Sala zachodnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala zachodnia
Prywatna galeria sztuki Laidan Avery już od dwudziestu lat jest stałym punktem na artystycznej mapie magicznego Londynu. Początkowo ściany dawnego teatru zdobiły wyłącznie prace lady Avery, ale z czasem - i budowaniem pozycji w świecie uduchowionych wielbicieli piękna - zaczęły pojawiać się tutaj dzieła innych artystów, także debiutantów. Galeria sztuki słynie z urządzanych co kwartał wernisaży połączonych z aukcjami dzieł najświeższych gwiazdek świata sztuki: nie tylko malarstwa ale i rzeźby. Często wystawy są połączone z koncertami i zakulisowymi zagrywkami politycznymi, wdzięcznie rozgrywającymi się w zacisznych pomieszczeniach dawnego amatorskiego teatru. Do Sali Zachodniej wchodzi się z Sali centralnej lub sali południowej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:11, w całości zmieniany 2 razy
Jakim cudem astystent Laidan dostrzegł i Ciebie? Czy nie posłuchał przypadkiem polecenia wytwornych dam z nowojorskich wyżyn społecznych? Myślisz, że co? Spojrzał na ciebie, idącą ulicą, pomyślał tak, ona na pewno umie mnie zaskoczyć i już? Nie bądź naiwna, wiesz dobrze, że to, że zalazłaś się w galerii Lady Avery to nie przypadek. Czysty biznes to też nie jest nigdy przypadek. Jesteś tu dla pieniędzy, możesz jej namalować całe cykle dla pieniędzy. Twoja sztuka jest przecież niczym bez widowni, a jeżeli dużo konsumentów będzie ją oglądało, tym więcej pieniędzy zarobisz. Masz więc niepowtarzalną szansę, żeby wykorzystać swój łud szczęścia. Twój łud nazywa się Diggory i jeżeli pozwoli, to będziesz chciała mieć z nim częściej do czynienia.
- Pożądanie - odpowiedziałaś jednym słowem, a usta przez chwilę tak poważnie drżące od tajemnicy która schowałaś w swej odpowiedzi, nagle rozedrgane zmieniają się w uśmiech delikatny. Wyglądasz, jakby cię to conajmniej rozbawiło, chociaż całe to spotkanie nie pozwala na luźny ton. Jest za to wyczuwalne pewne niedopowiedzenie, sprawdzacie się. Ona czy ciebie chce, ty, czy uda ci się sprzedać swój produkt. Patrzysz na jej wykrojone szminką usta i wiesz dobrze, że pożądanie z nich bucha. Mając na myśli więc całą serię pożądań, liczysz na jej aprobatę.
- To będzie coś jak: czego pragną mężczyźni we współczesnym świecie. Kiedyś rozmawiałam o tym z moimi amerykańskimi przyjaciółmii stwierdzili, że europejczycy mimo wszystko wciąż są bardzo zamknięci na tę kwestię i nie lubią się nią dzielić z otoczeniem. Dlatego już samo poszukiwanie będzie na pewno ciekawe. Można sportretować ludzi z różnych środowisk, na przykład przedstawicieli rodów i sprzedawców herbaty. Poza tym, reklamując kobietę malującą mężczyzn, zbijemy kolejne tabu - uświadamiasz jej rzeczy poglądowo niezgodne ze wszystkim, co wyznaje się w Wielkiej Brytanii, oczywiście ryzykując tu wszystko. Jeżeli pieniądze stawia wyżej, wybaczy ci to myślenie kategorią reklamy i łamania tabu, szokowania. Jeżeli stawia wyżej dobro moralne, mozesz mieć problem. Zostaniesz wyrzucona na bruk i tyle po tobie.
Patrzysz jednak w twarz jej, pewna i niezłomna. Namalujesz portret przyjaciela pani Avery z dzieciństwa, ona straci jego miłość, on straci reputację, ty zaś zyskasz pieniędzy górę i wyprowadzisz się do zamku, gdzie wszystkie pokoje zostawisz nietknięte i w małej łazience siedzieć będziesz na zimnych kafelkach.
- Pożądanie - odpowiedziałaś jednym słowem, a usta przez chwilę tak poważnie drżące od tajemnicy która schowałaś w swej odpowiedzi, nagle rozedrgane zmieniają się w uśmiech delikatny. Wyglądasz, jakby cię to conajmniej rozbawiło, chociaż całe to spotkanie nie pozwala na luźny ton. Jest za to wyczuwalne pewne niedopowiedzenie, sprawdzacie się. Ona czy ciebie chce, ty, czy uda ci się sprzedać swój produkt. Patrzysz na jej wykrojone szminką usta i wiesz dobrze, że pożądanie z nich bucha. Mając na myśli więc całą serię pożądań, liczysz na jej aprobatę.
- To będzie coś jak: czego pragną mężczyźni we współczesnym świecie. Kiedyś rozmawiałam o tym z moimi amerykańskimi przyjaciółmii stwierdzili, że europejczycy mimo wszystko wciąż są bardzo zamknięci na tę kwestię i nie lubią się nią dzielić z otoczeniem. Dlatego już samo poszukiwanie będzie na pewno ciekawe. Można sportretować ludzi z różnych środowisk, na przykład przedstawicieli rodów i sprzedawców herbaty. Poza tym, reklamując kobietę malującą mężczyzn, zbijemy kolejne tabu - uświadamiasz jej rzeczy poglądowo niezgodne ze wszystkim, co wyznaje się w Wielkiej Brytanii, oczywiście ryzykując tu wszystko. Jeżeli pieniądze stawia wyżej, wybaczy ci to myślenie kategorią reklamy i łamania tabu, szokowania. Jeżeli stawia wyżej dobro moralne, mozesz mieć problem. Zostaniesz wyrzucona na bruk i tyle po tobie.
Patrzysz jednak w twarz jej, pewna i niezłomna. Namalujesz portret przyjaciela pani Avery z dzieciństwa, ona straci jego miłość, on straci reputację, ty zaś zyskasz pieniędzy górę i wyprowadzisz się do zamku, gdzie wszystkie pokoje zostawisz nietknięte i w małej łazience siedzieć będziesz na zimnych kafelkach.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Właściwie mogła się spodziewać, że spomiędzy wąskich warg dziewczęcia padnie dokładnie to słowo, rozrysowujące tematykę wystawy w barwach niemoralności. Nie miała przecież do czynienia z niewinnym dziewczątkiem - nawet skromna sukienka, dziewczęco roztrzepane włosy w niesfornym warkoczu i nieco frustrujący spokój płynący z każdego gestu Mathildy nie mogły wyciszyć krzyku jej obrazów, przekazujących zgoła inne informacje o ich autorce. W jej oczach skradało się szaleństwo, a przynajmniej tak sądziła Laidan, z łatwością dzieląca ludzi na tych śmiertelnie nudnych i śmiertelnie niebezpiecznych w swojej nieprzewidywalności. Wroński należała do tej drugiej kategorii, podejmując spore ryzyko z taką beztroską, jakby już wielokrotnie spacerowała po marmurach londyńskich galerii sztuki, podbijając serca jeszcze bardziej wymagających mecenasów. O ile tacy istnieli; Lai podnosiła poprzeczkę naprawdę wysoko, co wcale nie oznaczało zawsze olśniewających rezultatów. Dopóki nie wyrobiła swojej marki w tym zdominowanych przez mężczyzn świecie - co zajęło jej prawie dekadę mozolnej pracy - musiała stawić czoła nie lada trudnościom, nie chcąc przyjmować pod swoje skrzydła osób bez talentu za to z dobrą prasą. Zaciętość pomogła, Avery osiągnęła widowiskowy sukces, ale nie spoczywała na laurach, podejmując kolejne wyzwanie.
Czyżby jednym z nich było łamanie tabu? Ramię w ramię z młodziutką panienką, przesiąkniętą mrokiem i amerykańską propagandą prowokacji? Zastanawiała się nad tym naprawdę intensywnie, przyjmując ze spokojem równie natarczywe (wyzywające? a może po prostu typowe dla tej bezpośredniej panienki?) spojrzenie czarnowłosej, przesuwające się po jej twarzy.
Uśmiechnęła się nieco szerzej, nieco naturalniej, poświęcając w końcu całą uwagę nie obrazowi a pannie Wroński. Kreującej wizję wystawy w końcu konkretniej, bez owijania w łagodną bawełnę. Chciała łamać granice, zacierać bariery i wzbudzić na bladych jak płótno twarzach jakieś intensywne emocje, zapewne barwiące policzki co wstydliwych matron mocnym rumieńcem. Co powinna odpowiedzieć? Pokręcić głową, odmówić, zasłaniając się przyzwoitością i normami? Nie byłaby wtedy sobą; prywatna galeria sztuki nie była ograniczana przez nikogo oprócz jej samej. Wypracowała sobie tę władzę, wygryzła drogę na sam decyzyjny szczyt i teraz nawet przez sekundę nie pomyślała o odmowie. Wierzyła nie tyle w talent Mathildy - nie znała jej jeszcze tak dobrze - ale w coraz silniejszy powiew wolności, napływający zarówno z kontynentu jak i zza oceanu. Czy mogła być jedną z pierwszych, którzy otwierali szeroko okna, pozwalając i czarodziejskiemu światkowi na zachwyceniu się tym nowym, słodkim zapachem?
Westchnęła lekko - ni to na jej słowa, ni z tęsknoty za kieliszkiem wina - znów zmieniając swój szczery uśmiech na profesjonalne wygięcie warg w wyrazie uprzejmego zainteresowania. - Pracuj więc nad pożądaniem, panno Wroński - powiedziała powoli, wyraźnie, nie prosząc a raczej rozkazując. - Myślę, że twoje prace nieco ocieplą nasze chłodne jesienne wieczory - dodała osiągając wyżyny swojej żartobliwości, między naciąganymi słowami przekazując jej dobrą informację.
Czyżby jednym z nich było łamanie tabu? Ramię w ramię z młodziutką panienką, przesiąkniętą mrokiem i amerykańską propagandą prowokacji? Zastanawiała się nad tym naprawdę intensywnie, przyjmując ze spokojem równie natarczywe (wyzywające? a może po prostu typowe dla tej bezpośredniej panienki?) spojrzenie czarnowłosej, przesuwające się po jej twarzy.
Uśmiechnęła się nieco szerzej, nieco naturalniej, poświęcając w końcu całą uwagę nie obrazowi a pannie Wroński. Kreującej wizję wystawy w końcu konkretniej, bez owijania w łagodną bawełnę. Chciała łamać granice, zacierać bariery i wzbudzić na bladych jak płótno twarzach jakieś intensywne emocje, zapewne barwiące policzki co wstydliwych matron mocnym rumieńcem. Co powinna odpowiedzieć? Pokręcić głową, odmówić, zasłaniając się przyzwoitością i normami? Nie byłaby wtedy sobą; prywatna galeria sztuki nie była ograniczana przez nikogo oprócz jej samej. Wypracowała sobie tę władzę, wygryzła drogę na sam decyzyjny szczyt i teraz nawet przez sekundę nie pomyślała o odmowie. Wierzyła nie tyle w talent Mathildy - nie znała jej jeszcze tak dobrze - ale w coraz silniejszy powiew wolności, napływający zarówno z kontynentu jak i zza oceanu. Czy mogła być jedną z pierwszych, którzy otwierali szeroko okna, pozwalając i czarodziejskiemu światkowi na zachwyceniu się tym nowym, słodkim zapachem?
Westchnęła lekko - ni to na jej słowa, ni z tęsknoty za kieliszkiem wina - znów zmieniając swój szczery uśmiech na profesjonalne wygięcie warg w wyrazie uprzejmego zainteresowania. - Pracuj więc nad pożądaniem, panno Wroński - powiedziała powoli, wyraźnie, nie prosząc a raczej rozkazując. - Myślę, że twoje prace nieco ocieplą nasze chłodne jesienne wieczory - dodała osiągając wyżyny swojej żartobliwości, między naciąganymi słowami przekazując jej dobrą informację.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tylko chwilkę zawieszona jesteś w niepewności. Czy masz pracować nad pożądaniem w pojedynkę, czy może była to rozbawiona pewnością siebie odmowa współpracy. Ale kolejne słowa cię uspokajają. Lubisz to my, które wkradło się niepostrzeżenie w rozmowę. My złamiemy tabu, my będziemy miały wystawę, my się będziemy śmiały, napijemy się szampana i będziemy świętowały.
- Myślę, że jest na to szansa - kiedy jednak przestajesz dryfować pomiędzy snami, uświadamiasz sobie, że jesień wcale nie jest tak daleka. Dlatego znów skupiona na twarzy swej może-pracodawczyni, możesz znów ryzykować, bądź odpuścić. Kiwasz głową, tak, podoba ci się pomysł jesieni. Czy jednak Laidan zdaje sobie sprawę z tego jak trudno jest wyrobić sie na czas, kiedy ma się do malowania całą serię. - Tylko, że będę potrzebowała środków. Nie znalazłam jeszcze odpowiedniego miejsca na pracownię - informujesz ją chociaż czy nie lepiej rozmawiać o pieniądzach z Aloizym? Pan asytent wydaje się człowiekiem, który nie szasta pieniędzmi na lewo i prawo, jest w typie brytyjskiego dżentelmena. Czysty i zadbany. Zupełnie nie w twoim typie, gdzie wszystkie miłości życia noszą brody a ich długie włosy można układać w warkoczyki.
- Myślę, że jest na to szansa - kiedy jednak przestajesz dryfować pomiędzy snami, uświadamiasz sobie, że jesień wcale nie jest tak daleka. Dlatego znów skupiona na twarzy swej może-pracodawczyni, możesz znów ryzykować, bądź odpuścić. Kiwasz głową, tak, podoba ci się pomysł jesieni. Czy jednak Laidan zdaje sobie sprawę z tego jak trudno jest wyrobić sie na czas, kiedy ma się do malowania całą serię. - Tylko, że będę potrzebowała środków. Nie znalazłam jeszcze odpowiedniego miejsca na pracownię - informujesz ją chociaż czy nie lepiej rozmawiać o pieniądzach z Aloizym? Pan asytent wydaje się człowiekiem, który nie szasta pieniędzmi na lewo i prawo, jest w typie brytyjskiego dżentelmena. Czysty i zadbany. Zupełnie nie w twoim typie, gdzie wszystkie miłości życia noszą brody a ich długie włosy można układać w warkoczyki.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Porozumiewanie się z artystami spędzało niejednemu mecenasowi sen z powiek - brak ogłady, manier, niezdecydowanie, problem z utrzymywaniem terminów, nieprecyzyjność kontraktów oraz nieprzewidziane problemy natury często delikatnej (od niemoralnych skandali do spraw niemalże karnych, kiedy to naćpany wróżkowym pyłem delikwent pobił do nieprzytomności jednego z krytyków); tym wszystkich chełpili się buntowniczy twórcy, uważający się za półbogów ziemskiego światka. Laidan potrafiła jednak zrozumieć te niespokojne dusze. Sama przecież tworzyła, poddając się kapryśnej kochance Wenie, i chociaż trzymała w ryzach swoje uczucia, nie pozwalając im rządzić swym zachowaniem, to potrafiła znaleźć sporo punktów stycznych z tymi artystycznymi schizofrenikami. Na tyle, by i oni poczuli pewną więź z zazwyczaj zdystansowaną lady Avery, choć nie na tyle, by poczuli się w pozycji dominującej. To ona ustalała warunki, ona obdzielała nagrodami i brutalnie je odbierała, nie dając sobie wejść na głowę. Polegała nie tylko na swoim instynkcie ale także na Diggory'm, który z zaskakującą efektywnością potrafił łączyć nieuchwytność sztuki z przyziemnymi zobowiązaniami. Opłaty, terminy, rezerwacje, sprowadzanie farb i płócien, radzenie sobie z przyziemnymi przeciwnościami: Aloysius stał się człowiekiem od wszystkiego i to jemu Laidan pozostawiała cały ten rzeczowy chaos.
Także i w przypadku Mathildy. Skoro podjęła już decyzję, mogła tylko oczekiwać (w podekscytowaniu) na jej płodne efekty. Poprawiła opadające złote loki i uśmiechnęła się do panny Wroński po raz ostatni. - Mamy tutaj kilka opuszczonych pomieszczeń, w których możesz zająć się obrazami - poinformowała ją uprzejmie. - A co do wynagrodzenia...w te i inne szczegóły z przyjemnością wprowadzi cię pan Diggory - dodała tonem szczerym i niemalże, jak na standardy Laidan, sympatycznym. Jeśli już zdecydowała się na objęcie jakiegoś artysty mecenatem, nie skąpiła na niego pieniędzy, wiedząc, że te i tak zwrócą się z nawiązką. Nie obawiała się także oszukania, zawierzając Aloysiusowi kwestie ewentualnych umów czy mało subtelnej zemsty na niepoważnych kontrahentach. W przypadku Wroński nie czuła jednak (czyżby naiwnie?) żadnego niepokoju, wierząc, że ich współpraca okaże się niezwykle owocna. - Gdybyś miała jeszcze jakieś pytania i wątpliwości, także zwracaj się z nimi do Aloysiusa. Miło było cię poznać, Mathildo - dodała w ramach oficjalnego, bardzo kurtuazyjnego zakończenia tego spotkania, po czym jeszcze raz na dłużej zawiesiła wzrok na portrecie hipnotyzującej kobiety. Mając dziwne przeczucie, że jesienna wystawa okaże się dużym sukcesem, uśmiechnęła się raz jeszcze, ni to do siebie, ni to do czarnowłosej panienki a następnie skierowała swe kroki w kierunku drzwi.
Także i w przypadku Mathildy. Skoro podjęła już decyzję, mogła tylko oczekiwać (w podekscytowaniu) na jej płodne efekty. Poprawiła opadające złote loki i uśmiechnęła się do panny Wroński po raz ostatni. - Mamy tutaj kilka opuszczonych pomieszczeń, w których możesz zająć się obrazami - poinformowała ją uprzejmie. - A co do wynagrodzenia...w te i inne szczegóły z przyjemnością wprowadzi cię pan Diggory - dodała tonem szczerym i niemalże, jak na standardy Laidan, sympatycznym. Jeśli już zdecydowała się na objęcie jakiegoś artysty mecenatem, nie skąpiła na niego pieniędzy, wiedząc, że te i tak zwrócą się z nawiązką. Nie obawiała się także oszukania, zawierzając Aloysiusowi kwestie ewentualnych umów czy mało subtelnej zemsty na niepoważnych kontrahentach. W przypadku Wroński nie czuła jednak (czyżby naiwnie?) żadnego niepokoju, wierząc, że ich współpraca okaże się niezwykle owocna. - Gdybyś miała jeszcze jakieś pytania i wątpliwości, także zwracaj się z nimi do Aloysiusa. Miło było cię poznać, Mathildo - dodała w ramach oficjalnego, bardzo kurtuazyjnego zakończenia tego spotkania, po czym jeszcze raz na dłużej zawiesiła wzrok na portrecie hipnotyzującej kobiety. Mając dziwne przeczucie, że jesienna wystawa okaże się dużym sukcesem, uśmiechnęła się raz jeszcze, ni to do siebie, ni to do czarnowłosej panienki a następnie skierowała swe kroki w kierunku drzwi.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Aloysius. Szkoda, że nie umiesz już się rumienić, bo wypadałoby byś zarumieniła się na dźwięk jego imienia. Z czym kojarzy ci się pan Diggory? Nie wypada wspominać przy pani Avery, więc milcz. Niech milczą twe myśli podobnie jak milczy głowa. I ciało. I twarz, bo ona obrazem duszy jest. Masz do niego pójść, poprosić o pieniądze. Na pewno znał decyzję jeszcze zanim weszłaś do sali, by spotkać panią Avery. Jesteś przekonana o tym? Ja jestem. Aloysius zna się na swojej robocie, niejednokrotnie ci o tym mógł zaświadczyć. Jak go określiłaś? C z y s t y. Tak, Alo był bardzo czysty.
Masz nadzieję na to, że pieniądze pokryją twe dlugi, wyniesiesz się z mieszkania zagraconego pluskwami, masz nadzieję na solidny zarobek i kilka dni prawdziwego świętowania. Ciężką pracą osiągniesz nie jedno, nie dwa, ale całą serię sukcesów. Już je widzisz. Już je czujesz. Jak będzie ci się pracowało w nowym otoczeniu? Od dwóch tygodni nie miałaś w dłoni pędzla, może już nie umiesz się nim posługiwać?
Obrazy, które tworzy twoja głowa. Twarze napotkane na ulicy. Czy wiesz, jak zaczniesz? Wybór pierwszego modela jest znaczący. To przypomina nowożytny zapis nutowy. Każda kolejna część odnosić się będzie do głównego klucza, zapisanego na początku. Jeżeli wybierzesz zbyt wysoki początek, możesz nie zmieścić się w swoich późniejszych poszukiwaniach. Ale trudno ci teraz, przyznaj, że trudno. Jest tyle osobowości o których marzysz, tylu mężczyzn, których chciałabyś tu uwiecznić. Jedno imię kołatało ci przed chwilą w głowie, tylko czy jeszcze zdołasz je odnaleźć?
- Mogłabym malować nawet tu? To bardzo miło z pani strony - uśmiechasz się delikatnie, jeszcze nie zdarzyło ci się malować w galerii. Czy jednak pani Avery wie na czym polegają twe sesje? Czy zdziwi się, jeżeli przyjdzie sprawdzić postępy, a tam pięciu nagich ludzi rzucać będzie w siebie kubłami farb?
Nieważne w gruncie rzeczy, czy ona zdaje sobie sprawę. Najważniejsze, żebyś osiągnęła wyznaczony cel. Bogaci ludzie lubią widzieć efekty - dlatego są bogaci.
- Odezwę się, dziękuję za poświęcony mi czas - rozbawiona żegnasz panią Avery, a kiedy jej buchająca szacownością sylwetka znika za drzwiami, rozglądasz się po raz ostatni. Opada z ciebie powietrze i przez chwilę wydajesz się być zagubioną, ale zadowoloną małą dziewczynką. Nie ma obok ciebie mamy, nie ma taty, nie ma nikogo. Przydałby ci się teraz ktoś kto pochwaliłby cię. Nic z tego. Zbierasz rzeczy i wychodzisz, jeszcze na początku zahaczając o pokoje w których pozwolono ci pracować.
Masz nadzieję na to, że pieniądze pokryją twe dlugi, wyniesiesz się z mieszkania zagraconego pluskwami, masz nadzieję na solidny zarobek i kilka dni prawdziwego świętowania. Ciężką pracą osiągniesz nie jedno, nie dwa, ale całą serię sukcesów. Już je widzisz. Już je czujesz. Jak będzie ci się pracowało w nowym otoczeniu? Od dwóch tygodni nie miałaś w dłoni pędzla, może już nie umiesz się nim posługiwać?
Obrazy, które tworzy twoja głowa. Twarze napotkane na ulicy. Czy wiesz, jak zaczniesz? Wybór pierwszego modela jest znaczący. To przypomina nowożytny zapis nutowy. Każda kolejna część odnosić się będzie do głównego klucza, zapisanego na początku. Jeżeli wybierzesz zbyt wysoki początek, możesz nie zmieścić się w swoich późniejszych poszukiwaniach. Ale trudno ci teraz, przyznaj, że trudno. Jest tyle osobowości o których marzysz, tylu mężczyzn, których chciałabyś tu uwiecznić. Jedno imię kołatało ci przed chwilą w głowie, tylko czy jeszcze zdołasz je odnaleźć?
- Mogłabym malować nawet tu? To bardzo miło z pani strony - uśmiechasz się delikatnie, jeszcze nie zdarzyło ci się malować w galerii. Czy jednak pani Avery wie na czym polegają twe sesje? Czy zdziwi się, jeżeli przyjdzie sprawdzić postępy, a tam pięciu nagich ludzi rzucać będzie w siebie kubłami farb?
Nieważne w gruncie rzeczy, czy ona zdaje sobie sprawę. Najważniejsze, żebyś osiągnęła wyznaczony cel. Bogaci ludzie lubią widzieć efekty - dlatego są bogaci.
- Odezwę się, dziękuję za poświęcony mi czas - rozbawiona żegnasz panią Avery, a kiedy jej buchająca szacownością sylwetka znika za drzwiami, rozglądasz się po raz ostatni. Opada z ciebie powietrze i przez chwilę wydajesz się być zagubioną, ale zadowoloną małą dziewczynką. Nie ma obok ciebie mamy, nie ma taty, nie ma nikogo. Przydałby ci się teraz ktoś kto pochwaliłby cię. Nic z tego. Zbierasz rzeczy i wychodzisz, jeszcze na początku zahaczając o pokoje w których pozwolono ci pracować.
[koniec]
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
28 września
Zapach terpentyny przyjemnie drażni jej nozdrza, mieszając się w powietrzu z delikatną wonią jej perfum. Tego popołudnia w pracowni lady Avery zostaje sama, jej inni podopieczni najwyraźniej postanowili inaczej spędzić ten dzień i skorzystać z ostatnich promieni jesiennego słońca. Siedzi przed sztalugą na niskim zydelku, na moment obracając twarz w stronę okna, przymykając powieki i rozkoszując się przyjemnym ciepłem, otulającym jej blade policzki. Moment przerwy od pracy nie trwa zbyt długo, od tygodni unika wszak bezczynności, zajmując każdą minutę swojego życia. W galerii spędza większość dnia, starając się zapracować na uznanie ciotki, nie chce wszak, by ktokolwiek zarzucił jej, iż miejsce tutaj otrzymała jedynie ze względu na nazwisko. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie aspirowała do wielkiej sławy i nie rozważała takiej kariery, ale choć wciąż marzyła o stażu w szpitalu, czuje się tutaj naprawdę dobrze. Ma talent, gdyby go nie miała, Laidan nie wzięłaby jej pod swoje skrzydła nawet ze względu na koligacje między ich rodami. Już od pierwszych chwil zauważyła, że galeria jest dla ciotki najcenniejsza i traktuje ją, niczym swe najukochańsze dziecko. A ona nie zamierza w żaden sposób ingerować w tę wieloletnią więź. Niebywale ceni sobie jej rady i krytykę, próbuje się rozwijać, pociągać pędzlem z większym zdecydowaniem i świadomością. Od lat posiada niezbędne narzędzia, nigdy nie traktowała wszak malarstwa jako niezbędnej konieczności, od najmłodszych lat potrafiąc zatracić się w nim bezgranicznie, a jednak dopiero teraz zaczyna odkrywać je nowo. Redefiniować wszystko to, co jej znajome i powoli dorośleć.
Jej pędzel przesuwa się uważnie po całkiem surowym płótnie, zostawiając na nim zarys nowego dzieła. Krótkie, zdecydowane pociągnięcia. Z uwagą ściąga wargi i zapewne trwałaby w niczym niezmąconym skupieniu jeszcze długie godziny, gdyby do jej uszu nie dobiegł odgłos zamykanych drzwi. Odkłada paletę i pędzle na bok, ściąga z siebie ochronny fartuch i wciąż usiłując zmyć farbę z drobnych dłoni, przechodzi do sali zachodniej.
- Witaj, Megaro - jej usta rozciągają się w ciepłym uśmiechu, gdy zauważa zarys sylwetki swojej kuzynki. - A może powinnam powiedzieć: pani Carrow? - pyta z przekorą, nie potrafiąc powstrzymać się od drobnej złośliwości. Zbliża się do niej, by korzystając z tego, że znajdują się z dala od ciekawskich spojrzeń, uścisnąć ją mocno. - Poszukujesz obrazów do swojej nowej posiadłości? - dopytuje, rozglądając się wokół i zastanawiając się, który mogłaby jej polecić.
Nie widziały się wszak od czasu ślubu Megary i ciężko byłoby jej ukryć, iż z niecierpliwością czeka o wieści o tym, jak kuzynka czuje się podzielając jej los w roli niebywale młodziutkiej mężatki.
Zapach terpentyny przyjemnie drażni jej nozdrza, mieszając się w powietrzu z delikatną wonią jej perfum. Tego popołudnia w pracowni lady Avery zostaje sama, jej inni podopieczni najwyraźniej postanowili inaczej spędzić ten dzień i skorzystać z ostatnich promieni jesiennego słońca. Siedzi przed sztalugą na niskim zydelku, na moment obracając twarz w stronę okna, przymykając powieki i rozkoszując się przyjemnym ciepłem, otulającym jej blade policzki. Moment przerwy od pracy nie trwa zbyt długo, od tygodni unika wszak bezczynności, zajmując każdą minutę swojego życia. W galerii spędza większość dnia, starając się zapracować na uznanie ciotki, nie chce wszak, by ktokolwiek zarzucił jej, iż miejsce tutaj otrzymała jedynie ze względu na nazwisko. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie aspirowała do wielkiej sławy i nie rozważała takiej kariery, ale choć wciąż marzyła o stażu w szpitalu, czuje się tutaj naprawdę dobrze. Ma talent, gdyby go nie miała, Laidan nie wzięłaby jej pod swoje skrzydła nawet ze względu na koligacje między ich rodami. Już od pierwszych chwil zauważyła, że galeria jest dla ciotki najcenniejsza i traktuje ją, niczym swe najukochańsze dziecko. A ona nie zamierza w żaden sposób ingerować w tę wieloletnią więź. Niebywale ceni sobie jej rady i krytykę, próbuje się rozwijać, pociągać pędzlem z większym zdecydowaniem i świadomością. Od lat posiada niezbędne narzędzia, nigdy nie traktowała wszak malarstwa jako niezbędnej konieczności, od najmłodszych lat potrafiąc zatracić się w nim bezgranicznie, a jednak dopiero teraz zaczyna odkrywać je nowo. Redefiniować wszystko to, co jej znajome i powoli dorośleć.
Jej pędzel przesuwa się uważnie po całkiem surowym płótnie, zostawiając na nim zarys nowego dzieła. Krótkie, zdecydowane pociągnięcia. Z uwagą ściąga wargi i zapewne trwałaby w niczym niezmąconym skupieniu jeszcze długie godziny, gdyby do jej uszu nie dobiegł odgłos zamykanych drzwi. Odkłada paletę i pędzle na bok, ściąga z siebie ochronny fartuch i wciąż usiłując zmyć farbę z drobnych dłoni, przechodzi do sali zachodniej.
- Witaj, Megaro - jej usta rozciągają się w ciepłym uśmiechu, gdy zauważa zarys sylwetki swojej kuzynki. - A może powinnam powiedzieć: pani Carrow? - pyta z przekorą, nie potrafiąc powstrzymać się od drobnej złośliwości. Zbliża się do niej, by korzystając z tego, że znajdują się z dala od ciekawskich spojrzeń, uścisnąć ją mocno. - Poszukujesz obrazów do swojej nowej posiadłości? - dopytuje, rozglądając się wokół i zastanawiając się, który mogłaby jej polecić.
Nie widziały się wszak od czasu ślubu Megary i ciężko byłoby jej ukryć, iż z niecierpliwością czeka o wieści o tym, jak kuzynka czuje się podzielając jej los w roli niebywale młodziutkiej mężatki.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ta gra była całkiem zabawna. Po pierwsze należało wyjść zanim drogi maż się obudzi by jak najwcześniej pojawić się w biurze. W porze lunchu lepiej było nie opuszczać własnego departamentu nie tylko dla tego, że wówczas jest najwięcej pracy ale dla uniknięcia znajomych twarzy. Gratulację z okazji ślubu wciąż nie przestawały płynąć a mnie kończył się już zapas eliksiru uspokajającego. Gdy już wszystkie zadania na dany dzień były wykonane a większość urzędników opuściła swoje stanowiska teoretycznie można było iść do domu? Ale po co? Dla mierzenia się z ogłuszającą ciszą i przesiąkającym wszystko dymem z papierosów? Co to, to nie! Znacznie lepiej można było spożytkować ten czas idąc i wydając pieniądze! Jak zapach pergaminu kocham nigdy nie pomyślałam, że takie zdanie nawet przez myśl mi przejdzie…. Staczasz się Malfoy oj staczasz się. Ale swoją drogą to całkiem zabawne gdy zapychasz kolejne pomieszczenia przedmiotami wyraźnie świadczącymi o twojej przynależności rodowej a stare jędze z portretów mdleją z oburzenia. Z nimi też trzeba było coś zrobić. Najlepiej zepchnąć wszystkie jak nie na strych do przynajmniej do pokoi Deimosa. Puste miejsca można byłoby zapełnić czymś nowym, najlepiej nowoczesnym i nietuzinkowym. Koniec ze skostniałymi formami. Skoro do domowej biblioteki udało mi się przemycić kilka feministycznych traktatów i przynajmniej tuzin mugolskich powieści to też dam radę zrobić. Staczasz się Malfoy oj staczasz się. Pewnie, że się staczam. Teraz tylko pytanie czy ze względu na nudę czy stres? Które z nich wyżera resztki mojego zdrowego rozsądku? Chyba lepiej nie zastanawiać się nad tym pytaniem. To się może skończyć kolejnym filozoficznym przemówieniem na temat tego, że Deimos jest zły a ja nikomu nie zawiniłam. Po raz kolejnym lepiej się w to nie zagłębiać. Na razie należało skupić się na wypełnieniu jednego głupiego zadania a potem pomyśleć o następnym. Wchodząc do galerii ciotki przez myśl przesunęła mi się cała lista dawnych przyjaciół i znajomych, których pękali by ze śmiechu widząc jak się zachowuje. Zresztą co ja się dziwię. Sama bym się śmiała gdybym jeszcze miała na to siłę. Nie zdążyłam przejść nawet kilku metrów gdy ktoś zauważył moją obecność. Słysząc szybkie kroki skierowane w moją stronę chciałam to po prostu to zignorować i zająć się oglądaniem obrazów. Ale wówczas padło moje imię i okazało się, że była to Leandra we własnej osobę. Naprawdę chciałam się uśmiechnąć i się z nią przywitać ale ona musiała wyjść z panią Carrow . Podniosłam na nią chmurny wzrok. -Po tylu latach w końcu wyhodowałaś sobie poczucie humoru - burknęłam nawet nie siląc się na udawane oznaki uznania. - Mogłybyśmy tak zostać przy starym dobrym Meg ?- zdążyłam jeszcze spytać zanim odwzajemniłam uśmiech. Koniec z uszczypliwości w końcu rodzina rzecz święta. No tak interesy interesy . - Najlepiej taki, które z odległości kilkudziesięciu metrów krzyczą „galeria Laiden Avery”- podkreśliłam swoją wypowiedź silną gestykulacją. - Ale wizualnie a nie dźwiękowo- - dodałam w przypływie konsternacji. W końcu nigdy nie wiadomo a ja ze sztuką miałam tyle wspólnego co mogłam przeczytać w książkach. Zawsze dużo bardziej interesowały mnie kształty kleksów na ścianie pod nieudanym eliksirze niż portrety, krajobrazy i inne takie.
Marną byłoby dla Megary pociechą wiedza, iż gratulacje zamążpójścia nie kończą się nawet miesiąc od jego zawarcia. Leandra wciąż uzbraja się w wystudiowany uśmiech, gdy kolejne osoby z czystej grzeczności ściskają jej drobną dłoń, bezustannie powtarzając nowy tytuł: lady Malfoy. Z drugiej strony, jedyną ofiarą jaką przyszło jej złożyć, było własne serce i uczucia, z których utratą pożegnała się względnie szybko. Mąż nie usiłował ograniczać jej wolności, nie okazał się również przeszkodą na drodze, czego obawiała się najmocniej, gdy wsuwał na jej palec ślubną obrączkę. Nie potrafi pozbyć się jednak dziwnego wrażenia, iż ten wyniosły jegomość, który z wymuszoną uprzejmością przywitał ich na ślubie, nie okaże się dla Meg partią aż tak łaskawą.
Nie powinny jednak płakać nad rozlanym mlekiem, nie od dziś wszak wiadomo, iż szlachciankom nie pisane jest szczęście. Historie o nagłych porywach serca, o małżeństwach z miłości, a nie rozsądku poznać mogą jedynie z pożółkłych stron ksiąg, w których rozczytywały się, z zapartym tchem śledząc losy fikcyjnych bohaterów.
Bywają takie chwile, gdy geny rodziny Averych okazują się silniejsze, od jej pogodnego usposobienia. Czasami nie potrafi powstrzymać się od drobnych złośliwości, zwłaszcza w towarzystwie bliskich jej osób, które znają ją na tyle dobrze, by nie brać sobie jej słów do serca. Widząc jednak chmurny wzrok swojej kuzynki, odpuszcza niebywale szybko.
- Lepiej się z tego śmiać, niż rozpaczać - odpowiada łagodnie i w pokrzepiającym geście dotyka jej ramienia. Z własnego doświadczenia wie, że im szybciej Megara pogodzi się z zaistniałą sytuacją, tym łatwiejsze będzie jej życie w roli małżonki. Teraz, już po wszystkim, żadna z nich nie ma innego wyboru. - Brzmi przekonująco - przytakuje jej z uśmiechem, wszakże stare, dobre Meg pasowało im najlepiej. - Jak się trzymasz? - pyta, nie bawiąc się w zbędne konwenanse. Chce wiedzieć, jak wygląda życie młodej mężatki. Z jej ust usłyszeć, że wcale nie jest tak źle, jak obawiała się na kilka dni przed ślubem.
- W takim wypadku, najlepiej nadadzą się chyba obrazy samej lady Avery - śmieje się, nie mogąc polecić jej innych płócien, które równie mocno oddawałyby wprawny smak Laidan. - Ale jeśli masz ochotę, mogę pokazać ci obrazy jednej z podopiecznych mojej ciotki. Osobiście fascynuje mnie jej kreska i gdybym miała wybierać coś do swoich komnat, zapewne zdecydowałabym się na któryś z nich - mówi z przekonaniem, choć doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jest to najtrafniejszy argument. Od najmłodszych lat Megara i Leandra były niczym ogień i woda. Pierwsza wybuchowa i żywiołowa, druga ciepła i spokojna. Próżno liczyć na to, że ich gust okaże się podobny.
Zastanawia się, gdzie też mógł podziać się drogi Alo, nikt wszakże nie znał się na zebranych tu dziełach lepiej od niego, oczywiście, jeśli nie liczyć samej właścicielki. Jej jednak nie należało zawracać uwagi, miała wszak inne zmartwienia w trakcie przygotowań do październikowego wernisażu, nad którym sprawować miała pieczę.
Nie powinny jednak płakać nad rozlanym mlekiem, nie od dziś wszak wiadomo, iż szlachciankom nie pisane jest szczęście. Historie o nagłych porywach serca, o małżeństwach z miłości, a nie rozsądku poznać mogą jedynie z pożółkłych stron ksiąg, w których rozczytywały się, z zapartym tchem śledząc losy fikcyjnych bohaterów.
Bywają takie chwile, gdy geny rodziny Averych okazują się silniejsze, od jej pogodnego usposobienia. Czasami nie potrafi powstrzymać się od drobnych złośliwości, zwłaszcza w towarzystwie bliskich jej osób, które znają ją na tyle dobrze, by nie brać sobie jej słów do serca. Widząc jednak chmurny wzrok swojej kuzynki, odpuszcza niebywale szybko.
- Lepiej się z tego śmiać, niż rozpaczać - odpowiada łagodnie i w pokrzepiającym geście dotyka jej ramienia. Z własnego doświadczenia wie, że im szybciej Megara pogodzi się z zaistniałą sytuacją, tym łatwiejsze będzie jej życie w roli małżonki. Teraz, już po wszystkim, żadna z nich nie ma innego wyboru. - Brzmi przekonująco - przytakuje jej z uśmiechem, wszakże stare, dobre Meg pasowało im najlepiej. - Jak się trzymasz? - pyta, nie bawiąc się w zbędne konwenanse. Chce wiedzieć, jak wygląda życie młodej mężatki. Z jej ust usłyszeć, że wcale nie jest tak źle, jak obawiała się na kilka dni przed ślubem.
- W takim wypadku, najlepiej nadadzą się chyba obrazy samej lady Avery - śmieje się, nie mogąc polecić jej innych płócien, które równie mocno oddawałyby wprawny smak Laidan. - Ale jeśli masz ochotę, mogę pokazać ci obrazy jednej z podopiecznych mojej ciotki. Osobiście fascynuje mnie jej kreska i gdybym miała wybierać coś do swoich komnat, zapewne zdecydowałabym się na któryś z nich - mówi z przekonaniem, choć doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jest to najtrafniejszy argument. Od najmłodszych lat Megara i Leandra były niczym ogień i woda. Pierwsza wybuchowa i żywiołowa, druga ciepła i spokojna. Próżno liczyć na to, że ich gust okaże się podobny.
Zastanawia się, gdzie też mógł podziać się drogi Alo, nikt wszakże nie znał się na zebranych tu dziełach lepiej od niego, oczywiście, jeśli nie liczyć samej właścicielki. Jej jednak nie należało zawracać uwagi, miała wszak inne zmartwienia w trakcie przygotowań do październikowego wernisażu, nad którym sprawować miała pieczę.
Ostatnio zmieniony przez Leandra Malfoy dnia 12.01.16 12:15, w całości zmieniany 1 raz
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uwielbiam gdy moi krewni podsyłają mi przykłady wyższości naszego rodu nad resztą świata. Malfoye nie byli tacy źli jakby mogło się nie raz wydawać. Potrafiliśmy dbać o tych, którzy się dla nas liczyli. Znaliśmy pojęcie honor i rodziny. Mieliśmy co prawda zdecydowanie za wysokie pokłady dumy i nie raz przyczyniliśmy się do upadku czyjeś głowy ale czy to rzeczywiście miało takie znaczenie gdy wszystkich (z paroma wyjątkami) wychowano w przekonaniu że rodzina ( lub nazwisko jak kto woli) jest najważniejsza. Moja droga kuzynka mogła trafić znacznie gorzej i z tego co się orientowałam była tego świadoma. Patrząc na Leandrę żałowałam zawsze tylko jednego. Tak naprawdę nigdy nie udało mi się jej zarazić choćby odrobiną woli walki. Nie płakać na rozlanym mlekiem? Oczywiście, że nie! Należy krzyczeć, warczeć i obijać zaciśnięte pięści o podłogę. Na końcu zadbać o to by podobna sytuacja już więcej się nie powtórzyła. Trzeba walczyć o własne życie by nie dać się wchłonąć ponurej rzeczywistości i stać się tylko kolejną twarzą w rodowym drzewie. Twoje dzieci będę długo wspominać cię po śmierci. Wnuki z rozrzewnieniem będą oglądać wasze wspólne zdjęcia ale dla prawnuków staniesz się jedynie mglistym wspomnieniem które nie przetrwa w pamięci kolejnego pokolenia. To właśnie się dzieję gdy postanawiasz pogodzić się z losem. Ja nie miałam zamiaru do tego dopuścić. Jestem Megara i moje imię zapisze się wielkimi literami w historii świata! A no tak zapomniałam dodać, że mam zamiar był dobrą i uśmiechniętą matką i jeszcze lepszą babcią. To stąd te uczucia wśród moich potomków. Kiwnęłam potakująco głową przyznając kuzynce rację. Śmiech rzeczywiście był znacznie lepszy niż łzy. Tylko on był wstanie teraz coś zdziałać Uśmiechnęłam się gdy i ona przyznała mi rację. Znamy się przecież tyle lat. Zbytnie konwenanse nie są nam do niczego potrzebne. - Żyje-- odpowiedziałam rzeczowo na jej pytanie. - Mój drogi mąż również - zadziwiające, że potrafiłam wymówić te słowa nie wlewając w nie hektolitrów jadu. - To chyba oznacza, że jest dobrze - wzruszyłam ramionami próbując obrócić wszystko w żart. Na wzmiankę o tym, że moje wymagania najlepiej spełniłyby obrazy samej ciotki Laiden zareagowałam cichym śmiechem. - Ty znasz się najlepiej - wzniosłam ręce w obronnym geście. Nigdy nie wstydziłam się przyznać do tego, że ktoś jest w czymś lepszy ode mnie. No może parę razy wdałam się w sprzeczkę z przedstawicielami przeciwnej płci, którzy twierdzili coś podobnego ale to było kiedyś. Teraz już dorosłam i nie kłócę się z ludźmi w obronie własnej próżności. Mhm…akurat. Czyli tyle w temacie…nawet własna podświadomość była przeciwko mnie. Słuchając dalej Leandry miałam ochotę klasną w dłonie ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Przecież po to tu przyszłam. By jak najdłużej odwlec moment powrotu do domu. - Z tobą moją drogą zawszę - ruszyłam grzecznie za nią przyglądając dziełom porozwieszanych na ścianach. - Przynajmniej będę miała o czym rozmawiać z ciotką przy najbliższej okazji. - dodałam troszkę ciszej obawiając się, że mój lekko protekcjonalny ton nie spodoba się kuzynce.
Ojcze, proszę! Jej własne odbijały się echem w głowie, gdy przez pierwsze tygodnie małżeństwa budziła się u boku zupełnie obcego mężczyzny. Przez całe życie z pokorą przyjmuje polecenia rodziców, dyga z gracją i unosi do góry kąciki ust gdy pojawia się taka potrzeba. Nigdy o nic nie prosiła - ani o nową lalkę, ani o pozwolenie na wyjście do stadniny koni, ani nawet o odrobinę uwagi. Nigdy, poza tym jednym razem, gdy z trudem przełykając łzy upokorzenia stanęła przed Juliusem, prosząc. Mógł oznajmiać jej z kamienną twarzą, że potrzebują więzi z rodem Malfoyów i dzięki szybkiej aranżacji małżeństwa z Fabianem zyskają korzyści polityczne o jakich nawet jej się nie śniło, ale nie musiała nawet używać legilimencji by wiedzieć, że to wierutne kłamstwo, którym rzuca jej prosto w twarz jedynie w jednym celu. By ją złamać. Z obojętnością patrzeć na to, jak jej nastoletnie serce rozpada się na kawałki, żegnając się z marzeniem o ukochanym. To kara za jedno wspomnienie, które wbrew jej woli wydarł z jej głowy i zdeptał na jej oczach. Więc stawia opór. Po raz pierwszy i ostatni, staje przed nim jak równa z równym - i zaraz potem, gdy ojcowska dłoń po raz kolejny zostawia czerwony ślad na bladym policzku, wycofuje się.
W gruncie rzeczy, wcale nie są takie różne. Choć Megara z czystym sumieniem może zarzucać jej brak woli walki, obie znalazły się w tej samej sytuacji i wychodzą z niej z tym samym rezultatem - jako pokorne żony, będące własnością swojego męża. Niezależnie, czy będą gryźć i kopać, czy z godnością pogodzą się z obecnym stanem rzeczy, nie cofną już zawartego małżeństwa i nie powrócą do panieńskiego nazwiska. Leandra nie zamierza brać udziału w przegranej walce, stara się więc obrócić ją na swą korzyść. Wciąż łudzi się, że uda jej się obdarzyć małżonka uczuciem równie mocnym, co Doriana, a ciepłem i wsparciem przepędzić z jego pamięci wspomnienia o dawnej ukochanej, by następnie zająć jej miejsce w jego sercu. Powoli odkrywa w sobie kobiecość, uczy się sztuczek, którymi płeć piękna od wieków potrafi okręcić mężczyzn wokół szczupłego palca, by wreszcie przyprawić im sznurki, za które pociągać będzie wedle własnego uznania. Ociera się o tę wiedzę, zauważa jej obiecujące rezultaty, jednak wciąż nie chce kalać drobnych dłoni. Resztki dawnej wiary tlą się niestrudzenie, przygasając powoli, gdy z głowy śpiącego męża wyciąga wspomnienia o niej.
- W to nie wątpię - kręci głową, stwierdzając największą oczywistość. - Ale jak żyjesz? Jak to wszystko znosisz? Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć - dodaje pokrzepiająca. Nie ulega wątpliwości, że nikt nie zrozumie jej równie dobrze, co Leandra. Nikt z równą łatwością nie postawi się na jej miejscu i nie wesprze ciepłym słowem. Żartować może w towarzystwie krewnych, których nie obchodzą jej problemy i chcą usłyszeć jedynie to, co usłyszeć powinni. - Nie wszystkie trucizny zabijają od razu, nie ryzykowałabym takim stwierdzeniem tak szybko - oznajmia konspiracyjnym szeptem i śmieje się, by po chwili złapać ją pod ramię i pociągnąć w stronę innych obrazów. - Chciałabym, żeby tak było, Meg. Dopiero teraz odkrywam, jak wielkie są moje braki. Ale uczę się - nie potrafi już dłużej powstrzymać rozbawienia. Z całą pewnością ma talent, broniła się nim jednak całe życie i nigdy nie poświęciła wystarczająco dużo uwagi, by w pełni korzystać z własnych możliwości. Nie było to wszak wyszywanie, przy którym wylała morze czerwone własnej krwi, nieustannie wbijając igłę w delikatne palce, jednak gdyby przyszło jej wybierać, wolałaby przybrać musztardowy fartuch uzdrowicielki. - Jeśli poruszysz temat zbliżającego się wernisażu, będzie zachwycona i nie pozwoli ci dojść do słowa - zdradza, choć Laidan od dłuższego czasu jest jej wzorem do naśladowania.
W gruncie rzeczy, wcale nie są takie różne. Choć Megara z czystym sumieniem może zarzucać jej brak woli walki, obie znalazły się w tej samej sytuacji i wychodzą z niej z tym samym rezultatem - jako pokorne żony, będące własnością swojego męża. Niezależnie, czy będą gryźć i kopać, czy z godnością pogodzą się z obecnym stanem rzeczy, nie cofną już zawartego małżeństwa i nie powrócą do panieńskiego nazwiska. Leandra nie zamierza brać udziału w przegranej walce, stara się więc obrócić ją na swą korzyść. Wciąż łudzi się, że uda jej się obdarzyć małżonka uczuciem równie mocnym, co Doriana, a ciepłem i wsparciem przepędzić z jego pamięci wspomnienia o dawnej ukochanej, by następnie zająć jej miejsce w jego sercu. Powoli odkrywa w sobie kobiecość, uczy się sztuczek, którymi płeć piękna od wieków potrafi okręcić mężczyzn wokół szczupłego palca, by wreszcie przyprawić im sznurki, za które pociągać będzie wedle własnego uznania. Ociera się o tę wiedzę, zauważa jej obiecujące rezultaty, jednak wciąż nie chce kalać drobnych dłoni. Resztki dawnej wiary tlą się niestrudzenie, przygasając powoli, gdy z głowy śpiącego męża wyciąga wspomnienia o niej.
- W to nie wątpię - kręci głową, stwierdzając największą oczywistość. - Ale jak żyjesz? Jak to wszystko znosisz? Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć - dodaje pokrzepiająca. Nie ulega wątpliwości, że nikt nie zrozumie jej równie dobrze, co Leandra. Nikt z równą łatwością nie postawi się na jej miejscu i nie wesprze ciepłym słowem. Żartować może w towarzystwie krewnych, których nie obchodzą jej problemy i chcą usłyszeć jedynie to, co usłyszeć powinni. - Nie wszystkie trucizny zabijają od razu, nie ryzykowałabym takim stwierdzeniem tak szybko - oznajmia konspiracyjnym szeptem i śmieje się, by po chwili złapać ją pod ramię i pociągnąć w stronę innych obrazów. - Chciałabym, żeby tak było, Meg. Dopiero teraz odkrywam, jak wielkie są moje braki. Ale uczę się - nie potrafi już dłużej powstrzymać rozbawienia. Z całą pewnością ma talent, broniła się nim jednak całe życie i nigdy nie poświęciła wystarczająco dużo uwagi, by w pełni korzystać z własnych możliwości. Nie było to wszak wyszywanie, przy którym wylała morze czerwone własnej krwi, nieustannie wbijając igłę w delikatne palce, jednak gdyby przyszło jej wybierać, wolałaby przybrać musztardowy fartuch uzdrowicielki. - Jeśli poruszysz temat zbliżającego się wernisażu, będzie zachwycona i nie pozwoli ci dojść do słowa - zdradza, choć Laidan od dłuższego czasu jest jej wzorem do naśladowania.
Ostatnio zmieniony przez Leandra Malfoy dnia 12.01.16 12:14, w całości zmieniany 1 raz
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lea przecież nie mam przed tobą żadnych tajemnic chciałby się rzec ale po co kłamać. Mam swoje tajemnice ale przecież każdy je ma. Na tym polega cholerne pięknego tego świata. - Uciekam-- stwierdziłam w końcu. Może nie powinnam tego mówić. Lea zdecydowanie bardziej wolałaby usłyszeć, że wszystko w porządku, że nie jest tak źle jak się na początku obawiałam. Wiem, że wszyscy chcieliby to usłyszeć. Miałam dać im nadzieję, że już nie muszą się o mnie martwić. Przecież jakoś sobie radzę…Tyle, że ja miałam już dość opowiadania jednej z tej samej bajki. Nie jest dobrze, nie jest nawet znośnie. Ta cisza przed burzą jest najbardziej wyczerpująca. - W tym była zawsze dobra - dodaje po chwili uśmiechając się w dość niejednoznaczny sposób. Żyjemy w jednym domu ale żyjemy osobno. Zupełnie tak jaki minęłoby już pół wieku i zdążylibyśmy się tak bardzo znienawidzić. Ale tak jest dobrze. Ja żyje własnym życie a on swoim. - najgorsze jest chyba to, że wierze w to co mówię. To całkiem zabawne, że wciągu tych kilu tygodni zdążyliśmy się tak bardzo zestarzeć. Ciekawie ile musi jeszcze minąć, zanim Deimos zacznie przyjmować gości o, których nikt nie będzie chciał mi powiedzieć. Może już to robi Dla czego ta myśl tak boli? Spytałam samą siebie ale nie dostałam odpowiedzi. Patrząc na Leandrę zrobiło mi się jeszcze gorzej. Znałam ją i Fabiana na tyle dobrze, że byłam wstanie dostrzec pomiędzy nimi iskierkę nadziei. To małe światełko daje im możliwość bycia szczęśliwymi. Wierzyłam w to, musiałam wierzyć, że coś takiego jest jeszcze możliwe. Na świecie musiała istnieć nadzieja. Jej złote promienie nigdy mnie nie dotkną ale muszę wierzyć, że ona gdzieś tam jest. Inaczej już mogłam zamknąć się na oddziale psychiatrycznym i tam oszaleć do reszty. Czemu mój uśmiech jest taki mdły na wzmiankę o truciźnie. Już nie umiem śmiać się z takich rzeczy. Gdzieś z tyłu głowy znów pojawiła się myśl o tym ilu krewnych stanęłoby po mojej stronie gdyby rzeczywiście się go pozbyła. Rezultat nie był zbyt zachęcający. Poza tym nigdy nie pozbyłabym się człowieka. Na to trzeba siły, której mi los odebrał. Dość tych ponurych myśli. - To świetnie - przyznałam szczerze powoli zarażając się radością Leandry. - Na to nigdy nie jest za późno a ty masz talent. Ale co ja mogę wiedzieć. - wzruszyłam lekko ramionami uśmiechając się przy tym wesoło. Cieszyłam się, że znalazła pasję w życiu. Niech się jej poświęci. Niech stanie się częścią jej. To może się okazać ratunkiem na całego zła tego świata. - Ja umiem tylko przewracać strony w książkach i od czasu do czasu coś wysadzić - Tęskniłam za czasami w, których latałam do skrzydła szpitalnego z nowymi oparzeniami bo akurat postanowiłam połączyć ze sobą dwa nowe składniki eliksirów i zobaczyć co z tego wyjdzie. Na przypomnienie o wernisażu na chwilę przystanęłam w miejscu jęcząc cicho. - No tak, wernisaż. - to nie tak, że nie chciałam przyjść. Chodziło bardziej o Deimosa, którego będę musiała przyciągnąć za sobą. To była mało optymistyczna wizja. - Lady Carrow na wernisażu Laidan Avery- mruknęłam dając Leai do zrozumienia co chodzi mi po głowie. - To aż cud, że Avery się jeszcze mnie nie wyparli - dodałam przekornie.
Czas się nie zatrzymuje. Nie ogląda się za siebie, nie czeka aż złapie się oddech. Nie interesują go śluby nastoletnich panien, zbyt niedojrzałych by zadbać o siebie. Wsuwają im na palce drogie obrączki, odbierają niewinność i wypychają z gniazda, nim nauczą się latać. Muszą dorosnąć, o wiele szybciej, niż powinny. Muszą odnaleźć się w nowej roli i z dumą obnosić się nią w towarzystwie. A czas płynąć będzie dalej, powolnie gojąc wszystkie rany zadane im naiwnym serduszkom. Trzeba tylko czekać. Czekać, by nie czuły już goryczy, przywykły do ciepła drugiego ciała obok własnego i pogodziły się z losem, który nigdy nie należał do nich. Wystarczy zaledwie miesiąc, by policzki Leandry zapadły się, a wargi wydały się jeszcze bardziej sine. To właśnie panny młode nowoczesnych lat pięćdziesiątych, zrywające z tradycją i rozkwitające u boku swoich mężów. Bo przecież tego się od nich oczekuje, prawda? By z dnia na dzień, bez mrugnięcia oka zaakceptowały własną kobiecość i poradziły sobie ze wszystkimi zmianami.
W gruncie rzeczy, ucieczka wcale nie wydaje się aż tak złym rozwiązaniem.
Martwi się o Megarę. Nie chce słyszeć pustych frazesów, którymi raczy wszystkich prowizorycznie zainteresowanych, nie pragnie uspokoić swoich skołatanych nerwów i odejść, zapomniawszy, że zadała jakiekolwiek pytanie. Jest dla niej niczym siostra, którą w tej sytuacji rozumie aż nazbyt dobrze. Obie już dawno wyrosły z bajek i szczęśliwych zakończeń.
- Może po prostu zaczynacie od końca? I potrzebujecie czasu by cofnąć się do początku - naprawdę pragnie w to wierzyć, żywić iskrę nadziei, że małżeństwo kuzynki nie okaże się jedynie małżeństwem na papierze. Choć może tak właśnie było jej lepiej? Carrow nie ograniczał jej, pozwalał na własne życie, nie negował stażu w Ministerstwie. Mogła przecież trafić znacznie gorzej. - Ale zawsze możesz uciec do mnie - pokrzepiająco łapie jej dłoń. Kąciki wąskich warg unoszą się nieznacznie do góry, mówiąc więcej, niż słowa.
Mówi się, że nadzieja jest matką głupich, ale przecież każda matka dba o swoje dziecko. Może z wyjątkiem wydumanych arystokratek, które ich wychowanie powierzają guwernantkom, a same oddają się zgniliźnie, przesiąkającej najwyższą warstwę społeczną. A potem listy piszą. Listy, w których wypytują swe młode córki, czy i one spodziewają się już potomstwa, bo mijają tygodnie bez żadnych wieści. Listy, które od razu trawi ogień kominka. Może dziecko uzdrowiłoby Leandrę. Pozwoliłoby skierować całą naiwność na jedną, małą istotkę, którą mogłaby chronić przed całym światem. I której nigdy nie pozwoliłaby skrzywdzić tak, jak skrzywdzono ją.
Jest tylko jedna osoba, której byłaby skłonna odebrać życie. Powolnie dolewać trucizny do herbaty, podawanej z uniżeniem i oddaniem. Bez wzruszenia obserwować, jak życie opuszcza z każdym dniem. Julius Avery. Jej ojciec. Tyle razy wyobrażała sobie, jakie to uczucie zacisnąć dłonie na jego gardle i tym razem patrzeć na to, jak to on się dusi. Za każdym razem odgania od siebie te myśli i dyga przed nim, jak winna to robić córka. Bo wciąż tli się w niej iskra nadziei, że w jego oczach ujrzy błysk uznania. Strach tylko pomyśleć, co jeśli ta iskra zgaśnie.
- Talent to nie wszystko, trzeba jeszcze umieć go wykorzystać i włożyć sporo pracy, by mógł okazać się lukratywny - wyjaśnia jej ze spokojem. Ma inną pasję, inne marzenie, które odsunęła na bok, gdy tylko na jej palcu zajaśniał pierścionek zaręczynowy. Bo jak miałaby teraz odbyć staż w szpitalu? - Nie żartuj nawet, wiesz jak zazdroszczę ci stażu w Ministerstwie? - co prawda, nie tam było jej miejsce, ale wolność i swoboda kusiły nawet w takiej formie.
Śmieje się, wyczuwając w jej głosie niechęć związaną z kolejnym spędem towarzyskim, organizowanym przez ich rodzinę.
- Wyparli, ale nie mówią o tym na głos - żartuje, stawiając ją przed kolejnym z obrazów. - Ale masz szczęście, że teraz przynależę do Malfoyów - słowo "przynależę" jest tu całkowicie kluczowe.
W gruncie rzeczy, ucieczka wcale nie wydaje się aż tak złym rozwiązaniem.
Martwi się o Megarę. Nie chce słyszeć pustych frazesów, którymi raczy wszystkich prowizorycznie zainteresowanych, nie pragnie uspokoić swoich skołatanych nerwów i odejść, zapomniawszy, że zadała jakiekolwiek pytanie. Jest dla niej niczym siostra, którą w tej sytuacji rozumie aż nazbyt dobrze. Obie już dawno wyrosły z bajek i szczęśliwych zakończeń.
- Może po prostu zaczynacie od końca? I potrzebujecie czasu by cofnąć się do początku - naprawdę pragnie w to wierzyć, żywić iskrę nadziei, że małżeństwo kuzynki nie okaże się jedynie małżeństwem na papierze. Choć może tak właśnie było jej lepiej? Carrow nie ograniczał jej, pozwalał na własne życie, nie negował stażu w Ministerstwie. Mogła przecież trafić znacznie gorzej. - Ale zawsze możesz uciec do mnie - pokrzepiająco łapie jej dłoń. Kąciki wąskich warg unoszą się nieznacznie do góry, mówiąc więcej, niż słowa.
Mówi się, że nadzieja jest matką głupich, ale przecież każda matka dba o swoje dziecko. Może z wyjątkiem wydumanych arystokratek, które ich wychowanie powierzają guwernantkom, a same oddają się zgniliźnie, przesiąkającej najwyższą warstwę społeczną. A potem listy piszą. Listy, w których wypytują swe młode córki, czy i one spodziewają się już potomstwa, bo mijają tygodnie bez żadnych wieści. Listy, które od razu trawi ogień kominka. Może dziecko uzdrowiłoby Leandrę. Pozwoliłoby skierować całą naiwność na jedną, małą istotkę, którą mogłaby chronić przed całym światem. I której nigdy nie pozwoliłaby skrzywdzić tak, jak skrzywdzono ją.
Jest tylko jedna osoba, której byłaby skłonna odebrać życie. Powolnie dolewać trucizny do herbaty, podawanej z uniżeniem i oddaniem. Bez wzruszenia obserwować, jak życie opuszcza z każdym dniem. Julius Avery. Jej ojciec. Tyle razy wyobrażała sobie, jakie to uczucie zacisnąć dłonie na jego gardle i tym razem patrzeć na to, jak to on się dusi. Za każdym razem odgania od siebie te myśli i dyga przed nim, jak winna to robić córka. Bo wciąż tli się w niej iskra nadziei, że w jego oczach ujrzy błysk uznania. Strach tylko pomyśleć, co jeśli ta iskra zgaśnie.
- Talent to nie wszystko, trzeba jeszcze umieć go wykorzystać i włożyć sporo pracy, by mógł okazać się lukratywny - wyjaśnia jej ze spokojem. Ma inną pasję, inne marzenie, które odsunęła na bok, gdy tylko na jej palcu zajaśniał pierścionek zaręczynowy. Bo jak miałaby teraz odbyć staż w szpitalu? - Nie żartuj nawet, wiesz jak zazdroszczę ci stażu w Ministerstwie? - co prawda, nie tam było jej miejsce, ale wolność i swoboda kusiły nawet w takiej formie.
Śmieje się, wyczuwając w jej głosie niechęć związaną z kolejnym spędem towarzyskim, organizowanym przez ich rodzinę.
- Wyparli, ale nie mówią o tym na głos - żartuje, stawiając ją przed kolejnym z obrazów. - Ale masz szczęście, że teraz przynależę do Malfoyów - słowo "przynależę" jest tu całkowicie kluczowe.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Koniec dramatyzowania, koniec czarnych myśli. Na to będzie czas gdy wrócę do Merseet i postanowię wysadzić w powietrze kolejny serwis do herbaty. Widok opadających kawałków porcelany potrafi być bardzo relaksujący. I nikt mi nic nie zrobi bo jestem Megara Malfoy. Ta zła, niewychowana na wpół szalona Megara Malfoy. Życie od razu nabiera barw. - Albo po prostu jesteśmy wybitnie źle dobraną parą. Przynajmniej mogę się pochwalić jednym z największych posagów wśród ostatnich trzech pokoleń. Tak bardzo ojciec mnie kocha, że nie chciał wysłać mnie z pustymi rękami. - wzruszyła ramionami nie mogąc się powstrzymać od śmiechu. Obie wiedziałyśmy jaka jest prawda ale czy nie lepiej było ukryć ją pod tym niewielkim żartem. Przecież od tego nikt nie umiera. Czując na sobie dotyk Leandry uśmiechnęłam się przyjaźnie. - Wiem, moja droga. Dobrze to wiem - byłam pewna że mogę na nią liczyć. Miałam nadzieję, że i ona zdaje sobie sprawie jak wiele jestem dla niej wstanie zrobić. W końcu byłyśmy rodziną. Co nam pozostanie jeśli nawet i my zawiedziemy? Szkoda tylko, że ja nigdy nie ucieknę z Merseet. Coś mnie przyciąga do tego starego dworu i nie jestem wstanie się od tego uwolnić. Przed oczami ponownie pojawił się widok kwiatów i kolorowych drzew. Ten sam, który widziałam o poranku. Potrząsnęłam głową nie chcąc teraz o tym myśleć. Żadnych lęków, znienawidzonych krewnych, nadziei czy nawet potomków. Tylko Leandra i kolorowe płótna, które wpatrują się we mnie z niezwykłą zapalczywością. Jakby próbowały coś mi przekazać ale mój umysł był zamknięty na ich słowa. Może to i dobrze. Jeszcze tego brakowało żeby zaczęła wsłuchiwać się w nieme głosy z ram, od tego tylko krok do zostania pacyfistką i przejścia na wegetarianizm…Tylko po Deimosa trupie! Słuchając słów Leandry na temat talentu przygryzłam wargę byleby tylko powstrzymać ironiczny uśmiech, który usilnie cisnął mi się na usta. Chyba czułam co chodzi jej po głowie. - Trzeba mieć jeszcze czas i możliwości do jego rozwoju. I przede wszystkim nie można być przywiązaną do kogoś kto ciągnie cię w zupełnie inną stronę jak jakąś niewolnicę. - myślałam, że już wyrosłam z feminizmu. Przydałby się jeszcze puchar z winem albo zapalony papieros żeby dopełnić całego obrazka. Przewróciła autoironicznie oczami wzdychając przy tym ciężko. Ja się chyba nigdy nie zmienię. Wyprostowałam się unosząc dumnie głowę. - Nie ma to jak być w samym centrum tego politycznego bałaganu. Nie poradziliby sobie beze mnie - nie mogłam już wytrzymać i zaczęłam się cicho śmiać. Tak, ministerstwo moja jedyna deska ratunku. Najlepsze jest to, że te dwa lata spędzone w samym centrum międzynarodowej polityki sprawiły, że jestem bardziej wpływowa niż mój mąż. W odróżnieniu od niego ja umiem zjednywać sobie ludzi. W końcu urodziłam się jak Malfoy a oni są stworzeni do władzy. - To ja chce to na piśmie - miałam ogromną ochotę pokazać jej w tym momencie język ale skończyło się na cichym śmiechu. - Oj tak, wszędzie można znaleźć jakieś plusy. - puściłam do niej wesołe oczko. Raczej nie zachowywałam się jak na damę przystało ale mówi się trudno. Posłusznie stanęłam przed obrazem przyglądając się barwą kształtom i usilnie starałam się odnaleźć jakiś przekaz. - Biorę - stwierdziłam w końcu. Mój mąż i tak myśli, że całe dnie kupuje buty i sukienki. Jak z jego konta znikną kolejne pieniądze to raczej się nie zdziwi.
Czy jej kuzynka jest naprawdę aż tak nieczuła na sztukę, by w przypływie niekontrolowanego gniewu niszczyć tak kunsztowny wyrób? Szkoda drogiego serwisu do herbaty. Nawet w najczarniejszej chwili nie przyszło jej na myśl, by swoją irytację spróbować wyładować na prezentach ślubnych. Choć może gdyby Leandra wreszcie przestała dusić w sobie wszystkie emocje, okazałoby się to dla niej korzystniejsze?
- Zbyt wcześnie, żeby to powiedzieć, kochana. Potrzebujecie czasu, jeszcze uda wam się dotrzeć. Wierzę w to - słodka, naiwna Lea, czy nie tak właśnie ją nazywają? A jednak gdy uśmiecha się do kuzynki z tak wielką ufnością, aż żal pozbawiać ją tego jeszcze dziecinnego spojrzenia na świat. Nawet usilne działania jej ojca nie pozbawiły jej go zupełnie, choć wydaje się niewiadomą, jak długo ten stan rzeczy się utrzyma.
Nigdy nie zachęciłaby jej do permanentnej ucieczki z dworku w Merseet. Na myśli ma raczej chwilową chęć wyrwania się z przytłaczających czterech ścian posiadłości męża i odpoczynku w ich wspólnych progach. Miejsce żony jest przy mężu, a ona nie zamierza zrezygnować z przekonywania kuzynki, że nie powinna dłużej stawiać oporu, a raczej zadbać o swoje małżeństwo. Nie ma w końcu możliwości zakończenia go, a ona jest skazana na życie u boku Deimosa.
- Zawsze wiedziałyśmy, że tak to się skończy, Meg. Jedyną kwestią dyskusyjną było to, jak dużo czasu nam dadzą - przypomina jej łagodnie. Nawet Megara w swoich feministycznych zapałach, musiała być świadoma, że nie uda jej się uciec przed wpływami rodziny. Z drugiej strony, ona dostała dwa lata. Dwa lata swobody, wolności - możliwości odnalezienia samej siebie, nim uwiążą ją u boku zupełnie obcego arystokraty. Zaciska wargi, przypominając sobie, że tak szybkiego ślubu jak jej własny, nie widziano wśród magicznej socjety od lat. Jej zaręczyny zostały ogłoszone po kilku dniach po powrocie z Hogwartu. - Nie przesadzaj, to ciekawsze, niż doglądanie jak rosną kwiaty w ogrodzie - nigdy nie rozmawiała z Fabianem na temat swojej marzeń i przyszłości. Nie ma pojęcia, jak zareagowałby na prośbę o pozwolenie odbycia stażu w szpitalu. Z drugiej strony, nie jest pewna, czy chce to wiedzieć. Rola żony jest dla niej zupełnie jasna, jako dama nie powinna kalać delikatnych dłoni żadną pracą.
- Sądzę, że nie zaryzykują - śmieje się wraz z nią, w końcu to całkiem wątpliwe, by jej rodzina otwarcie przyznała, co sądzi o ślubie Megary z jednym z Carrowów. Uśmiecha się, słysząc, że kuzynka zdecydowała się właśnie na ten obraz. - Cudownie, jutro poproszę, by zapakowano go dla ciebie i przesłano do waszej posiadłości - to rzecz oczywista, że takimi sprawami nie zamierza zajmować się sama. - Jest naprawdę wybitny - komplementuje jej dobry gust.
- Zbyt wcześnie, żeby to powiedzieć, kochana. Potrzebujecie czasu, jeszcze uda wam się dotrzeć. Wierzę w to - słodka, naiwna Lea, czy nie tak właśnie ją nazywają? A jednak gdy uśmiecha się do kuzynki z tak wielką ufnością, aż żal pozbawiać ją tego jeszcze dziecinnego spojrzenia na świat. Nawet usilne działania jej ojca nie pozbawiły jej go zupełnie, choć wydaje się niewiadomą, jak długo ten stan rzeczy się utrzyma.
Nigdy nie zachęciłaby jej do permanentnej ucieczki z dworku w Merseet. Na myśli ma raczej chwilową chęć wyrwania się z przytłaczających czterech ścian posiadłości męża i odpoczynku w ich wspólnych progach. Miejsce żony jest przy mężu, a ona nie zamierza zrezygnować z przekonywania kuzynki, że nie powinna dłużej stawiać oporu, a raczej zadbać o swoje małżeństwo. Nie ma w końcu możliwości zakończenia go, a ona jest skazana na życie u boku Deimosa.
- Zawsze wiedziałyśmy, że tak to się skończy, Meg. Jedyną kwestią dyskusyjną było to, jak dużo czasu nam dadzą - przypomina jej łagodnie. Nawet Megara w swoich feministycznych zapałach, musiała być świadoma, że nie uda jej się uciec przed wpływami rodziny. Z drugiej strony, ona dostała dwa lata. Dwa lata swobody, wolności - możliwości odnalezienia samej siebie, nim uwiążą ją u boku zupełnie obcego arystokraty. Zaciska wargi, przypominając sobie, że tak szybkiego ślubu jak jej własny, nie widziano wśród magicznej socjety od lat. Jej zaręczyny zostały ogłoszone po kilku dniach po powrocie z Hogwartu. - Nie przesadzaj, to ciekawsze, niż doglądanie jak rosną kwiaty w ogrodzie - nigdy nie rozmawiała z Fabianem na temat swojej marzeń i przyszłości. Nie ma pojęcia, jak zareagowałby na prośbę o pozwolenie odbycia stażu w szpitalu. Z drugiej strony, nie jest pewna, czy chce to wiedzieć. Rola żony jest dla niej zupełnie jasna, jako dama nie powinna kalać delikatnych dłoni żadną pracą.
- Sądzę, że nie zaryzykują - śmieje się wraz z nią, w końcu to całkiem wątpliwe, by jej rodzina otwarcie przyznała, co sądzi o ślubie Megary z jednym z Carrowów. Uśmiecha się, słysząc, że kuzynka zdecydowała się właśnie na ten obraz. - Cudownie, jutro poproszę, by zapakowano go dla ciebie i przesłano do waszej posiadłości - to rzecz oczywista, że takimi sprawami nie zamierza zajmować się sama. - Jest naprawdę wybitny - komplementuje jej dobry gust.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uniosłam lekko brwi słysząc ten dziwny przejaw nadziei. Nawet gdzieś przez myśl przeszło mi coś w stylu A ponoć to ja odznaczam się wyjątkową infantylnością charakteru . Na szczęście nie powiedziałam nawet słowa. Może tak było lepiej. Przynajmniej nie musiałam udawać, że sama od czasu do czasu o tym nie myślę. Starałam się nie wchodzić z Leandrą w większe dyskusje. Przez te wszystkie lata zdążyłam się nauczyć, że różnicą w naszych charakterach są zbyt duże by nawiązać choć najmniejszą nutkę porozumienia. Leandra była tą dobrą panienką, która popełniła w życiu ten jeden błąd który sprawił, że zamiast stać się uzdrowicielką zaszywała się wśród obrazów. Ja byłam czarną owocom, która popełniła tyle błędów i wykroczeń , że można byłoby napisać o tym książkę. Czy coś więcej trzeba tłumaczyć? Jednak słysząc o tym, że nasz los był od dawna przesądzony nie mogłam się nie zbuntować. - Lea ja tam wierzyłam, że się zakocham w przystojnym mugolu nie mającym pojęcia o magii. Nie będzie miał pojęcia o moich koneksjach ani o złocie w skrytce bankowej. Miał mnie pokochać za to jaka jestem i tyle. Rodzina? Na co komu rodzina skoro ma się miłość? Uciekasz i nie oglądasz się za siebie. Mój los właśnie tak miał wyglądać. - Wygłaszając tą dziwną przemowę uważnie przyglądałam się twarzy kuzynki. Od dawna chciałam jej zadać pytanie czy gdyby poprosił żebyś z nim uciekła zrobiła byś to? . Zostawiłaby nadopiekuńczego brata i znienawidzonego ojca. Byłaby wolna! Czemu nigdy tego nie zrobiłam? Nawet nie chodziło o uczucia Leandry. Chyba bałabym się usłyszeć, że to zrobił a ona mu odmówiła. Od tak dawna, próbuje krzyczeć, że są przecież ważniejsze rzeczy niż konwenanse ale nikt mnie nigdy nie słuchał. Może za głośno krzyczę. - To nie był sarkazm Lea. Ja jeszcze potrafię od czasu do czasu być szczera - uśmiechnęłam się dość dwuznaczny sposób. - Malfoyowie są stworzeni do posiadania władzy Tą można osiągać różnymi sposobami i w różnych dziecinach. - po co wymawiałam swoje myśli na głos. Pewnie chciałam ostrzec Lea przed tym co gdzie głęboko może kryć się w jej mężu, przedstawić wizję jej przyszłych potomków albo po prostu musiałam to usłyszeć i przypomnieć sobie, że nie mogę zrezygnować ze swoich pragnień. Czemu to właśnie ta trzecia opcja wydawać się najtrafniejsza? No tak, przecież jestem samolubną gówniarą. Zupełnie o tym zapomniałam. - Masz rację, odwaga od dawna nie jest ich mocną stroną - dobrze, przyznaje to już było trochę ironiczne. Ale nikt mi nie wmówi, że się pomyliłam. Patrząc na właśnie zakupiony przez siebie obraz nie byłam wstanie dostrzec w nim nic wybitnego. Skoro Lea tak twierdziła to tak właśnie musiało być. Najważniejsze jest to, że portret ciotki Hipolity w końcu będzie mógł wylądować na strychu, tam gdzie zresztą jest jego miejsce! - Potrzebowałabym jeszcze czegoś do salonu. - dodałam z lekko konspiracyjnym wyrazem twarzy. Kolejna naburmuszona Carrowa twarzyczka wyląduje gdzieś wśród kurzu i pajęczyn z brakiem możliwości dostania się do innych ram. Ponoć wrogów należy pozbywać się stopniowo. Nikt nie będzie na mnie krzyczał ani mówił co mam robić.
Sala zachodnia
Szybka odpowiedź