Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Zauważył rozczarowanie w oczach Arleen, oczywiście, że tak. Nie zareagował na to, chociaż mógłby. Najważniejsza była konsekwencja jaką zamierzał stosować bez względu na wszystko, zatem nie ugiął się pod naporem cielęcych, zawiedzionych oczu młodej kobiety i zamiast tego skierował chłodne spojrzenie na zimowy krajobraz za saniami. Tak, zaczęli powoli zwalniać. Lou wychylił się nieco poza rant pojazdu, żeby ocenić jak daleko znajdowali się od mety. Całkiem blisko.
- Tak, faktycznie - mruknął na odpowiedź lady Rowle, po czym westchnął ciężko. Rozmowa nie potoczyła się tak, jak tego pragnął, jednakże całkiem miło spędził czas. Z dala od nieprzyjemnych myśli. Poprawił futro leżące na nogach z zamiarem rozpoczęcia kolejnego wątku - i w tym momencie sanie stanęły, wszakże kulig dobiegł końca. - Dobrze, że obyło się bez niespodzianek - rzucił do córki wysiadając jako pierwszy. Tylko po to, żeby u dołu pojazdu podać dziewczynce dłoń, jaką pomógł jej wydostać się z iście królewskiej karocy. Później powrócili prosto do Beeston.
zt x2
A potem spłynął na nich tajemniczy złoty pył. Edgar poprawił się na swoim miejscu, czując jak dziesiątki słów cisną mu się na usta. Nawet nie poczekał aż Quentin skończy swój słowotok, za dużo miał w tej kwestii do powiedzenia. - Tak, za rzadko. Na wiosnę? Nie, Quentin, przecież to dopiero za rok! Lepiej zorganizować coś w lipcu, może śnieg zdąży stopnieć. Okropny ten śnieg, tak mokro i zimno. Wiem! Pojedźmy na wycieczkę do ciepłych krajów. Tam moglibyśmy zorganizować te zawody pływackie. Aldoro, a ty co o tym myślisz? Na co masz ochotę? Pewnie na konne wyścigi. Tak, założę się, że na konne wyścigi - zerknął na córkę, oczekując z zainteresowaniem na jej odpowiedź, ale kolejne słowa już pragnęły opuścić jego usta. - Gry? Myślisz o grach karcianych? W zasadzie dawno w nic nie graliśmy, moglibyśmy zorganizować coś w palarni - podoba mu się ten pomysł, a palarnia jest przecież idealnym miejscem na podobne wydarzenia.
kings and queens
'k10' : 1
- Ciepło? To dobre dla imigrantów - stwierdzam więc dość butnie, chyba trochę prowokując w tym momencie Edgara do dalszej dyskusji. Nie wiem dlaczego to sobie robię, skoro zupełnie nie mam ochoty na dłuższe przemowy. Śnieg sypie, wszyscy się na mnie patrzą i widzę to ich rozbawienie w spojrzeniu, co tylko bardziej mnie denerwuje. Krzyżuję ręce na piersi wkładając dłonie pod pachy usiłując nieco ogrzać skostniałe palce - wyglądam przy tym na niezwykle obrażonego. Nie jestem. No, może odrobinkę. Własna rodzina mogłaby mi bardziej wierzyć.
- Dziękuję Aldorko za twoją troskę, ale naprawdę nic mi nie jest - powtarzam więc uprzejmym tonem, znów próbując się uśmiechnąć. W połowie drogi daję za wygraną, z płuc wydobywa się tylko ciche westchnięcie. Pewnie na tym zakończyłby się temat już na cały kulig gdyby nie nagły atak elfa - pojawiającego się w zasadzie nie wiadomo skąd. Ledwie złoty pyłek dotyka mojej głowy, a ja już nie mogę się powstrzymać od mówienia. W mojej głowie jednak zastanawiam się dlaczego wygaduję takie brednie.
- Tak, masz rację, do wiosny jeszcze daleko. Ale teraz jest czerwiec, może niedługo znów się ociepli? Na piknik w sam raz. Dawno nie jadłem poza domem. Ciepłe kraje brzmią zbyt ekstremalnie. Właśnie, Aldora dobrze mówi, możemy się opalić. Nie chcę się opalić. Nie wiem nawet czy umiem się opalać. Nie będziemy się kąpać z parasolkami. Wolę już poczekać na ocieplenie tutaj. Zresztą słyszysz, lady Burke ma ochotę na wyścigi konne. Nie będziemy tam jeszcze koni wozić? Nie ufam obcym. Jeszcze się zerwie do galopu albo czegoś wystraszy i nieszczęście gotowe. Lepiej nie ryzykować i wziąć nasze konie. Albo aetonany od Carrowów. Ostatnio nie poszło mi z nimi najlepiej, ale może teraz się uda? I szpady, po co robić turniej w ciepłych krajach, tutaj lepiej. Aldoro, musisz niestety trochę jeszcze podrosnąć do takiego prawdziwego wierzchowca. Wtedy tata na pewno ci takiego kupi. A jak nie, to ja ci kupię. Porozmawiam z lady Inarą, ona na pewno wybierze dla ciebie coś odpowiedniego. Ale musisz wtedy grzecznie jeść, żeby rosnąć. W ogóle mam wrażenie, że za każdym razem jak cię widzę to jesteś coraz wyższa. Też to zauważyłeś Edgarze? - Dalej paplam i paplam i aż mi wewnętrznie wstyd za to, co właśnie ma tu miejsce.
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
'k10' : 9
- Nie wiem, Aldoro, jeszcze nie posiadasz takich umiejętności jeździeckich jak dorośli - chociaż jego zdaniem wykazywała w tym kierunku wyjątkowe zdolności; może by tak pewnego dnia odwiedzić Carrowów i spróbować swoich sił na aetonanach? Na pewno byłaby zachwycona. - Zastanowię się - wyjrzał przez niewielkie okno, zauważając jak większość sań ich pomału wyprzedza, pozostawiając za sobą jedynie ślady płóz. Poczuł jak opuszcza go chęć do rozmowy, jak ma ochotę jedynie siedzieć w ciszy i obserwować otaczającą ich przyrodę. Właśnie dlatego się zawiesił, odpowiadając na pytanie brata dopiero po krótkiej chwili. - Tak - oczywiście, że zauważył jak jego córka niewielkimi krokami zamienia się z małego dziecka w dziewczynkę. Obserwował te zmiany z mieszanką fascynacji i strachu - czas zdecydowanie za szybko płynął.
kings and queens
'k10' : 3
Prawda?
Smutek i zmieszanie, który pojawił się niespodziewanie - zapewne jako naturalna reakcja na mój chłód - wytrąciły mnie z dobrego humoru. Nie chciałem wprawić Wright w zakłopotanie, chociaż cała ta sytuacja była jednym wielkim kłopotem - zdaje się, że bardziej dla niej. I skrupulatnie próbowała pociągnąć mnie za sobą na dno. Czy naprawdę byłem aż tak niereprezentacyjny?
No dobra. Rozumiałem ją. Przynajmniej częściowo. Myślę, że nawet buddyjscy mnisi, których spotkałem podczas swoich wojaży, w głębokiej medytacji nie byli w stanie do końca pojąć fenomenu kobiety. Zostawało mi przystosowywanie się. Farbowanie futra.
- Czego jeszcze nie robi się, zgodnie z twoimi kodeksami? Nie uśmiecha się do koleżanek? Nie tańczy z ładnymi dziewczynami? - Moje oblicze złagodniało, a Hankowe zażenowanie starałem się obrócić w żart. Zignorowałem temat Seliny, nie chciałem go roztrząsać. Nie w tej chwili, kiedy po raz pierwszy od dłuższego czasu zaplanowałem sobie wieczór bez niej, uporczywie krzątającej się po mojej głowie. - Możesz zagrać tę kartę na swoją korzyść. - Ciągnąłem temat Hankowego wybranka serca. Ja, Frederick Fox, doradca matrymonialny. Może powinienem się dorobić własnej kolumny w Czarownicy? - Pokazać mu, że dobrze się bawisz. Może nawet wzbudzisz w nim ździebełko zazdrości? - Naprawdę zależało mi, żeby odciągnąc jej myśli od negatywnych skojarzeń i przenieść skupienie na coś, co wywoływało pozytywne emocje. Zwykle radziłem sobie z tym całkiem nieźle, ale Hanka była twardym zawodnikiem. Obserwowałem jej nerwowe gesty, chęć ucieczki i zapadnięcia się pod ziemię. Czułem się temu winny - i być może dlatego nie potrafiłem po prostu tego porzucić. - Nadal możemy zrealizować twój plan i upić się winem. - Co z tego, że żadnego nie mieliśmy, skoro problem po chwili rozwiązał się sam. - W takim razie słonie muszą być pełnymi wdzięku zwierzętami. - Skwitowałem jej docinkę, wieńcząc wypowiedź impertmenckim uśmiechem. Wino, które zmaterializowało się za sprawą nie-tak-do-końca-tajemniczego-nieznajomego zdawało się w końcu przełamać lody. Zdążyłem jedynie rzucić krótkie dziękujemy, ale w kościach czułem, że miałem u mężczyzny dług do spłacenia. - Z tym olejem to akurat był dobry uczynek, komuś akurat się skończył, a jak wiesz, ja zawsze służę pomocą. No dobrze, Hannah. Zrobimy tak jak chcesz. - Nie zamierzałem walczyć - nie w chwili, gdy Wright w końcu zdawał poprawić się humor. Znalazła się na pewnym, przyjacielskim gruncie, tak?
Tym razem kąśliwą uwagę zachowałem dla siebie. Wystarczyło mi nieporozumień jak na jeden wieczór.
zt?
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
- Co to jest - zaczęła, otwierając usteczka - ostrożnie; nie wypadało przecież robić błędów w mądrych słowach. Mądrzy czarodzieje używali słów mądrych, a ona przecież była mądra - imikranci? - szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w Quentina, po jego tonie przekonana, że to dobrze, że wolała chłodne klimaty - że nie była imikrantką. A potem na ojca, bo ten powtórzył jego słowa. Pokiwała głową z troską, rada, że wujowi nic nie groziło - choć późniejszy potok słów, jaki wydobył się z jego ust, nakazał jej zwątpić również w te słowa. Przekrzywiła lekko głowę, przyglądając się mu - jak tęczy. Po chwili zaczęła kiwać ze zrozumieniem głową, zapewniając ojca, że zgadzała się z każdym słowem wypowiedzianym przez wuja. Za ciepło nie było dobrze, a bez nadziei na własnego konia to już w ogóle nie było dobrze.
- Jestem już wysoka jak babcia Asa? - wbiła się w ten potok, z trudem, ale i z nadzieją; pradawna Asa na pewno była wysoka - jak wszystkie bohaterki - a ona bardzo chciała iść w jej ślady. Wtem jednak z tego zamyślenia w trans wprowadziła ją wizja roztaczana przez ojca: oczyma wyboraźni to widziała, Edgara, bohatera, z czołem zroszonym potem, stojącego na tle wielkiego pustynnego słońca, takiego, jakiego wiedziała w jednej z wielu ksiąg opowiadającej historie Tysiąca i Jednej Nocy. Na swoich wyprawach musiał być jak Sindbad. Dzielny, nieustraszony i zawsze zwycięski.
- Och, tak! - rzuciła zatem prędko, jak na dziecko - a może jak na kobietę - przystało nie przywiązując nadto wagi do wcześniej wypowiedzianego zdania. Zważyła wszak wszelkie za i przeciw, skoro ojciec mówił, że przed opalenizną dało się ochronić, mama nie powinna być zła. - Możemy tam kiedyś pojechać wszyscy? Wujku, nie daj się prosić! - Co by to była za wyprawa bez dosłownie wszystkich; zamek Durham obfitował w wyjątkowe osobistości, pośród których z każdą odczuwała specyficzną więź. Rodzinną - i bliską, niezależnie od zewnętrznego chłodu tej relacji.
Słysząc, że nie dorównuje dorosłym, nieco sposępiała - przecież dopiero co mówili, że była wysoka. Więc skoro była już wysoka, to była też dorosła. Naprawdę musiała jeszcze czekać? Czekała już przecież w i e k i. Nie zamierzała jednak bombardować ojca kolejnymi prośbami, wiedząc, że nic to nie da: jego zdanie przeważnie było ostateczne. Wtem jednak - jakby na życzenie - konie zerwały się w pęd; w pierwszej chwili Aldora się wystraszyła - zjechała po siedzeniu wprost na ojca, wpadając na jego ramię, przytrzymując się go mocno dłońmi owleczonymi w czarne rękawiczki, by nie spaść z siedzenia i unosząc ku niemu spojrzenie - przepraszająco. Zaraz jednak obejrzała się przez drobne ramię na szybę, a jej twarz rozjaśnił uśmiech - najpiękniejsze konie to były te w galopie, wolne i nieskrępowane jak duchy, które uwielbiała.
Ostatnio zmieniony przez Aldora Burke dnia 12.05.19 23:17, w całości zmieniany 1 raz
'k10' : 9
– Prawie, jeszcze trochę ci brakuje – odparł, jakimś cudem usłyszawszy głos córki w potoku swoich własnych słów przemieszanych ze słowami Quentina; chyba nigdy nie byli tak rozmowni jak dzisiaj, ale Edgar nie podejrzewał, że może to być spowodowane jakąś magią otoczenia, chociaż może powinien, w jego oczach Prewettowie byli nieobliczalni. Musiał jednak przyznać, że zorganizowali kulig w przyjemnych okolicznościach przyrody – w Durham trudniej byłoby znaleźć równie urokliwe miejsce, większość ich hrabstwa porastały gęste lasy.
– Nie martw się, Aldoro, najwyżej pojedziemy bez niego – odparł, zerkając na Quentina z ciekawością. Znał go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że taka podróż do dalekiego (i egzotycznego!) kraju nie sprawiłaby mu wielkiej radości, to Edgar był w tej rodzinie powsinogą. I naprawdę myślał, że podróż z rodziną do Egiptu byłaby możliwa, Shafiqowie powinni ich ugościć w swoim rodowym pałacu, tak jak robili to parę lat temu, podczas jego pierwszych podróży.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero skręt sań, nieco ostrzejszy niż wcześniej, co mogło świadczyć tylko o tym, że zawracają. Spojrzał na siostrę, która zdawała się bardziej małomówna niż zazwyczaj – czyżby coś ją gryzło? Brat też zamilkł, a Aldora zdawała się dostosować do tej milczącej atmosfery, tak typowej dla Burków. Nie zostali dłużej w Dorset. Kiedy tylko sanie się zatrzymały, a oni stanęli na zmarzniętej ziemi, teleportowali się z powrotem do Durham.
zt
08.12.2017 - 01.01.2021
Wynonna, Quentin (*)
kings and queens
Steffen przebierał łapkami po śliskich kamieniach, słuchając huku morza. W szczurzej postaci słyszane z oddali fale wydawały się jeszcze bardziej majestatyczne i głośniejsze niż dla ludzkich uszu. Zmrużył oczka, przez moment wyobrażając sobie pokrewieństwo ze swoją przybraną, szczurzą rodziną. Pokolenia spędzone na statkach, wiatr zwiastujący sztorm, podskórne przeczucie sztormu. Teraz nie czuł sztormu. Jak na ludzkie oko, morze było pewnie spokojne. Tylko dla szczurów huczało.
Aż przez ten hałas przebił się pisk.
Nowy kolega!
Zostawił dziś Pimpusia w domu, więc przemierzał Dorset samotnie. Powinien już pewnie zmienić się w człowieka i wracać do Doliny Godryka, ale nie chciało mu się. Przez chmury przebijały się nieśmiałe promienie słońca, niedługo Anglia pogrąży się w szarości. Chciał pobyć na plaży jeszcze trochę i poznać nowego kolegę.
Przydreptał do nieznajomego szczura, znalazł go na jednym z kamieni. Obok siedziała jakaś dziewczyna, patrząc w morze. Wydawała się nie zwracać na nich uwagi.
-Pipipi! - czołem!
-Pipipi! - to twoja plaża?
-Pipipii! Pipipi Spipipffpipi! - nie, ja tylko na chwilę! To twoja plaża? Ja jestem Steff!
-Pipipi! - nie, moja jest torba mojej Ani!
Zanim nieznajomy szczur zdążył mu się przedstawić, oba gryzonie dały nura pod kamień. Powiał zimny wiatr, a oni uciekli instynktownie, chcąc ochronić grzbiety przed chłodem.
A przynajmniej, tak zrobił nieznajomy. Steff też chciał dać dyla z kamienia, ale nagle... znalazł się w powietrzu.
W ludzkiej dłoni.
-Piiip? - hola, proszę mnie nie dotykać, nie jestem pani szczurem! -Pipipipip! - on jest tak!
-PIIP! - ej, wynocha od mojej torby! - pisnął z oburzeniem nieznajomy, ale morska fala zagłuszyła jego protest.
Staff, wiercąc się niespokojnie, nie zdołał wyrwać się z ludzkich dłoni. I nagle trafił do ciemnej, ciepłej torby. Torba uniosła się i zaczęli się oddalać, od morza, od prawowitego właściciela tego domku.
-PIPIPIPIPIPIPI! PIPIPIPIPIPIP! - HALO, PROSZĘ MNIE WYPUŚCIĆ!
Nie mógł się przemienić, nie teraz. Musiał poczekać aż odstawi go na ziemię, aż uda mu się uciec z tej torby. Rozwaliłby ją przemianą, a to przecież czyiś dom!
little spy
Kiedyś widywała morze częściej, piach częściej przesypywał się przez bose palce stóp, fale częściej łaskotały kostki a bryza rozwiewała wolne pasma włosów.
Teraz został tylko szum.
Szum, chłód, zwiastun jesieni w piętrzących się gdzieś w tle falach, które znikały pod kolejnym naporem, nie docierając do brzegu; woda ledwie muskała wysuniętymi ramionami piach, wilgotny i ciężki, pociemniały.
Naciągnęła dół swetra na własne kolana; te prędzej podciągnęła pod brodę, kuląc się w sobie i próbując wykrzesać choć odrobinę ciepła, choć wietrzysko znad wody skutecznie rozbijało jakiekolwiek ochłapy ukojenia.
Nieważne.
Wolała patrzeć; patrzeć i myśleć, planować – co robić dalej? Gdzie iść? Gdzie była, a gdzie musiała jeszcze postawić stopę? I czy to wszystko miało jeszcze sens; jakikolwiek, gdziekolwiek?
Rozchylona torba spoczywała gdzieś z boku, między skalną wysepką przypadkowych wzniesień; na jednym z nich leżał otwarty dziennik, nieopodal ogryzek jabłka; po zjedzeniu naskrobała resztką węgielka na pożółkłym pergaminie kilka wskazówek – dla samej siebie, od samej siebie. Bezsensu. Ale tylko to potrafiło uporządkować zamiary i kotłujące myśli. Nadać ton, wyznaczyć ścieżkę.
Przypomnieć, że nie może się zatrzymywać.
Wraz z kolejnym podmuchem wstała gwałtownie. Otrzepując uda z resztek mokrego piasku poderwała się na wyprostowane nogi, zaraz potem wrzucając do rozchylonej torby wyciągnięte przedmioty; wśród ciężkich okładek i miękkich ubrań, przedmiotów codziennego użytku i głupich, sentymentalnych pamiątek, w odmętach potraktowanego zaklęciem zmniejszająco-zwiększającym ekwipunku, miejsce znalazł także szczur.
Pan szczur, kompan, przylepa, przypadkowe zwierzątko.
Był z nią od jakiegoś czasu, chyba długiego, choć nie potrafiła dokładnie określić, kiedy tak naprawdę się przypałętał.
Musnęła palcami poszarzałe futerko i wsunęła zwierzątko do środka, zaraz potem przykrywając torbę skórzaną klapką.
Stopy zapadały się w wilgotnym piachu, spowalniały krok i przewodziły dreszcz pnący się szybko w górę ciała. Dopiero gdy piasek począł ustępować wysokiej trawie i resztkom mchu, gdzieś na krańcowych częściach plaży, otrzepała stopy i wsunęła na nie trzewiki.
Wciąż nieświadoma swoistej, zwierzęcej tragedii.
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
-PPIPIPIPIPIPIPI!!!! - halo proszę panienki, nie jestem szczurem! Proszę mnie odstawić!
Na próżno! Oddalali się coraz szybciej, aż zakręciło mu się w głowie! Czy tak czuł się Pimpuś w jego kieszeni? Nie, na pewno nie, on sam musiał chodzić bardziej... prosto. To ta dziewczyna tak się gibała i kiwała, torba obijała się o biodro, Steffenowi było niedobrze, było ciemno i nie mógł sięgnąć tej cholernej klapy. Pozostało mu czekać i piszczeć bezradnie.
Aż wreszcie...
...torba przestała się na moment chybotać i znalazła się na ziemi.
Szczur wyskoczył z torby niczym strzała.
-PIPIPIPIPIPIPIP!!!! - no wreszcie, daleko zaszliśmy?! On tam został!
Ach, tak. Nie rozumiała go.
Przemienił się w człowieka, trudno, pieprzyć sekrety. Straszne czasy wymagały strasznych rozwiązań, na przykład zdradzania się ze swoją animagią przed nieznajomymi dziewczynami. Niegdyś wiedzieli o nim tylko Marcel i James, teraz wiedział cały Zakon.
-No wreszcie, daleko zaszliśmy? Jak mogłaś go tam zostawić?! - wysapał od razu, spoglądając na blondyneczkę niczym szaleniec. Nie odczekał nawet, aż trochę ochłonie, bo chyba nie spodziewała się jakiegoś chłopaka wyskakującego ze swojej torebki.
-Twojego szczura! Szczurzycę? Pomyliłaś nas!!! - uściślił przytomnie, na wypadek gdyby nie rozumiała skali dramatu. -Musimy po niego wrócić! Ją? Jak się wabi? Ja jestem Steffen! - dodał na jednym wydechu, bo nie było czasu do stracenia. Pimpuś już raz się zgubił, Steffen wiedział, jakie szczury robią się wtedy spanikowane i obrażalskie. Normalnie jak koty, ale nie wiedział, czy koty są obrażalskie, bo tak się składa, że nienawidził kotów, kugucharów i wszystkich kotowatych.
Rozejrzał się, usiłując ocenić jak daleko zdołali zajść. Czas inaczej mija w postaci szczura. Merlinie, chyba jeszcze zdążą wrócić na tą plażę?!
little spy
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset