Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
- A, dziękuję, walijskie - odparł rozwiązując zagadkę swojego imienia. Ludzi często dziwiło. Było mało znane, ale z poszukiwań w czasach dzieciństwa, pamiętał, że istniał nawet rycerz okrągłego stołu, który się tak nazywał. I jakiś król. - Tak naprawdę to które ty wolisz i cała przyjemność po mojej stronie - odparł próbując znowu uśmiechnąć się czarująco. Ponownie z marnym skutkiem.
Jego imię było dziwne i niespotykane. Pewnie dlatego wszyscy znajomi mówili do niego Cecil. Używając czegoś bardziej znajomego i mniej twardo brzmiącego dla ucha. Ale on sam lubił obie wersje. A najbardziej ich połączenie. Brzmiało dumnie i wyglądało jakby należało do porządnego poety, a nie byle pisarzyny.
- Nie da się - postarał się brzmieć rzeczowo, ale ostatecznie bardziej jęknął niż silnie zabrzmiał, kiedy podniósł przelewające się przez palce resztki papieru. - Tusz na pewno cały spłynął.
Zapatrzył się na chwilę smutno w to, co kiedyś było poezją. Jakiż nietrwały jest wiersz. Wystarczy trochę wody by przepadł na wieki. A jednak tyle ich przetrwało stulecia. Czy ten żałosny obraz zniszczenia nie był właśnie pokazem siły poezji? Tak łatwo ją zniszczyć, a ona jednak trwa. Wbrew wszystkiemu, niestrudzenie towarzyszy człowiekowi przez wieki. Cecil znalazł w tym lekkie pocieszenie. Skoro poezja jest silna, on też powinien być.
- Tak - odparł wciąż spoglądając na Maisie z dołu. - Zazwyczaj ich za to nie rozpuszczam w wodzie - dodał gorzko, ale na końcu uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Nie żeby mu tak całkiem przeszło, ale było zdecydowanie lepiej. Po pierwsze, to nie tak, że przepadły utwory nad którymi pracował od dawna. Był wystarczająco przezorny, by nie zabierać ich ze sobą na Festiwal. Po drugie, większość tego papieru i była pusta. Nie miał aż tyle czasu na pisanie wierszy, kiedy wokół działo się tak dużo. Wreszcie po trzecie, był pijany. I w jakiś przedziwny, prawdziwie magiczny sposób czyniło go to zarówno bardziej wrażliwym jak i dużo mniej czułym.
- Masz rację - westchnął wstając z ziemi, kończąc tym samym pokaż bezbrzeżnej żałości. - To znaczy, że jeszcze coś napiszę. Nie, że były bardzo ładne. To znaczy, były, tak myślę, ale nie mam ci jak pokazać, bo no...
Zaplątał się w swojej własnej myśli i wykonał jedynie nieokreślony, zamaszysty gest dłońmi, który w jego odczuciu tłumaczył wszystko, a dla każdego postronnego obserwatora wyglądał jakby odganiał się od osy.
- Ach, wiersze są proste - odpowiedział nieco bełkotliwie. - Jak umiesz mówić i pisać, to już potrafisz wszystko, czego potrzebują. Za to szycie! Ha! Albo rysowanie! - Cecil zapomniał już o swoim nieszczęściu, które wydarzyło się chwile wcześniej. Miało do niego wrócić dopiero za jakiś czas, zakraść się niespodziewanie, kiedy będzie czuł się dobrze i szczęśliwie i zatruć go żalem i tęsknotą do słów, które zostały na zawsze zapomniane. Ale póki co ekscytował się poznaniem innej artystki.
- Co takiego malujesz? - Zapytał i zanim dał jej czas na odpowiedź kontynuował. - Ja w ogóle nie potrafię. Próbowałem kilka razy, ale to nawet nie wyglądało podobnie do tego, co miałem w głowie. Szyć za to nie próbowałem, ale wiem, że nie potrafię. Pewnie bym sobie kciuka przyszył do kapelusza z moimi zdolnościami.
Popatrzył na Maisie ze szczerym uśmiechem i błyskiem w oczach. Jego myśli napędzane alkoholem płynęły tak bardzo szybko, a on za wszelką cenę próbował za nimi nadążyć. Nie przyszło mu wtedy nawet do głowy, że nie tylko on może mieć ten problem.
- Przepraszam cię w ogóle za to - skrzywił się spoglądając na szery, rozmoczony papier leżący na ziemi. - Zazwyczaj się tak nie zachowuję, obiecuję.
Zatrząsł się nieco z zimna, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że mokre ubranie, nawet w tak ciepły dzień mogło nie być wcale dobrym pomysłem. Za to też miała go spotkać nauczka w postaci bólu gardła następnego dnia. Na szczęście był poetą, nie śpiewakiem, jeżeli tylko znajdzie więcej suchego papieru, będzie miał wszystko, co potrzebuje do szczęścia.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
Uśmiechała się jednak, ciesząc się, że ktoś złowił jej wianek, choć współczuła chłopakowi utraty jego wierszy, które zapewne tworzył w porywie natchnienia, a teraz nie sposób było odzyskać je w takiej samej formie. Nawet magia nie była wszechmocna. Z drugiej strony, w świecie w którym wychowała się Maisie, ludzie nie przykładali wagi do takich rzeczy jak sztuka, bo mieli pilniejsze problemy. Mugolscy wieśniacy w pierwszej kolejności pragnęli wyżywić siebie i swoje rodziny, na poezję czy malarstwo nie wystarczało im czasu, wielu starszych ludzi z jej wioski nawet nie potrafiło czytać i pisać. Ale Maisie nie do końca chciała żyć tak, jak mugole w jej rodzinnej wiosce. Lubiła piękno i chciała mieć w swoim życiu choć odrobinę artyzmu, choć daleko jej było do typowego wyobrażenia uduchowionej artystki. Odebrała takie a nie inne wychowanie, choć dzięki odkryciu w sobie magii mogła się na trochę wyrwać z głębokiej wsi i poznać inny świat, jaki roztoczył przed nią Hogwart, dzięki czemu jej horyzonty nie kończyły się na najbliższej okolicy, tak, jak miało to miejsce z mugolami, którzy nie mieli mioteł ani teleportacji przez co musieli żyć bardzo lokalnie. W jej wiosce nawet mugolskie środki transportu były wielką rzadkością, bo praktycznie nikogo nie było na nie stać. Ale gdyby nie była magiczna, to zapewne rzeczywiście wiodłaby żywot przeciętnej wiejskiej kobiety, skończyłaby kilka klas wiejskiej szkoły, a potem musiałaby pracować na roli i młodo wyjść za mąż.
- A nie ma jakichś zaklęć, które zabezpieczają papier i tusz przed rozmoknięciem? – zastanowiła się, przyglądając się mokrym pergaminom. Jeśli były takie zaklęcia, to może przezornie lepiej byłoby je stosować, jeśli się ma tendencję do zapominania o wyciągnięciu ich z kieszeni. Nawet zwykłe pranie mogło zniweczyć twórcze wysiłki poety. Albo wylanie czegoś na stół, na którym się je pisało. – No wiesz, tak na przyszłość, żeby kolejne utwory nie ucierpiały.
Patrzyła jak podnosił się z ziemi, wyglądał już nieco mniej smętnie niż jeszcze chwilę temu. To dobrze.
- Szycie w gruncie rzeczy jest proste, wystarczy wiedzieć, jak łączyć ze sobą materiały i co w ogóle chce się z nich uzyskać. – Inaczej szyło się spódnicę czy sukienkę, a inaczej koszulę, spodnie czy skarpety. Ale na swój sposób pozwalało jej trochę się wyżyć, jako że łączyło w sobie użytkowe rzemiosło oraz kreatywność. – A jeśli chodzi o rysowanie, to najczęściej lubię szkicować… Zwierzęta. Lubię zwierzęta, więc zazwyczaj szkicuję właśnie je. Czasem zdarzy się też narysować jakiś koncept czegoś, co chciałabym uszyć… - Jednak koniec końców zwykle trudno było jej to wcielić w życie, skoro jej finanse były tak ograniczone i nie było jej stać na żadne finezyjne materiały. Ubóstwo podcinało skrzydła, nie pozwalało rozwinąć ich w pełni, bo wraz z babcią ledwie wiązały koniec z końcem odkąd dwa lata temu zmarł tata i pozostały bez głównego żywiciela rodziny, choć i wtedy im się nie przelewało. Wraz z babcią szyły więc, żeby zarobić na chleb i przetrwać. Oprócz tego zawsze sprzedawały część przetworów z owoców czy mleka. Jakoś musiały sobie radzić, ale jakoś tak wstyd było jej się do tego przyznawać. Zarumieniła się. On jednak wydawał się bardziej żywy niż na początku, i prawdopodobnie nie zwracał uwagi na to, że na krótki moment się zaczerwieniła. Może uda jej się utrzymać go w nieświadomości co do tego, że była nie tylko szlamą, ale i wiejską biedotą, dla której szycie nie było tylko miłym hobby, ale też sposobem na życie.
- W porządku, nic się przecież nie stało – machnęła lekko ręką, nie gniewała się na niego o to, co przed chwilą zaszło. Zauważyła że zadrżał, więc lekko chwyciła go za łokieć i pociągnęła, by razem ruszyli w stronę płonących ognisk. – Nie chcę, żebyś się rozchorował i spędził resztę festiwalu smarkając i prychając – rzuciła; w końcu mieli jeszcze trochę dni zabawy, szkoda by było ich zaprzepaścić przez paskudne przeziębienie. Do trzynastego sierpnia mieli czas. Później zawieszenie broni skończy się i znowu nastanie niepokój. Odepchnęła jednak te myśli. Chciała po prostu bawić się i żyć normalnie. Spojrzała na pary które już beztrosko tańczyły; wielu mężczyzn również było mokrych, a dziewczęta miały na włosach wianki. To wszystko miało swój klimat i urok, więc podobało jej się to. Nie była jednak tak śmiała, żeby pierwszej zaprosić Cecila do tańca, więc póki co stała na piasku, obserwując raźnie trzaskające płomienie oraz sylwetki co rusz przesuwające się poza ogniskiem a ich dwójką. Nie wiedziała jeszcze, że po trzynastym sierpnia ogień nie będzie jej się już kojarzył z festiwalową zabawą. Pozostawała w błogiej nieświadomości, więc bawiła się dobrze. – Cieszę się, że w ogóle odbywa się festiwal i że możemy się tu bawić. Szkoda, że ten spokój i beztroska nie mogą trwać już zawsze… - rozmarzyła się. Bardzo, ale to bardzo nie chciała wojny, strachu i lęku. Pragnęła pokoju, tego, żeby móc żyć bez wiecznego strachu o to, że ktoś skrzywdzi ją lub wręcz zabije tylko dlatego, że urodziła się w rodzinie mugoli. A tutaj, w Weymouth, na pewno znajdowało się wielu innych, którzy mieli przynajmniej jednego rodzica mugolskiej krwi i zapewne dzielili z nią lęki o przyszłość, których pomimo starań nie umiała całkowicie odepchnąć, bo po chwili ignorowania ich lubiły wracać, wsączając jad w jej myśli. Bawili się, chwytali ten dzień, ale ilu z nich zastanawiało się już, co będzie się działo po zawieszeniu broni?
Life seems so very frightening"
- Pewnie są - przyznał. - Tylko zazwyczaj woda im raczej nie zagraża, więc ich nie rzucam. To - poszukał chwilę w głowie odpowiednich słów, które z jakiegoś powodu (i z pewnością nie był nim alkohol...) wyleciały mu z głowy - dużo zachodu.
Zmarszczył lekko brwi zastanawiając się jednak nad propozycją Maisie.
- Chyba masz rację, może jednak powinienem go trochę poświęcić.
Wzruszył ramionami. Będzie dalej rozpaczał jak wytrzeźwieje i zrozumie, że strata ta jest już na dobre i nie do odtworzenia. Na obecną chwilę czuł, że mógł zakończyć swoją rozpacz.
- No właśnie - przytaknął entuzjastycznie kiedy zaczęli rozmawiać o szyciu. - Trzeba wiedzieć takie rzeczy! Ale skąd? Ja na przykład nie mam pojęcia. Moja mama kiedyś szyła sukienkę dla siostry i te kawałki, które zszywała w ogóle nie wyglądały jak miałyby zostać sukienką, ale zostały! Niesamowite...
Trzeba powiedzieć, że Caradog potrafił zachwycać się bardzo zwykłymi rzeczami w bardzo niezwykły sposób. Ale był w tym całkowicie szczery. Szycie pozostawało dla niego bardziej skomplikowane niż czarna magia i podziwiał każdego, kto wiedział jak odpowiednio wbijać igłę w materiał, żeby cokolwiek z niego powstało.
- Zawsze chciałem umieć rysować - przyznał cicho. - Mam czasem w głowie obrazy, które chciałbym komuś pokazać, ale kiedy próbuję je naszkicować, wychodzą zupełnie bez kształtu - jego głos był nieco zawiedziony. - Ale może dlatego zostałem poetą. Skoro nie idzie mi z ołówkiem, to nauczyłem się szukać takich słów, żeby najlepiej oddawały to, co zobaczy moja wyobraźnia.
Było to zaskakująco dobre wytłumaczenie na brak jednego talentu i chociaż wpadł na nie dopiero teraz, Cecil postanowił je zachować. Nie szukał jakoś szczególnie wyjaśnienia dlaczego ze wszystkich ludzi, którymi mógł być, został akurat poetą, ale gdyby szukał, to to byłoby to. Caradog kochał słowa. Ich niejasne połączenia, które nabierały zupełnie nowych znaczeń odpowiednio zestawione. Ich tajemnicze brzmienie, które przekazywało więcej niż potrafiły słowniki. W słowach można było zakląć duszę. A ich odczytywanie pozwalało ją uwolnić. Dlatego został poetą, by czcić piękno słów i władać magią bardziej tajemną niż różdżka.
- To bardzo uprzejme z twojej strony - uśmiechnął się blado. Nie zasłużył na taką wyrozumiałość i troskę od kogoś, komu prawdopodobnie popsuł popołudnie. Zastanowił się przez chwilę jak mógł to Maisie wynagrodzić i do głowy przyszedł mu tylko jeden pomysł. W dodatku nie najlepszy, szczególnie dopóki wciąż jeszcze był mokry. Wyciągnął więc swoją różdżkę i przynajmniej trochę, czarami zmusił ubranie do wyschnięcia, słuchając przy tym cały czas Maisie. Bardzo mocno skupiał się na na tym by nie pomiąć ani jednego jej słowa. Był jej to winien za wyłowienie wianka, a następnie wylanie swojego rozczarowania.
- Tak, Festiwal jest niesamowity - odparł. - W tym całym wojennym zamęcie takie chwile są nawet piękniejsze.
Rozmarzony uśmiech wypłynął mu na usta gdy rozejrzał się wokół, dostrzegając uśmiechnięte twarze, słysząc beztroskie głosy. Jakby świat na chwilę zapomniał, że powinien być miejscem okropnym i przepełnionym bólem. I Caradog też postanowił zapomnieć, jeszcze na trochę.
- Czy uczynisz mi pani ten honor i zgodzisz się ze mną zatańczyć? - Zapytał w karykaturze szarmanckości i ukłonił się znacznie głębiej niż powinien. W oczach pobłyskiwało mu rozbawienie, kiedy czekał na odpowiedź swojej towarzyszki, a z włosów wciąż kapała mu woda.
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
- Mnie szycia nauczyła moja babcia. Wychowałam się na wsi, większość kobiet sama szyła ubrania dla siebie i swoich rodzin, więc i ja zaczęłam się tego uczyć, gdy co roku wracałam do domu na letnie wakacje. – Ubogich wieśniaków nie było stać na wyprawy do miasta i strojenie się w butikach, dlatego to kobiety musiały dbać o ubrania dla siebie i bliskich. Maisie wychowała się wśród mugoli, dopiero od roku była pełnoletnia, ale z racji swojego pochodzenia i tak nie miała pełnej swobody przemieszczania i wyboru życiowej ścieżki, więc próbowała utrzymywać się z umiejętności, jakie nabyła w domu, by w ten sposób pomóc swojej babci. Wszyscy potrzebowali ubrań. Marzenia o pracy ze zwierzętami musiały poczekać na lepsze czasy, kiedy nie będzie jej grozić śmierć za samo to, że urodziła się w rodzinie mugoli. – Szycie jest więc czynnością praktyczną i przyziemną, ale czasem można w nim znaleźć pole dla artyzmu i kreatywności, w końcu ubranie oprócz skrywania naszego ciała i dawania nam ciepła może być naszą ozdobą. – A przynajmniej na tyle, na ile pozwalała sakiewka i jaki materiał udawało się nabyć. Nie zawsze dało się realizować wszystkie pomysły, kiedy sakiewka świeciła pustkami, albo kiedy pustkami świecił sklep. Wielu towarów brakowało na Półwyspie Kornwalijskim, a opuszczanie go byłoby dla niej skrajnie ryzykowne i nierozważne. Była szlamą bez papierów. – Co do rysowania, to wydaje mi się, że u mnie to bardziej wyuczone umiejętności niż wrodzony talent, ale czasem lubię to robić. – Albo po prostu nie miała możliwości tego talentu realnie z siebie wydobyć? W końcu była samoukiem, mogła tylko pomarzyć o tym, żeby za dziecięcych lat być uczoną przez guwernantkę, jak niektóre zamożne dziewczęta poznane w Hogwarcie. Nie miała takiego startu jak one, była biedna i było jej w życiu trudniej niż większości szkolnych rówieśniczek. Babcia też nie mogła nauczyć jej wszystkiego, do wielu rzeczy musiała dochodzić sama. Zwłaszcza że jej babcia nie była czarownicą, więc nie mogła jej towarzyszyć na magicznej ścieżce. – W każdym razie, na moje potrzeby wystarcza. Za to poezja to kompletna abstrakcja, moja umiejętność pisania chyba kończyła się na szkolnych wypracowaniach czy listach. Gdybym teraz dostała pergamin i miała ułożyć wiersz, to miałabym pustkę w głowie. Mogę więc tylko podziwiać poetów i innych artystów.
Nie miała poetyckiej natury. Nie była też żadną artystką, po prostu lubiła rysować zwierzęta, ale raczej nie było to nic, co mogło jej realnie pomóc w życiu. Ot, drobne hobby.
- Marzę o tym, żeby wojna i ten cały strach wreszcie się skończyły… - wyznała cicho, kiedy ich rozmowa zeszła na trudniejsze tematy. Nie chciała żyć w strachu, ani słuchać o tym, że ktoś zaginął lub umarł. Ale choć tak pragnęła nastania spokoju, jakaś realistyczna cząstka podpowiadała jej, że to nie będzie takie piękne i proste, i mogą minąć lata, nim nadejdzie pokój i tacy jak ona będą mogli żyć bez strachu. Nie wiadomo nawet, czy będzie jej dane tego doczekać, ale bardzo tego pragnęła. Tego, żeby po prostu normalnie żyć.
Patrzyła jak osuszał sobie ubrania, wokół ludzie się bawili, sprawiając wrażenie, jakby nie myśleli o tym, że zawieszenie broni wkrótce dobiegnie końca. Może i oni powinni o tym nie myśleć i po prostu się bawić, póki jeszcze mogli. Bo jak festiwal się skończy, nie wiadomo kiedy będzie następna okazja.
- Och, bardzo chętnie z tobą zatańczę! – zgodziła się z entuzjazmem. Może nie była w tym bardzo dobra, ale znała jakieś podstawowe kroki. Dorastanie na wsi nauczyło ją nie tylko, jak ciężko pracować, ale też jak się bawić. Może mugolscy wieśniacy nie mieli dusz poetów czy malarzy, ale wszelkie uroczystości były świętowane na miarę możliwości, Maisie nie raz w swoim młodym życiu miała okazję tańczyć na wiejskich zabawach, weselach i tak dalej, kiedy latem wracała na wakacje do Kornwalii, choć ostatnie dwa lata były trudne dla wszystkich i okazji do zabawy i tańców było mniej.
Uśmiechnęła się promiennie i podała mu rękę, by następnie wraz z nim dać się ponieść tanecznej zabawie. Początkowa niepewność gdzieś uleciała, starała się po prostu dobrze bawić i chwytać tą beztroską, miłą chwilę, kiedy można było tańczyć bez przejmowania się, czy coś robi się źle. Udzieliła jej się ta festiwalowa atmosfera i choć nie znała Caradoga wcześniej, tu i teraz czuła się naprawdę dobrze.
Life seems so very frightening"
- To jest naprawdę imponujące - przyznał ze szczerym podziwem w głosie. - W wiersze się nie ubierzesz jak jest zimno. Zasadniczo niewiele z nimi zrobisz po tym jak już je przeczytasz, a szycie pozwala na tyle więcej praktycznych rzeczy - zapatrzył się na chwilę w przestrzeń. - Myślę, że moja babcia wolałaby żebym był krawcem, nie poetą.
Przypomniał sobie jak ucieszyła się, kiedy jej powiedział, że zatrudnili go Parkinsonowie. Może myślała, że wreszcie daje sobie spokój z poezją i bierze się za porządne zajęcie. Pewnie doceniłaby Maisie jeszcze bardziej niż Caradog.
- Niektórzy uznaliby to wręcz za sztukę cenniejszą niż wiersze - przyznał z gorzkim uśmiechem. - Szaty kosztują często dużo więcej niż tomik poezji.
Cecil nie do końca rozumiał potrzebę wydawania majątku życia dla nowego kapelusza, ale zaakceptował już, że pozostają na świecie tajemnice, których nie rozwikła. Ten kapelusz, o którym myślał, nie był nawet ładny. Miał dziwny krój i pióra wystające w zupełnie nieprzystosowanych do wystawania piór miejscach. Im dłużej Cecil o tym myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że ze światem było coś mocno nie tak. Od tego zaś bolała go głowa. Dlatego porzucał te rozmyślenia obiecując sobie, że podejmie je ponownie niebawem, w bardziej sprzyjających okolicznościach.
- Najlepiej zacząć od rymu - zdradził Maisie swój złoty sposób na pisanie wierszy - a potem dorobić resztę. Spróbuj kiedyś, to naprawdę fajna zabawa!
Uśmiechnął się do niej szeroko, dumny, że nawet w tak opłakanym stanie pamiętał o wypełnianiu swojej życiowej misji zachęcania ludzi do tworzenia poezji. Póki co nie udało mu się przekonać do tego jeszcze nikogo, ale nie tracił wiary. Kiedyś przecież, ktoś będzie równie zainteresowany słowami co on. Nie mógł być jedynym takim człowiekiem na świecie. Prawda?
Słowa Maisie zapiekły go w serce. Jak on sam marzył by wreszcie wojna się zakończyła. By cierpienie się zakończyło. Do listy rzeczy, których Cecil nie potrafił pojąć należało dopisać powodowanie zbędnego bólu. Dlaczego ludzie w ogóle sięgali po magię by niszczyć i mordować? Dlaczego woleli nieść krzywdę, kiedy wystarczyło żeby nie robili nic? To było dla niego tak frustrująco niezrozumiałe, że miał ochotę zacząć gryźć piasek, na którym stał. Powstrzymał jednak ten dość dziwny odruch i spojrzał smutno na dziewczynę.
- Tak, też bym chciał, żeby to się skończyło - odparł niemalże szeptem. - Tak naprawdę to nawet wolałbym żeby się nigdy nie zaczynało.
Tyle cierpienia świat zdołałby uniknąć, gdyby cofnąć czas i powstrzymać wojnę zanim się wydarzyła. Ile łez nie musiałoby zostać wylanych. Ile krzyków nie zostałoby wydartych z gardeł. Ile krwi krążyłoby dalej w żyłach. Ile serc wciąż by ją pompowało. Nieprzebrany ogrom cierpienia można by zastąpić tyloma wspaniałymi rzeczami. Ale ktoś raz za razem wybierał by tego nie robić. W imię czego?
Zanim Cecil zdążył wpaść w spiralę nienawiści i bezgranicznego smutku, głos Maisie przywrócił go ponownie do rzeczywistości.
- W takim razie - ukłonił się nieco pokracznie - zapraszam!
I wziął dziewczynę za ciepłą dłoń, prowadząc ją w kierunku ogniska, skąd dobiegały ich dźwięki muzyki. Jeszcze na chwilę nie musieli pamiętać o wojnie. Na jeden wieczór mogli udawać, że byli beztroskimi, młodymi ludźmi, na których powinni byli wyrosnąć.
z/t x2
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
Strona 33 z 33 • 1 ... 18 ... 31, 32, 33
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset