Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Leśna polana
Popioły z rytualnych, rozpalanych podczas Festiwalu Lata ognisk, są każdego poranka zbierane do urn i zanoszone do namiotu rozstawionego na zacienionej polanie. Namiot wykonany jest z czarnego, ciężkiego materiału, który o zmroku zdaje się niemal stapiać z gwieździstym niebem i cieniami drzew.
Codziennie o zachodzie słońca na polanie ustawiają się kolejki - po zmroku w namiocie wróży z popiołów wiedźma, wprawiona w sztuce spodomancji. Nikt nie wie, skąd przybyła ta czarownica, jak ma na imię, ani ile ma lat. Pojawia się w Weymouth co roku i pamiętają ją nawet najstarszy bywalcy Festiwalu Lata, którzy zarzekają się, że jej wróżby się sprawdzają. Choć wiedźma ma pomarszczoną twarz i garba, to w namiocie, w świetle świec zmarszczki zdają się wygładzać, a plecy prostować.
W namiocie płoną świece, oświetlając hebanowy stół nakryty białym materiałem. Na stole leżą niewielkie kości zwierząt, poświęconych w rytuałach Festiwalu Lata. Do środka wchodzi się pojedynczo. Pod czujnym okiem wiedźmy, każdy może nabrać garść popiołu i rozsypać go na zwierzęcych kościach.
Popiół układa się w obrazy, czasem abstrakcyjne, a czasem przerażająco realistyczne. Czarownica służy pomocą w interpretacji wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, rzuć kością k15:
- Wróżby:
- 1: Przez mgnienie sekundy widzisz kształt ponuraka, a potem popiół ześlizguje się ze zwierzęcych kości i nie widać już nic. Wiedźma jedynie kręci głową z posępną miną.
2: Popiół rozsypuje się w kształt przypominający chmury. Zejdź na ziemię, bo nigdy się nie obudzisz - szepcze wiedźma.
3: Kształt przypomina głowę kota. Strzeż się zdrady, otacza cię fałszywość - wyrokuje czarownica.
4: Okrągły kształt kojarzy się z jajkiem. Nowy początek, nowe życie. - wiedźma uśmiecha się ciepło, choć jej oczy pozostają nieobecne.
5: Popioły układają się w Twoją własną twarz, zadziwiająco realistyczną. W miejscu oczodołów lśnią zwierzęce kości. Zdejmij wreszcie maskę, bo zrośniesz się z nią na stałe. - starucha wznosi oczy do góry.
6: Na kościach lśni ciemny kształt jabłka, z lekko nierównym bokiem. Miłość może być darem, lecz może być też trucizną. - wyrokuje czarownica.
7: Popioły rozsypują się szeroko, przy odrobinie skupienia możesz z nich wyłonić kształt orła. Mierz wysoko, a zajdziesz daleko. - wiedźma przygląda ci się z niekrytym zainteresowaniem.
8: Rozsypany popiół wygląda trochę jak motyl z rozłożonymi skrzydłami. To czas zmian, transformacji. Zrzuć kokon i stań się motylem. - tłumaczy wróżbitka.
9: Popiół układa się w idealny okrąg, w którego środku znajduje się jedna z kości. To obrączka lub zamknięty krąg. Za rok o tej porze znajdziesz szczęście rodzinne albo znajdziesz się w pułapce bez wyjścia. - wiedźma mruży oczy, dwojako interpretując znak.
10: Popioły rozsypują się wszędzie, punktowo, niczym gwiazdy na niebie. Czeka cię szczęście, ale musisz je znaleźć samodzielnie. - uśmiecha się czarownica.
11: Popioły układają się w symbol nierównego trójkąta, górskiego szczytu. Ciężka praca i nowe wyzwania. Jeśli nie zdołasz wspiąć się na szczyt, spadniesz boleśnie. - interpretuje wiedźma.
12: Kształt z popiołów przypomina kołyskę, przeciętą w połowie jedną ze zwierzęcych kości. Jeśli nic nie zmienisz, będziesz tylko narzędziem swoich przodków. - krzywi się czarownica.
13: Popioły rozsypują się w poziomą linię, która urywa się na jednej ze zwierzęcych kości. Twoja droga podąża w ślepy zaułek. - marszczy brwi wróżbitka.
14: Popioły wyglądają jak koło otoczone promieniami. Słońce zwiastuje szczęście i przypływ majątku. - uśmiecha się starucha.
15: Popiół układa się w zadziwiająco wyrazisty obraz smoka. Wzbijesz się wysoko, gdy spopielisz przeszłość w ogniu. - spojrzenie czarownicy jest mgliste, a głos ochrypły.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.02.23 0:27, w całości zmieniany 3 razy
Ponad wszystko - pragnęła wytańczyć emocje.
Nasączyć taniec goryczą i żalem, melancholią i tęsknotą, radością i podekscytowaniem, ogniem i namiętnością; sprzeczne uczucia mieszkały w każdym jej mięśniu, czuła ich naprężone nicie owijające się wokół kończyn i ciągnące ją ku ogniskom, gdzie do życia powoli budziła się muzyka. Prowadziły ją niczym błędne ogniki, a ona podążała za nimi ślepo i ufnie, wodząc niewidzącym, nieobecnym wzrokiem po pejzażach Lughnasadh. Wokół niej zapadał zmrok, na niebie rozlewał się atrament, ponad głowami budził księżyc. Ach, gdyby tylko wznieść się ponad lasy i ponad każdy błąd... Przytłoczona, zdekoncentrowana i nagle tęskniąca do obumierających jesiennych wieczorów, cudem prześlizgiwała się pomiędzy ludźmi rozsianymi po dorsetowskich ścieżkach. Intuicja w porę ostrzegała ciało przed niefortunnym wpadnięciem na zajętych sobą festiwalowiczów, przynajmniej gibkość stawała się tarczą, skoro nie potrafił tego umysł.
Celine nie była pewna kiedy zaczął się jej spacer, nie była nawet pewna dokąd zmierza; czy te odległe smugi czerwieni rzeczywiście były ogniskami, których poszukiwała? Czy może łąką, gdzie płomienie szeptały imiona poległych, a gałązki pieczętowały pożegnania? Długi, srebrny warkocz kołysał się za plecami, zwieńczony karminową wstążką, opuszki palców niespokojnie gładziły materiał chabrowej sukienki, bo spacer, sam spacer, wcale jej jeszcze nie pomógł. Krucha cielesność była zbyt mała, by pomieścić wijące się w niej myśli. Ach, gdyby tylko wznieść się i odlecieć gdzieś daleko stąd... Napięcie rozpierało się w płucach, myślała o ojcu, o zimnym grobie w Dolinie Godryka, myślała o tym, jak by to było nie czuć nic, i szła, szła przed siebie, szła za słodką obietnicą tańca, aż nagle zrozumiała, że wcale już nie idzie. Stała - wpatrzona w kilkuletnią srebrnowłosą dziewczynkę w błękitnej sukience, trzymanej za rączkę przez gawędzącą z kimś rodzicielkę. Ale jej duże, niebieskie oczy zdawały się spoglądać prosto na Celine; różane policzki przysłaniał bukiet polnych kwiatów, wyjaśniający pochodzenie zielonych plam na kolanach, wolna od matczynego dotyku rączka przyciskała się do ust, które zamarły na krawędzi listka. Dlaczego przez chwilę nie mogła oderwać wzroku? Dlaczego ten widok przywrócił ją do rzeczywistości i przerwał narkotyczny sen na jawie? Odetchnęła głęboko, odrobinę drżąco, i z trudem przywołała uśmiech, cichą obietnicę dochowania sekretu - i dziewczynka odpowiedziała jej tym samym, zawstydzonym, rumianym grymasem poprzedzającym kolejny kęs rośliny.
Rozejrzała się, zanim ruszyłaby dalej, a wtem dostrzegła znajomą sylwetkę wyłaniającą się spomiędzy połów czarnego namiotu. To tam los przemawiał wróżbami, tam tkały się przepowiednie; co usłyszała ona? Choć Celine nie poszukiwała dziś nikogo znajomego, ba, sądziła wręcz, że w towarzystwie nieznajomych łatwiej jej będzie odciąć się od poplątanych myśli, to jej pierś nagle roziskrzyła się wdzięcznością. Nie widziały się od dawna, wiankowy zawód wbił klin pomiędzy ich grupę na więcej niż jeden sposób, uchwyciła więc jej dłoń, zanim Doe, która chyba jeszcze jej nie zauważyła, zdążyłaby odejść.
- Evie, cześć - szepnęła niepewnie, na moment zawieszając wzrok na brzuchu, w którym kwitło nowe życie. Do rozwiązania było już niedaleko. - Jak się czujesz? Gdzie byłaś? - zapytała z troską. Kiedy Eve nie wróciła do namiotu, próbowała jej szukać, jednak bezskutecznie - jakby ta wcale nie chciała być znaleziona, a przecież w tym stanie, och, w tym stanie to prosta recepta na dramat. - Powiedziała ci coś mniej ponurego? - spytała cicho, wskazując na namiot spodomantki, której słowa nakreśliły łuk jej własnego losu. I nakreśliły go skutecznie.
Przystanęła, gdy prawie wpadła na nią jakaś dziewczyna niższa o głowę. Czarne wręcz włosy mignęły jej tuż przed nosem, kiedy odruchowo cofnęła się. Spojrzała na nieznajomą, posyłając jej lekki uśmiech, jako nieme zapewnienie, że nic się nie stało. Kolejny ruch w polu widzenia sprawił, że powiodła wzrokiem ku czarnemu namiotowi. To tutaj jakaś stara czarownica szeptem zdradzała, co kryło się w popiołach i cudzym losie. Zerknęła ku niebu, które nosiło już znamiona zachodu i nadchodzącej nocy. Słyszała, że dopiero, kiedy mrok otulał tą część świata, można było wejść do środka i posłuchać, co takiego widziała. Kolejka, która zdążyła się ustawić, zdradzała, jak duże zainteresowanie wśród ludzi budził ich własny los. Tknięta impulsem, jakimś dziwnym przeczuciem również stanęła na końcu. Zatopiona w myślach przesuwała się kroczek po kroczku, aż minęła płachty czarnego materiału. Rozejrzała się po wnętrzu, lecz nie dostrzegła nic, czemu mogłaby poświęcić dłuższą uwagę, poza sylwetką starej czarownicy. Długie palce zatopiły się gładko w popiele, by zaraz obsypać nim zwierzęce kości. Dopiero teraz poczuła, że może nie powinna tego robić, że kłóciło się to ze słowami, które powtarzała jej babcia. Było jednak za późno, bo popiół zdążył już opaść i uformować się wśród bieli kości. Spojrzała na smoka, wyraźny kształt gadziego ciała.
Wzbijesz się wysoko, gdy spopielisz przeszłość w ogniu. Ochrypły głos dotarł do jej uszu, a ciemne tęczówki uniosły ku twarzy czarownicy. Nie spodziewała się tego, słów tak trafnie dotykających głównego problemu jej życia. Przeszłość ciążyła okrutnie, była powodem niezgody. Naprawdę właśnie to powinna zrobić? Spopielić ją? Ogień wyrządził w jej życiu najwięcej szkód, a teraz miał stać się rozwiązaniem. Wyrwała się z otępienia, chociaż miała wrażenie, że ciało zareagowało z opóźnieniem. Myśli były już poza namiotem, kiedy nogi dopiero robiły pierwsze kroki ku wyjściu. Wypadła stamtąd, spłoszona wróżbą, a raczej dobrą radą, co powinna zrobić z własnym życiem. Zignorowała rzucane jej spojrzenia przez czekających na swą kolej. Obejrzała się tylko raz przez ramię, chcąc stąd zniknąć najszybciej jak się da. Jednak los miał inny plan, pod postacią pięknej półwili, najwyraźniej nie chciał dać jej umknąć. Przeniosła odrobinę nieobecny wzrok na dziewczynę, której dłoń zamknęła się na jej własnej.- Celine.- szepnęła i zamrugała, zbierając się w sobie. Kąciki ust drgnęły i uniosły się w uśmiechu, wyuczenie ładnym, maskującym chwilę niepewności, która jeszcze gdzieś tkwiła w żołądku.- Cześć.- dodała, zdecydowanie żywiej. Zrobiła krok w jej stronę, by zaraz delikatnie przytulić blondynkę. Coraz pewniej spoglądała na nią, jak na przyjaciółkę, przełamując dystans, jaki potrafiła trzymać wobec innych.- Eee... dobrze, chociaż zawsze mogłoby być lepiej, sama wiesz.- odparła i wzruszyła lekko ramionami, gdy już cofnęła się o ten jeden krok. Nie emanowała radością, zwłaszcza po wczoraj i nie do końca wiedziała, jak to skutecznie ukryć.- Cały czas tutaj.- nie wchodziła w szczegóły, czując, że to nie najlepszy temat na teraz. Przyjrzała jej się uważniej, ciemne spojrzenie zdawało się wręcz świdrować dziewczynę.- Wszystko w porządku? – pytanie padło cicho, odrobinę niepewnie.
Zerknęła ku namiotowi, kiedy półwila dopytała o wróżbę.
- Nie do końca. Widziałam smoka w popiele, a ona powiedziała coś dziwnego. Poradziła by spopielić przeszłość.- nadal nie wiedziała, co o tym myśleć.- Powiedziała, że to sposób, by wznieść się wysoko.- miała wrażenie, że miało to drugie dno. Była sroką, ale czy kobieta mogła o tym wiedzieć? Przecież to absurd.- Ogień odebrał mi rodzinę, jakim cudem teraz miałby być rozwiązaniem czegokolwiek.- westchnęła cicho, by zaraz potrząsnąć głową.- Bez sensu ta wróżba.- dodała zaraz, unosząc znów kąciki ust. Czuła jednak, że smok i wróżba nie opuszczą jej myśli za szybko.
rzut
Use what you have.
Do what you can.
Odwzajemniła jej niepewny uśmiech, chociaż kąciki ust unosiły się z ociąganiem, nie tak promiennie jak zwykle. Nie on jednak miał znaczenie, tylko to, co nastąpiło po nim. Zamknięta w znajomych ramionach ostrożnie otoczyła Eve rękoma, ustawiając się tak, by nie wywierać nacisku na spęczniały od nowego życia brzuch, niepewna gdzie leżała związana z tym granica bólu lub dyskomfortu, a w naturalnym zapachu czarownicy wyczuła znajomą woń popiołów rysujących kształty przyszłości. Nieco okrojona odpowiedź nie była tym, do czego nie przywykłaby w otoczeniu Eve; Doe otwierała się wolniej, otaczająca ją skorupka, zamiast eksplodować, pękała powoli, słowo po słowie, oddech po oddechu, aż otaczające ją mury opadały i odsłaniały uwrażliwione serce. Celine to rozumiała, nie wymagając, by dziewczyna postępowała wbrew sobie.
- Wiem - zapewniła z westchnieniem, na moment splatając z nią dłonie. - Też czekasz już na spokojną i cichszą jesień? Lughnasadh było piękne, ale tylko przez chwilę - wymamrotała. Ostatecznie zniweczyło w jej życiu więcej, niż śmiała zakładać, chociaż półwila wiedziała, że nie była w tym bez winy. To jej wybory doprowadzały do bólu, jej niestałość, jej chwiejność, jej egoizm. Nie potrafiła dalej cieszyć się widokiem otaczających ją roześmianych ludzi, ich radosne rozmowy zlewały się w jedną kakofoniczną masę. - A chociaż jeszcze się nie skończyło, to dzisiaj wracam do domu. Właściwie już zamierzałam w nim być, ale pomyślałam, że zatańczę na pożegnanie, tylko że moją duszę najwyraźniej ciągnęło do ciebie, nie do ognisk - uśmiechnęła się blado i cofnęła dłonie, zakładając za ucho srebrny kosmyk. Spojrzenie Eve zdawało się przedzierać przez powłokę skóry, docierało do głębin, które ukrywała przed światem, zasolonych łzami i obumierających zmęczeniem rozlanym po mięśniach. Ile z tego Doe dojrzała od razu? - Niezbyt... - przyznała szeptem. - Chcesz się gdzieś przejść? Gdzieś z dala od ludzi? - zaproponowała, bo pobliże namiotu spodomantki nie było miejscem, w którym chciałaby opowiadać o udrękach toczących jej wnętrze, nawet jeśli stłoczeni tu festiwalowicze skupiali się na wyobrażeniach wobec swojego losu, zamiast na plotkach dwóch dziewcząt. Potem zmarszczyła delikatnie brwi, słuchając o przepowiedni powierzonej na barki Romki, przepowiedni, którą sama odczytywała jako odrodzenie i dowód smoczej siły wypełniającej ciało Eve, podszytej płomieniami uczuć, jakie niechętnie pokazywała innym. - Co ona ma z tym wznoszeniem... - zacmokała cicho i pokręciła głową. - Może jest w tym trochę racji? Życie feniksa kończy się w ogniu i na nowo w nim zaczyna. Giną pióra, z których mógł być niezadowolony, zastąpione przez świeże i bardziej błyszczące lotki - mówiła, lecz kiedy czarownica wyjawiła, że żywioł kosztował ją jej najbliższych, półwila zatrzymała się, osłupiała. Dotknęła nadgarstka Eve, czule i delikatnie przesuwając palcami po śniadej skórze, jakby podświadomie hamowała potrzebę zamknięcia jej w ramionach i przyciągnięcia do siebie ze względu na dziecko. - Tak mi przykro - szepnęła szczerze, ale wszystko, co chciała dodać potem, wydawało się błahe, miałkie, na takie blizny nie istniało remedium. Przykrywał je upływ czasu, chociaż wciąż kłuły, zbudzone fantomowym pulsowaniem, szczególnie w obliczu rozniecających je impulsów. - Mi przepowiedziała nowe wyzwania i ciężką pracę, która zakończy się boleśnie, jeśli nie wespnę się na szczyt. Myślałam, że chodziło o Palace Theatre, ale kilka dni temu straciłam dodatkową posadę u Abbottów - wyjawiła cicho, dopiero kiedy oddaliły się od innych ludzi. - Dlatego wierzę, że jej wróżby... są prawdziwe.
Przepiękny odcień porannego nieba rozlewał się po całym terenie Szkocji, ciesząc zaintrygowane oko. Intensywne kolory mieszały się ze sobą, tworząc nieprawdopodobny spektakl. Rażące pomarańczowe pasy, przeplatały się ze słoneczną żółcią, pofalowanym granatem, drobinkami pudrowego różu, zostawiającego jedynie pojedyncze, subtelne plamki. Promienie słońca przebijały się przez ów pejzaż, wpadając przez uchylone okno, pozbawione ochronnych zasłonek. Ten sam, powtarzalny koszmar wybudził go o wiele za wcześnie. Dziwna wizja ukazująca zamglone odludzie oraz skalne osuwisko, na którym znajdowała się ona. Kobieta o długich poplątanych kosmykach w kolorze hebanowej czerni. Biała, postrzępiona sukienka wirowała w zimnych podmuchach niesfornego wiatru i siąpiącego deszczu. Kogo mogła przypominać: zmarłą matkę, a może zaginioną siostrę, tak łudząco podobną do utęsknionej rodzicielki? Stała na samej krawędzi – wychudzona, wybiedzona, wyczekująca. Ledwo trzymała się na nogach, lawirując pomiędzy życiem, a prawdziwym nieszczęściem. Widział jej plecy, chciał przejść dalej, wyciągnąć rękę, uratować od niebezpieczeństwa, jednakże nie potrafił. Budził się w rozdzierającej kulminacji, łapiąc oddech, ocierając kropelki potu spływające po spiętej szyi. Odgarniał niesforne kosmyki, tonąc w plątaninie myśli oraz skrajności targających odczuć. Niemalże od razu podnosił się na nogi, wiedząc, że upragniona faza odpoczynku – dobiegła końca. Westchnął ciężko na wspomnienie ów sennej mary. Długie palce zawinęły się wokół glinianego kubka, wypełnionego melisowym naparem. Wyglądając przez szybę, doglądał piękna letniego, beztroskiego, tak utęsknionego lata. Zawieszenie broni chyliło się ku końcowi. I choć w żadnym z przemijających dni nie odczuł pełni zagwarantowanej swobody, wiedział, że ów wydarzenie wyratowało wiele przytłoczonych istnień. Namiastka normalności rozciągnęła się na terenie wysp, dając te prawdziwą nadzieję. Ostatni łyk ciepłego napoju, rozlał się po wszystkich wnętrznościach. Miał dziś dużo pracy: dostarczenie dostawy, zerknięcie na zgłoszenie o przeklętym przedmiocie, wizyta na Jarmarku w celu przekazania wymaganych składników. Zabierając skórzaną torbę, przewiesił ją przez ramię. Odstawił naczynie i wyszedł z domu zmykając go na drugi, dorobiony klucz. Starał się być cicho, aby nie wybudzić swej współlokatorki, oddanej ramionom słodkiego Morfeusza.
Na miejscu znalazł się odrobinę przed czasem. Wyjątkowa, leśna polana, zapraszała do swego wnętrza ukazując ogrom ukochanej roślinności, na którą spoglądał z lubością i wrodzoną intrygą. Wiatr ocierał się o zielone liście, szumiąc w akompaniamencie pobliskiego morza. Świeży, popołudniowy zapach, mieszał się z kadzidlaną ciężkością, wodną solą, dymnym popiołem pochodzącym z rozpalonych ognisk. Rozglądając się na boki, dostrzegł mnogie skupiska rozbawionej ludności. Część z nich oddawała się festiwalowym uciechom, sącząc słodkawy miód, jedząc przypieczone potrawy, pochodzące od lokalnych wystawców. Po prawej stronie widział też kolejkę – wejście do czarnego namiotu, powiewało nostalgicznie, nie zdradzając mistycznego wejścia. Brwi zmarszczyły się na chwilę, gotowe dowiedzieć się ów tajemnicy, dostrzec rąbek ukrytego. Spróbował zrobić krok do przodu, wyciągnąć szyję, jednakże skumulowany tłum, skutecznie zasłaniał obserwowaną przestrzeń. Zrezygnowany wzruszył ramionami i wolnym krokiem ruszył do przodu, zabijając czas. Jeszcze raz sprawdził zawartość torby, oceniając przygotowane ingrediencje. Poprawił włosy, podwinął rękawy beżowej koszuli, aby po krótkiej chwili usłyszeć znajome nawoływanie. Błękitne tęczówki zmrużyły się nieznacznie, wyglądając nadchodzącej postaci. Kobieca sylwetka o charakterystycznej, ognistej grzywie, przebijała się przez ściśnięte ramiona. Podszedł jeszcze nieco bliżej, aby oszczędzić jej niepotrzebnej zadyszki: – Dzień dobry. – rzucił spokojnie, uśmiechając się mimowolnie. Przez moment próbował skojarzyć fakty. Czyżby mężczyzna zapomniał przekazać mu, że dzisiejszego dnia, jego zadanie zostanie przejęte przez zdolnego wysłannika? – Ach tak… – wyrzucił zaraz. – Dobrze, dobrze. Ja też mam to, o co mnie prosił. – zapowiedział w chaotycznej odpowiedzi, próbując przypomnieć sobie treść wymienionych listów. Wierzył, że zaprzyjaźniony Zakonnik przekazał dziewczynie dokładną instrukcję, dlatego mógł jej zaufać. Pojedynczy głos, wyrwał jego uwagę, a wzrok przeciągnął się po kilkuletnim chłopcu, zalanym rzewnymi łzami. Biedaczek. Głos współtowarzyszki, przywrócił go na ziemię. Pytanie o Festiwal, zawisło między postaci: – To chyba prawda. Nie znam się zbytnio na Festiwalach... Mówiąc szczerze, to mój drugi w życiu. – zwierzył się z niewymuszoną otwartością. Zaborczy ojciec bardzo rzadko prowadzał ich na tego typu wydarzenia. Ciemnowłosy nie wyrażał również wielkiego zainteresowania, gdy przebudzony rodziciel, zapraszał swe pociechy na kolorowe atrakcje. Czuł fałsz, niczego nie żałował. – Wiesz co, dopiero przyszedłem. – przyznał. – Sam z siebie, nie jestem fanem tego typu rozrywki. – uśmiechnął się lekko, aby jej nie odstraszyć. Nie był nudny. Ogrom czerwcowych przeżyć, utracone uczucie, zatrzymywało go w ciasnych czterech ścianach, ferworze pracy pozwalającej na chwilowe zapomnienie. Ogromne szczęście obcych osobistości rozrywało jego serce. Obwiał się, że w każdej, rozrywkowej lokacji, spotka właśnie ją. Klatka piersiowa uniosła się w przytłaczającym odczuciu, gdy kontynuował: – Zastanawiałem się tylko co to za namiot. O ten, tam… Straszna kolejka… – może rozdawali coś za darmo, lub za atrakcyjną cenę?
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
Miała wrażenie, że Herbert wymusił na niej wyjście dla jej dobra, jakkolwiek to by nie brzmiało – być może uważał, że po prostu opuszczenie domu na chwilę dobrze jej zrobi? Było w tym trochę racji i na jego miejscu sama siebie również próbowałaby zachęcić do jakiegoś wyjścia, zwłaszcza gdy towarzystwo było sprawdzone. Nie wątpiła, że kuzyn ufał Vincentowi. Gdyby było inaczej, nie pozwoliłby się jej z nim spotkać, prawda?
Chociaż biorąc pod uwagę, że wciąż czuła osłabienie spowodowane zarówno przez nadmiar emocji, jak i niedożywienie w ostatnim czasie, naprawdę wolałaby móc chociaż przez kilka dni spędzić na farmie, w bezpiecznym miejscu, nie przejmując się światem zewnętrznym. Z drugiej strony, wiedziała, że nie było to możliwe: nuda zwykle sprowadzała na pannę Grey najgorsze myśli. Może więc lepiej było pozostać w ruchu.
– Och. Prosił o coś? Mnie dał tylko te zioła… do przekazania. Nie wspominał, że mam coś zabrać – wyjaśniła, nieco zmieszana.
Herbert mógł jednak po prostu o czymś zapomnieć. Jeśli Vincent coś jej wręczy, po prostu to weźmie i wręczy kuzynowi. Przecież nie było w tym nic złego. Nie miała zaś wglądu do ich prywatnej korespondencji, żeby móc przypomnieć Rineheartowi, co takiego zielarz od niego chciał. Tak po prawdzie, chociaż kojarzyła mężczyznę z twarzy, kiedyś nawet walczyła z nim w pojedynku (czy to nie było jeszcze w innym świecie?) nie znała go wcale, nie znając ani jego przymiotów charakteru, ani zawodu czy umiejętności. Musiał być jednak co najmniej w wieku Herberta, co zdradzały zarówno rysy twarzy, jak i tak, że nie pamiętała go z czasów szkolnych.
– Ja bywałam z rodzicami… ale one były trochę inne. – Mugolskie festiwale jednak różniły się trochę od tych czarodziejskich, a państwo Grey raczej nie mieli pojęcia, że takowe też się odbywają. – No i byłam w zeszłym roku… w Oazie – ściszyła na chwilę głos, wypowiadając to słowo – gdzie… no… wąż ściągnął mnie pod wodę. Dlatego dobrze, że jesteśmy w lesie – stwierdziła, starając się, aby jej głos brzmiał spokojnie. Czemu ona się martwi? To był tylko zwykły wypadek! To nie tak, że każdy festiwal, na którym się pojawi, skończy się tragedią. Prawda, że nie jest to prawda?
Wzrok panny Grey podążył za ręką Vincenta. Przekrzywiła delikatnie głowę i nie czekając zbyt długo, oznajmiła:
– Chodźmy zobaczyć.
Ruszyła przed siebie, sprawdzając tylko kątem oka, czy mężczyzna ruszył za nią. Szedł, a Gwen ruszyła w tłum; okazało się, że nie tworzy on wcale zwartej kolejki, na końcu której należałoby czekać, więc po prostu weszła wśród ludzi, starając się powstrzymać przed trzymaniem dłoni na różdżce (nie każdy chce cię zabić, Gwen – próbowała się uspokoić), przedzierając się pomiędzy podobnymi od panującego ukropu ciałami, w końcu docierając do namiotu. Zastygła na chwilę w bezruchu, próbując zrozumieć, cóż takiego widzi. Na hebanowym stole dostrzegła świece, kości i popiół, gotowe do wróżenia.
– Znasz się na wróżbach? – spytała towarzysza, nie zauważając znaku, że powinni wchodzić pojedynczo. Pilnująca dobytku czarownica akurat chyba jadła drugie śniadanie i też nie zwróciła na nich większej uwagi. – Ja właściwie to zupełnie nie… Ale to ciekawe, nie sądzisz? Myślisz, że naprawdę możemy przepowiedzieć tu swoją przyszłość?
Podeszła do stołu, chwytając garść popiołu i rozsypując go na białym obrusie. Czy wierzyła we wróżby? Nigdy nie zaprzątała sobie nimi szczególnie myśli… Może tak? Może powinna? Dopiero po rozsypaniu pyłu zorientowała się jednak, że jeśli te magiczne wróżby działają (co wcale nie wywołałoby u niej szczególnego zdziwienia) to chyba nie chciałaby usłyszeć dziś czegoś złego.
love than fight
'k15' : 5
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
'k15' : 7
Nie sądziła, by Herbert o czymś zapomniał z powodu letniego ferworu; prędzej rozproszyło go ich wczorajsze spotkanie. Wszak emocje po wczorajszym spotkaniu wciąż w pełni jeszcze nie zniknęły, a przynajmniej – jeszcze nie z niej. Przypuszczała, że z kuzynem było podobnie. Mężczyźni mogli się jednak umówić też po prostu dość dawno, sprawa mogła być drobna, a zielarz mógł zapomnieć. Zdarzało się.
Pokiwała więc głową, dając znać, że rozumie. Nie było sensu ciągnąć tematu. Może lepiej by było, gdyby Vincent od razu wręczył jej go, co miał Herbertowi przekazać, jednak Gwen już pognała w tłum, słysząc tylko, jak Rineheart mówi za nią, że dobrze, że nic się jej nie stało. Dobrze, naprawdę dobrze, w ostatnim czasie mimo wszystkiego złego szczęście jej sprzyjało i Vincent nawet nie miał, jak bardzo. Po co jednak miałaby mu to tłumaczyć tutaj, teraz, w samym środku letniego festiwalu?
– Moi rodzice nie chcieli, żebym chodziła na wróżbiarstwo – przyznała, odpowiadając Vincentowi. – A nie umiałam tego przed nimi ukrywać. Ale chyba są prawdziwi jasnowidzowie, prawda? A skoro są, tacy się rodzą, to nie może być takie złe – powiedziała jeszcze, nim ruszyła do wróżby. Gdy zaś sypnęła popiołem, niemal zachłysnęła się powietrzem, otwierając szeroko oczy. Oto, tuż przed nią, znajdowała się ona sama.
Spożywająca swój posiłek kobieta oderwała się na chwilę, rezygnując z wolnej chwili na rzecz wyjaśnienia wróżby przybyłej parze. Nie skomentowała tego, że weszli razem, wciąż zbyt skupiona na sobie. Od niechcenia wyjaśniła Gwen znak, w który ułożył się popiół, na co malarka zmarszczyła brwi. Portret za bardzo ją przypominał, aby to mógł być przypadek, Vincent na pewno też to widział. Ale maska? Druga twarz? O co tej kobiecie mogło chodzić? Zawsze wydawało jej się, że jest całkiem szczera w tym, kim była.
Wciąż myśląc nad znaczeniem wróżby, nachyliła się, aby zobaczyć, cóż takiego wyszło Vincentowi. Popiół układał się w kształt orła.
– Ładny – powiedziała półszeptem. – Orzeł to twój patronus? – spytała. To właściwie miałoby sens, prawda? Był zakonnikiem, mógł mieć właśnie takiego, pasowałby do niego, do jego wyrazu twarzy, kształtu nosa. Orzeł to dobry patronus. Nie żeby narzekała na swoją kozę, ufała, że ta podąży za nią wszędzie bez najmniejszego trudu, nawet i w niebo, gdyby było trzeba, zawsze mogła wyhodować skrzydła, ale potężny ptak w roli anioła stróża brzmiał dostojnie i musiał dawać poczucie bezpieczeństwa.
Powoli zaczęła ruszać w stronę wyjścia z namiotu, aby nie blokować możliwości skorzystania z wróżb innym.
love than fight
Nie spodziewał się tak szybkiej i żywiołowej reakcji. Ognistowłosa, jak na zawołanie prześlizgnęła się przez tłum, zbliżając się do domniemanej wieszczki. Mężczyzna uniósł brwi w zaskoczeniu i zaśmiał się pod nosem, zmierzając tuż za nią. Poprawił opadający pasek torby i uważał, aby nie potknąć się o przypadkowego uczestnika. Przypomnienie zeszłorocznego, felernego zdarzenia, zdawało się tak nierealne. Czas pędził nieubłaganie, a on gubił się w niedalekiej przeszłości, zapominając o drobnych szczegółach. Pamiętał ów incydent, szybką mobilizację i sprawny ratunek. Morska bestia rodem z opasłych ksiąg, była niewiarygodna i nieujarzmiona. Całe szczęście, iż reagowała na zmyślną magię zaangażowanych czarodziejów. Dziewczyna faktycznie – miała bardzo dużo szczęścia. Zmarszczył brwi, gdy w końcu znalazł się obok niej: – Dlaczego nie chcieli, abyś tam chodziła? Uważali to za bzdury i stek kłamstw? – zapytał w odpowiednim tonie. Powtarzał zasłyszane plotki, które nie były prawdą. Pamiętał, że z zainteresowaniem podchodził do nowych tematów. Wierzył w nie, mając obok siebie utalentowanych przyjaciół: – Oczywiście, że są. – potwierdził kiwając głową. – Znam takie osoby. Nigdy nie byłem sceptyczny, bo prędzej czy później to, co mi powiedzieli – sprawdziło się. – w różnym czasie, w różnej formie i w różnej intencji. Obserwował główną sprawczynię całego zamieszania. Oceniał przedmioty, nazywał je, zerkał na jej skupioną twarz, konsumującą późne śniadanie. Czy wyglądała na oszustkę? Jego ręce splotły się na dole pleców, czekając na efekt wróżby młodej malarki. Popiół zawirował, a jego drobinki uformowały znajomą postać. Wypukła twarz, gęstwina włosów, przypominała współtowarzyszkę. Ciemnowłosy przysunął się bliżej i wychylił na moment, szukając podobieństwa – ale jak? – Rozumiesz coś z tego? Dlaczego popiół ułożył się właśnie tak? – zapytał lekko przyciszonym głosem, a kobieta łypnęła na niego złowieszczo. W tym samym czasie on sam rzucił garstką grafitowego pyłu, który w szybkim tempie uformował kształt orła. Spoglądał na niego z ciekawością, odpowiadając z dużym opóźnieniem: – Hm, patronus? Nie, nie, mam lisa. – wyjaśnił, a dłoń oparła się o krawędź stołu. Kobieta popatrzyła na niego spod przymkniętych powiek, mówiąc: – Nie wątp w siebie chłopcze. Masz duży potencjał… Zawsze dawaj z siebie więcej niż możesz. Zajdziesz daleko. – był zdzwiony. Jego twarz wskazywała ów uczucie, gdy zastanawiał się nad tymi słowami. Ściągając usta, podziękował skinieniem głowy i odszedł na bok, przeciskając się przez tłum. Wychodząc z dusznego namiotu, zakasłał krótko, gdyż kadzidlane opary, osiadły na jego skórze, ubraniu i skręconych kosmykach. Jasne tęczówki zatrzymały się na twarzy Sojuszniczki, gdy zapytał: – I co o tym sądzisz? Trochę dziwna, prawda? – i bardzo bezpośrednia.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
– Tak jakby. No wiesz… anglikanizm raczej nie popiera wróżb, chyba że akurat popiera – wzruszyła ramionami. W końcu Mesjasz przyszedł na ziemię za sprawą przepowiedni. Duchowni jednak byli dość wybiórczy, jeśli chodziło o traktowanie magicznych kwestii. Przecież nie bez powodu traktowali czarownice tak, jak traktowali, prawda? – Naprawdę? Ja chyba nikogo takiego nie spotkałam. A przynajmniej no… nic o tym nie wiem, wiesz, nie pytam się obcych ludzi, czy przypadkiem nie są jasnowidzami. – Posiała Vincentowi jakby przepraszający uśmiech.
Już ruszając do wyjścia, odpowiedziała na pytanie Vincenta, kręcąc głową.
– Nie bardzo. Nie wiem, o jaką maskę mogło chodzić… ja… nie wiem, raczej nikogo nie udaje? Nie udaje nikogo, prawda? – spytała jakby samą siebie, marszcząc brwi. – Więc nie wiem, co miałabym z tym zrobić.
Przyjrzała się Vincentowi po raz kolejny. Lis nie wydawał się złym patronusem, żaden zresztą taki nie był. Ale orzeł chyba bardziej pasował do jego aparycji. Z drugiej jednak strony, patronus przybierał formę zależnie od duszy, charakteru człowieka, nie jego wyglądu. Może więc nie powinna go tak szybko w tym względzie oceniać?
– Lis się wszędzie dostanie – powiedziała cicho. – Ale to akurat chyba prawda? Tylko chyba… niewiele wnosząca. Każdy z nas ma duży potencjał, tylko czasem trzeba go odnaleźć – stwierdziła. Nie znała talentów Vincenta, nie wiedziała, na czym się zna i co potrafi, ale skoro był zakonnikiem, na pewno musiał być cennym członkiem organizacji. Już samo to świadczyło o tym, że wróżba przynajmniej nie kłamała. Tylko czy Rineheart był osobą, która wątpiła w swoje umiejętności? Wydawało jej się, że nie wyglądał na takiego.
Wychodząc z dusznego namiotu, wzruszyła ramionami, biorąc głęboki oddech.
– Trochę dziwne… ale może to tylko taka zabawa? Nie pamiętam za dużo z lekcji, ale to nie wygląda mi na prawdziwe wróżbiarstwo – mruknęła, spoglądając za siebie, na namiot. Po chwili jednak spojrzała na Vincenta, a błysk w oku zdradzał, że sobie o czymś właśnie przypomniała: – Ach, może daj mi to, co mam przekazać Herbertowi, nim obydwoje zapomnimy – zaproponowała. Tłum wokół nich powoli zaczął się przerzedzać, znów dając im możliwość swobodniejszej rozmowy.
love than fight
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
– Anglikanizm, no… wiara niemagiczna. Tak właściwie to chrześcijaństwo, tylko nasz król, Henryk VIII, pamiętasz go? No, wtedy rozwodu mógł udzielać tylko papież, w sensie dowódca religijny, który był w Watykanie, a on nie chciał mu go dać, chyba jego żona miała coś wspólnego z tym całym papieżem… Więc doprowadził do rozłamu i w Anglii powstał anglikanizm – wytłumaczyła dość chaotycznie, po prawdzie sama nie mając na ten temat jakiejś szczegółowej wiedzy. – Chyba byli… zdziwieni? W szoku? Ale dość szybko… dość szybko próbowali no wiesz, przejść do porządku dziennego. Jakoś to zaakceptować. I większość dziwnych rzeczy przyjmowali, ale to wróżbiarstwo… po prostu, sam rozumiesz, to było chyba trochę za dużo. – Westchnęła.
Pokiwała głową. Pewnie, była taka szansa; w końcu świat czarodziejów nie był szczególnie duży, a nie dało się ukryć, że w ostatnim czasie obracała się głównie w nim. Poza tym kto wie, może wśród znajomych miała już jasnowidza, jednak ten z tych czy innych powodów po prostu nie chciał jej o tym powiedzieć. Miał przecież do tego pełne prawo.
– Może… ale nic teraz nie przychodzi mi do głowy – podrapała się po głowie; jej palce na chwilę zaplątały się w loki, potrzebowała chwili, aby znów je wyplątać. – Może… może za bardzo na siebie naciskam? No wiesz, przy całej tej sytuacji… trudno mi trochę wysiedzieć w miejscu.
Bo jak mogła siedzieć i czekać, kiedy ginęli ludzie? Nie mogła uratować wszystkich, ale to nie oznaczało, że nie miała zamiaru próbować tego zrobić. Wciąż była młoda, jej możliwości były dość ograniczone, ale na Merlina, naprawdę nie potrafiła nic nie robić. Chętnie oddałaby ratowanie świata w ręce szlachetnych rycerzy, ale tych na horyzoncie cały czas brakowało. Świat potrzebował rąk do pracy i pomocy, nie dam w opałach.
– Coś chciałbyś odkryć? Zobaczyć? – podpytała, licząc, że być może nakieruje Vincenta na jakąś myśl: – Gdybyś mógł teraz gdzieś się znaleźć… gdzie by to było?
Nie musiał odpowiadać na głos, jeśli nie chciał. Nie znali się przecież zbyt dobrze, Rineheart wcale nie musiał jej ufać. Ale z drugiej strony, czasem łatwiej jest zdradzić tajemnice niemal obcej osobie, niż tym, z którymi człowiek jest najbliżej, czyż nie? Jeśli więc Vincent chciał, mógł mówić.
Wzruszyła ramionami na pytanie o festiwalu.
– Nie wiem, chyba nie powinnam zostawiać za długo. Po tym wszystkim… Herbert może się martwić, lepiej będę wracać – oznajmiła.
Wyciągnęła dłoń, przyjmując woreczki. Podstawowe alchemiczne zioła, które Vincent jej przekazał, doskonale rozpoznawała. Co prawda nie znała być może ich dokładnych właściwości, ale wiedziała, co jakich eliksirów może je dodać, aby uzyskać pożądany efekt. Schowała je do torby i posłała mężczyźnie ciepły uśmiech:
– Herbert na pewno zrobi z nich dobry użytek – obiecała, doskonale wiedząc, że w razie potrzeby będzie mogła stworzyć z roślin na jego prośbę odpowiednie mikstury.
love than fight
| zt x2
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
Delikatnie wzmocniła uścisk ciepłych dłoni, przyglądając się dziewczynie z nienatarczywą uwagą.
- Chyba tak, chociaż nie wiem, czy będzie różniła się od ostatnich miesięcy.- odparła, delikatnie przechylając głowę z jawnym zastanowieniem.- A może jednak, bo przecież będzie nas już więcej.- dodała i mimowolnie uśmiechnęła się mocniej.- Lughnasadh nie było dla mnie piękne, a gdyby nie przyjaciele, byłoby tragiczne.- stwierdziła z delikatnym wzruszeniem ramion. To osoby z którymi spotkała się później, nadały temu festiwalowi, jakiś przyjemniejszych barw. Noc spędzona z Castorem, rozmowa z Liddy i teraz spotkanie z Celine, takie chwile, miała nadzieje, że zostaną z nią. Tylko je miała ochotę wspominać.
Zmarszczyła lekko brwi, kiedy dziewczyna przyznała, że zamierzała już wrócić do Doliny i powinna tam być już teraz. Kącik jej ust drgnął lekko i uniósł się powoli na dalsze słowa.
- Bo twoja dusza wiedziała, że byłabym śmiertelnie obrażona, jakbyś wróciła do domu bez pożegnania.- rozbawienie zagrało w jej głosie, jakby próbowała nieświadomie rozluźnić napiętą atmosferę i stres, który jej samej ciążył za mocno. Czuła napięcie w mięśniach i chciała się go pozbyć, nawet w żartobliwy sposób. Zawsze tak próbowała, od dziecka to był sposób, gdy nawet brzmiała kąśliwie i ironicznie. Ludzie, którzy ją znali i rozumieli, dobrze o tym wiedzieli.
Ciemne tęczówki błądziły po twarzy półwili, uważnie przeskakiwały od oczu do ust i z powrotem. Uśmiech stopniowo spełzł z jej ust, kiedy nabrała powagi, której najwyraźniej wymagał ten moment.
- Co się stało? – spytała, bo intuicja podpowiadała, że cokolwiek się wydarzyło, było źle. Skinęła głową na propozycję, by poszły gdzieś indziej.- Jasne, gdzie tylko chcesz.- nie miała nic przeciwko, by znalazły się jak najdalej od namiotu.
Ciche westchnięcie wyrwało się z jej ust, gdy przyszło jej opowiedzieć o przepowiedni, którą usłyszała. Romowie wierzyli w takie rzeczy, nawet jeżeli w tej jednej sytuacji wolałaby nie.
- Może i jest, ale nie widzę siebie, jako feniksa. Kiedy mam wiedzieć, że spopielę tylko to, co brzydkie i zbędne, a nie pogrążę w ogniu wszystkiego wokół siebie? - wypuściła powietrze z płuc. Ogień, nie brzmiał, jak dobre rozwiązanie czy to rzeczywisty czy tylko jako metafora. Wspomnienie rodziny było tylko przykładem, jak niszczycielskie były płomienie i jak wiele zła mogły wyrządzić. Zerknęła na dziewczynę, czując jej dotyk na nadgarstku i słowa, których nigdy nie oczekiwała, ale zwyczajnie potrzebowała.
- To już przeszłość.- szepnęła, bo co innego mogła powiedzieć. Nie mogła cofnąć tamtych wydarzeń, a czas, kiedy miała możliwość przeżywania straty, również minął bezpowrotnie. Słabość i tęsknota, były dla niej zwyczajnie groźne, bo świat nie wybaczał potknięć, a już zwłaszcza młodym kobietom. Przekonała się o tym nie raz, gdy na własnej skórze czuła ból popełnionych błędów. Nikt jej przed tym nie chronił i nie ratował.- Mówią, że czas leczy rany i chyba tak jest.- dodała ciszej, bardziej do siebie niż do Celiny.
Spojrzała na nią, kiedy zdecydowała się podzielić własną przepowiednią od starej wiedźmy. Lekki grymas wpełzł na pełne usta, gdy usłyszała, co się wydarzyło.
- Abbottowie, nie wiedzą, co stracili, odrzucając ciebie. Jeszcze kiedyś tego pożałują.- stwierdziła z pewnością, posyłając jej pokrzepiający uśmiech. Musnęła palcami dłoń dziewczyny.- A może przeszkodziliby ci tylko by wspiąć się na szczyt, skoro przepowiedziała ci wyzwania. Może oni wcale nie byliby tym wyzwaniem? – uniosła brew, chcąc by dziewczyna poczuła się lepiej i nie przejmowała jedną straconą okazją.
Use what you have.
Do what you can.
Strona 20 z 21 • 1 ... 11 ... 19, 20, 21
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset