Wydarzenia


Ekipa forum
Brzeg
AutorWiadomość
Brzeg [odnośnik]27.09.15 15:21
First topic message reminder :

Brzeg

Kamienisty brzeg pełen odłamków muszelek, bursztynów oraz tego co zostanie pozostawione przez przypływ. Nie ma tutaj wzniesień, miękkiego piasku, by usiąść i podziwiać zachód słońca. Niemniej ta część wybrzeża przyciąga wielu spacerowiczów. Kto wie, może jeśli odpowiednio wytężysz wzrok, pomiędzy zwykłym żwirem i muszelkami odnajdziesz coś ciekawego?

Wianki

Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.

Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się  morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.

Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.

Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, musisz zejść bliżej brzegu celem puszczenia na wodę lub wyłowienia wianka i zanurzyć w niej nogę lub rękę. Należy wówczas rzucić kością opisaną jako wianki.  Postać męska może wyłowić dowolny wianek kobiety, która wcześniej wypuściła go na wodę (liczy się pierwszeństwo odpisu) lub postaci NPC, jeżeli na wodzie nie ma żadnych wianków należących do postaci.
W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg - Page 31 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Brzeg [odnośnik]20.11.23 11:48
| Wilkie

Beztroska pierwszych dni sierpnia była czymś, czego wszyscy — nie tylko szeroko pojęty lud, do którego odnosili się arystokraci - potrzebowali. Dla Prewettów była to przecież okazja do kontynuowania tradycji przy jednoczesnym wyrwaniu się z okowów strachu czy niepewności. Lady Mare wiedziała przecież, że trwoga nie opuszczała nikogo, podobnie jak śmierć nie będąc wybredną co do swych towarzyszy. Dlatego tym bardziej starała się być na festiwalu obecna, pokazać wszystkim na własnym przykładzie, że przygotowane rozrywki były bezpieczne, przygotowane dla wszystkich, bez wyjątku, bez względu na pochodzenie, rozmiar sakiewki, płeć czy wiek. Cieszyły ją widoki rozanielonych własnym towarzystwem par, chichoty młodych dziewcząt rozchodzące się za plecami, jeszcze głośniejsze od nich zakłady młodzieńców przekrzykujących się na to, kto pierwszy dopadnie do wianka puszczonego przez daną dziewczynę. Gdyby mogła, zapewne chciałaby zatrzymać czas, chłonąć tę atmosferę już do końca swoich dni. Na moment pozwolić sobie na odpoczynek, zaszyć się w mydlanej bańce marzeń o spokoju.
Zatrzymawszy się na uboczu, miała idealną perspektywę do obserwowania większości zamieszania i tumultu, który przyjmowała na siebie plaża. Nic więc dziwnego, że zauważyła także pewnego mężczyznę, którego aparycja już na pierwszy rzut oka nie wydawała się przynależeć do tego świata. Pomimo pory dnia wydawał się jakiś... senny. Zupełnie tak, jakby towarzyszący mu pies był jednym z niewielu powodów, dla których znajdował się jeszcze na jawie — przynajmniej ciałem. Sam psiak wydawał się zresztą być bardziej energiczny od swojego pana, a obserwowanie go przez krótszy czas sprawiło, że na ustach szlachcianki zarysował się szeroki, choć ugrzeczniony manierami uśmiech. Myśli natomiast wybiegły do oczekującego na jej powrót, odpoczywającego pewnie w tej chwili na jednej z wygodnych, soczyście zielonych kanap kuguchara Myszora. Niegdyś dziki, dziś coraz to bardziej udomowiony kuguchar pałał niechęcią nie tylko do wszystkich zwierząt psopodobnych, ale przez wzgląd na swoją terytorialność nie dopuszczał do swej pani nikogo, za wyjątkiem Elroya, który niestrudzenie zajmował się jego ułożeniem oraz Saoirse, w której widział miniaturową wersję swojej pani. Całe szczęście, że nie zdecydowała się zabrać ze sobą złośliwego czworonoga, z pewnością nie mogłaby nazwać takiego dnia "spokojnym".
Nie słyszała słów wypowiadanych przez mężczyznę — ale z łatwością dostrzegła, że musiał kierować je do swego pupila. Cóż za urocza scenka. Nie spodziewała się jednak, że z takim oddaniem, taką werwą, która chwilowo rozjaśniła jego twarz jakąś nieobecną do tej pory życiową iskrą, mówić będzie o kwiatach, które przyozdobiły jej własny wianek. Ten dryfował sobie spokojnie, raz unosząc się z falą, raz z niej opadając, nie zwracając większej uwagi okolicznych hultajów. Może dlatego, że już z daleka prezentował się nietypowo, a co nietypowe bardzo prosto przywodziło na myśl niebezpieczeństwo? Tego mogła się wyłącznie domyślać.
Niemniej jednak ten tajemniczy mężczyzna parł do wody, a za nim — albo z nim — jego pies. Cóż za wyraz bezcennego oddania, prawdziwej, międzygatunkowej przyjaźni! I gdy tylko szli, przebijając się dzielnie przez wodę, kibicowała im w wysiłku zupełnie nieświadoma tego, że celem tej wyprawy było nic innego, jak jej własny wianek. Dopiero wtedy, gdy minęli resztę konkurencji, kierując się wyraźnie w stronę kompozycji osadzonej na paprociach, wszystko stało się jasne i nawet przez chwilę serce pogubiło się w rytmie. Spodziewała się, że mąż może nie zdążyć wyłowić jej wianka, ale nie spodziewała się przy tym, że stanie się to tak relatywnie prędko.
Powinna do niego podejść — pogratulować mu wyrazu bohaterstwa, przyjąć wianek i zgodzi się na taniec. Powinna, lecz nim zdążyła ruszyć się z miejsca, psina wydawała się gotowa do zadbania o pańskie interesy. Widok szarpnięcia za nogawki spodni sprawił, że dama zachichotała cicho, absolutnie rozczulona ową scenką, przy czym przysłoniła usta dłonią, oczywiście skrytą pod rękawiczką.
Psiak zasługiwał na pochwałę, bo podprowadził swojego pana wprost do właścicielki wianka. Lady Mare nie zdążyła jednak otworzyć ust, aby wyrazić swą wdzięczność za uratowanie kwietnego wieńca, gdyż pies — jak to psy w naturze miały — otrzepał się z wody, nic sobie nie robiąc z towarzystwa drogiej, zielonej sukni. I och, gdyby Mare miała więcej z charakteru swego starszego brata, zapewne już skreśliłaby z myśli chęć wynagrodzenia czworonoga smaczkiem, ale...
Ich spotkaniem — całej trójki — rządziły dziś inne reguły.
— Proszę się nie przejmować. Zakładam, że podobne zachowania są wpisane w psią naturę — przemówiła łagodnie, na chwilę tylko obdarzając spojrzeniem tak mężczyznę, jak i jego futrzastego podopiecznego, nim spuściła wzrok na dół, na przybrudzony materiał. Oby nie były to plamy, których nie da się pozbyć — całą resztą zajmie się służba, gdy tylko wróci do domu. — Czy... coś szczególnego zwróciło pańską uwagę, że zdecydował się wyłowić akurat mój wianek? — spytała, może odrobinę zaczepnie, lecz z dużą przewagą czystej ciekawości. Wiedziała, że dobrane kwiaty były wyjątkowe, niosły za sobą przecież konkretne przesłania. Czyżby i on o tym wiedział? Czy miała doczynienia z zielarzem lub botanikiem?


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Brzeg [odnośnik]20.11.23 18:44
/dla Elrica

Może dawniej łatwo było jej snuć plany. O wiele prościej przychodziło wyobrażanie sobie przemijających lat. Jako dziecko marzyła o byciu dorosłą, jako dorosła rozmyślała nad własnym losem budując przy tym upragnioną przyszłość. Przestała to robić, gdy zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie ma na to żadnego wpływu. Ludzie mówią, że istnieje coś takiego jak samospełniająca się przepowiednia: jeśli wystarczająco mocno o czymś myślisz, marzysz, czegoś pragniesz tym jest większe prawdopodobieństwo, że to się stanie. Dla blondynki brzmiało to jak naukowa bzdura wyrwana dla mydlenia oczu zwykłym, szarym ludziom. Jeśli całą swoją energię przełożyłaby w myślenie o pokoju to ten by w końcu nastąpił? Wątpiła w to. Dostatecznie wiele widziała: upadające marzenia, wielkie plany, którym skończył się termin ważności. To wszystko było obrazkiem pełnym utopii. Eden życia nie istnieje. Sama doświadczyła jego brak na własnej skórze. Czasem z zaskoczeniem przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze, bo choć na twarzy niewiele się zmieniło, to czuła, że w niej samej zmieniło się dosłownie wszystko. Marzenia nie były niczym złym, ale na pewno nie były one dla wszystkich. Bez względu na zapisaną w gwiazdach drogę, na los, na dobre intencje Mojry. Niektóre rzeczy należało pozostawić przypadkowi.
Gdybanie nie przynosiło niczego dobrego. Ufali sobie, wierzyli w wypowiadane słowa i dobre intencje więc w czym jeszcze leżała niepewność? Gdzie ulokowała ona swoje prawdziwe oblicze? U niej samej prawdopodobnie w niezamkniętych ścieżkach, uczuciach nie mogących znaleźć ujścia. Lovegood znał jej intencje, wiedział jakim człowiekiem była. Nie miała w sobie celowej złośliwości, a ostatnie czego chciała to zranić go do żywego. Zranić go w jakikolwiek sposób. Tylko czy właściwie nie robiła tego dzieląc własne niepewności na dwoje? Rozdzierając potrzebę bezpieczeństwa i potrzebę szaleństwa na dwie oddzielne. Na dwie różne od siebie osoby?
- Może tylko pięć – powtórzyła za nim uśmiechając się przy tym ciepło. Czasem chciała poczuć się znów tak jak wtedy, gdy miała tylko naście lat. Było prościej, bo nikt nie wymagał od siebie zrozumienia. Żyło się emocjami i dla emocji. Teraz wszystko wymagało przemyślenia. Nie sądziła jednak, że przyjdzie jej dotrwać czasów, w których pomyśli, że czegoś nadzwyczaj w świecie jej nie wypada robić. Zaśmiała się słysząc jego kolejne słowa. – Skąd w tobie tyle sprzeczności? – zapytała unosząc brew w pytającym geście i z dużą dozą ciekawości. – Mówisz, że taką ranę możesz nosić z dumą, ale jeśli coś pójdzie nie tak to zrobisz mi fryzurę prosto ze średniowiecza. To w końcu jak? Mało to dumne, Elricu Lovegood. – uśmiechnęła się szeroko. – Dzikie? – powtórzyła z lekkim oburzeniem. – Komplementy z twoich ust to miód na me serce. – dodała przewracając oczami. Żartowała sobie. Czuła w tym lekkość. W ironii, sarkazmie. Drgnęła czując ciepłą dłoń na swoim karku, po plecach przebiegł jej delikatny dreszcz.
Trudno jej było mówić o uczuciach. Wiedziała skąd to się brało choć nie wszystko można przecież zrzucać na wychowanie. Jednakże nikt nie nauczył jej jak mówić o tym co się czuje. Uczucia widziała w oczach matki czy w zachowaniu ojca, ale za tym nigdy nie szły słowa. Za każdym razem, gdy musiała zmierzyć się z tego typu tematem miała wrażenie, że brakuje jej słów. Tak jakby wszystkie zwyczajnie z niej uleciały. Teraz było podobnie. Mogłaby powiedzieć wprost. Zmierzyć się z własnym lękiem i poczekać na to co się wydarzy, ale nie była na to gotowa. Zwyczajnie nie była. Słysząc jego słowa poczuła jak ciepło rozchodzi jej się po klatce piersiowej. Po chwili jednak to ciepło zmieniło się w palący ogień. To wszystko już i tak zabrnęło nazbyt daleko. – Nie będę czekała w nieskończoność – obiecała. – Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest to dla ciebie komfortowa sytuacja. Miotam się, tworzę coś, ale po chwili to burzę. Mam swoje powody jakkolwiek to brzmi. Nie spodziewałam się jednak, że ta rozmowa przebiegnie w taki sposób i nie… jestem gotowa by wyrzucić to z siebie. Obiecuje, że nie będę czekała w nieskończoność. – powtórzyła jeszcze. Dość celowo nie nawiązała do jego słów. Zdawała sobie sprawę z tego co do niej czuł, ale na ten moment nie mogła wyrzucić z siebie więcej. Po części dlatego, że czuła, iż zmieni zdanie, kiedy tylko dowie się tego co ona już wie. Z drugiej strony rozmawiając o jego odczuciach byłaby hipokrytką. Dzielenie się powinno zawsze iść w parze.
Nie przejmowała się muzyką wybrzmiewającą w oddali. Tak naprawdę nie potrzebowała żadnej. Poruszali się w tylko sobie znanym takcie i tak było po prostu lepiej. Cieszyła się, że pomimo trudniejszych tematów potrafili też skupić się na radości płynącej z tego dnia. Choć jej myśli wciąż powracały do różnych kwestii i związanych z tym trudności to łatwiej było po prostu dać się ponieść. Uniosła kącik ust, gdy jej podziękował. Tym razem też nie była zaskoczona pocałunkiem. Oddała go delikatnie z pewnym wahaniem, a gdy oderwali się od siebie przeniosła spojrzenie na niekończącą się taflę wody. Wtedy też dotarły do niej słowa mężczyzny. Poczuła, jak serce kurczy jej się w klatce piersiowej, a skóra różowieje od szybko płynącej w żyłach krwi. Utkwiła spojrzenie w jego oczach całkowicie zszokowana. Czy właśnie takich słów chciała dziś uniknąć? Czy teraz wyrzuty sumienia zaczęły zżerać każdy organ w jej ciele? Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła. Po tym nie było już odwrotu i doskonale o tym wiedziała. Cisza się przedłużała, a ona wciąż na niego spoglądała. Jak to się stało, że wrócili do czasów młodzieńczych? – Nawet nie wiem co mogłabym powiedzieć – zaczęła szeptem i uśmiechnęła się blado. – Nie umiem prawić o uczuciach. Nie powiem, że cię kocham i nie powiem, że tak nie jest. Potrzebuje jeszcze chwili, Elric. Muszę… musimy najpierw… potrzebuje chwili. – uśmiechnęła się delikatnie, ale faktycznie zrobiła krok do tyłu chcąc zaczerpnąć powietrza. Co robić?


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Brzeg - Page 31 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Brzeg [odnośnik]22.11.23 18:54
Cztery głowy, trzy wianki i kubek pszenicznego piwa dzielony na dwoje. Jeśli mocniej pociągnie się nosem, tak poza zapachem kwiatów wyczuje się również subtelny aromat la dolce vita, dotąd zagubiony gdzieś między jednym wspomnieniem a drugim. Krok jest lekki, jak lekki jest uśmiech rozciągający wargi, jak myśli pozbawione zwyczajowych ciemnych plam. Wszyscy się bawią, wszyscy się śmieją, wszyscy tańczą i nie ma już nic złego, nie dzisiaj. Chichoty aktorek zastępują muzykę, dłonie wymieniają się w okręcaniu dookoła ośmioletniego chłopca, którego policzki wreszcie nabierają zdrowego rumieńca. Księżycowe Dzieci mają wolne, księżycowe panny natomiast śladem innych zgromadzonych w Weymouth zamierzają czerpać z festiwalu garściami, przynajmniej do czasu aż Aurelius Moon nie przypomni sobie, że okazja czyni bogatego czarodzieja i jego cudowna trupa mogłaby nieco dla niego zarobić, zamiast się bezczelnie obijać. Tradycja jest zdaniem Gii całkiem słodka, to całe plecenie wianków, przelewanie myśli na starannie dobierane główki i chyba nawet czuje się głupio, że sama kierowała się bardziej wyglądem oraz prostotą splotów, niż samą intencją. Bo o miłości nie marzyła wcale, jakby była popsuta, albo to duch Eleanor patrzył na nią wyczekująco oraz prześmiewczo, bo sny brunetki były całkiem proste, ot ciepłe posiłki codziennie oraz dźwięk włoskich melodii unoszących się w powietrzu. Żadnych chłopców rączo rzucających się po wiecheć w barwach bieli, czerwieni i fioletu, zamiast tego roześmiany Vito korzystający z rozdawanego jedzenia. To rzeczywiście żałosne, stwierdza w duchu Gia, bo przed sobą nie musiała kłamać, gorzej jakby ktoś to wytknął, wtedy byłby wstyd, a tak mocniej zaciska palce na ręce młodszego brata, łokciem ściąga bliżej siebie Dorotheę. Rozszczebiotana aktorka nie zauważa wcale, zbyt zajęta pokazywaniem palcem Cynthii co przystojniejszego mężczyzny, szepcąc jakieś tajemnice na ucho. Pansy nie było z nimi tym razem, miała randkę i to z nią zamierzała się pokazać podczas wyławiania wianków. Moretti założyła się o dwa knuty, że dała się namówić ich animagowi kozie i to dlatego nie próbował reszcie dziewcząt wciskać się pod spódnice w zwierzęcej postaci. Przebito ją o trzy, że pierwszego dnia festiwalu zemdlała w czyjeś ramiona i dalej poszło samo, najprawdopodobniej w krzaki. Co mogło być prawdą, bo blondynka była śliczna. Łatwa też była, jednak nade wszystko śliczna.
- Oi, mały rycerzu, też będziesz łapał wianki? - odzywa się Dorothy, sięgając po ciemne kosmyki chłopca, gładząc je delikatnie. Dla Vito miała najwięcej serca, dzieci u Moona nie były mile widziane, szczególnie te siedzące jeszcze w kobiecym brzuchu, młody Moretti był wyjątkiem, bo mógł zarabiać na swoje utrzymanie, chociażby zbieraniem drobniaków do czapki.
- Naturalmente, złapie wianek Gii! - odpowiada dumnie Vito, ze śmiechem okręcając się tak, że ląduje między Dorą a Cynką, gestem prosi, żeby pochyliły się w jego stronę, bo najwyraźniej ma zamiar zdradzić im ogromny sekret - Ktoś musi, będzie jej smutno jak nikt tego nie zrobi - dodaje konspiracyjnym szeptem, wywołując u słuchaczek zbiorowe aww. Przynajmniej do czasu, bo śniada dłoń już sięga chłopięcego ucha pociągając zań gwałtownie.
- Ow ow ow GIA! - woła oburzony mały czarodziej, machając gwałtownie rękami - To jest przemoc! Violenza! Nie dziwne, że jesteś sama! - ostatnie zdanie pada już w pełni po włosku.
- Że niby nikt nie chce mojego wianka? - odpowiada Gianna w ich rodzimym języku, silny sycylijski akcent osiada na każdej zgłosce, nacisk na uchu staje się jednak lżejszy.
- A kiedy byłaś ostatnio na randce? Hę? Ty się ciesz, że masz dobrego brata - burczy, rozcierając małżowinę wolną od siostrzanych palców. Uraza czai się w ciemnobrązowych oczach, acz poza nią czai się również chochlicza, wręcz triumfalna iskra. Włoszka krzywi się, robiąc odpowiednią minę do dziecka i milczy urażona, wzruszając tylko ramionami na pytające spojrzenia towarzyszek. Do kłótni z ich strony były całkiem przyzwyczajone, ktoś mógłby pomyśleć, że wojenna zawierucha załagodziła rodzinne relacje, jednak rodzeństwo wciąż było rodzeństwem niezależnie od przeżytych trudów. Dotarli do brzegu, Gia wzdryga się w momencie zetknięcia bosych stóp z chłodniejszą wodą, jednak dzielnie idzie przed siebie, aż do kostek nim pozwoli, żeby prąd porwał spleciony wiecheć. Aktorki również i swoje wianki uwalniają, a Vito nie czekając aż oddalą się za bardzo, rzuca się dzielnie w toń, sięgając po siostrzane kwiaty. Kibicują mu wszystkie, z dłońmi przy ustach zachęcając chłopca do wysiłku, Moretti nawet podskakuje ucieszona, zapominając kompletnie o wcześniejszych złośliwostkach. Chociaż był wstrętnym małym gremlinem, tak to był jej wstrętny mały gremlin, który w duchu myślał, że robi dobrze. Tylko nadal był chłopcem, a chłopcy są stupido jeśli chodzi o słowa. Czyny zwykle mówią za nich.
- Il mio coraggioso leone - wita go pocałunkami na obu policzkach, odgarniając z czoła mokre włosy. Śmieje się, kiedy nakłada na jej skronie wianek i dumnie kłania się, zapraszając ją do tańca. Gia chwyta za materiał zwiewnej spódnicy, również kłaniając się w odpowiedzi. Trzymają się za dłonie, póki wianki pozostałych dziewcząt nie zostaną wyłowione, a później idą tańczyć. Zapach la dolce vita jest jeszcze bardziej wyczuwalny niż wcześniej.

| z/t. Wianek Gii został złapany przez dzielnego Vito.




Złoty klucz na dłoni, to nie mój dom
Siwy włos na skroni - ucieknę stąd
Gia Moretti
Gia Moretti
Zawód : aktorka w wędrownej trupie teatralnej
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Nothing ever ends poetically.
It ends and we turn it into poetry. All that blood was never once beautiful.
It was just red.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
  older sister
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t12011-gianna-moretti https://www.morsmordre.net/t12015-felice https://www.morsmordre.net/t12110-gia-moretti https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12013-szuflada-gianny https://www.morsmordre.net/t12014-gianna-moretti
Re: Brzeg [odnośnik]22.11.23 18:54
The member 'Gia Moretti' has done the following action : Rzut kością


'Wianki (Weymouth)' :
Brzeg - Page 31 V9pv7pR
Punkty zostaną wpisane do karty postaci dopiero po przygotowaniu i spożyciu algi w osobnym wątku. Wątek należy zgłosić w aktualizacjach.
Adriana Tonks
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brzeg - Page 31 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Brzeg [odnośnik]27.11.23 22:10
| dla Mare

Na ostrzeżenia Szałwii reagowałem natychmiast. W pierwszym momencie drgnąłem na myśl, że być może wyczuła falę snu, która nijak miała zgrać się z falą pchaną ku nam przez zimny ocean. Dreszcz przeszedł mnie na myśl, że miałbym znowu zasnąć w wodzie, dlatego prędko posłuchałem psa, w lekkim popłochu wydostając się na bezpieczny brzeg, w niedługiej trasie powtarzając sobie, że na drzemki reagowała inaczej. - Dobra psina - rzuciłem, poklepując ją po głowie, zanim moje myśli całkowicie powróciły do wianka, jego właścicielki, potencjalnego partnera i szczęślina ugandyjskiego. Nie wierzyłem, że naprawdę trzymam go w dłoniach! Gorzej, że widok wystrojonej kobiety trochę mnie zestresował. Czym innym był kontakt w interesach, czym innym złapanie ręcznie plecionego wianka, w którym zaklinała własne serce, powierzając falom symbol - pewnie miłości do męża... na galopujące stado kóz, co mi odbiło! I jeszcze ten mały szałaput, rozchlapujący krople morskiego błota wprost na drogie materiały! Uwadze nie umknęło, jak przygląda się drobnym plamom. Już kombinowałem, co zrobić, jak się wytłumaczyć, kiedy dama zadała pytanie. Gdyby nie to, że obie dłonie miałem zajęte wiankiem, zażenowanie odbiłoby się nie tylko w spojrzeniu, ale i w geście. Nie przemyślałem tego, ale dosyć trafnie prześledziła moje motywacje - tak mi się przynajmniej wydawało.
- Szczęślin - odparłem krótko, unosząc ku nieznajomej senne spojrzenie, łagodne, nadal nieco nieśmiałe. Połączyłem już trochę faktów - musiał być hodowany, najpewniej rozkwitał pod opieką wprawionych rąk, a gdzie najłatwiej było znaleźć egzotyczne gatunki? Tam, gdzie sakiewki były pełne. Żywy dowód stał przede mną. - Nie miałem okazji widzieć go w takich okolicznościach, większość kwiatów jest brana z okolic, ale nie on. Zaskoczył mnie, niecodzienny to widok, chciałem przyjrzeć się z bliska, upewnić i... tak wyszło - przyznałem, lekko unosząc kwieciste dzieło. Mówiłem powoli, niespiesznie dobierając słowa, uspokajając się w zielarskich przemyśleniach. - Jest przepiękny. Wianek, znaczy, chociaż szczęślin też. Pasuje do lady - stwierdziłem miękko, postanawiając odpuścić sobie chociaż część nerwów, i tak nic nie mogliśmy poradzić - wyłowione, tradycja była tradycją. Jej partner nie pojawił się obok, a kiedy ukradkowo rzucałem okiem tu i tam, nie dostrzegłem nawet nikogo, kto wyglądałby na jej wybranka. Cóż - dzisiaj, z przymusu, zostałem nim ja.
- Nie pomyślałem, że... był przeznaczony mężowi, prawda? - zgadywałem, rzucając czujne spojrzenie nieznajomej, ale coś mnie tknęło - gdyby nie trzymany w dłoniach wianek, pacnąłbym się w łeb. Nie dałem jej odpowiedzieć, musiałem nadrobić podstawy. - Ach, proszę wybaczyć. Wilhelm. Wilhelm Despenser - przedstawiłem się, płytko kłaniając się przed damą, wyciągnąwszy ku niej wianek. - Będę zaszczycony, mogąc lady towarzyszyć - oznajmiłem miękko, dopiero teraz wpadając na to, że mógłbym najpierw dyskretnie otrzepać wianek z wody. Jeszcze całą misterną fryzurę zepsuje, ileż można się potykać o maniery, ech!
- Jedno zaklęcie i pozbędziemy się śladów psich manier. Huragan zwie się Szałwia - podsunąłem, zerkając na winowajczynię. - Mógłbym? - zapytałem, skinąwszy dyskretnie w stronę dołu sukni, przecież nie będę się wyrywał nieproszony.[bylobrzydkobedzieladnie]


who are you when you're haunted by the ruin?


Ostatnio zmieniony przez Wilkie Despenser dnia 01.12.23 21:56, w całości zmieniany 1 raz
Wilkie Despenser
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec

and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears

OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11928-wilhelm-despenser https://www.morsmordre.net/t11958-aura#369875 https://www.morsmordre.net/t12167-wilhelm-despenser#374784 https://www.morsmordre.net/f446-szkocja-feldcroft-klepka https://www.morsmordre.net/t11957-skrytka-bankowa-nr-2590#369864 https://www.morsmordre.net/t11961-wilhelm-despenser#369888
Re: Brzeg [odnośnik]30.11.23 20:17
Michael, Hania, Billy

Otwartość Hannah była dla niej przyjemnym zaskoczeniem i z prawdziwą przyjemnością odwzajemniła uścisk, ani trochę nie dając po sobie poznać, że być może robótki ręczne nie wpisują się w zakres jej zainteresowań. Poza tym, zawsze mogła się od niej nauczyć czegoś nowego.
Dziękujemy. ― Pozwoliła sobie odpowiedzieć także w imieniu Michaela, na ten krótki moment przejmując kontrolę nad rozmową. ― Kiedyś na pewno przydałoby się spotkać we czwórkę i to należycie opić. Choćby herbatą ― zaproponowała z uśmiechem. Ona sama była otwarta na nowe towarzystwo, a Michaelowi na pewno przydałoby się luźne spotkanie, tak dla podtrzymania ducha Festiwalu, dla rozluźnienia. Miała wrażenie, że mimo trwającego zawieszenia i tak rozgląda się w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Nie był to zły odruch, oczywiście, że nie. Ale mógłby też… odpocząć. Albo chociaż spróbować.
Jej propozycja w zasadzie zbiegła się ze słowami Billy’ego, co Adda skwitowała wesołym parsknięciem i z entuzjazmem pokiwała głową.
Dogadamy się na jakiś termin i wpadniemy. Prawda? ― zaczepiła Michaela, lekko szturchając go pod bok. Ciekawe co takiego Billy tworzył w graciarni, że wymagało to uwagi drugiego czarodzieja. Może potem spróbuje kogoś o to zapytać.
Adda z uwagą wysłuchała wyjaśnienia terminu “Płazy z Oazy” i uznała go za całkiem uroczy. Nie zdążyła jednak nieświadomie wpakować się w pułapkę i zadać kolejnych pytań ― Billy znał się na Quidditchu? Na tyle dobrze, by uczyć innych? ― bo oto nadszedł czas na wianek. Adda zabrała się do tego w sposób ostentacyjnie powolny, prowokacyjny wręcz, doskonale wiedząc w jaki sposób się z Michaelem drażnić, by nikomu nie było z tego powodu przykro. Kwietna korona trafiła na wodną taflę, Adda przy okazji sięgnęła jeszcze po dziwną, dość interesującą muszelkę, a potem wróciła na brzeg by obserwować zmagania pewnego aurora z wodą. Odpłacił jej tą samą kartą, najpierw po mistrzowsku udając, że wianka wcale nie widzi, choć postawiłaby wypłatę na to, że nawet nie spuścił go z oka. Potem ― na hurra ― wpakował się do wody, powodując tym ogólne rozbawienie u swojej wybranki.
Liczysz na dodatkowe punkty za widowisko? ― spytała zaczepnie, gdy wyszedł z wody z jej makowym wiankiem w dłoniach. ― Czy może próbujesz zawrócić mi w głowie tą mokrą koszulą klejącą się do ciała? ― Odczekała moment, aż ułoży ociekający wodą wianek na jej włosach i nie szczędziła sobie okazji do sugestywnego prześlizgnięcia się wzrokiem po jego sylwetce. ― Powiem ci ― mruknęła miło wprost do jego ucha ― że gdyby nie to, że mamy dość ograniczoną ilość czasu z powodu ślubu, to ta sytuacja wcale nie skończyłaby się tańcem. Tymczasem jednak ― uchwyciła się materiału jego koszuli, jakby bała się, że zaraz straci równowagę od tego stania na palcach ― twoja nagroda. ― Ucałowała krótko gładki policzek, bardziej z chęci prowokacji, sprawdzenia dokąd się posunie przy publice, niż faktycznej chęci wynagrodzenia mu trudów wyławiania wianka.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Brzeg [odnośnik]01.12.23 19:38
| Wilkie

Ta przyspieszona ucieczka z wody była nawet urocza. Lady Mare, nieświadoma powagi sytuacji, która zmusiła mężczyznę do wyjścia z wody, uśmiechnęła się ciepło na sam widok. Czuła zresztą, jak serce przyspiesza swój rytm — zgodnie z tradycją powinna przecież wynagrodzić starania dzielnego mężczyzny przynajmniej jednym tańcem. Nie miała oporów względem uznawania adoratorów każdej krwi, w Hogwarcie dość często dostawała miłosne liściki i często nie wychodziły one spod lordowskich rąk. Należało tylko zachować odpowiednie granice i spotkanie to, przecież czysto przypadkowe, spowodowane na pewno jeno ciekawością tajemniczego jegomościa stanie się wyłącznie przyjemnym wspomnieniem, czymś do wypominania mężowi, że oto wobec jego nieobecności wciąż przyciągała spojrzenie mężczyzn — choć obawiała się wystąpień publicznych, zwłaszcza w tak zaawansowanej ciąży.
Do czasu, gdy mężczyzna nie zabrał głosu, przede wszystkim spoglądała w kierunku jego psa. Nie znała się na rasach, ale ten wyglądał naprawdę poczciwie. Niemal do tego stopnia, że gotowa była wystawić w jego (jeszcze nie wiedząc, że powinna myśleć o niej) kierunku dłoń, aby pogłaskać go po łebku. W ostatniej chwili wstrzymała się jednakże w zamiarze, przede wszystkim dlatego, że do nozdrzy doleciał wreszcie charakterystyczny zapach mokrej sierści, do którego delikatny nos damy nie miał okazji przywyknąć. Nie miała czasu zastanawiać się nad tym dalej, przede wszystkim oddając swą uwagę przemawiającemu mężczyźnie. Nie sprawiał złego wrażenia. Był średniego wzrostu, urody niepodobnej do Prewettów w żadnym calu, ale uwagę przyciągało jego skrajnie łagodne usposobienie. Coś sennego, a jednocześnie sprawiające, że wydawał się być towarzystwem niezwykle miłym i bezpiecznym. I pomimo tej senności był w stanie przedstawić jej logiczny wywód, nie sądziła, że pomyśli sobie, że jest z niego — z wyławiającego wianek — dumna.
— Rozwiązał pan zagadkę, chylę czoła — i zgodnie ze słowami, pochyliła lekko głowę, oddając tym samym szacunek jego analitycznemu umysłowi. — Wszystkie kwiaty pochodzą z Dorset, lecz część z nich, jak właśnie szczęślin pochodzi ze szklarni znajdującej się pod opieką mojej rodziny — mogła powiedzieć wyłącznie tyle, wierzyła, że reszta historii była prosta do dopowiedzenia, aczkolwiek z radością mogłaby dodać jeszcze jedną czy dwie podpowiedzi. — Niezwykle dziękuję, mój panie. Szczęślin ma radość być kwiatem pięknym z nazwy i wyglądu — pozwoliła sobie na ten drobny, raczej niezbyt błyskotliwy żart wyłącznie dlatego, że dostrzegła nerwowe spojrzenia rzucane na bok. Czyżby ten biedny mężczyzna obawiał się nagłego pojawienia się obok jej wybranka? To dobry znak, natychmiast roztopił ostatnie bloki ostrożności przed kontaktem. Był świadom swojego położenia, a przez to ciężar dbałości o poprawność ich spotkania rozłożony został na pół. Lady Mare była za to szczególnie wdzięczna, choć nie zamierzała się z tym zdradzać, przynajmniej nie teraz.
— Owszem, pleciony był z życzeniem wyłowienia go przez mojego męża, aczkolwiek tradycja jest tradycją, mój panie — a kto, jeżeli nie arystokraci, mieli stać na straży tradycji? Nie ma nic złego w pańskiej ciekawości, starała się mu przekazać, wierząc, że mógłby domyślić się ukrytego przekazu, lecz szykując się przy tym na wypowiedzenie owych słów na głos, jeżeli okaże się inaczej. — Dlatego niezależnie od tego, kto wyłowi wianek, winna jestem oddać mu taniec w nagrodę jego odwagi. Mam nadzieję, że uda mi się dotrzymać panu kroku, gdyż sam pan widzi... — ucięła, z drobnym zawstydzeniem opuszczając wzrok. Sądziła, że wszyscy, którzy do tej pory mijali jej wianek, nie wyławiali go przede wszystkim dlatego, że należał nie tyle do damy, a do ciężarnej. To, że Wilhelm Despenser zwrócił na niego uwagę, nawet przez wzgląd na rzadkość kwiatów go zdobiącą, było przyjemną niespodzianką. — Lady Mare Greengrass née Prewett — przedstawiła się, jednocześnie wyciągając dłonie, aby przejąć podarowany wianek. Nic nie szkodzi, że wciąż ociekał wodą. To był właśnie jeden z jej ulubionych momentów z lat panieńskich, oczywiście poza samym tańcem. Z tego właśnie powodu bez zawahania złożyła kwietną koronę na swych skroniach, nie powstrzymując się przed poszerzeniem uśmiechu.
— Och, Szałwia? Jak bardzo pana rozczaruję, nie wiedząc zbyt wiele o ziołach... Ale zakładam, że usposobienie panienki równa się właściwościom ziela, czyż nie? — jeszcze raz uniosła wzrok na mężczyznę, akurat w momencie, w którym skinął w kierunku dołu jej sukni. Może lepiej będzie zająć się plamami od razu — jeżeli pójdą tańczyć i piasek przyklei się do mokrych plam, utrudni to późniejsze oczyszczenie. — Jeżeli uda się panu załatwić sprawę tak szybko, jakby zawiązywał pan buty... Będę zobowiązana — wszak wszystko opierało się na wrażeniu i konieczności uniknięcia niepotrzebnych plotek, bo oto Wilhelm Despenser zbyt długo interesował się krańcami sukni lady Mare!


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Brzeg [odnośnik]01.12.23 20:50
Lovegoodowie byli rodziną, która aż zbyt często żyła marzeniami i ideami. Byli niezbyt majętnymi czarodziejami półkrwi, znanymi nie tylko ze swojej ekscentryczności i wyjątkowo często objawiających się darów trzeciego oka i zwierzęcoustości (ale, musiał przyznać, w ich rodzinie dzieci zawsze rodziło się dużo), ale też pacyfizmu, wycofania od wielkich spraw polityki i skupiania raczej na specjalistycznych zainteresowaniach. Wuj Egerton hodował ptaki, ojciec miał swoje szklarnie z egzotycznymi roślinami, Elric po podróżach zupełnie zakochał się w smokach, Prima w małej chatce ciągle wisiała nad kociołkiem... właściwie mając możliwość realizować swoje pasje byli zupełnie szczęśliwi bez majątków, władzy i potęgi. Wychował się w regule tego, że człowiek powinien iść za tym co podpowiada mu intuicja i nie przejmować się niczym więcej - ale teraz, kiedy był w wieku swojego ojca, gdy ten powiedział mu to po raz pierwszy, wiedział, że nie mógł tak po prostu ignorować rzeczywistości. Zamknięcie oczu i zajęcie swoją robotą niczego nie zmieniało. Zwłaszcza w jego przypadku - gdy sen jednoznacznie kojarzył się z męką wizji.
Lucinda była znacznie odważniejsza od niego, zawsze tak uważał. Wystarczająco odważna, by łamać stereotypy na temat swojej płci, by sprzeciwiać się rodzinie, by podróżować bez męskiej opieki, wiedząc, że zawsze da sobie radę sama. Znacznie szybciej przyszło jej też poświęcić własne dobro dla dobra innych na wojnie, której nie wywołała. I zastanawiając się nad tym czy byłby w stanie zrobić to samo nie mógł powstrzymać myśli przed obraniem jeszcze innego kierunku - refleksji, czy Lucy miałaby też odwagę podążyć za intuicją, spojrzeć w głąb siebie samej. Bo czasem odnosił wrażenie, że w pogoni za różnymi wyzwaniami, różnymi obowiązkami, w ogóle nie zastanawia się już nad tym czego chce sama. Sama dla siebie.
- We mnie? - Był zaskoczony, choć wciąż zrelaksowany i uśmiechnięty, gdy zarzuciła mu sprzeczności. Sam dostrzegał ich w niej sporo, a może zwyczajnie nie był jej jeszcze w stanie rozgryźć? Kiedyś znali się jak łyse konie, ale te czasy dawno minęły; były prostsze, pełne swobody. Teraz hamowali się ciągle, może ze strachu, może z ostrożności, a może wydawało im się, że tak wygląda dojrzałość. Ha. - Och, nie, ja tylko jestem gotowy na poświęcenie. Jeśli mnie poranisz, ale koniec końców i tak będę zadowolony z efektu, to jestem w stanie podjąć takie ryzyko. A jeśli będziesz zbyt ostrożna i obetniesz trochę tu, trochę tam... cóż, to by było sprawiedliwe, żebym mógł się odegrać, co? - Parsknął śmiechem, choć w głębi ducha odniósł wrażenie, że nadaje tym słowom znacznie więcej sensu niż powinien. Nie był poetą, nie zamierzał stosować wybujałych alegorii. Przeczesał włosy palcami, otrząsnął się, uśmiechnął. - Wiesz, że żartuję. Możesz spróbować, co najwyżej Cela to naprawi... albo ogolę się na łyso. To też jakaś opcja. Powinny odrosnąć zanim przyjdzie zima, są chyba na to jakieś eliksiry - Wychylił się i pocałował ją w czubek nosa, gdy okręcał wokół palców jej nieco wilgotne włosy. - Lucindo Hensley, ależ powinny nimi być. Nic mnie tak nie kręci... - byli wystarczająco blisko, by mógł kolejne słowa wymruczeć jej do ucha: - ...jak twoja dzikość. - Odsunął się z tym rodzajem uśmiechu, który w Hogwarcie, gdy był jeszcze głupi, a ona zbyt młoda, zwykł oferować starszym Gryfonkom zapraszanym do Hogsmeade. Widział subtelne zmiany zachodzące na jej twarzy, czuł pod palcami drobne dreszcze, które przechodziły ją, gdy przesuwał dłonią od jej karku do pleców wprost po nagiej skórze. Czerpał z tego męską dumę i chętnie przekonałby się jakie jeszcze dreszcze byłby w stanie w niej wywołać, lecz plaża nie była do tego dobrym miejscem.
A ona - ona wciąż potrzebowała czasu. Zabrał dłoń, zaledwie przez sekundę nie będąc w stanie ukryć zawodu. Potem uśmiechnął się cieplej, choć z trudem, dając jej chwilę tak potrzebnego dystansu. On zachowywał nad sobą kontrolę, a ona widocznie nadal czegoś się obawiała.
- Rozumiem. Naprawdę - Właściwie nie rozumiał, ale jakie miał prawo do tego, żeby powątpiewać w jej słowa? Mówiła, że ma powody, a on zamiast zastanawiać się w nieskończoność jakie mogły być powinien korzystać z chwil, które mieli i czekać cierpliwie tak jak robił to przez całe życie. Dlaczego więc czuł się tak cholernie zmęczony?
Poprosił ją do tańca, bo muzyka stała się piękna i powolna, przeciągana solówkami na skrzypcach granymi przez dziewczęta w kwietnych wiankach. Taniec pomógł im pozbyć się chwilowego napięcia, wtulić się w siebie i oddać kontrolę zmysłom, nie myślom. Nie byli zgrabnymi tancerzami, ale nikt w ich kierunku nie patrzył, za świadków mieli tylko ogień z dogasającego nieopodal ogniska i łuny słońca na wodzie. Narzucił takt mimo nieznajomości rytmu; bo może chciał, żeby mu się poddała, żeby pozwoliła sobie wreszcie położyć głowę na jego ramieniu, zaufała że - niezależnie od tego jak okrutny był świat - będzie w stanie ją ochronić.
Oboje byli doświadczeni w oszukiwaniu samych siebie, co?
Kiedy ją pocałował, kiedy wyznał szeptem to co naprawdę myślał od razu dostrzegł jej zaskoczenie, jej niepewność. I tak, przekonał samego siebie, że nie czuje się zawiedziony - nawet nie tym, że mu nie odpowiedziała, ale tym, że dalej sądziła, że mógłby czuć cokolwiek innego.
- Wyglądasz jak ryba wyjęta z wody - szepnął z krótkim śmiechem, przesuwając kciukiem po jej rozchylonej wardze. Pocałował ją jeszcze raz i przytulił, żeby oszczędzić jej (i sobie) kontaktu wzrokowego. - Jasne - powiedział ze spokojem, którego nie czuł, gdy się od niego odsunęła. Zmarszczył brwi i spojrzał w stronę morza, a potem zaśmiał się po raz kolejny, kryjąc pod tym całą nerwowość, której nie chciał okazywać. - To nie twoja wina, że cię kocham, wiesz. Nie masz wobec mnie żadnego... obowiązku - przyznał w końcu. - Może jednak jestem starym romantykiem... - Wzruszył ramieniem i wreszcie na nią spojrzał z uśmiechem, który doskonale naśladował ten wcześniejszy, ten pierwszy, kiedy dopiero ściskał jej wianek w dłoni i nie zdążył jeszcze pozwolić mu się rozpaść. - Co powiesz na spacer? - spytał, oferując jej ramię.
Bo koniec końców wiedział, że to niczego nie zmieniało. Nawet odrzucony pragnął jej towarzystwa, nawet czekając (zawsze czekając) wiedział, że będzie mu się z nią tak samo komfortowo milczało co rozmawiało o niczym.
Sam zresztą zaczął przypominać sobie jakąś anegdotę o smokach. Cokolwiek, jakiekolwiek słowa, które mogłyby załatać niedopowiedzenia.
Nie chciał, by ten dzień już się kończył. By kończył się tak.
I wierzył, że ona też tego nie chciała.

/zt shame



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Brzeg [odnośnik]02.12.23 11:46
| lady Mare

Ciekawie było spojrzeć na tradycję z innej perspektywy. Z reguły byłem dosyć... kochliwy, to fakt, zwłaszcza w młodości idealizowałem dziewczęta i zachwycałem się wyobrażeniami. Trzecie oko otwierało się na sprawy wielkie i małe, ale kiedy przychodziło co do czego, troje oczu nie wystarczało do dostrzeżenia niechlubnych cech moich wybranek. Niektóre były kochane, ale większość - ach, nie lokowałem swoich uczuć zbyt rozważnie, choć kto winiłby emocje za granie lekkomyślnych melodii? Na szczęście z wiekiem nabrałem rozsądku, zapoznając się z możliwością krytycznej oceny, a przynajmniej tak nazywałem ostrożność względem obcych, bo bliskich miałem przecież nieskazitelnych. Lubiłem symbolikę stojącą za wyławianiem wianków, trafiała do mnie, wrażliwca i romantyka, dlatego do tej pory nie podchodziłem do sprawy bezrefleksyjnie - pierwsze dzieło skradzione falom rzeczywiście należało do kobiety, którą później pojąłem za żonę. Może to przez przywiązanie do obrządków i znaków, ale była w tym jakaś magia, małe świadectwo i realny czyn, pokazujący światu siłę uczucia. Nie chciałem nikomu odbierać tak szczególnego momentu, spontaniczna decyzja była pochopna, stawiała nas w jeszcze dziwniejszej sytuacji niż mógłbym przypuszczać, ale nie zrobiłbym kobiecie przykrości, wycofując się z nieprzemyślanych działań. Jedynym wyjściem było brnąć w sytuację i uczynić ją na tyle miłą, na ile było to możliwe. Poza tym lubiłem towarzystwo, a dama nie wydawała się oburzona ani obrażona - czy była to kwestia wyłącznie dobrego wychowania, ciężko stwierdzić. Uśmiechnąłem się subtelnie, dosłyszawszy grę słów, kwitując ją lekkim skinieniem. Nie rozglądałem się więcej.
- Od razu widać, że są dobrze pielęgnowane - stwierdziłem ze spokojem, nie próbując zgadywać, ile wspaniałych okazów rosło w szklarniach Prewettów. Mieli dojścia, możliwości, mogli zapewnić gatunkom idealne warunki. W moich dłoniach od czasu do czasu gościł kwiat paproci, zawsze zachwycający, a tak rzadki - oni mieli go na wyciągnięcie ręki, mogli obserwować cały cykl jego życia. - Proszę przekazać rodzinie wyrazy uznania - doskonale wiedziałem, że prośba zginie w uprzejmościach, ale to nie zmąciło szczerości. Nawet jeśli nie doglądali roślin osobiście (nie wiedziałem, czy tak było, ich świat był dla mnie odległą zagadką), potrafili o nie dbać.    
Właśnie, taniec, kolejna sprawa... byłem na świetnej drodze do zwycięstwa w plebiscycie niezręczności, doprawdy. Philomena radziła sobie z moją niezgrabnością i dopóki pozwalały jej siły - tańczyła - ale nie była elegancką arystokratką. Merlinie, jak się tańczy to jedna sprawa, ale jak się tańczy ze szlachcianką?!
- Widzę jedynie wspaniały dar, nie przeszkodę - odparłem, chwytając się chwilowo innego tematu niż taniec. Miała szczęście, mogąc w zdrowiu donosić ciążę, a przynajmniej żywiłem nadzieję, że kobiety nie dręczy nic poza niewygodą brzemienności. To były jednak zawiłości, o których żadne z nas nawet by się nie zająknęło. - Proszę się nie przejmować, zapewniam że nietrudno dotrzymać mi kroku - dodałem z krótkim śmiechem, uwalniającym z cząstki niezręczności. I tak nie dorównałbym standardom z balowych sal, które mogłem sobie co najwyżej wyobrazić, bo nigdy w żadnej nie byłem. Nie do końca wiedziałem, co zrobić z dłońmi, gdy zniknęła z nich piękna ozdoba, więc schowałem je za plecami. Powinienem, nie powinienem? Nie miało to znaczenia? Aj, te szczegóły!
- Poniekąd - odpowiedziałem, zerknąwszy na psinę z miną sugerującą zastanowienie. Jej obecność wiele mi dawała, a imię przyszło samo, naturalnie, jedyne słuszne - jakby umysł podsuwał odpowiednią interpretację naszej więzi. W przeciwieństwie do kroków tańca, płynnie obracałem się we wszelkich znaczeniach, symbolach i ich powiązaniach, w wielu sytuacjach nie musiałem się nad nimi zastanawiać, po prostu wiedziałem. Teraz jednak mieliśmy przed sobą inną kwestię. Skinąłem głową, mając podobny plan na uporanie się z niewielkim problemem - musiałem osuszyć własne nogi, więc dyskretne użycie magii na rąbku sukni nie stanowiło większego wyzwania. Niewerbalne zaklęcia raz dwa poradziły sobie ze śladami psich i morskich przygód. Ulga, bo mokre buty były paskudnie niekomfortowe. Wkrótce zaoferowałem ramię towarzyszce, próbowałem przy tym wyglądać elegancko. Nie obraziłbym się, gdyby podsumowała to śmiechem - pewnie wyszło bardziej komicznie, przy prezencji lordów byłem marnym pyłem.
- Szałwia ma wiele zastosowań, zwłaszcza leczniczych, oczyszczających - dąży do harmonii i wprowadza dobrą energię. Wróżę, a przy tym jest niezastąpiona - wyjaśniłem pokrótce, wracając do tematu, który był mi dobrze znany i nie wzbraniając się przed mówieniem o wróżbiarstwie, mimo świadomości, jak jest postrzegane. Przywykłem, trochę uodporniłem się na ludzkie podejście do kwestii będących poza ich zasięgiem - poza moim nie były.


who are you when you're haunted by the ruin?
Wilkie Despenser
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec

and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears

OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11928-wilhelm-despenser https://www.morsmordre.net/t11958-aura#369875 https://www.morsmordre.net/t12167-wilhelm-despenser#374784 https://www.morsmordre.net/f446-szkocja-feldcroft-klepka https://www.morsmordre.net/t11957-skrytka-bankowa-nr-2590#369864 https://www.morsmordre.net/t11961-wilhelm-despenser#369888
Re: Brzeg [odnośnik]04.12.23 1:35
dla Sue

Parsknąłem śmiechem na jej słowa.
- Żebyś wiedziała - odparłem z rozbawieniem - chociaż nie wiem na ile to jej dar przekonywania, a na ile po prostu moja słabość do dzieciaków - przyznałem zanim pomyślałem, że może jednak takich rzeczy nie wypada mówić? W sensie... czy to nie robiło ze mnie jeszcze większego mięczaka w jej oczach? I czemu w ogóle się nad tym zastanawiałem? Zwykle nie miałem tego typu problemów...
Ze zmieszania i zamyślenia wyrwały mnie jednak kolejne słowa Sue i... och... chciała podziękować Penny? Że mnie namówiła? Na festiwal?
- T-tak? - wyrwało mi się z rozczuleniem, bo... się nie spodziewałem i to było przecież takie słod... Lou! Weź się w garść! Nie patrz na nią tym maślanym spojrzeniem i zacznij zachowywać się jak facet! - warknął na mnie ostry głos w głowie.
Odchrząknąłem czym prędzej, spróbowałem przybrać jakiś wyluzowany wyraz twarzy zamiast tego rozmarzonego uśmiechu i wyprostowałem się, choć tylko na chwilę, bo głupio mi było patrzeć na nią z góry, więc na powrót się zgarbiłem.
- Myślę, że będziesz miała okazję. Jeśli nie tu, to w Dolinie. Penny ze mną mieszka. Znaczy nie tylko ze mną. Przyjąłem ją i Gusa, jej opiekuna, jako lokatorów do Kurnika. Argus pomaga w Lecznicy od niedawna - wyjaśniłem - więc jeśli jeszcze nie mieliście przyje... - ugryzłem się w język i odruchowo poprawiłem: - okazji się poznać, to prędzej czy później pewnie na siebie wpadniecie - dodałem. Czy powinienem ją przed nim ostrzegać? Może w stosunku do dziewczyn Argus jest jakiś milszy czy coś? Poza tym... lepiej chyba żeby Sue sama sobie wyrobiła o nim zdanie?
- A, głównie to widziałem jarmark, a teraz te wianki... - odpowiedziałem jeszcze na jej kolejne pytanie. O polu namiotowym chyba nie było co wspominać, nie? A oprócz tego, to w sumie to nie wiedziałem czy jest coś więcej. I nie chciałem się przyznawać, że po prawdzie trochę zwiałem z rzeczonego jarmarku, kiedy wszechobecna magia zaczęła mnie trochę... przytłaczać. Tutaj, nad morzem, było znacznie spokojniej pod tym względem.
Uśmiechnąłem się rozbawiony anegdotą o podkradaniu do wianka wcześniej podkradzionych przez sowę Sue piór.
- Och... - wyrwało mi się z zakłopotane. No tak, chodziło o taniec. Może nawet Penny mi o tym wspominała? Jaki to taniec? Taki zwykły jak na potańcówkach w Birmingham albo Londynie? Tak to tańczyłem, nie ma problemu... no i Lex nauczył mnie tego, no... walca, chociaż nie byłem pewny czy nadal dobrze pamiętałem kroki. Czy czarodzieje mieli jakieś swoje tańce?
- Nie jestem jakimś wybitnym tancerzem - zacząłem od razu ostrożnie, żeby jej potem nie rozczarować - ale, Sue, to byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś ze mną zatańczyła - uśmiechnąłem się do niej pogodnie, obiecując sobie, żeby zrobić wszystko, żeby tylko jej nie podeptać. Nie zdarzało mi się to zresztą często, tak? A z wczuciem się w muzykę raczej nie miałem problemu, więc pójdzie z górki.
Uroczo dygnęła, a ja bez głębszego zastanowienia ukoronowałem jej głowę wciąż mokrym wiankiem, dosłownie jakby to był odruch. I nie mogłem powstrzymać uśmiechu na jej w ten sposób ukwiecony widok. Naprawdę do twarzy jej było w kwiatach, ale choć cisnęło mi się to na usta, to jakoś nie mogłem się zdobyć na to, żeby to powiedzieć.
- To nie jest jakiś konkretny taniec, co? Po prostu taniec? - upewniłem się jeszcze na wszelki wypadek. Znaczy... nawet jeśli to jakiś konkretny taniec, którego nie znałem, to się nauczę kroków, nie? A w najgorszym razie będę improwizował. Sue chyba nie miałaby mi tego za złe...
- Muszę tylko jeszcze podejść po swoje rzeczy - wskazałem ręką na porzucone niedaleko na piasku buty i gitarę - i możemy ruszać do tańca - uśmiechnąłem się i nawet ruszyłem już we wskazanym kierunku, kiedy Sue zaproponowała... ech, zaproponowała czary. Wzdrygnąłem się lekko na samą myśl, ale starałem się nie dać po sobie nic poznać.
- Nie - odpowiedziałem może trochę zbyt szybko, ale machnąłem przy tym luzacko ręką, więc może no... może nic nie zauważy? - To znaczy... dzięki, ale...
...ale wciąż mam problem z magią i celowaniem we mnie różdżką? Tak powinienem odpowiedzieć, gdybym miał być szczery. Ale znów wyszedłbym na cieniasa, a z jakiegoś powodu przestawała mi już odpowiadać ta łatka.
- ...zupełnie mi to nie przeszkadza - zakończyłem niewinnym kłamstwem uśmiechając się lekko. - Chodź - dodałem zachęcająco, przyspieszając kroku. Jeszcze tylko czekało mnie sprawne otrzepanie stóp z piachu, założenie butów i przewieszenie sobie gitary przez plecy i mogliśmy ruszać na tańce.


Make love music
Not war.
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Brzeg [odnośnik]04.12.23 14:33
Czyli jednak wyczuła go trafnie! To musiała być obustronnie naturalna relacja i nie dało się podsumować tej myśli inaczej niż pogodnym uśmiechem, nietrudno było wyobrazić sobie Louisa z dorastającym duszkiem - Sue spodziewała się, że byłby jednym z tych opiekunów, którzy wsłuchują się w głosy młodych ludzi, zamiast uporczywie ignorować ich wagę i spychać na margines. Były dla świata ważniejsze niż powszechnie rozgłaszano. W końcu były przyszłością.
- Z taką kombinacją nie ma co zbierać - zaśmiała się serdecznie, podejrzewając, że na decyzji mogły zaważyć obydwie kwestie, wszak wcale się nie wykluczały. Zazwyczaj Sue nie miała problemu z interpretacją ludzkich reakcji, ale kiedy w grę wchodziły reakcje na nią samą... nie do końca zauważała znaki, zgrabnie znajdując wytłumaczenie dla maślanych oczu Lou - tak się cieszył na festiwal! Kiwnęła głową z entuzjazmem w odpowiedzi na krótkie pytanie.
- To wspaniały festiwal, szkoda byłoby go pominąć - sam zobaczysz - zapewniła ochoczo, nieświadoma rozczulenia, za to zdeterminowana do udowodnienia swoich słów - jeśli pojawił się na Lughnasadh pierwszy raz, musiał zakończyć obchody oczarowany, w żadnym wypadku rozczarowany. Widziała tu sporo osób z Doliny Godryka, miała więc nadzieję, że nie będzie musiał martwić się o dobre towarzystwo do świętowania. Sama miała w sierpniu mnóstwo spraw, obóz w Derbyshire pochłaniał jej myśli nawet tutaj, ale zamierzała wpadać do Dorset jak najczęściej.
- O - zareagowała zaskoczona, zastanawiając się, jak świeża była to sprawa. Raczej bardzo, z początkiem lipca rzeczy miały się inaczej. - Dawno nie zaglądałam do lecznicy, ostatnio trochę biegam tu i tam, więc i w Dolinie nie rozglądałam się zbyt uważnie... Jest uzdrowicielem? - zapytała, unosząc brwi z zaciekawieniem, idąc całkiem oczywistym skojarzeniem, kiedy usiłowała ignorować nieprzyjemne ukłucie tęsknoty za Alexem. - Miło słyszeć, że Kurnik się ożywia i mam nadzieję, że dobrze się dogadujecie. Penny na pewno się tam odnajduje - stwierdziła, mając już na wszystko swój pogląd. Gdyby się krępowała, nie chciałaby zabierać Lou na festiwal, prawda?
- Jarmark, och, tam się zawsze dużo dzieje, pewnie niezły tłum? - dopytała, spodziewając się właśnie tego - lubiła się tam kręcić, ale to miejsce potrafiło przytłoczyć hałasem, barwami, mnogością wyborów. Co dwa kroki znajdywała cuda dla bliskich. Zazwyczaj nie bawiła się w srokę, ale na jarmarku łatwo było stać się jedną z nich. - Jest jeszcze parę atrakcji. Wczoraj był rytuał oczyszczenia, tuż po rozpoczęciu - byłam tam z przyjaciółką. Prawdę mówiąc, moim ulubionym punktem całości było jej towarzystwo, wymieniłyśmy się amuletami - powiedziała, unosząc lekko podarunek, zawieszony na szyi. - No, i wielki chleb, w życiu nie widziałam takiego bochenka - stwierdziła z zastanowieniem. Nie, to była największa porcja jedzenia, jaką widziała w całym swoim życiu, nic podobnego nie przychodziło do głowy. - W lesie są kadzidła, na plaży można puścić w niebo lampiony z życzeniami, poszukać bursztynów... jest wróżbitka, loteria charytatywna... i oczywiście mnóstwo ognisk oraz muzyki - opowiadała, wędrując myślami po terenie festiwalu.
- Z chęcią ten zaszczyt uczynię - odparła wesoło, czując w sobie cieplutkie drgnienie, bo już nie mogła się doczekać ruchu, tańca i chwili wolności, a fakt, że mogła spędzić ją z Louisem tylko dodawała jej energii - ufała mu, a okoliczności były wspaniałe, dzięki temu mogli poznać się lepiej i rzeczywiście odsunąć od trosk. Ostatnio przychodziło jej to z trudem, ale teraz było jakoś lekko, dokładnie tak, jak być powinno. Czy to ten rytuał? Może rzeczywiście pomógł... W każdym razie, aż dziw, że do tej pory mijali się, mieszkając obok siebie i mając tylu wspólnych przyjaciół. Czas nadrobić. Wyszczerzyła się szeroko - trochę przez wianek, układany na głowie, trochę przez pytanie. Urocze, że się tak przejmował - a wcale nie musiał!
- Trzeba po prostu podążyć za muzyką, nic poza tym nie ma znaczenia - stwierdziła zgodnie ze swoim poglądem. Znała kroki wielu tańców, może nie klasycznych, nie balowych - ale zawsze najchętniej ruszała się tak, jak grała dusza. - Nie masz się czym przejmować, Lou, każdy taniec jest tu najpiękniejszy - przyznała, bo nigdy nie oceniała sposobu, w jaki ktoś się ruszał - liczyła się radość. Żadna technika nie mogła jej zastąpić, wyuczone kroki bez przyjemności były tylko schematem.
Z lekkim zaskoczeniem przyjęła prędkie zaprzeczenie, przekrzywiając lekko głowę. Coś go martwiło, lecz nie chciała stawiać Louisa w niekomfortowej sytuacji, dlatego szybko zastąpiła zdziwienie uśmiechem - skoro mogli skupić się na przyjemniejszych sprawach niż zmartwienia, tak właśnie powinni zrobić. - Nie ma sprawy - odpowiedziała, zaraz przenosząc spojrzenie na gitarę.
- Grasz? Jak wspaniale! - zachwyciła się, obserwując, jak porywa instrument z piasku. Coś tam niby kojarzyła, niejasno, w Kurniku mignęła jej przecież gitara, może wspominał coś Alex... ale wypadło jej to z głowy. - Czyli w tańcu też się odnajdziesz, muzyka ma z nim mnóstwo wspólnego, a tutaj muzyka jest wspaniała, żywa i wszechobecna - ucieszyła się, chociaż pewnie zdążył już zauważyć licznych artystów. Teraz już miała ogromną nadzieję, że i Louisa uda jej się usłyszeć, ale jeszcze nie zdradzała się z tą myślą. Zamiast tego pociągnęła Botta w stronę ognisk, przy których mieli tańczyć, a gdy dotarli na miejsce, klasnęła dwa razy w dłonie, oznajmiając gotowość.



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Brzeg - Page 31 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Brzeg [odnośnik]06.12.23 20:13
| Wilkie

Wiek i rozsądek często szły w parze, lecz nie były swymi stałymi partnerami. Co więcej, momentami zdarzało się — jak na przykład dzisiaj, w przypadku lady Mare — dorosłym ludziom rozsądek porzucić, skupić się przede wszystkim na magii chwili i porywie serca. Ryzyko wyłowienia wianka przez kogoś innego niż mąż było wkalkulowane w samo przedsięwzięcie. Zostanie ono zresztą wykorzystane przez damę już całkiem niedługo, w żarcie szeptanym w prywatności komnat, że oto znowu lord Greengrass miał szansę się wykazać i znów nie zdążył na czas. Lata temu, jeszcze przed zaślubinami, przebywał akurat na Ukrainie, na jednej ze smokologicznych ekspedycji, a teraz znajdował się tak blisko, że było to już tylko zabawne. I na zawsze zapisze się w historii małżeństwa, w jasnych barwach oczywiście, przekazane ich dzieciom jako przestrogę przed zbyt długim zwlekaniem.
Tradycja puszczania i wyławiania wianków była dla lady Mare ważna, istotna, była przecież synonimiczna z Festiwalem Lata, a sam Festiwal — z Prewettami. I choć od lat nosiła nazwisko Greengrass, jej krew, a przez to także i wygląd, nie kłamały, nie pozostawiały wątpliwości co do jej pochodzenia. I tak jak każdy Prewett podchodziła do tradycji niezwykle poważnie; odrzucenie kandydata nie wchodziło w grę. Może zastanawiałaby się nad tym, jak możliwie najprędzej uciąć ich interakcję, gdyby był nieprzyjemny lub wzbudzał strach, ale znów — nic z tego. Zarówno aparycja, jak i sposób bycia pana Despensera przemawiała na jego korzyść, sprawiając, świadomie lub nie, że dama czuła się w jego towarzystwie bezpiecznie.
— Przekażę, z całą przyjemnością — skinęła głową, zgadzając się na jego prośbę. Splotła swoje dłonie na brzuchu, który objęty został materiałem szerokich rękawów, przykryty dodatkową warstwą zieleni. Przyglądała mu się ze spokojem, skropionym lekką dozą ciekawości, nim otworzyła oczy szerzej, wyraźnie coś sobie przypominając. — Jeżeli wyraziłby pan taką chęć, mogłabym wystosować zaproszenie do Weymouth Palace. Nasze szklarnie zwykły robić spore wrażenie nawet na uczonych zielarzach, myślę więc, że nie będzie pan zawiedziony... — dla wielu ludzi była to szansa, której nie chcieli odrzucać. Jedna na milion, uśmiech losu. — Nasi ogrodnicy będą w stanie więcej powiedzieć o szczęślinie czy kwiatach paproci niż ja, tego może być pan pewien — dodała na zachętę, posyłając mężczyźnie uśmiech nie tylko grzeczny, ale wypełniony szczerą życzliwością; otwarcie zapraszała go do przyjęcia propozycji, choć była świadoma tego, że może być ona onieśmielająca, zwłaszcza dla kogoś, kto żył skromnie lub gdzieś na uboczu. Miała jednak nadzieję, że ciekawość, ta dobra ciekawość, weźmie górę nad ostrożnością.
Gdy wspomniał o darze, nie mogła już utrzymać grzecznej maski; uśmiechnęła się szerzej, z niewypowiedzianą dumą. Oczywiście, dzieci były cudownym darem, sama ciąża pomimo niedogodności przeminęła jej dość łagodnie, w dodatku mogła korzystać z przywilejów i wygód niedostępnych dla przeciętnej kobiety. Wciąż wracała myślami do tych najbardziej potrzebujących, wszak gdy uzdrowiciel zamknie ją w komnatach Grove Street na dobre, do końca połogu przynajmniej, zostanie jej już tylko planowanie i czytanie. Miała olbrzymie szczęście, nie musiała walczyć o przeżycie, wypełnić swój kobiecy obowiązek najlepiej, jak tylko potrafiła. Doniesienie ciąży bliźniaczej nie było proste, ale zostało już niewiele czasu — powtarzała to sobie zawsze w chwilach zwątpienia, wyobrażając sobie dwoje malców, których miała trzymać w ramionach już za miesiąc. Z rozmyślań wyrwał ją jednak ponownie głos Wilhelma, obietnica łatwości dotrzymania kroku.
— Nawet w walcu? — spytała z nieśmiałym nieco śmiechem, w lot chwytając jego rozbawienie, żartobliwą konwencję rozmowy. Niewielu ludzi z gminu potrafiło odnaleźć się w balowym tańcu, ale walc w gruncie rzeczy nie był szczególnie trudny. Na pewno sobie poradzi.
Tak samo, jak poradził sobie z mokrymi planami po swojej i Szałwii wodnej eskapadzie. Dama przyjęła suchość sukni z wyraźną ulgą, zwerbalizowaną w postaci cichego, ulotnego westchnienia. Skrzące spojrzenie zielonych oczu przyjęło jego wyprostowanie z zadowoleniem i rozbawieniem, gdy oferował jej swe ramię, nie odmówiła — wyuczonym i ograniczonym zasadami szlacheckiej etykiety przyjęła go, wsuwając dłoń w odpowiednie miejsce. Z zaciekawieniem słuchała opowieści o Szałwii — psie i ziele, z zaskoczeniem przyjmując informację o tym, że senny, jak się wydawało, mężczyzna krył w sobie jeszcze jeden sekret. Był wróżbitą, cóż za dar!
— Siostra mojego męża również posiada dar — zniżyła głos do szeptu, aby słowa te dotarły wyłącznie do Despensera. Czy ten wstęp wytłumaczy akurat taką reakcję, pozbawioną przestrachu i uprzedzeń? Skierowała ich kroki w kierunku jednego z najbliższych ognisk, choć ich spacer nie był najszybszy, głównie przez trudności w chodzeniu. — Los zamknął dwoje jej oczu, a otworzył trzecie. Nie wydaje się to panu okrutne?


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Brzeg [odnośnik]07.12.23 16:03
Adda, Hannah, Billy


-Chętnie! - odpowiedział na zaproszenie Billy’ego, rad, że i Adda nabrała ochoty na odwiedziny. Zamrugał z konsternacją i uśmiechnął się dziwnie, ale lojalnie nie powiedział, że gotowanie nie należy do hobby Addy. Rozpieszczany przez Kerrie, nie narzekał, a narzeczona przecież się starała… albo postara przekonująco o tym rozmawiać, bo z ciekawością słuchałby jak Adriana wymienia się z Hannah nieistniejącymi przepisami francuskiej kuchni by nie zdradzić własnej ignorancji w tym zakresie. -Adda jest Francuzką, na pewno zna świetne przepisy na żaby. - nie mógł się powstrzymać, mając nadzieję, że nie zostawi go za to przy ołtarzu. Perspektywa zobaczenia postępów konstrukcyjnych w graciarni była jednak o niebo ciekawsza od rozmów Hannah i Addy o modzie, więc z entuzjazmem skinął głową. -Nocujecie w Weymouth? Może w któryś dzień po Festiwalu? Zgramy swoje grafiki. -zerknął na Billy’ego i Addę, mając na myśli pracę. Bardzo próbował udawać, że pomimo powrotu wojny będą mogli nacieszyć się jeszcze normalnością. -A ja pokażę ci Tyneham, będziesz mógł poćwiczyć. - powiedział do Billy’ego. Hannah w stanie błogosławionym nie powinna chyba tam bywać, ale nie wątpił, że i jej był bliski los wilkołaczych sojuszników Zakonu.
-Nie ma co czekać! - potwierdził, gdy Hannah spytała o ślub i uśmiechnął się promiennie. Zerknął na Billy’ego, to jego opowieść o ich szybkim ślubie go zainspirowała.
Po chwili rzucił się już po wianek i ociekający wodą pojawił się przed Addą, triumfalnie ściskając znalezisko. Kątem oka widział, że i Billy’emu się powiodło.
-Mówisz…? Powiedziałbym, że nadrobimy w nocy, ale kto wie ile czasu zostanie nam do świtu. - zamruczał do narzeczonej, zniżając głos do szeptu. Choć właśnie wyłowił jej wianek, to na Festiwalu miał za dnia oczy z tyłu głowy - a nocą, pod osłoną zaklęcia i run na twarzach, będą mogli pić i tańczyć do upadłego. Uśmiechnął się, gdy pocałowała go w policzek, ale zamiast odwzajemnić pocałunek, pociągnął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Objął ją w talii, by lekko pchnąć ją dalej, a potem obrócić w tańcu, w rytmie rozbrzmiewającej nieustannie na brzegu muzyki. Okręcił narzeczoną raz jeszcze, a potem obejrzał się przez ramię, ciekaw czy Hannah starczy kondycji by wirować w tańcu wraz z Billy'm. Jeśli zdecydowali się odpocząć, był gotów dołączyć do nich na trawie po jednymi tradycyjnym tańcu z Addą, wiedząc, że nadrobi później. Miał nadzieję, że misa z miodem nadal była gdzieś w pobliżu!

/zt



Can I not save one
from the pitiless wave?



Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 04.09.24 18:32, w całości zmieniany 1 raz
Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Brzeg - Page 31 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Brzeg [odnośnik]07.12.23 21:48
| Mare

Uniosłem brwi w zaskoczeniu, a ślad entuzjazmu musiał ożywić zaspane spojrzenie - bywałem w różnych szklarniach, jednak zaproszenie do pałacu było... całkiem wyjątkowe. Zdarzało mi się pojawiać w rodowych siedzibach, jeśli arystokraci życzyli sobie zerknięcia w przyszłość, zwłaszcza nienarodzonych dzieci, rzadziej wzywano mnie w sprawach zielarskich, lecz i takie przypadki się zdarzyły. W każdym razie, zawsze była to praca.
- Naprawdę? - wyrwało mi się zanim zdążyłem sformułować elegancką odpowiedź. Ech. Może jeszcze uda się nadrobić, nic straconego. - Dziękuję, z ogromną chęcią - zreflektowałem się, skinąwszy niespiesznie głową. - W zielarskich kręgach wiele mówi się o waszych szklarniach, pani. Temat nie jest mi obcy, hoduję rośliny, kolekcjonuję również, taka wizyta byłaby z pewnością rozwijająca. Zdarza mi się pracować z kwiatem paproci, wykorzystuję go przy kadzidłach, ale znalezienie takiego w naturze graniczy z cudem... poza tym zerwany nigdy nie mógłby się równać żywemu okazowi - skromnie odwzajemniłem uśmiech, nie rozwodząc się o rozpiętości swojej wiedzy, gdyż w kwestii kwiatu paproci znałem głównie teorię, praktykę jedynie przy ingrediencji, wizyta u Prewettów mogłaby pozwolić na zweryfikowanie poznanych faktów, sprawdzenie, jak sprawa ma się w praktyce - tym bardziej jeśli miałbym szansę porozmawiać z osobami, które codziennie opiekowały się tymi cudami. Szkoda byłoby stracić taką okazję.
- Dla dobra sprawy przyjmijmy, że w walcu jestem bliski mistrzostwa - odpowiedziałem z nieznacznym zawstydzeniem, nie rezygnując z uśmiechu. - Po paru wskazówkach na pewno je osiągnę, w takim towarzystwie nie widzę innej opcji - dodałem, próbując nie rozwodzić się w myślach nad tym, jakie to żałosne, że w tańcu zawsze prowadziły mnie kobiety. Nie żebym miał do niego wiele okazji, ale może czas pomyśleć nad postępami w temacie - zawsze powstrzymywała mnie myśl, że zasnę w pół kroku, co dla partnerki mogłoby być jeszcze bardziej żenujące niż dla mnie. Merlinie, oby nie dziś, już wystarczająco się zbłaźniłem! Byłoby trochę prościej, gdyby tradycja zakładała, że zamiast tańca można damie zagrać na gitarze - nawet po długiej przerwie od instrumentu musiałem coś pamiętać. Ostatnio struny i akordy coraz częściej wgryzały się w myśli, może to był dobry czas żeby spróbować wrócić do muzyki? Od paru lat powstrzymywały mnie wspomnienia.
Na słowa o darze mimowolnie spojrzałem na lady Mare, przyjmując tę wiedzę ze znajomym ukłuciem rozgoryczenia. Przechodziłem przez różne etapy poglądu na tę sprawę. Niezrozumienie, wyparcie, duma, wstyd, ekscytacja, lęk - trzecie oko budziło wiele emocji w świecie zewnętrznym, lecz i moim, własnym. Poniekąd nauczyłem się z nim żyć, nie mając innego wyjścia, ale wizje bywały równie fascynujące, co męczące, zawsze niespodziewane, przerywały bieg życia, który dla większości był naturalny i ciągły. Byłem tu, za chwilę mogłem być mile stąd, widzieć potworne rzeczy, nad którymi trzeba było przejść obojętnie, by nie zwariować. W dodatku żyjąc w ten sposób, umysł przyzwyczajał się do wiedzy, kiedy zaczynało jej brakować - jak teraz, gdy kometa igrała sobie z moimi widzeniami - rodziła się frustracja.
- Bardzo - przyznałem oszczędnie, lecz nie obojętnie. Sprawiedliwość nie była domeną tego świata, w tym wypadku było to widać wyraźnie. - Ten dar sam w sobie powinien być ceną, tymczasem wszechświat nie pyta, czy jesteśmy skłonni ją zapłacić, nie pozostawia wyboru - skomentowałem, odwracając wzrok, który zatrzymał się na Szałwii, trwającej przy mojej nodze, mimo powolnego tempa. Była wyjątkową strażniczką.
Dotarliśmy do celu, tam też moje przemyślenia prędko rozmyły się pod zakłopotaniem. Helga mi świadkiem, nie miałem pojęcia, jak się do tańca zabrać, o walcu wiedziałem niewiele, ale żwawa muzyka raczej przy walcu nie stała. Obyśmy nie potknęli się o moje mistrzostwo - pomyślałem, a sekundę później już odpukiwałem tę myśl w niemalowane, w stary drewniany amulet.
- Czy mogę panią prosić? - tak się mówiło? Nawet Szałwia wyglądała jakby miała ubaw - wiedziałem to, nawet nie musiałem na nią patrzeć.


who are you when you're haunted by the ruin?
Wilkie Despenser
Wilkie Despenser
Zawód : wróżbita, zielarz
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec

and so it goes
the stillness covers my ears
tenderly, until all sound disappears

OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +2
UZDRAWIANIE : 5 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11928-wilhelm-despenser https://www.morsmordre.net/t11958-aura#369875 https://www.morsmordre.net/t12167-wilhelm-despenser#374784 https://www.morsmordre.net/f446-szkocja-feldcroft-klepka https://www.morsmordre.net/t11957-skrytka-bankowa-nr-2590#369864 https://www.morsmordre.net/t11961-wilhelm-despenser#369888
Re: Brzeg [odnośnik]08.12.23 21:40
To właśnie ten ślad entuzjazmu sprawił, że humor lady Mare uniósł się jeszcze raz, osiągając chyba szczytowy poziom w trakcie całej ich rozmowy. Nie dałaby tego po sobie poznać, ale mimo wszystko odmowy nie przyjęłaby łagodnie. Wierzyła, że nie należało odrzucać żadnych szans, przede wszystkim tych, które trafiały się pozornie znikąd i mogły dopomóc w pasji. Jedna wizyta w rodowych szklarniach Prewettów to niewiele, ale wierzyła, że Wilkie — będąc na tyle odważnym, aby kontynuować z nią rozmowę, zgadzając się na tradycyjny taniec pomimo tego, kim i w jakim stanie była jego partnerka — był wystarczająco odważny i śmiały, aby wyciągnąć z niej coś jeszcze, coś więcej, coś, co kiedyś mogło zaowocować, może kolejnym spotkaniem i współpracą?
Na pierwsze pytanie, wyrwane przed momentem, w którym rozum powrócił do władzy nad ciałem, skinęła tylko głową, a iskierki radości zdradzały, że po pierwsze, wcale nie robiła mu złudnych nadziei oraz po drugie, że bardzo spodobała jej się jego reakcja.
— W naturze ciężko jest napotkać na kwiat paproci, ma pan zupełną rację. Ale uwierzy mi pan, gdy powiem, że na moje wesele przygotowana została mi kwietna korona właśnie z pięcioma takimi kwiatami? Ponadto co roku w dzień letniego przesilenia mamy tradycję wyglądania takiego kwiatu paproci — mówiła rozmarzona, pozwalając tym samym mężczyźnie z gminu zajrzeć za kotary niedostępnego dla niego na co dzień świata arystokratów spod znaku białych łabędzi i paproci. Dla niej wszystkie te historie były prawdziwie bajeczne, splatały losy żyjących potomków Aenghusa i Caer z ich nieżyjącymi już krewnymi. Przez chwilę trwała w milczeniu, aby wreszcie raz jeszcze zwrócić się do mężczyzny, zaintrygowana wzmianką o kadzidłach. — Jakie działanie ma takie kadzidło? Domyślam się, że silne, wszak kwiat paproci nie jest ingrediencją łatwo dostępną i posiada spore pokłady magii... Oczywiście, jeżeli może mi pan zdradzić tę tajemnicę?
Och, nie mogła zmazać z ust uśmiechu, tym bardziej, że pan Despenser coraz to mocniej udowadniał, że był człowiekiem nie tylko spokojnego usposobienia i aparycji, ale także obdarzonego sporym poczuciem humoru. Naprawdę, wśród festiwalowych zawirowań nie mogła trafić na lepszego przypadkowego partnera.
— Walc to prosty taniec, przede wszystkim polega na obrotach — wtrąciła łagodnie, z nadzieją, że jeżeli — a zapewne tak właśnie było — niepewność zagnieździła się gdzieś w jej rozmówcy, to świadomość, że jego partnerka nie wybierała umyślnie najbardziej skomplikowanych układów tylko po to, aby go upokorzyć, zdejmie chociaż część ciężaru wyzwania, jaki musiał czuć. Festiwal był przecież po to, aby każdy, niezależnie od pochodzenia, krwi, rozmiaru sakiewki, mógł się poczuć spokojnie, celebrować wielkie święto w towarzystwie tych, którzy myśleli podobnie do niego, nowej i wielkiej wspólnoty.
Ułamek smutku, czy też może rezygnacji zagrzał miejsce pomiędzy nimi, gdy temat rozmowy przesunął się dalej, na dar. Pomimo ciężaru, który nakładał na ramiona jasnowidza, dalej — przynajmniej według lady Greengrass — należało traktować go jak dar właśnie. Coś wartościowego, może nie do końca chcianego, może inwazyjnego, ale coś potrzebnego dla utrzymania równowagi wszechświata. Nie była w stanie sobie wyobrazić tego, co czuł on albo Delilah, gdy zsyłane wizje nie były przyjemne, gdy pozostawiały ich z gorzkim poczuciem niemocy.
— Wielkie dary przychodzą z wielką odpowiedzialnością — poczęła cicho, zwracając się jeszcze raz w stronę morza. Fale sięgały do brzegu, obmywając go jasnozieloną, momentami niebieskawą pianą, aby cofnąć się na powrót do swych pobratymców. Może wróci jeszcze nad brzeg, później, do końca festiwalu oraz zawieszenia broni zostało jeszcze kilka dni. Kilka dni spokoju i radości nim wszystko wróci do przerażającej normy. Nim znów będzie musiała chwycić swą odpowiedzialność, jako damy. Nie tylko za siebie, nie tylko za swe dzieci, ale za życie wszystkich mieszkańców dwóch hrabstw w środku Anglii.
Rozchmurzyła się dopiero w chwili, gdy zatrzymali się przy ogniskach, gdy wybrzmiało zaproszenie do tańca.
— Z miłą chęcią, panie Despenser — skinęła mu głową, optując za brakiem dygnięcia z powodu trudności w utrzymaniu równowagi. Niemniej jednak zaraz uniosła dłonie w górę, gotowa do przyjęcia pierwszej pozycji i wyczekującym z natury spojrzeniem zachęciła mężczyznę do tego samego. Teraz, przed czujnym okiem Szałwii, pozostało im tylko ruszyć w tan. — Może pan patrzeć pod nogi. Gdy moja zrobi krok w tył, pana wychodzi do przodu.

| z/t[bylobrzydkobedzieladnie]


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?


Ostatnio zmieniony przez Mare Greengrass dnia 26.12.23 14:32, w całości zmieniany 1 raz
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341

Strona 31 z 33 Previous  1 ... 17 ... 30, 31, 32, 33  Next

Brzeg
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach