Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Uczucia są słabością, wiem to od zawsze. W tej wierze mnie wychowano, w tej wierze wzrastałem, tą wiarą się dzieliłem z innymi i tą wiarę testowałem bez końca - oczywiście nie na sobie, a pozornie interesujących obiektach, które z absurdalną wręcz łatwością odrzucały logikę działań i dawały się wkręcić w trybiki bezlitosnej maszyny wykorzystaj-i-wyrzuć. Uczucia są słabością, którą uwielbiam wykorzystywać i obserwować, jak wielki wpływ mam na daną osobę, jaką mam nad nią władzę. Świat dosłownie płonie od mojego gniewu, gdy sytuacja obraca się przeciwko mnie. Jesteś wyjątkiem, którego nienawidzę, Heleno. Rysą na idealnej powierzchni mojej integralności. Może dlatego nie nazywałem Cię swoją żoną od naprawdę długiego czasu. Słowo to zaczęło smakować w moim ustach jak popiół.
- Dbam o to, byś nie narzekała na nudę ani monotonię. Powinnaś się cieszyć. - kpię sobie otwarcie, bo już tylko to mi pozostaje. Przed chwilą miałem jeszcze lat dziewiętnaście i migotały mi w pamięci wyznania na tarasie, teraz już jednak ponownie mam lat dwadzieścia trzy i czuję gorycz wszystkich doświadczeń, które zgromadziłem od czasów zakończenia szkoły. Na liście najżarliwszych rozczarowań plasujesz się dość wysoko, rzekłbym nawet, że przysługuje Ci zaszczytne miejsce w ścisłej czołówce. I nie muszę chyba mówić, że to Twoja wina.
Ignoruję Twoje wspominanie o Proroku, ignoruję Twoje próby stworzenia dystansu pomiędzy nami, ignoruję właściwie wszystko i wszystkich, chcąc tylko dalej tkwić w tej bańce oderwanej od rzeczywistości, z której wyszliśmy rankiem. To był błąd, trzeba było nie wychylać nosa poza nią.
- Z Twojej naiwności? Nie schlebiaj sobie, jesteś najbardziej przebiegłą i wyrachowaną kobietą, jaką znam. - śmieję się bez cienia wesołości, ponuro i gardłowo, a spojrzeniem wciąż wypalam w Tobie dziurę. Moje życie byłoby o niebo łatwiejsze, gdybyś pod wpływem tego spojrzenia uginała się tak jak inne. - Każąc? Podpisywałaś je dobrowolnie bez mrugnięcia okiem, chyba ledwie się powstrzymywałaś od klaśnięcia w dłonie z uciechy, gdy wypłynął temat. Ja ostrzegałem, że takie są plany mojej rodziny, a nie podsuwałem papiery, dopóki tego nie chciałaś. - prostuję wszystko, wprost nie mogąc uwierzyć w to, jak dramatycznie wypaczasz wydarzenia, przy których przecież byłem obecny, nie wmówisz mi więc, że było inaczej.
- Och wydało się, jedyne, o czym marzyłem przez całe życie to upokorzenie Ciebie. - szydzę dalej, bo w głowie mi się nie mieści absurdalność Twoich oskarżeń. Dalej, powiedz jeszcze kilka zdań więcej. Zraź mnie do siebie całkowicie, może przyniesie to lepszy skutek w zrywaniu naszego romansu niż próba przesycenia się. Powiedz jeszcze trochę, wyzywam Cię.
Już nie chcę stać tuż przy Tobie i pochylając się nad Twoim uchem, sączyć do niego jad. Odsuwam się o krok i czubek mojego buta natrafia na coś o fakturze odmiennej od muszelek, którą niezliczoną ilość już rozdeptałem bezpowrotnie na wybrzeżu. Schylam się i podnoszę całkiem okazały bursztyn, ale to znalezisko nie napawa mnie żadnymi emocjami.
- Proszę. Skoro już mamy ten pieprzony bursztyn, możemy bez żalu iść dalej gardzić miłością, której brakuje w tej zepsutej warstwie społecznej, do której tak bardzo pragniesz zaproszenia. - oznajmiam, nie łagodząc tonu ani na chwilę i wciskam Ci bursztyn w dłoń, a potem otrzepuję dłonie gniewnie i cofam się o kolejny krok. Chodź ze mną, jeśli chcesz - nie, jeśli nie chcesz. Jesteś już wystarczająco dorosła, by podejmować samodzielne wybory i nie obarczać mnie za nie odpowiedzialnością.
chyba zt x 2? nie wiem!
let not light see my black and deep desires.
Gdy byłam mała, zastanawiałam się, czy można użyć zmieniacza czasu, by odwrócić bieg wydarzeń. Zróbmy to, Perseuszu. Cofnijmy się do dzisiejszego poranka, do chwili gdy tak czule mnie całowałeś. Porozmawiajmy raz jeszcze, ale innym tonem. Zostańmy w naszej bańce, bądźmy znowu nierozsądnymi dziećmi. Albo kręćmy nim do znudzenia, może uda nam się nie dopuścić do tego, co od lat maluje się skazą na naszej przyjaźni. Zróbmy to, Perseuszu. Cofnijmy wszystko. Bądźmy szczęśliwi, zapomnijmy o złości. Ale to już się nie stanie, prawda?
- Twoje słowa są jak miód na moje uszy - odpowiadam z zadartą do góry głową, dobrze wiesz, że takimi słowami nie wywrzesz na mnie żadnego wrażenia. Do tego zawsze dążyłam, Perseuszu. By wyzbyć się resztek słabości. A Ty? Jedynie mi schlebiasz. - Dobrowolnie? Chyba sobie ze mnie stroisz żarty, Avery. Nigdy nie chciałam unieważniać naszego małżeństwa, skoro powiedziałam tak, to coś dla mnie znaczyło. Ale Ty zjawiłeś się z podkulonym ogonem, oświadczając mi, że Twoi rodzice nie życzą sobie tego, więc wolałam zachować resztki dumy i spełnić Twoją prośbę, niż trzymać Cię przy sobie na siłę - czy już zauważyłeś, że przez te wszystkie lata żyliśmy jednym, wielkim nieporozumieniem? W mojej głowie powoli zaczyna świtać ta myśl, jednak krew wciąż wrze mi w żyłach i nie jestem w stanie uświadomić sobie, że mogłabym być wciąż Twoja.
- W takim razie gratulacje, możesz dołączyć mnie do swojej pieprzonej kolekcji, bo nigdy w życiu nie czułam się równie upokorzona - i mój głos przesycony jest kpiną, choć musiałbyś być głuchy, by nie słyszeć, co kryje się za nim. Zraniłeś mnie, Perseuszu. Nie sądziłam, że kiedykolwiek komuś się to uda, ale Ty przekroczyłeś granice nieprzekraczalności. Zaciskam dłonie w pięści, może oboje tego właśnie potrzebowaliśmy, by pójść dalej ze swoim życiem.
Naprawdę tak o mnie myślisz? Że robię wszystko, by awansować społecznie? Że to jedyny powód, dla którego zostałam Twoją żoną? Masz rację, może nigdy nie było dla nas wspólnej przyszłości.
- Miłej zabawy, Avery - odpowiadam, obracając w palcach bursztyn. Czy nie chciałeś być dzisiaj romantyczny, obdarzyć mnie czułym gestem? Dlaczego więc czuję się, jak gdybyś wymierzył mi właśnie kolejny policzek?
Wybacz, nie pójdę z Tobą. Odwracam się na pięcie i ruszam w przeciwnym kierunku. Niczym się nie martw, znajdę sobie równie ciekawe towarzystwo.
//teraz ztx2
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
Doszli aż na plażę. Po jego występie w szortach na otwarciu starał się nie wzbudzać zbytniego zainteresowania swoją osobą, ponieważ bał się, że "Czarownicy" może nie starczyć stron w następnym wydaniu, jeśli jeszcze dopuści się jakichś przewinień towarzyskich. Jako jednak, że nikt nie wiedział jeszcze o jego zaręczynach z Allison, mógł bez przeszkód przejść się z Lyrą.
- Szybko mi uciekłaś tam na wejściu - powiedział, zerkając na rudowłosą dziewczynę podążającą u jego boku. - Nawet nie wiem, czy byłaś tam jeszcze, gdy podeszła do mnie panna Avery - dodał, niby od niechcenia, a naprawdę chciał wybadać grunt, ile Weasleyówna usłyszała z jego rozmowy z przyszłą panią Selwyn.
Rozpiął drugi guzik w swojej smoliście czarnej koszuli, po czym wcisnął ręce do kieszeni śnieżnobiałych spodni. Morze szumiało, ostatnie mewy unoszące się w przestworzach pokrzykiwały, a kamienie chrzęściły pod butami. Pogoda naprawdę dopisywała na początku sierpnia.
Ale teraz, skoro nie wyglądał na zaabsorbowanego innymi zobowiązaniami, bardzo chętnie zgodziła się na propozycję towarzyszenia mu. Szli przez obszar festiwalu, mijając grupki czarodziejów pogrążonych w rozmowach lub także zażywających rozrywek w te ciepłe, letnie dni. Dochodził już wieczór; słońce właśnie zachodziło, a niebo ciemniało; nad horyzontem zaczerwienione, wyżej przybierające barwę łososiową przechodzącą coraz wyżej w szarość i błękit, by po wschodniej stronie nieba stać się ciemnoniebieskim. Idealna pora na spacer, tym bardziej, że nie było już tak gorąco, jak w ciągu dnia. Oddychała świeżym, rześkim powietrzem, w pobliżu ognisk zmąconego gryzącą wonią dymu. Jednak szybko odeszli z tamtego miejsca, kierując się bardziej w stronę wybrzeża, gdzie było znacznie spokojniej.
Nic dziwnego, że Lyra obecnie wyglądała lepiej. Oczywiście, wciąż była blada i drobna; po wypadku mocno straciła na formie i wadze, i choć przez ostatni rok jej stan znacznie się poprawił (nie wyglądała już jak wieszak z poszarzałą skórą i potarganymi włosami, jak w okresie leżenia w Mungu), to nadal nie była w pełni uleczona. Nawet teraz w wewnętrznej kieszeni miała mały, zabezpieczony zaklęciem nietłukącym mały flakonik z kolejną dawką eliksiru, który musiała codziennie zażywać, by nie czuć i tak już znacznie mniejszych, ale wciąż niezbyt przyjemnych skutków poklątwowych.
Zauważyła jego spojrzenie, lustrujące jej drobną sylwetkę odzianą dziś w jasną, błękitną sukienkę, choć wiedziała, że nie chodziło mu o nic niestosownego, a po prostu chciał się upewnić co do jej samopoczucia. Zwłaszcza po tym ostatnim spotkaniu w lipcu, kiedy po rzuceniu na nią zaklęć sprawdzających, tak szybko spłoszył się i wyszedł... Właśnie, musi zapytać go o to, dlaczego tak zareagował i jakie wnioski wysnuł, bo wciąż ją to nurtowało, a wczoraj, podczas tej szybkiej, przelotnej wymiany zdań na otwarciu nie miała okazji nawiązać do poprzedniego spotkania. Ale to za chwilę, najpierw musiała zebrać się w sobie, zanim poruszy ten nieprzyjemny temat. Może tak naprawdę bała się tego, co mogła usłyszeć i wolała skupić się na przyjemnym, niezmąconym żadnymi niepokojami spacerze?
Dotarli do brzegu. Także Lyra zdjęła swoje buty i zostawiła je w krzakach, po czym spontanicznie pobiegła w kierunku wody, mocząc w niej nogi i śmiejąc się cichutko, podczas gdy jej włosy zaczęły szybko zmieniać kolory, manifestując jej pozytywne emocje. Wciąż nie zatraciła pewnej dziecięcej części swojej natury.
Po chwili jednak znowu zmieniła ich kolor na rudy i dołączyła do Alexa, szła z nim wzdłuż brzegu, a chłodna, morska woda obmywała jej kostki. To było bardzo przyjemne uczucie.
- Wydaje mi się, że nie. Widziałam tylko, że zaczepiła cię Elizabeth, a później jakaś inna kobieta. – Nie znała panny Avery, więc nie wiedziała, że to ona, i szczęśliwie nie słyszała też jej uwag na temat swojej rodziny. – Nie chciałam wam przeszkadzać, bo wydawało mi się, że się znacie, więc sobie poszłam.
Wzruszyła lekko ramionami, czując, jak mokry piasek uginał się pod jej bosymi stopami.
- Bardzo mi się tutaj podoba. Piękne miejsce. Ten zachód słońca jest naprawdę... bajkowy. – Spojrzała w kierunku słońca, które barwiło morską wodę na czerwono. W swoim młodym życiu praktycznie nie widywała morza, bo dzieciństwo i wakacje spędzała w rodzinnym domu, a rok szkolny w Hogwarcie. Teraz jednak mogła to nadrobić. – Mam nadzieję, że dobrze bawisz się na festiwalu? Jak minął ci wczorajszy i dzisiejszy dzień, zanim się spotkaliśmy?
Przygryzła leciutko wargę. Ona sama bawiła się całkiem nieźle, krążąc po festiwalu, od czasu do czasu z kimś rozmawiając i poszukując artystycznych inspiracji. W swoim szkicowniku miała już kilka szkiców, które po powrocie do domu staną się dla niej inspiracją do namalowania kilku nowych pejzaży.
Wciąż jeszcze nie pytała o poprzednie spotkanie.
Deimos odprowadził nas do namiotu, lecz nie spędzamy tam zbyt dużej ilości czasu. Pomimo że wnętrze jest przestronne, obfitujące we wszystkie luksusy, proponuję ci dalszy spacer, tym razem tam, gdzie na pewno nie natkniemy się na Carrowa. Wieczór jest pogodny i ciepły, nic nie zwiastuje deszczu – może to zasługa jakiejś silnej magii, a może po prostu tegoroczne lato zalicza się do tych niezwykle urokliwych? Zdajesz się zbyt pobudzona, by usiedzieć w miejscu o czterech ścianach, nawet jeśli stworzone są tylko z materiału, wzmocnionego wieloma zaklęciami. Temat ślubu chcę jakby wypchnąć z twojej głowy, a może także i mojej własnej, wszak to nasze wspólne przekleństwo, choć nie jest w tym nic zabawnego, śmiać mi się chce, że to wszystko nałożyło się w tym samym czasie. Może śmiech, nawet ten stanowiący rozpaczliwe wołanie o pomoc, jest naszą ostatnią deską ratunku, gwarantującą nam dystans do całej tej sytuacji, świeże spojrzenie i może jakieś pierwszorzędne pomysły? Wobec tego plotę dwa po trzy, zgrabnie wymijam tematy ślubów, arystokratycznych bankietów i przyszłych mężów. Mówię o przyjaciołach, o Egipcie, zachwycam się festiwalem, choć gdy o tym myślę, od razu przed moimi oczyma staje postać Selwyna, który jakimś magicznym sposobem dostał się głęboko w moje myśli. Podnoszę co piękniejsze muszle i kamyki, wkładając je do chusty, którą ściągnęłam z szyi, tworząc prowizoryczny koszyk na bogactwa wyrzucone przez morskie fale. Ciemność podczas przechadzki rozjaśnia nam tylko niewielki słoik z wyczarowanymi ognikami, który zabrałam z namiotu. Być może udało mi się odgonić twoje myśli, od ciężkich tematów, może w tym jestem choć trochę lepsza niż w udzielaniu ci wsparcia. Wiem, pewnie masz do mnie cichy żal, że nie pomogłam ci do końca tak jak powinnam z Carrowem. Miałam być dla ciebie oparciem, powinnam postawić się marnemu koniuszemu, a nie udawać, że jeszcze popieram wasz związek. Chyba nie jestem zbyt dobra w tym wszystkim, może to przez to, że ciężko znaleźć mi jakieś, nawet najmniejsze światełko w tunelu. Jak mogłabym ci pomóc, skoro nie potrafię się uwolnić nawet od swojego brzemienia?
W końcu milknę i trochę markotnieję, nie za bardzo wiedząc, co mogę ci jeszcze powiedzieć. Temat ślubu znów zalągł się w mojej głowie niczym jakaś wredna odmiana groszopryszczki.
- Abraxas wyjechał, tak? - pytam w końcu, czując nieprzyjemny smak w jamie ustnej. Nie rozumiem, czemu on ci nie pomoże. Nie znam zbyt dobrze swojego kuzyna, choć bliżej mi wiekiem do niego niż tobie do mnie. Może to jakaś damska solidarność, a może po prostu zawsze traktowałam cię jak dużo młodszą siostrę, o którą trzeba dbać, zapalać w niej pasję. Jest przecież twoim bratem, to w nim powinnaś szukać wsparcia w podjętej przez rodziców decyzji. Nie zmienia to jednak faktu, że jasnowłosy mężczyzna pozostaje mi całkowicie obcy, jakbyśmy nie byli bliską rodziną, a tylko obcymi, widującymi się przypadkiem podczas rodzinnych uroczystości. Nawet nie wiem, na jakie grząskie pole wkraczam, gdy rozpoczynam z tobą ten temat.
Przypomina trochę lalkę. Zgadza się na wszystko, co proponuje Allison, choć jej słowa tak naprawdę do niej nie dochodzą. Uśmiecha się, potakuje i nawet jest wstanie wydusić z siebie kilka dłuższych odpowiedzi, choć zaraz zapomina, o czym była mowa. Czasami przychodzi jej do głowy, że zachowuje się samolubnie. Przecież Allison się stara i jako jedyna naprawdę chce jej pomóc a ona traktuje w taki sposób. Wówczas stara się słuchać, wrzuca nawet do jej chusty kolorowe muszle, które zbiera spod własnych stóp. Ale wówczas widzi twarz Deimosa i słyszy jego głos. Własne interesy, strach o własną przyszłość przyćmiewają wszystko inne i Meg znów pogrąża się we własnym świecie. Do pionu sprowadziło ją imię brata. Zatrzymała się na kilka sekund mimowolnie prostując się napinając mięśnie. Zdrajca - krzyczą jej myśli. Próbują się wydostać na zewnątrz, ale wówczas Meg mocno gryzie się w język. Stara się uśmiechnąć, choć nawet w otaczającym je pół mroku można było dostrzec, jak marny efekt to dało.
- Tak, tak - odezwała się po praz pierwszy od dłuższej chwili. - wygląda na to, że klimat wyspy nie służy większości Malfoyom. - stwierdziła na wpół żartując, na wpół mówiąc poważnie. W końcu coś w tym mogło być biorąc pod uwagę typ urody rodu Malfoyów. Znów zamilkła na chwilę, kucając, by zamoczyć opuszki palców w zimnej wodzie. -Co Soren myśli o twoich zaręczynach? - spytała w końcu. Może to było głupie pytanie. W końcu od dawna było jej wiadome, że bliźniaki Avery dzielą jedno serce i jeden umysł. Z drugiej strony chciała to wiedzieć. Nie przejmowała się nawet tym, że porusza temat tak niewygodny dla nich obu i niweluje wszystkie starania Allison, by omijać go szerokim łukiem. Megara potrzebowała wiedzieć, że ktoś wspiera Allison, że przynajmniej ona nie została z tym wszystkim sama. - Po prostu dawno z nim nie rozmawiałam- nawet mając okazję, z pewnością nie poruszyłaby tego tematu w rozmowie z kuzynem, ale jakoś musiała wytłumaczyć swoje pytanie. - Jemu też już kogoś znaleziono? Jeśli nie to jest to bardzo niesprawiedliwe. - Zaśmiała się cicho. Chciałaby to wszystko brzmiało jak żart, nic nie znacząca anegdota. Oczywiście efekt był marny. Z Megary powoli zacząć wychodzić cały jad, jaki dusiła w sobie przez ostatnie tygodnie.
- Nie chcę go tym przytłaczać.. Ale on przecież wie... Jest zawsze w mojej głowie, a... A po raz pierwszy chciałabym zostać sama... Na dość przeze mnie cierpiał – mówię w końcu, wiedząc, że cierpień będzie jeszcze co nie miara, nieważne, co próbowałabym robić. Wpatruję się pustym wzrokiem w linię horyzontu, a raczej tam gdzie powinna ona się znajdować - ciemność wydaje się wszechobecna, łącząca nadzwyczajnie spokojne może z czarnym niebem, przyozdobionym całymi zbiorami gwiazd. Może wypatruję jednej z tych spadających, wszak mnóstwo ich pozostawia chwilowe smugi na firmamencie, ponoć mające moc spełniania życzeń. Moje są proste, nie śmiem mieć wygórowanych wymagań; wyrwanie siebie i swoich bliskich z tego koszmaru wydaje się czymś czego pragnę najbardziej. To takie złudne, znów kolejna gra pozorów, która oblepia swoimi mackami nawet naszą bliźniaczą relację, zdaje się, że twardszą niż wszystkie inne, lecz przy tym niezwykle niebezpieczną. Każdej nocy czuję te wyrzuty sumienia, że nawet dla Sorena nie potrafię znaleźć pozytywnych stron tego narzeczeństwa, a przecież dość strapień miał przeze mnie w ostatnich latach. Jakież to egocentryczne, powinnam śmiać się i uśmiechać, gorąco go zapewniać o własnym szczęściu, by w końcu wyrzucić z głowy przeszłość, którą nieodwracalnie straciłam. - Mam nadzieję, że chociaż on natrafi na kogoś, z kim zechce być – uśmiecham się smutno, nie dopuszczając do siebie możliwości, że może być inaczej. Że lada dzień i na niego może spaść to samo brzemię, chcę żyć w przekonaniu, iż może własnym ślubem odwlekam jego obowiązki o kilka lat... Wierzę w to tak naiwnie jak mugolskie dziecko straszone złymi, paskudnymi wiedźmami za niegrzeczne zachowanie. Choć tak naprawdę drżę ze strachu, w obawie o los swojego bliźniaka, będąc gotową poruszyć niebo i ziemię dla nie swojego, a właśnie jego szczęścia. Zmiażdżyć każdego, kto stanie na drodze jego spokojnego życia, nieważne jaką miałabym za to ponieść cenę.
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
- Biorąc pod uwagę, że niektóre związki aranżuje się przed kupieniem pierwszej różdżki to i tak miałam szczęście. - wzdycha ciężko, wyraźnie nie jest wstanie przekonać nawet samej siebie. - Oczywiście, że są takie przypadki. Najczęściej są one poprzedzone czyjąś śmiercią. Podobno niezależna szlachcianka to ta, która zdążyła zatańczyć na grobie męża zanim uniemożliwił jej to ból kręgosłupa. - mruknęła pod nosem. Nie mogła się powstrzymać się od trochę kąśliwego uśmiechu. Podobne poczucie humoru trzymało się jej już od paru tygodni. Zgryźliwe uwagi, sarkastyczne uśmiechy, znudzone westchnięcia i spojrzenia pełne jawnej niechęci były całym jej światem. Coraz częściej łapała się nad tym, że staje się podobna do matki. Może właśnie dla tego nie może odnaleźć wsparcia w rodzeństwie. Za bardzo przypominam im tą, która rujnowała nawet najpiękniejsze chwile. - Chyba, że wcześniej znalazły szczęście w ramionach kogoś…niegodnego. Wierz mi, Allison…gdybym miała wybór pomiędzy rodziną i bogactwem a życiem z ukochanym mężczyzną wybrałabym jego. Niestety los nie dał mi tego szczęścia. Został wybór pomiędzy rodziną a ciemną otchłanią. Czy jestem tchórzem wciąż stojąc przy nich?- pytała retorycznie. We własnych oczach właśnie za kogoś takiego się miała. Była tchórzem, który boi się wieść samotne życie z dala od wszystkiego, z dala od przeszłości i z dala od korzeni.
Na chwilę usiadła na piasku nie zaprzątając sobie głowy tym czy zmoczy lub zbrudzi sukienkę. Uważnie słuchała słów kuzynki tym razem jednak nie patrząc w jej stronę. Nie chciała widzieć wyrazu jej twarzy, gdy pewne słowa wydobędą się z jej gardła.
- Wiesz, jako mała dziewczynka zazdrościłam wam tej więzi. Zawsze chciałam mieć kogoś tak blisko. Zamiast tego dostała gromadkę sióstr, które patrzą na mnie z góry no i…Abraxasa. Ale to nie o to chodzi... Obserwując was przez te wszystkie lata doszłam do wniosku, że ta niezwykła więź, któregoś z was w końcu zabije. Moim zdaniem będziesz to ty. - westchnęła z rezygnacją. Spokojny może nawet pustym wzrokiem obserwowała jak piasek przesypuje się pomiędzy jej długimi palcami. - Mnie wykończy ciągłe poczucie wykluczenia a ciebie wyrzuty sumienia. - przerwała na chwilę. - Ten, kto powiedział, że rodzina największym darem od losu powinien spłonąć na stosie. tym razem wyraźnie było słychać w jej głosie gniew. Abraxas pojawił się w jej umyśle i nie chciał zniknąć. Z dziwną zawziętością zaczęła zakopywać bose stopy pod garściami piasku. Liczyła na to, że ten dziwny ruch pozwoli jej trochę ochłonąć, ale to nie pomagało. Kolejne zrezygnowane westchnięcie.
- Oni się przyjaźnią. - wydusiła to w końcu z siebie. - Oczywiście, gdyby, choć jeden z nich byłby zdolny do podobnych uczuć. - warknęła w przestrzeń. Abraxas nie zainteresowałby się kimś przeciętnym. Jego interesują jedynie ludzie związani z siłą…ludzie okrutni znów przerwała. Wzięła głęboki oddech. Bała się, że inaczej się rozpłacze. - Allison on mnie zabije. Jestem tego pewna.- znów myślała tylko o osobie. Znów martwiła się o jedynie o własną przyszłość.
- Panienka Malfoy? Bardzo przepraszam obie panie, ale dostałem polecenie przekazania jednego drobiazgu - zagaduje znajdujące się na plaży dziewczęta. Jedna z nich siedzi na kamieniu i twarz ma w dłoniach, co go peszy, ale cóż począć, tych twarzy jeszcze nie widział. Wciąż jej nie widzi, ale jeżeli uniesie spojrzenie, to rozpozna w niej tę, której szukał. Na razie zaś trzęsie się w niepokoju.
Z mojego gardła ulatuje cichy śmiech, pełen nie złości, a rozpaczy, czego nie można by się spodziewać. Wyciągasz na powierzchnie wszystko to, o czym wolę nie myśleć. Łatwiej spychać to wszystko na boczny tor, niżeli spojrzeć prawdzie w oczy. Nie ważne, co zrobię, jakie decyzję podejmę, zawsze spadną na mnie wyrzuty sumienia, o swojego bliźniaka. Nie patrzę na swoje dobro, wszystko kalkuluję przez pryzmat Sorena. I nie widzę żadnej drogi, gdzie straty będą mniejsze niż w tych pozostałych. Dlatego nie obrażam się, nie odchodzę ostentacyjnie, tylko kręcę głową z rozbawieniem. Masz rację, dokładnie tak będzie. A wraz z moją śmiercią, on pójdzie ze mną. Zawsze razem, czyż nie?
- Zależy ci na docenieniu przez tych ludzi? – pytam z niedowierzaniem, bo nie ma to żadnego większego sensu. Po co zabiegać o miłość, która dana jest z łaską. Nie zostaniesz doceniona przez tych ludzi, którzy z pełną premedytacją wyrządzają ci krzywdę, nie wyciągają pomocnej dłoni, choć widzą, jak bardzo potrzebujesz ich wspracia. - Masz innych przyjaciół. Rodzina nie jest najważniejsza… Szczególnie nie taka – mówię do ciebie, chociaż moje myśli biegną do mojego rodu. Rodu, którego porzuciłabym bez wahania, bez względu na koszty, gdyby tylko… Gdyby tylko nie Soren. Mój bliźniak, jedyne oparcie, osoba, dla której zrobiłabym wszystko, jednocześnie jest moją zgubą, kotwicą ciągnącą w mroczne czeluści.
Zrozumienie, że wcale nie mówisz o swoim narzeczonym, zajmuję mi dłuższą chwilę, pełną ciszy i napięcia. A więc i ty, moja droga, skrywasz sekrety nieznane światu. Gracie tak dobrze, że ani przez moment nie pomyślałabym o twoim bracie w nikczemnych kategoriach. Choć przecież nie powinno mnie to dziwić, przecież zarówno w jego żyłach, jak i żyłach Samaela płynie bardzo podobna krew. Chcę do ciebie podejść, przytulić cię i po prostu zapewnić, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Nawet jeśli to największe kłamstwo, z gatunku tych, których szczerze nienawidzę. Nie ma nic pożytecznego w zapewnianiu: wszystko będzie dobrze. Należy działać, postawić się w jakiś sposób tym wszystkim potwornościom, najlepiej w sposób wyrafinowany, niespodziewany dla nikogo. U ciebie to łatwiejsze, kto spodziewałby się takich czynów po tobie? I być może właśnie w tym leży nasza nadzieja?
Drgam gwałtownie, gdy słyszę kroki na kamienistym podłożu. - Megaro – mówię pół szeptem, tak byś mogła mnie usłyszeć. Dość tych łez, nie w tym miejscu, nie gdy obserwuje nas osoba trzecia. Jeszcze tego brakowało, by jakiś chłopaczek podsłuchał naszą rozmowę. W pełnym napięcia oczekiwaniu, przyglądam się dziecku, które ośmieliło się przeszkodzić nam w rozmowie, właśnie w tym kulminacyjnym momencie. Czego chce? Choć to tylko młody chłopak, wyraźnie przerażony otrzymanym zadaniem, mam wrażenie, że ze sobą nie może nieść nic innego, jak tylko kolejne przekleństwa.
Megara to tylko imię, które z taką łatwością może zmieść wiatr. Pozostanie po tobie tylko nazwisko…to ono cię określa. Żadna klątwa, żaden eliksir nie uwolnią cię od własnej krwi. Rodzina jest najważniejsza. - przerwała na chwilę biorąc głęboki oddech. - Ojciec powiedział mi to, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką. Teraz dopiero rozumiem, że on ma rację. Bez nich jestem nikim- słysząc swój własny głos wypowiadający ostatnie zdanie całe ciało Meg drgnęło konwulsyjnie. Czyżby przełamała właśnie kolejny mur w swojej podświadomości? Osiągnęła to, czego chciał jej ojciec? Wróciła do korzeni? - Mam przyjaciół, bo przyciągnęło ich do mnie moje nazwisko. Mam przyjaciół, bo zainteresował ich kontrast pomiędzy moim nazwiskiem a moim charakterem. - zaśmiała się z goryczą w głosie. - Wszystko zawsze sprowadza się do nazwiska….Ciekawe, co myślą nasi przodkowie patrząc na nas z gdziekolwiek przebywają. Jak wielu z nich przeklina nas na tysiące sposobów a jak wielu wspiera nas ostatkiem sił? - na chwilę uniosła wzrok w stronę rozgwieżdżonego nieba. Melancholijny nastrój niemal całą ją pochłonął. Całkiem zapomniała o zabawie, śpiewach i tańcach odbywających się przecież zaledwie kilka metrów od nich. Megara skuliła się na piasku chowając niebieski oczy pod powiekami. Uzewnętrznianie własnych myśli i tajemnic wcale nie podziało na nią tak dobrze jak powinno według niektórych. Lekko kołysała się to w przód to w tył zatapiając się w ciszy i otaczających ją od głosach morza. Na chwilę nawet zapomniała, że Allison jest przy niej. To dobrze, że do niej nie podeszła. To dobrze, że jej nie dotknęła. To by oznaczało współczucie…a ono brak nadziei.
Ten dziwny stan przerwał dźwięk jej imienia. Chwilę później dźwięk kroków. Megara nie ruszyła się z miejsca póki nie doszły do niej słowa wypowiadane przez zupełnie obcego człowieka. Uniosła wzrok patrząc na niego badawczo. Kto mógł go przysłać? Na pewno nie ojciec ani żadne z jej rodzeństwa. Przysłaliby skrzata domowego, który odnalazłby ją w ciągu kilku minut. To musiał być on…
Megara podniosła się z miejsca robiąc kilka kroków w stronę przybysza. Widząc wyraźnie jego twarz nabrała 100% odnośnie tego, kto go przysłał. Tylko on potrafił tak przerażać ludzi.
- To ja - posłała mu delikatny nawet całkiem przyjazny uśmiech. Miała nadzieję, że to uspokoi biedaka. Wyciągnęła w jego stronę ręce i przejmując ów drobiazg . Chwilę później włożył mu w dłoń złotą monetę. - To za fatygę- - uśmiechnęła się po raz kolejny. Któreś z nich musiało przecież być tym dobrym [/b][/b]
- Ale.. ja już dostałem... - przeraziła go wizja taka, że pan nadający prezent mógłby dowiedzieć, że że przyjął kolejne pieniądze od panienki. Co jak zechce go odnaleźć, co jeżeli zechce mu odebrać wszystkie pieniądze? Zezując do na jedną to na drugą, w końcu w jakimś popłochu schował monetę w dłoni i skłonił się lekko. - To ja już.. nie przeszkadzam - i w podskokach ulatnia się znad brzegu. A na nim zostala panna Allison i panna Megara. Wciąż samotne i smutne, ale przynajmniej bogatsze o małe pudełeczko, które po otwarciu ukaże chustę w kolorach rodowych Carrowów z wplecionymi włosami jednorożca, które tworzyły wzory hafciarskie i mieniły się pięknie, a na niej karteczka z wiadomością od darczyńcy: Moim życzeniem jest, byś nosiła ją na szyi w dniu wyścigów - D. Którego minimalistyczny przekaz mógł jedynie dać pole do popisu wyobraźni, cóż się stanie w razie zignorowania prośby.
[zt.]
Wiesz, co jest najśmieszniejsze, kochana Megaro? Pomimo tylu lat zmarnowanych gdzieś za granicą, nic się nie zmieniło - Samael wciąż stanowi takie samo zagrożenie, jak po zakończeniu przeze mnie szkoły. Na Merlina, o ile nie większe! W końcu rozumiem, choć powinnam to pojąć lata temu!, że w starciu z nim nie istnieje coś takiego, jak przebieranie w środkach. Sprawię, że udławi się każdą, nawet najmniejszą krzywdą wymierzoną we mnie i moich bliskich... Lecz wymaga to przygotowania - nie myśl, że o tym nie wiem... Dlatego przyjmę ofertę Amodeusa, nauczę się wszystkiego o czarnej magii, nawet jeśli upadek mojej duszy i moralności miałby być ceną za jego cierpienie. Nawet jeśli, dzięki moim eliksirom, miałby ucierpieć ktoś inny. Bycie delikatnym i poszukiwanie pół środków do niczego mnie nie zaprowadzi. Oczywiście, nie zdradzę ci tego, sekrety winny zostać w mojej głowie, wystarczającym błędem było otwarcie się z nimi dla kogoś spoza rodziny.
- To stek bzdur... - mówię cicho, gdy wysłuchuję twojej przemowy. Czy właśnie podejmuję się kolejnej próby zaprzeczania okrutnej rzeczywistości? Krew się liczy, przecież i na mnie zawsze patrzyli przez pryzmat braci, porównując moje miernoctwo do ich wybitnych osiągnięć. Szlachetna posoka ciągnie się niczym niezwykle silna nić; oplata nas niczym szkarłatna pajęczyna, z której wyplątanie się wydawać by się mogło, czymś niezwykle żmudnym zajęciem, z łatwością doprowadzającym śmiałka do ostateczności. Co gdyby odciąć te nici? Albo spalić? Najgorsza jest świadomość, że przecież przez nasze wielkie szlachectwo, rozminęłyśmy się całkowicie w przystosowaniu do prawdziwego życia. Życie bez skrzata domowego, bez rodzinnego wsparcia i funduszy - właśnie ta wygodna egzystencja doprowadza nas do tego wszystkiego. Właśnie dlatego jeszcze nie pobiegłam do Sylvaina, by błagać go na kolanach o wybaczenie i przygarnięcie; właśnie dlatego obydwie trwamy w tym piekle, z pierścionkami na palcu, niczym jakieś niezwykle kosztowne obroże. - Jesteś bardziej wyjątkowa niż mogłoby ci się wydawać, Megaro. I nie czyni tego nazwisko - zapewniam cię już pewniejszym tonem. Może ma to za zadanie dodać ci energii do działania, podbudować świadomość samej siebie, jak wtedy w Hogwarcie, gdy jeszcze przejmowałaś się swoją odmiennością, byciem Malfoyem wśród Krukonów. - Zaintrygowanie? Owszem, jednak musiałaś mieć coś w sobie, co sprawiło, że zostali przy tobie. Tego nie uczyni nazwisko, tylko groźby i odpowiednia ilość konszachtów. Meg, nie należysz do tej części arystokraci, która sięga ku takim sposobom na zdobywanie przyjaciół - wzruszam lekko ramionami, może mówię trochę za dużo, lecz mam o tobie całkowicie rozbieżną opinię, jakby obraz siebie, który widzisz deformowała twoja rodzina, niczym w krzywym zwierciadle. - Gdybyś była po prostu kolejnym Malfoyem, najprawdopodobniej nie rozmawiałybyśmy teraz - dodaję, choć nie wiem za dużo o zmianach w twoim życiu, wciąż patrzę na ciebie, mając w głowie wspomnienia tamtej dziewczynki, którą byłaś. Nie masz już szans na udzielenie mi odpowiedzi, bo wtedy pojawia się ten przeklęty posłaniec, którego obdarzam ciepłym uśmiechem. Nie ma sensu się na nim wyżywać za służenie Carrowowi, przecież to dostateczna kara.
- Co tam masz? Otwórz, to chyba nas nie ugryzie - pytam z lekkim rozbawieniem, powstałym po zmieszaniu młodego chłopaka. Może chce tym rozładować odrobinę atmosferę, gdyż umysł podpowiada mi co może znajdować się w pudełku, a widmo twoich słów wciąż wisi nad nami, dodatkowo potęgowane tym drobnym podarunkiem.
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Nie mógł odpędzić od siebie swoistego déjà vu kiedy po raz trzeci przekraczał bramy letniego festiwalu. Zupełnie jakby przebywał w niekończącym się, wariackim śnie, zmuszającym go do przeżywania na nowo dokładnie tego samego dnia, który jednakże za każdym razem przebiegał w nieco odmienny sposób. Jedynie sceneria się zgadzała; pachnące kwiatowo powietrze, łuna ognisk, dźwięki celtyckiej muzyki, no i oczywiście cała czarodziejska śmietanka towarzyska, wirująca w tym szalonym korowodzie twarzy. Świat na zewnątrz wydawał się zapomniany i zepchnięty na boczny tor i Percival chwilami zastanawiał się, czy ktokolwiek pozostał w Londynie – a może miasto opustoszało z magii zupełnie, na tydzień przechodząc całkowicie we władanie mugoli?
Skłamałby, gdyby powiedział, że pozostał absolutnie odporny na odurzającą, marzycielską atmosferę imprezy. Czy to ze względu na duchy przeszłości, nawiedzające go od samego początku, czy ogólny, wiszący w powietrzu nastrój – czuł się jakoś tak nieswojo. Sentymentalnie. Inaczej? Zmiana była subtelna i tak trudna do wychwycenia, że przez większość czasu sam nie zdawał sobie sprawy z jej zaistnienia, zresztą – przychodzące każdego ranka listy z pracy (a jednak ktoś w ministerstwie wciąż pracował) regularnie przypominały mu o prawdziwym świecie. Do którego powoli zaczynał tęsknić, wmawiając sobie naiwnie, że jego nowe problemy nie podążą za nim do starej rzeczywistości, na zawsze uwięzione pod magiczną, festiwalową kopułą.
Tamtego dnia na szczęście pozostawały gdzieś w oddali, bo kiedy przystanął na pokrywających brzeg, drobnych kamieniach, myślał tylko o wyłącznie o nadchodzącym wieczorze. Butelka ognistej whisky ciążyła mu przyjemnie w czarodziejsko powiększonej kieszeni kurtki, kołysząc się łagodnie przy każdym ruchu, a fakt, że dla odmiany nie miał opróżniać jej samodzielnie, dodatkowo poprawiał mu nastrój. Zachowywał się lekkomyślnie? Być może, ale tym razem celowo trzymał się z boku, mając nadzieję, że członkowie magicznej arystokracji (z naciskiem na jego rodzinę) będą zbyt zaaferowani samym festiwalem, żeby przejmować się wytykaniem mu łamania konwenansów. Zresztą – jego nieposzlakowana reputacja aktualnie niewiele go interesowała. Wprost przeciwnie; niezbyt przyjemne wydarzenia ostatnich dni obudziły ten niedojrzały, chochlikowaty głos w jego głowie, który namawiał go do zrobienia czegoś skrajnie nieodpowiedzialnego, tylko po to, żeby przez kilka sekund móc obserwować wyraz niepohamowanego oburzenia na szlacheckich twarzach. Nie poddawał mu się co prawda, wciąż jeszcze mając na tyle instynktu samozachowawczego, żeby nie narazić się na spektakularne wydziedziczenie, ale przywdziewanie sztywnej maski dyplomaty również nie wchodziło w grę.
Uśmiechnął się prawie nieświadomie, kiedy jego oczy wyłowiły drobną sylwetkę, odcinającą się wyraźnie od wieczornego krajobrazu. Mimo że po plaży kręciło się kilka pojedynczych osób, nie miał wątpliwości, że znalazł tę właściwą. Bose stopy i swobodna pozycja siedzącej na większym, płaskim kamieniu dziewczyny sprawiały, że nie był w stanie pomylić jej z nikim innym.
Ruszył w jej kierunku niespiesznie, przelotnie myśląc o tym, jak bardzo niespodziewane i nieprawdopodobne było to spotkanie – w końcu, jakie były szanse na znalezienie w trawie zgubionego naszyjnika, który przypadkowo okazał się należeć do dawno niewidzianej przyjaciółki? Z drugiej strony, fakt, że musiał dosłownie potknąć się o przeszłość, żeby odważyć się na ponowne z nią skonfrontowanie, powinien chyba dać mu powody do zastanowienia.
I zapewne miał to zrobić – ale może nie dzisiaj.
- Czeka pani na kogoś? – zapytał, przystając przy Inarze i uśmiechając się nonszalancko, jakby właśnie zagadywał nieznajomą, acz szanowaną członkinię rodu. – To niedopuszczalne, żeby taka czarująca dama siedziała na odludziu samotnie – dodał, już z lekkimi problemami z zachowaniem poważnego tonu. Kąciki ust same wyrywały mu się do góry, nie dlatego, że był kiepskim aktorem, ale dlatego, że… właściwie to sam nie wiedział.
Usiadł obok, nieco niezgrabnie wyciągając nogi przed siebie i po raz pierwszy mając okazję zerknąć na twarz dziewczyny. – Mogę? – zapytał retorycznie, wskazując na miejsce, które właśnie zajął i mimowolnie pocierając twarz dłonią, bo z niewiadomych przyczyn nagle zaswędział go lewy policzek.
I am not there
I do not sleep
Panowała nad sobą nadzwyczaj dobrze. Jeszcze przed opuszczeniem wyspy przygotowała się na to stresujące wydarzenie, jakim bez wątpienia był festiwal wyprawiany ku czci miłości, pełen czarodziejów różnych klas i narodowości, pełen arystokratów, przed którymi musiała chwalić się symbolem swego zniewolenia, jedynie dla niepoznaki opatrzonym pięknym czerwonym kamieniem.
Drżała na myśl o kolejnym porwaniu, wykrzywiała usta w kolejnych grymasach bólu, gdy dostrzegała kolejne rozchichotane, roześmiane panny, z trudem powstrzymywała się przed furiackim jękiem pełnym bezsilności. Dlaczego przegrała? Dlaczego Rosier poniżył ją jeszcze bardziej, zamiast - choćby i dla niepoznaki - podejść i pogratulować drugiego miejsca, ruszył w kierunku innej? Nie rozumiała, nie chciała rozumieć.
Musiała przybyć na festiwal, by błyszczeć u boku narzeczonego, lecz skoro narzeczony postanowił spędzić ten czas z inną, nic nie stało na przeszkodzie, by wróciła do domu - lub odnalazła Caesara, najlepiej w otoczeniu jego kolegów, i została razem z nimi. Lecz czy powinna odnajdywać go siłą, kiedy nie przybył na konkurs, nie wspierał jej w tych ciężkich dlań chwilach? Przecież wiedział, jak czuła się po tych zaręczynach, rozumiał, jak ważną była dla niej wygrana w alchemicznej rywalizacji...
Zrobiła wszystko, by nie doznać kolejnego ataku Serpentyny, nie w publicznym miejscu - lecz po tym, czego doświadczyła na leśnej polanie, nie była już taka pewna, czy na pewno zdoła go uniknąć.
Szła szybkim, nerwowym krokiem, nie zwracając najmniejszej uwagi na mijanych czarodziejów - była zbyt zajęta swymi myślami, swymi dramatami, by skupiać się na innych. Pilnowała przewieszonej przez ramię torebki, w której zalegały otrzymane od komisji nagrody i nerwowo poprawiała materiał zwiewnej, bielusieńkiej sukienki, który tak bezlitośnie targał wiejący od strony morza wiatr. Ciążący na palcu pierścionek napawał ją jeszcze większym obrzydzeniem, co kilka godzin wcześniej - po co cały ten układ, ten kontrakt z jej rodziną, jeśli nawet nie udawał, że przyszli tu razem? Wolał tamtą, tamtą upadłą gwiazdę brukowców? Może powinna wyrzucić pierścień do morza - a Rosier ofiarnie wyłowić go dla swej nowej zwierzyny.
Strona 2 z 33 • 1, 2, 3 ... 17 ... 33
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset