Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Leśne ostępy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leśne ostępy
Głęboko w mateczniku ukryte są skarby niedostępne mugolom, zdumiewająca roślinność płata figle i zachwyca majestatem. Pradawne, olbrzymie drzewa zdają się porozumiewać szeleszczeniem liści, ponoć opodal widywano niegdyś enty - czy te drzewa to ich potomkowie? Śród ściółki leśnej odnaleźć można pękate, a czasem nawet kwitnące paprocie; Prewettowie dumnie dbają o tę część lasu. Przez cały rok latają w pobliżu migoczące świetliki, które dodają przytulnej przestrzeni uroku. Po ścieżkach biegają rude wiewiórki. Co istotne, gdzieś tutaj rosną także krzewy zaczarowanych czarnych jagód. Krzewy, które zachowują się zupełnie niepoważnie. Zamiast grzecznie rosnąć, one lubią uciekać, ni stąd, ni zowąd pojawiać się na dnie kałuży czy oczka wodnego, wyrastać na wiewiórczym ogonie. Podobno udało się je nawet zebrać ze sklątki tylnowybuchowej! Jedynym, na czym nie rosną są czarodzieje. Chętnie za to się przed nimi chowają, jeszcze chętniej im uciekają.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.10.15 22:24, w całości zmieniany 1 raz
Chciała tu przyjść. Spędzenie czasu z Charlie i Rowan wydawało się odskocznią, dobrym pomysłem na równie dobry dzień. Mógł taki być, wierzyła w to, dziś zostawiając za sobą zmartwienia. Nie zniknęły, były oczywiście tuż obok. Ale czy we wszechobecnej atmosferze zaklinania rzeczywistości robiło to jakąkolwiek różnicę? Miło było spojrzeć na entuzjazm Red, radość siostry, na kilka chwil znaleźć się w tłumie rozszczebiotanych, przejętych pierwszym dniem festwialu czarownic. Jeszcze tylko nie wsłuchiwać się w ich słowa zbyt dokładnie, przymknąć oczy i nic, tylko wyobrazić sobie, że na horyzoncie wcale nie ma czarnych chmur, a Ministerstwo nie obróciło się w zgliszcza. Powiodła spojrzeniem po zgromadzonych, odpowiedziała uśmiechem na słowa Red - właściwie nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała ją bez obcasów, których charakterystyczny stukot, szczególnie w szpitalu św. Munga, przyzwyczaiła się uznawać za nieodłączny atrybut uzdrowicielki - i wysłuchała przemowy, jak co roku otwierającej zbieranie malin.
Przyglądała się uczestniczkom, twarzom w większości zupełnie obcym, Vera nie obracała się na co dzień w towarzystwie arystokratek. W białej, wykończonej koronką bluzce i czarnej, praktycznej spódnicy, na której nie będzie widać ewentualnych plam malinowego soku, w wygodnych butach, dobranych na spacer po lesie, trudno byłoby wziąć ją za leśną nimfę - ta rola bezsprzecznie przypadła kobiecie otwierającej zabawę, odzianej w bajkową suknię. Starsza z sióstr Leighton za ozdobę miała jasne, zaplecione w warkocz włosy, konstelacje piegów, jak co roku szczególnie widocznych w okresie lata i zawieszony na delikatnym łańcuszku złoty wisiorek z zielonym oczkiem.
- I oby dopisało nam szczęście - zwróciła się do towarzyszek, szczerze im tego życząc, niezależnie od wyników już mając w głowie plan wyciągnięcia ich obu na kremowe piwo, jeżeli tylko zbieranie malin zakończy się bez większych komplikacji. Niespecjalnie wierzyła w tradycje, ale ta była przecież całkiem miła. Tym bardziej, jeśli owoce znajdą później zastosowanie w konkursie alchemicznym, w którym Charlene z pewnością weźmie udział. Rozterek związanych z miłością lub jej brakiem jak dotąd nie było w jej życiu, tak jak samej wielkiej miłości, opiewanej w legendach i baśniach. Ominęły Verę związane z tym ukłucia żalu, zmartwienia i troski, a także radości związane z uczuciem. Z nadzieją, że atrakcje nie wykroczą poza te zaplanowane przez organizatorów, podeszła po jeden z glinianych dzbanów i śladem pozostałych czarownic wkroczyła między drzewa.
Przyglądała się uczestniczkom, twarzom w większości zupełnie obcym, Vera nie obracała się na co dzień w towarzystwie arystokratek. W białej, wykończonej koronką bluzce i czarnej, praktycznej spódnicy, na której nie będzie widać ewentualnych plam malinowego soku, w wygodnych butach, dobranych na spacer po lesie, trudno byłoby wziąć ją za leśną nimfę - ta rola bezsprzecznie przypadła kobiecie otwierającej zabawę, odzianej w bajkową suknię. Starsza z sióstr Leighton za ozdobę miała jasne, zaplecione w warkocz włosy, konstelacje piegów, jak co roku szczególnie widocznych w okresie lata i zawieszony na delikatnym łańcuszku złoty wisiorek z zielonym oczkiem.
- I oby dopisało nam szczęście - zwróciła się do towarzyszek, szczerze im tego życząc, niezależnie od wyników już mając w głowie plan wyciągnięcia ich obu na kremowe piwo, jeżeli tylko zbieranie malin zakończy się bez większych komplikacji. Niespecjalnie wierzyła w tradycje, ale ta była przecież całkiem miła. Tym bardziej, jeśli owoce znajdą później zastosowanie w konkursie alchemicznym, w którym Charlene z pewnością weźmie udział. Rozterek związanych z miłością lub jej brakiem jak dotąd nie było w jej życiu, tak jak samej wielkiej miłości, opiewanej w legendach i baśniach. Ominęły Verę związane z tym ukłucia żalu, zmartwienia i troski, a także radości związane z uczuciem. Z nadzieją, że atrakcje nie wykroczą poza te zaplanowane przez organizatorów, podeszła po jeden z glinianych dzbanów i śladem pozostałych czarownic wkroczyła między drzewa.
The member 'Vera Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Niski czarodziej w soczyście malinowej szacie nie mógł oderwać wzroku od eterycznej dziewczyny, której przemowa wzbudziła w nim zachwyt nie mniejszy od jej niebiańskiej urody. Potrząsnął energicznie głową, jakby chciał się obudzić z tego transu, ostatecznie do rzeczywistości pomogła powrócić mu stojąca obok starsza wiedźma, bo z impetem nadepnęła mu na but.
- Dziękujemy, panno Baudelaire, za te piękne słowa! - krzyknął w końcu, pierwszy zaczynając klaskać i dając innym znak, by uczynili to samo. Brawa trwały chwilę, bo tak jak wyrzekła Solene - konkurencję czas zacząć!
Każda z was odebrała ze stołu swój dzbaneczek, po czym ruszyła w leśną gęstwinę. Ścieżki rozwidlały się wielokrotnie, każda wybrała swoją własną i ruszyła nią w głąb lasu. Zbieranie leśnych owoców zdawało się zadaniem nader prostym, lecz sprawy mogły się nieco skomplikować...
| W tej turze spotyka was wydarzenie losowe. Instrukcje do rzutów zawarte są w opisie zdarzeń. Dodatkowo dalej rzucacie kością k6 na przejście na następne pole.
Do zabawy nie mogą już dołączyć nowe osoby.
Post Mistrza Gry pojawi się 21.05 o godzinie 21:00.
Punkty zapełnienia będą uzupełniane od następnej tury.
- Dziękujemy, panno Baudelaire, za te piękne słowa! - krzyknął w końcu, pierwszy zaczynając klaskać i dając innym znak, by uczynili to samo. Brawa trwały chwilę, bo tak jak wyrzekła Solene - konkurencję czas zacząć!
Każda z was odebrała ze stołu swój dzbaneczek, po czym ruszyła w leśną gęstwinę. Ścieżki rozwidlały się wielokrotnie, każda wybrała swoją własną i ruszyła nią w głąb lasu. Zbieranie leśnych owoców zdawało się zadaniem nader prostym, lecz sprawy mogły się nieco skomplikować...
- Wydarzenie 1 - Odette:
- Nagle wdepnęłaś w coś bardzo miękkiego, a zanim zdążyłaś się zorientować, ugrzęzłaś po pas w ruchomych piaskach. Nie wiedziałaś, czy jest to wynik anomalii, czy może nałożono na piaski zaklęcie Duna. Ruchome piaski mają średnicę dwóch metrów. Możesz użyć zaklęcia Abesio (zaklęcia uniemożliwiające teleportację są tutaj osłabione przez anomalie), którego ST wynosi 70, bądź spróbować wydostać się z pułapki sama. ST tej akcji wynosi 60, doliczana jest statystyka sprawności/zwinności x2 (liczona jest wyższa). W przypadku powodzenia: zauważasz za krzewem dzikiej róży dojrzałe jeżyny, które zrywasz i zyskujesz 5 punktów. W przypadku niepowodzenia: piaski wypluwają cię same, a ty szybko oddalasz się od tego miejsca.
- Wydarzenie 2 - Deirdre, Fantine, Marine, Rowan:
- Podążając wytyczoną ścieżką w oddali dostrzegłaś maliny, lecz nagle dołączyła do ciebie inna dziewczyna, również biorąca udział w konkurencji. Spytała, czy widziałaś może ich krzewy. Jeśli skłamiesz (ST powodzenia wynosi 20), to zasmucona dziewczyna odejdzie w inną stronę, a ty będziesz miała znalezione owoce wyłącznie dla siebie, zyskujesz wtedy 10 punktów. Jeśli nie uda Ci się jej okłamać, bądź ze względów moralnych tego nie zrobisz, razem znajdziecie maliny i wtedy zyskujesz jedynie 5 punktów.
- Wydarzenie 3 - Solene, Druella:
- Dostrzegłaś dziwny blask, za którym instynktownie podążyłaś. Wśród drzew ujrzałaś dorosłego jednorożca o lśniącej, srebrzystej maści. Był tak piękny, że zaparło Ci w piersi dech! Uniósł łeb i spojrzał na ciebie spłoszony. Aby go zatrzymać powinnaś była się odezwać i spróbować go uspokoić, inaczej ucieknie i zniknie Ci z oczu. Jeśli jesteś dziewicą (musisz zaznaczyć w poście czy tak, czy nie) jednorożec wskazuje Ci łbem drogę, którą podążasz i znajdujesz soczyste owoce, zyskujesz wówczas 10 punktów. W przypadku w którym straciłaś już swój wianek jednorożec ucieka, a ty nie znajdujesz nic.
- Wydarzenie 4 - Nephthys, Vera:
- Masz dzisiaj ogromne szczęście! Przynajmniej na razie. Po niedługim spacerze bez trudu odnajdujesz krzewy pełne dojrzałych, soczystych malin. Nie tracisz czasu i zabierasz się do ich zbierania. Twój dzbaneczek nieco się zapełnia, zyskujesz 10 punktów.
- Wydarzenie 5 - Sybilla:
- Wytrwale podążałaś lasem i wkroczyłaś na jego bardziej podmokłe tereny. Potknęłaś się lekko o kłodę, a przynajmniej tak Ci się wydawało. Po chwili przekonałaś się, że to błotoryja o płetwiastych łapach i ostrych zębach. Wściekła skoczyła, by ugryźć cię w łydkę. Musiałaś wykonać unik, a jego ST wynosi 40, doliczana jest statystyka zwinności. W przypadku powodzenia uciekasz błotoryi i twój dzbaneczek jest bezpieczny. W przypadku niepowodzenia w wyniku ataku stworzenia tracisz równowagę, a zebrane przez ciebie owoce wpadają do błota i tracisz 5 punktów.
- Wydarzenie 6 - Charlene:
- Najpierw usłyszałaś chichot, pomyślałaś, że jedynie Ci się zdawało. Znowu go jednak usłyszałaś i tym razem znikąd pojawił się chochlik kornwalijski. Bardzo złośliwy, mały elf, który korzystając z twojego zaskoczenia wyrwał Ci z dłoń dzbanuszek i odleciał na gałąź, zbyt wysoką, byś mogła ją dosięgnąć. Musiałaś rzucić zaklęcie Accio, którego ST wynosi 40. Jeśli uda Ci się zaklęcie odzyskasz dzbanek z malinami, jeśli nie zatrzyma go na najbliższe kilka minut chochlik. Kiedy w końcu się znudzi, po prostu wypuści go z łapek. Złapiesz go, lecz stracisz trochę zebranych wcześniej malin. Tracisz 5 punktów.
| W tej turze spotyka was wydarzenie losowe. Instrukcje do rzutów zawarte są w opisie zdarzeń. Dodatkowo dalej rzucacie kością k6 na przejście na następne pole.
Do zabawy nie mogą już dołączyć nowe osoby.
Post Mistrza Gry pojawi się 21.05 o godzinie 21:00.
Numer pola | Imię i nazwisko | Punkty zapełnienia dzbaneczka |
6 | Charlene Leighton | 0 |
5 | Sybilla Vablatsky | 0 |
4 | Nephthys Shafiq | 0 |
4 | Vera Leighton | 0 |
3 | Druella Rosier | 0 |
3 | Solene Baudelaire | 0 |
2 | Deirdre Tsagairt | 0 |
2 | Fantine Rosier | 0 |
2 | Marine Lestrange | 0 |
2 | Rowan Sprout | 0 |
1 | Odette Baudelaire | 0 |
Panna Baudelaire skończyła przemawiać, obwieszczając tym samym początek zabawy. Niski czarodziej potwierdził jej słowa, wokół rozbrzmiała muzyka, co było znakiem, by ruszyć przed siebie. Podeszła do stołu, coby wziąć w dłonie gliniany dzbaneczek, po czym wkroczyła w leśną gęstwiną, najpierw wraz z innymi podążając ścieżką - później każda z nich wybrała własną. Lady Fantine została sama, a wokół zapadła cisza mącona jedynie przez śpiew ptaków i cichy szum liści. Brała udział w zeszłorocznym Festiwalu Lata, lecz w tej konkretnej zabawie po raz pierwszy; cóż mogło być w tym jednak trudnego? Miała niejakie pojęcia o roślinności, podstawowe, lecz zdoła rozpoznać maliny, na Merlina! Szła powoli (i ostrożnie, coby drogiej sukni nie zniszczyć, bądź pobrudzić), rozglądając się uważnie i zaglądając za każdy krzew, w poszukiwaniu owoców. Nagle w oddali dostrzegła barwną plamkę; czerwień i soczysty róż wyraźnie odznaczały się wśród wszechobecnej zieleni mchów i paproci. Na ustach Fantine pojawił się uśmiech samozadowolenia, gdy... Usłyszała głos innej dziewczyny
- Fantine? - spośród wysokich brzóz o białych korach wychynęła lady, która wcześniej wraz z innymi towarzyszyła Róży w drodze na skraj lasu. Fanny zawsze lubiła mieć wokół siebie pokaźny wianuszek przyjaciółek, choć w rzeczywistości nie ufała im za grosz - i one też nie powinny ufać jej, lecz miała w sobie tyle czaru osobistego i potrafiła być tak przekonująca... - Nic nie znalazłam, może poszukamy razem? - spytała blondynka nieśmiało. - Widziałaś coś?
Fantine powstrzymała się, by nie zerknąć na prawo, gdzie widziała krzewy owoców. Zastanawiała się chwilę, czy blondynka miała szansę je dostrzec, lecz... - Och, nie, nie widziałam - skłamała gładko, a głos podszyty miała smutkiem i przepraszającą nutą. - Nic jeszcze nie znalazłam - mówiła dalej - Najlepiej będzie, jeśli się rozdzielimy... Mamy większe szanse. Przecież nie mogą rosnąć w jednym miejscu, prawda? Mamy cały las! - zaśmiała się jeszcze, patrząc rozmówczyni prosto w oczy i uśmiechając się lekko. Nie miała najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu kłamstwa, na które sobie pozwoliła. Nie zamierzała się dzielić swoim łupem, pragnęła wygranej - tak jak zawsze.
II poziom kłamstwa (+30)
- Fantine? - spośród wysokich brzóz o białych korach wychynęła lady, która wcześniej wraz z innymi towarzyszyła Róży w drodze na skraj lasu. Fanny zawsze lubiła mieć wokół siebie pokaźny wianuszek przyjaciółek, choć w rzeczywistości nie ufała im za grosz - i one też nie powinny ufać jej, lecz miała w sobie tyle czaru osobistego i potrafiła być tak przekonująca... - Nic nie znalazłam, może poszukamy razem? - spytała blondynka nieśmiało. - Widziałaś coś?
Fantine powstrzymała się, by nie zerknąć na prawo, gdzie widziała krzewy owoców. Zastanawiała się chwilę, czy blondynka miała szansę je dostrzec, lecz... - Och, nie, nie widziałam - skłamała gładko, a głos podszyty miała smutkiem i przepraszającą nutą. - Nic jeszcze nie znalazłam - mówiła dalej - Najlepiej będzie, jeśli się rozdzielimy... Mamy większe szanse. Przecież nie mogą rosnąć w jednym miejscu, prawda? Mamy cały las! - zaśmiała się jeszcze, patrząc rozmówczyni prosto w oczy i uśmiechając się lekko. Nie miała najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu kłamstwa, na które sobie pozwoliła. Nie zamierzała się dzielić swoim łupem, pragnęła wygranej - tak jak zawsze.
II poziom kłamstwa (+30)
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k6' : 3
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k6' : 3
Mogąc odetchnąć wśród drzew i krzewów, niemal od razu się rozluźniła, tracąc się z oczu tłumu obserwującego konkurencję i wysłuchującego przemówienia Solene. Im dalej w gęstwinę się zagłębiała, tym muzyka stawała się bardziej odległa. Ruszyła przed siebie, nie zamierzając bynajmniej obierać szczególnej strategii; tym bardziej, że nie zamierzała się absolutnie spieszyć. Im dłużej pozostawała ukryta w zieleni, tym większe prawdopodobieństwo było, że w końcu się uspokoi na tyle, by normalnie funkcjonować przez resztę dnia. Musiała zebrać siły na to, co czekało ją po wyjściu z zagajnika. Stawiała kroki ostrożnie, patrząc, gdzie idzie i pilnując, żeby materiał sukni o nic się nie zaczepił. O katastrofę nie było tutaj łatwo, by się potknąć i nabić guza wystarczyło na chwilę stracić czujność i nie zauważyć wystającego korzenia. Wypatrywała krzewów z malinami; maleńkich plam czerwieni, burzących obraz wszechobecnej, kojącej zieleni. Wsłuchując się w śpiew ptaków i prąc do przodu, nie zbaczając przynajmniej na razie ze ścieżki, tak naprawdę zwyczajnie cieszyła się spacerem. Pogoda choć mglista, wróciła do względnej normy, o czym świadczyły promienie wszędobylskiego słońca, przedzierające się przez liście na drzewach. Już niedługo miały pożółknąć i opaść, choć jesieni jeszcze nie było czuć w powietrzu. Pewnie dopiero pod wieczór, kiedy chłód zakradał się między nitki babiego lata, można było odczuć, że skąpe tego roku lato nie będzie królowało już zbyt długo.
Mrużąc oczy spojrzała w górę, pozwalając paść światłu na swoją twarz. Rozkoszując się przez chwilę pieszczotliwym dotykiem słońca, podjęła dalszą wędrówkę dopiero po chwili. Nie uszła nawet kilku metrów, gdy natknęła się na krzewy aż uginające się od owoców. Trochę zdziwiona tym, jak łatwo poszło, upatrywała się w tym jednej z pułapek organizatorów, podeszła zatem do nich ostrożnie; nic się jednak nie wydarzyło, a już po chwili dno dzbanka zakryły pierwsze przebłyski słodko pachnącej czerwieni. Miała przy tym sporo czasu, by napatrzeć się na pobłyskujący zielenią kamień na jej palcu. Widok obcy, jakby nie powinno go tam być, bo symbolizował wszystko, czego się obawiała. Najchętniej by go zdjęła; nie przyzwyczajona do noszenia pierścionków, miała wrażenie, że jakieś ciało obce przyczepiło jej do ręki. Wiedziała jednak, że nie minie dużo czasu, a przyzwyczai się do tego. Odrzuciła tę myśl, jak natrętną muchę. Zerwała wszystkie maliny, które była w stanie dostrzec, towarzyszyła jej jednak myśl, że coś zbyt łatwo poszło. Nie był to jednak koniec, a przed nią wciąż długa droga. Wdychając więc świeże, rześkie powietrze, pachnące wilgocią ściółki i resztkami mgły, ruszyła w dalszą drogę, przyciskając dzbanek do piersi.
Mrużąc oczy spojrzała w górę, pozwalając paść światłu na swoją twarz. Rozkoszując się przez chwilę pieszczotliwym dotykiem słońca, podjęła dalszą wędrówkę dopiero po chwili. Nie uszła nawet kilku metrów, gdy natknęła się na krzewy aż uginające się od owoców. Trochę zdziwiona tym, jak łatwo poszło, upatrywała się w tym jednej z pułapek organizatorów, podeszła zatem do nich ostrożnie; nic się jednak nie wydarzyło, a już po chwili dno dzbanka zakryły pierwsze przebłyski słodko pachnącej czerwieni. Miała przy tym sporo czasu, by napatrzeć się na pobłyskujący zielenią kamień na jej palcu. Widok obcy, jakby nie powinno go tam być, bo symbolizował wszystko, czego się obawiała. Najchętniej by go zdjęła; nie przyzwyczajona do noszenia pierścionków, miała wrażenie, że jakieś ciało obce przyczepiło jej do ręki. Wiedziała jednak, że nie minie dużo czasu, a przyzwyczai się do tego. Odrzuciła tę myśl, jak natrętną muchę. Zerwała wszystkie maliny, które była w stanie dostrzec, towarzyszyła jej jednak myśl, że coś zbyt łatwo poszło. Nie był to jednak koniec, a przed nią wciąż długa droga. Wdychając więc świeże, rześkie powietrze, pachnące wilgocią ściółki i resztkami mgły, ruszyła w dalszą drogę, przyciskając dzbanek do piersi.
شاهدني من فوق
The member 'Nephthys Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Cieszyła się, mogąc tu być wraz z siostrą i przyjaciółką, choć wiedziała, że bardzo odstaje od tych pięknych, strojnych panien o szlachetnym urodzeniu. Była zwyczajną czarownicą i zwyczajnie wyglądała, odziana w zieloną sukienkę z długim rękawem podkreślającą kocią zieleń jej tęczówek, a włosy zaplotła w warkocz, tak, jak robiła to zazwyczaj. Miała też odpowiednie do chodzenia po lesie buty na płaskiej podeszwie. Z pewnością daleko było jej do szlachcianek czy pięknej półwili otwierającej zabawę, ale nie przyszła tu po to, by ładnie wyglądać, a by miło spędzić czas na łonie natury, zbierając maliny. Mogła poczuć się znowu jak nastolatka, na chwilę zapominając, co wydarzyło się niewiele ponad miesiąc temu. Co za sprawą anomalii działo się wciąż. Chciała na jeden dzień zapomnieć o zbliżających się ciemnych chmurach i po prostu chwytać ten piękny, miły dzień, bo nie wiadomo, kiedy znowu będzie mieć okazję do takiego rozluźnienia. Specjalnie wzięła wolne od pracy, by móc się dostać do Weymouth wraz z Verą. Raźniej było spędzać zabawę z siostrą. Odkąd umarła Helen ich matka już nie chodziła na festiwal, ojciec dotrzymywał jej towarzystwa w domu. Bawiły się same, żałując, że nie mogło być z nimi siostry, że ich rodzinna sielanka zakończyła się w taki sposób, ale ich życie toczyło się dalej i nie można było popadać w zwątpienie i marazm.
Posłała im jeszcze jeden uśmiech, ale po wejściu do lasu szybko straciła z oczu zarówno Verę, jak i Rowan. Obie dziewczęta najwyraźniej obrały inne ścieżki, ale może w którymś momencie się spotkają, kto wie. Charlene szła ścieżką którą wybrała, niosąc w dłoniach dzbanuszek i rozglądając się za malinami, które mogłaby zebrać. W pewnym momencie wydawało jej się, że usłyszała chichot. Początkowo myślała, że w pobliżu jest któraś z innych dziewcząt i to ona zachichotała, ale po chwili zdała sobie sprawę, że nie był to ludzki głos. Zaraz potem zobaczyła charakterystyczną, jaskrawoniebieską sylwetkę chochlika kornwalijskiego, złośliwego, latającego stworzonka, które korzystając z elementu zaskoczenia wyrwało jej dzbanuszek, jeszcze pusty, bo nie zdążyła znaleźć malin. Jak na tak małe stworzenie był silny, skoro uniósł naczynie większe od niego, i przysiadł na gałęzi zbyt wysoko, by mogła dosięgnąć i odzyskać dzbanek.
Wyjęła różdżkę, mimo lęku przed anomaliami decydując się użyć zaklęcia.
- Accio! – rzuciła, próbując przywołać naczynie. Chciała je odzyskać i móc ruszyć dalej.
Posłała im jeszcze jeden uśmiech, ale po wejściu do lasu szybko straciła z oczu zarówno Verę, jak i Rowan. Obie dziewczęta najwyraźniej obrały inne ścieżki, ale może w którymś momencie się spotkają, kto wie. Charlene szła ścieżką którą wybrała, niosąc w dłoniach dzbanuszek i rozglądając się za malinami, które mogłaby zebrać. W pewnym momencie wydawało jej się, że usłyszała chichot. Początkowo myślała, że w pobliżu jest któraś z innych dziewcząt i to ona zachichotała, ale po chwili zdała sobie sprawę, że nie był to ludzki głos. Zaraz potem zobaczyła charakterystyczną, jaskrawoniebieską sylwetkę chochlika kornwalijskiego, złośliwego, latającego stworzonka, które korzystając z elementu zaskoczenia wyrwało jej dzbanuszek, jeszcze pusty, bo nie zdążyła znaleźć malin. Jak na tak małe stworzenie był silny, skoro uniósł naczynie większe od niego, i przysiadł na gałęzi zbyt wysoko, by mogła dosięgnąć i odzyskać dzbanek.
Wyjęła różdżkę, mimo lęku przed anomaliami decydując się użyć zaklęcia.
- Accio! – rzuciła, próbując przywołać naczynie. Chciała je odzyskać i móc ruszyć dalej.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k6' : 6
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k6' : 6
Nie spodziewała się przygód zapierających dech w piersiach, a dręczące ją przemyślenia mogłyby skutecznie zepsuć jakąkolwiek zabawę, jednak Marine zdecydowała się pielęgnować resztki optymizmu, które jeszcze krążyły w jej myślach. Ostatnimi czasy nauczyła się czerpać przyjemność z małych rzeczy i taką też metodę obrała, gdy tylko przekroczyła granicę skraju lasu. Stąpała ostrożnie, chłonąc atmosferę tego miejsca i przyjmując na blade policzki pojedyncze promienie słońca, przedzierającego się przez korony drzew. Im dalej wędrowała, tym bardziej zagłębiała się w ciszę, przerywaną jedynie odgłosami charakterystycznymi dla miejsca, w którym się znajdowała – szum liści na spokojnym wietrze, trzask maleńkich gałązek i ściółki pod pantofelkami młodej damy, śpiew ptaków. Usilnie ignorując myśli o zaręczynach i skupiając się na zadaniu do wykonania, panna Lestrange zaczęła powoli odczuwać pewną błogość.
Niespiesznie poruszała się w stronę matecznika, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu malin; dostrzegała inne cuda natury, lecz tych konkretnych, różowych przebłysków nie zdołała jeszcze ujrzeć. Nie zamierzała jednak denerwować się z tego powodu, był to wszakże dopiero początek jej spaceru. Trzymała dzbanek przy piersiach, jedną ręką odgarniając ze swojej drogi co bardziej wystające gałęzie. Nie oglądała się za siebie, nie miała bowiem potrzeby towarzystwa; samotność była jej niezmiernie miła w takiej chwili, dlatego też zatrzymała się w pół kroku, gdy usłyszała, że ktoś niechybnie zbliża się w jej kierunku. W pierwszym odruchu chciała schować się za drzewo, lecz było już zbyt późno i na jej drodze stanęła młoda dziewczyna, którą miała okazję poznać na czerwcowym Sabacie.
Zanim Marine zdołała odpowiedzieć na jej uprzejme powitanie, tuż ponad jej ramieniem dostrzegła wreszcie kolory, jakich wypatrywała, a więc malinowe krzewy musiały znajdować się już niedaleko. Nie miała zamiaru dzielić się tym znaleziskiem, choć nie zamierzała być nieuprzejma wobec napotkanej lady. Niestety, jak na ironię, ta zapytała, czy brunetce udało się już odnaleźć maliny.
- Niestety, nie miałam jeszcze szczęścia – Lestrange skłamała gładko, ignorując fakt, że dziewczyna ostentacyjnie zerkała w jej dzbanek – Ale życzę ci powodzenia, do zobaczenia.
Patrzyła jej w oczy, na usta przywołując uprzejmy uśmiech. Miała wielką nadzieję, że gdy tylko się rozejdą, będzie mogła sięgnąć po swoją nagrodę, czającą się tuż-tuż.
kłamstwo poziom II (+30)
Niespiesznie poruszała się w stronę matecznika, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu malin; dostrzegała inne cuda natury, lecz tych konkretnych, różowych przebłysków nie zdołała jeszcze ujrzeć. Nie zamierzała jednak denerwować się z tego powodu, był to wszakże dopiero początek jej spaceru. Trzymała dzbanek przy piersiach, jedną ręką odgarniając ze swojej drogi co bardziej wystające gałęzie. Nie oglądała się za siebie, nie miała bowiem potrzeby towarzystwa; samotność była jej niezmiernie miła w takiej chwili, dlatego też zatrzymała się w pół kroku, gdy usłyszała, że ktoś niechybnie zbliża się w jej kierunku. W pierwszym odruchu chciała schować się za drzewo, lecz było już zbyt późno i na jej drodze stanęła młoda dziewczyna, którą miała okazję poznać na czerwcowym Sabacie.
Zanim Marine zdołała odpowiedzieć na jej uprzejme powitanie, tuż ponad jej ramieniem dostrzegła wreszcie kolory, jakich wypatrywała, a więc malinowe krzewy musiały znajdować się już niedaleko. Nie miała zamiaru dzielić się tym znaleziskiem, choć nie zamierzała być nieuprzejma wobec napotkanej lady. Niestety, jak na ironię, ta zapytała, czy brunetce udało się już odnaleźć maliny.
- Niestety, nie miałam jeszcze szczęścia – Lestrange skłamała gładko, ignorując fakt, że dziewczyna ostentacyjnie zerkała w jej dzbanek – Ale życzę ci powodzenia, do zobaczenia.
Patrzyła jej w oczy, na usta przywołując uprzejmy uśmiech. Miała wielką nadzieję, że gdy tylko się rozejdą, będzie mogła sięgnąć po swoją nagrodę, czającą się tuż-tuż.
kłamstwo poziom II (+30)
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Marine Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k6' : 5
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k6' : 5
Gdy konkurencja rozpoczęła, a w ślad za nią podążyły pozostałe kobiety, szybko zrzuciła z twarzy przyjazny uśmiech i odetchnęła głęboko. Wcale nie miała zamiaru zbierać malin, znajdując się tutaj jedynie przez wzgląd na uroczą Miriam i tradycję, o której przed paroma chwilami tak pięknie mówiła – nie mogła więc po wygłoszeniu mowy odejść, musząc pokazać chociaż odrobinę wiarygodności. Wszelkich komentarzy, szczególnie tych nieprzychylnych, nie usłyszała, choć te zapewne i tak skwitowałaby uroczym uśmiechem i mimowolnym wzruszeniem ramion; nigdy nie przejmowała się czyjąś opinią, od lat wiedząc, że każda z kobiet będzie życzyć jej jak najgorzej.
Szła przed siebie spacerowym krokiem, podziwiając bujną roślinność i wsłuchując się w śpiewy ptaków. Czuła się dobrze, względnie swobodnie, uspokajając myśli i powstrzymując chęć ucieczki z tego miejsca do swojej pracowni, z dala od wścibskich spojrzeń i tłumu ludzi. Nie była osobą, która lubiła znajdować się w centrum uwagi, a tę niestety przyciągała pojawiając się na podobnych uroczystościach: zaskakująco dziwne uczucie bycia obserwowaną nie opuszczało jej nawet tutaj, w środku lasu. Zamyślona z początku nie zwróciła uwagi na błysk nieopodal, ten dopiero po chwili wydał jej się dziwnie znajomy, podążyła więc w tamtym kierunku.
Widok jednorożca zaledwie kilka metrów dalej wprawdzie nie odebrał jej mowy, gdy już nie raz widywała ów stworzenia we francuskich lasach, a z początku nieufne cofnięcie się przez stworzenie spowodowało, że instynktownie przystanęła. Wysunęła ręce do przodu, na znak, iż nie zamierza zrobić mu krzywdy, pierw powoli i ostrożnie odkładając gliniany dzban na leśną ściółkę.
– N'aie pas peur – odezwała się cicho, spokojnie, niemal tak, jak odzywała się do swoich ofiar – już dobrze, nie skrzywdzę cię, jesteś taki śliczny – dodała, z początku mając pewne wątpliwości, czy aby na pewno stworzenie wyczuje w niej niewinność i czystość. Jednak szybki rachunek sumienia uświadomił ją, że wszystko powinno być dobrze; wprawdzie krótkotrwały i jednostronnie zażyły związek z Ramseyem był blisko zatracenia się i oddania mu w pełni, jednak jeszcze wtedy wierzyła w ślub z bajki, romantyzm, cnotliwość i pamiętała o uczonych w domu zasadach. Tym bardziej bolało ją podejście rodziców do jej osoby, skoro po takim czasie dalej uznawała ich autorytet, kilka razy zastanawiając się nad podejmowaną decyzją. Tamtej z perspektywy czasu nie żałowała; zaledwie parę dni później mężczyzna zniknął bez słowa z jej życia.
Gdy zwierzę po dłuższej chwili wskazało jej drogę, ruszyła ścieżką, kilka metrów dalej odnajdując pełno owoców. Ostrożnie zebrała je do naczynia i wtem ruszyła przed siebie.
Szła przed siebie spacerowym krokiem, podziwiając bujną roślinność i wsłuchując się w śpiewy ptaków. Czuła się dobrze, względnie swobodnie, uspokajając myśli i powstrzymując chęć ucieczki z tego miejsca do swojej pracowni, z dala od wścibskich spojrzeń i tłumu ludzi. Nie była osobą, która lubiła znajdować się w centrum uwagi, a tę niestety przyciągała pojawiając się na podobnych uroczystościach: zaskakująco dziwne uczucie bycia obserwowaną nie opuszczało jej nawet tutaj, w środku lasu. Zamyślona z początku nie zwróciła uwagi na błysk nieopodal, ten dopiero po chwili wydał jej się dziwnie znajomy, podążyła więc w tamtym kierunku.
Widok jednorożca zaledwie kilka metrów dalej wprawdzie nie odebrał jej mowy, gdy już nie raz widywała ów stworzenia we francuskich lasach, a z początku nieufne cofnięcie się przez stworzenie spowodowało, że instynktownie przystanęła. Wysunęła ręce do przodu, na znak, iż nie zamierza zrobić mu krzywdy, pierw powoli i ostrożnie odkładając gliniany dzban na leśną ściółkę.
– N'aie pas peur – odezwała się cicho, spokojnie, niemal tak, jak odzywała się do swoich ofiar – już dobrze, nie skrzywdzę cię, jesteś taki śliczny – dodała, z początku mając pewne wątpliwości, czy aby na pewno stworzenie wyczuje w niej niewinność i czystość. Jednak szybki rachunek sumienia uświadomił ją, że wszystko powinno być dobrze; wprawdzie krótkotrwały i jednostronnie zażyły związek z Ramseyem był blisko zatracenia się i oddania mu w pełni, jednak jeszcze wtedy wierzyła w ślub z bajki, romantyzm, cnotliwość i pamiętała o uczonych w domu zasadach. Tym bardziej bolało ją podejście rodziców do jej osoby, skoro po takim czasie dalej uznawała ich autorytet, kilka razy zastanawiając się nad podejmowaną decyzją. Tamtej z perspektywy czasu nie żałowała; zaledwie parę dni później mężczyzna zniknął bez słowa z jej życia.
Gdy zwierzę po dłuższej chwili wskazało jej drogę, ruszyła ścieżką, kilka metrów dalej odnajdując pełno owoców. Ostrożnie zebrała je do naczynia i wtem ruszyła przed siebie.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Tradycje rządziły ich światem, rządziły nimi, a one, niczym marionetki, poddawały się im ku uciesze starszyzny, wiedzione różnymi pobudkami, napędzane chęcią znalezienia swojego miejsca lub spełniania ambicji, skrytych głęboko w środku. Druella, choć z początku wcale nie chciała tu być, w kojącym chłodzie lasu widziała okazję do słodkiego zapomnienia o powinnościach, które czekały na nią, gdy tylko zabawa dobiegnie końca. Nic więc dziwnego, że gdy konkurencja rozpoczęła się, a jej rywalki ruszyły w stronę lasu, zmazała z twarzy łagodny uśmiech i zaciskając mocniej palce na uchwycie glinianego dzbanka poszła w ich ślady.
Śmiech dziewcząt stopniowo rozpływał się w oddali, kolorowe sukienki znikały z pola widzenia, każda z nich wybrała się w inną stronę w pogoni za słodko-cierpkim smakiem dojrzewających w słońcu malin. Brunetka odetchnęła głęboko, rozglądając się po poszyciu w poszukiwaniu splątanych krzewów, na których, pomiędzy listkami, można było znaleźć owoce. Podtrzymując dłonią materiał sukni, która gotowa była zaplątać się lub zaczepić o tę czy inną gałąź, dziewczyna kierowała się ścieżką prawdopodobnie prowadzącą na drugi koniec lasu, wprost w kierunku mety. Zatrzymała się jednak raptownie, gdy coś jasnego zamajaczyło pomiędzy pniami wiekowych drzew; zbaczanie z drogi, wedle wszystkich znanych jej bajek, nigdy nie było dobrym pomysłem, ale pokusa okazała się silniejsza. Prędko okazało się zresztą, że był to doskonały pomysł, bo po zaledwie kilkunastu krokach znalazła się na skraju polany, wbijając bławatkowe tęczówki w olśniewająco pięknego jednorożca. Targnął niespokojnie łbem, wpatrując się w nią nieufnie, a róg, tak cenny jak niebezpieczny, błysnął w słońcu. Druella odetchnęła cicho i powoli wyciągnęła w jego stronę dłoń.
- Nie uciekaj. Tylko nie uciekaj. Nic ci nie zrobię - wyszeptała, odwracając wzrok w drugą stronę, bo doskonale wiedziała, że patrzenie w oczy konia, którym jednorożec koniec końców był, nie było najlepszym pomysłem - Widzisz? Wszystko w porządku - dodała po krótkiej chwili, gdy zwierzę poruszyło się niespokojnie. Mgliste wspomnienia z lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami podpowiadały jej, że nie ma się czego obawiać. Choć wplątała się w tę czy inną szkolną miłostkę, a jej ostatnia relacja z mężczyzną mogła doprowadzić do skandalu, nigdy nie zaszła dalej niż niewinny pocałunek, skradziony jej zresztą przez zupełny przypadek. Nie miała więc wątpliwości, że poza paskudnym nawykiem do wyolbrzymiania problemów, na jej niewinności nie widnieje żadna skaza. Jednorożec widać również doszedł do tego samego wniosku, a jego aksamitne chrapy musnęły jej wyciągniętą dłoń. Stała w bezruchu, dopóki nie wskazał jej łbem drogi, a gdy odnalezione w cieniu drzewa maliny znalazły bezpieczną drogę do jej dzbanka, ruszyła dalej.
Śmiech dziewcząt stopniowo rozpływał się w oddali, kolorowe sukienki znikały z pola widzenia, każda z nich wybrała się w inną stronę w pogoni za słodko-cierpkim smakiem dojrzewających w słońcu malin. Brunetka odetchnęła głęboko, rozglądając się po poszyciu w poszukiwaniu splątanych krzewów, na których, pomiędzy listkami, można było znaleźć owoce. Podtrzymując dłonią materiał sukni, która gotowa była zaplątać się lub zaczepić o tę czy inną gałąź, dziewczyna kierowała się ścieżką prawdopodobnie prowadzącą na drugi koniec lasu, wprost w kierunku mety. Zatrzymała się jednak raptownie, gdy coś jasnego zamajaczyło pomiędzy pniami wiekowych drzew; zbaczanie z drogi, wedle wszystkich znanych jej bajek, nigdy nie było dobrym pomysłem, ale pokusa okazała się silniejsza. Prędko okazało się zresztą, że był to doskonały pomysł, bo po zaledwie kilkunastu krokach znalazła się na skraju polany, wbijając bławatkowe tęczówki w olśniewająco pięknego jednorożca. Targnął niespokojnie łbem, wpatrując się w nią nieufnie, a róg, tak cenny jak niebezpieczny, błysnął w słońcu. Druella odetchnęła cicho i powoli wyciągnęła w jego stronę dłoń.
- Nie uciekaj. Tylko nie uciekaj. Nic ci nie zrobię - wyszeptała, odwracając wzrok w drugą stronę, bo doskonale wiedziała, że patrzenie w oczy konia, którym jednorożec koniec końców był, nie było najlepszym pomysłem - Widzisz? Wszystko w porządku - dodała po krótkiej chwili, gdy zwierzę poruszyło się niespokojnie. Mgliste wspomnienia z lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami podpowiadały jej, że nie ma się czego obawiać. Choć wplątała się w tę czy inną szkolną miłostkę, a jej ostatnia relacja z mężczyzną mogła doprowadzić do skandalu, nigdy nie zaszła dalej niż niewinny pocałunek, skradziony jej zresztą przez zupełny przypadek. Nie miała więc wątpliwości, że poza paskudnym nawykiem do wyolbrzymiania problemów, na jej niewinności nie widnieje żadna skaza. Jednorożec widać również doszedł do tego samego wniosku, a jego aksamitne chrapy musnęły jej wyciągniętą dłoń. Stała w bezruchu, dopóki nie wskazał jej łbem drogi, a gdy odnalezione w cieniu drzewa maliny znalazły bezpieczną drogę do jej dzbanka, ruszyła dalej.
Gość
Gość
The member 'Druella Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Leśne ostępy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset