Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Skłamałby jednak, twierdząc, że zdrowy rozsądek siedział zupełnie cicho, nie ostrzegając go przed ponownym wybudzeniem z obronnego odrętwienia. Wspomnienia, do tej pory pozostające w uśpieniu, wręcz krzyczały o uwagę, grożąc… powtórką z rozrywki? Tak sobie wmawiał, nie przyjmując do wiadomości, że tak naprawdę wciąż niestrudzenie uciekał przed odpowiedzialnością; że proste kłamstwo, dzielone między pozostałych uczestników feralnej wyprawy, wcale niczego nie zakończyło, a wprost przeciwnie – ciągnęło się za nim do dnia dzisiejszego, przypominając o sobie właśnie w takich momentach, w których nieśmiało zaczynał myśleć o powrocie do życia. Z drugiej strony, tym razem było inaczej, bo po raz pierwszy nie miał ochoty schować się z powrotem do swojej samotnej kryjówki; jakaś nieokreślona, głupia siła namawiała go do przerwania ciszy i wyrzucenia z siebie wszystkiego, co tak długo w nim fermentowało, zatruwając każdy aspekt życia, który kiedykolwiek sprawiał mu radość. Podstępnie i zdradziecko; nie wierzył w końcu, że ktokolwiek – nawet Inara – byłby w stanie przejść obojętnie obok tego, co zrobił, nie zaczynając przy okazji nim gardzić. On sam tego nie potrafił i nie spodziewał się, żeby miało się to kiedykolwiek zmienić. Nie zasługiwał, żeby się zmieniło.
Tak samo jak nie zasługiwał na te beztroskie chwile, które egoistycznie wykorzystywał, ciesząc się z towarzystwa jednej z nielicznych osób, która nie patrzyła na niego z pogardą, litością, żałosnym współczuciem, ani żadną z tych przeklętych emocji, od których robiło mu się niedobrze. Nie grał wcale, przez większość czasu autentycznie dając się porwać tej promieniującej od niej radości i optymizmowi, starając się nie myśleć o tym, że za kilka godzin będzie gryzł własne palce w ciemnym pokoju w Nottingham. Te same, które tak nieodpowiedzialnie zaciskał na jej drobnej dłoni, w geście oficjalnie zarezerwowanym dla nieco innej relacji niż ta, która (prawda?) panowała między nimi.
– Niech stracę – powiedział, z brzmiącą w głosie kapitulacją jak zwykle zgadzając się na wszystko, co tylko mu zaproponowała; gdyby chodziło o kogoś innego, zapewne by odmówił, ale ewentualna przegrana z Inarą (prawie) go nie przerażała, chociaż już wyobrażał sobie siebie, wykonującego jakieś szalone zadanie, na zawsze zapisujące go w księdze rodzinnych anegdot. Z drugiej strony, nieposzlakowana reputacja już dawno przestała stanowić jego główny obiekt zmartwień; być może gdyby stał się szlacheckim pośmiewiskiem, nareszcie dano by mu święty spokój.
Jej kolejne słowa wywołały w jego klatce piersiowej stanowczo zbyt gwałtowną reakcję, jak na zwyczajne zdanie. Nie był w stanie powstrzymać lekkiego uśmiechu, samoistnie wypływającego na jego usta, choć próbował – walkę zdradzało delikatne drżenie warg, zamierających w bezruchu dopiero, gdy uciekła od niego wzrokiem, przenosząc go na punkt w oddali, którego nie potrafił jednoznacznie określić. Prawie żałował, że to zrobiła, nagle nie wiedząc, na czym zawiesić błądzące spojrzenie, ale w końcu również odwrócił się w stronę ciemniejącej wody.
Nie poruszył się, gdy poprosiła, żeby z nią pojechał i nie odpowiedział od razu, chociaż przecież sekundę wcześniej sam to sugerował. Zdawał sobie sprawę, że złożenie takiego rodzaju obietnicy było już wiążące i mimo że nie miał wątpliwości co do tego, że chciał jej pomóc, to przez moment stare lęki znów go dopadły, przedstawiając barwne i niezwykle obrazowe scenariusze tego, co mogło pójść nie tak. Nie przeżyłby, gdyby przez jakąś jego nieodpowiedzialną decyzję ucierpiała również i ona – jedna z nielicznych osób, które jeszcze nie oberwały rykoszetem, w trakcie, gdy własnoręcznie roztrzaskiwał swoje i cudze życie w drzazgi. Nie żeby potrzebowała nieustannej opieki – doskonale wiedział, że sama potrafiła świetnie o siebie zadbać – ale i tak zawsze odczuwał odruchową potrzebę otaczania jej niewidzialną ochroną, nawet jeśli tym razem próbował chronić ją przed samym sobą. I nawet jeżeli nigdy by się do tego nie przyznał, dla odmiany całkiem trafnie przewidując jej reakcję.
Oderwał wzrok od ciemności, znów przenosząc go na Inarę i zgodnie z przypuszczeniami natrafiając na jej spojrzenie. – W porządku – powiedział po prostu, zawierając w tych dwóch słowach wszystko, całą tę gonitwę myśli, prowadzącą do ostatecznej decyzji, która mogła okazać się dla niego zbawienna, albo stanowić ostatni gwóźdź do budowanej od dwóch lat trumny. A później, zanim zdążył sam siebie powstrzymać, dodał jeszcze: - Ale musisz wiedzieć, że najprawdopodobniej nie jestem już takim świetnym towarzyszem podróży, jak kiedyś.
I am not there
I do not sleep
- Myślę, że na pewno ktoś wyłowi Twój - powiedział, okraszając słowa uśmiechem. Merlinie, jak on często się uśmiechał przy niej. - Osobiście nie planuję raczej się tam wybrać, choć mogę jeszcze zmienić zdanie. Nie wiem czy mi się uda, ale mogę spróbować dojrzeć Twój wianek na morskich falach - zaoferował, choć obiecać nie mógł, że weźmie udział w atrakcjach czwartego dnia festiwalu. Co słychać u niego? Chwila moment, coś jeszcze wcześniej powiedziała... A! - przypominając sobie co powiedziała chwilę wcześniej, z pewnym opóźnieniem, acz energicznie pokiwał głową, na zapędy malarskie Lyry.
- Nawiązując jeszcze do wcześniejszego, powinnaś namalować taki obraz, a i mi też kiedyś będziesz musiała coś namalować - znów się wyszczerzył. - Odezwę się pewnie za niedługo, będzie potrzebny jakiś portret zaręczynowy czy in- przestał nagle, uświadamiając sobie, co takiego przed chwilą wygadał. Przełknął ślinę i z wielkimi oczami zwrócił się w stronę Lyry. - Błagam, tylko nie mów na razie nikomu, że jestem zaręczony. Jeszcze tego nie ogłosiliśmy i ogólnie... same z tym problemy - potarł dłonią twarz, jakby chcąc w ten sposób zniwelować powracające do jego myśli sytuacje, które niestety (a może jednak stety?) wydarzyły się przez ostatni miesiąc. - Mogę liczyć na dyskrecję? - zapytał zmęczonym i proszącym głosem. Ukrywanie faktu zaręczyn nadal go irytowało, bowiem im krótszy czas od ogłoszenia radosnych wieści do ślubu, tym bardziej prawdopodobne było, że ktoś oskarży go o złe zamiary, lub - co gorsza - iż już coś godzącego w honor i cnotę panny Avery poczynił, stąd pośpiech. To, że oba rody będą dążyły do ostatecznego przypieczętowania paktu wiadome było już na obiedzie zaręczynowym w rezydencji jego przyszłej rodziny. Alexander wiedział, że Lyra nikomu nie powie, jednak chciał się mimo wszystko upewnić, bowiem zawsze jest lepiej dmuchać na zimne przy sprawach tak delikatnych, by wręcz nie powiedzieć kruchych w świecie szlacheckiej etykiety.
Uspokojony po słowach Lyry, znów mimowolnie popadł po zadanym przez nią pytaniu w pewną wewnętrzną nerwowość, starannie ukrytą jednak na zewnątrz. Ich kroki zadudniły na pomoście.
- Rzeczywiście, zniknąłem dość szybko. Po prostu tak już mam, musiałem coś sprawdzić i nie mogło to czekać. Wszyscy z mojego rodu są w gorącej wodzie kąpani, przez co czasem zapominamy, jak odbierają nasze zachowanie inni. Wybacz, jeśli napędziłem ci stracha - odparł, udzielając odpowiedzi tylko częściowo. Miał nadzieję, że swoimi wymijającymi słowami odwiedzie Lyrę chociaż chwilowo od tematu.
Do jej wrażliwej, artystycznej duszy bardzo przemawiały wszelkie pozytywne gesty. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale festiwal łowienia wianków wcale miał nie być całkowicie pięknym i przyjaznym wydarzeniem, a złowienie jej wianka rzeczywiście miało okazać się proroczą wróżbą. I to szybciej, niż myślała.
- Może się tam zobaczymy – rzekła lekko. – I bardzo chętnie namaluję ci obraz. Co tylko będziesz chc...
Urwała jednak, gdy dotarł do niej sens jego wypowiedzi. Odniosła wrażenie, że wcale nie chciał przyznawać jej się do zaręczyn, bo spłoszył się i spojrzał na nią ze strachem. Tylko dlaczego?
- Zaręczyłeś się? – zapytała, unosząc brwi i zatrzymując się w pół kroku. – Obiecuję, że nikomu nie powiem, jeśli chcesz zachować to w tajemnicy.
Lyra zdecydowanie nie była typem szukającej sensacji plotkary. Z pewnością uszanuje jego prośbę. Była jednak ciekawa, ponieważ go lubiła i była zaskoczona wieścią o jego zaręczynach, tym bardziej, że najwyraźniej był to temat, który go trapił. Tylko dlaczego? Co się za tym kryło?
- Kim jest twoja wybranka? Dlaczego są problemy?
Nie do końca rozumiała układy rodowe i tego typu sprawy, w końcu ojciec zaginął, gdy była dzieckiem, więc nie zdążył należycie wprowadzić ją w realia, a teraz dopiero wkraczała w dorosłe życie. Może w przypadku Alexa także chodziło o jakiś układ? W końcu zdecydowana większość związków między czarodziejami czystej krwi była zaaranżowana, często z jakichś konkretnych powodów i interesów łączących przedstawicieli dwóch rodzin.
Ruszyli dalej wzdłuż pomostu. Deski skrzypiały pod ich krokami, a Lyra zapatrzyła się na moment w powierzchnię wody barwioną przez zachodzące słońce. Miała wrażenie, że gdy temat zszedł na ich poprzednie spotkanie i dopytywanie o rezultaty zaklęcia, Alex zmieszał się jeszcze bardziej.
- Chciałabym po prostu wiedzieć, co takiego zobaczyłeś i co to oznacza. Proszę – spojrzała na niego, zadzierając głowę do góry i przez moment wbijając wzrok w jego oczy, chcąc, by zobaczył jej determinację. – Muszę to wiedzieć, Alex. Przecież ta sprawa dotyczy właśnie mnie, obudziłam się w nieznanym sobie miejscu i straciłam wspomnienia z prawie całego dnia. Chcę zrozumieć, dlaczego, o co w tym wszystkim chodzi.
I czy jest to powiązane z pewną sprawą, która od kilku dni nie daje mi spokoju, dokończyła w myślach. Nie była już dzieckiem, nie chciała, by wiecznie ją zbywano i ukrywano przed nią wszystko.
Dotarli do końca pomostu. Lyra zatrzymała się, wyczekująco zerkając przez ramię na mężczyznę, po czym znowu utkwiła wzrok w malowniczym zachodzie słońca.
O zaręczynach wymsknęło mu się niechcący, jednak im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej stawał się rad, że wie o nich ktoś spoza rodzinnego grona. Może Lyra będzie pierwszą osobą, która nie powie mu, że postradał zmysły, decydując się na powzięcie takich a nie inne kroków?
- Będę zobowiązany, jeśli pozostanie to na razie między nami - powiedział, z lekka unosząc kąciki ust. - Owszem, zaręczyłem się. Nikt spoza rodziny jeszcze tego właściwie nie wiedział, więc jesteś pierwszą, której mówię. Moją wybranką jest zaś siostra mojego przełożonego, panna Allison Avery właśnie - westchnął. - Jakbyś widziała to, co zaszło wczoraj to zrozumiała byś, o jakich problemach mówię. Nie było to ani moim pomysłem, ani jej. Typowa aranżacja - popatrzył na swoje stopy. - Jednak po chwili się przekonałem i wydaje mi się, że... zakochałem się w niej - zerknął na Lyrę. - Tylko że ona wolałaby chyba innego. Z którym kiedyś coś ją łączyło, teraz jednak już raczej nie łączy - mruknął. Miło było wyrzucić to z siebie, porozmawiać z kimś innym niż Elizabeth, bo na ojca przecież liczyć nie mógł.
Stojąc tak na pomoście i patrząc prosto w oczy Lyry przez, chwilę chciał jej wszystko powiedzieć. Jednak coś go powstrzymywało. Może... Może wydawało mu się, że będzie to wiadomość, która ostatecznie wydrze Lyrę z ramion niewinności, a wręcz dzieciństwa? Sam został z tego odarty w wieku zaledwie kilku lat, po śmierci jego matki. A może to Alex nie był gotowy? Powiedzieć Garrettowi to co innego. Lyra... Lyra zbyt bardzo postrzegana była przez Alexa poprzez kliszę tego, co mógłby mieć, gdyby miał siostrę. Nie chciał miażdżyć bezlitośnie jej spokoju, nie chciał jeszcze bardziej komplikować jej życia.
Westchnął... po czym zerknął na Lyrę, na powierzchnię wody, znów na Lyrę. Nie było tam bardzo głęboko, najwyżej dwa i pół metra. A może by tak...?
- A jesteś pewna, że nie chciałabyś może najpierw trochę popływać? - powiedział, uśmiechając się cwaniacko, po czym ze swoim firmowym, psotniczym błyskiem w oku, nie czekając na odpowiedź, popchnął Lyrę - nie za mocno jednak - w stronę morskich fal.
Nad przyjściem na spotkanie - nawet przez sekundę się nie wahała. Nawet gdyby jej zguba nie trafiła w ręce z tą samą radością przystałaby na spotkanie, w pewien sposób, czując pierwszego dnia, niewytłumaczalny cień smutku, gdy zniknął za płomieniem ogniska. Wtedy jeszcze - nie tak uporczywą, właściwie niewyczuwalną, którą Inara - uznała jedynie, jako objaw wdzięczności, za odnalezienia jej naszyjnika.
W końcu, jak mogłaby doszukiwać się w tej maleńkiej iskierce, czegokolwiek, co miałoby głośniej domagać się uwagi? Umysł alchemiczki - w końcu kreował obrazy, całkowicie oddalone od tej damsko-męskiej rzeczywistości, którą dawno temu przysypała kurzem i przysięgami, zrodzonymi jeszcze w wieku dziecięctwa, a umacnianymi aż do teraz.
Właściwie, panienka Carrow uważała, że gdzieś po drodze, to centrum wszelkich emocjonalnych nieścisłości - serce, zgasło, na zawsze odcinając ją od rozterek. Choć słyszała jego nienachalne bicie, kiedy zasypiała, pozostawała w przekonaniu, że to wyłącznie echo, ze wspomnień. I nawet nie było w tym żadnej gorzkiej nuty. Tak było dobrze, nieprawdaż? Tyle czasu minęło, a jaką niewidoczna siła chroniła Inarę przed większymi zrywami, nawet nie dając jej szansy, by poznała - co to w ogóle znaczy.
Może akuratnie ów niezrozumiały narząd zgubił się podczas jednej z wypraw? Utonęło w zimnej wodzie rzeki, do której wpadła, albo zostało spalone wraz z ognistym, smoczym oddechem? I absolutnie, nie wpadłaby na pomysł, że rzeczywiście gdzieś się po drodze zawieruszyło, tylko na chwilę topiąc się (już dawno temu) pewnych zielonych źrenicach. Pozostawiając po sobie atramentowy, nieco wytarty rysunek na serwetce, schowanej w Inarowych rzeczach. To przecież nie miało znaczenia, prawda?
Nie chciała, żeby wypuszczał jej dłoń, niezależnie od pobudek, jaki nim kierowały, nie czuła się w żaden sposób wykorzystywana. To był jej wybór. Mogła zwolnic uścisk, rozluźnić palce i odsunąć się od ciepła, które jej ofiarował. Ale nie chciała. Choć może robił to nieświadomie, nie dostrzegając w sobie światła, które widziała Inara. W końcu - cienie, niczym burzowe chmury, potrafiły tak przysłonić nasze widzenie, że nic prócz nich nie dało się dostrzec. Nawet słoń, które na pewno za nimi było.
- ...albo coś zyskasz - dopowiedziała, gdy wypatrzyła minę, jaką zaserwował przy swoich słowach. Faktu, że tak często zgadzał się na jej pomysły, przyjmowała, jako wyraz i odzwierciedlenie jego natury - łowcy, który nie bał się podejmowania wyzwań. Sama jednak musiała się zgodzić, że nie każdemu proponowała tyle, ile oferowała młodszemu Nottowi. Potrafiła przecież zadbać, by zgromadzić wokół siebie odpowiednie towarzystwo, możliwe, że przyciągała ich aura, którą roztaczała. W końcu - lgnie się do światła...tylko, czy w alchemiczce, było go wystarczająco?
Poruszenie, jak świetlny promień rozjaśnił oczy Percivala. Zanim dziewczyna odwróciła głowę, musiała przymknąć oczy, by nie skupiać się zbyt uporczywie na unoszących się kącikach ust mężczyzny. Musiała zgasić chęć, która niedawno już zagościła w jej myślach, przekradając się pomiędzy kolejnymi uderzeniami serca. Usta to zdecydowanie nie obiekt, na którym powinna się skupiać.
Wyrazy, które z dziwną opieszałością opuściły jej wargi, zawisły w powietrzu, powodując nagły skok napięcia. Nieświadomie, trafiła w jakiś punkt, w którym jej przyjaciel utknął, warząc decyzję, która jeszcze przed chwilą wydawała się prawdziwa. Może zbyt pochopnie wypłynęła ze swoją prośbą? Zbyt śmiało zakładając, że i tym razem nie myliła się, odczytując iskrzące zielenią błyski, skrywane pod powiekami?
Poruszyła ustami, próbując znaleźć odpowiednie słowa, gdy w końcu kontur twarzy zwrócił się ku niej. Choć w końcu zgodził się na jej - może absurdalny pomysł - milczała, dopóki nie odezwał się raz jeszcze, w niezrozumiały sposób zdławione..smutkiem? A może gorzką nutą niewiary?
Teraz wyraźniej dostrzegła w jego źrenicach zdradliwy cień. Wcześniej wciąż jej umykał, jakby chcąc ukryć ranę, która się za nimi kryła. Nie zerwała kontaktu ich spojrzeń, nie schowała się, jak to miały czasem w zwyczaju młode panny, za kotarą swoich rzęs.
- Pozwolisz, że zdecyduję o tym sama - słowa padały powoli, by usłyszał ich prawdziwe znaczenie. Ton miała wciąż ciepły, ale pozbawiony wczesniejszej beztroski. Nie był kimś zwyczajnym. I chciała by się o tym przekonał - jeśli zapytam, czy masz podstawy, by tak twierdzić? - dłoń alchemiczki, choć wydawała się tak krucha w ręku łowcy, zacisnęła się mocniej, w instynktownej próbie przekazania - tym razem od niej - siły i ciepła, które wypalały w jej palcach ślady.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Nie powinnaś być tu sama. - nie teraz, gdy wciąż jeszcze nie doszłaś do siebie po tej traumie. I z pewnością nie teraz, gdy wydano już na ciebie wyrok zamążpójścia. Rozglądam się naokoło, czy jednak nie pędzi w naszym kierunku Caesar, Tristan albo inny osobnik z kompleksem samca alfa, ale widzę tylko szarych ludzi o twarzach nie mających dla mnie absolutnie żadnego znaczenia.
Uśmiechnąłem się lekko, słysząc słowa tak charakterystyczne dla ambitnej, niegodzącej się z porażką Evandry znanej mi ze szkolnych lat. Czy to właśnie nie była jedna z tych cech, które sprawiały, że zawsze patrzyłem na nią z podziwem i tak wysoko ceniłem czas spędzony w jej towarzystwie?
- Z tą też myślą nie będę próbował cię przekonywać, że drugie miejsce to niekwestionowany sukces. Ale wiem również to, że nie pozwolisz się temu przyćmić i w następnym starciu alchemików nikt cię nie doścignie. - oznajmiłem z pełnym przekonaniem, bo chociaż nasze relacje rozpadły się jeszcze w, mogłoby się zdawać, poprzednim życiu, nigdy nie przestałem cię cenić, droga Evandro. Nie mogę się jednak zmusić do patrzenia na ten ogromny rubin, który sprawia, że na nowo gorzeje we mnie ogień sromotnej klęski, a wszystkie nuty, o których zdawałem się już zapomnieć, grają w moich trzewiach na nowo. I wiem już, że nienawidzę Tristana Rosiera całym swoim istnieniem, bo chociaż dopiął swego i przyozdobił twoją delikatną dłoń tym krzykliwym elementem biżuterii, ty wcale nie wydajesz się być szczęśliwa. A przecież powinnaś.
- Obawiam się, że uciekły nam bezpowrotnie, gdy byliśmy zbyt pochłonięci czekaniem na świetlaną przyszłość. A teraz ona nadeszła i już wcale nie wydaje się być taka bajkowa. - dlaczego wtedy, gdy naszymi sercami rządziła beztroska młodość, wizja dorosłości wydawała się być obiecująca, a nie przytłaczająca jak teraz? Te parę lat temu sądziłem, że resztę życia przyjdzie mi spędzić z kobietą, którą znam praktycznie od zawsze, lecz później wszystkie moje plany zawiodły, a a ja złożyłem wielkie obietnice pannie, która wydawała się być idealną kandydatką, a o której teraz dopiero wiem, że nie znam jej wystarczająco. Czy gdybym znał ją jeszcze w szkole, uniknąłbym kolejnego rozczarowania i nie wplątał się na własne życzenie w sytuację nie do rozwiązania?
Posłałem Evandrze uprzejmy uśmiech, szczery, niewymuszony etykietą, gdy przystała na moją propozycję, po czym ramię w ramię ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża, już w tempie znacznie wolniejszym od tego, jakim wydreptywałem niecierpliwie kolejne jardy, kręcąc się po plaży bez celu, ale nie chcąc po raz kolejny wracać do pustego mieszkania z rękami niemalże trzęsącymi się ze złości.
- Mojej uroczej narzeczonej i mnie przyda się trochę wolnego. - odpowiedziałem, może odrobinę zbyt szczerze, porzucając utarte scenariusze tłumaczenia braku czyjegoś towarzystwa, po które zapewne powinienem sięgnąć. - Ostatnio spędzam więcej czasy w pracy, mamy nerwowy okres, a Linette reaguje alergicznie, gdy tylko wypływa ten temat. - dodatkowo pochłonięta jest wybieraniem sukni i przygotowaniami do ślubu, ale tego nie powiem, bo w jakiś sposób sprawiłoby to, że wizja mojego rychłego ożenku stanie się bardziej rzeczywista. Akurat w momencie, w którym wszyscy już zaakceptowali mój wybór, ja przestałem być go pewny, czyż to nie ironia losu?
let not light see my black and deep desires.
Nie byłoby to zaskakujące, bo nawet tak młoda osóbka jak Lyra wiedziała, że wśród tego typu związków rzadko trafiają się takie naprawdę szczęśliwe, dlatego tak bała się wizji własnych zaręczyn. Nie wiedziała też, co mu poradzić odnośnie prób przekonania do siebie nieprzychylnej mu narzeczonej. Która, mimo faktu, że Alex był naprawdę sympatycznym facetem, także mogła mieć swoje powody do niechęci. Choćby fakt presji wywieranej przez rodzinę. Jednak nie wiedziała, jak dokładnie to wygląda, więc powstrzymywała się od rzucania pochopnych wniosków.
- Nie znam do końca sytuacji, ale mam nadzieję, że uda wam się jakoś porozumieć, skoro już musicie być razem. – Posłała mu pokrzepiający uśmiech. – I że twoja narzeczona doceni twoje dobre chęci.
Gdyby Lyra znała prawdę na temat tego, co Alex dowiedział się odnośnie jej stanu, niewątpliwie dość mocno by nią to poruszyło. Czym innym były doskwierające jej mgliste lęki i obawy, a czym innym pewność, że rzeczywiście ktoś mógł majstrować w jej wspomnieniach. Jednak nie zamierzała pozwalać się tak łatwo zbywać. Nawet jeśli prawda miała ją zranić i zwiększyć jej niepokój.
- Alex, ja muszę... – zaczęła, mając zamiar dalej ciągnąć go za język, licząc, że ten w końcu ustąpi. Ale właśnie wtedy Alex postanowił wyciąć jej kawał. Nie spodziewała się tego, więc nie zdążyła zareagować, i pchnięta wpadła prosto do wody.
Krzyknęła krótko, ale zaraz potem jej ciało uderzyło w powierzchnię wody. Pech chciał, że wpadła twarzą pod wodę i do jej ust i nosa natychmiast dostała się słonawa ciecz. Spowodowało to nagły atak paniki u nastolatki, przed której oczami na kilka sekund stanęła ciemność, strach i przeraźliwe uczucie duszenia się. Lyra zaczęła się rozpaczliwie rzucać, nie czując pod sobą dna i mając problemy z wydostaniem się spod wody. Przemoczona sukienka wzdymała się wokół niej, a dziewczyna miotała się dziko, nie wiedząc, gdzie jest góra, a gdzie dół. Wciąż była ogarnięta tą dziwną paniką, poczuciem, że już kiedyś tego doświadczyła (choć nie pamiętała, kiedy), i właśnie dlatego to było tym bardziej przerażające.
Obróciła się rozpaczliwie, w akcie desperacji machając kończynami i próbując płynąć tam, gdzie jak myślała, znajduje się powierzchnia. Kilka sekund później jej głowa wreszcie przebiła taflę wody i przemoczona dziewczyna zaczęła chrapliwie się krztusić, próbując pozbyć się jej z gardła. Zaczęła histerycznie płakać, mimo bardzo mizernych umiejętności pływania próbując utrzymać się na wodzie i nie dopuścić do tego, by znowu doświadczyć tego strasznego uczucia.
A jednak wahał się jeszcze, balansując chwiejnie nad wypowiedzianymi cicho słowami, czy może – subtelnie zarysowanym pytaniem, prośbą, zachętą? Sam nie był pewien, jak powinien zinterpretować jej ostatnie zdanie. Ta bardziej tchórzliwa część jego osobowości dostrzegała w słowach Inary uchyloną nieznacznie furtkę, pozostawioną tam świadomie bądź nie, ale pozwalającą na wymiganie się – po raz kolejny – od odpowiedzi. Ta druga, wybudzona z obezwładniającego bezruchu stosunkowo niedawno, widziała jedynie szansę na wyrwanie się z samodzielnie splecionej pętli. Ryzykowną, to prawda; wciąż nie był pewien, jaka część wydarzeń dotarła do jej uszu, ani jak dokładnie zatuszowano datowany na dwa lata wstecz incydent. Głupia chwila szczerości mogła ponownie popchnąć go na krawędź, z której z takim trudem się zczołgał i nie był pewien, czy byłby w stanie znieść widok rozczarowania i odrazy, odbijający się w tych ciemnych tęczówkach, w tamtej chwili wpatrzonych w niego z takim ciepłem i ufnością.
Być może miał przed sobą odpowiedź na pytanie, dlaczego właściwie zerwał z nią kontakt, zasłaniając się pracą, obowiązkami i brakiem okazji, a tak naprawdę całkowicie świadomie uciekając przed osobą, na której w jakiś sposób – nieistotne, jaki – przecież mu zależało. Być może chodziło o to, że istnieli ludzie, których mimo przekazywanego w szlacheckich genach fałszu, płynącego w najlepsze w jego żyłach, nie potrafił okłamać. Może wiedział, że przy niej nie mógłby tak skutecznie udawać, więc zapobiegawczo się od niej odsunął, wmawiając sobie przekonująco, że tak będzie lepiej. I wreszcie – być może zarówno Benjamin, jak i Cassiopeia, mieli świętą rację, dwa razy w ciągu ostatnich dwóch dni nazywając go tchórzem.
Drgnął nieznacznie, gdy mocniej zaciśnięte palce Inary przerwały bezgłośną gonitwę myśli, zmuszając go do ponownego skupienia wzroku na jej oczach. Nie miał pojęcia, jakim cudem, i w którym momencie, punkt ciężkości ich rozmowy przesunął się tak mocno w jego kierunku, ale nie widział już żadnego sposobu, na odwrócenie tej sytuacji. I chyba nie chciał; w obliczu niedawno złożonej obietnicy, nie czułby się w porządku, niejako odbudowując ich relację na tych wszystkich niedopowiedzeniach i kłamstwach, które zazwyczaj tak łatwo wypływały z jego ust, że niemal zapominał, że nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.
– Co, jeśli powiem, że mam? – zapytał, z trudem powstrzymując się przed odwróceniem wzroku, bo miał wrażenie, jakby to rozumiejące i spokojniejsze niż przed kilkoma sekundami spojrzenie, przeszywało go na wylot, bez trudu dostrzegając każdą myśl, którą tak bardzo chciał ukryć; nawet, a może szczególnie, przed samym sobą. – Dużo się zmieniło, odkąd ostatni raz się widzieliśmy – dodał nieco ciszej, nieświadomie wstrzymując oddech i coraz intensywniej przyglądając się jej twarzy, zupełnie jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których nie miał odwagi zadać.
Fala wątpliwości zalała go niedługo później, sprawiając, że miał nagle ochotę wycofać się z tego wszystkiego; roześmiać się beztrosko, kwitując swoje wcześniejsze słowa jakimś wymijającym żartem, ponownie sprowadzić rozmowę na nieszkodliwe tory, albo rzucić niedojrzałym i lekkomyślnym wyzwaniem, które odwróciłoby jej uwagę w zupełnie innym kierunku. Być może nawet by to zrobił, gdyby nie nagła pustka, ogarniająca każdy centymetr sześcienny jego mózgu. I gdyby nie niepodważalne przekonanie, że już i tak było za późno, i że Inara nie należała do osób, którym mógłby wcisnąć byle wymówkę.
Na kolejne słowa zabrakło mu jednak silnej woli, podobnie jak na dalsze utrzymywanie tego odkrywającego go zupełnie kontaktu wzrokowego, odwrócił więc twarz w drugą stronę, wolną ręką sięgając po szklankę i upijając spory łyk bursztynowego płynu. I zupełnie przypadkowo zapominając wypuścić drobnej dłoni spomiędzy palców.
I am not there
I do not sleep
Czasami jednak Alexander Selwyn był wybitnym idiotą. Czasami zachowywał się jak totalny kretyn. Czasami dostawał trisomii i był wręcz podręcznikowym przykładem upośledzenia umysłowego. Czasami zdarzało mu się nie pomyśleć.
Przez myśl mu nawet nie przemknęło, że Lyra może nie umieć pływać.
Tak proszę Państwa, mamy zdobywcę tytułu "Debila Roku"!
- Cholera! - zaklął, po czym ściągnął koszulę przez głowę, rzucając ją i różdżkę na pomost, wskoczył do wody. W mgnieniu oka znalazł się przy Lyrze.
- Mała, spokojnie, mam cię! - zawołał, lecz dziewczyna nadal spazmatycznie miotała się w wodzie. Opłynął ją, po czym złapał jedną ręką od tyłu, unieruchamiając ramiona.
- Trzymam cię, wszytko będzie dob... AŁAAAAKURWAA - wrzasnął, gdy wciąż płacząca i wierzgająca nogami Lyra zdała cios piętą prosto w jego męskość.
Chyba mu się należało.
Nie był to jednak czas na rozczulanie się nad sobą. Zaciskając zęby, choć woda zalewała mu twarz, utrzymując Lyrę na powierzchni, płynął do brzegu. Dobrze, że ruda była niewielkiej wagi i rozmiarów. Po chwili walki w wodzie udało im się dotrzeć do brzegu. Usadził łkającą Lyrę na piasku, po czym pobiegł na pomost po różdżkę i koszulę. Wrócił do dziewczyny, krótkim zaklęciem osuszył wpierw ją, następnie siebie i po zarzuceniu na jej plecy swojej czarnej koszuli, wziął Lyrę na swoje kolana i przytulił, lekko nią bujając.
- Ciii, Lyrcia, wszytko jest dobrze. Przepraszam, nawet nie wiesz jak mi jest głupio. Przepraszam, nie wiedziałem, że nie umiesz pływać. Przepraszam. Nie płacz już, nic się nie stało, już jesteś bezpieczna - powiedział cicho do dziewczyny, mając nadzieję ją uspokoić.
Garrett chyba go zabije.
Mimo problemów z utrzymaniem się na powierzchni, zobaczyła, jak Alex wskakuje do wody i płynie w jej stronę. Chwycił ją, ale naprawdę trudno było jej się nie ruszać. Wciąż czuła zbyt silną panikę i wierzgała się, niechcący kopiąc mężczyznę. Rozpaczliwie próbowała znaleźć jakieś oparcie, ale woda nadal była zbyt głęboka.
W końcu jednak Alex doholował ją do brzegu. Dopiero tam Lyra przestała się tak rzucać i panikować, choć nadal płakała, nawet kiedy Alex pomógł jej usiąść na piasku. Nastolatka położyła się i zwinęła w kłębek, nie bacząc na to, że drobne ziarna przyklejają się do jej mokrych ubrań i skóry. Jej gardło było podrażnione od słonej wody, a ciałko wciąż drżało, nawet gdy Alex wrócił i osuszył ją zaklęciem. Zesztywniała, kiedy ją chwycił i ułożył na swoich kolanach, ale pozwoliła mu na to. Wiedziała, że nie zrobił tego celowo, nie wiedział, że Lyra tak bardzo się przestraszy i wpadnie w histerię. Po chwili wtuliła się w niego, pozwalając, by jej łzy moczyły jego skórę. Mógł też wyraźnie wyczuć jej drżenie.
- Ja... Tak bardzo się bałam – wyszeptała, kiedy udało jej się nieco uspokoić. Nie wiedziała jednak, jak opisać ten lęk, to wrażenie, że to już się kiedyś działo. – Czułam się... Kiedy znalazłam się pod wodą, to było... straszne – wyznała, jąkając się. – Ja... już chyba kiedyś coś takiego przeżyłam, tylko... nie pamiętam. Nic nie pamiętam.
Ucichła, przekręcając się nieznacznie. Jednak rzeczywiście powoli się uspokajała, atak paniki mijał, łzy przestawały płynąć z jej oczu. Była na plaży, już się nie topiła. To było najważniejsze.
- Nie mów Garrettowi – poprosiła jeszcze, przymykając oczy.
Nauczyła się przecież - jeszcze od swego ojca - wierzyć, że każdy mrok da się rozświetlić, każda nawet brzydka, szarpana rana - jest możliwa do wyleczenia. Nawet wtedy, gdy niewprawny medyk zaszył jątrzące się ognisko bólu, pozostawiając w niej drzazgi i proch, które raniły przy najmniejszym poruszeniu. I nawet czas nie pomagał, nasilając tylko dręczące dreszcze, przypominając za każdym razem - kiedy i jak zadano cios.
Czasem owe rany rozdrapywano - nawet własnoręcznie, najpierw nieświadomie, potem niemal w autodestrukcyjnej myśli, że to za karę, że masz obowiązek czuć ten ból, bo tylko na to się zasługuje.
Ale wszystko to było cieniem, kłamstwem, zdradliwe nie dopuszczające do siebie światła, które mogło je przepędzić i oczyścić. Atakowało z każdą próbą, zrywem do zerwania ciemnej powłoki, podsuwając coraz ciemniejsze zapewnienia o upadku.
Nawet jeśli falująca coraz mocniej linia, oddzielała jej rozumowy tok myślenia, od tego - wciąż wstrzymywanego odgłosu, tętniącego coraz mocniej w piersiach, to każde z jej słów było prawdziwe. Płynęły niespiesznie, odrywając się od drażniących prób, wystraszania jej, świadomie celując w najbardziej wrażliwą stronę, najmocniej odsłoniętą i - szczególnie teraz - wystawioną na atak. Mimo to - z jakąś popychająca ją siłą, przebijała się przez mur, który na razie - widziała w oczach, dostrzegając jego skrawki w nadchodzących słowach. Chciała przelać w niego spokój, nieme zapewnienie, że - i on może jej zaufać, że tak naprawdę - cokolwiek się wydarzyło, nie zmieni zdania o jego sile, która pulsowała przy każdym zetknięciu ich dłoni. Teraz - płynąc wartką rzeką w obie strony.
Wydawało się, że nie tylko oczy mówiły jej, że coś dzieje się nie tak. Nie czuła podobnie silnego ściśnięcia w piersiach, nawet, gdy mówiła o swojej matce, której imię, do tej pory trącało struny niepokoju. A rysujący się przed nią obraz mężczyzny, różnił się od tego, jaki widziała jeszcze przed chwilą. Spięte ramiona, nieznaczne drgnienie ciała i niespokojnie wodzące po niej spojrzenie, jakby niewidzące, oddalone w nieznanej dla niej przestrzeni, broniące się przed szeroko otwartymi oczami alchemiczki.
- W takim razie, wciąż będę pewna, że sama zdecyduję - niemal jak echo powtarzając, odrobinę tylko zmieniła kompozycję zdania - nie mam w zwyczaju oceniać kierując się słowami innych. Szczególnie, gdy raz już swoje zdanie utrwaliła - oddychała powoli, a każdy z wyrazów umacniała spojrzeniem, które ani na moment nie ześlizgnęło się w bok, szukając podpory. Gdyby nie była sobą - nie potrafiłaby tak pewnie utrzymać wpatrzonych weń źrenic, próbując ucieczki w stronę poruszających się morskich fal, teraz - znacznie ciemniejszych.
- Zmian nie da się uniknąć, ja..też się zmieniłam, ale niezmiennie, będę tą samą alchemiczką, którą znasz - wypowiedziała delikatnie, wdychając mocniej zapach, który do niej dotarł - ale...jeśli mi pozwolisz, chciałabym wysłuchać o jakich podstawach mówisz - usta zadrgały niepewnie, kiedy odwrócił głowę. Nie patrząc na nią wychylił mniejszą zawartość swojej szklanki. Inara spojrzała na swój trunek, który zdobił już tylko dno naczynia. Odstawiła go powoli obok siebie, nadal nie pozwalając, by blade palce drugiej dłoni, choć na chwilę oderwały się od tej zaciśniętej, należącej do Percivala. Zaczekała, aż mężczyzna odsunął od ust alkohol. Uniosła wolną rękę wyżej, by dotknąć policzka łowcy. Tym razem - to ona wstrzymała oddech. Jej palce przesunęły się niżej, kreśląc niewyraźną, drżącą linię, która ostatecznie zatrzymała się na przestrzeni pod ustami. Chciała tylko odwrócić jego twarz do siebie, nie spodziewając się szaleńczego łomotu serca, który momentalnie zagłuszył inne dźwięki. Musiała zebrać wszelkie pokłady samokontroli, by stłumić drżenie i zagasić niefortunnie podsycone płomienie. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie teraz...choć, czy..kiedykolwiek mogła?
- Patrz na mnie, proszę - odezwała się w końcu, by moment przed tym wypuścić powietrze, przypominające kłuciem, że długo tak nie wytrzyma - pamiętasz..jak ci kiedyś mówiłam, że wolę z tobą mówić, gdy się nie odwracasz ? - dodała, ledwie wyczuwalnie poruszając ustami, przez co jej głos zmienił się w szept. Dopiero teraz odsunęła rękę, która mimo chłodu, stała się gorąca niczym płomienie ognia, choć...zapewne było to tylko jej wrażenie. Zganiła niespokojne myśli, które straszyły, że tym jednym gestem straciła szansę, by dotrzeć do zamkniętej części jego duszy.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nie chodziło bynajmniej o to, że jej nie ufał; choć było to słowo w jego systemie wartości zarezerwowane dla mikroskopijnej grupy osób, to Inara już dawno sobie na nie zasłużyła, udowadniając mu niejednokrotnie, że mógł spokojnie i bez ryzyka powierzyć jej swoje życie. Problem polegał na tym, że nie uważał, by wciąż miał jeszcze cokolwiek do powierzenia; jego rzeczywistość spłonęła do gołej ziemi wiele miesięcy wcześniej, a po dogasających zgliszczach wałęsały się już tylko szakale i niepogodzone ze stratą duchy przeszłości. Pozostało mu tylko nazwisko, które nie było jego zasługą i nie znaczyło dla niego kompletnie nic; co więc miał jej do zaoferowania, oprócz bajzlu, którego nie życzyłby nawet największemu wrogowi?
A jednak nie ustępowała, nie pozwalając mu się ponownie od niej odwrócić. Zamarł w bezruchu, gdy opuszki jej palców dotknęły jego policzka, dopiero po chwili posłusznie się im poddając i obracając głowę w stronę ich właścicielki. Nie odezwał się jednak, w milczeniu śledząc ruch jej dłoni i ledwie powstrzymując się od złapania jej w powietrzu, gdy wreszcie postanowiła ją opuścić, pozostawiając tylko jakieś nieuchwytne uczucie braku. Był wdzięczny za otaczające ich ciemności; i tak czuł się już przerażająco wręcz odkryty, a przecież ledwie był w stanie wyłowić z półmroku jej rysy.
Kiwnął głową, bo rzeczywiście pamiętał, chociaż te wspomnienia – jak wszystkie inne – wróciły do niego dosłownie przed chwilą, cudownie odkopane spod pokrywającej je warstwy popiołu. Westchnął bezgłośnie, ostatkami silnej woli powstrzymując się przed opuszczeniem wzroku, a kiedy w końcu się odezwał, jego głos był cichy i jakby dobiegający z oddali; mógłby przysiąc, że słowa wypowiadał ktoś inny, a on sam tylko im się przysłuchiwał. Z rosnącymi obawami i niewypowiedzianym błaganiem. – Pamiętasz tę wyprawę badawczą do Peru, na którą nie mogłaś pojechać? – zapytał głucho. Nie wiedział, dlaczego właściwie nie zabrali ze sobą Inary; to, jak i reszta okoliczności wyjazdu zostały całkowicie wyparte z jego pamięci, zagłuszone przez krzyki i zasłonięte gęstym, gryzącym dymem. Tylko to mu pozostało z tamtego okresu, wrzaski i płomienie. I mglista wdzięczność, że jej tam nie było. – Przez jakiś czas pisał o tym Prorok. O żmijozębie, który wpadł w szał i spalił mugolską wioskę. I o grupie badaczy, która próbowała go powstrzymać, ale nic nie zdziałała. – Urwał na moment, mimowolnie zaciskając zęby. Miał ochotę zostawić historię w tym miejscu; zrobić z niej coś, co nękało go do dzisiaj, ale na co tak właściwie nie miał wpływu. Ale nie mógł. Nie pozwalały mu na to intensywnie orzechowe tęczówki. Przymknął powieki, nie chcąc widzieć jej twarzy, gdy następne słowa formowały mu się na ustach. – Zrobili z nas tragicznych bohaterów; chłopak, który wtedy zginął, dostał nawet jakieś odznaczenie. Ale to jest jedno, wielkie kłamstwo, ten smok nikogo sam z siebie nie zaatakował. My chcieliśmy go złapać, ja kazałem im spróbować, mimo że… inni… stanowczo mi to odradzali – dodał, w ostatniej chwili decydując się na usunięcie imienia Bena z tego równania. Sam nie był pewien, dlaczego. – Byliśmy nieprzygotowani, żmijoząb najpierw zrobił z nas miazgę, a później ruszył na tę mieścinę. Zanim do niej dotarliśmy, nie było już kogo ratować.
Otworzył oczy. Serce biło mu niespokojnie, chociaż nie wiedział, czy ogarniający go niepokój stanowił jedynie echo przywołanych wydarzeń, czy wynikał z konieczności spojrzenia w twarz Inary i zobaczenia jej reakcji. Nie chciał tego robić; nie chciał obserwować ciepła, gasnącego w jej oczach i zamieniającego się w odrazę, którą sam czuł do siebie za każdym razem, gdy patrzył w lustro. Ale nie odwracał już spojrzenia, na to było już za późno.
– Zrozumiem, jeżeli nie będziesz już chciała nigdzie ze mną pojechać – powiedział prawie bezgłośnie, odwołując się do ich wcześniejszych, robionych spontanicznie planów i milknąc, razem z głosem wstrzymując - podświadomie - również i oddech.
I am not there
I do not sleep
Jeśli odczuwała ból, był związany z niejasną tęsknota, gdy mężczyzna przy niej - odwracał twarz, wypatrując płynnych kształtów nocy. Nie chciała by patrzył w ciemność. Podobno ta - patrzyła wtedy w nas, wklejając się pomiędzy tęczówki, zasypiając, by obudzić się w niejasnej przyszłości. Niezapowiedziana i niechciana.
Nie pomyślałaby, że - jakiekolwiek słowa, które padły - i zapewne padną dzisiejszego wieczoru, mogły wywołać burzę, tak w jej myślach, jak i jego, skrywanej przeszłości. Działało to nawet na jej ciało. Inara miała wrażenie, że chwilami - jej oddech stanowił oderwana rzeczywistość, rządzącą się - napływającymi impulsami. zatrzymywał się - gdy się tego nie spodziewała i wypadał ze świstem, próbując przypomnieć alchemiczce, że istnieje. Każdy gest, niczym planetoidalny układ, kręcił się wokół jednej siły, przyciągającej, a jednocześnie, nie pozwalającej jeszcze, dotrzeć zbyt blisko, grożąc rozbiciem. Czy była w stanie ominąć blokady?
Oddech, raz jeszcze odmówił jej posłuszeństwa, gdy Percival w końcu poddał się jej dotykowi, wracając rozbiegane spojrzenie ku niej. Choć maleńka, krzycząca fala, zabraniała jej brnąć dalej, próbując udowodnić, że i ona - zniknie, pochłonięta przez ranę, którą tak niespodziewanie w nim odkryła. A może wiedziała co robi? Może ciemne błyski, które umykały jej rozumieniu, drwiły z niej dopóty nie zdecydowała się po nie sięgnąć? Nie mogła powiedzieć, że drapiący jej serce (które jeszcze niedawno, uważała przecież za wygasłe) niepokój, całkowicie odpłynął. Niezachwianie, ofiarowywała Łowcy swoją ufność - jednocześnie, samej będąc odkrytą, odsłaniając te fragmenty duszy, na których próżno było szukać czyjejkolwiek obecności. Niczym niepisana karta, czekająca na wprawnego artystę.
Głos, który rozbrzmiał, burząc bezgłośne, choć niezwykle wyraźne gesty ich dłoni, wydawał się Inarze głuchy. Zupełnie inny od tego, jaki przenikał jej umysł wcześniej. Nawet rzęsy, które co jakiś czas przysłaniały jej widok, zawahały się, wstrzymane przez płynące słowa. Sięgały odległego punktu, niewidzące brzegu, na jakim rzeczywiście siedzieli, przenosząc - wyraz po wyrazie - w przestrzeń spopieloną i martwą, a jednak - wciąż ciężącą na ramionach mężczyzny.
- Pamiętam - odpowiedziała równie cicho, łapiąc się na tym, że nawet na chwilę nie odrywa źrenic od jego twarzy, niby zaklęte w tym jednym punkcie. Nie mówi nic więcej, na zmianę rozchylając usta, to znowu je zagryzając, gdy padały kolejne pociski - na oślep raniące tak Percivala, jak towarzyszącą mu kobietę. Słuchała, nie będąc pewną, jakim cudem, żadne z tych wydarzeń nie dotarły do jej uszu wcześniej.
Na wyprawie - nie pojawiła się, będąc pochłonięta sprawą, której nawet nie pamięta. Nie było jej jednak w Londynie, tego była pewna. tamten okres w dużej mierze przemknął przez europejskie miasta, w - teraz niezrozumiały sposób - odciągając alchemiczkę od wydarzeń...które wypaliły w Łowcy szaleńcze, niegojące się wciąż rany, niszcząc wszystko, co próbował zbudować.
Palce - w tej jednej chwili między słowami - zacisnęła mocniej, powtarzając ten gest za każdym razem, gdy płynący z zielonych oczy ból, przelewał się na nią. Patrzyła przez chwile - jego źrenicami, spoglądając na płonące obrazy wspomnień, widziała wykrzywione twarze ludzi, słyszała ich krzyki i szybującą nad nimi, instynktową i gniewną rządzą mordu - istotą. Dreszcz za dreszczem, przeszywający jej ciało, szarpał, próbując - i ją zmieść do zgliszczy.
Wszystko to, przesiąkało, szukając rysy, przez którą - przenikną i złamią ciepłą linię, której - do tej pory nie potrafiły sforsować.
Zamknęła powieki na dłużej dopiero, gdy padło ostatnie zdanie, kradnąc jej dech i - niemal świadomość. Cokolwiek chciała odpowiedzieć, słowa gasły, zanim wypowiedziały je wargi. Dopiero, gdy otworzyła oczy, natrafiając na wpatrzone weń tęczówki, usta alchemiczki zadrgały. Nieśmiały łuk, kącików ust, który wieścił, że Percival mylił się w swoich przewidywaniach. Jak mogła inaczej?
- Pamiętasz, co mi powiedziałeś, gdy ci opowiadałam..o tym błekitnym znalezisku?...o poszukiwaniach?...- wypuściła powietrze, gwałtownie łapiąc zaraz kolejna dawkę - ...że nie muszę być tam sama, tak? - powoli czuła, że piekąca linia znaczy jej policzki. Puściła zaciskaną do tej pory dłoń, ale tylko po to, by opleść ramionami jego barki, opierając się całym ciałem, zaciskając palce na jego plecach i chowając twarz gdzieś przy odsłoniętej szyi. Tak robią przyjaciele, prawda? - ty też nie musisz - choć jej głos był tłumiony, musiał ją słyszeć wyraźnie - nie potrafię wyobrazić sobie, ile musiałeś poświęcić, że nosić ten ciężar, ale...nigdy niech ci przez głowę nie przechodzi, że odsunęłabym się od ciebie - urwała, by zamknąć oczy, kiedy napłynęły obrazy. Głos - mimo drżenia, miała delikatny, ciepły, próbujący przekazać mu to wszystko co chciała powiedzieć, a nie potrafiła, jeszcze - to wszystko co się wydarzyło, nie da się cofnąć, ale..można je oczyścić - nie była pewna, czy usłyszał ostatnie wyrazy i czy w ogóle mówiła z sensem, wypowiadając wyrazy tak cicho, że niknęły gdzieś, wśród ciemnych, potarganych nieco włosów mężczyzny. Cień przeskakiwał po tych pasmach, przykuwając jej - w końcu otwarte oczy, w których pojawiło się drgnienie niepokoju i obraz mężczyzny, odpychający jej ramiona. tego jednak Percival nie mógł zobaczyć i nieokreślonego żalu, który wsączył się pod jej powieki.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Był pewien, stuprocentowo i niepodważalnie, że ledwie słowa opuszczą jego usta, zobaczy na twarzy Inary wyraz głębokiego rozczarowania, może nawet odrazy, ale… nic takiego nie nastąpiło. Gest, który w jego stronę wykonała, zaskoczył go tak bardzo, że w pierwszym momencie w żaden sposób na niego nie zareagował, zastanawiając się, co mógł oznaczać. Tak prosty i oczywisty, a jednocześnie zupełnie oderwany od jego odrealnionej rzeczywistości; zamrugał nieprzytomnie powiekami, podczas gdy jego dłonie zawisły niezręcznie w powietrzu, jakby niepewne, co ze sobą zrobić. Unoszący się w powietrzu zapach bzu nasilił się nagle, ale nie próbował nawet silić się na interpretowanie tego faktu, zbyt wytrącony z równowagi absurdalnym wrażeniem, że przez moment – krótki jak mrugnięcie powieką – czuł się po prostu dobrze. Mimo świadomości, że właśnie rzucił całe swoje życie na chwiejną szalę, i mimo wciąż istniejącej groźby utraty jednej z nielicznych osób, na których naprawdę mu zależało, bo jego umysł w jakimś niemym uporze wciąż nie potrafił uwierzyć w to, czego doświadczał.
Poruszył się w końcu, odwzajemniając uścisk i otaczając ją ramionami. Jego ciało nieznacznie się rozluźniło, chociaż uparcie starał się ignorować nieuzasadnione zmiany w częstotliwości bicia jego własnego serca, spowodowane ciepłym oddechem, zatrzymującym się gdzieś w okolicach jego szyi i łaskoczącym go delikatnie z każdym jej słowem. Łagodnym i pełnym zrozumienia; nie miał pojęcia, jak mogła mieć w sobie tyle pozytywnych emocji, których w swoim prostym i nieskomplikowanym rozumowaniu nie potrafił nawet nazwać. Nie miał pojęcia, ale był jej za nie wdzięczny, bo gdzieś między kolejnymi zdaniami, poczuł ulgę i dziwną lekkość, nadal co prawda doprawioną niezjadliwą ilością goryczy, ale zdecydowanie łatwiejszą do zniesienia, niż jeszcze kilkanaście minut temu. Zupełnie jakby część ciążącej mu przeszłości przesunęła się magicznie w jej stronę; czego nie chciał, a przynajmniej czego nie chciała ta mniej egoistyczna strona jego osobowości.
– Jak? – zapytał głucho, głosem dziwnie dławiącym, znów mając wrażenie, jakby jego własne słowa dobiegały z oddali. Nie był pewien, co dokładnie starał się zawrzeć w tym jednym, krótkim pytaniu; jak miał wpuścić ją do tego bałaganu, jak miał sam sobie wybaczyć, jak miał to wszystko naprawić? Przymknął powieki, nagle zadowolony, że nie widziała jego twarzy, bo wydawało mu się, że w którymś momencie całkowicie stracił kontrolę nad własną mimiką. – Nie potrafię nic z tym zrobić, ci wszyscy ludzie nie żyją. – Przeze mnie, dodał w myślach, nie będąc w stanie wypowiedzieć tego na głos, choć przecież nie musiał; jego wina była oczywista i niepodważalna, i co do tego chyba nikt nie miał wątpliwości. – To ja powinienem był tam zginąć. – To zdanie rozbrzmiało w powietrzu, zanim zdążył się nad nim zastanowić i je powstrzymać; mimo że obijało się o jego czaszkę każdego dnia, a nocami – najintensywniej, to nigdy wcześniej nie zdecydował się na uformowanie go w sylaby, ubranie w głoski i pozwolenie, by rozbrzmiało głośno i wyraźnie. A jednak było jak najbardziej prawdziwe, i dźwięcząca w nim szczerość przez moment przeraziła jego samego, dlatego zamilkł na dłuższą chwilę, wyobrażając sobie, że jakimś cudem nie dotarło do uszu Inary.
Odsunął się od niej jakiś czas później, gdy już udało mu się uporządkować własne emocje we w miarę schludny szereg, nie grożący w każdej sekundzie widowiskowym zawaleniem. Zaskakiwało go to, ale autentycznie miał wrażenie, jakby atmosfera się trochę oczyściła – czy to jego osobista, otaczająca go szczelną powłoką, czy ta między nimi, odnowiona zaledwie dwa dni temu.
– Przepraszam, nie powinienem zrzucać na ciebie tego wszystkiego – powiedział, w jednej chwili żałując wypuszczenia jej z objęć, bo powietrze wydało mu się nagle o kilka stopni chłodniejsze, a ramiona – jakieś nieprzyjemnie puste. Uśmiechnął się jednak względnie przekonująco, ledwie zauważalnie podciągając w górę kąciki ust. – Ostrzegałem, że nie jestem już taki rozrywkowy, jak kiedyś – dodał, w jakiejś próbie zatarcia śladów chwilowej słabości, chociaż tak naprawdę wcale nie czuł ku temu potrzeby; być może było to tylko jego osobiste wrażenie, ale swoboda, z jaką ze sobą rozmawiali, wydawała się nienaruszona.
I am not there
I do not sleep
- Wiem że się bałaś... przepraszam, naprawdę przepraszam - powtórzył, przytulając Lyrę mocniej do siebie. Serce łomotało mu w piersi, dopiero teraz jakby ze wzmożoną siłą reagując na to, co przed chwilą miało miejsce. Powoli ściemniało się już wokół nich, toteż Selwyn zaczął rozważać powrót na pole namiotowe, gdy kolejne słowa Lyry przyciągnęły jego uwagę silniej niż grawitacja. Jej ostatnie zdanie na razie odesłał gdzieś w dalsze przestrzenie myśli skupiając się na tym, co powiedziała najpierw.
- Nigdy nie pływałaś, a wydaje ci się, że tonęłaś. I nic nie pamiętasz - powiedział powoli, a prawda uderzyła go z całą siłą, wysysając nagle powietrze z płuc. Czy było możliwe, aby łączyło się to z jej tajemniczym wypadkiem? Jeżeli tak, mogłoby to potwierdzić jego teorię. Której potwierdzenia nie chciał, próbował wyprzeć je ze swej świadomości, choć podane było jak na tacy; krzyczące, rażące w oczy swą oczywistością, a jednak - nie chciał go. Ponieważ to by oznaczało, że rzeczywiście najgorszy scenariusz się potwierdził.
- Lyra... to może mieć związek z twoim niedawnym dziwnym wypadkiem - zaczął głosem pełnym poczucia winy. - Wtedy, gdy tak nagle wybiegłem... Pewien fragment twojego mózgu nie działa prawidłowo. Może przez zaklęcie, może przez samorzutny uraz. Jednak... - zawahał się na moment. - Jednak jeżeli masz takie wrażenie to są duże szanse na to, że wiąże się to z właśnie tamtym wydarzeniem. Bo właściwie to jest jedyna możliwość, kiedy mogły zaniknąć ci wspomnienia. Ja... cholera - zaklął, wzrok wbijając gdzieś w bok w piasek.
To naprawdę było trudne.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset