Zaniedbany dziedziniec
Barry pokiwał głową niezadowolony z tego, co usłyszał. - Kto ci powiedział?- zapytał pośpiesznie myśląc już, jak znajdzie daną osobę i utnie język. Barry nie chce, by mówiono o nim na Pokątnej. Co, jeśli wieści rozniosą się do jego rodzeństwa? Rudzielec musi tego uniknąć, więc tez czuł się odpowiedzialny za naprawienie błędy przez gagatka. Więcej już nie powie.
- Dobra, chodź, ale zachowuj się.- powiedział krótko i wziął Marina pod pachę, aby przypadkiem ktoś jego nie zaatakował. Chciał nadać jasny komunikat, że jest z nim i aby dali spokój. Zaraz Barry pokierował ich do Białej Wywerny , w której po kilku minutach chodzenia po niezbyt przyjaznej ulicy zasiedli do wolnego stolika.
z.t oboje
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
Zima nie była łaskawa również dla Nokturnu. Śnieg pokrywał ulicę, zbijając się w co poniektórych miejscach w śliski lód. Przechodnie uważali, stawiając stopy, bo nawet zimowe obuwie nie gwarantowało obrony przed spektakularnym upadkiem. Załatwiając najpotrzebniejsze interesy na Nokturnie, zarówno lord Black jak i Avery, starali się zbytnio nie rozglądać na boki. Wszak rzadko kiedy tutejsi znajomi stanowili jakąkolwiek wartość. Raczej to miejsce kojarzyło się z niebezpieczeństwem. Tak jak i dzisiaj, Nokturn pokazał swoje prawdziwe oblicze. Nieopodal dziedzińca dwójka mało rozsądnych czarodziejów zaczęła się pojedynkować, rzucając zaklęciami na prawo i lewo. Nie patrzyli ani na innych ani na możliwe skutki swojego zachowania. Iskry z różdżki uderzyły najpierw obok Cygnusa, a następnie koło Persa. Jedynie milimetry dzieliły was od oberwania jakąś klątwą. Czarodzieje jednak byli tak zaabsorbowani swoim pojedynkiem, że nawet nie zauważyli, iż mogli w jakiś sposób zranić dwóch szlachciców.
Datę spotkania możecie założyć sami, lecz pamiętajcie, że nie możecie grać żadnych rozgrywek po eventach. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
Listopadowy śnieg prószył nieprzerwanie ze stalowoszarego nieba, gdy Avery sprężystym krokiem przemierzał kolejne nokturnowe ulice, w myślach wykreślając kolejne pozycje z listy rzeczy do zrobienia i miejsc do odwiedzenia. Chociaż już tyle razy przyszło mu zapuszczać się w tę mało przyjemną okolicę Londynu i można by rzec, że całkowicie już zobojętniał na jej wątpliwe uroki, mało prawdopodobne było to, by kiedykolwiek zapałał cieplejszym uczuciem do brudnych uliczek wypełnionych najplugawszymi z możliwych podludzi. Wychodząc od Borgina i Burke'a z powrotem na zimową zawieruchę, naciągnął na pobladłe z zimna dłonie skórzane rękawiczki i poprawił poły płaszcza, nie marzył już o niczym innym, jak o rychłym powrocie do domu i spędzenia spokojnego wieczoru przed kominkiem, ze szklanką wiekowej whisky w jednej dłoni, a ledwo co nabytą niespotykaną książką w drugiej. Czyżby to więc przewrotność losu zsyłała na drogę Perseusa dodatkowe rozrywki w postaci dwóch półgłówków, urządzających mało przemyślany pojedynek akurat na środku dziedzińca, przez który przeprawiał się szlachcic? Z jego gardła wydobyło się pełne niezadowolenia warknięcie, gdy tylko sprawne uskoczenie na bok uchroniło go od oberwania rykoszetem jakiejś paskudnej klątwy. Skończyło się bujanie głową w obłokach, wytężył oczy, próbując wypatrzeć pomiędzy wirującymi płatkami śniegu prowodyrów tego zamieszania, lecz ich sylwetki niczego mu nie mówiły, ot przypadkowi czarodzieje pragnący znaleźć się na liście do szybkiego odstrzału - co innego z kolei sylwetka osoby tuż przy wylocie uliczki po przeciwnej stronie dziedzińca, która również musiała wykazywać się niebywałym refleksem, by uchronić się przed oberwaniem iskrami z różdżek pojedynkujących się. Lord Black. Avery skinął głową, po czym ruszył w jego kierunku, będącym równocześnie kierunkiem do wyjścia. Nie szukał zwady, nie zamierzał się plątać w nokturnowe afery, jeśli nie miał w tym żadnego celu ani korzyści, lecz mimo wszystko zacisnął palce na różdżce, gotów zareagować, gdyby tylko kolejne zaklęcie miało go sięgnąć. Niemądrze byłoby go prowokować.
let not light see my black and deep desires.
Sprawy związane z moją drugą zawodową działalnością zmusiły mnie do zawitania na ciemniejszej stronie czarodziejskiego światka. Miejsce to nie należało do zanadto odpowiednich, jeśli chodziło o urzędnika Ministerstwa Magii aspirującego na zostanie samym ministrem, więc starałem się nie wychylać zanadto. Nie chodziło jedynie o bycie rozpoznanym czy aresztowanym. W grę wplątało się tu moje dobre imię i dobre imię mojej rodziny, których za nic nie zamierzałem szargać, a tym bardziej bezcześcić. Istniały jednostki, które na mnie liczyły, ja zaś za żadne skarby nie myślałem zawodzić. Logiczne.
Stąpałem ostrożnie po zaśnieżonych kocich łbach, rozmyślając nad świątecznymi podarunkami dla mych kobiet, kiedy ni stąd, ni z owąd uderzyło zaklęcie tuż przed moimi nogami. W pierwszej chwili dobywałem zaalarmowany różdżki, by w kolejnej wstrzymać się i uchylić przed kolejnym zaklęciem. Nie ja byłem adresatem tych ataków i raczej nie zamierzałem ingerować w ten cały pojedynek, gdyż nie rozpoznawałem żadnego z walczących jegomości, zaś miejsce, w którym odbywał się pojedynek, nakazywało mi się nie wychylać nawet jako człowiek prawy. Ponadto kroczył w mym kierunku Avery, Perseus Avery. Nadal pamiętałem mu ostatni wyczyn w towarzystwie mej małżonki, jednakże nie zamierzałem tego już wyciągać na światło dzienne, zwłaszcza, że była już zima, a ten cały incydent miał miejsce latem.
– Znasz ich? – zapytałem po przywitaniu się. Nie śniło mi się za bardzo interweniowanie, co już wcześniej przemyślałem, jednakże jeśli to byli znajomi Perseusa, gotowy byłem wspomóc znajomego. Łączyły nas wyznawane wartości. Łączyła nas przyszłość świata czarodziejskiego.
- Broń Merlinie - odpowiedział pospiesznie, krzywiąc się nieznacznie na samą myśl, że mógłby mieć z tym podgatunkiem coś wspólnego. - Lepiej stąd... - chodźmy zatrzymało się gdzieś na wysokości jego strun głosowych, gdy czerwone iskry po raz kolejny pomknęły w kierunku szlachciców, a Perseus musiał odskoczyć w bok, by nie przekonać się na własnej skórze, jaka formuła została wypowiedziana przez jednego z pojedynkujących się mężczyzn. Poziom jego irytacji dramatycznie podskoczył i chociaż początkowo nie miał zamiaru ingerować, teraz nie zamierzał pozostawać bierny i tylko skakać jak sarna w ucieczce przed kolejnymi klątwami. - Pavor veneno - wycelował różdżkę pomiędzy dwójkę obdartusów szukających adrenaliny i wypowiedział inkantację zdecydowanym głosem, licząc na to, że odrobina mgły skutecznie zniechęci miłośników silnych wrażeń.
let not light see my black and deep desires.
'k100' : 85
Nieufnie zerkałem na walczących czarodziei, niepocieszony, gdyż pragnąłem uniknąć jakichkolwiek uszkodzeń swego ciała. Wolałem pewne i statyczne położenie, nie zaś niepewność i gdybanie. Szczególnie, kiedy źródłem owego chaosu nie była ma małżonka, zaś akcja działa się w szemranych okolicach, w których właśnie przebywałem.
Ściskając różdżkę skrytą w kieszeni, gotowy w każdej chwili rzucić zaklęcie tarczy, spojrzałem na Perseusa. Ku memu nieszczęściu, straciłem na moment kontakt z latającymi iskrami. Na me szczęście, zaklęcie przeleciało tuż przede mną, nie ocierając się o poły mego nowego płaszcza. Wstrzymałem oddech, patrząc na Avery’ego, który jeszcze drobną chwilę wcześniej mógł oberwać zaklęciem. Uniknąłem paskudnego przeklęcia na głos, a zamiast tego wziąłem się w garść i pokiwałem towarzyszowi głową z podziwem. Zarówno za koordynację ruchową, jak również za bezbłędnie rzucone zaklęcie. Ja, cóż, ostatnimi czasy zbyt wiele czasu spędzałem za biurkami.
– To się dopiero nazywa ryzyko zawodowe – skomentowałem bez wyrazu, wyciągając z tego stresu papierośnicę – jedno ze sprowadzonych przeze mnie dzieł, na pierwszy rzut oka proste i zanadto nie wyróżniające się spośród innych. Lubiłem prostotę. Pajacowałem jedynie na salonach bogactwem. Poczęstowałem wpierw Perseusa.
– Może to nie przypadek, że na ciebie wpadam – odezwałem się, ściskając w dłoni niewielki papieros. Za każdym razem obiecałem sobie, że przestanę palić ze względu na rodzinę, ale życie umiejętnie mi to utrudniało. – Poszukuję szaleńca, który odważyłby się spotkać twarzą w twarz z dosyć bardzo uciążliwą klątwą – odparłem bez ogródek. Moi specjaliści nie dawali sobie rady. Niektórzy zapierali się, że nie tkną skrzynki.
- Bo zwyczajny dzień byłby zbyt nudny - mruknął pod nosem, lecz na jego ustach zatańczył krótki uśmiech. - Mam nadzieję, że Druella i wasze latorośle czują się dobrze - z wdzięcznością przyjął papierosa, dziękując uprzejmie, jakby znajdowali się na salonach, a nie w najbardziej plugawym punkcie miasta, by już po chwili wydmuchnąć obłok dymu i razem z Cygnusem przemieścić się w stronę wylotu dziedzińca. Czy powinien spacyfikować nieco agresywnych delikwentów odrobinę skuteczniej i trwalej?
- Musi być to niezłe wyzwanie, skoro twoi współpracownicy nie podjęli się tego zadania - zauważył, zastanawiając się chwilę nad słowami Blacka. Obleczone klątwami przedmioty miały w sobie coś magnetycznego, lecz niestety, ich urok w oczach Perseusa znacznie osłabł po jego ostatniej przygodzie z czarnomagicznym płomieniem trawiącym jego rękę, która dotknęła czegoś, czego dotknąć nie powinna. - Próbowałeś z Cassiopeią Rowle? Co prawda teraz funkcjonuje jako brygadzistka, ale najdalej w październiku zdejmowała dość nieprzyjemne klątwy z należących do Ministerstwa przedmiotów. Poszło jej to całkiem sprawnie - odpowiedział po chwili, zastanawiając się nad znanymi mu i godnymi zaufania łamaczami klątw. Całkiem sprawnie brzmiało w jego ustach jak niesamowity komplement.
let not light see my black and deep desires.
Ja zaś od dziecka bywałem tak spokojny, cichy i monotonny, że jakikolwiek przejaw gniewu czy buntu byłby bodajże uznany w moim przypadku za chorobę, bądź klątwę rzuconą na me szlacheckie oblicze. Właściwie to interesująca teoria. Cóż orzekłaby ma matka, widząc mnie zdenerwowanego i spiętego? Jak zachowałby się ojciec? Do tej pory jedynie raz zrobiłem coś wbrew nim, aczkolwiek w sytuacji mych zaręczyn z Druellą, wyperswadowałem im to spokojnym i pewnym siebie tonem, kiedy oni mieli całą masę protestów przeciwko memu wyborowi.
– Moje córki mają się doskonale. Druella zaniemogła i przesiaduje w domu – odparłem informacyjnie, bojąc się o stan mojej małżonki. Miałem wrażenie, że z każdym dniem staje się słabsza, mimo iż rzekomo jej się polepszało. Polepszało, choć sam zaburzałem jej spokój bezpodstawnymi osądami i dworskimi wymaganiami. Musieliśmy się – szczególnie ona musiała – jednakże dostosować, skoro pragnąłem objąć stanowisko Ministra Magii. Być może niepotrzebnie osobiście przychodziłem w te rejony. Mogłem kogoś posłać.
Obdarzyłem krótkim spojrzeniem wcześniej bijących się czarodziei, po czym odwróciłem wzrok, nie chcąc na siebie zwracać przypadkiem ich uwagi.
– Niezwykle silne zaklęcie nieznanego im pochodzenia. Raczej nieczarnomagiczne, aczkolwiek nie zostało to potwierdzone – odparłem z niesmakiem. Co prawda niewiele kosztowała mnie przeklęta skrzynka, jednakże nie lubiłem wyrzucać pieniędzy w błoto. Skoro już w nią zainwestowałem, pragnąłem wydobyć z niej skarb, o ile jej poprzedni właściciele mnie nie oszukali i faktycznie skrywała coś drogiego. Choć zdobienia mówiły samo przez się, podobnie jak chroniący ją czar. – Wysadzana kamieniami skrzynka. Pochodzi ze skarbca jednego z angielskich zamków… Nie mogę zdradzić którego – dodałem jeszcze. Miałem nadzieję, iż Avery nie będzie dociekliwy. Poprzedni właściciele pragnęli pozostać anonimowi, albo z powodu czaru, albo z powodu sprzedania artefaktu ze swego rodzinnego skarbca.
– Cassiopeia Rowle? Skontaktuję się z nią w takim razie – przyznałem, idąc tuż obok Perseusa. Starałem się kojarzyć twarze pracowników Ministerstwa, aczkolwiek nie sposób było znać je wszystkie. Nazwisko mi coś mówiło, jednakże nie potrafiłem dopasować do niego twarzy.
– A jak się miewa twoja kariera zawodowa? – zapytałem w związku z awansem Rowle. Jeśli mnie pamięć nie myliła, Avery był w Wiedźmiej Straży [nie wiem, czy mogę dysponować taką wiedzą].
Przez twarz Perseusa przemknęło coś na kształt zatroskania, gdy usłyszał odpowiedź Cygnusa - zupełnie inną, niż na jaką liczył. Może jego kontakty z Rosierami nie układały się najlepiej, może była to jego wina (mało prawdopodobne) albo wina kogoś innego (zdecydowanie), lecz fakt pozostawał faktem, wciąż byli krwią z jego krwi, odległym kuzynostwem, którego los nie był mu do końca obojętny, choć tak często mógł sprawiać odwrotne wrażenie.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego. Pod czyją opieką się znajduje? - zmarszczył lekko brwi, kontemplując niepokojące informacje. - Poprosiłbym cię, byś przekazał jej moje życzenia szybkiego powrotu do zdrowia, lecz obawiam się, że jej stan tylko by się pogorszył - dodał po chwili już lżejszym tonem, siląc się na rozbawioną nutę rozbrzmiewającą w głosie. Nie najlepsze relacje Avery'ego z personami powiązanymi z rodem róż nie były dla Cygnusa żadną tajemnicą. Powrócił myślami do tematu łamania klątw.
- Ostrożności nigdy nie za wiele - rzucił niemalże filozoficznie, a z odmętów jego pamięci wypłynęło świeże wspomnienie zwęglonych tkanek po zbyt bliskim, nieostrożnym zetknięciu się z zaklętą przepowiednią. Podświadomie poruszył palcami dłoni, szczęśliwie odratowanej przez sprawną interwencję magomedyków. Nie, zdecydowanie, ostrożności nigdy nie za wiele, miał nauczkę na całe życie. - Naturalnie, nie będę cię zadręczał pytaniami, na które nie mógłbyś odpowiedzieć - oznajmił gładko, bo chociaż skrzynka z nieznaną zawartością brzmiała interesująco, Perseus aż za dobrze rozumiał konieczność trzymania spraw służbowych w tajemnicy. Czasem dyskrecja była kluczową kwestią w drodze do sukcesu. Przytaknął głową, wciąż brnąc przed siebie na równi z lordem Blackiem. Rowle była chwilowo jedyną osobą godną polecenia, która przychodziła mu do głowy.
- Rozwija się, ostatnio coraz prężniej, lecz o osiągnięciu znaczącej pozycji będzie można mówić dopiero jak zakończę już ostatnie szkolenia - odpowiedział może odrobinę wymijająco, lecz jak najbardziej szczerze. Nie dane mu było po prostu rozprawiać nad szczegółami zakończonych lub bieżących misji oznaczonych klauzulą tajności i całym szeregiem stosownych przepisów.
let not light see my black and deep desires.
– Również mam taką nadzieję. W ostatnim czasie jej stan, zdaniem magomedyka, się polepsza, a jest w dobrych rękach. Między innymi mojego kuzyna – przyznałem, starając się wierzyć w to, że faktycznie jej się polepsza, podobnie jak w to, że w końcu odnajdą lekarstwo na jej schorzenie. Moje życie zdecydowanie uległoby znacznemu polepszeniu, gdybym nie musiał się martwić o jej zdrowie, podobnie jak o Bellatrix.
– Dziękuję. Przekażę przy najbliższej okazji. Nie powinna się burzyć w takim stanie, kiedy przyjaźnie życzą jej zdrowia, choć, z drugiej strony, to Druella – odparłem rozczulony, gdyż znałem gwałtowną naturę mojej małżonki. Między innymi właśnie dlatego została moją żonę. Ten temperament zwrócił mą uwagę i zainteresował jej osobą. Była inna, wyjątkowa. Co prawda po porodach stała się bardziej odpowiedzialna i stabilna, jednakże nadal miewała swoja epizody… Zdarzało się.
– Ja zaś życzę ci powodzenia w szkoleniach… Powiedz mi, trudno jest w tej Straży? Nie chciałbyś zmienić swojej decyzji odnośnie swej zawodowej przyszłości? – zapytałem zaciekawiony. - Wybacz, jeśli jestem zanadto wścibski - dodałem. Mogło mu się to pytanie nie spodobać i rozumiałem to. Nie każdy lubił paplać o swoich sprawach prywatnych, o które tu zahaczyłem, ale z drugiej strony nie pytałem o żadne szczegóły, a jedynie o ogólne odczucia Perseusa do ścieżki kariery, którą obrał. Sam nie wiem, czy byłbym gotów poświęcić swe życie dla szpiegostwa. Nie rozmyślałem nawet nad tym, gdyż wiedziałem od dawna, że to polityka sprawi, iż ma matka będzie ze mnie dumna. Podobnie ojciec.
- Jeśli będzie się burzyć, niewątpliwie będzie można to uznać za dobry znak powrotu do formy - zaśmiał się, ostatecznie sprowadzając dość poważną rozmowę o niedomagającej kuzynce na inne tory, znacznie lżejsze i swobodniejsze. Słysząc słowo "straż", rozejrzał się odruchowo, acz dyskretnie, by upewnić się, że w zasięgu słuchu na pewno nie ma żadnego niepożądanego słuchacza. Nie miał pojęcia, dla jak niewielkiej - o ile w ogóle jakiejś - części bywalców Nokturnu straż mogła się kojarzyć z Wiedźmią Strażą, ale wolał nie pozostawiać niczego przypadkowi.
- Dziękuję. Nie jestem pewny czy trudno to odpowiednie określenie. Jest zdecydowanie ekscytująco, ale to dość niewdzięczne zajęcie. Bezustannie nadstawiamy karku, a gdy coś się dzieje, niezależnie od tego czy jest to sukces, czy tragedia, nikt nie ma prawa poznać prawdy, wszystko jest tuszowane. Nie ma żadnych medali, publicznego uznania czy bohaterskich nekrologów, a mimo wszystko nie wyobrażam sobie innej pracy w terenie - odpowiedział niezwykle wylewnie, naprędce charakteryzując specyfikę swojego zajęcia. Nie dalej jak w zeszłym miesiącu doczekał się anonimowej wzmianki w propagandowym artykule, cóż za sukces! Pokręcił przecząco głową, pytanie Blacka nie wadziło mu ani trochę. - Może w perspektywie najbliższej dekady coś mi się odmieni, ale na razie wydaje mi się, że praca za biurkiem jest nie dla mnie - ale za jakiś czas, owszem, dlaczego nie piąć by się w górę w ministerialnej drabince zasłużonych? - Zobaczymy - dodał enigmatycznie na zakończenie wypowiedzi, po czym odchylił mankiet i brzeg skórzanej rękawiczki, by zerknąć przelotnie na tarczę zegarka. Zamieszanie na dziedzińcu zajęło więcej czasu, niż się spodziewał.
- Cygnusie, wybaczysz mi, ale czas ucieka jak złodziej, a wciąż parę spraw wymaga mojej atencji. Życzę ci powodzenia ze złamaniem klątw, jakimi został obleczony twój najnowszy nabytek. Niebawem pewnie zobaczymy się ponownie - może na spotkaniu Riddle'a? A może na jednym ze szlacheckich spędów? - Moje uszanowanie - skinął grzecznie głową w ramach pożegnania, po czym ruszył w głąb ulicy odbiegającej od dziedzińca, na którym pozostała dwójka niedoszłych mistrzów pojedynków.
| Pers zt
let not light see my black and deep desires.
– Podstawa to robić coś, co się lubi – podsumowałem, po czym pokiwałem ponownie głową. Tym razem w ramach komentarzu na uciekający nam czas. Sam właściwie powinienem być już gdzieś indziej.
– Dziękuję. Tobie również życzę pomyślności – odparłem na pożegnanie, po czym odszedłem we własnym kierunku, nim ktokolwiek zwróciłby na mnie swą uwagę.
| z/t
Nudzę się powoli życiem statecznej małżonki, jakie chwilowo pędzę u boku Benjamina - może nie zachowujemy się jak typowa para, nie rozróżniamy obowiązków i innych pierdół, związanych z rodzinnym życiem, ale znamy się już wystarczająco dobrze, by znać swoje nawyki oraz potrzeby. Sposób ich zaspokajania. Potrzebuję nieco więcej przestrzeni a mała, zagracona i w dodatku śmierdząca, zatęchła klitka przestaje mi już wystarczyć. Zwłaszcza, jeśli na niewielkiej powierzchni gnieżdżą się dwa ćpuny, oboje gotowi zagryźć się na śmierć. W walce o kolejną dawkę, bo raczej nie z czystego pożądania. Nie ma chemii, istnieje wyłącznie porażający brak oraz tęsknota do ochoczych reakcji ciała. Głuchych na wszystko, co nie jest ciepłe, wilgotne oraz twarde.
Zostawiam go w łóżku, z otwartym na oścież oknem i wychodzę prosto w wielką śnieżycę. Wiatr przewrócił kubły ze śmieciami, zawartość rozsypała się dookoła mnie - nadgniłe warzywa, cuchnące mięso - wygląda jak gulasz z psa, głodowa porcja dla nokturnowych mąt od łaskawej Władzy, brudne fiolki po eliksirach. Zapewne niezbyt legalnych. Jest jeszcze dość wcześnie, słońce nie przebiło się sponad gęstych chmur, lecz instynktownie wyczuwam niepokój. Prawdopodobnie dlatego, że jestem tu sama. Choć przecież na Noktrunie, wśród tylu krętych uliczek... zawsze kręci się sporo osób. Wiedźm oraz czarnoksiężników: nawet w tym plugawym tłumie czuję się pewniej niż teraz. Pośpiesznie kluczę między uliczkami, aby jak najszybciej zatrzasnąć za sobą drzwi Białej Wywerny i zabarykadować się w środku. Przebywanie w jednym pomieszczeniu z obmierzłym właścicielem zdaje mi się przyjemniejsze, aniżeli wypatrywanie niebezpieczeństwa, czającego się rzekomo na każdym kroku. A nie należę wszak do osób nadwrażliwych.
'Nokturn' :