Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Leśna polana
Popioły z rytualnych, rozpalanych podczas Festiwalu Lata ognisk, są każdego poranka zbierane do urn i zanoszone do namiotu rozstawionego na zacienionej polanie. Namiot wykonany jest z czarnego, ciężkiego materiału, który o zmroku zdaje się niemal stapiać z gwieździstym niebem i cieniami drzew.
Codziennie o zachodzie słońca na polanie ustawiają się kolejki - po zmroku w namiocie wróży z popiołów wiedźma, wprawiona w sztuce spodomancji. Nikt nie wie, skąd przybyła ta czarownica, jak ma na imię, ani ile ma lat. Pojawia się w Weymouth co roku i pamiętają ją nawet najstarszy bywalcy Festiwalu Lata, którzy zarzekają się, że jej wróżby się sprawdzają. Choć wiedźma ma pomarszczoną twarz i garba, to w namiocie, w świetle świec zmarszczki zdają się wygładzać, a plecy prostować.
W namiocie płoną świece, oświetlając hebanowy stół nakryty białym materiałem. Na stole leżą niewielkie kości zwierząt, poświęconych w rytuałach Festiwalu Lata. Do środka wchodzi się pojedynczo. Pod czujnym okiem wiedźmy, każdy może nabrać garść popiołu i rozsypać go na zwierzęcych kościach.
Popiół układa się w obrazy, czasem abstrakcyjne, a czasem przerażająco realistyczne. Czarownica służy pomocą w interpretacji wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, rzuć kością k15:
- Wróżby:
- 1: Przez mgnienie sekundy widzisz kształt ponuraka, a potem popiół ześlizguje się ze zwierzęcych kości i nie widać już nic. Wiedźma jedynie kręci głową z posępną miną.
2: Popiół rozsypuje się w kształt przypominający chmury. Zejdź na ziemię, bo nigdy się nie obudzisz - szepcze wiedźma.
3: Kształt przypomina głowę kota. Strzeż się zdrady, otacza cię fałszywość - wyrokuje czarownica.
4: Okrągły kształt kojarzy się z jajkiem. Nowy początek, nowe życie. - wiedźma uśmiecha się ciepło, choć jej oczy pozostają nieobecne.
5: Popioły układają się w Twoją własną twarz, zadziwiająco realistyczną. W miejscu oczodołów lśnią zwierzęce kości. Zdejmij wreszcie maskę, bo zrośniesz się z nią na stałe. - starucha wznosi oczy do góry.
6: Na kościach lśni ciemny kształt jabłka, z lekko nierównym bokiem. Miłość może być darem, lecz może być też trucizną. - wyrokuje czarownica.
7: Popioły rozsypują się szeroko, przy odrobinie skupienia możesz z nich wyłonić kształt orła. Mierz wysoko, a zajdziesz daleko. - wiedźma przygląda ci się z niekrytym zainteresowaniem.
8: Rozsypany popiół wygląda trochę jak motyl z rozłożonymi skrzydłami. To czas zmian, transformacji. Zrzuć kokon i stań się motylem. - tłumaczy wróżbitka.
9: Popiół układa się w idealny okrąg, w którego środku znajduje się jedna z kości. To obrączka lub zamknięty krąg. Za rok o tej porze znajdziesz szczęście rodzinne albo znajdziesz się w pułapce bez wyjścia. - wiedźma mruży oczy, dwojako interpretując znak.
10: Popioły rozsypują się wszędzie, punktowo, niczym gwiazdy na niebie. Czeka cię szczęście, ale musisz je znaleźć samodzielnie. - uśmiecha się czarownica.
11: Popioły układają się w symbol nierównego trójkąta, górskiego szczytu. Ciężka praca i nowe wyzwania. Jeśli nie zdołasz wspiąć się na szczyt, spadniesz boleśnie. - interpretuje wiedźma.
12: Kształt z popiołów przypomina kołyskę, przeciętą w połowie jedną ze zwierzęcych kości. Jeśli nic nie zmienisz, będziesz tylko narzędziem swoich przodków. - krzywi się czarownica.
13: Popioły rozsypują się w poziomą linię, która urywa się na jednej ze zwierzęcych kości. Twoja droga podąża w ślepy zaułek. - marszczy brwi wróżbitka.
14: Popioły wyglądają jak koło otoczone promieniami. Słońce zwiastuje szczęście i przypływ majątku. - uśmiecha się starucha.
15: Popiół układa się w zadziwiająco wyrazisty obraz smoka. Wzbijesz się wysoko, gdy spopielisz przeszłość w ogniu. - spojrzenie czarownicy jest mgliste, a głos ochrypły.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.02.23 0:27, w całości zmieniany 3 razy
- To piękna pora roku na narodziny. Chociaż nie wiem, czy dzieciom też jest w smak zasypiać do odgłosu deszczu uderzającego o parapet i spływającego rynnami, albo szumu wiatru, ale komu miałoby się to nie podobać? - zastanowiła się, jej żyły wypełniły się cieplejszą krwią, wyobraźnia trysnęła widokami zawiniątka wtulonego w Eve siedzącą przy kominku, gdy szaruga za oknem będzie śpiewała dla jej dziecka najpiękniejsze kołysanki. Idylliczna scena, właśnie taka, jakiej jej życzyła z całego serca. - Jak sobie poradziłaś? - spytała melancholijnie, zacieśniając dotyk na jej dłoni. Od pamiętnych wianków nie widziała Eve, nie miała pojęcia, czy Cyganka zorganizowała własny namiot, czy znalazła inny, być może pozostawiony przez opuszczających Weymouth ludzi; zresztą sama Celine nieczęsto pojawiała się potem w namiocie dziewcząt, by się przekonać, czy Doe tam wróciła. Całe szczęście, że mimo to miała wokół siebie ludzi, którzy zadbali, by odepchnąć od niej cienie, uładzić kanty przygnębienia oraz rozczarowania, bez nich to byłoby znacznie trudniejsze.
- Och, to na pewno to - parsknęła lżej, zanim rozbawienie zbladło, zastąpione przez nerwowe przygryzienie dolnej wargi. Trudno było jej wracać do tego myślami, jeszcze trudniej o tym opowiadać, ale zaufanie, jakie wykształciło się między nimi, pozwalało uchylić przed Eve rąbka tajemnicy. Na dodatek i tak prędzej czy później o wszystkim by się dowiedziała: jeśli nie od Marcela, to od Jima. Zanim odpowiedziała, ujęła ją pod rękę i poprowadziła w kierunku przeciwnym do namiotu spodomantki, wnętrze jej ust było suche, gardło drapało nieprzyjemnie, jakby słowa wcale nie chciały się z niego wydostać. - To długa historia, ale... - zaczęła półgłosem, dopiero gdy znalazły się dostatecznie daleko od zajętych rozrywkami ludzi. - Ktoś mnie pokochał, Evie, miłością, którą odwzajemniłam. Silniejszą niż każde zauroczenie, które znałam do tej pory. Ale podążenie za tym uczuciem dwóm innym ludziom sprawiło przykrość i... Boję się, że przez to straciłam przyjaciela - westchnęła słabo. Nie chciała o tym rozmawiać, nie chciała opowiadać o szczegółach, o jednych z najtrudniejszych rozmów w jej krótkim życiu, zbyt zmęczona, ociężała i przytłoczona, a to odbiło się w jej przepraszającym spojrzeniu, gdy znów zerknęła na towarzyszkę. Nie mogła nie bać się, czy ta jej nie potępi, bo traumy lubiły ostrzyć sobie zęby i sączyć do jej uszu truciznę lękliwych scenariuszy, ale pragnęła wierzyć - wierzyła -, że tak się nie stanie.
- Często tak tylko się mówi, ale czasem trzeba po prostu... zaryzykować - odpowiedziała na feniksowe dylematy, próbując brzmieć pokrzepiająco, dodać otuchy, przekonać, że na dnie roztoczonego przez spodomantkę losu spoczywała dobra wróżba, nie taka, przed którą należało uciekać. Ale gdy Eve przyznała, co spotkało ją w przeszłości, nagle wszystkie potencjalne sposoby na rozweselenie i przekucie przepowiedni w pomyślność wydały się jej głupie. Niestosowne. Patrzyła na nią w cichym poruszeniu, w zrozumieniu, bo czas rzeczywiście miał w sobie tę moc. Rany nie znikały, ale zabliźniały się i łatwiej było z nimi żyć, w tym także ze śmiercią najbliższych. Przed oczami Celine mignęła uśmiechnięta twarz Egertona, ogorzałego od słońca, z wywiniętym do góry wąsem, w okularach na dużym nosie, których oprawki często oplatała polnymi kwiatami. - Podobno nawet tęsknota staje się lżejsza - wymamrotała, ni to twierdząco, ni pytająco, patrząc na przyjaciółkę. Nie tęskniła za matką, której nie znała, owszem, odczuwała pustkę na miejscu matczynej wnęki w jej sercu, ale to nie była tęsknota nawet w połowie tak dojmująca, jak ta, którą czuła teraz za ojcem.
- Tak sądzisz? - tarcze oczu błysnęły ufnością i zawoalowaną ulgą, jakby półwila przylgnęła do perspektywy Doe i nie chciała pozwolić się jej wymknąć. Wędrowały ramię przy ramieniu, dłoń w dłoni, i serce przy sercu. - Mam nadzieję. Myślałam, że to będzie dobry sposób, żeby jakoś wrócić do baletu, ale wiem, że zrobiłam głupio. To znaczy... Nie do końca rozumiem, na co liczyłam. Po tym wszystkim... I tak miałam dużo szczęścia, że w ogóle otrzymałam tę pracę. Ale najwyraźniej oni potrzebują kogoś innego. Kolejna nauczka, by trzymać się z daleka od tego świata. Nic dobrego mi z niego nie przyszło - zasępiła się na wspomnienie ponurego Grimmauld Place, skrzacich głów przybitych do ścian, policzka wymierzonego jej przez młodą lady, gdy ośmieliła się powiedzieć, że mugole byli ludźmi tak samo jak czarodzieje. Ród Abbottów nigdy nie splamiłby się podobną praktyką, mimo to i tak miała do nich żal, czuła ogniki iskier mrowiące w opuszkach palców, gdy wspominała korespondencję z arystokratką, z którą nie zdołała odnaleźć porozumienia. Ale tak musiało być. Gdyby nie to, ten świat, mogłaby jeszcze przez długi czas nie dowiedzieć się co czuł do niej Hector. - Jak twoje przygotowania? Na lwiątko? - spytała potem, wskazując na wybrzuszenie pod sukienką, bezwiednie podsunąwszy kąciki ust do góry.
Została dłużej, tak jak obiecała, nie wróciła po spotkaniu z Celiną od razu do Londynu. Nie były to może najwygodniejsze warunki do życia, ale dawała radę. Krążyła to tu, to tam. Raz spała pod drzewem, innego dnia całą noc przesiedziała przy ognisku. I tak się bujała od wieczora do poranka, od poranka do wieczora czując całkowitą, bezkresną swobodę. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła się tak wolna, kilka kilo lżejsza i o dziesiątki włosów więcej na głowie. Praktycznie nikogo tu nie znała, wszyscy ludzie byli zajęci sobą. Część z nich nocowała na terenie festiwalu, inni ulegali rotacji, przyjeżdżając tylko na dzień czy dwa. Brali udział w konkursach, widowiskach, łowili wianki, tańczyli wokół ogniska. A Huxley przyglądała się temu z ciekawością, jakby wcześniej nie zdając sobie sprawy z tego, że istnieją ludzie, którzy chcą i mogą się tak bawić. Przecież ona sama nigdy nie wzięła udziału w takim festiwalu. Mógł być nawet i w środku Londynu organizowany, nigdy nie wpadła na to, by tam pójść. Patrząc teraz na tych wszystkich ludzi, zastanawiała się dlaczego. Może dlatego, że zawsze wszyscy uważali, na czele z nią samą, że nie powinna bez potrzeby wystawiać nosa poza port? Po co szukać rozrywki dalej, jeśli najlepsze kąski ma się pod nosem? Potrzebowała pieniędzy, alkoholu, używek – wszystko miała pod ręką. Ciepły zakątek, posiłek i najlepszych przyjaciół też. Czy wtedy były jej do szczęścia potrzebne jakieś letnie, festiwalowe zabawy? Nie. Czy teraz były jej potrzebne? Jak najbardziej. Rozluźnienie i odpoczynek. Traktowała to trochę jak wakacje. Gdy wróci do domu, wszystko wróci do normy, a ona będzie musiała zderzyć się z brutalną rzeczywistością.
Dzisiejszego późnego popołudnia wybrała się w miejsce, którego jeszcze nie zwiedziła. Co prawda trudno tu mówić o zwiedzaniu, wszystko wyglądało wręcz identycznie i było lasem, polaną lub wybrzeżem. Ale akurat na tej leśnej polanie jeszcze nie była. Słyszała wśród głosów czarodziei, których mijała, że są tu jakieś wróżby. Poszła więc to sprawdzić. Najlepsza z wróżbiarstwa nie była tak jak z wielu innych przedmiotów. Uważała, że to strata czasu. Ale kto wie, może dowie się czegoś ciekawego? Swój horoskop lubiła poczytać, więc była też ciekawa, czego dowie się tutaj. Był już prawie zmrok, kiedy udało jej się wejść do namiotu tajemniczej czarownicy.
Lubiła ryzykować. Może nie było tego teraz po niej widać, ponieważ nie pozwalała sobie na zbyt wiele, to zawsze czuła, że żyła, gdy dreszczyk emocji rozchodził się po jej plecach. Nie zawsze to ryzyko przynosiło efekty takie, jakie by chciała. Chociażby ostatnio, gdy odpłynęła na statku, licząc na lepsze jutro, a wróciła do Anglii z podkulonym ogonem. I długo zajmowało jej wrócenie do pełni sił. Ostatnio każde ryzyko, które podjęła, kończyło się klęską. Wchodząc do namiotu, miała trochę nadzieję, chociaż nie chciała się przed sobą do tego przyznać, że w tej całej wróżbie usłyszy coś dobrego. Na przykład, że jej przeklęty pech, którzy niszczy wszystko, za co się zabierze, w końcu się skończy.
Miała nabrać garść popiołu, wzięła więc go odpowiednią ilość w prawą dłoń, a następnie rozsypała po stole. Popiół ułożył się w dziwny obraz.
Huxley opuściła namiot z zamyśloną miną. Cóż to miało oznaczać?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'k15' : 12
- Myślę, że tak. Pamiętam, jak moja kuzynka cieszyła się, gdy padał deszcz, bo twierdziła, że wtedy najszybciej było jej ułożyć synka do snu i nie budził się co chwilę.- stwierdziła, wspominając tamte rozmowy. Wtedy niekoniecznie przykładała do tego uwagę, ale dziś takie szczegóły wracały do niej, będąc jedynymi możliwościami, aby nie czuła się całkowicie pozbawiona wiedzy. Wspomnienia stawały się jej szansą.- Tylko obawiam się, że wtedy i ja usnę, jak dziecko.- dodała zaraz z lekkim rozbawieniem w głosie. Nie miała pojęcia czy tak właśnie będzie, czy pozwoli sobie na sen, będąc w domu samej. Na jej barki spadnie bezpieczeństwo maleństwa, które dopiero pojawi się na świecie, jej i najpewniej Aishy.
Zawahała się na moment, gdy dziewczyna spytała o to, co działo się przez ostatnie dni i jak sobie radziła. Wzruszyła lekko ramionami, milcząc jeszcze moment.
- Tak jak zawsze. Znalazłam idealne miejsce dla siebie, obserwowałam nocne niebo i korzystałam ze szczodrości ludzi zebranych na festiwalu. Trochę, jak codzienność.- wyjaśniła, bo to nie różniło się wiele od każdego zwykłego dnia.- Poza tym spotykałam się z przyjaciółmi.- dodała zaraz. Nie stroniła od nich, spotykała się z ludźmi, którzy wiedziała, że są jej bliscy i nie zostawią jej ot, tak. Żałowała tylk jednego spotkania, ale o tym nie chciała teraz myśleć.
Obserwowała z uwagą Celinę, kiedy ta wyraźnie stała się nerwowa i chciała, aby odeszły kawałek od innych. Nie miała nic przeciwko, byle dowiedzieć się, co się działo. Martwiła się o nią, bo nigdy nie widziała Lovegood takiej. To było coś innego niż stan w jakim była dziewczyna, gdy się poznały. Inne emocje zdawały się dominować.
- To chyba dobrze? – spytała niepewnie. Przestawała wierzyć w miłość i piękne zakończenia związane z nimi, ale może Celina trafiła lepiej, może trafiła na kogoś, kto naprawdę ją pokochał i nigdy nie przestanie.- Nie da się wszystkim dogodzić, a jeżeli masz być szczęśliwa, skup się tylko na tym. Nie na osobach, którym jest przykro, bo oni może kiedyś zrozumieją, że to cię uszczęśliwia.- odparła, bo życie nauczyło ją egoizmu i stawianiu swoich uczuć na pierwszym planie. Świat pokazał jej, że ludzie mieli ją gdzieś z różnych powodów, czasami realnych, a czasami takich, które sobie ubzdurali i wmawiali innym. Pokręciła powoli głową.- Jeżeli był prawdziwym przyjacielem, to nie mogłaś go stracić. Prawdziwi przyjaciele nie przekreślają nikogo z powodu tego, że chcemy miłości i przyszłości u boku kogoś.- stwierdziła. Nie miała pojęcia o kim mówiła Celina, ale to nie miało większego znaczenia... a przynajmniej tak sądziła w tej konkretnej chwili.
Kiedy temat zszedł na kwestie ognia i feniksa, czuła się niepewnie. Czy była gotowa zaryzykować? Ile musiała spopielić, żeby iść dalej? Ile relacji i osób musiał pochłonąć ten ogień, aby cokolwiek się zmieniło? Nie znała dziś odpowiedzi, nie wiedziała, gdzie są te granice, które musiała sobie postawić. Spojrzała na nią, słysząc o tęsknocie. Miała rację, tak było. Po czasie stawała się lżejsza, przestawała przysłaniać wszystko. Dawało się iść dalej przez życie i nie oglądać na prywatne tragedie.
Pokiwała głową powoli, a uśmiech powrócił na jej usta. Był szczery, bardziej niż przez te ostatnie dni.
- Właśnie tak sądzę i będę przeszczęśliwa, jeżeli w to uwierzysz.- odparła, muskając palcami jej dłoń.- Nie poddawaj się, jeżeli kochasz balet i chcesz wrócić, to znajdź inny sposób, ale nie rezygnuj, Celly.- spoglądała na nią cały czas.- Taniec to piękno, nie odwracaj się od tego.- dodała, bo w tej kwestii rozumiały się, jak nikt inny.
Zerknęła na brzuch i ułożyła na nim dłoń, czule i opiekuńczo.
- Powoli, jeszcze mam chwilę, zanim maluch pojawi się na świecie. Udało mi się zdobyć troszkę ciuszków, kilka pieluch, ale i tak będę potrzebować jeszcze więcej.- robiła co mogła, kombinowała, jak się da.- Parę tygodni temu, poprosiłam Iana o kołyskę dla dziecka i obiecał się tym zająć, więc chociaż maleństwo będzie miało swoje miejsce.- dodała, bo chyba nie chwaliła się tym jeszcze.
Use what you have.
Do what you can.
Z początku Justine miała wrażenie że jej się przewidziało. Nie miała zapomnieć tej twarzy, widziała ją nie raz nadal, kiedy sen zabierał ją dalej w odmęty Azkabanu. Ale przecież to było nielogiczne, nie łączyło się ze sobą w żadnym punkcie, chyba, że robiła tutaj coś konkretnego - co tylko mocniej wzbudziło jej czujność. Co prawda nadal trwało zawieszenie broni, ale to, nieuchronnie zbliżało się do końca. Chwile wytchnienia - nie wątpiła, że potrzebne - nie miały po tych dniach nadejść szybko. Po nich, miała powrócić walka. Co jeśli była tutaj zbierając informacje. Jasne tęczówki Justine wędrowały za kobietą, która znikała w namiocie wróżb. Uniosła opuszczoną wcześniej niżej brodę. Nie miała wyjścia musiała to sprawdzić. Nie, nie musiała. Chciała. Od miesięcy rozpuszczała informacje o niej licząc, że ją znajdzie. Legilimentkę, która ośmieliła się wejść jej do głowy. Nigdy nie miała zapomnieć tego uczucia, obleśnego, kaleczącego najbardziej prywatne rejony. Skryła się za jednym z drzew, zaplatając dłonie na ramionach - czekała. Nie była cierpliwa, umiała w sobie wymusić do cierpliwość, ale nie zawsze potrafiła się jej poddać. Dzisiaj - teraz - tym bardziej. Jej noga podrygiwała w przymuszonym oczekiwaniu. Zmrużone spojrzenie wisiało zawieszone na wejściu do namiotu, nie patrzyła na nic innego - właściwie nic innego nie zauważała. A kiedy poły rozchyliły się i kobieta z niego wyszła, odepchnęła się od drzewa, ruszając w podobnym do niej kierunku, ale nie całkiem, bardziej obok, tak by móc ją zajść między drzewami w które weszła. Skupiona, poważna co jedynie dodawało ostrości rysom jej twarzy nie czekała i nie wahała się. Wiedziała do czego chce doprowadzić. Kiedy odeszły trochę dalej od tłumów, kiedy było ich mniej przyspieszyła wychodząc obok. Różdżka wsunęła się do jej ręki w ułamku sekundy w drugim wciskała się już w bok kobiety, którą złapała drugą z dłoni, żeby nie zdążyła się od niej odsunąć.
- Nie radzę próbować czegokolwiek. - zapowiedziała od razu, na wstępie. - Jestem szaloną i niebezpieczną terrorystką. - wypowiedziała ironizując choć niebezpieczna a może i szalona w jakimś stopniu na pewno była. - A ciebie, podejrzewam o współpracę z wrogiem. - nie było sensu kluczyć wokół. - Wbije ci Lamino w żebra nim zrobisz dwa kroki. - dodała jeszcze naciskając mocniej na różdżkę. Nie żartowała. Nie było jej do śmiechu. Wygląd jej twarzy sprawiał, że przez jej plecy mimowolnie przechodził nieprzyjemny dreszcz i robiło jej się niedobrze. - Teraz pogadamy paniusiu. - zapowiedziała jej unosząc na nią tęczówki. - Idź. Tam dalej jest zagajnik, powinien być pusty. - nakazała nie spodziewając się sprzeciwu. Tylko głupi próbowałby się go podjąć w sytuacji w której ją postawiła. Musiała widzieć w jej spojrzeniu brak zawahania i szczerość w każdym wypowiedzianym słowie. Pchnęła ją lekko, żeby zmusić do postawienia pierwszego kroku.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Nie zauważyła blondynki. Z ręką na sercu, jak Merlina kocha, nie zauważyła jej. Kobieta wzięła ją z zaskoczenia. Rain nie zdążyła ani odskoczyć, ani się wyrwać, ani nawet nic powiedzieć, kiedy poczuła ukłucie różdżki tuż pod żebrami. Serce jej się zatrzymało.
Zamarła. Ta chwila ciszy, nim dotarł do niej kobiecy głos, był istnym przekleństwem. Kto? Jak? Przecież ona tu praktycznie nikogo nie znała. Miała się czuć tu bezpiecznie, odpocząć, a nie spotykać się z takim zachowaniem. Żeby ktoś w biały dzień podchodził do niej z różdżką i wbijał w żebra? Albo był szalony albo zdesperowany. Ta chwila trwała wieczność, ukłucie różdżki bolało, a sama Huxley wręcz starała się nie oddychać, jakby bała się, że gdy tylko weźmie głębszy wdech, ta różdżka przebije jej ciało. Jak ostrze.
Damski głos. Przełknęła ślinę. Szalona, niebezpieczna terrorystka. Chciała siarczyście zakląć pod nosem, ale słowo ugrzęzło jej w gardle. Poczuła, jak zrobiło jej się nagle gorąco, potem zimno i gęsia skórka przeszła jej wzdłuż pleców. Odważyła się delikatnie obrócić głowę w stronę kobiety, chcąc zobaczyć z kim ma do czynienia. Znowu głośno przełknęła ślinę.
- Mylisz mnie z kimś - odpowiedziała, starając się, aby jej głos zabrzmiał pewnie. I aby nie zadrżał.
Chociaż zdenerwowanie w tym momencie było absolutnie na miejscu i nie było niczym dziwnym. Stała z kobietą, która wciskała jej z całej siły różdżkę pod żebra i groziła rzuceniem Lamino. Terrorystka. Prawdziwa terrorystka.
Ale ruszyła. Tak jak kobieta kazała, zaczęła powoli robić kroki w kierunku, w którym jej nakazała. Nie było opcji, aby teraz, w tym momencie, miała zacząć się rzucać i świrować. Miała wrażenie, a nawet była praktycznie pewna, że kobieta nie żartowała. Jej ton głosu wskazywał na to, że jeśli tylko Huxley zrobi w tym momencie fałszywy ruch, to Lamino poleci i na tym może się nie skończyć.
Szare komórki Huxley zaczęły pracować na zwiększonych obrotach. Wręcz czuła, jak jej mózg zaczyna się przegrzewać od ilości informacji, pomysłów, rozwiązań, które mogłyby sprawić, aby wyszła z tego bez szwanku. Lub od tego, jak jej mózg pokazywał czego nie robić i co może się z nią stać i jakie czarne scenariusze mogą ją czekać. Może, gdyby blondynka się przyjrzała, to dostrzegłaby unoszącą się parę nad czarną burzą loków Rain?
Dotarły do tej polany, a Rain już miała kilka opcji, które mogą pomóc jej wyjść z tego cało. No halo, ona miała tu jeszcze robotę do zrobienia. Pieniądze się przecież same nie zarobią, informacje nie zbiorą, a terroryści nie wsadzą do Tower. Wsio rybka było Rain, po której stronie frakcji stała jej towarzyszka. Jeżeli wbijała jej różdżkę w żebra i groziła, to skrupuły Huxley znikały.
- Kim ty jesteś i dlaczego mnie atakujesz? - Zapytała, starając się opanować zdenerwowanie. - Mylisz mnie z kimś, kurwa…
Plan A. Niewiedza. Rain nie znała tej kobiety. Nie wiedziała, kim jest, skąd mogą się znać i dlaczego ona ją atakuje. Nigdy się nie spotkały, więc Huxley nie mogła jej nigdy podpaść i na pewno była z kimś mylona. A jeśli kiedykolwiek faktycznie się spotkały, to Rain absolutnie tego nie pamiętała. Tyle się działo, tyle się zmieniło, była pod wpływem Imperiusa. Nie była sobą, dotąd nie mogła się w pełni pozbierać po klątwie. Tak mocno wpłynęła ona na jej świadomość, na jej psychikę i zachowanie. Ludzie się zmieniają pod wpływem czarów. Na lepsze lub gorsze. I kiery Rain w końcu miała okazję być znowu sobą i odbudować swoje własne ja, zacząć grać na swoich zasadach, to pojawiała się taka terrorystka. I wszystko diabli brały.
Na dzisiejszy dzień, wieczór, może nawet noc, celem było przetrwać. Wyjść z tego cało, jak najmniej oberwać. A przede wszystkim przeżyć.
Westchnęła ciężko i spojrzała kobiecie prosto w oczy, obracając głowę w jej kierunku.
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
- Oddaj mi swoją różdżkę. - poleciła kobiecie, popychając ją do przodu. - Albo sama ją znajdę, ale to nie będzie przyjemne doznanie. - nie żartowała, nie była w nastroju do żartów. Po pierwsze, musiała zadbać o to, by ta jej nie uciekła. Wątpiła, by miała znaleźć moment jej nieuwagi, bo całą swoją uwagą skupiała się na kobiecie przed nią, ale nie zamierzała popełnić błędu nowicjuszy. Ale padające słowa sprawiły, że w Justine zawrzało. Ruszyła, jak burza, mimo niewielkiego wzrostu, tym razem układając różdżkę na szyi kobiety i popychała ją tak długo, aż za jej plecami nie znalazło się drzewo. Jej oddech przyśpieszył, a wściekłość i powaga którą prezentowała dodawała ostrości jej twarzy - nadal zbyt chudej, ukazującej dokładnie kości policzkowe i zaciśnięte w wąską kreskę usta.
- Naprawdę nie mam nastroju. - wysyczała do niej. Zadzierając głowę, wbijając różdżkę mocniej. - Odważnie z twojej strony, szlajać się po ziemiach zakonu, kiedy wspomagasz tych dupków. - wypadło z warg Justine. - Zanim znów zaczniesz ściemniać, że nie pamiętasz, radzę ci się dobrze mi przyjrzeć i ocenić, czy ta droga cokolwiek ci pomoże. - nie mogła Justine była wściekła, furia obejmowała ją cała. Nie potrafiła pojąć jak ta kobieta mogła tak bezstrosko spacerować sobie po ziemiach które wspierały działania Zakonu udając, że wszystko jest w porządku - to tylko potęgowało jej przeczucie, a może wniosek, że szpiegowała dla Rycerzy, tym bardziej i tym szybciej musiała się tym zająć. - Ale że jestem wspaniałomyślną terrorystką, odświeżę ci pamięć. - obiecała, nie zelżawszy uścisku na różdżce. Przedramię wolnej dłoni ułożyła na jej brzuchu, żeby opanować każdy możliwy ruch. - Poznałyśmy się w Azkabanie, moja droga. Ja, ty i dwóch dupków od Voldemorta. Ja byłam zakuta w kajdany, torturowana, a ty… - zawiesiła głos. - pamiętasz już co robiłaś w tym zabawnym czworokącie? - zapytała rozciągając wargi w uśmiechu. Abstrakcyjnym, niemal szalonym, nie umiała zapomnieć. To uczucie, obleśnie, niedobre, niewygodne, nieraz nadal wyciągało ją ze snu kiedy przychodziło w nocy przyśpieszając oddech. A ona śmiała stać tutaj i udawać, że wszystko było w porządku, że wszystko było dobrze, że nie wiedziała, kim jest. Pierdolona bzdura. Nie istniała szansa, by ją przekonała w ten sposób. Nie musiała, kiedy z nią skończy po prostu ją zamknie, żeby nie skrzywdziła nikogo więcej.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Plan A nie wypalił, w czarodziejce nie pojawiła się nawet iskra zwątpienia i dalsze podążanie w tym kierunku nie było zbyt racjonalne. I bezpieczne, ze strony Huxley. Liczyła na to, że kobieta się zawaha, pomyśli, że może faktycznie Huxley to nie ta kobieta, z którą miała na pieńku. Ale nic takiego się nie wydarzyło, a w zamian za to różdżka kobiety powędrowała tuż pod szyję portowej informatorki. Huxley wbiła w nią swoje spojrzenie, milcząc przez chwilę, widziała tę wściekłość, która ogarniała blondynkę. Pamiętała jej spojrzenie, oczywiście, że pamiętała, co jej zrobiła. Nie było to dla Rain wcale traumatyczne wspomnienie, nie śniło jej się nocami i nie wracała nawet do tego swoimi wspomnieniami. Wnikanie do cudzych myśli było dla niej czymś absolutnie normalnym, nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie i już. Jedyne co mogła żałować to fakt, że robiła to pod rządami Mulcibera.
- Nikogo nie wspomagam – warknęła. Nie bała się, mówiła w tym momencie prawdę. – I nie jestem tutaj z powodu tych… dupków.
Monolog kobiety dał jej chwilę na to, aby móc przygotować swoje dalsze słowa. Drażnienie jej nie było zbyt mądre, była na tyle rozwścieczona, że Huxley przygnieciona przez nią do drzewa, czuła każdy jej spięty mięsień. A przez różdżkę przyciśniętą do szyi nie była w stanie porządnie przełknąć śliny. Dobrze pamiętała tamten dzień, kiedy dostała list od Mulcibera z poleceniem. Nie mogła go zignorować, wewnętrzna siła nakazała jej udać się do wskazanego miejsca i tam wysłuchać poleceń czekających na nią czarodziei. Teraz wiedziała, że była pod wpływem czarno magicznego zaklęcia. Wtedy myślała, że robi to dlatego, że chce. Przez ten okres czasu, kiedy Mulciber miał nad nią kontrolę, miała wspólne z nimi poglądy. To Zakon był tym złym, gardziła nimi i oczerniała na prawo i lewo. Nadal po ulicach można było słyszeć plotki, które sama rozpuściła o zajmowaniu się przez nich nekromancją.
- Co za szczegółowy opis, jak na kogoś, kto był w twoim położeniu – fuknęła ściszonym głosem, trochę do niej a trochę do siebie. – Byłaś wtedy dla mnie tą terrorystką, to prawda. Wierzyłam w każde ich słowo, popierałam każde ich działania. Nie byłam sobą…
Huxley nie miała ich poglądów. Zawsze mówiła, że to, co się dzieje jej zwisa i powiewa, dopóki, dopóty nie ma to na nią bezpośredniego wpływu. Ale w pewnym momencie nastała wojna. I brak opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron było zagrożeniem. To tak, jakby być wrogiem dla jednych i dla drugich. A niektórzy ludzie naprawdę nie chcieli mieć z wojną nic do czynienia. Naprawdę brak mugoli lub ich obecność nie robiła im różnicy, a zmuszeni do wybierania. Rain nie chciała wybierać, dlatego tak długo nie była ani za jednymi, ani za drugimi. Mugole jej nie płacili, ale też nie przeszkadzali. A jedyną rzeczą, która mogła Hux do czegoś przekonać to zysk. Nie tylko finansowy, oczywiście.
- Nie byłam sobą… - powtórzyła jeszcze raz, spokojniej, może trochę ciszej, ale z wyczuwalną szczerością w głosie.
Nie wiedziała, czy to jest przypadek, w którym lepiej kłamać czy lepiej mówić prawdę. I nie wiedziała tego, dopóki nie sprawdzi. Natomiast na pewno wiedziała, że nie była w położeniu, by nadwyrężać cierpliwość napastniczki. Musiała ją tylko przekonać, że nie stanowi dla niej teraz żadnego zagrożenia.
- Wiesz, nie każdy czarodziej musi popierać was lub ich, ale każdy czarodziej może wpaść w tarapaty. I wiesz co? Nagle się budzisz i nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś pod wpływem czyjegoś czarnomagicznego zaklęcia… – chciała jeszcze coś dodać, ale w porę ugryzła się w język.
Wybrała szczerość, nie kłamstwo. Czy blondwłosa kobieta wychwyci, że Rain mówi prawdę? Stara się porozumieć i załagodzić sytuację? Czy będzie tak zaślepiona swoją złością i nie odpuści?
- Nie jestem zagrożeniem, więc do kurwy, odsuń się i porozmawiajmy - poruszyła się, próbując wyswobodzić z jej uścisku.
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
- Już wspomogłaś. - powiedziała nawet na chwilę nie pozwalając, by zelżał uścisk na jej różdżce. - Oh, nie? - zaironizowała. - Co więc cię sprowadza w nasze progi? - zapytała nie zmieniając ani trochę uścisku nie zelżał on ani o jotę a dłoń pozostała stała i pewna.
Kiedy słowa kobiety wypłynęły pomiędzy nich, pełne ironii fuknięcie sprawiło, że nacisnęła mocniej na różdżkę. Nie miało znaczenia, że była niższa, niewiele jej to przeszkadzało - głównie dlatego, że miała pewność, co do własnych umiejętności. Ale stojąca kobieta, zdawała się nadal nie pojmować sytuacji w której się znajdowała. Sądziła, że buta jej coś w tym momencie pomoże. Niebieskie, lodowate spojrzenie mierzyło ją uważnie, twarz przez złość nabrała na wyrazie i ostrości.
- Może gdybyś nie nauczyła się tak plugawej umiejętności, nigdy byś w nie nie trafiła, hm? Może gdyby nikt z nich o niej nie wiedział, sprawy potoczyłby się inaczej, a może właśnie wciskasz mi gadkę próbując grać na moim współczuciu - ale mogę go nie znaleźć go dla kogoś, kto nauczył się penetrować cudze umysły. - jej oczy zmrużyły się. Bo może i stojąca jej kobieta wpadła w tarapaty przypadkiem, ale nie potrafiła dokładnie zrozumieć, czemu ktoś pozornie normalny sięgałby po taką umiejętność. - Miałaś okazję, doświadczyć tego co robisz innym? - zapytała jej przesuwając spojrzeniem po twarzy. Złość i stwierdzenie, które nijak się miało do prawdy. Nie była zagrożeniem? Była. Wargi Justine wygięły się w kpinie. Nie odsunęła się. Przycisnęła mocniej różdżkę kiedy wyczuła ruch. Uniosła lewą rękę wyginając ją w tył po czym bez zastanowienia uderzyła w brzuch kobiety.
- Nie ty decydujesz, jeśli nie zauważyłaś. - przypomniała jej. Wyciągnęła lewą rękę do góry. - Różdżka, teraz. Trzeci raz się nie powtórzę. - zastrzegła od razu. Nie dodawała nic więcej, ale było widać, że nie żartowała jej nowa koleżanka musiała zrozumieć, że jej złość ważyła dla Justine tyle, co nic. A jej życzenia nie miały zostać wysłuchane. Była poważna i nie zamierzała ugiąć się pod ciężarem żądań oprawcy. Jeśli zamierzała ją zaatakować była na to gotowa. Na razie musiała zrozumieć, że na jej stronę zadziałać może jedynie uległość. Jeśli chciała rozmawiać, jej różdżka, już powinna być w jej dłoni. W innym wypadku, jedynie próbowała się wykpić. Cóż, najwyżej ją zamknie, potem przesłucha, a potem razem z Biurem Aurorów postanowią, co dalej. Może należało ją wykorzystać, skoro miała dostęp do Rycerzy. Mogła przynieść im informacje, albo pomóc zastawić pułapkę. Tak, ta zdecydowanie byłaby na rękę - element zaskoczenia przecież działał zawsze na korzyść planującego.
| sorry Rain - wyważony cos w brzuch (ST 60-79), walka wręcz I
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
'k100' : 95
Cóż więcej mogła powiedzieć. Słowa starała się dobierać uważnie, mówić sensownie, próbować kobietę uspokoić, a tu się okazywało, że nie działało absolutnie nic. Wejście na wyższy ton – źle. Próba spokojnego wyjaśnienia sytuacji – źle. Kłamstwo – też źle. Jak miała więc podejść do tej rozmowy? Chociaż ciężko to nazwać rozmową, w końcu została wręcz zaatakowana! To ona stała przyciśnięta pod drzewo z różdżką wbitą w skórę i to jej życie wisiało na włosku. A nie zrobiła przecież nic z własnej woli. Wręcz przeciwnie, została do tego zmuszona. Ale blondynka nie chciała słuchać.
- Pracuję – wysyczała.
Plugawej umiejętności? Próbowała tylko żyć, jakoś zarabiać i funkcjonować. Czy było w tym coś złego? Dla Huxley – nie. Dla innych? To już ją nie interesowało. Była informatorką, szukała informacji w taki sposób, w jaki potrafiła. Starała się nie wyrządzać ludziom krzywdy, starała się, by nie pamiętali, co ich spotkało. Nie była bezlitosną suką, miała swoje zasady. Chociaż niektórym trudno było to pojąć. Ale też nigdy nie musiała się z tego nikomu tłumaczyć. Do teraz.
- Miałam, wiem co to za uczucie – odpowiedziała.
Jak miała się tego nauczyć nie wiedząc, jak ta magia działa? Gdy jej mentorka wprowadzała w ten świat, przedstawiała tę magię, obdarła ją ze wszystkich wspomnień i z całej prywatności. Wdarła się tam, gdzie Huxley nie pozwalała nikomu dotrzeć. I chociaż było to wiele lat temu, to do teraz pamiętała to uczucie. Czy to ją powstrzymało? Każdy czasem chce móc poczuć władzę. W łóżku nie mogła. Z różdżką przy czyjejś skroni już tak. A jeśli przy okazji mogła zarobić? Jej [i]ofiary]/i] zawsze były upite albo chociaż obezwładnione, Huxley starała się zatrzeć za sobą ślady. Wymazać ze wspomnień swoją obecność. Pozostawała niezrozumiała pustka i pewne obtarcie na umyśle, ale z braku możliwości wyjaśnienia zjawiska, pewnie większość ludzi po prostu o tym zapominała. Chociaż nigdy więcej, może trochę podświadomie, nie reagowali już na Rain w normalny sposób.
- Jeżeli cokolwiek ci zrobiłam, to nie z własnej woli. Byłam pod imperiusem, twoi ludzie zresztą przerwali klątwę. Mogą ci potwierdzić – dodała, mając nadzieję, że to przekona kobietę.
Nie wiedziała co innego, jak wyznanie właśnie tej prawdy, skłoni kobietę do zastanowienia. Czy mówiłaby z takim przekonaniem i zachęcała do kontaktu z członkami Zakonu, gdyby nie była to prawda? Huxley naprawdę miała dość kłopotów, chciała z nią porozmawiać, załagodzić sprawę i aby każda odeszła w swoją stronę. Miała inne rzeczy teraz na głowie, a nie wracanie do przeszłości.
Cóż, wyrywanie się nie było zbyt dobrym pomysłem. Nim się zorientowała, kobieta już kierowała cios w jej brzuch swoją lewą ręką. Rain próbowała się osłonić, ale nie zdążyła. Uderzenie spadło na jej brzuch, na tyle mocno, że Huxley na chwilę zabrakło tchu.
- Już, kurwa – syknęła. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że kobieta może być aż tak silna. – Na Merlina, a ja chciałam tylko porozmawiać…
Sięgnęła po tę różdżkę. Jedną ręką trzymała się za brzuch cały czas zaskoczona tym atakiem i siłą, chociaż cios padł z lewej ręki. Drugą sięgnęła po różdżkę. Nie chciała jej oddawać, ale co mogła innego robić? Podała ją, ściskając ze złości szczękę tak mocno, że aż zazgrzytała zębami.
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
- Czyli co dokładnie robisz? Wystawiasz na straganie chwytliwą możliwość penetracji czyjegoś wnętrza? Zbierasz informacje, żeby im potem sprzedać nas za galeony? - zapytała, bo co innego lalunia, która zjawiała się na ich skinienia mogłaby tutaj robić? Niewiele więcej opcji pojawiało się w umyśle Justine. A jej towarzyszka zdawała się nie pojmować, że półsłówkami pozornie opiewającymi w prawdę jedynie przedłuży tą rozmowę - a jeśli nie zauważała wyczerpie też cierpliwość Justine - a tej czarownica nie miała wiele w stosunku do bez moralnych szumowin.
- Więc jesteś po prostu psychopatką bez krzty moralności. - powiedziała wykrzywiając usta w kwaśnym uśmiechu. Orzekająco, oceniające zawieszając na niej tęczówki. Wiedziała, że wojna potrafiła zrobić z człowiekiem wiele - wyciągnąć najgorsze, ale to - ta umiejętność nie była lepsza od czarnej magii, była gwałtem na kogoś prywatności, przynosiła ból i cierpienie. Ale cóż, nie myliła się pewnie we własnej teorii, kto normalny zezwalałby na coś takiego dobrowolnie.
- I co to zmienia? - zapytała Justine nie odsuwając różdżki od niej. - Nie wiem, kto cię wypuścił, ale ja nie zamierzam pozwolić ci wrócić wśród ludzi tutaj wiedząc jak wielkim potencjalnie możesz być niebezpieczeństwem. Może właśnie szukasz. Może komuś chcesz to zrobić, bo przecież nie robi to na tobie wrażania, nie? - nie obchodziło jej, czy mówiła teraz prawdę czy kłamstwem próbowała się wykpić. Nie miało znaczenia, że była tamtego dnia pod imperiusem. Bo nie widziała w niej nawet krzty skruchy co do dopuszczonych czynów. Dumnie oznajamiała, że wiedziała jakie szkody może wyrządzić. Do dzisiaj pamiętała dokładnie, jej obecność w swojej głowie – była jej świadoma i ta świadomość była bolesna. Była zepsuta - zrozumiała to od razu. Zepsuta, pyskata i sądziła, że Justine żartuje prawdopodobnie, bo zignorowała jej polecenie, za co szybko otrzymała zapłatę. Odebrała od niej różdżkę. Cofając się o krok. - Są tylko dwa rozwiązania jeśli liczysz na to by odejść stąd w wybranym kierunku nie kończąc na dnie celi. - powiedziała do niej. - Nie użyjesz tego więcej, a skoro tak lubią cię w Londynie, od dziś będziesz zbierać dla mnie z niego informacje. - powiedziała powoli, najchętniej wrzuciłaby ją do celi, stojąca przed nią kobieta nie zasługiwała na więcej z prezentowaną postawą, ale potrzebowali informacji - jak największej ich ilości - i za cenę pozornej “wolności” zamierzała wykorzystać bez skrupułów, tak jak ona wykorzystywała własne umiejętności. Z pewnością nie będzie miała nic przeciwko temu, skoro sama właśnie to robiłam innym. Oczywiście, nie z umową na słowo. Jeśli nie była idiotką musiała rozumieć do czego kierowała swoje myśli Justine. - Druga opcja jest mniej przyjemna. Spędzimy na tej polanie godziny, kiedy będę z twojej głowy wyciągać wszystkie wspomnienia związane z legilimencją. - nie dała jej wielkiego wyboru, ale i tak była wspaniałomyślna - bo nie zasługiwała na żaden.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
- A żebyś wiedziała, że szukam – warknęła w końcu. – Benjamina Wrighta na prośbę Percivala. Mówią ci coś te imiona? Benjamin jest na festiwalu, bryka sobie tutaj uganiając się za blondwłosą panną.
Gdyby chciała, zwabiłaby albo jednego, albo drugiego i przekazała śmierciożercom. Mogła to zrobić od razu, może dostałaby sporo galeonów, a jednak z jakiegoś powodu, nie przekazała tych wieści nikomu. I nie miała zamiaru, dopóki dopóty oczywiście nie stanie się to dla niej zagrożeniem. Dbała o swoją dupę przede wszystkim, następnie o dupy swojej portowej rodziny i nic więcej jej nie interesowało.
Propozycja, czy też warunki, jakie postawiła Justine, były absurdalne. Naprawdę myślała, że Huxley zgodzi się na którekolwiek? Chciała jej się zaśmiać w twarz. Jednak już wiedziała, że jedyną, tak naprawdę, psychopatką w tym duecie była właśnie Tonks i nie chciała jej jeszcze bardziej rozjuszać. Wzięła jedynie głębszy wdech.
- Raz pozwoliłam na to, żeby znaleźć się pod butem śmierciożercy. Jeśli chcesz stać się taka jak oni i brać ludzi w niewolę, droga wolna – mruknęła, tym razem to w jej głosie słychać było pogardę. – Wolność, którą mi proponujesz, nie jest prawdziwa. Jeśli myślisz o przysiędze, to wsadź ją sobie w dupę… Jeśli chcesz, żebym zbierała dla ciebie informacje, to nie w taki sposób. Albo mnie po prostu puść, dokończę swoją robotę dla Percivala i nigdy więcej moja stopa tu nie stanie. I ty również nigdy więcej mnie nie spotkasz.
Nagle spojrzała w bok. Zaczęły docierać do nich jakieś odgłosy. Najpierw z oddali było słychać rozmowę, głosy zaczęły się robić coraz bardziej wyraźne, słychać było rozmowę i nawet do kobiet docierały pojedyncze słowa. Coś o wróżbie, oszustce, pogodzie, ognisku. Ktoś zdecydowanie wybrał się na przechadzkę po okolicznych lasach i polanach, przynajmniej dwie osoby, głosy wydawały się dość dojrzałe. Ktoś zbliżał się w ich kierunku.
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
- Nie masz już co tu robić w takim razie. - powiedziała, nie było już kogo szukać skoro jak twierdziła, znalazła to, co było obiektem jej poszukiwań. Czego jeszce tu chciała, skoro wypełniła zlecenie? Sądziła, że tak po prostu pozwoli jej się tutaj panoszyć? Marionetce Rycerzy? Jej wargi rozciągnęły się w grymasie przypominającym uśmiech - myślała, że tym ją przekona? Porównaniem do Rycerzy. Zbliżyła swoją twarz do tej należącej do niej. - Dziękuję za pozwolenie, skorzystam. - wypadło z jej warg. Pięć cofnęła się i uderzyła ponownie w brzuch kiedy kazała jej włożyć sobie przysięgę w dupę. Trochę zdziwiona, że z takimi odzywkami Rycerze nadal pozwolili jej żyć, a może pozostać przy zmysłach. A może była po prostu szalona? - Złożysz tą przysięgę, nie ty dyktujesz warunki. - przypomniała jej ze spokojem. Kobiecina zapominała, że to nie ona wybierała. Wybrała wcześniej i jej wybory doprowadziły właśnie do tej sytacji. Dochodzące z oddali głosy nie pomagały. Sięgnęła za pas wyciągając białą laskę. Ostatnio naznaczyła nią starszego Doe’a, ale nie potrzebowała go już do niczego - chłopak zdawał się rozpłynąć, a ona nie miała powodów by go szukać. Dotknęła nią kobiety przed nią. - Nie uciekniesz mi. - powiedziała do niej. - Dzięki temu znajdę cię wszędzie w którąkolwiek z dziur nie postanowiłabyś wpełznąć. Właściwie, mogłabym cię spetryfikować, poczekać aż nie przejdą i zmusić do przysięgi wcześniej, ale pozwolę byś zrobiła rachunek sumienia we własnym zakresie znajdę cię po festiwalu. - wyjaśniła ze spokojem cofając się o krok. Unosząc brodę. - Informacje, będziesz mi dostarczać, bo ważniejsze jest dla ciebie życie, niż jego brak. Wyślę Ci listem czego masz szukać. Radziłabym się okazać przydatną. Może wtedy, zamkniemy cię dopiero po wojnie. - poczęstowała ją uprzejmym uśmiechem. - Dam ci czas do końca roku, byś udowodniła swoją wartość, ot taka za mnie równa babka. - nie była. Trwała wojna, każdą możliwość zamierzała wykorzystać dla siebie. Nie zamierzała jednak szarpać się w środku lasu. Nachyliła się w jej kierunku unosząc brwi. - Wiej. - poleciła przekrzywiając na bok głowę. Uciekaj Rain, udowodnię cię, że nie jesteś w stanie, dokądkolwiek się nie udasz.
| zt - oznaczam Rain białą laską
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Strona 21 z 21 • 1 ... 12 ... 19, 20, 21
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset