Wydarzenia


Ekipa forum
Zaniedbany dziedziniec
AutorWiadomość
Zaniedbany dziedziniec [odnośnik]28.09.15 13:57
First topic message reminder :

Zaniedbany dziedziniec

Nokturn to nie tylko sklepy oraz sieć uliczek, w których można natknąć się na podejrzanych, często wrogo nastawionych czarodziejów. Znajdują się tutaj także kamienice mieszkalne, podziemne bary oraz karczmy połączone z pozostałą częścią alei za pomocą niedużego dziedzińca. To właśnie tutaj trafia się po wyjściu z Białej Wyrweny, a także mniejszych sklepików nie cieszących się zbyt wielką popularnością. Skwer nie jest zbyt dobrym miejscem na rozmowy, połowicznie oświetlony lichymi lampami, sprawia ponure wrażenie, szczególnie, gdy przez zaciemnioną część przemierzają przyśpieszonym krokiem nieznani czarodzieje. Budynki są odrapane, zaniedbane, na ich ścianach wiszą stare plakaty z podobiznami aurorów. Znajduje się tutaj kilka ławek, które ustawiono w pobliżu wysuszonej, niedziałającej, chyba już od lat, fontanny z posągiem czarodzieja w kapturze - mówi się, że to podobizna założyciela Śmiertelnego Nokturnu. 
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zaniedbany dziedziniec - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Zaniedbany dziedziniec [odnośnik]15.08.23 19:41
W szkole poznali nawzajem rodzaje własnej niepewności i strachu. Najpierw te nieduże: jej milczenie na dźwięk docinków, sposób w jaki trzymał laskę na zbyt śliskich schodach. Cassandra musiała też widzieć jak bladł i milkł gdy dostawał listy od ojca, a on zbyt często był przy niej po wizjach, wzbudzających prawdziwy lęk. Dziś patrzyła na niego takim samym wzrokiem, jak wtedy. On nie rozumiał, jak wtedy, choć bardzo chciał zrozumieć. Jak wtedy.
Tyle, że wtedy żadna z jej wizji go nie dotyczyła i w młodzieńczej arogancji nie sądził, że kiedykolwiek będzie dotyczyć. Czyż greccy bogowie nie karali śmiertelników za arogancję, czy Cassandra nie przestrzegała przez nieszczęściem koleżanek, którym wszystko w życiu wychodziło i które były wobec niej okrutne? Brakowało mu wtedy wrażliwości, by zrozumieć, że są okrutne właśnie dlatego, że wywróżyła im tragiczną przyszłość. Nigdy nie był okrutny wobec niej i naiwnie sądził, że doświadczył już w życiu wystarczająco wielu tragedii by zaspokoić karmiczną sprawiedliwość.
Dziś - pierwszy raz w życiu - zrozumienie wydawało się nie kwestią wsparcia Cassandry, a kwestią życia i...
Nie, nie mógł się poddać takim myślom. Kwestią równowagi psychicznej, ale to sprawa na potem. Wystarczająco panikował bez syna u boku, panikę o jego przyszłość musiał odsunąć na później.
-Co oznaczają wrony? - spytał sfrustrowany. Czy nadal mówiła nieprzytomnie, w wizji, czy naprawdę próbowała mu coś wyjaśnić? Wiedziała przecież, że nie znał się na takich symbolach! Musiała też wiedzieć, że przez minione lata nie miał żadnego powodu by zainteresować się wróżbiarstwem (chyba, że z tęsknoty za nią, ale właśnie z tego powodu wróżbiarstwa unikał). Wiedziałaby to, gdyby nie przepadła jak kamień w wodę. A ja wiedziałbym, co próbuje mi powiedzieć. - przemknęło mu przez myśl, a w ulgę z jej powrotu do jego życia po raz pierwszy wkradły się żal, pretensja, gorycz. Wcześniej miał o to pretensje tylko do siebie, ale... Sądził, że była jego najbliższą przyjaciółką - zawsze rozumiała go w głębszy sposób niż koledzy - ale przepadła jak kamień w wodę tuż przed tym, gdy najbardziej w życiu potrzebował wsparcia. Sądził, że i ona potrzebowała jego - ale wolała się wycofać i nie mógł ani do niej dotrzeć ani jej znaleźć. Może mógł szukać wytrwalej albo napisać do niej ostrzejszym tonem, ale czy medyczne upokorzenie i koniec jej kariery naprawdę musiały być końcem ich przyjaźni? Myślał, że przyjaźnie powinny być trwalsze. Myślał też, że to wina ordynatora. Nie potrafił znaleźć usprawiedliwienia na śmierć pacjenta Cassandry, ale kilka tygodni później wdał się z tamtym uzdrowicielem w szczeniacką kłótnię na temat jakiegoś artykułu naukowego i za karę spędził wszystkie kolejne dyżury na oddziale dla niedoszłych samobójców. Bardzo polubił tamten oddział.
Przytulił ją mocno, choć nie łudził się, że to wystarczy by ochronić ją od upiornego światła, okiełznać atak paniki, przerwać okrutną wizję lub ciąg chaotycznych myśli. A jednak... wystarczyło? Gdy się odsunęła, obydwoje mieli szkliste oczy, ale mówiła trochę przytomniej.
-Chodzi dosłownie o wrony. - zrozumiał wreszcie. Zabrzmiał prawie przepraszająco, ale w jego głosie i czynach dominował strach. Lęk ułatwiał zignorowanie bosych stóp przyjaciółki i plamy krwi na jej koszuli. Jej pośpiech udzielił się i jemu. Choć w jej słowach błysnęła przytomność, to gesty zdradzały jakieś otępienie. Nie był pewien, czy Cassandra idzie w stronę krajobrazu, który widziała, czy po prostu odchodzi stąd po omacku - pewnie to drugie, obydwoje nie znali przecież tej okolicy. Zmusił się do wzięcia głębszego oddechu i rozejrzał. Rzadko unosił wzrok znad bruku, by wpatrywać się w niebo, nie był pewien jak wypatrywać miejskiego ptactwa, panika prawie powróciła gwałtowną falą gdy znów zobaczył złoty warkocz komety, ale...
-Tam, Cass, tam! Trzy wrony! - siedziały na jednym z dachów, na rozwidleniu wąskich uliczek. Cass szła już w tamtą stronę - spróbował ją dogonić, a potem ruszył do przodu, nie oglądając się na nią i ignorując ból nogi. Nie sądził, by mogła mu pomóc w tej okolicy i w tym stanie.
-Orestes, Orestes! - latarnia, drzwi do kamienicy. Nie wiedział, kto w niej mieszka ani tego, że Cassandra kojarzyła sąsiadów ani tego, że jeden z nich z pewnością nie byłby przyjazny wobec intruzów, szczególnie małych chłopców. Szarpnął za drzwi, jeszcze raz wykrzyknął imię syna, na schodach rozległ się tupot drobnych stóp. Chłopiec musiał ukryć się na półpiętrze, ale zbiegł, słysząc głos ojca.
-Nie chciałem... zobaczyłem ją i chciałem się przed nią ukryć... - wtulił się w Hectora, ale lęk starszego Vale'a nie zmienił się w spodziewaną ulgę, a w gniew. Prawie nigdy nie gniewał się na syna, obiecał sobie nigdy nie okazywać złości przy dziecku (być inny, niż...), ale teraz odsunął go od siebie i szarpnął za ramiona, mocno, za mocno. Laska upadła gdzieś obok.
-Jak mogłeś? - wyrwało mu się. Dopiero widząc wzrok Orestesa, cofnął lewą rękę, ale prawą wciąż trzymał go za ramię. -Nie oddalaj się ani o krok, bo już nigdy nie pojedziemy do Londynu. - stwierdził jakże pedagogicznie. Nie poznawał siebie. Chłopiec podał mu laskę, dopiero wtedy jego spojrzenie złagodniało. Ulga, wstyd, żal, Cassandra.
Obejrzał się na nią, skracając z powrotem dzielący ich dystans. Po nadmiernie szybkim marszu jego noga pulsowała bólem, ale usiłował się nie skrzywić.
-Dziękuję. - trzy wrony, miała rację. W jego jasnych oczach nadal lśnił lęk, kolejne pytania, ale nie mógł ich zadać przy Orestesie. -Orestes, mój syn. Cassandra, moja przyjaciółka. - chłopiec był wciąż zbyt przestraszony, by się odezwać i roztropnie zauważyć, że tata nie ma przyjaciółek.
-Jesteś ranna. - i bosa (a jego buty były pewnie na nią za duże) i oszołomiona. Żałował, że nie wziął świstoklika wprost do gabinetu ani że nie znał dokładnego adresu Victora. Musieli stąd iść, choćby miał zrobić scenę i uspokajać ją w Zaciszu Kirke.

widzę wrony!


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Zaniedbany dziedziniec [odnośnik]29.10.23 14:48
Nic nie rozumiał, nic nie potrafił zrozumieć, kotłujące się emocje, powracająca wizja, nie pozwalały jej mówić jaśniej, nie potrafiła dobrać słów jaśniej, jego ramię dawało tylko ułudę bezpieczeństwa, gdy przez zamknięte oczy i wtuloną w niego głowę wciąż czuła blask komety i wciąż słyszała rozpaczliwe łkanie wróbla. Kłębiła się w niej frustracja, złość na własną niemoc, jak zawsze, gdy zbliżała się tragedia, której potrafiła, choć nie mogła zapobiec. Ale - wreszcie - Hector jej uwierzył, Hector zrozumiał. Trzy wrony siedzące w rzędzie. Nie potrzebowała brzmiących w jego słowach przeprosin, rozumiała strach ojca i, podobnie jak on, chciała znaleźć dziecko żywe. Liczyła się każda chwila i każda chwila mogła okazać się tak pierwszą, jak ostatnią. Nic innego nie miało teraz znaczenia.
Wtem Hector wskazał dach z trzema wronami siedzącymi w rzędzie, okrągłe zielone oczy Cassandry zalśniły przerażonym szklistym blaskiem. Znała ten dom. I wiedziała, że chłopiec powinien trzymać się z dala od niego. Jej serce zabiło mocniej, nie potrafiła się jednak poruszyć, bose stopy były mokre i brudne, gdy w drodze do wejścia zaczęły brodzić przez błotniste kałuże. Latarnia, drzwi, kamienice, to tu. To musiało być tu. Dom starego Sue, potwora. Wstrzymała oddech, gdy Hector odważnie szarpnął drzwi, wypuściła go z ulgą, gdy ze środka wypadło dziecko. Zaczęła się cofać, chcąc odciągnąć od tego miejsca również ich dwoje. To miejsce omijał każdy. Wrony zerwały się z dachu, przez chwilę śledziła wzrokiem ich lot, upewniając się, że nie zamierzały wrócić. Starego Sue nie było dzisiaj w domu.
- To nie jego wina - zwróciła się do Hectora, choć rozumiała gniew, z którym zwrócił się do dziecka. Gniew strachu, gniew przerażenia. Gniew rodzica, który poczuł gorzki przedsmak straty. - Tak stać się musiało - rzuciła ostatnie spojrzenie na posępną kamienicę, chcąc wyprzeć z głowy myśli, jakie straszliwe moce mogły przywołać w to miejsce wystraszone dziecko. Nie chciała werbalizować swoich obaw, nie myślała teraz o to, że powinna zataić swoją wiedzę o tym miejscu, myślała tylko o tym, że prawda mogłaby zmrozić Hectora, zaboleć jak sztylet wbity prosto w serce, a przecież było już po wszystkim. Prawie było już po wszystkim.
- Miło mi cię poznać, Orestesie - zwróciła się do chłopca, przyglądając się jego dziecięcej twarzy. Szukała w jego rysach, w jego spojrzeniu, w jego ustach, chłopca, którego znała lata temu i który dał jej jedne z najcieplejszych chwil, które pamiętała. Jakiż to zaskakujący widok, jej córka musiała być w podobnym wieku. Z roztargnieniem przeniosła wzrok na Hectora, gdy zwrócił uwagę na jej bose stopy i rany na dłoniach, zakrzepłe ślady krwi, między palcami jak w klatce wciąż kurczowo trzymała wróbla. Wróbel, uniosła na jego twarz spojrzenie, spojrzenie, które patrzyło, ale jakby nie widziało go wcale. Pozostawało ślepe, gdy percepcje przejmowało trzecie.
- Zaczekaj, Hectorze. To jeszcze nie koniec - oznajmiła, z dziwnym żalem, trwogą spokojniejszą, niż wcześniej, a jednak bolesną. Ściszyła głos do szeptu, podchodząc bliżej dawnego przyjaciela, drżące usta niemal musnęły jego ucho; tych słów nie powinien usłyszeć jego syn. - Śmierć weźmie dziś ofiarę. Dziecko albo ptaszę, jedno odejść musi. - Tak mówiła jej wizja, a trzecie oko nie zwykło kłamać, obraz był jasny i klarowny. Wolnym i niepewnym ruchem uniosła dłonie, chcąc oddać mu zwierzę. Nie chciała, nie potrafiłaby zrobić tego sama. Wróbel miał przeżyć tylko wtedy, gdy chłopiec zginie. By zyskać władzę nad przeznaczeniem, trzeba było zabić wróbla.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Zaniedbany dziedziniec [odnośnik]31.10.23 19:05
Początkowy gniew mijał, adrenalina opadała, serce pompowało krew wolniej, a on wreszcie wydarł się z kleszczy lęku i gniewu, tuląc do siebie odnalezionego syna. Cassandra miłosiernie oszczędziła mu wiedzy o tym, kto mieszkał w tej kamienicy, a on odruchowo podążył za cofającą się przyjaciółką. Stopniowo oddalali się od domu Starego Sue, ale niepokój wcale nie mijał. Złapał Orestesa za dłoń, próbując odnaleźć źródło lęku. Czy to mina Cassandry, zamyślonej i smutnej, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze? A może kometa lśniąca nad ich głowami i złowrogi blask odbijający się w oczach małego chłopca?
-Nie patrz w niebo. - poprosił Orestesa, zerkając z ukosa na Cass. Nie ośmieliłby się mówić jej, czego powinna lub nie powinna robić, ale i ona zareagowała na kometę... źle. Nigdy niczego mu nie prorokowała, przez tyle lat. Ani w szkole ani w lutym, w kawiarni. Czy jej zachowanie mogło być psychicznym wtrząsem, reakcją na astronomiczną anomalię? Tak się stać musiało, odezwała się akurat gdy próbował wyprzeć jej wcześniejsze słowa. Skinął głową, zgadzając się z nią—w kwestii winy chłopca, zawstydzony swą zbyt gwałtowną reakcją—ale nieco nieobecne spojrzenie sugerowało, że myślami jest gdzieś daleko, że bez powodzenia usiłuje zanalizować całą sytuację.
-Miło mi panią poznać. Tata nie ma przyjaciółek. - odezwał się grzecznie Orestes, który wciąż pamiętał, że mama ciągle odwiedzała przyjaciół. Teraz mamy już nie było, a gdy widział ją po raz ostatni, mówiła mu w roztargnieniu, że idzie do przyajciół. Spłoszony tym ciągiem przyczynowo-skutkowym, zmierzył Cassandrę nieco podejrzliwym spojrzeniem, ale miała miłą minę i chyba nie wybierali się do niej w odwiedziny. Jasne oczy i ciemne włosy odziedziczył po ojcu, podobnie jak poważną minę.
Hector przystanął, zaczekał—w szkole Cass czekała na niego zawsze, szczególnie gdy schodów do pokoju wspólnego Krukonów wydawało się zbyt wiele. Przez moment znajdowała się tak blisko, że być może nie zauważyła, jak jego brwi unoszą się z niedowierzaniem by po chwili zmarszczyć się w zmartwieniu, jak przez twarz przebiega grymas strachu. A być może jej uwadze nie umknęło nic, bo rzadko cokolwiek jej umykało. Gdy się odsunął, spróbował przybrać pokerową minę by nie straszyć Orestesa ani nie okazać jej swojego niedowierzania.
-Jesteś pewna...? - wyrwało mu się. Gdyby miał do czynienia z pacjentem, skarciłby siebie samego za podsycanie podobnych fantazji, a potem spróbował rozbroić mroczne scenariusze jakimś logicznym pytaniem. Tyle, że ataki i cierpienie i słowa Cass zawsze były prawdziwe, choć nigdy nie spodziewałby się, że dotkną jego. Tak, jakby przyjaźń i sympatia wróżbitki mogły go ochronić. Przypomniał sobie, że jej imienniczka była jedynie smutną marionetką bogów, ofiarą bezwzględnego Apollina. Że przed gniewem i dumą Słońca nie mógł uciec nikt. Zerknął na Orestesa. Ptak albo dziecię. Trzy wrony, już raz miała dziś rację, już raz im pomogła. Czy—nawet gdyby nie przeżycia dzisiejszego poranka i nie dziwne, podsycane widokiem komety przeczucie, że miała rację—ryzykowałby życiem syna, nawet czysto hipotetycznie? Ptak, zwykły wróbel. Żywa, przerażona istota, ale los jedynaka to nie miejsce dla logiki i zakładów z losem. -Nie, pewność jest nieważna. Rozumiem. - poprawił sam siebie, wyciągając ręce. Jej dłonie drżały, gesty były wolne. Nie patrzył na wróbla, spróbował spojrzeć jej w oczy. Gdy ją poznał, nie był już chłopcem, który dla rozrywki pali mrówki. Gdy ją poznał, gniew i upokorzenie paliły go od środka, ale zdołał złagodnieć gdy podała mu laskę. Przy niej zawsze czuł się lepszy, żywszy, odważniejszy, jak Hades gdy księżniczka wiosny zaszczycała go zimą swoim towarzystwem. Wiedziałaś, że jestem do tego zdolny? Powinienem okazać więcej wahania? Jak teraz będziesz mnie postrzegać, Cassandro? O ileż prostsze było spotkanie w kawiarni, gdy oboje mogli chować się za maską dawnych lat.
-Pamiętasz, jak studiowaliśmy atlas anatomii zwierząt, zastanawiając się, czy można zaleczyć połamane skrzydła? - uśmiechnął się blado, smutno. Wziął głębszy wdech.
-Wyjaśnisz Orestesowi, jak łatwo pomylić uliczki? Tam, za zakrętem, powinna być Pokątna, nieprawdaż? - bzdurna wymówka do odciągnięcia uwagi chłopca. Pozwolił Cass i Orestesowi wyprzedzić się o krok, samemu mocno trzymając wróbla w dłoniach. Spodziewał się walki, wręcz chciał, by jego dłonie ozdobiły ranki bliźniacze do tych Cassandry. Okupić śmierć bólem. Ale ból nie nadchodził, przerażone zwierzę musiało się zmęczyć. Czuł jak unosi się tułów wróbla, czuł jak bije jego serce, ale nie czuł walki. Pamiętał, jak ufnie Melancholy szła na śmierć, pamiętał Victora nad utopionymi szczeniakami (ojciec wyłowił worek z rzeki, by syn patrzył), pamiętał jak ojciec skręcił na jego oczach główkę wróbla o złamanym skrzydle (nie pomożesz mu przecież), trzask i po wszystkim—
—trzask. Ukręcił ptaszynie łeb szybkim ruchem, zupełnie jak zjadanym w dzieciństwie czekoladowym żabom (inaczej uciekały...). Wsunął truchło do kieszeni płaszcza, na wypadek gdyby Cassandra uznała, że jest do czegoś potrzebne i przyśpieszył kroku, krzywiąc się z bólu nadwyrężonej pościgiem nogi. Ból, dobrze, że coś go bolało. Mocno zacisnął dłoń na lasce, by poczuć ukłucie dzioba metalowego kruka. Wyobraził sobie, że to wróbel.
-Już. - poinformował sucho, zbywając milczeniem pytające spojrzenie Orestesa. -Niedaleko jest Madame Malkin. Pozwól, że kupię ci buty i płaszcz, zanim znajdziemy twoje. - poprosił, nalegał. Pozwól mi się odwdzięczyć.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Zaniedbany dziedziniec [odnośnik]01.11.23 1:29
Uśmiechnęła się smutno na dźwięk słów Hectora. Tata nie miał przyjaciółek, przez lata nic się nie zmieniło. Był samotnikiem jak wtedy, zaskakujące, jak wiele może powiedzieć o nas szczere dziecko. Nie chciała zawstydzać tym Hectora. U niej też zmieniło się niewiele, zaufaniem obdarzała niechętnie i wolno, blisko siebie dopuszczała wąskie grono, starannie je selekcjonując. Hector zyskał jej zaufanie lata temu, nadwyrężone rozłąką nie było tym, co dawniej, lecz sentyment nie pozwalał jej przejść obok obojętnie. Naprawdę cieszyło ją, że Orestes był cały.
- Długo się nie widzieliśmy, ja i twój tata - wytłumaczyła mu najprościej jak potrafiła, nie spodziewała się poznać jego syna, a już na pewno nie spodziewała się poznać go w takich okolicznościach. Chłopiec był do niego podobny, zatrzymał jej spojrzenie na dłużej, nostalgiczne, ale nie tęskniące. Nie wspominała dobrze czasów, w których była dzieckiem. Podejrzliwość Orestesa nie zajmowała jej zbyt mocno, dzieci miały swój mały świat, który szanowała. Bawiła go jego poważna mina. Pamiętała, że Hector miał podobną.
Uniosła wzrok na przyjaciela, gdy spytał, czy była pewna. Wzrok pełen przekonania, ale i wzrok pełen zawodu, bo czy on zamierzał dołączyć do grona tych, którzy nie dawali wiary jej słowom? Nigdy przecież nie wątpił, nigdy się od niej nie odsuwał. Nigdy nie miał jej za wariatkę, nie on. Czy naprawdę potrzebował potwierdzenia? Czy naprawdę nie był w stanie uwierzyć w jej pierwsze słowo? Nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze poczuje przy nim tę bezradność. Poprawił swoje słowa chwilę później, bolesną chwilę później. Oddała mu wróbla, ścierając z dłoni zakrzepłą krew. Zaskakująco dla niego musiała wydać się obojętną. I ona nie była już dziewczynką, przeszła dużo, doświadczenie gnieździło się w jej zielonych oczach. Przykro jej było, że nie potrafi okazać więcej współczucia. Co dnia ma do czynienia z umierającymi ludźmi. Żyje z człowiekiem, który pozbawić życia potrafi ledwie mrugnięciem. Gdyby tylko spotkali się w innych czasach i w innym życiu.
- Czy kiedyś, jako dorosły, próbowałeś zaleczyć dzikie ranne zwierzę? - spytała, z nostalgią w głosie. Już nie chłopiec, lecz mężczyzna, już nie dziewczę, lecz kobieta. Niewinność przemijała razem z młodością, ponoć nie było w tym niczyjej winy - a jednak pozostał w jej sercu żal za tym, kim potrafiła być wtedy. Ta wrażliwość była bardzo naiwna, nie mogła przynieść niczego dobrego. A jednak i naiwność była wartością. - Tak - Skinęła głową, rozumiejąc jego zamiary. Dziecko w tym wieku za młode było, by patrzeć na śmierć. Wyciągnęła dłoń do Orestesa, nie wiedząc, czy zaufa jej na tyle, żeby podać jej własną. - To niebezpieczne miejsce. Dzieciom nie wolno tu nigdy wchodzić. Nie ma znaczenia... co próbuje cię tu przywołać - podkreśliła, nie wiedząc, czy jej myśli mogły się składać w słuszność, czy Orestes mógł wybrać tę drogę całkiem świadomie, czy jednak - kierowały nim moce, których sam nie rozumiał. Wydawał się grzecznym chłopcem, była pewna, że nie sprawiał problemów Hectorowi. Miał w oczach jego mądrość, przez chwilę tylko zastanawiała się, kim była jego matka. Złożyła dłoń na tyle głowy chłopca, słysząc trzask łamanej kostki, pilnując, by się nie odwrócił, kiedy nie zatrzymała kroku, wyprowadzając go z alei śmiertelnego nokturnu, zwracając uwagę chłopca na czerniejszy od nocy cień, który spowijał ten teren.
- Daj mi go, nim odejdziesz - poprosiła, nie miała go do czego wziąć, mogła jedynie ponieść go w rękach. - Rozrzucę jego kości. Mogą mieć zapisaną historię, za którą ptaszę oddało życie - Historię chłopca. Jeśli uchronił go przed upadkiem teraz, uczyni to tez kolejnym razem.
Na jego propozycję - odsunęła się od niego niepewnie. Miała brudne bose stopy, kraniec jej spódnicy też ubrudzony był błotem. W ciepłe lato płaszcz nie był jej potrzebny.
- To brzmi jak jałmużna, Hectorze, a ta nie jest mi potrzebna. Doprowadzę się do porządku sama. Ja... byłam w odwiedzinach u kogoś znajomego na Nokturnie. Znajdę tam swoje rzeczy. Na spłatę twojego długu przyjdzie jeszcze pora - obiecała, rozumiejąc jego pobudki. I tak powiedziała mu przecież wiele. - Jeśli tylko... wszyscy doczekamy tej chwili - mruknęła, oglądając się przez ramię na jasną kometę. Czym była? Jakie niosła wieści? Nie wiedziała jeszcze, że przyniesiony przez nią niepokój utrzyma się tak długo.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Zaniedbany dziedziniec [odnośnik]01.11.23 22:06
Odwzajemnił uśmiech Cassandry, z powagą udając przed Orestesem, że nie dosłyszał jego słów. Gdy Beatrice żyła, prosił chłopca o to, by jak najmniej mówił innym o ich życiu; kierowany paranoicznym strachem, że ich reputacja ucierpi na skutek dziecięcej otwartości. Dopiero gdy zmarła, dotarło do niego, jak milczący stał się jego syn, nie tylko na skutek żałoby. Ucieszył się, że pomimo komety i lęku i nowej sytuacji Orestes powiedział Cassandrze o kilka słów więcej niż grzeczne powitanie. Pomimo ich niewygody, uśmiech Hectora nie był smutny—dopóki nie dowiedział się o tragicznym przeznaczeniu zapisanym wróblowi.
Dostrzegł zawód w jej oczach, gdy wyciągał dłonie po ptaszynę, ale gubił się w interpretacji; rozczarowany sobą i przepaścią ostatnich lat. Kiedyś czytał Cassandrę lepiej, choć zawsze miotał się między wiarą w jej ból i powątpiewaniem w realność jej wizji. Lata znajomości i wiadomość o utonięciu tamtej wrednej Ślizgonki przybliżyły go w stronę wiary, ale łatwiej było gdy te wizje nie dotyczyły jego. Łatwiej było, gdy nie musiał roztrząsać w duchu, czy powinien bez najmniejszego wahania skręcić łeb żywej istocie—czy normalna i empatyczna osoba zgodziłaby się z taką łatwością, czy wypadało się kurtuazyjnie upewnić, okazać strzępy żalu? Już wtedy zazdrościł jej empatii z jaką podchodziła do żywych stworzeń, to przy niej nauczył się wypuszczać owady oknem zamiast je zabijać. Już wtedy miał mniej wyrozumiałości dla jej prześladowców niż ona. Mściwy, zimny, zagubiony chłopiec. Chłód pozostał w nim nadal, jednym stałym źródłem ciepła w jego życiu był Orestes, którego musiał i chciał chronić za każdą cenę. Życie ptaka wydawała się niewielką, ale pytanie Cassandry i tak wzbudziło w nim wstyd. Kiedyś tak marzył, że nauczy się składać skrzydła piskląt, że będzie dbał o zwierząta domowe, którym nie zagrozi już nikt...
-...nie miałem okazji. - skwitował smutno. Nie miał okazji, czy nie patrzył wystarczająco uważnie, zamykając okna gabinetu i wychodząc do ogrodu zbyt rzadko? -Ani domowego zwierzęcia, dasz wiarę? Moja żona... za nimi nie przepadała. - nie powierzyłby psa ani kota Beatrice, ale jego oczy rozbłysły nagłą przekorą, może czas to zmienić. Orestes ucieszyłby się i nauczył sumienności, a on wziąłby odpowiedzialność za jakieś życie, w zamian za to, które zaraz odbierze.
Z wdzięcznością skinął jej głową, gdy zajęła się na moment Orestesem. Chłopiec spojrzał na nią z wyraźnym wahaniem, jakby nienawykły do podobnych gestów ze strony nowych znajomych, ale coś w jej oczach i minie wzbudzało zaufanie. Ostatecznie podał jej rękę. Hector spoglądał jak opiekuńczo ułożyła dłoń na tyle jego głowy, okazując nieznajomemu dziecku więcej przezorności i czułości niż pewna zbyt lekkomyślna matka. Z ukłuciem bólu pomyślał o innym miejscu i innym czasie, o tym, co mogłoby być gdyby był odważniejszy — ale mrzonki prysły wraz z dźwiękiem łamanej kości.
-Dam. - obiecał, ale jeszcze nie odchodził, nie chciał jej tak zostawić.
-To nie jałmużna. - zaprotestował zaskoczony, zdziwiony. Być może się zagalopował, ale kiedyś pozwalała mu na przejawy - być może nadgorliwej - opieki. Jałmużną nie były kłótnie z prefektami ani podnoszenie głosu na złośliwe dziewczyny. Jałmużną nie było... -...poznałaś kiedyś chłopca, który za jałmużnę wziął prosty gest, laskę podaną mu na schodach. Ale nie odmówił. - przypomniał jej łagodnie. Był wtedy taki dumny i wściekły, ale smutek w jej spojrzeniu ostudził jego gniew. -Rycerz wziąłby damę na białego konia albo oddał jej własne buty, nawet za duże. - pozwolił by ten sam smutek odbił się teraz w jego spojrzeniu, bo doskonale wiedziała, że to nie rozmiar był problemem; nie mógł ślizgać się boso na londyńskich kocich łbach, nie z chorą nogą. -ale przyjaciel nie zostawi przyjaciółki bosej, a nie możemy stąd teleportować się do domu. - poprosił. -...Daleko? - zawahał się, gdy przyznała się do odwiedzin na Nokturnie. Nie chciał tam wracać, wolałby odprowadzić ją do sklepu, ale czuł się zobowiązany—i nie puści już przecież rączki Orestesa. Nie spytał, u kogo była ani co robiła w takim miejscu. Samemu też odwiedzał pacjentów w różnych miejscach, choć nie na tej przeklętej ulicy. -Doczekamy. - zaprotestował cicho, sięgając po chusteczkę. W kieszeni owinął w nią ptasze kości, wyciągnął zawiniątko - nieprzypominające już ptaka, zwodzące wzrok Orestesa - w stronę przyjaciółki. -Odprowadzimy cię. - gdzie zdecyduje, jeszcze raz chciał przełknąć dla niej strach, i chciał od nowa nauczyć się zaufania. I nie chciał, by syn kolejny raz oglądał go bezradnego za plecami odchodzącej samotnie kobiety.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Zaniedbany dziedziniec [odnośnik]02.11.23 0:52
Uśmiechnęła się, lekko, ledwie zauważalnie i smutnie jak dawniej. Nie przestała nigdy szanować życia, ale nie mogła udawać, że walczyła dziś o każdy jego przejaw. Nie była z tego dumna. Nie była też dumna z tego, co robił jej mąż. Ale priorytety zmieniały się z wiekiem, dziś najważniejsze było dla niej życie jej dzieci - pewnie dlatego tak dobrze rozumiała troskę Hectora.
- Niedawno przeprowadziłam się na wieś, do Warwick - wspomniała, spoglądając na chłopca. - Mamy małe gospodarstwo. Moje najstarsze dziecko, Lysandra, jest w wieku Orestesa. - Nie była w stanie oszacować, ile chłopiec dokładnie mógł mieć lat, ale nie wyglądał na młodszego od niej i nie mógł być wiele starszy. Nie wspominała nic o rodzinie przy ich pierwszym spotkaniu, ale wiele zmieniło się w jej życiu od tamtego czasu. - Odwiedź mnie kiedyś. Chłopcu dobrze zrobi towarzystwo - tak kogoś w swoim wieku, jak zwierząt - Lubiła je bardziej niż ludzi jako dziecko, a mały Orestes wydawał się podobny do ojca. Nie byli jeszcze dobrze urządzeni, nie cały planowany przez nią inwentarz znajdował się już na miejscu. Ale kiedy ustalą datę, z pewnością postara się, by przyjąć go - ich obu - jak należy. Uśmiechnęła się nieco cieplej na jego odniesienie do przeszłości - nie było do końca trafne, choć wciąż bardzo uprzejme.
- Hectorze, jak możesz porównywać drobną przysługę z drogim prezentem? Dziękuję ci za propozycję, nie mogę go przyjąć. Przykro mi, że widzisz mnie w takim stanie. - Ale gdyby nie to, gdyby nie wizja, twój syn mógłby... Tak trzewiki jak płaszcz nie były tanim prezentem, a oni nie widzieli się długo. Jego słowa wzbudziły w niej  wstyd - jeszcze chwilę temu nie zdawała sobie sprawy z tego, jak źle musiała wyglądać - ani że wyszła w tym stanie na Pokątną, gdzie mógł zobaczyć ją każdy. Cień popłochu zalśnił w jej tęczówkach, jak dawniej, gdy przechodziła obok oceniająco spoglądających na nią uczniów. Dziękowała losowi, że jej twarz nie jest rozpoznawalna pomimo sławy jej męża. Pokręciła głową przecząco. - To nie jest miejsce dla dzieci - rozwiała jego obawy, nie zamierzając ciągnąć go za sobą. Samo przyznanie, że tam zmierzała, kosztowało ją wiele, ale przecież i tak natrafili na siebie na miejscu. Rozumiała, że czuł się zobowiązany - dlatego musiała to uciąć bardziej zdecydowanie. - Doceniam chęci, dziękuję za nie. Ale skoro nie mamy rumaka, nic z tego nie wyjdzie. Przepraszam - szepnęła, wyciągając dłoń, by ścisnąć jego nadgarstek - na pożegnanie - i odebrała od niego ptasie resztki. Chciał być rycerzem, lecz nie miał jak. - Nikt nie może mnie tu zobaczyć w takim stanie, muszę się śpieszyć. Bywaj, Hectorze. Będę oczekiwała listu od ciebie. - Jej ciało drgnęło, dłoń skurczyła się nagle, obrosła czarnymi piórami, nos złączył się z górną wargą i wyciągnął jako dziób, zielone tęczówki wciąż błyszczały szmaragdem - wybijając się nienaturalnie w ciele wrony. Trzymane przez nią ptasie truchło opadło, ale zapikowała po nie, nim jeszcze zetknęło się z zawilgoconym brukiem. Pochwyciła je w szpony i wzbiła się w powietrze, wylatując ponad Nokturn.

rzut na animagię

/zt (x2?)




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947

Strona 11 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 9, 10, 11

Zaniedbany dziedziniec
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach