Studnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Studnia
Błądząc w nokturnowych uliczkach można natrafić na wiele odpychających miejsc, jak i sprawiających wrażenie opuszczonych. Tynk odchodzi od ścian przy najdelikatniejszym dotknięciu, na niewielkich betonowych placykach za budynkami, dawniej służącymi jako prowizoryczne ogródki, leżą najróżniejsze śmieci, od kartonów po zdezelowane meble. Ten ciąg kamienic nie należy do wyjątku, pokoje to najtańsze, najciaśniejsze klitki, wynajmowane głównie przez podejrzanych oprychów lub lokalnych alkoholików i ćpunów, którzy niejednokrotnie dla każdego knuta są w stanie wyciągnąć różdżkę lub przystawić nóż do gardła. Gdy wkroczysz na teren kamienicy przez łukowate przejście zamykane drewnianymi drzwiami naruszonymi w zawiasach, twoim oczom ukaże się studnia z zablokowanym wlotem. Mówi się, że często tutaj lichwiarze dopadają swoich dłużników, by otworzyć wieko i nastraszyć delikwentów.
Znała to miejsce, przestrzeń okalającą zaułek. Znała Nokturn lepiej niżeli by sobie tego życzyła. Miejsce bez zasad, pochłaniające każdego, kto choć na moment postawił tu swe kroki. Jak wszystko na świecie tak i Aleja miała swoje plusy – jej samej ciężko było je dostrzec po tak długim czasie. Nieważne czego potrzebowała, nieważne jak trudno było to dostać. Za odpowiednią sumę znajdziesz tu wszystko lub znajdziesz kogoś kto ci to załatwi. Aleja była jak skryta enklawa, miejsce, gdzie zasady były elastyczne, a moralność stanowiła jedynie abstrakcyjną koncepcję. W ciemnych zaułkach kryły się sekrety, a uliczne latarnie rzucały mroczne cienie na transakcje dokonywane w ukryciu. Czasem przypominała jej bramę, do której kroki kierował niejeden poszukiwacz zakazanych rozkoszy. Pomimo aury tajemniczości wątpiła by ktokolwiek mógł nazwać to miejscem domem w całym tego słowa znaczeniu. Każdy pragnął się stąd uwolnić, ale nikt nie mógł.
Niemożliwym było udomowienie wozaka, ale każde żywe stworzenie można było wytresować, nauczyć posłuszeństwa, zniewolić. Rozmowy z nim nie należały do najprostszych, jednakże po tych wszystkich latach doskonale wiedziała na co przyjdzie mu zareagować lękiem. Dawała mu poczucie bezpieczeństwa, swego rodzaju dom, którego nie miałby w otwartej przestrzeni. Nadała mu imię, odnosiła się z szacunkiem, gdy na to zasługiwał. Brzmiało to jak dobry uczynek, ale wciąż była to dla niego forma więzienia. Bycie w klatce oznaczało dla niego nieustanną walkę o zachowanie jakiejkolwiek reszty dzikiego instynktu, który tkwił głęboko w jego naturze. Mimo usiłowań uczynienia z niego posłusznego towarzysza, on pozostawał dzikim duchem uwięzionym w ramach ludzkich konwenansów.
Zwierzę nie przerwało swojego posiłku wiedząc, że uwaga właścicielki skierowała się ku młodej, obcej kobiecie. W intencji Antoni było przede wszystkim przepłoszenie podglądaczki. Nie znała jej zamiarów, ale przypatrywanie się stworzeniu mogło być jednocześnie oznaką czystej ciekawości, jak i chęcią przywłaszczenia go sobie. Na to nie miała zamiaru pozwolić. Kierowana własnym doświadczeniem była ostrożna. Wszak doskonale znała smak niewoli i popełnionych błędów. Słysząc padające z ust czarownicy słowa zrobiła krok w jej stronę. Nie sama znajomość języka była dla niej zaskoczeniem, a wiek kobiety. Ile mogła mieć lat? 20? 25? Na pewno ta była od Borgin młodsza, ale twardość spojrzenia podpowiadała jej, że wcale nie dzieliło ich tak wiele. – Szukasz tu więc czegoś konkretnego? – zapytała posługując się znanym kobietom językiem. Tosia nie widziała skąd czarownica przyszła, nie rozpoznawała również jej twarzy co mogło równie dobrze świadczyć o tym, że ta zwyczajnie się zgubiła. Niedostrzegalnie użyła bezpośredniego komunikatu zwracając się do kobiety per ty. Tak łatwo czasem przychodziło jej zacierać granice, nie pilnować się. Szczególnie tutaj. Na zbyt wiele rzeczy musiała tu zwracać uwagę. Dosłownie chwile po wypowiedzianym pytaniu deska pod stopami wozaka połamała się, a ten zawisł bezwiednie wczepiając się resztką sił w spróchniałe drewno. Tknięta swego rodzaju lękiem ruszyła w tamtą stronę chcąc wyciągnąć go z potrzasku. To nie było jednak konieczne, bo czarownica stojąca obok zareagowała zdecydowanie szybciej. Borgin najpierw utknęła zirytowane spojrzenie na stworzeniu, choć w głębi duszy odczuła ulgę. Szkoda by było go stracić. Często był przyczyną jej zirytowania, ale wystarczająco energii włożyła w jego wychowanie by teraz utopił się w śmierdzącej studni. Po chwili przeniosła wzrok na nieznajomą i skinęła jej głową. Podziękowanie nie przechodziły przez usta. Wszak tutaj wiązało się to zwykle z przysługą, zadośćuczynieniem. Wtem nad ich głowami odezwała się staruszka. Nie, to nazbyt miłe określone. Straszydło mogące swym wyglądem odstraszyć nie tylko dzieci, ale również dorosłych. Antonia chwyciła fretkę i pogłaskała ją po czubku głowy. Zwierzę skierowała swój wzrok na wyglądając z okna i z całą mocą powiedziała. – Stara pinda, gruba lampucera, śmierdzący szmatławiec. – czarownica nie mogła zapanować nad drobnym uśmiechem czającym się na jej ustach. Rozbawieniem, które na chwile opanowało jej ciało. – Teraz jestem bardzo wdzięczna – powiedziała kierując wzrok na stojącą obok nieznajomą. – Jeśli chcesz pomogę ci znaleźć to czego szukasz – nie wiedzieć czemu Antonia przyjęła, że ta faktycznie czegoś poszukiwała. – Wyjdźmy jednak z tej alejki nim któraś z nas sięgnie po różdżkę – dodała spoglądając raz jeszcze na stojącą w oknie kobietę. – w dodatku śmierdzi tu moczem.
Niemożliwym było udomowienie wozaka, ale każde żywe stworzenie można było wytresować, nauczyć posłuszeństwa, zniewolić. Rozmowy z nim nie należały do najprostszych, jednakże po tych wszystkich latach doskonale wiedziała na co przyjdzie mu zareagować lękiem. Dawała mu poczucie bezpieczeństwa, swego rodzaju dom, którego nie miałby w otwartej przestrzeni. Nadała mu imię, odnosiła się z szacunkiem, gdy na to zasługiwał. Brzmiało to jak dobry uczynek, ale wciąż była to dla niego forma więzienia. Bycie w klatce oznaczało dla niego nieustanną walkę o zachowanie jakiejkolwiek reszty dzikiego instynktu, który tkwił głęboko w jego naturze. Mimo usiłowań uczynienia z niego posłusznego towarzysza, on pozostawał dzikim duchem uwięzionym w ramach ludzkich konwenansów.
Zwierzę nie przerwało swojego posiłku wiedząc, że uwaga właścicielki skierowała się ku młodej, obcej kobiecie. W intencji Antoni było przede wszystkim przepłoszenie podglądaczki. Nie znała jej zamiarów, ale przypatrywanie się stworzeniu mogło być jednocześnie oznaką czystej ciekawości, jak i chęcią przywłaszczenia go sobie. Na to nie miała zamiaru pozwolić. Kierowana własnym doświadczeniem była ostrożna. Wszak doskonale znała smak niewoli i popełnionych błędów. Słysząc padające z ust czarownicy słowa zrobiła krok w jej stronę. Nie sama znajomość języka była dla niej zaskoczeniem, a wiek kobiety. Ile mogła mieć lat? 20? 25? Na pewno ta była od Borgin młodsza, ale twardość spojrzenia podpowiadała jej, że wcale nie dzieliło ich tak wiele. – Szukasz tu więc czegoś konkretnego? – zapytała posługując się znanym kobietom językiem. Tosia nie widziała skąd czarownica przyszła, nie rozpoznawała również jej twarzy co mogło równie dobrze świadczyć o tym, że ta zwyczajnie się zgubiła. Niedostrzegalnie użyła bezpośredniego komunikatu zwracając się do kobiety per ty. Tak łatwo czasem przychodziło jej zacierać granice, nie pilnować się. Szczególnie tutaj. Na zbyt wiele rzeczy musiała tu zwracać uwagę. Dosłownie chwile po wypowiedzianym pytaniu deska pod stopami wozaka połamała się, a ten zawisł bezwiednie wczepiając się resztką sił w spróchniałe drewno. Tknięta swego rodzaju lękiem ruszyła w tamtą stronę chcąc wyciągnąć go z potrzasku. To nie było jednak konieczne, bo czarownica stojąca obok zareagowała zdecydowanie szybciej. Borgin najpierw utknęła zirytowane spojrzenie na stworzeniu, choć w głębi duszy odczuła ulgę. Szkoda by było go stracić. Często był przyczyną jej zirytowania, ale wystarczająco energii włożyła w jego wychowanie by teraz utopił się w śmierdzącej studni. Po chwili przeniosła wzrok na nieznajomą i skinęła jej głową. Podziękowanie nie przechodziły przez usta. Wszak tutaj wiązało się to zwykle z przysługą, zadośćuczynieniem. Wtem nad ich głowami odezwała się staruszka. Nie, to nazbyt miłe określone. Straszydło mogące swym wyglądem odstraszyć nie tylko dzieci, ale również dorosłych. Antonia chwyciła fretkę i pogłaskała ją po czubku głowy. Zwierzę skierowała swój wzrok na wyglądając z okna i z całą mocą powiedziała. – Stara pinda, gruba lampucera, śmierdzący szmatławiec. – czarownica nie mogła zapanować nad drobnym uśmiechem czającym się na jej ustach. Rozbawieniem, które na chwile opanowało jej ciało. – Teraz jestem bardzo wdzięczna – powiedziała kierując wzrok na stojącą obok nieznajomą. – Jeśli chcesz pomogę ci znaleźć to czego szukasz – nie wiedzieć czemu Antonia przyjęła, że ta faktycznie czegoś poszukiwała. – Wyjdźmy jednak z tej alejki nim któraś z nas sięgnie po różdżkę – dodała spoglądając raz jeszcze na stojącą w oknie kobietę. – w dodatku śmierdzi tu moczem.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zastygłe w powietrzu pytanie nieznajomej padało niemal za każdym razem, kiedy wkraczałam na Aleję Śmiertelnego Nokturnu. Natychmiast wyczuwałam ich podejrzenie, łapałam wwiercające się we mnie oczy, dłonie ostrożnie lokujące się przy skrytej pod ciemną tkaniną różdżce i wreszcie uczucie dziwnej, niepojętnej dla mnie solidarności otoczenia. Wobec mnie czy tego drugiego? Zależnie. Z pewną trudnością interpretowałam gesty specyficznej okolicy, srogie echa i szurające widma. Zaopatrzona w instruktaż krewnych i własnego zahartowanego ducha nie miałam obaw. Miałam za to pokłady nadzwyczaj czujności. Byłam nieufna, byłam trudna i zimna. Nawiązywałam krótkie znajomości, nikomu nie pozwalając poczuć choćby namiastki przyjaźni. Z tymi tutaj, z bywalcami czarnoksięskiej ulicy próbowałam trwać w przedziwnym sojuszu, szanując ich zasady. Pojmowałam, że każdy miał swoje sprawy i tak, jak ja nie wtrącałam się w ich, tak oni winni porzucić śledzenie każdego mojego kroku. Tak jednak nie było. Szpiegowały mnie niewidzialne oczy i zaczarowane rzeźby, szpiegowały niepozorne ptaszyska skrzeczące znad sklepowych szyldów i wreszcie podłe duchy, których wyjątkowo nie znosiłam, pozostając zwolenniczką tego, co przyziemne, konkretne i proste. Żadnych tajemnic nie lubiłam, ale jednocześnie swojej prywatności strzegłam aż do przesady. Dlatego najchętniej nie odpowiedziałabym jej nic. Cisza jednak drażniła ludzi bardziej niż mdła wymówka. Nie wiedziałam o tym. Od bezmyślnego gadulstwa zawsze wolałam milczenie. Chociaż przypełzła za wozakiem kobieta nie wydawała się tak przerażająca, jak niektóre lokalne oprychy. Wciąż jednak była obca, o niewiadomej historii i motywacjach. Słowa sklejone znanymi mi dobrze akcentami tylko pozornie cokolwiek zmieniały. Zastygła patrzyłam, długo każąc jej czekać na jakąkolwiek reakcję. – To bez znaczenia. Ta, której szukam, nie żyje – albo zniknęła nadziana na czyjeś widły, może przepadła w noc walącego się świata, w deszczu śmiercionośnych meteorów, w pożarach i trzęsieniach. Mirella Wilkes, cwana czarownica, w średnim wieku, wysoka i zachrypnięta. Podobno sprawna handlarka skór i zwierzęcych części. Pierwszy raz przyprowadził mnie do niej wuj, znała się na rzeczy, nie łykała wszystkiego, nie pytała też o pochodzenie towaru – ceniła sobie jednak zdobycz, której pożądali jej klienci. W interesach mówiła do rzeczy, klientów zagadywała do znudzenia. Dobry kontakt, przydatny łowcy. Przydatny komuś, kto w kraju przebywał krótko i potrzebował zbyć swoje łupy bez narażania się na wnikliwe wywiady. Otrzymała stosowną rekomendację, bez której nie zaczęłaby nawet rozmowy. Teraz w miejscu jej zwyczajowego przebywania zastałam gruzy. Podziurawiony Londyn dostarczał wielu pytań. Odpowiedzi nie miały nigdy nadejść.
Krótki kontakt wzrokowy wystarczył, nie oczekiwałam i nawet nie chciałam niczego więcej. Moje dłonie niemal machinalnie, bezwarunkowo wyciągnęły się po zwierzę. Byłam bliżej, mogłam to zrobić w porę, a wyćwiczone dłonie umiały też łapać dobrze. Nie był pierwszym wozakiem, nie był jedynym wyciąganym z grozy w ostatnim możliwym momencie. Zazwyczaj je zabijałam, ale tego tutaj najwyraźniej czekał inny los.
Wykrzyki tejże cwanej fretki składały się z słów dalekich od mojego niedostatecznie obszernego słownika, ale natura zwierzęcia nakierowywała na ich właściwy sens. Obelżywe zwroty, podłe wyliczenia, potrzeba prędkiej obrazy będąca największym sensem istnienia wozaków. Był nawet użyteczny, kiedy stosownie potraktował nadlatujące ze ścian kamienicy upomnienia, choć wątpiłam, by adresatka jakkolwiek się tym przejęła. Podobne bezeceństwa wydawały się być naturalną mową tych zaułków. Bez nich wręcz nokturnowy świat wydałby mi się karykaturalny. Nie potrzebowałam wcale długich lat wędrówek po nim, by to pojąć.
Gdy kobieta od wozaka wyraziła głośno wdzięczność, jedynie skinęłam głową. Na plecach czułam, jak babsztyl w oknie wznosi łapska w kolejnej pogróżce, ale nie zamierzałam się ku niemu obracać. Zdradzić mój cel? Uczyniłam to dopiero po odejściu od studni i wejściu na główną aleję. Wspomniany odór zelżał. Ponownie zastał nas widok pustki i pokruszonego chaosu. Szkło rozdrabniało się pod każdym krokiem. Drażniące echo towarzyszyło nam nieprzerwanie. – Mirella Wilkes, handlarka. Nic nie zostało z jej kamienicy – wyjaśniłam skrótowo, niezbyt głośno. Nie miałam wielkich nadziei, lecz może potrafiła wskazać kogoś, kto mógł coś wiedzieć. Dobrze było mieć pewność. - Znasz taką?
Krótki kontakt wzrokowy wystarczył, nie oczekiwałam i nawet nie chciałam niczego więcej. Moje dłonie niemal machinalnie, bezwarunkowo wyciągnęły się po zwierzę. Byłam bliżej, mogłam to zrobić w porę, a wyćwiczone dłonie umiały też łapać dobrze. Nie był pierwszym wozakiem, nie był jedynym wyciąganym z grozy w ostatnim możliwym momencie. Zazwyczaj je zabijałam, ale tego tutaj najwyraźniej czekał inny los.
Wykrzyki tejże cwanej fretki składały się z słów dalekich od mojego niedostatecznie obszernego słownika, ale natura zwierzęcia nakierowywała na ich właściwy sens. Obelżywe zwroty, podłe wyliczenia, potrzeba prędkiej obrazy będąca największym sensem istnienia wozaków. Był nawet użyteczny, kiedy stosownie potraktował nadlatujące ze ścian kamienicy upomnienia, choć wątpiłam, by adresatka jakkolwiek się tym przejęła. Podobne bezeceństwa wydawały się być naturalną mową tych zaułków. Bez nich wręcz nokturnowy świat wydałby mi się karykaturalny. Nie potrzebowałam wcale długich lat wędrówek po nim, by to pojąć.
Gdy kobieta od wozaka wyraziła głośno wdzięczność, jedynie skinęłam głową. Na plecach czułam, jak babsztyl w oknie wznosi łapska w kolejnej pogróżce, ale nie zamierzałam się ku niemu obracać. Zdradzić mój cel? Uczyniłam to dopiero po odejściu od studni i wejściu na główną aleję. Wspomniany odór zelżał. Ponownie zastał nas widok pustki i pokruszonego chaosu. Szkło rozdrabniało się pod każdym krokiem. Drażniące echo towarzyszyło nam nieprzerwanie. – Mirella Wilkes, handlarka. Nic nie zostało z jej kamienicy – wyjaśniłam skrótowo, niezbyt głośno. Nie miałam wielkich nadziei, lecz może potrafiła wskazać kogoś, kto mógł coś wiedzieć. Dobrze było mieć pewność. - Znasz taką?
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
O tym, że ludziom niekomfortowo było z ciszą wiedziała od dziecka. Lubili paplać, unosić się, zwierzać ze wszystkiego i to tylko dlatego, że ta była dla nich trudna do wytrzymania. Zaczynali rozmowy jedynie po to, by zapełnić przestrzeń dźwiękiem. Często zastanawiała się, dlaczego ludzie tak się jej boją. Czyż nie towarzyszy im ona codziennie, w niemych chwilach, gdy śpią, czytają książkę czy spacerują samotnie? Może w tej ciszy tkwi coś, co jest trudne do wyrażenia słowami, co przekracza granice komunikacji? Może to w niej znajdują się odpowiedzi na pytania, których nie potrafią sformułować? Dla niej cisza była jak pełen tajemnic manuskrypt, a interpretacja zależała od zdolności wsłuchiwania się w nią, zamiast uciekania przed nią. Najważniejszym był jednak fakt, że potrafiła ją wykorzystać. Często patrzyła ludziom w oczy, gdy ci motali się wyrzucając z siebie kolejny nonsens. Czasem litowała się nad nimi mrucząc coś pod nosem lub odpowiadając na zadawane pytania, ale nigdy więcej niżeli to konieczne. Nawet wśród najbliższych, nawet przy własnym bracie, nawet, gdy komórki jej ciała przepełniało zaufanie do rozmówcy. Jeśli nie było sensu, to właściwie po co? Szanowała ludzi, którzy potrafili ciszę wytrzymać. Rodzice często karzą swe dzieci w ten sposób chcąc pokazać im jak bardzo są rozgniewani lub zmęczeni, ale dla kobiety prawdziwą karą był ten posyłany w świat stek bzdur. Nieznajoma zdawała się rozumieć doskonale oszczędność słów i pomimo wspólnej znajomości języka nie zasypywała jej pytaniami. Nie drążyła, nie wymagała od niej opowieści. Była mądra lub doświadczona, a to Borgin potrafiła w ludziach dostrzec. Docenić.
Słowa czarownicy niezbyt ją zaskoczyły. Po nocy spadających gwiazd wielu szukało swoich bliskich i finalnie odnajdowało ich pod gruzami. Przez długie miesiące przyjdzie im przeszukiwać każdy najmniejszy zakątek, ale wiele rodzin nigdy nie dowie się jaki los spotkał zaginionych. Nagła śmierć w tym przypadku byłaby najlepszą z opcji. Jej wystarczyło tkwienia w niewoli i nigdy nie chciałaby do niej wrócić. Wizja znalezienia się pod gruzami nim ciało wyda ostatni oddech zdawało się być jeszcze gorszym scenariuszem. Antonia nie podważała słów nieznajomej, nie próbowała jej też pocieszyć. Ta zdawała się być całkowicie pewna. Może uliczki Nokturnu wcale nie były jej tak obce? Może to Borgin przez swą nieobecność była tu jedynie gościem?
- Rozpoznałaś go? – zapytała wskazując na wozaka. – Przyszedł tu za tobą czy ty za nim? – była ciekawa. Wszak widok wozaka na Nokturnie musiał zadziwić. Może i nie wymagało to wielkiej wiedzy z zakresu onms, ale sporo mówiło o spostrzegawczości. Nieznajoma raczej nie była zaskoczona wygłaszanymi przez niego wulgaryzmami. Ludzie zwykle obracali się przed ramię, odpowiadali lub krytykowali pod nosem jego zachowanie. Rzadko ktokolwiek myślał by chwycić go w dłonie, a już na pewno nie wiedziałby jak. Czarownica nie miała z tym najmniejszego problemu i zrobiła to przede wszystkim bardzo umiejętnie.
Stara mieszkanka Nokturnu faktycznie niewiele sobie robiła z wulgaryzmów wykrzykiwanych przez Gustava. Antonia czuła jednak satysfakcje. Sama niechętnie oddawałaby kobiecie uwagę, a ten przynajmniej idealnie ujął w słowach to co pewnie wszyscy w okolicy myśleli. Zawsze uważała, że człowiek z Nokturnu wyjdzie, ale już Nokturn z człowieka niekoniecznie. Inny styl życia, inny styl bycia.
Gdy w końcu znalazły się na głównej drodze, szatynka postanowiła jakoś się odwdzięczyć. Choć to nie było konieczne i w innych okolicznościach prawdopodobnie po prostu zniknęłaby za kolejnymi budynkami, to jednak nieznajoma zdążyła ją zaciekawić. Może pomocą Gustavovi, może znajomym językiem, może swoim młodym wiekiem i pewnym spojrzeniem. Nieważne. Zapytała więc ponownie i tym razem kobieta zdradziła personalia martwej. Przez chwile Borgin jedynie przyglądała się czarownicy. – Znam – odpowiedziała w końcu. Handlarzy znała tu wielu, bo po pierwsze sama często czegoś potrzebowała, a po drugie należało znać własną konkurencję. Nie słyszała jednak by kamienica Wilkes legła w gruzach co samo w sobie mówiło o jej zaangażowaniu. – Skoro jest tak jak mówisz, to nie powiem ci, gdzie ją znajdziesz, ale mogę pokazać ci gdzie pracuje jej brat. Jeżeli ktokolwiek wie co się z nią stało to tylko on. – zaczęła przytrzymując przy sobie wozaka, który próbował się wyrwać. – O ile będzie chciał coś powiedzieć. – dodała, bo tego nie mogła jej zagwarantować.
Słowa czarownicy niezbyt ją zaskoczyły. Po nocy spadających gwiazd wielu szukało swoich bliskich i finalnie odnajdowało ich pod gruzami. Przez długie miesiące przyjdzie im przeszukiwać każdy najmniejszy zakątek, ale wiele rodzin nigdy nie dowie się jaki los spotkał zaginionych. Nagła śmierć w tym przypadku byłaby najlepszą z opcji. Jej wystarczyło tkwienia w niewoli i nigdy nie chciałaby do niej wrócić. Wizja znalezienia się pod gruzami nim ciało wyda ostatni oddech zdawało się być jeszcze gorszym scenariuszem. Antonia nie podważała słów nieznajomej, nie próbowała jej też pocieszyć. Ta zdawała się być całkowicie pewna. Może uliczki Nokturnu wcale nie były jej tak obce? Może to Borgin przez swą nieobecność była tu jedynie gościem?
- Rozpoznałaś go? – zapytała wskazując na wozaka. – Przyszedł tu za tobą czy ty za nim? – była ciekawa. Wszak widok wozaka na Nokturnie musiał zadziwić. Może i nie wymagało to wielkiej wiedzy z zakresu onms, ale sporo mówiło o spostrzegawczości. Nieznajoma raczej nie była zaskoczona wygłaszanymi przez niego wulgaryzmami. Ludzie zwykle obracali się przed ramię, odpowiadali lub krytykowali pod nosem jego zachowanie. Rzadko ktokolwiek myślał by chwycić go w dłonie, a już na pewno nie wiedziałby jak. Czarownica nie miała z tym najmniejszego problemu i zrobiła to przede wszystkim bardzo umiejętnie.
Stara mieszkanka Nokturnu faktycznie niewiele sobie robiła z wulgaryzmów wykrzykiwanych przez Gustava. Antonia czuła jednak satysfakcje. Sama niechętnie oddawałaby kobiecie uwagę, a ten przynajmniej idealnie ujął w słowach to co pewnie wszyscy w okolicy myśleli. Zawsze uważała, że człowiek z Nokturnu wyjdzie, ale już Nokturn z człowieka niekoniecznie. Inny styl życia, inny styl bycia.
Gdy w końcu znalazły się na głównej drodze, szatynka postanowiła jakoś się odwdzięczyć. Choć to nie było konieczne i w innych okolicznościach prawdopodobnie po prostu zniknęłaby za kolejnymi budynkami, to jednak nieznajoma zdążyła ją zaciekawić. Może pomocą Gustavovi, może znajomym językiem, może swoim młodym wiekiem i pewnym spojrzeniem. Nieważne. Zapytała więc ponownie i tym razem kobieta zdradziła personalia martwej. Przez chwile Borgin jedynie przyglądała się czarownicy. – Znam – odpowiedziała w końcu. Handlarzy znała tu wielu, bo po pierwsze sama często czegoś potrzebowała, a po drugie należało znać własną konkurencję. Nie słyszała jednak by kamienica Wilkes legła w gruzach co samo w sobie mówiło o jej zaangażowaniu. – Skoro jest tak jak mówisz, to nie powiem ci, gdzie ją znajdziesz, ale mogę pokazać ci gdzie pracuje jej brat. Jeżeli ktokolwiek wie co się z nią stało to tylko on. – zaczęła przytrzymując przy sobie wozaka, który próbował się wyrwać. – O ile będzie chciał coś powiedzieć. – dodała, bo tego nie mogła jej zagwarantować.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Wozak na takiej ulicy to nie jest codzienny widok – odpowiedziałam na jej pytanie, nie wzbraniając się w żaden sposób przed rozwianiem wątpliwości. Ona chciała wiedzieć, a ja nie miałam powodów, by przed nią uciekać. Niczego nie było nadzwyczajnego w prostym, wyrazistym obrazie kobiety zaciekawionej obecnością zwierzęcia właśnie tutaj. Ponadto w tamtym momencie jego prędka wędrówka i nagły skręt dostarczały wręcz dodatkowych pytań. Nie musiałam, a jednak poszłam za nim. – To nie są naturalne warunki ich bytowania. On wiedział, dokąd biegnie – podkreśliłam, niejako między słowami wskazując, że rozchodziło się o moje osobiste zainteresowanie. I że całkiem nieźle znałam się na sekretach magicznych stworzeń. Zabijałam je niemal każdego dnia, więc musiałam wchłonąć dostateczną ilość wiedzy. Bez tego nawet najszybsza i najbardziej precyzyjna strzała okazywałaby się zupełnie tępa. Bez tego upadałabym, zanim zdołałabym jakiegokolwiek zwierza znaleźć, a co dopiero zranić. Tym razem nie przywiodły mnie do zaułku podobne zamiary, choć łowiecka intuicja bez wątpienia nie przysnęła w chwilowym ulicznym zamieszaniu. Tak też nie czułam poruszenia, wysłuchując bluźnierstw. O wiele bardziej interesował mnie cel jego wędrówki i nora, z której wypełzł. Prędko jednak okazało się, że za ową niejednoznacznością futrzanej obecności czaiły się dziewczęce oczy. Owszem, to ja szłam za nim, choć w okolicznościach całej sprawy być może nie była to najbezpieczniejsza z możliwych odpowiedzi. Nie lękałam się jej jednak. Nie uczyniłam niczego, co mogło zagrozić fretce. Nie dźwigałam także drewnianego narzędzia zbrodni, ulubionej kuszy, która mogłaby nieznajomej podsunąć niekorzystne dla mnie interpretacje. Byłam zazwyczaj ostrożna, znów oszczędna, znów daleka od podrzucania tropów obciążających mnie dobitnie. Tym razem to wszystko przychodziło jednak bez większego wysiłku. Nie dawałam jej powodów, choć wiedziałam, że rodowity mieszkaniec Nokturnu zawsze wyciągnie z rękawa paskudztwo, którym zdoła poparzyć wroga. Tym razem, zlepione mową skandynawskich ziem, lawirowałyśmy gdzieś po bezpiecznym gruncie. Spokojne, mimo dość parszywego otoczenia. Nawykłam jednak do tego, że moje własne osądy w przypadku ludzi bywały dalekie od ich prawdziwej natury. Moje czujne oczy nigdy więc nie ustępowały. Zawsze musiałam być na posterunku. To dosadnie wciśnięto mi pod skórę, to nigdy nie miało już ze mnie ulecieć.
Na zewnątrz, na twarzy nie wykwitł żadnej najmniejszy ślad, nic, zupełnie nic, co mogłoby wskazywać na poruszenie. Beznamiętnie przyjęłam wiadomość o tym, że owa handlarka była dziewczynie znana. Co innego w środku. Przebudzone myśli nagle zaczęły prędko lawirować pod powiekami. Znała kobietę, mogła łatwo pomóc mi nabrać pewności. Czy jednak właśnie tego potrzebowałam? Takich czarownic jak ona przecież krzątało się tu wiele. Każda gotowa była wydrapać oczy, byleby zagarnąć dla siebie klienta. Lecz czy wszystkie one mogły znać się na rzeczy? Straciłam przez chwilę przekonanie co do własnych zamiarów. Nie dziwiło mnie, że te dwie nie były dla siebie tak całkiem anonimowe – albo przynajmniej jedna z nich wiedziała o drugiej. Nokturn przecież był dość zamknięty. Jego tajemnica przejawiała się w osobliwej formule. Ludzie się znali, ludzie chętnie sprzedawali cudze sekrety, pilnując przy tym własnych bardzo dokładnie. Nieznajoma z pozoru pasowała do ponurych obrazków z tej dzielnicy. - W porządku, zaprowadź mnie do niego. Do niego lub kogoś, kto może mi ją zastąpić – odezwałam się wreszcie, gotowa udać się dokładnie tam, gdzie zostanę skierowana. Zapomniałam jednak dodać, że mój angielski nie był płynny i mogłam mieć trudności w przedstawieniu całej sprawy temu zagadkowemu bratu. Komukolwiek innemu z tutejszych kupców również, bo mało który przemawiał moimi językami. Przyznanie się do niepewności w tym względzie nie wchodziło jednak w grę. Prośba o pomoc tym bardziej. Musiałam samodzielnie znaleźć rozwiązanie, gdy faktycznie zrodzi się problem. Na razie pozostało mi jednak podążyć za nią. – Dlaczego go trzymasz? – zapytałam po dłuższej chwili ciszy z dozą prawdziwego zaintrygowania. Nie wiedziałam o niej kompletnie niczego i nie czułam potrzeby dowiadywania się, a jednak pozwoliłam ustom sformułować w końcu jakieś pytanie. Pomagała mi, choć mogła zamiast tego zafundować mi kilka gorzkich wejrzeń. Korzystałam z okazji, w duchu rozważając, czy powinnam być wdzięczna i zmusić się bardziej do wyczekiwanej rozmówki. Zamiast wołać o jej imię, wybrałam historię zwierzęcia. Czy to nie ona skrzyżowała nasze dwie ścieżki?
Na zewnątrz, na twarzy nie wykwitł żadnej najmniejszy ślad, nic, zupełnie nic, co mogłoby wskazywać na poruszenie. Beznamiętnie przyjęłam wiadomość o tym, że owa handlarka była dziewczynie znana. Co innego w środku. Przebudzone myśli nagle zaczęły prędko lawirować pod powiekami. Znała kobietę, mogła łatwo pomóc mi nabrać pewności. Czy jednak właśnie tego potrzebowałam? Takich czarownic jak ona przecież krzątało się tu wiele. Każda gotowa była wydrapać oczy, byleby zagarnąć dla siebie klienta. Lecz czy wszystkie one mogły znać się na rzeczy? Straciłam przez chwilę przekonanie co do własnych zamiarów. Nie dziwiło mnie, że te dwie nie były dla siebie tak całkiem anonimowe – albo przynajmniej jedna z nich wiedziała o drugiej. Nokturn przecież był dość zamknięty. Jego tajemnica przejawiała się w osobliwej formule. Ludzie się znali, ludzie chętnie sprzedawali cudze sekrety, pilnując przy tym własnych bardzo dokładnie. Nieznajoma z pozoru pasowała do ponurych obrazków z tej dzielnicy. - W porządku, zaprowadź mnie do niego. Do niego lub kogoś, kto może mi ją zastąpić – odezwałam się wreszcie, gotowa udać się dokładnie tam, gdzie zostanę skierowana. Zapomniałam jednak dodać, że mój angielski nie był płynny i mogłam mieć trudności w przedstawieniu całej sprawy temu zagadkowemu bratu. Komukolwiek innemu z tutejszych kupców również, bo mało który przemawiał moimi językami. Przyznanie się do niepewności w tym względzie nie wchodziło jednak w grę. Prośba o pomoc tym bardziej. Musiałam samodzielnie znaleźć rozwiązanie, gdy faktycznie zrodzi się problem. Na razie pozostało mi jednak podążyć za nią. – Dlaczego go trzymasz? – zapytałam po dłuższej chwili ciszy z dozą prawdziwego zaintrygowania. Nie wiedziałam o niej kompletnie niczego i nie czułam potrzeby dowiadywania się, a jednak pozwoliłam ustom sformułować w końcu jakieś pytanie. Pomagała mi, choć mogła zamiast tego zafundować mi kilka gorzkich wejrzeń. Korzystałam z okazji, w duchu rozważając, czy powinnam być wdzięczna i zmusić się bardziej do wyczekiwanej rozmówki. Zamiast wołać o jej imię, wybrałam historię zwierzęcia. Czy to nie ona skrzyżowała nasze dwie ścieżki?
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie była ciekawska. Mało interesowała się życiem innych osób, nie lubiła plotkować, a jakiekolwiek informacje o znanych jej osobach przyjmowała raczej ze stoickim spokojem. Chłodem, który zwykle nie przekonywał rozmówcy do kontynuowania tematu. Ludzie z natury lubili komentować zachowania innych, szukali sensacji wszędzie tylko nie we własnym życiu, ale dla niej to było obce i zbędne. Jej świat skupiony był na własnych sprawach, na spokojnym nurkowaniu w codziennym rytmie życia. Być może dzięki temu posiadała zdolność utrzymania równowagi emocjonalnej w niemal każdej sytuacji. W świecie, gdzie większość ludzi żyła od jednej emocjonalnej skrajności do drugiej, ona była wolna. Może powodem tego był fakt, że podczas swojego krótkiego wciąż żywota zdążyła wystarczająco wiele nasłuchać się na własny temat? Krytykowana z racji urodzenia, krytykowana z racji płci, krytykowana, bo innym przynosiło to uciechę. Przez lata nabrała wody w usta, nie było w niej ciekawości ani potrzeby ingerowania w cudze sprawy. Mogła przy tym uchodzić za gburowatą i arogancką, ale jej to nie zrażało. Miała ku temu solidne fundamenty.
Skinęła głową na słowa nieznajomej. W swym pytaniu nie zawarła groźby czy wątpliwości co do jej intencji, ale przechadzając się uliczkami Nokturnu należało zawsze być czujnym. Uśmiech mógł być fałszywy, wzrok zmącony, a gesty sztuczne. Generalizacja w takim miejscu jak to nie była uznawana za przesadę, bowiem trudniej było znaleźć tu wyjątek mogący potwierdzić ów regułę. Zdolność do czytania między wierszami stawała się wartością równie ważną jak umiejętność ochrony własnej tajemnicy. – A więc znasz się na wozakach – stwierdziła kątem oka przypatrując się dziewczynie. Antonia pozostawiła czarownicy wolną przestrzeń na kontynuowanie dyskusji, podzielenie się z nią czymś więcej. To do niej należała decyzja i nie było w tym aktu łaski a codzienność. Rozmowa była istotna tylko wtedy, gdy obie strony zdobywały na tym jakiekolwiek korzyści.
Borgin nie interesowały motywacje nieznajomej. Jeżeli potrzebowała odnaleźć tę konkretną kobietę to albo miała dla niej coś co warto było przehandlować albo tamta obiecała dziewczynie coś sprowadzić. Tak czy inaczej ta wiedza niczego nie zmieniłaby w jej życiu. Wróżkowy pył spoczywający na samym dnie sakwy sam mówił o tym jak dobrze rozumiała tego typu kontrakty. Każda transakcja miała swoją cenę, nie tylko w pieniądzach, ale także w postaci obietnic, układów czy przysług. To nie był świat, w którym warto było zagłębiać się w motywacje innych. Dla niej liczyły się fakty, korzyści i zdolność do utrzymania równowagi. Ostatnie czego chciała to być dłużna, przysługi były jedynie iluzją bezwartościowych walorów. – Nie znajdę ci nikogo innego, bo zwyczajnie nie wiem czego szukasz – zaczęła ze wzruszeniem ramionami, a kącik ust drgnął jej w leniwym uśmiechu. – Jednak, jeśli Mirella nie żyje, to na pewno ktoś już zajął się jej… pracą. – dodała. Tak czy inaczej musiały zacząć u źródła.
Słysząc pytanie nieznajomej niemal od razu przeniosła wzrok na wiercącego się w dłoniach Gustava. – Zwykle jest mi posłuszny, ale tu czuje się nazbyt dobrze. W tym nie różni się zbytnio od ludzi. Traktuje Nokturn jak dom uciech, a ja nie będę go znów szukać. – odpowiedziała wprost, gdy mijały kolejną zburzoną kamienice. – Doskonale wie, dlaczego go trzymam i okazuje swoje niezadowolenie. – nie były to stworzenia nazbyt rozwinięte, ale przede wszystkim potrafiły doskonale ocenić sytuacje. Przynajmniej Gustav nie miał z tym żadnego problemu. – Może szuka twojego współczucia, choć podejrzewam, że jesteś dla niego zbyt ładna, zbyt czysta. Jak już widziałaś o wiele lepiej czuje się na śmietniku. – dodała, gdy dotarły pod drzwi jednego z pubów. Przed kataklizmem to właśnie tu pracował Wilkes. Mogła mieć jedynie nadzieje, że ten nie zginął pod gruzami razem z własną siostrą. Wtedy nieznajoma miałaby zwyczajnie pecha. Ruszyła w stronę okna by sprawdzić, czy dojrzy przy barze znajomą twarz. – Jest przy barze. Nazywa się Milo, a jego twarz zdobi długa blizna, na którą lepiej nie patrzeć – odparła przenosząc wzrok na kobietę. – Możesz powołać się na mnie… - mówiąc to zrobiła wyraźną przerwę walcząc z samą sobą. – Antonia Borgin – przedstawiła się choć w innej sytuacji prawdopodobnie wcale by tego nie zrobiła. Mogła zaproponować kobiecie pomoc w rozmowie z mężczyzną, ale wolała pozostawić to jej decyzji.
Skinęła głową na słowa nieznajomej. W swym pytaniu nie zawarła groźby czy wątpliwości co do jej intencji, ale przechadzając się uliczkami Nokturnu należało zawsze być czujnym. Uśmiech mógł być fałszywy, wzrok zmącony, a gesty sztuczne. Generalizacja w takim miejscu jak to nie była uznawana za przesadę, bowiem trudniej było znaleźć tu wyjątek mogący potwierdzić ów regułę. Zdolność do czytania między wierszami stawała się wartością równie ważną jak umiejętność ochrony własnej tajemnicy. – A więc znasz się na wozakach – stwierdziła kątem oka przypatrując się dziewczynie. Antonia pozostawiła czarownicy wolną przestrzeń na kontynuowanie dyskusji, podzielenie się z nią czymś więcej. To do niej należała decyzja i nie było w tym aktu łaski a codzienność. Rozmowa była istotna tylko wtedy, gdy obie strony zdobywały na tym jakiekolwiek korzyści.
Borgin nie interesowały motywacje nieznajomej. Jeżeli potrzebowała odnaleźć tę konkretną kobietę to albo miała dla niej coś co warto było przehandlować albo tamta obiecała dziewczynie coś sprowadzić. Tak czy inaczej ta wiedza niczego nie zmieniłaby w jej życiu. Wróżkowy pył spoczywający na samym dnie sakwy sam mówił o tym jak dobrze rozumiała tego typu kontrakty. Każda transakcja miała swoją cenę, nie tylko w pieniądzach, ale także w postaci obietnic, układów czy przysług. To nie był świat, w którym warto było zagłębiać się w motywacje innych. Dla niej liczyły się fakty, korzyści i zdolność do utrzymania równowagi. Ostatnie czego chciała to być dłużna, przysługi były jedynie iluzją bezwartościowych walorów. – Nie znajdę ci nikogo innego, bo zwyczajnie nie wiem czego szukasz – zaczęła ze wzruszeniem ramionami, a kącik ust drgnął jej w leniwym uśmiechu. – Jednak, jeśli Mirella nie żyje, to na pewno ktoś już zajął się jej… pracą. – dodała. Tak czy inaczej musiały zacząć u źródła.
Słysząc pytanie nieznajomej niemal od razu przeniosła wzrok na wiercącego się w dłoniach Gustava. – Zwykle jest mi posłuszny, ale tu czuje się nazbyt dobrze. W tym nie różni się zbytnio od ludzi. Traktuje Nokturn jak dom uciech, a ja nie będę go znów szukać. – odpowiedziała wprost, gdy mijały kolejną zburzoną kamienice. – Doskonale wie, dlaczego go trzymam i okazuje swoje niezadowolenie. – nie były to stworzenia nazbyt rozwinięte, ale przede wszystkim potrafiły doskonale ocenić sytuacje. Przynajmniej Gustav nie miał z tym żadnego problemu. – Może szuka twojego współczucia, choć podejrzewam, że jesteś dla niego zbyt ładna, zbyt czysta. Jak już widziałaś o wiele lepiej czuje się na śmietniku. – dodała, gdy dotarły pod drzwi jednego z pubów. Przed kataklizmem to właśnie tu pracował Wilkes. Mogła mieć jedynie nadzieje, że ten nie zginął pod gruzami razem z własną siostrą. Wtedy nieznajoma miałaby zwyczajnie pecha. Ruszyła w stronę okna by sprawdzić, czy dojrzy przy barze znajomą twarz. – Jest przy barze. Nazywa się Milo, a jego twarz zdobi długa blizna, na którą lepiej nie patrzeć – odparła przenosząc wzrok na kobietę. – Możesz powołać się na mnie… - mówiąc to zrobiła wyraźną przerwę walcząc z samą sobą. – Antonia Borgin – przedstawiła się choć w innej sytuacji prawdopodobnie wcale by tego nie zrobiła. Mogła zaproponować kobiecie pomoc w rozmowie z mężczyzną, ale wolała pozostawić to jej decyzji.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W swej profesji musiałam posiadać porcję niezbędnej wiedzy o czarodziejskich stworzeniach. Bez zdolności odróżnienia od siebie pomieszkujących dziko gatunków, a w dalszej kolejności znajomości ich rytuałów, miejsc bytowania i pozostawianych śladów byłabym marnym tropicielem opierającym się na dalekich od realiów fantazjach czy własnym, zafałszowanym oglądzie. Te informacje dopasowane do tropów i rodzaju środowiska wspierały każde moje polowanie. Wzmacniały zdolności, przyczyniały się do sukcesów. Stając oko w oko ze zwierzęciem, potrafiłam przewidzieć. Bez tego zginęłabym przy pierwszym lub drugim starciu. Celność strzały to zbyt mało. Skąpy ruch głowy potwierdzić miał nieznajomej wypowiedziany głośno wniosek. – Tropię zwierzęta, jestem łowczynią – wyjawiłam chwilę później tak po prostu, uznając za zbędne podkreślanie, iż jej istotna jest bezpieczna. Podobne wnioski powinna móc bez trudu wyciągnąć, cofając się aż do początku naszego spotkania. Choć łapałam i strzelałam do nich, nie oznaczało to, iż każde spotkane miało skończyć jako mój łup. Tu i teraz, bez kuszy i bełtów, daleka byłam od podobnych zamiarów. Zaś moja profesja stanowiła moją dumę. Dumę i najlepszą po ciele broń. Intencja pozostawała jednak neutralna, wozak biegnący wzdłuż zasyfionej uliczki wzniecił tumany ciekawości. Złączył dwa milczenia w nieprzesadną rozmowę. Żywe i martwe uszy tej dzielnicy wątłe miały z nas plony. Ja jednak upatrywałam w jej osobie przedziwnie komfortowe istnienie. Może właśnie dlatego, że nie zalewała mnie mnożącymi się pytaniami i szczegółowymi historiami, które nikogo nie obchodziły.
- To mi wystarczy. Prowadź – przyznałam z umiarkowanym zadowoleniem, gdy stwierdziła, że scheda po potencjalnie martwej handlarce została zapewne przejęta. Nie pomyślałam o tym, nie spodziewałam się po miejscu takim jak to dobrze zorganizowanych interesów, ale może miała potomków lub wspólników. Zmyślna kobieta, zaradna i sprawnie poruszająca się w tym światku mogła dobrze zabezpieczyć swój los. Ktoś po niej wydawał się lepszą opcją, niż ktoś zupełnie nowy. Mało komu ufałam, a w tych okolicznościach ryzyko potencjalnie malało. Natomiast nawiązanie kontaktu z właścicielką wozaka mogło być całkiem cenne. Kimkolwiek była, nieobce jej były sprawy tego miejsca i gęby koczujące po ciemnych zaułkach. Wyglądała na równie czujną. – Człowiek jest tu największym myśliwym, a on prawie topi się w studni – zauważyłam, dostrzegając karykaturalność tego położenia. – Życzę ci, by następnym razem okazał się bardziej zapobiegliwy i jak najdłużej pozostał ci towarzyszem. – wyraziłam serdeczność. Dla mnie nie stanowił wyzwania, a choć miałam dużą świadomość swych zdolności w tym względzie, wiedziałam też, że byli jeszcze lepsi, bardziej groźni i bezwzględni. Mógł tu na nich trafić, albo oddać się tej głupiej śmierci. Wypuszczony na wolność najwyraźniej gubił instynkt samozachowawczy. – Mnie nie szuka, jeżeli jest bystry, to wie, kim jestem – dodałam, przez cały czas jednak kierując spojrzenie na odnawiający się widok przymglonej ulicy. Był mi obojętny, nie zamierzałam mu współczuć i bardziej przejmować się jego losem. Dziwna pozostała uwaga o mojej urodzie i czystości, ale chyba rozumiałam, co mogła mieć na myśli. Pozory jednak bardzo potrafiły mylić. Dopóki nie wznosiłam broni, wydawałam się łatwym przeciwnikiem, niegodnym uwagi lub do natychmiastowej likwidacji. Świadomość ta niekiedy okrutnie uwierała moje myśli. Wolałam być groźna, choć nieoczywisty wizerunek wspomagał element zaskoczenia.
Blizny były jak tropy. To wystarczyło. Choć tutaj niejeden nosił podobnie szpetną twarz, baczne oczy połączą widoki i odnajdą ślady bliskie rysom Mirelli. Zapleciony angielskimi wersetami dialog stanowił już inny rodzaj wyzwania, ale nie miałam wyjścia. – Jestem ci wdzięczna, Antonio – objawiłam pod wrotami pubu. Prawdziwe czy fałszywe imię – chciała, bym właśnie te dane przyporządkowała do jej twarzy. Pomogła mi. – Zapamiętam twoje wsparcie i ja… mam na imię Varya – wygłosiłam, robiąc krok w stronę wejścia. Pierwsza stopa stanęła na stopniu, a wtedy obróciłam się ostrożnie w jej stronę. Ostatni raz. – Mulciber – dodałam, wierząc, że nie czynię źle, mówiąc jej prawdę. Na tej alei to nazwisko nie budziło złych duchów. Tak przynajmniej sądziłam. Pchnęłam drzwi, gotowa sprostać wyzwaniu. Musiałam przełamać tę trudność.
zt
- To mi wystarczy. Prowadź – przyznałam z umiarkowanym zadowoleniem, gdy stwierdziła, że scheda po potencjalnie martwej handlarce została zapewne przejęta. Nie pomyślałam o tym, nie spodziewałam się po miejscu takim jak to dobrze zorganizowanych interesów, ale może miała potomków lub wspólników. Zmyślna kobieta, zaradna i sprawnie poruszająca się w tym światku mogła dobrze zabezpieczyć swój los. Ktoś po niej wydawał się lepszą opcją, niż ktoś zupełnie nowy. Mało komu ufałam, a w tych okolicznościach ryzyko potencjalnie malało. Natomiast nawiązanie kontaktu z właścicielką wozaka mogło być całkiem cenne. Kimkolwiek była, nieobce jej były sprawy tego miejsca i gęby koczujące po ciemnych zaułkach. Wyglądała na równie czujną. – Człowiek jest tu największym myśliwym, a on prawie topi się w studni – zauważyłam, dostrzegając karykaturalność tego położenia. – Życzę ci, by następnym razem okazał się bardziej zapobiegliwy i jak najdłużej pozostał ci towarzyszem. – wyraziłam serdeczność. Dla mnie nie stanowił wyzwania, a choć miałam dużą świadomość swych zdolności w tym względzie, wiedziałam też, że byli jeszcze lepsi, bardziej groźni i bezwzględni. Mógł tu na nich trafić, albo oddać się tej głupiej śmierci. Wypuszczony na wolność najwyraźniej gubił instynkt samozachowawczy. – Mnie nie szuka, jeżeli jest bystry, to wie, kim jestem – dodałam, przez cały czas jednak kierując spojrzenie na odnawiający się widok przymglonej ulicy. Był mi obojętny, nie zamierzałam mu współczuć i bardziej przejmować się jego losem. Dziwna pozostała uwaga o mojej urodzie i czystości, ale chyba rozumiałam, co mogła mieć na myśli. Pozory jednak bardzo potrafiły mylić. Dopóki nie wznosiłam broni, wydawałam się łatwym przeciwnikiem, niegodnym uwagi lub do natychmiastowej likwidacji. Świadomość ta niekiedy okrutnie uwierała moje myśli. Wolałam być groźna, choć nieoczywisty wizerunek wspomagał element zaskoczenia.
Blizny były jak tropy. To wystarczyło. Choć tutaj niejeden nosił podobnie szpetną twarz, baczne oczy połączą widoki i odnajdą ślady bliskie rysom Mirelli. Zapleciony angielskimi wersetami dialog stanowił już inny rodzaj wyzwania, ale nie miałam wyjścia. – Jestem ci wdzięczna, Antonio – objawiłam pod wrotami pubu. Prawdziwe czy fałszywe imię – chciała, bym właśnie te dane przyporządkowała do jej twarzy. Pomogła mi. – Zapamiętam twoje wsparcie i ja… mam na imię Varya – wygłosiłam, robiąc krok w stronę wejścia. Pierwsza stopa stanęła na stopniu, a wtedy obróciłam się ostrożnie w jej stronę. Ostatni raz. – Mulciber – dodałam, wierząc, że nie czynię źle, mówiąc jej prawdę. Na tej alei to nazwisko nie budziło złych duchów. Tak przynajmniej sądziłam. Pchnęłam drzwi, gotowa sprostać wyzwaniu. Musiałam przełamać tę trudność.
zt
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wiedza dotycząca magicznych stworzeń była aktualnie przydatna, ale ta wynikająca z umiejętności tropienia i polowania potrzebna była o wiele bardziej. W oczach Antoni rozświetliła się iskierka zaciekawienia. To jeszcze mocniej podkreślało jej hipotezę, że nieznajoma lubiła się kamuflować. Kolejna wspólna im cecha. Jej myśli mimowolnie skierowały się do ludzi, którzy potrafili ukryć się wśród tłumu, obecni a jednocześnie niewidoczni. Niewiele takich ludzi znała choć sama po części mogła się do nich zaliczyć. Mistrzowie unikania spojrzeń, kameleony umiejący dostosować się do otoczenia bez utraty własnej autonomii. Dziwnie było spotkać na swojej drodze kogoś pokrętnie podobnego. Przyzwyczaiła się do bycia inną. Czerpała z tego niewyobrażalne pokłady satysfakcji. Była inność, którą potrafiła w sobie akceptować, ale była też ta, którą pogrzebała już dawno temu. Czystość własnej krwi. Wiadomość o wykonywanej przez kobietę profesji przyjęła ze spokojem. Skinęła głową nie dopytując o szczegóły. Teraz zrozumiała, dlaczego obecność wozaka na Nokturnie wzbudziła w kobiecie ciekawość. Polowała na podobne? Szukała kupców czy faktycznie zamieniała je na szykowne elementy garderoby? Nie przejmowała się tym, bowiem Gustav bezpiecznie spoczywał w jej ramionach. Nawet jeśli wcześniej miała plany co do wykorzystania go to widząc, że ma właścicielkę od razu je porzuciła. Zdrowa ocena sytuacji nie zdarzała się wielu, a już szczególnie tutaj. Nokturn gromadził wielkie umysły, kombinatorów wszelkiej maści, ludzi potrafiących odnaleźć wyjście z każdej parszywej sytuacji. Gromadził również półgłówków, obszczymurków, całkowity margines społeczny. Nigdy nie byłeś pewny na kogo przyjdzie ci tu trafić.
Miała duże pokłady pewności siebie, choć część z nich była jedynie majakiem, skrzętnie uknutą iluzją. Przez własne doświadczenia, bycie zniewoloną, zamkniętą, spisaną na straty utraciła wiele. Ręka nie była jedyną częścią jej ciała. Podczas jej nieobecności w całej Anglii zmieniło się wiele i musiała od nowa nauczyć się tu żyć. Nie miała zamiaru udawać, że wie coś czego tak naprawdę nie wiedziała, ale w to co robiła wkładała wielkie pokłady samoświadomości. Tylko hipokryci nie dostrzegają własnych słabości, ale tylko głupcy o nich mówią. Nie należała ani do jednej ani do drugiej grupy. – Jak widać ma więcej szczęścia niż rozumu – skwitowała mocniej ściskając sierść zwierzęcia. Wiele było podobnych sytuacji, niejednokrotnie życie wystawiało go na próbę i zawsze wychodził z niej zwycięsko. Ile żyć może mieć jedno stworzenie? Przeniosła wzrok na kobietę słysząc z jej ust uprzejmość. Uniosła delikatnie kącik ust w uśmiechu. Nieco wdzięcznym, nieco leniwym. – A co gdyby człowiek miał ograniczoną liczbę życzeń? – zapytała retorycznie tym samym dziękując jej za wypowiedziane słowa. Zawsze podchodziła do życia tak jakby wszystko co ma było na chwile. Przywiązywała do wszystkiego wagę, kalkulowała, ile z tego zostanie się jej samej. Inni widzieliby w tym narcyzm, chorą obsesję ukierunkowaną na samą siebie, ale ona nazywała to realizmem. Świat nie był łaskawy dla tych, którzy bezinteresownie obdarowywali świat. Był łaskawy dla tych, którzy potrafili zająć się sami sobą. – Chyba nie należy do tych bystrych wozaków co już sama zdążyłaś zauważyć. – dodała skupiając spojrzenie na drodze. Były blisko. Już bardzo blisko. – Więc zwierzęta wyczuwają to kim jesteś? Nawet jeśli twoim zamiarem nie jest przerobienie ich na zacny kapelusz? – zapytała chcąc zaspokoić własną ciekawość. Jaka historia kryła się za wyborem tego typu zawodu?
Chciała zaprzeczyć, gdy ta wspomniała, że jest jej wdzięczna. Przysługa za przysługę? Mogły tak w nieskończoność. W końcu ona też zdecydowała się poprowadzić kobietę przez wzgląd na wozaka. Kiedy jednak czarownica postanowiła się przedstawić Antonia zamilkła. Personalia w ich świecie były rzeczą ważną. Nie dzielisz się tym z byle kim i nie miała zamiaru okazywać nieznajomej braku szacunku w tej kwestii. Uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu. – Do zobaczenia Varyo – powiedziała i ruszyła w drugą stronę nie obracając się już więcej.
z.t
Miała duże pokłady pewności siebie, choć część z nich była jedynie majakiem, skrzętnie uknutą iluzją. Przez własne doświadczenia, bycie zniewoloną, zamkniętą, spisaną na straty utraciła wiele. Ręka nie była jedyną częścią jej ciała. Podczas jej nieobecności w całej Anglii zmieniło się wiele i musiała od nowa nauczyć się tu żyć. Nie miała zamiaru udawać, że wie coś czego tak naprawdę nie wiedziała, ale w to co robiła wkładała wielkie pokłady samoświadomości. Tylko hipokryci nie dostrzegają własnych słabości, ale tylko głupcy o nich mówią. Nie należała ani do jednej ani do drugiej grupy. – Jak widać ma więcej szczęścia niż rozumu – skwitowała mocniej ściskając sierść zwierzęcia. Wiele było podobnych sytuacji, niejednokrotnie życie wystawiało go na próbę i zawsze wychodził z niej zwycięsko. Ile żyć może mieć jedno stworzenie? Przeniosła wzrok na kobietę słysząc z jej ust uprzejmość. Uniosła delikatnie kącik ust w uśmiechu. Nieco wdzięcznym, nieco leniwym. – A co gdyby człowiek miał ograniczoną liczbę życzeń? – zapytała retorycznie tym samym dziękując jej za wypowiedziane słowa. Zawsze podchodziła do życia tak jakby wszystko co ma było na chwile. Przywiązywała do wszystkiego wagę, kalkulowała, ile z tego zostanie się jej samej. Inni widzieliby w tym narcyzm, chorą obsesję ukierunkowaną na samą siebie, ale ona nazywała to realizmem. Świat nie był łaskawy dla tych, którzy bezinteresownie obdarowywali świat. Był łaskawy dla tych, którzy potrafili zająć się sami sobą. – Chyba nie należy do tych bystrych wozaków co już sama zdążyłaś zauważyć. – dodała skupiając spojrzenie na drodze. Były blisko. Już bardzo blisko. – Więc zwierzęta wyczuwają to kim jesteś? Nawet jeśli twoim zamiarem nie jest przerobienie ich na zacny kapelusz? – zapytała chcąc zaspokoić własną ciekawość. Jaka historia kryła się za wyborem tego typu zawodu?
Chciała zaprzeczyć, gdy ta wspomniała, że jest jej wdzięczna. Przysługa za przysługę? Mogły tak w nieskończoność. W końcu ona też zdecydowała się poprowadzić kobietę przez wzgląd na wozaka. Kiedy jednak czarownica postanowiła się przedstawić Antonia zamilkła. Personalia w ich świecie były rzeczą ważną. Nie dzielisz się tym z byle kim i nie miała zamiaru okazywać nieznajomej braku szacunku w tej kwestii. Uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu. – Do zobaczenia Varyo – powiedziała i ruszyła w drugą stronę nie obracając się już więcej.
z.t
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Studnia
Szybka odpowiedź