Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Leśne ostępy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leśne ostępy
Głęboko w mateczniku ukryte są skarby niedostępne mugolom, zdumiewająca roślinność płata figle i zachwyca majestatem. Pradawne, olbrzymie drzewa zdają się porozumiewać szeleszczeniem liści, ponoć opodal widywano niegdyś enty - czy te drzewa to ich potomkowie? Śród ściółki leśnej odnaleźć można pękate, a czasem nawet kwitnące paprocie; Prewettowie dumnie dbają o tę część lasu. Przez cały rok latają w pobliżu migoczące świetliki, które dodają przytulnej przestrzeni uroku. Po ścieżkach biegają rude wiewiórki. Co istotne, gdzieś tutaj rosną także krzewy zaczarowanych czarnych jagód. Krzewy, które zachowują się zupełnie niepoważnie. Zamiast grzecznie rosnąć, one lubią uciekać, ni stąd, ni zowąd pojawiać się na dnie kałuży czy oczka wodnego, wyrastać na wiewiórczym ogonie. Podobno udało się je nawet zebrać ze sklątki tylnowybuchowej! Jedynym, na czym nie rosną są czarodzieje. Chętnie za to się przed nimi chowają, jeszcze chętniej im uciekają.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.10.15 22:24, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k6' : 3
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k6' : 3
Kiedy tylko zebrała owoce, ruszyła przed siebie, bynajmniej nie patrząc pod nogi a rozglądając spokojnie dookoła. Preferowała otoczenie natury, kiedy wiedziała, że jest sama – taką i teraz miała nadzieję, jednak jak wiadomo: nadzieja była matką głupich – mogąc przez to pozwolić sobie na absolutne wyłączenie czujności. Każdy przecież potrzebował takiego momentu w życiu, chwili wytchnienia, szczególnie wtedy, gdy świat walił się na głowę a demony z przeszłości niebezpiecznie przedzierały się przez ściśle pozamykane w umyśle szufladki. Nie śpieszyła się; nie zależało jej na zwycięstwie, a jednak kiedy nieopodal dostrzegła krzaczek owoców, przystanęła i zebrawszy je ostrożnie do glinianego dzbana, powędrowała dalej.
Nie była pewna, czy zmierza w odpowiednim kierunku – nie pamiętała, by kiedykolwiek była w tym miejscu i żeby ktoś poinformował je, gdzie w ogóle powinny iść. Pozostałe kobiety już dawno zniknęły jej z pola widzenia, jak i nie słyszała żadnych ludzkich odgłosów w pobliżu.
Nie była pewna, czy zmierza w odpowiednim kierunku – nie pamiętała, by kiedykolwiek była w tym miejscu i żeby ktoś poinformował je, gdzie w ogóle powinny iść. Pozostałe kobiety już dawno zniknęły jej z pola widzenia, jak i nie słyszała żadnych ludzkich odgłosów w pobliżu.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Katastrofa była blisko, ostre zęby stworzenia kłapnęły na nią groźnie, ale na szczęście udało jej się umknąć – odskoczyła zgrabnie, wydostając się z błota i jakimś cudem nie upuszczając przy tym dzbanka. Przystanęła na moment, oddychając z ulgą i odgarniając z czoła włosy, które w luźnych kosmykach opadły jej na twarz, zasłaniając pole widzenia; chociaż naczynie nadal było puste, przynajmniej udało jej się utrzymać je w całości i mogła liczyć na to, że w innej części lasu uda jej się odnaleźć więcej owoców.
Ruszyła dalej, tym razem uważniej patrząc pod nogi, żeby uniknąć kolejnej niespodzianki w postaci kryjących się w podszyciu zwierząt. Niestety, nie wzięła pod uwagę, że te mogą czaić się również w gałęziach drzew, a gdy usłyszała charakterystyczny chichot, było już za późno – poczuła szarpnięcie, a w następnej chwili niebieskawe łapki wyrwały jej dzbanek spomiędzy palców. Spróbowała go złapać, okazała się jednak zbyt powolna; chochlik, zanosząc się wesołym i złośliwym śmiechem, odleciał w stronę wyższych gałęzi, przysiadając na jednej z nich i kołysząc się beztrosko.
Sybilla prychnęła ze złością, powoli zaczynała mieć dosyć rzucającego jej kłody pod nogi lasu – czyżby jej własna wizja wciągała ją w paskudną pułapkę? – ale nie miała zamiaru dać się przechytrzyć zwyczajnemu chochlikowi. Wdawanie się z chichoczącym stworzeniem w dyskusję na temat zwrotu jej własności również nie wchodziło w grę, wyciągnęła więc różdżkę, planując zwyczajnie odebrać z powrotem gliniane naczynie. – Accio! – rzuciła stanowczo, celując w sam środek dzbanka i wykonując doskonale sobie znany, gładki ruch nadgarstkiem. Nie miała czasu czekać, aż istota sama znudzi się własnymi żartami; kolejne minuty mijały nieubłagalnie, podejrzewała, że inne czarownice zdążyły już przynajmniej częściowo napełnić swoje dzbanki malinami, a ona póki co prowadziła nierówną walkę z rodzimą fauną. Nie to, żeby planowała zwyciężyć w konkurencji, czy choćby zbliżyć się do podium, ale przegrywać również nie znosiła – a pojawienie się na linii mety z pustymi rękami i podrapaną twarzą, z całą pewnością smakowało jak porażka.
Ruszyła dalej, tym razem uważniej patrząc pod nogi, żeby uniknąć kolejnej niespodzianki w postaci kryjących się w podszyciu zwierząt. Niestety, nie wzięła pod uwagę, że te mogą czaić się również w gałęziach drzew, a gdy usłyszała charakterystyczny chichot, było już za późno – poczuła szarpnięcie, a w następnej chwili niebieskawe łapki wyrwały jej dzbanek spomiędzy palców. Spróbowała go złapać, okazała się jednak zbyt powolna; chochlik, zanosząc się wesołym i złośliwym śmiechem, odleciał w stronę wyższych gałęzi, przysiadając na jednej z nich i kołysząc się beztrosko.
Sybilla prychnęła ze złością, powoli zaczynała mieć dosyć rzucającego jej kłody pod nogi lasu – czyżby jej własna wizja wciągała ją w paskudną pułapkę? – ale nie miała zamiaru dać się przechytrzyć zwyczajnemu chochlikowi. Wdawanie się z chichoczącym stworzeniem w dyskusję na temat zwrotu jej własności również nie wchodziło w grę, wyciągnęła więc różdżkę, planując zwyczajnie odebrać z powrotem gliniane naczynie. – Accio! – rzuciła stanowczo, celując w sam środek dzbanka i wykonując doskonale sobie znany, gładki ruch nadgarstkiem. Nie miała czasu czekać, aż istota sama znudzi się własnymi żartami; kolejne minuty mijały nieubłagalnie, podejrzewała, że inne czarownice zdążyły już przynajmniej częściowo napełnić swoje dzbanki malinami, a ona póki co prowadziła nierówną walkę z rodzimą fauną. Nie to, żeby planowała zwyciężyć w konkurencji, czy choćby zbliżyć się do podium, ale przegrywać również nie znosiła – a pojawienie się na linii mety z pustymi rękami i podrapaną twarzą, z całą pewnością smakowało jak porażka.
it's not the fall that kills you;
it's the sudden stop at the end
it's the sudden stop at the end
Sybilla Vablatsky
Zawód : wróżbitka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with darkness
dripping off her shoulders;
I've seen ghosts
brighter than her soul
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Sybilla Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'k6' : 1
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'k6' : 1
Na szczęście udało jej się przywołać dzbanuszek. Mogła się obawiać, że chochlik skradnie go jej lub zrzuci z wysokości, przez co mógłby się potłuc i nie miałaby w co nazbierać malin. Zaklęcie zadziałało (i to bez anomaliowych komplikacji), a naczynie znów znalazło się w jej dłoniach. Ostatnimi czasy czarowała raczej rzadko, chyba że miała potrzebę. To było niebezpieczne i zasiewało w niej wątpliwości nawet przy prostych zaklęciach, nad którymi dawniej by się nie wahała. Wiele swoich przyzwyczajeń musiała zmienić od nadejścia maja i anomalii. Ostrożność przede wszystkim, ale skoro nic się nie stało, mogła odetchnąć z ulgą i skupić się znowu na poszukiwaniach malin.
Schowała różdżkę i ruszyła dalej, ściskając w dłoni dzbanuszek. Rozglądała się uważnie po otoczeniu, wypatrując malin oraz innych dziewcząt. Mogło jej się wydawać, że póki co była sama w tej części lasu. Czyżby aż tak wyprzedziła pozostałe? Szła w końcu dość szybko, daremnie poszukując choć jednego krzaczka z malinami. Jej spojrzenie poszukiwało wśród drzew sylwetki Very lub Rowan, ale nie widziała ich. Być może spotkają się dopiero na mecie, po zakończeniu zabawy. Ciekawe, która z nich przyniesie najwięcej malin? Pewnie nie ona. Dzbanuszek Charlie póki co był żałośnie pusty, bo przed spotkaniem z chochlikiem nie natknęła się na żaden krzaczek. Mijała tylko drzewa, paprocie i inną leśną roślinność. Nie dopisało jej szczęście, najwyraźniej wybrała złą ścieżkę. Może wcześniej powinna była skręcić w inną stronę? Może inne dziewczęta właśnie napełniały dzbanuszki całymi garściami malin, a tylko ten jej wciąż świecił pustkami? Aż zaczęła się zastanawiać, czy maliny aby na pewno w ogóle wyrosły przy takiej kapryśnej pogodzie, kiedy nagle wreszcie dostrzegła na swojej drodze krzew pokryty czerwonymi owocami. A więc jednak były w tym lesie maliny!
Ale zanim podeszła do krzewu, by je zerwać, zauważyła tłuste, mierzące mniej więcej dziesięć cali istoty przypominające brązowe glizdy. Wyglądały dość obrzydliwie, ale jako alchemiczka często stykała się z obrzydliwymi składnikami. Przez chwilę przyglądała się im obłym, tłustym ciałom, zerkając to na nie, to na maliny. Nie wiadomo, czy spotka inny krzaczek.
| onms poziom II (+30)
Schowała różdżkę i ruszyła dalej, ściskając w dłoni dzbanuszek. Rozglądała się uważnie po otoczeniu, wypatrując malin oraz innych dziewcząt. Mogło jej się wydawać, że póki co była sama w tej części lasu. Czyżby aż tak wyprzedziła pozostałe? Szła w końcu dość szybko, daremnie poszukując choć jednego krzaczka z malinami. Jej spojrzenie poszukiwało wśród drzew sylwetki Very lub Rowan, ale nie widziała ich. Być może spotkają się dopiero na mecie, po zakończeniu zabawy. Ciekawe, która z nich przyniesie najwięcej malin? Pewnie nie ona. Dzbanuszek Charlie póki co był żałośnie pusty, bo przed spotkaniem z chochlikiem nie natknęła się na żaden krzaczek. Mijała tylko drzewa, paprocie i inną leśną roślinność. Nie dopisało jej szczęście, najwyraźniej wybrała złą ścieżkę. Może wcześniej powinna była skręcić w inną stronę? Może inne dziewczęta właśnie napełniały dzbanuszki całymi garściami malin, a tylko ten jej wciąż świecił pustkami? Aż zaczęła się zastanawiać, czy maliny aby na pewno w ogóle wyrosły przy takiej kapryśnej pogodzie, kiedy nagle wreszcie dostrzegła na swojej drodze krzew pokryty czerwonymi owocami. A więc jednak były w tym lesie maliny!
Ale zanim podeszła do krzewu, by je zerwać, zauważyła tłuste, mierzące mniej więcej dziesięć cali istoty przypominające brązowe glizdy. Wyglądały dość obrzydliwie, ale jako alchemiczka często stykała się z obrzydliwymi składnikami. Przez chwilę przyglądała się im obłym, tłustym ciałom, zerkając to na nie, to na maliny. Nie wiadomo, czy spotka inny krzaczek.
| onms poziom II (+30)
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'k6' : 5
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'k6' : 5
Można powiedzieć, że mam nauczkę i że powinnam bardziej uważać rozglądając się pod nogi, ale to trochę irytujące kiedy ja uparcie nie chcę patrzeć na ziemię. I tak bym nie rozpoznała tych wszystkich roślin, które się znajdują przy ziemi. Z drugiej strony tam właśnie rosną maliny, nawet jeśli nieco wyżej niż cała reszta. Nieważne. Za dużo zbędnego rozmyślania. Powinnam się teraz skoncentrować na wyjściu z tych piasków, skoro już nie wpadłam. Jest już za późno na wymyślanie sposobów na to, jak uniknąć pułapki, skoro tkwię w niej po pas. Wolę nie ryzykować zaklęciami, zresztą nie władam nimi najlepiej, dlatego decyduję się na wydostanie siłą własnych mięśni oraz zwinnością wyćwiczoną w tańcu. I to okazuje się być dobrym pomysłem, gdyż parę chwil później udaje mi się wykaraskać ze ścisłych objęć matki natury. Oddycham ciężko na stabilnym brzegu, jednak udaje mi się wreszcie ten oddech uspokoić. Nie wiem przecież, że gdybym nie podołała, to piaski wyrzuciłyby mnie same na drugą stronę. Jestem więc nieco rozdygotana, że mogłabym tam utkwić i nikt by mnie nie odnalazł.
Jak dobrze, że rekompensatą okazują się być maliny. Zrywam je z krzaczka sprawnymi ruchami i rozglądam się za kolejną porcją owoców, ale nigdzie jej nie dostrzegam. Zatem kontynuuję wędrówkę w głąb lasu, ignorując podszepty rozumu, żeby może udać się gdzieś na skraj w celu uniknięcia przykrych niespodzianek. Mijam kolejne konary, drzewa oraz krzewy, na powrót uspokajając nadszarpnięte nerwy oraz ciesząc się kojącą ciszą natury.
Niestety natura mnie nienawidzi. Nie dość, że mam przed sobą przeprawę przez błoto, co na pewno zniszczy moje piękne buty, to na dodatek muszę na coś nadepnąć, jakby inaczej. Krzywię się z obrzydzenia, kurczowo trzymając dzbanuszek z malinami, ale to jeszcze nie koniec. Kłoda, na którą stąpam, nagle ożywa. Otwieram oczy ze zdumienia, gdyż nauka o magicznych stworzeniach jakoś mi wywietrzała wraz z ukończeniem Beauxbatons. Dlatego dziw ten jest dla mnie niepojęty, nie wiem jak kawałek drewna może mieć oczy i ostre zębiska. Próbuję wykonać unik, ale znając tendencję istniejącej tu przyrody, to ona koniecznie chce mnie zabić i nie popuści. Na ubrudzonych butach się nie skończy.
Jak dobrze, że rekompensatą okazują się być maliny. Zrywam je z krzaczka sprawnymi ruchami i rozglądam się za kolejną porcją owoców, ale nigdzie jej nie dostrzegam. Zatem kontynuuję wędrówkę w głąb lasu, ignorując podszepty rozumu, żeby może udać się gdzieś na skraj w celu uniknięcia przykrych niespodzianek. Mijam kolejne konary, drzewa oraz krzewy, na powrót uspokajając nadszarpnięte nerwy oraz ciesząc się kojącą ciszą natury.
Niestety natura mnie nienawidzi. Nie dość, że mam przed sobą przeprawę przez błoto, co na pewno zniszczy moje piękne buty, to na dodatek muszę na coś nadepnąć, jakby inaczej. Krzywię się z obrzydzenia, kurczowo trzymając dzbanuszek z malinami, ale to jeszcze nie koniec. Kłoda, na którą stąpam, nagle ożywa. Otwieram oczy ze zdumienia, gdyż nauka o magicznych stworzeniach jakoś mi wywietrzała wraz z ukończeniem Beauxbatons. Dlatego dziw ten jest dla mnie niepojęty, nie wiem jak kawałek drewna może mieć oczy i ostre zębiska. Próbuję wykonać unik, ale znając tendencję istniejącej tu przyrody, to ona koniecznie chce mnie zabić i nie popuści. Na ubrudzonych butach się nie skończy.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k6' : 1
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k6' : 1
Niewielkie kłamstewko zaowocowało - także dosłownie, bowiem Deirdre bez problemu dotarła do upatrzonego, ukrytego miejsca z malinami, nieśpiesznie napełniając dzbanek. Zrywała wręcz leniwie, przykucając w zielonej trawie, ciesząc się z oddalenia od reszty zawodniczek. Coraz słabiej słyszała stłumione śmiechy i odgłosy pogawędek, ale na wszelki wypadek zaczekała jeszcze moment, nim podniosła się, poprawiła granatową suknię i ruszyła dalej, w nieznane, w przyjemny o tej porze las, dający nie tylko cień, ale i schronienie przed całą resztą głośnego festiwalu. Oraz Hiacyntą, zapewne szarpiącą się już przy mecie o wygraną. Tsagairt zgrabnie wyminęła kolejną leżącą gałąź, rzuconą tu przez burzową anomalię, po czym skierowała się nieco w bok, ostrożnie stawiając kroki na grząskim mchu. Skupiona na nieskręceniu kostki, przegapiła moment, w którym na jej drodze stanął...goblin. Zdezorientowana spojrzała w dół na pokraczne stworzenie, nie rozumiejąc, co robiło w środku lasu, na terenie przeznaczonym dla nadobnych panien. Istota gestykulowała gwałtownie, machając grubymi rękami, podskakiwała też niecierpliwie i zaczęła bełkotać coś w niezrozumiałym języku. Tsagairt z kamienną twarzą obserwowała poczynania niespodziewanego kompana, starając się pojąć, o co też może mu chodzić. Ostrzegał ją przed stadem rozwścieczonych jednorożców, które bez wątpienia stratowałyby ją na śmierć? Prosił o garstkę malin, by zaspokoić głód? A może szukał jakiejś półwili, by wyznać jej swe goblińskie uczucie? Dei powstrzymała westchnięcie, mocniej opierając na biodrze gliniany dzbanek. Najchętniej po prostu ominęłaby stworzenie, obawiała się jednak, że goblin uzna to za obrazę i zrobi jej coś przykrego - a wiedziała, że nie należą one do przesadnie pokojowych gatunków. Pamiętała wojny goblinów oraz ich ostre charaktery, o jakich przekonywała się na własnej skórze zawsze, gdy musiała załatwić coś w Banku Gringotta. Im bardziej skomplikowana i nieszablonowa sprawa, tym gorzej szło porozumienie. Zupełnie jak teraz. Nie poddawała się jednak, wpatrując się w dość wąskie wargi goblina, by rozszyfrować jego intencje i w miarę możliwości załagodzić krótką sytuację jak najefektywniej, by ruszyć dalej i zebrać kolejną porcję malin.
| brak biegłości
| brak biegłości
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'k6' : 5
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'k6' : 5
Bez najmniejszych wyrzutów sumienia pozwoliła odejść młodej dziewczynie, a gdy już upewniła się, że tamta zniknęła pomiędzy drzewami, Marine ruszyła przed siebie, prosto do upatrzonego wcześniej miejsca. Kilka krzaków malin rosło tam nieopodal siebie, więc panna Lestrange pochyliła się, by nazbierać owoce do swego glinianego dzbanka. Czuła pewien rodzaj satysfakcji, gdy po skończonym wysiłku wyprostowała się, by ruszyć dalej. Z jej ust nie schodził więc delikatny uśmieszek; ach, żeby wszystkie kłamstewka przynosiły takie zyski!
Wędrowała dalej, niespiesznie, rozglądając się za kolejnymi przebłyskami koloru pomiędzy leśną zielenią. Ty razem uważała także, by nie natknąć się na żadną z konkurentek, dlatego kilka razy zdarzyło jej się obejrzeć przez ramię lub wręcz zmienić własną trasę, byle tylko nie natrafić na nikogo innego. Potrzebowała odrobiny samotności i na razie właśnie to otrzymywała; niepowtarzalny urok tego miejsca tylko utwierdzał ją w przekonaniu o dobroczynnym działaniu natury na skołatane nerwy młodych szlachcianek.
I gdy znowu wydawało jej się, że zauważyła malinowy zagajnik, nagle za drzew wystąpił nie kto inny, jak najprawdziwszy goblin. Dotychczas miała z nimi do czynienia jedynie w banku Gringotta, ale sama nie załatwiała własnych interesów, dlatego też nigdy nie prowadziła rozmowy z żadnym przedstawicielem gatunku. A ten wydawał się być czymś poddenerwowany; zaskoczona Marine przystanęła w miejscu i chwyciła za różdżkę, gdy niski jegomość zaczął wykrzykiwać w jej kierunku całkowicie niezrozumiałe słowa. Choć biegle operowała francuskim i poznawała podstawy włoskiego, język stworzenia w niczym ich nie przypominał, wręcz przeciwnie. Najbliżej byłoby mu chyba do niemieckiego, ale tego też dokładnie nie mogła być pewna. Może to był norweski?
Goblin najwyraźniej czegoś chciał, bo zbliżał się niebezpiecznie, a do tego wpatrywał się w dzbanek z malinami takim spojrzeniem, jakby nie miał najmniejszego pojęcia o rozgrywanej w tych lasach konkurencji.
- Proszę się opanować – oburzona jego postępowaniem ścisnęła mocniej różdżkę, na wypadek gdyby musiała zaraz obronić się przed jego chciwymi łapskami. Czemu organizatorzy nie dopilnowali terenu festiwalu?
| brak biegłości
Wędrowała dalej, niespiesznie, rozglądając się za kolejnymi przebłyskami koloru pomiędzy leśną zielenią. Ty razem uważała także, by nie natknąć się na żadną z konkurentek, dlatego kilka razy zdarzyło jej się obejrzeć przez ramię lub wręcz zmienić własną trasę, byle tylko nie natrafić na nikogo innego. Potrzebowała odrobiny samotności i na razie właśnie to otrzymywała; niepowtarzalny urok tego miejsca tylko utwierdzał ją w przekonaniu o dobroczynnym działaniu natury na skołatane nerwy młodych szlachcianek.
I gdy znowu wydawało jej się, że zauważyła malinowy zagajnik, nagle za drzew wystąpił nie kto inny, jak najprawdziwszy goblin. Dotychczas miała z nimi do czynienia jedynie w banku Gringotta, ale sama nie załatwiała własnych interesów, dlatego też nigdy nie prowadziła rozmowy z żadnym przedstawicielem gatunku. A ten wydawał się być czymś poddenerwowany; zaskoczona Marine przystanęła w miejscu i chwyciła za różdżkę, gdy niski jegomość zaczął wykrzykiwać w jej kierunku całkowicie niezrozumiałe słowa. Choć biegle operowała francuskim i poznawała podstawy włoskiego, język stworzenia w niczym ich nie przypominał, wręcz przeciwnie. Najbliżej byłoby mu chyba do niemieckiego, ale tego też dokładnie nie mogła być pewna. Może to był norweski?
Goblin najwyraźniej czegoś chciał, bo zbliżał się niebezpiecznie, a do tego wpatrywał się w dzbanek z malinami takim spojrzeniem, jakby nie miał najmniejszego pojęcia o rozgrywanej w tych lasach konkurencji.
- Proszę się opanować – oburzona jego postępowaniem ścisnęła mocniej różdżkę, na wypadek gdyby musiała zaraz obronić się przed jego chciwymi łapskami. Czemu organizatorzy nie dopilnowali terenu festiwalu?
| brak biegłości
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Marine Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k6' : 4
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k6' : 4
Zatrzymała się dopiero przy kolejnych krzewach - jeżyny wydały się Verze łupem równie wartościowym, co zebrane wcześniej owoce malin. Zamiast podziwiać kojący spokój lasu, niezmącony jak dotąd żadną niespodzianką, albo niezaprzeczalne piękno otaczającej ją przyrody, w ciszy kontynuowała wypełnianie glinianego dzbanka. Kolce oskubywanego krzaczka natarczywie czepiały się rąk, odznaczały jaśniejszą barwą powbijane w materiał ciemnej spódnicy. Zapewne następnego dnia znajdzie na rękach kilka zadrapań, teraz nie zawracała sobie tym głowy, skupiona na tym, by jeżyny w możliwie najlepszym stanie znalazły się w naczyniu. Po zakończeniu zbioru ruszyła w dalszą drogę - czyżby jej dotychczasowe szczęście właśnie się kończyło?
The member 'Vera Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Leśne ostępy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset