie na kolejną salwę dźwięcznego śmiechu, słysząc zakład ciśnięty w parną aurę powietrza. - Meduzy? Przecież one gryzą, znaczy szczypią. To niezdrowe! - oznajmiła wszystkim zdecydowanie, zdążyła jeszcze zerknąć na złączone w dotyku dłonie, zanim pognała za Finnem. Wydawał się przytomniejszy niż chwilę wcześniej, zieleń barwiąca skórę zaczynała przybierać zdrowsze kolory, a chociaż w oczach nie czaiła się trzeźwość, przynajmniej nie plątały mu się nogi. Mimo to szybsza i zwinniejsza od niego Celine bez trudu wyprzedziła młodzieńca i pociągnęła go za rękę, i gdy obracała głowę, by spojrzeć na niego przez ramię, srebrne włosy z gracją łopotały za jej plecami. - Te pochlebstwa na nic się nie zdadzą! Bo jeśli przegrasz, sama przyniosę ci meduzę - zachęciła z zaczepną wesołością, po czym uniosła brwi nieco wyżej, olśniona. - A właściwie to jak masz na imię? - nawet tego o nim nie wiedziała, pozostawał upojoną alkoholem enigmą o błękitnych oczach. Od jak dawna towarzyszył chłopcom? Zjednała ich piosenka przy łąkowym palenisku i kilka wychylonych do dna kufli, czy może przyjaźń sięgała dalszej przeszłości? - Ja jestem Celine - dodała miękko.
Wymuszonym uśmiechem odpowiedziała Neali na kwestię Anne. To, co wydarzyło się wraz z końcem lipca, gdy czkawka teleportacyjna pchnęła ją w nieoczekiwane spotkanie z dziewczyną nad zaczarowanym stołem, wciąż nosiło na sobie znamiona absurdu. Nieuzasadniona wrogość, nieuzasadniona gorycz, nieuzasadniona zazdrość. I chociaż w jej myślach plątała się dyskretna niechęć, nie zamierzała tych uczuć kiedykolwiek przywoływać na światło dzienne - podobnie jak okoliczności, w jakich zastała Beddow przy tamtym świętawym miejscu leśnych bóstw.
- Czy to znaczy, że ty jesteś królem? Skoro wygrałeś tę koronę? - podchwyciła pogodnie, obróciwszy się wokół własnej osi pod baldachimem ich uniesionych dłoni, gdy zachęcił ją do otwierającego taniec piruetu. Finn nie musiał zresztą zachęcać jej długo, wystarczyło, że pod ich nogami pojawił się nierozmiękły od fal grunt, a dźwięki muzyki stały się wyraźniejsze, i popłynęła bez pretekstu. Stopy wprawnie odnajdywały balans na pierzynie piasku, nadrabiając wszelkie braki, które prezentować mógł Fenwick - one i tak były nieważne, bo pod błyszczącym okiem słońca, pośród przyjaciół, nie liczyła się technika, tylko wspólnie przeżywana radość. Beztroska łapczywie wypełniająca płuca. Jego ruchy nie zdawały się wyćwiczone, jego pojęcie choreografii podążało za alkoholową brawurą impulsów, lecz to wyrównywał entuzjazmem, szczerym i zdeterminowanym. W nadmorskim pejzażu Dorset wszyscy, cała grupka połamanych wojennych dzieci, scalali się w płótno pełne impresjonistycznych barw uchwyconych w tańcu, wirujących jak liście bawiące się z wiatrem. Gdzieś obok musieli tańczyć Marcel i Aisha, gdzieś pląsali Neala i James, gdzieś migali jej Steff i Liddy. Tysiące kolorów i tysiące stłumionych zabawą trosk. - Och, wiesz, wolałabym, żebyś nie musiał jeść ani jednej! One muszą być trochę oślizgłe i pewnie w ogóle nie mają smaku, skoro są takie przezroczyste... Pochwaliłabym za to, gdybyś zjadł, hm, dwie kremówki - stwierdziła, wzruszywszy przy tym ramionami w rozweselonej lekkości. Tradycja kroków, dłoni i uśmiechów wprawiła ją w dobry nastrój, pozwalając zapomnieć o czającej się na granicy świadomości zgryzocie i zazdrości. Półwila lawirowała więc z Finnem wdzięcznie, bo to on odciągał jej uwagę z burzowych chmur skłębionych wcześniej nad głową; i nie byłaby sobą, gdyby w tym tańcu impulsów i improwizacji nie uniosła się nagle na palcach jednej nogi, drugą odciągając natomiast do tyłu w ujmującej arabesce. Trwało to chwilę, ledwie kilka sekund, zanim znów obniżyła kończyny, zarzuciwszy srebrnymi włosami wraz ze szczęśliwym uśmiechem wymalowanym na ustach. - Często tańczysz? - spytała tuż przed tym, jak uwagę Fenwicka przykuł Steffen; jej oczy również podążyły w kierunku Cattermole'a, niemal machinalnie. - Możemy spróbować zatańczyć w trójkę - rzuciła konspiracyjnie do Finna, w razie jego ochoty zdołaliby razem zaciągnąć Steffa do zespołu, by choć odrobinę go rozweselić.
Pogrążona w tyglu własnych nieszczęść i traum, nie do końca zauważyła, że nagle stała się obiektem badawczym. Brak paru mrugnięć umknął jej uwadze, podobnie jak uważniejsze zlustrowanie jej wzrokiem. Słowa, choć tym razem w pełni szczere, dotarły do niej jakby przez mgłę ― gęstą i niemalże nieprzeniknioną, a ich sens rozmył się w powietrzu. Prima nie zareagowała, w każdym razie nie tak, jak zrobiłaby to ta dawna mentorka, która próbował Hector próbował przywołać z pamięci. Prima z przeszłości na pewno odpowiedziałaby na kurtuazję kurtuazją, zapewne podszytą szczerą radością (zawsze lubiła pilnych i inteligentnych uczniów), ale tym razem jedyne czego pan Vale się doczekał, to nerwowe skinięcie głową i jakieś nieskładne pomruki pod nosem.
No i kamień. Nie zapominajmy o kamieniu.
― Co?
“Co?”, wtrąciła się znowu czaszka. “Stara, na początku byłem po twojej stronie, ale oboje zamieniliście się na mózgi z chomikiem”.
― Nie, to taki… ― dłonie same wykonały dość bezładny gest, a na twarzy Primy zagościło jawne zakłopotanie ― zwykły kamień. Możesz go wyrzucić, jeśli chcesz. Jest płaski, będzie z niego dobra kaczka… ― dodała, skupiając całą swoją siłę woli na tym, by nie patrzeć mu na ręce. Interwencja czaszki nieco ją otrzeźwiła, a zmiana w tonie Hectora wzbudziła niewygodny dreszcz spływający w dół pleców. Tyle czasu siedziała w lesie, że zapomniała już jak trudno jest ukryć jej, że czasem… że czasem coś jest nie do końca tak, jak powinno. Zresztą, drzewa nie pytały, kamienie nie obserwowały. W lesie było bezpiecznie.
― Nie, nie ― zaprotestowała, unosząc obie dłonie w obronnym geście; ten nadszedł szybciej niż zdążyłaby się nad nim zastanowić, ujawniając niechęć do tworzenia mężczyźnie okazji do dotyku. Bez kamienia w jednej ręce i lasce w drugiej mógłby… Ale przecież Hector taki nie był. Znała go przecież. Nie był…
“Jaki?”, wtrąciła się znowu czaszka. “Jaki jest człowiek, z którym ostatnio miałaś kontakt w Mungu, za czasów własnej świetności? Jaki jest człowiek stosownie urodzony, z odpowiednio czystą krwią?”.
Prima zamarła w bezruchu, ale słowa czaszki nie do końca do niej dochodziły. Krążyły gdzieś jak górskie echo, wpadały pomiędzy jej myśli, obijały się o zbolałą duszę i zaraz znikały, pozostawiając po sobie rysę niepokoju i strachu.
― Nic nie zrobił ― szepnęła w eter, kierując słowa do kościanego kompana, który znów skrył się gdzieś przed jej wzrokiem. Musiał być jednak blisko, czuła jego obecność; chłodną i zabawnie nieprzyjemną, kłującą, jak kręcący się po bucie kamyk.
― Eliksiry? ― Tym razem spojrzała wprost w błękitne oczy Hectora; czarodziej w końcu zyskał jej pełną uwagę, wydobył zza zasłony obłędu i nękających głosów. ― Tak, wciąż się tym zajmuję. Nawet teraz, na Festiwalu, próbuję parę z nich sprzedać. ― Poklepała dłonią płócienną torbę, z wnętrza uciekało ciche dzwonienie szkła.
Skinęła krótko głową, słysząc o pacjentach; nie było to nic specjalnie nowego, przecież w przeszłości hector prosił ją nie raz i nie dwa o jakieś mikstury, jak chociażby specyfik aborcyjny wobec którego Prima miała mieszane uczucia. Czuła, że sama nigdy by go nie wzięła ― choć los przecież odebrał jej władzę nad decyzjami tego typu ― ale też czuła, że choć sama wyboru została pozbawiona, to nie chciałaby odbierać go innym.
― Jeśli potrzebowałabyś pomocy… ― zaczęła cicho ― to mogę ci jej udzielić. Znaczy, twoim pacjentom. Niestety ― podniosła spojrzenie w górę, bez problemu namierzyła na niebie jarzącego się pomarańczową łuną intruza ― ryzyko nieudanego warzenia wzrosło. Wydaje mi się, że kometa zaburzyła mapę nieba i tym samym cykle warzenia mikstur. ― Wróciła spojrzeniem do Hectora, uśmiechnęła się blado. ― Ale nie jest to coś, z czym bym sobie nie poradziła. Masz jakieś zamówienie na już-teraz? ― spytała. I oczywiście, że nie była to próba znalezienia wygodnej wymówki do okręcenia się na pięcie i szybkiego ewakuowania z plaży.
Ani trochę.
|zt?
Kiedy spojrzenia wędrowały po kolorowych szatach, rękodziele i ciekawej biżuterii, w dole żołądka pęczniał stres i zdenerwowanie - gdzieś z boku dudniła także ciekawość i zwyczajna, prosta ekscytacja; w tamtym momencie sprawnie przysłaniana przez niewiedzę przed potencjalnym nieznanym.
Jak wiele się zmienili? Jak wiele zmieniła się ona?
Czym się zajmowali, o czym mówili - czy to wszystko wyglądało tak jak kiedyś, kiedy starali się wyrwać z rąk losu odrobinę beztroski; Neala wydawała się przejęta i pełna entuzjazmu, i choć Anne starała się odpowiadać tym samym, z każdym kolejnym krokiem w stronę plaży czuła jak coraz bardziej drżą jej ręce.
W końcu zdecydowały się rozdzielić - na chwilę, kilka lub kilkanaście minut, za namową Beddow, która potrzebowała chwili na uporządkowanie; powiedziała, że własnego wyglądu, choć dużo ważniejszym było dla niej uspokojenie bijącego donośnie serca - nie miała przecież logicznych powodów do obaw, prawda?
Dotąd twierdziła, że trudno nawet byłoby im ją rozpoznać, zwłaszcza w krótkich włosach i nijakich ubraniach - bo choć ubiór zawsze miała skromny, zwykle był dopasowany, w przeciwieństwie do długiej, wypłowiałej spódnicy i męskiej, jasnej koszuli z podwiniętymi rękawami.
Neala dała jej chwilę dla siebie, samej wędrując w kierunku plaży - przekazała też Anne dokładne instrukcje, gdzie powinna pójść i jak znaleźć całą resztę znajomych; i kiedy blondynka faktycznie szła już w tamtą stronę, z nieco przygładzonymi włosami i oczyszczoną twarzą i dłońmi, nie musiała wcale długo się rozglądać, by zaczynać rozpoznawać znajome sylwetki. Twarze. Uśmiechy. Wspomnienia.
Gdzieś mignęły jej rude włosy przyjaciółki, z boku ktoś biegł, z drugiej strony część osób oddawała się swobodnemu tańcowi. Stanęła w jakiejś odległości, zaraz później zsuwając ze stóp buty, aby skóra mogła przywitać się z kamienisto-piaskową nawierzchnią plaży. Dostrzegła też maleńką muszlę, którą prędko zamknęła w dłoni i schowała do kieszeni koszuli. Gdy znów się wyprostowała, dostrzegła, że Neala puszcza się biegiem - może z kimś się ścigała? Zaraz potem rozpoznała Steffena, gdzieś obok był Jim, i zaraz dalej chyba Marcel.
Pierwsze spojrzenie, które odnalazło drugie, należało do Liddy; w jej własnych oczach coś błysnęło, niepewnie choć radośnie. Zaraz potem nieśmiało uniosła dłoń i pomachała intensywnie w kierunki małej specjalistki od fotografii.
Co mówiło się w takich chwilach; zwykłe cześć?
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
— O, miła pani. Z paszczy samego smoka wydarłbym twą koronę, taki jestem odważny — ręczył za siebie dumnie, wypinając przy tym pierś do przodu. Spojrzał po swoich kamratach, ale ci zajęci byli już swoimi damami, więc nie zwlekał. Gdy kwiaty spoczęły na jej głowie, zielenią i fioletem kontrastując z miedzią jej włosów, uśmiechnął się szeroko, patrząc na nią nieco mglistym, nieobecnym wzrokiem. Wyglądała ładnie, iglica połączona z lawendą dodawała jej świeżości. Nietypowe połączenie roślin było tak samo nietypowe, jak ona. Uniósł wysoko brwi, kiedy wspomniała, że nie chciała go zmęczyć. Wydawało mu się to zabawne i zupełnie bezpodstawne, więc zaśmiał się rozbawiony jej słowami, nie podejrzewając nawet prawdziwych powodów jej wahania.— I dziesięcioma tagami mnie nie zmęczysz — zapewnił ją, z pobłażliwością w głosie. Zerknął na Cattermole'a, który poręczył, że świetnie tańczył. Tak było? Uważał się za niezłego tancerza, lepszego niż był w rzeczywistości. I w tym nie brakowało mu pewności siebie, chociaż o wiele lepiej odnajdywał się w grze i śpiewie niż tańcu. Rytm był jednak rytmem, potrafił go złapać, zachować, poprowadzić nawet i bez fikuśnych figur i zachwycających piruetów.— Pozwolisz, królewno? – spytał wyciągając szarmancko ramię, by mogła je uchwycić, ale wtedy też usłyszał słowa przyjaciela wspominającego o meduzach. Mógł się spodziewać, że to skończy się jak zwykle. Nie zareagował błyskawicznie, wpierw rzucił jeszcze okiem, czy kwietna korona nie spadła z czółka królowej Neali, ale ta wyrwała się do przodu przed nim, gardząc spacerem pod groźbą meduzy. Zerwał się biegiem za nią, za nimi wszystkimi, prędko Weasleyównę wyprzedzając, bo rywalizacja wkroczyła na zupełnie nowy poziom. Po piasku biegło się trudno, a on nie był w pełni sił. Po całonocnej libacji potykał się o zwały piachu pod nogami prędko jednak łapiąc równowagę. Dobiegł do biegnącej przed nim Moore.
— Tylko na tyle cię stać? — zarzucił jej prowokująco, nie dawał z siebie jeszcze wszystkiego — wiedział, że bez trudu mógł ją wyprzedzić, nie wziął tylko pod uwagę, że jego stan nie poprawiał formy. Nie wziął tez pod uwagę, że dziewczyna postanowi grać niesprawiedliwie. Jej ruch zaalarmował go za późno, próbował przeskoczyć jej nogę, ale nie zdążył. Potknął się o nią, lecąc w dół. Odruchowo rękami próbował się czegoś złapać, bardziej w desperackim ratunku niż rozmyślnym planie próbował chwycić Liddy za cokolwiek, choćby mokre spodnie. Padł twarzą prosto w piach, zostając w tyle całkiem. Splunął przed siebie, zaciskając powieki — złociste ziarenka miał w ustach, nosie, ozach i we włosach; przylepiły się też całkiem do przemoczonych ubrań. Zdezorientowany zapomniał o wyścigu, próbując na powrót zobaczyć plażę w Weymouth. Chwilę to trwało, wszyscy zdążyli już dotrzeć do ognisk. On musiał wrócić do wody. Plując i klnąc pod nosem gramolił się z powrotem do morza, trąc łzawiące oczy i czując między zębami piach. Mimo to, nie mógł się na nią wściekać. Zrobiłby to sam, gdyby go nie ubiegła. Zanurkował w morzu, pozbywając się nadmiaru piachu z siebie i dotarł w końcu, morzem, do ognisk. Tańczyli. Roześmiani, szczęśliwi, wirując do melodii. Uśmiechnął się, palcami mierzwiąc własne włosy, które mokre zakrywały mu czoło i uszy. Dopiero kiedy pierwsze krople opadły na mokrą, lepiącą się do ciała koszulę, zaczęły się kręcić. Miał już podejść do nich, domagać się od królowej Neali obiecanego tańca, ale wtedy jego wzrok przykuła jakaś sylwetka.
— Anne?— spytał niepewnie. Nie wyglądała jak Beadow, którą pamiętał. Jej włosy były krótkie, fryzura odbierała jej dziewczęcego uroku, słodkości i niewinności, którą zachwycała przy pierwszych spotkaniach. — Anne — poprawił się zarz, zdając sobie sprawę, że musiał brzmieć głupio. Był zawiany, odurzony diablim zielem. — Zmieniłaś fryzurę. Wyglądasz... zaskakująco. I pięknie — dodał zaraz podchodząc bliżej. — Hej! Patrzcie kto przyszedł! — krzyknął przykładając obie dłonie do ust, by rzeczywiście okrzykiem zwrócić na dziewczyn uwagę przyjaciół. — Gdzieś ty się podziewała cały ten czas? — spytał i zachwiał się lekko. — To woda. Spływa z jednej strony — wytłumaczył się, pokazując na przemoczone ubranie. Zaraz potem odnalazł wzrokiem Weasley i wyciągnął do niej rękę. — Zostawiłaś mnie! — rzucił z fałszywą rozpaczą i pretensją. — Ugadałyście się, co? Próbowałyście się mnie pozbyć. Niedoczekanie! — Zmrużył oczy, patrząc to na nią to na Lydię. — Ja zawsze wracam.
tu upadam w piasek, a tutaj próbuję Lidkę pociągnąć za sobą na ziemię
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
-Mama wysłała mi wyjca, znaczy tata wysłał a ona dyktowała, że będą krążyć skoro… no - moja żona zniknęła jakoś nie przechodziło mu przez gardło -ale nie wiedziałem, że już zaczęły. - przyznał Liddy prostolinijnie. -Ani gdzie Eve je usłyszała. - pewnie w Dolinie Godryka, ale…
Z wrażenia zapomniał, że samo przebywanie z Cyganami było pewnie w Dolinie tematem do plotek - za długo znał Jamesa, a pani Bell z sąsiedztwa lubiła go zbyt bardzo żeby powtarzać mu plotki na jego temat, choć chętnie omawiała z nim każdy numer Czarownicy.
-To co, mam coś upleść i chcesz to złapać? - roześmiał się, Liddy miewała takie fajnie absurdalne pomysły! Wrzuciłby dla niej do wody wianek Eve, ale jakoś nie wypadało. -Pójdziemy potem popływać jak chcesz - zaproponował młodszej kuzynce, jakby to miało naprawić dla niej cały ten obyczaj. -Na płyciźnie. - zastrzegł, bo głębiej nie umiał. -Co to za zdjęcia rodzinne bez ciebie! - wypalił, bo ta wymówka Liddy była nonsensowna. -Poza tym, ślicznie wyglądasz. - dodał z obowiązku, bo komplementowanie kuzynki zawsze było dziwne (byłoby dziwne, bo była kuzynką i było dziwne, bo nie ubierała się jak inne dziewczyny), ale gdy był mały to mama i tata zaszczepili w nim że ma to robić i już i że jakby miał małą siostrzyczkę (której nigdy się nie doczekali) to też by musiał.
-No wieeeeem, ale więcej plotek już nie bęęędzie! - przyznał, widzą grymas niechęci na twarzy Liddy. Nie do końca rozumiał, że kuzynka po prostu nie lubi tańczyć, myślał, że pewnie po prostu stresuje ją to, że nie robi tego jakoś doskonale, ale on przecież też nie był arcymistrzem! -Poprowadzę cię. - zapowiedział, udając arcymistrza. Jeszcze przed wojną Marcel pokazywał mu jakieś kroki na londyńskich potańcówkach, a na weselu Jima bawił się i bez tego, umiał tańczyć. -Napijmy się! - na trzeźwo nie wytrzymałby dzisiejszego dnia, ale choć odmowa Eve nieco go otrzeźwiła to na szczęście nie był trzeźwy od rana (a raczej od nocy).
-Hej! - Marcel dał komendę do biegu, a Liddy zerwała się tak szybko, że ledwo nadążył za tym, co się stało. Nawet Jim został w tyle, a Steff dotruchtał za nim.
-Anne! - spojrzał z uśmiechem na dziewczynę, nie widzieli się dobre kilka miesięcy. Zwalił to na siebie i na własne zapracowanie i troski, nieświadom, ile złego działo się u niej.
-O, masz fryzurę jak… jak Liddy! - Jim już ją komplementował, Steff nie mógł więc pozostać dłużny, choć nie przychodził mu do głowy żaden konkretny komplement. -To teraz modne? - wedle “Czarownicy” na pewno nie modne, ale może w Plymouth były jakieś nowe trendy? Mama mówiła mu, że po mugolskiej wojnie zmieniła się moda i obyczaje. Podobno na gorsze. -Rzucałaś już wianek? - spytał Beddow, zastanawiając się, czy wypadałoby poprosić ją do tańca po tym jak odtańczy taniec z Liddy, ale może czekała na jakiegoś trzeźwiejszego adoratora o wolnym stanie cywilnym i bez złamanego serca? Poszukał wzrokiem Marcela i Finna, ale niechcący spojrzał nie na Finna, a na Celine. Merlinie, jaka ona była śliczna. W taki onieśmielający sposób, który sprawiał, że Steff się stresował, ale dzisiaj jakoś nic go nie stresowało, może się przestresował przy Eve i był już odporny. Przez myśl przemknęło mu, że mógłby pobawić się w odbijanego i podrzucić Liddy Finowi (doskonały pomysł!!!) a samemu zatańczyć z Celine (nielojalny pomysł), ale ostatecznie skarcił się w duchu za nielojalność i zabrał od kogoś z innych tańczących dzban z piwem.
-Wszystko w porządku, Finn! - skłamał, umykając wzrokiem. -Liddy, pijemy i tańczymy! - zarządził, podsuwając go kuzynce.
little spy
- Pamiętam! - rzucił nagle, kompletnie ignorując dziejącą się wokół niego scenę. Patrzył wprost na Celine, recytując to, co jego umysłowi udało się wydobyć z czeluści archiwów przykrytych oparami ziela i alkoholu. - When all at once I saw a crowd, a host, of golden daffodils. Besike the lake, beneath the trees, fluttering and dancing in the breeze.* - uśmiechnął się, chociaż ten uśmiech, zamiast wyglądać normalnie, wyglądał na absolutnie zjarany i upity. W jego wyobraźni był to jednak uśmiech Romeo i przy tym chciał zostać. - Ale nie wiem, kto to napisał. Może Szekspir. Albo jakiś tam... nie wiem... ale kojarzysz mi się z żonkilami normalnie. - był tego tak pewien jak tego, że oddychał właśnie solą morską i piaskiem.
Zdziwiło go, jak szybko go wyprzedziła, właściwie nawet nie podejmując żadnego wysiłku, więc uniósł brwi wysoko, a razem z nimi rozdziawiły się wargi.
- Ty naprawdę jesteś nimfą! I to wodną, jak tak się przyjaźnisz z meduzami... - w dali, niedalekiej, ale jednak, jej barwy majaczyły mu tak, jak sobie tego akurat zażyczył. Sukienka przybrała błękitny kolor, przykleiła się do ciała. Potarł oczy, bo nie wierzył w to, co widział, ale zamiast bardziej wyostrzonego obrazu, dostał tylko jeszcze bardziej rozwodniony. - Na imię? - to on miał jakoś na imię? - A no, Edw... znaczy, Finnegan. - skrzywił się. Sylwetka ojca majaczyła nawet przytłumiona przez narkotyki i parujący przez żyły alkohol. - Ale wszyscy mówią mi Finn. Po prostu Finn.
Ten chwilowy zryw smutku zmieszanego z niespełnionymi oczekiwaniami na szczęście przeminął, kiedy Celine zaczęła się wokół niego kręcić. Nie mógł oderwać od niej oczu, od jej ciała, które w tańcu wyglądało jak smuga wielobarwnego światła. Nie był pewien, kto teraz rozgrzewał tak naprawdę jego duszę - ona czy letnie, plażowe słońce? Zachybotał się na grząskim piasku, odnajdując jednak prędko równowagę. Nie miał też pojęcia, co go prowadziło w tym nietrzeźwym tańcu, w którym popłynął razem z jasnowłosą. Uśmiechnął się szeroko, w krótkim zafascynowaniu jej wyuczonymi ruchami tracąc oddech w piersiach. - Gdzie nauczyłaś się tak tańczyć? O rany... - mruknął, obserwując ją bez krępacji, wzrokiem okalając jej biodra, łagodne, łukowate wklęśnięcie kobiecej talii. Chciał chwycić za węgiel, oddać jej piękno prostymi pociągnięciami czerni, pyłem zakreślić przewagę cienia nad światłem, ale oczywiście nigdzie w pobliżu nie było jego materiałów. - Mógłbym cię namalować?
Nigdy nie zadał takiego pytania żadnej kobiecie, zawsze kreśląc podobne rysunki tylko i wyłącznie dla siebie, w tajemnicy przed kimkolwiek innym - nawet Steffen nie widział niektórych jego prac.
- Czy często? Nigdy! - roześmiał się, usiłując trzymać ją raz za rękę, raz w talii, innym razem robiąc niezborne kroki na boki, oddając jej miejsce, to szło mu znacznie lepiej, ale cenił sobie jej bliskość i oddanie rytmowi, którego nie do końca rozumiał. Gdy zapytała o uczestnictwo Steffena, zawahał się. Spojrzał w jego kierunku raz jeszcze i zmarszczył brwi. W innym wypadku pewnie by się zgodził, ale poczuł się przedziwnie zazdrosny o Celine. Chciał ją mieć dla siebie. - Nie, on... on sobie poradzi... - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale ugryzł się w język, że aż zabolało. Złapał się za policzek, sycząc krótko. Steff, na całe Finna szczęście, odkrzyknął, że wszystko jest w porządku. Odmachał mu na potwierdzenie, że usłyszał. - Hej, Celine, naucz mnie czegoś! No wiesz, z tańca. - był zdeterminowany, chociaż świat wokół niego wirował, a gdzieś w tle owce skakały przez kolejne fale. Wysunął dłonie w górę, by złączyć je ze sobą palcami i roześmiać się w trakcie pingwiniego obrotu wokół własnej osi. Jego równowaga była i tak mocno zaburzona, że runięcie w piasek było kwestią sekund - mimo upadku, bolesnego w gruncie rzeczy, bo rozluźnione mięśnie były jak galareta, śmiał się dalej, aż przewrócił się na plecy, zerkając na swoją partnerkę. - Wiesz co? Stąd też jesteś śliczna! A crowd of golden daffodils.
Chyba się zakochał. Nie, na pewno się zakochał.
- *:
- The Daffodils - William Wordsworth
Gdy nagle widok mnie zaskoczył
Złotych żonkili tłumu, morza;
Od wód jeziora aż po drzewa
Tańczyły - wiatr im w takt powiewał.
Nie był pewien, skąd się wzięła cisza między nimi, był w Dolinie parę razy, próbując spotkać się z Anne, nie lubił pisać listów, nie napotkał jej jednak na miejscu, zupełnie jakby zapadła się pod ziemię, nie chciała kontaktu. Nie odezwała się do niego słowem, czy była na niego zła? Czy zrobił coś nie tak? Jego pierwszą myślą było, że może nie chciała go widzieć - nie było to ni nowe ni dziwne - ale Anne odcięła się od nich wszystkich.
- Chodź, przywitamy się - zaproponował Aishy, skinieniem głowy wskazując jej przyjaciół i truchtem zbliżył się w ich kierunku. - Anne - wyrzucił na wydechu, zmęczony mniej biegiem, a bardziej tracąc dech w trakcie tańca, miękko opadł na piasek przy przyjaciołach, nie powielając pytań zadanych już przez Jima i Steffena. Spojrzał z bliska na jej włosy, odejmowały jej urody, były brzydko i nierówno przycięte, ale nie powiedział nic. - Wpadłaś akurat na podwieczorek, Jim zaraz będzie jadł meduzę - zapowiedział z entuzjazmem.
Chwyciła buty w dłoń, pozwalając stopom zanurzyć się w piasku, powoli chłodnym i lekko wilgotnym. Wzrok wędrował po zgromadzonych sylwetkach, a kiedy odnalazł w końcu cel, zaczął przeskakiwać między znajomymi twarzami; w zmrużonych powiekach próbowała upewnić się, że faktycznie należą do dawno niewidzianych przyjaciół – że nadal pozostali tacy sami, mimo upływu czasu, krwi i straty.
Że każdy z nich posiadał swoją iskrę, którą ona utraciła jakiś czas temu, zrywając więź beztroskiego kontaktu i odcinając się na jakiś czas od grupy. Czy nadal ją pamiętali? Czy nadal była tutaj mile widziana; czy ktoś zauważył w ogóle jej nieobecność i był świadom tego, z czego ona wynikała?
Pierwszy na horyzoncie wzroku pojawił się Jimmy, którego postać zdawała się przybliżać, a kiedy znalazła się na tyle blisko Anne, dziewczyna uniosła rękę w ramach nieco nieśmiałego powitania.
– Hej, Doe – odpowiedziała z nutą kłopotliwego uśmiechu, który jedynie zyskał na niepewności za sprawą jego komplementu wymieszanego z odrobiną zdziwienia. Zreflektowała się zaraz potem, rezygnując z krótkiego przytulenia kiedy pokazał jej przemoczone ubrania; skomentowała to jedynie uniesieniem brwi i krótkim rozbawieniem, nabierając zdecydowanie więcej pewności, kiedy w pobliżu pojawiła się Neala.
– Długa opowieść. Namówiła mnie, żeby do was dołączyć – odpowiedziała na pytanie – gdzie się podziewała? Sama chciałaby to wiedzieć, bo nie faktyczny punkt na mapie był istotny – To dla was na pewno okej? – dopytała, przeskakując spojrzeniem między Weasley, Jamesem a Lidką, prędko jednak ogniskując je w Steffenie, który dobiegł do reszty i przywitał się z nią radośnie.
– Modne? Nie do końca. Nieważne, odrosną niedługo, mam… mam nadzieję – wytłumaczyła po krótce, z grymasem kręcąc głową by urwać temat jej niecodziennej fryzury, choć ten zboczył na kolejny z kategorii kłopotliwych – Nie rzucałam, to ponoć tradycja? Głupio brzmię, wiem, nigdy tego nie robiłam wcześniej, serio… – na moment podniosła dłoń do własnej twarzy, zasłaniając jej część w zawstydzeniu i rozbawieniu; krótkim śmiechem starała dodać sobie samej otuchy i na moment zapomnieć – o tym, że nie do końca rozumiała cały ten Festiwal i o tym, że miała na głowie te brzydkie, krzywe włosy.
– Nela coś wspominała, ale… – ale nie dokończyła, tak samo jak Anne, której wzrok napotkał Marcela. Głos na moment ugrzęzł w krtani, a powieki mrugnęły kilkukrotnie. Nie widzieli się długo – na tyle długo, by jego obraz dryfował na powierzchni wspomnień, bolesnych insynuacji i obrazków ślicznej Celine oświetlonej płomieniami ogniska. Chciała, by wiedział – by ją odnalazł, by napisał, by zapytał – fakt, że rozmył się w powietrzu, a wieść o Peterze wcale go nie obeszła, choć najpewniej w świecie mógł o tym nie wiedzieć sprawiał, że w tamtym momencie wydawał jej się bardziej odległy niż kiedykolwiek. Że wszystkie tamte chwile były nieistotne – to, o czym rozmawiali i co odsłaniali przed sobą nawzajem. Jednocześnie jego obecność zdradzała, że niedaleko musiała być też Celine; Celine, z którą ostatnie spotkanie skończyło się frustracją i rozżalonym płaczem w samotności.
– Cześć – w końcu wypowiedziała tylko tyle, z cichym chrząknięciem próbując znów się uśmiechnąć i usiąść na piasku – Meduzy? Super. Surowe czy pieczone? – zaczęła pytać, choć myśli wirowały daleko od beztroski, a spojrzenie szukało tego należącego do Neali, w którym mogłaby znaleźć odrobinę oparcia.
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
- Wiedziałeś, że żonkile symbolizują odrodzenie? Bo jako jedne z pierwszych budzą się do życia po zimie - podjęła z łagodnym uśmiechem, przypominając sobie fragmenty z księgi kwiatów, jaką pożyczyła od Herberta podczas wizyty w jego szklarniach. Wyraz twarzy Fenwicka być może i odbierał emfazy chwili, którą bez jego upojenia odebrałaby jako szalenie romantyczną, ale wokół nich trwało lato, trwało Lughnasadh, nie mogłaby mieć mu za złe podobnego stanu. Najwyraźniej chłopcy dobrze się razem bawili, zanim zdecydowali się pojawić na plaży i wyrwać ich wianki z morskich dłoni; sam na sam obawiałaby się utraconej przez niego kontroli i alkoholowego rozbestwienia, lecz otaczali ich przyjaciele i była przekonana, że żadna z dziewcząt nie pozwoliłaby jej zrobić krzywdy, gdyby coś niekoniecznie mądrego strzeliło mu do głowy. - A w Walii ten, kto zobaczy pierwszego żonkila, przez cały rok będzie nieprzyzwoicie bogaty - dodała wesoło. Przydałoby się!
Przez myśl przeszło jej, że jedna z meduz, wśród których się obracała, faktycznie potrafiła parzyć, jeśli nie obchodzić się z nią z szacunkiem, zerknęła nawet w kierunku Neali, ale ostatecznie skwitowała ten wniosek jedynie miękkim pomrukiem zgody.
- Cześć, Finn - odparła melodyjnie, próbując brzmienia jego imienia w nutach własnego głosu. Było krótkie, dźwięczne, uniwersalne, przełamujące powagę Finnegana, którego nie mogła w nim dojrzeć przez upojenie klejące się do mięśni mimicznych i rozmydlające spojrzenie; ale Finn? Pasowało do niego, tak jak Marcel pasowało do Marcela lepiej niż Marcelius. Korciło ją, by odnaleźć wzrokiem bawiącego się z Aishą przyjaciela, jednak zakazała sobie tego w ostatnim momencie, wiedząc, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Nie mogła śledzić ich spojrzeniem, nie mogła zazdrościć, nie mogła nieustannie zastanawiać się, czy gdyby nie tamta bójka na jarmarku, to czy Carrington wyłowiłby dziś jej wianek. Czy coś by to zmieniło. Pogrążona na chwilę w galimatiasie posępnych, skropionych zazdrością myśli, nie dojrzała smutku przebłyskującego w chłodnym błękicie tęczówek swojego rycerza. Otrzeźwienie zrodzone z lat pogoni za usatysfakcjonowaniem ojcowskich oczekiwań było lapidarne, trwało zbyt krótko, właściwie kiedy ona powróciła uwagą do rzeczywistości, Finn znów był wesołym i zaangażowanym w taniec młodzieńcem, tak beztroskim, jak obraz całego Lughnasadh. Wirowali razem, raz do rytmu, innym razem w ogóle, a płomienie ognisk migotały w feerii rozmytych strug; stopy rytmicznie przesuwały się i podskakiwały na mocniej ubitym piasku. Krople odklejające się od pukli jego włosów przecinały powietrze i ruszały w nowe wędrówki, od czasu do czasu sięgając jej własnej skóry i zmuszając, by przymykała oczy w zakłopotanym rozbawieniu. Ruch zmywał z niej napięcie związane z Marcelem i Aishą, bez trudu pląsała z Fenwickiem i naprowadzała go na odpowiednie tempo kroków, kiedy gubił takt. W jego stanie o utratę koncentracji było niemal zbyt łatwo, a ona z przyjemnością skupiała się na nadaniu ich tańcu pewnej formy, zamiast na spojrzeniu, którym ogarniał jej sylwetkę bez cienia skrępowania. Nie czuła się komfortowo akurat z tym elementem, jednak zmuszała umysł, by chwytał się letniej beztroski, tak jak zmuszała wargi, by ułożyć się w krótkim powitalnym uśmiechu na widok Anne. Tak ją prosiła, by dziewczyna wyjaśniła jej o co chodziło przy tamtym leśnym podwieczorku, a ta tak usilnie zakleszczała się w kokonie rozgoryczenia i kwasoty. Zadra nie cofnęła się z serca półwili. Nie próbowała poszukiwać usprawiedliwień takiego potraktowania, nie zamierzała już prosić się o wyjaśnienie. Miły grymas na jej twarzy prędko się cofnął, zbladł, by po chwili rozpalić się na nowo - tym razem znacznie weselej i lżej, gdy miękko wzruszała ramionami na kwestię tańca. To długa historia, rozpoczynająca się na długo przed Beauxbatons, nie na dzisiaj. Jej brwi uniosły się natomiast w zaskoczeniu i znów się spłoniła, kiedy spytał, czy mógłby ją namalować. - Jesteś malarzem? - najpierw odpowiedziała mu pytaniem, po czym obróciła się wokół własnej osi i znów chwyciła jego dłonie, porywając go za sobą do nieco szybszego tempa. - Mhm. Na tle żonkili na przykład? - zaproponowała radośnie, rumieniąc się przy tym różaną tintą. Ostatnio pozowała do obrazu jeszcze w szkole, ale na dobrą sprawę nie było to specjalnie trudne, wiedziała w jaki sposób długo utrzymywać jedną pozycję.
Kolejne spojrzenie pomknęło ku Steffenowi podczas dłużącej się ciszy towarzysza. Cattermole organizował sobie partnerkę w postaci Liddy, która wcześniej wyprzedziła Jima i dołączyła do zabawy, i Celine miała szczerą nadzieję, że naprawdę czuł się tak wesoło, jak usiłował im pokazać, mimo odejścia Eve, ale czy tak właśnie było? Pokiwała głową, gdy Finn orzekł, że kolega sobie poradzi, a kiedy z jego gardła umknął cichy syk, obróciła głowę w jego stronę, spoglądając na niego niepewnie. - Co się stało? - znów poczuł się gorzej? Alkohol buszujący po pasmach żył przypominał o swojej zwodniczej obecności? Nie, z pewnością nie, Fenwick już za moment odzyskiwał rezon i porywał ją do tańca w asyście perlistego śmiechu, którym mu odpowiedziała. - Dobrze, to... - ale on już plaskał na ziemię, żłobiąc sobie kołyskę wśród na nowo poruszonych ziarenek piasku. Półwila zatrzymała się i oparła dłonie na biodrach. - No proszę. Podobno to ważne dla kreatywności, żeby od czasu do czasu zmieniać perspektywę, ale następnym razem mnie uprzedź - stwierdziła z rozbawieniem, pochyliwszy się ku niemu z na powrót wyciągniętą jedną ręką, by mógł wstać nie o własnych siłach, ale ich wspólnych. - Och, jak szybko odpadli - dodała, z nutą rozczarowania wskazawszy na skupisko przyjaciół przerywające tańce i osiadające nieopodal. Sama nie miała dosyć, przestąpiła miękko z nogi na nogę i lekko przygryzła dolną wargę, walcząc z myślami. Chyba byłoby nieuprzejmie nie dołączyć do nich choćby na chwilę. Zdążyli się zmęczyć, czy po prostu chcieli ładnie przywitać Anne? - Też chcesz posiedzieć? - zaproponowała Finnowi lojalnie, jakkolwiek sama nie miała na to ochoty. - Jim będzie jadł meduzę? - zwróciła się do przyjaciół, niepewna, czy dobrze dosłyszała ich słowa i wytypowanego zwycięzcę konkursu. To brzmiało lepiej niż przegranego.
Na chwilę zawiesiła spojrzenie na kuzynie, po czym potrząsnęła energicznie rudą głową.
- Nieważne, Steff, czy faktycznie są jakieś plotki i czy Eve je usłyszała... Potem z nią to przegadam, ale ty się nimi nie przejmuj, słyszysz? Ludzie zawsze będą powtarzać jakieś brednie, które wydają im się ciekawe, a które zazwyczaj są po prostu podłe i wyssane z palca - złapała z nim kontakt wzrokowy, żeby Steff wiedział, że mówi do niego teraz całkiem na poważnie. - Olej to i chodź się bawić - na koniec się uśmiechnęła. Nie chciała, żeby kuzyn się załamywał jeszcze bardziej. I tak ma ciężko w życiu, dokładanie mu zmartwień było więcej niż nie w porządku i Liddy postanowiła zrobić wszystko, co w jej mocy, żeby zapomniał choć na chwilę o tych wszystkich przykrościach, które miał na codzień.
Parsknęła cicho śmiechem na propozycję rzucenia jej wianka do wody, uznając to po prostu za żart, za to pływanie... pływanie doceniła i ochoczo pokiwała głową.
- O widzisz! I to jest bardzo dobry pomysł! - pochwaliła go z szerokim uśmiechem. Tą "płyciznę" zignorowała, bo przecież świetnie pływała, nie musiał się AŻ TAK o nią martwić! Ale to już mu udowodni w wodzie, a nie czczym gadaniem.
Za to czego jak czego, ale komplementu się nie spodziewała. Oczywiście wzięła to za żart, bo przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że daleko jej było do wyglądania "ślicznie". Ślicznie to wyglądały Celine, Aisha i Neala, a nie ona w przemoczonych portkach i wciśniętą w nie koszulą! Parsknęła więc śmiechem szczerze rozbawiona jego słowami i szturchnęła go lekko łokciem w bok.
- Dzięki, ty też - odparła wesoło. - Ale to nie zmienia faktu, że wolę być po drugiej stronie aparatu - skwitowała lekko, licząc, że Steff w końcu odpuści upieranie się na jej obecność na fotografiach. To ona tu była fotografką i nie zamierzała zmieniać tego stanu rzeczy, ot co.
- Plotek? - powtórzyła za nim marszcząc brwi i patrząc na niego przez chwilę z niezrozumieniem. - Mam w dupie plotki, Steff - przewróciła oczami nie zważając na to, że jej starszy kuzyn mógł być przeczulony na "brzydkie słowa" padające z jej ust. Nieważne, w tej chwili traktowała go przede wszystkim jak kumpla. Byli tu razem w przyjacielskim gronie i jeszcze mniej niż zwykle przejmowała się doborem słów. A ten temat plotek zaczynał ją coraz bardziej denerwować, bo wracał jak bumerang. I teraz jeszcze Steffowi przyszło do głowy, że nie chce z nim zatańczyć z ich powodu! Co za nonsens!
- Chodzi o to, że nie lubię tańczyć (spore niedopowiedzenie), ale dzisiaj to nieważne, ok? Napijemy się, zatańczymy, a ja się postaram nie podeptać cię za bardzo. W porządku? - powiedziała dziarsko. Już olać tą jej nienawiść do tańczenia, serio, dużo ważniejsze w tej chwili było, żeby Steff wreszcie olał te przeklęte plotki i zaczął się bawić nie myśląc o tym kto o kim i jak myśli.
Była tak pochłonięta rozmową z kuzynem, że trochę straciła rachubę w tym co dzieje się wokół, ale na szczęście nie na tyle, żeby przeoczyć wyścigi. Mimo, że dała znać Steffowi, a nawet go pociągnęła, to szybko został w tyle. Za to, oczywiście, w mgnieniu oka pojawił się przy niej Jim i rzucił jakimś prowokującym tekścikiem. Sam więc był sobie winny, że niemal w tej samej chwili runął jak długi w piach (dzięki jej maleńkiej pomocy). Sama Lidka zaś odruchowo odskoczyła w bok unikając tym samym pociągnięcia w dół. Ha! Nie przeczuwała - ona wiedziała, że Jim będzie chciał jej się odpłacić pięknym za nadobne, ale nie tym razem. Nie. Tym. Razem. Zerknęła jeszcze przez ramię na kumpla czy się rusza w tym piachu (to znak, że żyje) i zaniosła się gromkim śmiechem zostawiając go w tyle jak i te resztki wianka Eve, który rozpadł się na dobre.
Do celu dobiegła jako jedna z pierwszych nawet się specjalnie nie zmachawszy i z zadowoleniem odwróciła się, żeby dopingować resztę do biegu, choć... nie wszyscy biegli. Część z nich chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z wyścigów pochłonięta towarzystwem. Cóż, co kto lubi.
Rozglądała się właśnie za tym obiecanym sobie przed tańcem alkoholem, kiedy jej spojrzenie spotkało się z czyimś znajomym, ale dawno niewidzianym.
- Anne! - wypaliła wciąż z lekkim niedowierzaniem, ale z poszerzającym się z każdą sekundą uśmiechem. Pewności, że wzrok jej nie myli, nabrała, kiedy przyjaciółka podniosła rękę i do niej pomachała. Liddy niemal natychmiast odwzajemniła gest, po czym puściła się pędem w jej kierunku. Dopadła do niej chwilę po Jimie i Neali i bez wahania, nie przejmując się kompletnie tym, że są w trakcie rozmowy, i wciąż z tym pędem, którego nabrała po drodze, wpadła na Anne prawie ją przewracając i uściskała serdecznie.
- Anne! Jesteś cała! - zawołała jednocześnie czując radość, ulgę i wzruszenie. Nie miały ze sobą kontaktu od jakiegoś czasu i choć Liddy zdarzało się szukać Anne i pytać o nią ludzi, to teraz poczuła, że może nie starała się wystarczająco, żeby dotrzeć do przyjaciółki.
- Tak się cieszę, że jesteś! - wyrzuciła z siebie wreszcie wypuszczając ją z objęć i odsuwając się o krok. Wtedy odezwał się Jim z tą swoją "teorią spiskową", więc Liddy spojrzała na niego i uśmiechnęła się równie szeroko co fałszywie słodko.
- Nie zasłaniaj się mną czy Nelą, po prostu pogódź się z porażką, Jimmy - odpowiedziała niewinnie i chyba chciała tak zwanie "zatrzepotać rzęsami", ale po prostu z uśmiechem zamrugała, jakby coś jej wpadło do oczu.
Zaraz jednak spojrzała z powrotem na Anne i zmarszczyła brwi słysząc jej pytanie czy to w porządku, żeby do nich dołączyła.
- Żartujesz sobie teraz, tak? - wypaliła. Czy to w porządku?! - Na Merlina, to bardziej niż w porządku! - wykrzyknęła radośnie podskakując w miejscu i uśmiechając się znów szeroko.
Właściwie dopiero kiedy dotarł do nich Steff i zwrócił uwagę na fryzurę Anne, Liddy dostrzegła tą zmianę.
- Włosy szybko odrastają - zapewniła przyjaciółkę, kiedy w jej głos wdarło się zwątpienie. - I nie przejmuj się ja też nie rzucałam wianka - dodała, po czym nachyliła się do niej i dodała konspiracyjnym szeptem: - Nawet nie umiem go upleść- a odsunąwszy się od niej puściła jej oko z rozbawionym uśmiechem.
Parsknęła śmiechem na słowa Marcela, który chwilę wcześniej pojawił się wraz z Aishą, i przytaknęła ochoczo na pytanie Celine, która razem z Finnem musiała przytańczyć w ich pobliże.
- Zdaje się, że miała być rozgotowana...? - podsunęła jeszcze w odpowiedzi na pytanie Anne, po czym jej uwagę skutecznie odwrócił Steff.
- Pijemy - TAK! - uśmiechnęła się celując w Steffa z dzbanem miodu czy piwa (wszystko jedno) palcami wskazującymi, po czym wesoło do niego doskoczyła, żeby przejąć naczynie.
- Anne, nie masz ochoty zatańczyć? Wtedy mogłabym wam wszystkim porobić zdjęcia w tańcu, to byłoby wspaniałe - rzuciła z rozmarzeniem, zerkając pytająco to na nią, to na Steffa. To tylko taki pomysł, który właśnie wpadł jej do głowy, a mógł być lekarstwem na wszystkie dzisiejsze problemy taneczno-wiankowe.
- W każdym razie: WZNOSZĘ TOAST! - uniosła nie tylko dzban, ale i głos, żeby zwrócić uwagę wszystkich na siebie. - Żebyśmy zawsze wracali - zerknęła na Jima, bo właśnie parafrazowała jego słowa - do przyjaciół - zakończyła patrząc już z uśmiechem na Anne i skłoniwszy się przed nią, pociągnęła trzy, może cztery solidne łyki z dzbana (od razu lepiej!). Następnie podała naczynie do stojącej obok Neali niemo proponując jej jak i pozostałym trunek.
tu się nie daję przewrócić Jimowi
1, 2, 3
I'll be there
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset