Prywatny pokój
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój Miu
Za ostatnimi drzwiami korytarza, za dębowymi drzwiami, za magicznie unoszącą się kotarą z białych perełek mieszkała księżniczka. Księżniczka Miu, której królestwo stanowi dość przestronny pokój, utrzymany w stonowanej kolorystyce, pasującej do pozostałych wnętrz Wenus. Pod jedną ze ścian stoi bardzo szerokie łóżko z mocną, dębową ramą i baldachimem, a po przeciwnej stronie pomieszczenia znajduje się miejsce dla bogato zdobionego parawanu, wydzielającego część prywatną: toaletkę oraz wannę. Wyłożone ozdobną, beżową tapetą ściany nie są ozdobione żadnymi obrazami a jedyne oświetlenie stanowią poustawiane na komodach i stoliczkach świece o lekkim zapachu jaśminu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:50, w całości zmieniany 1 raz
Lubieżny dotyk Evandry na jej własnym ciele wzmagał tylko ekstatyczne doznania i tak niezapomnianej chwili, rytm której wyśpiewywał przeszywający go na wskroś krzyk Deirdre, na urywek chwili całkiem pochłonął jego uwagę. Zapach powietrza mieszał się z zapachem ich ciał, a nagość syciła oko najpiękniejszym obrazem. Żadnej trudności nie sprawiło mu odnalezienie się między nimi, a każda wymieniania wyłącznie między kobietami czułość wzbudzała w nim jedynie szczery zachwyt, estetyczną przyjemność i trudne do poskromienia pożądanie. Euforia chwili nie dawała dojść do głosu trzeźwym myślom nawet teraz, gdy opadł już na miękki, wygodny materac szerokiego łoża. Potencjał w żonie dostrzegł, gdy po raz pierwszy popuściła przy nim wodze własnych pragnień. Igrał z jej ogniem wcześniej, lecz czy posądzał ją aż o taką odwagę? Wątpliwe, nie miało to jednak znaczenia, gdy nie do końca świadomy jej prowadzenia wszedł za nią w płomienny taniec trzech serc. Zmrużył oczy w reakcji na jej pieszczotę, obracając głowę w bok, by zanurzyć ją w złocistych włosach - to wtedy i on kątem oka dostrzegł Deirdre ześlizgującą się z łóżka.
Obrócił się na bok, wspierając głowę na łokciu, by powieść wzrokiem za nią, zakładającą na siebie bieliznę Evandry; kącik ust Tristana uniósł się nieznacznie w górę, gdy spojrzenie bezceremonialnie chłonęło ten widok, całkowicie pozbawione skrępowania. Zgrabne nogi jego kochanki wyglądały w tych pończochach niezwykle pociągająco, lecz to nie ich krój i nie materiał najmocniej wywoływał to wrażenie - a zapach ciała Evandry, którego z tak daleka poczuć nie mógł, wolna dłoń przechwytując ofiarowaną mu lufkę. Podobnie jak jego żona śledził ruchy ciała Deirdre, póki nie zniknęła za jego plecami - wówczas przeniósł spojrzenie, z tym samym wilczym zadowoleniem odmalowanym na twarzy, na wypiętą pierś podniesionej na łokciach Evandry - i on zaciągnął się tytoniem, mocno, na bok wypuszczając gęsty kłąb dusznego dymu, nie wypuszczając z dłoni tlącej się lufki. Zaśmiał się, kiedy zapewniła ich, że mogli zostać tu dłużej - prawie bezgłośnie, a jednak z rozbawieniem.
- Wciąż czujesz się tu gospodynią, Deirdre? - zapytał, unosząc ku niej spojrzenie. Nie była nią, uwolnił ją z tego miejsca. Pokój należał do niej dawno temu, ale dziś nim nie zarządzała. Dziś pojawiła się na uroczystościach w Wenus jako jeden z honorowych gości, z orderami za zasługi, do których ją doprowadził. Nie spodziewał się po niej, że dopadną ją stare nawyki i to wyłącznie w roli - jakiej? Organizatorki? Opłacił ten pokój do rana, kiedy poświęcały czas same sobie. Szampan, którego zażądał, wciąż chłodził się w wiaderku z lodem. Spotkał ją tu lata temu jako kurtyzanę o umiejętnościach wybijających ją ponad pozostałe dziewczęta. Czy to było już wszystko, co zamierzała pokazać? Nie, nie była znana z pozostawiania po sobie zawodu. Nie zamierzał przerywać tak łatwo snu, który został przekuty w rzeczywistość, a o którym przypomniały pieszczoty wymienione między kobietami. Oddał pocałunek Deirdre z rozleniwionym zaangażowaniem, gdy palce dłoni bezlitośnie wytyczały czuły szlak wzdłuż podrażnionej, zaczerwienionej szyi kochanki. Nie zdążył zareagować, Evandra w mig znalazła się przy niej - przyglądał się temu obrazkowi z iskrą w oku.
- Wyjątkowo niegrzecznie byłoby odmówić, kiedy dama tak ładnie prosi - rzucił do Deirdre, kiedy kącik jego ust unosił się z zadowoleniem. Obrócił trzymaną w ręku lufkę, zaciągając się nią ponownie. Wygięte mankiety rękawów, kołnierz białej koszuli rozchełstany gwałtownością ruchów i zmierzwione włosy sprawiały, że i on nie miał w sobie już nic z wieczornej elegancji. Skinął głową, z nonszalancją tak niedbałą, na jaką wyglądał, gestem przywołując ku sobie je obie. Wzrok nieustępliwie zatrzymał się jednak na źrenicach Deirdre, dopiero teraz niosąc odpowiedź na jej nieme pytanie. Nie, nie wolno jej było odejść. Nie, ten wieczór nie miał skończyć się w taki sposób - noc była jeszcze młoda.
A miała być długa. I piękna. To, co miało przyjść później, nazajutrz, gdy głowa wytrzeźwieje, nie zaprzątało go teraz wcale, teraz pragnął bez reszty zakosztować się w tym hedonistycznym szaleństwie, w którym przecież mógłby roztopić się już na wieczność, tu, teraz, kiedykolwiek. Z nią, z nimi.
Obrócił się na bok, wspierając głowę na łokciu, by powieść wzrokiem za nią, zakładającą na siebie bieliznę Evandry; kącik ust Tristana uniósł się nieznacznie w górę, gdy spojrzenie bezceremonialnie chłonęło ten widok, całkowicie pozbawione skrępowania. Zgrabne nogi jego kochanki wyglądały w tych pończochach niezwykle pociągająco, lecz to nie ich krój i nie materiał najmocniej wywoływał to wrażenie - a zapach ciała Evandry, którego z tak daleka poczuć nie mógł, wolna dłoń przechwytując ofiarowaną mu lufkę. Podobnie jak jego żona śledził ruchy ciała Deirdre, póki nie zniknęła za jego plecami - wówczas przeniósł spojrzenie, z tym samym wilczym zadowoleniem odmalowanym na twarzy, na wypiętą pierś podniesionej na łokciach Evandry - i on zaciągnął się tytoniem, mocno, na bok wypuszczając gęsty kłąb dusznego dymu, nie wypuszczając z dłoni tlącej się lufki. Zaśmiał się, kiedy zapewniła ich, że mogli zostać tu dłużej - prawie bezgłośnie, a jednak z rozbawieniem.
- Wciąż czujesz się tu gospodynią, Deirdre? - zapytał, unosząc ku niej spojrzenie. Nie była nią, uwolnił ją z tego miejsca. Pokój należał do niej dawno temu, ale dziś nim nie zarządzała. Dziś pojawiła się na uroczystościach w Wenus jako jeden z honorowych gości, z orderami za zasługi, do których ją doprowadził. Nie spodziewał się po niej, że dopadną ją stare nawyki i to wyłącznie w roli - jakiej? Organizatorki? Opłacił ten pokój do rana, kiedy poświęcały czas same sobie. Szampan, którego zażądał, wciąż chłodził się w wiaderku z lodem. Spotkał ją tu lata temu jako kurtyzanę o umiejętnościach wybijających ją ponad pozostałe dziewczęta. Czy to było już wszystko, co zamierzała pokazać? Nie, nie była znana z pozostawiania po sobie zawodu. Nie zamierzał przerywać tak łatwo snu, który został przekuty w rzeczywistość, a o którym przypomniały pieszczoty wymienione między kobietami. Oddał pocałunek Deirdre z rozleniwionym zaangażowaniem, gdy palce dłoni bezlitośnie wytyczały czuły szlak wzdłuż podrażnionej, zaczerwienionej szyi kochanki. Nie zdążył zareagować, Evandra w mig znalazła się przy niej - przyglądał się temu obrazkowi z iskrą w oku.
- Wyjątkowo niegrzecznie byłoby odmówić, kiedy dama tak ładnie prosi - rzucił do Deirdre, kiedy kącik jego ust unosił się z zadowoleniem. Obrócił trzymaną w ręku lufkę, zaciągając się nią ponownie. Wygięte mankiety rękawów, kołnierz białej koszuli rozchełstany gwałtownością ruchów i zmierzwione włosy sprawiały, że i on nie miał w sobie już nic z wieczornej elegancji. Skinął głową, z nonszalancją tak niedbałą, na jaką wyglądał, gestem przywołując ku sobie je obie. Wzrok nieustępliwie zatrzymał się jednak na źrenicach Deirdre, dopiero teraz niosąc odpowiedź na jej nieme pytanie. Nie, nie wolno jej było odejść. Nie, ten wieczór nie miał skończyć się w taki sposób - noc była jeszcze młoda.
A miała być długa. I piękna. To, co miało przyjść później, nazajutrz, gdy głowa wytrzeźwieje, nie zaprzątało go teraz wcale, teraz pragnął bez reszty zakosztować się w tym hedonistycznym szaleństwie, w którym przecież mógłby roztopić się już na wieczność, tu, teraz, kiedykolwiek. Z nią, z nimi.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czy czuła się tu gospodynią? Królową na dziwkarskich włościach? Nie, nienawidziła tego miejsca, brzydziła się nim, lecz tej nocy próbowała odzyskać te podległe komuś innemu rejony wspomnień, zaklinając je w odmienny sposób, podatny jej woli. Jej ostatnia wizyta w Wenus zalana była krwią, skrajnymi emocjami i równie intensywną podległoscią; pamiętała rozsypane na podłodze szkło, w którym klęczała, pamiętała własny ból, nie promieniujący jednak z obolałego ciała a z połamanego, wydartego z piersi serca. To wtedy została go pozbawiona, wyszarpana z tego, kim była - nie żałowała jednak nigdy tego, kim dzięki tej decyzji się stała. Decyzji nie należącej do niej, to również próbowała zakłamać naiwnym działaniem, mającym wyswobodzić ją z tej dusznej komnaty. Uciekała przed widokiem Rosierów, tak drażniącym zazdrosną część jej wypaczonego pojęcia lojalności, czy raczej przed konsekwencjami tego, co się stało?
Nieistotne, spojrzenie Tristana paliło, było ciemne, intensywne, wilgotne wręcz, bynajmniej od łez; znała ten wzrok, nasyconego, leniwego drapieżnika, który jednak nie oznacza końca polowania. Pierwszy głód został zaspokojony, lecz sięgająca głębiej prymitywna - a może właśnie rozwinięta, obca mieszczańskiej moralności i zrozumieniu przeciętnych czarodziejów? - potrzeba wcale nie została uciszona na dobre. Wytrzymała uważne spojrzenie nestora, odwzajemniła je, mrużąc nieco oczy, ciągle otumaniona rozkoszą i bólem, a także gorzko-słodkim uczuciem triumfu. Gdzieś na krawędzi świadomości ciągle lśniła konsternacja związana z otrzymaną nobilitacją, z awansem społecznym, którego nie spodziewałaby się nigdy. Celebrowanego w miejscu dawnego upokorzenia; może przed tym też uciekała?
I może powinna stawić temu czoła? Tak, tak chciała to widzieć, nie jako działanie podyktowane lękiem przed gniewem Tristana lub zazdrością, podsuwającą upojne obrazy całej namiętnej nocy Rosierów, spędzonej pod baldachimem utkanym z tęsknoty. Oblizała powoli usta, nie umykając z miękkiego materaca, machinalnie przesunęła palcem po szyi, tłumiąc syk bólu. Mogłaby się poskarżyć, lecz bywało gorzej - a Evandra nie wydawała się przejęta czy zdziwiona agresją męża. Czy ją też tak traktował? Już by jej to nie zdziwiło; po tej nocy bez zaskoczenia przyjęłaby dosłownie wszystko. Ona, zwykła kurwa - namiestniczką stolicy, przyjmującą w dawnym pokoju mężczyznę, którego kochała do szaleństwa i jego żonę. Rozkoszne.
- Jestem gospodynią całego Londynu, czyż nie? Tego miejsca więc także - odpowiedziała ochryple, ciągle nie mogąc wziąć pełnego, głębszego oddechu; sina smuga pulsowała, będzie musiała ją jutro czymś zakryć, ale nie myślała o nadchodzących godzinach. Nie tu, nie teraz, nie czując na plecach gorącą skórę i twarde sutki piersi Evandry. Kąciki ust Deirdre zadrżały, nie potrafiła uwierzyć w rzeczywistość utkaną tej nocy; czy to wszystko było tylko cudownym, narkotycznym snem? - Przecież mnie znasz. Lubię być niegrzeczna - dodała jeszcze ciszej, odruchowo wyginając szyję pod pocałunkami Evandry. Półwili. Arystokratki. Żony nestora. Żony Tristana. Było to równie niedorzeczne co otrzymany tytuł, wahała się jednak tylko chwilę, zanim zanurzyła się w pełni w ten sen. Nawet jeśli miała być to tylko ułuda, spowita mglistymi oparami opium, zamierzała zaczerpnąć z niej pełnymi garściami. - Ale mogłaby prosić ładniej - dorzuciła, obracając głowę w bok, ku Evandrze, całując ją po raz kolejny. Tym razem spokojniej, niemal leniwie. Jej usta były miękkie i delikatne, a pieszczota czula namiętna; mogłaby to polubić, odnaleźć się w tej łagodniejszej wersji szaleństwa, lecz to smakujący krwią obłęd Tristana budził w niej prawdzwy zachwyt. Pogłębiła pocałunek, zęby uderzyły o zęby, zaśmiała się cicho, nie przerywając pieszczoty, w dłoni ciągle ściskając mocno ukradziony kolczyk. Rosier nie zareagował na uderzenie, dodało jej to tylko odwagi, by sięgnąć jeszcze głębiej, po zakazany owoc, w gąszcz tego, co nieznane, zakazane i dzikie.
- Chodź. Pokażę ci, jak powinno się prosić - szepnęła w usta półwili, wplatając dłoń w jej jasne włosy. Kolczyk z drugiej upuściła na razie na podłogę; zostawała tu dla siebie, dla niego, nie dla niej - a przynajmniej tak się uparcie okłamywała, owijając pukiel złotych kosmyków wokół własnych lodowatych palców, ciągnąć półwilę nad ciało Tristana, nad którym pochylała się sama, śmiało, z wprawą zamierzając obdarzyć go mocniejszą przyjemnością, według niektórych wręcz wulgarną, nieprzystającą szanującym się czarownicom. Czy dlatego chciała pokazać to Evandrze? Upokorzyć ją? Zdradzić własne sposoby na zaspokojenie mężczyzny? A może po prostu pragnęła bliskości, dzielonej we troje, wzmacnianej we troje; przekraczania granic tabu i sięgania po to, co ostateczne - ostatecznie rozkoszne, ostatecznie złe, ostatecznie otumaniające, niemal na równi z najsilniejszymi narkotykami. Chciała jej pokazać, jak wiele może zdziałać i jak wiele przyjemności dać. Już nie skupiała się jednak na niej, cała była dla niego; wargami sunącymi po twardym brzuchu, wilgocią chętnych ust, językiem umiejętnie dawkującym rokosz, sprawnymi palcami i stłumionym męskością brakiem oddechu, mającymi dać im wszystkim kolejną szansę na kontynuację ekstatycznej nocy, na celebrację tego, co ich łączyło i co do tej pory odzielało pozornie niemożliwą przepaścią.
Nieistotne, spojrzenie Tristana paliło, było ciemne, intensywne, wilgotne wręcz, bynajmniej od łez; znała ten wzrok, nasyconego, leniwego drapieżnika, który jednak nie oznacza końca polowania. Pierwszy głód został zaspokojony, lecz sięgająca głębiej prymitywna - a może właśnie rozwinięta, obca mieszczańskiej moralności i zrozumieniu przeciętnych czarodziejów? - potrzeba wcale nie została uciszona na dobre. Wytrzymała uważne spojrzenie nestora, odwzajemniła je, mrużąc nieco oczy, ciągle otumaniona rozkoszą i bólem, a także gorzko-słodkim uczuciem triumfu. Gdzieś na krawędzi świadomości ciągle lśniła konsternacja związana z otrzymaną nobilitacją, z awansem społecznym, którego nie spodziewałaby się nigdy. Celebrowanego w miejscu dawnego upokorzenia; może przed tym też uciekała?
I może powinna stawić temu czoła? Tak, tak chciała to widzieć, nie jako działanie podyktowane lękiem przed gniewem Tristana lub zazdrością, podsuwającą upojne obrazy całej namiętnej nocy Rosierów, spędzonej pod baldachimem utkanym z tęsknoty. Oblizała powoli usta, nie umykając z miękkiego materaca, machinalnie przesunęła palcem po szyi, tłumiąc syk bólu. Mogłaby się poskarżyć, lecz bywało gorzej - a Evandra nie wydawała się przejęta czy zdziwiona agresją męża. Czy ją też tak traktował? Już by jej to nie zdziwiło; po tej nocy bez zaskoczenia przyjęłaby dosłownie wszystko. Ona, zwykła kurwa - namiestniczką stolicy, przyjmującą w dawnym pokoju mężczyznę, którego kochała do szaleństwa i jego żonę. Rozkoszne.
- Jestem gospodynią całego Londynu, czyż nie? Tego miejsca więc także - odpowiedziała ochryple, ciągle nie mogąc wziąć pełnego, głębszego oddechu; sina smuga pulsowała, będzie musiała ją jutro czymś zakryć, ale nie myślała o nadchodzących godzinach. Nie tu, nie teraz, nie czując na plecach gorącą skórę i twarde sutki piersi Evandry. Kąciki ust Deirdre zadrżały, nie potrafiła uwierzyć w rzeczywistość utkaną tej nocy; czy to wszystko było tylko cudownym, narkotycznym snem? - Przecież mnie znasz. Lubię być niegrzeczna - dodała jeszcze ciszej, odruchowo wyginając szyję pod pocałunkami Evandry. Półwili. Arystokratki. Żony nestora. Żony Tristana. Było to równie niedorzeczne co otrzymany tytuł, wahała się jednak tylko chwilę, zanim zanurzyła się w pełni w ten sen. Nawet jeśli miała być to tylko ułuda, spowita mglistymi oparami opium, zamierzała zaczerpnąć z niej pełnymi garściami. - Ale mogłaby prosić ładniej - dorzuciła, obracając głowę w bok, ku Evandrze, całując ją po raz kolejny. Tym razem spokojniej, niemal leniwie. Jej usta były miękkie i delikatne, a pieszczota czula namiętna; mogłaby to polubić, odnaleźć się w tej łagodniejszej wersji szaleństwa, lecz to smakujący krwią obłęd Tristana budził w niej prawdzwy zachwyt. Pogłębiła pocałunek, zęby uderzyły o zęby, zaśmiała się cicho, nie przerywając pieszczoty, w dłoni ciągle ściskając mocno ukradziony kolczyk. Rosier nie zareagował na uderzenie, dodało jej to tylko odwagi, by sięgnąć jeszcze głębiej, po zakazany owoc, w gąszcz tego, co nieznane, zakazane i dzikie.
- Chodź. Pokażę ci, jak powinno się prosić - szepnęła w usta półwili, wplatając dłoń w jej jasne włosy. Kolczyk z drugiej upuściła na razie na podłogę; zostawała tu dla siebie, dla niego, nie dla niej - a przynajmniej tak się uparcie okłamywała, owijając pukiel złotych kosmyków wokół własnych lodowatych palców, ciągnąć półwilę nad ciało Tristana, nad którym pochylała się sama, śmiało, z wprawą zamierzając obdarzyć go mocniejszą przyjemnością, według niektórych wręcz wulgarną, nieprzystającą szanującym się czarownicom. Czy dlatego chciała pokazać to Evandrze? Upokorzyć ją? Zdradzić własne sposoby na zaspokojenie mężczyzny? A może po prostu pragnęła bliskości, dzielonej we troje, wzmacnianej we troje; przekraczania granic tabu i sięgania po to, co ostateczne - ostatecznie rozkoszne, ostatecznie złe, ostatecznie otumaniające, niemal na równi z najsilniejszymi narkotykami. Chciała jej pokazać, jak wiele może zdziałać i jak wiele przyjemności dać. Już nie skupiała się jednak na niej, cała była dla niego; wargami sunącymi po twardym brzuchu, wilgocią chętnych ust, językiem umiejętnie dawkującym rokosz, sprawnymi palcami i stłumionym męskością brakiem oddechu, mającymi dać im wszystkim kolejną szansę na kontynuację ekstatycznej nocy, na celebrację tego, co ich łączyło i co do tej pory odzielało pozornie niemożliwą przepaścią.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Słowa Tristana nie od razu wzbudziły w Evandrze wątpliwość. Co miało znaczyć, że Deirdre czuła się w tych pokojach gospodynią, w dodatku czuła się nią nadal? Wymijająca odpowiedź Mericourt nie przyniosła rozjaśnienia, co także nie było zaskakujące. Czarownica lubowała się wszak w braku konkretności, w czym lady Rosier umacniała się z każdym kolejnym spotkaniem z nią. Stale domagała się rozjaśnienia myśli, podczas gdy sama stosowała kombinację uników. Coraz bardziej dostrzegała łączące je podobieństwa, lecz nie zapominała o różnicach. Czy dzisiejsze spotkanie sprawi, że coś się w niej zmieni?
- Przecież mnie znasz. Zawsze ładnie proszę - odparła, parafrazując słowa Śmierciożerczyni. Pocałunek Deirdre był tym, w czym chciała się rozsmakować; w miękkości nabrzmiałych warg, czułej słodyczy, która dla Evandry była wzbudzająca zachwyt i piękniejsza od rozsmarowywanej po policzku krwi. To właśnie z tej czułości czerpała radość wywołującą westchnienie i poryw serca. Otulającego ją ciepła nie sposób zignorować czy odepchnąć na dalszy plan. Zastanawiający był sposób, w jaki Deirdre obracała wszystkie słowa Tristana, jak korzy się przed nim przy drobnej sugestii i to jak własną przyjemność ściśle wiąże z jego. Dla lorda Rosier zapewne nie było w tym nic dziwnego. Czy nie podobnie postępował z własną małżonką, pozostając ślepym na wyznania niepasujące do jego wizji, a skupiając się tylko na tych, które układały się w zgodną całość? Półwila daleka była od ślepej wiary w ukochanego, bo choć był tym, który ją wzmacniał i ciągnął ku wspólnej wielkości, nie istniał bez swych przywar i mamiących, mydlących oczu kłamstw. Czy w tej kwestii nie byli sobie równymi, ograniczając drugiemu dostęp do zbędnych szczegółów?
Gdy tylko Deirdre przerwała ich pocałunek, chyląc się ku czarodziejowi, jasnym było, że jej oddanie jest silniejsze, niż początkowo zakładała. To nie jest chęć posiadania mężczyzny, jego sympatii czy pieniędzy. To pogoń za uznaniem, za atencją - tylko z czego się to wywodzi? Niemożliwe przecież, że kobieta tak silna jak ona na podstawie zwykłego uśmiechu pada mu do stóp bez żadnego zawahania. Co stoi u początku ich relacji, jaka wiąże ich historia?
Alkohol rozmywa kolejne skojarzenia, nie pozwala skupić myśli czy wysnuwać wniosków. Uwagę Evandry przyciąga urywany oddech Tristana pod naciskiem pieszczoty kochanki. A więc to tak wolał się bawić? Widniejące na policzkach półwili rumieńce, choć były tu wyznacznikiem skrępowania i nieśmiałości, nie mogły jej już bardziej zdradzić. Z zafascynowaniem obserwowała ruchy madame Mericourt, chłonąc obrazy dotąd jej nieznane, ucząc się gestów, które choć obce, na powrót wzywały ustawione w niecierpliwym oczekiwaniu pożądanie. Na sugestywne spojrzenie czarownicy pochyliła się nad mężem, by sunąc pierw dłonią po wewnętrznej stronie jego ud, chwycić za delikatną skórę moszny. Deirdre jej ustąpiła, może i niechętnie, może i z chęcią sprawdzenia czy półwila się dobrze uczy. Smak jego to krew zmieszana z nasieniem, daleko mu było do przyjemnej słodyczy, w jakiej lubowało się podniebienie arystokratki. Zdławiła krztuszący się odruch i mieszające w brzuchu nudności. Pieszczoty Evandry różniły się znacząco od dotyku Deirdre. Brak jej było wprawy i porywistej gwałtowności. Mimo iż podjęła się ich z zapałem, to wciąż kierowały nią delikatność i ostrożność.
Ciekawe było natomiast poczucie wyższości, możliwości panowania i kierowania przyjemnością Tristana, co dostrzegła na jego twarzy, gdy spojrzała nań na moment, by sprawdzić czy w ogóle mu się to podoba. Przeniesiony wzrok na Deirdre miał się upewnić czy pieszczoty udziela w satysfakcjonujący dla niej sposób. Niepokojące smak oraz zapach przestały jej już tak przeszkadzać, a drobna dłoń zaciskała się rytmicznie, nawet jeśli wciąż delikatnie.
- Przecież mnie znasz. Zawsze ładnie proszę - odparła, parafrazując słowa Śmierciożerczyni. Pocałunek Deirdre był tym, w czym chciała się rozsmakować; w miękkości nabrzmiałych warg, czułej słodyczy, która dla Evandry była wzbudzająca zachwyt i piękniejsza od rozsmarowywanej po policzku krwi. To właśnie z tej czułości czerpała radość wywołującą westchnienie i poryw serca. Otulającego ją ciepła nie sposób zignorować czy odepchnąć na dalszy plan. Zastanawiający był sposób, w jaki Deirdre obracała wszystkie słowa Tristana, jak korzy się przed nim przy drobnej sugestii i to jak własną przyjemność ściśle wiąże z jego. Dla lorda Rosier zapewne nie było w tym nic dziwnego. Czy nie podobnie postępował z własną małżonką, pozostając ślepym na wyznania niepasujące do jego wizji, a skupiając się tylko na tych, które układały się w zgodną całość? Półwila daleka była od ślepej wiary w ukochanego, bo choć był tym, który ją wzmacniał i ciągnął ku wspólnej wielkości, nie istniał bez swych przywar i mamiących, mydlących oczu kłamstw. Czy w tej kwestii nie byli sobie równymi, ograniczając drugiemu dostęp do zbędnych szczegółów?
Gdy tylko Deirdre przerwała ich pocałunek, chyląc się ku czarodziejowi, jasnym było, że jej oddanie jest silniejsze, niż początkowo zakładała. To nie jest chęć posiadania mężczyzny, jego sympatii czy pieniędzy. To pogoń za uznaniem, za atencją - tylko z czego się to wywodzi? Niemożliwe przecież, że kobieta tak silna jak ona na podstawie zwykłego uśmiechu pada mu do stóp bez żadnego zawahania. Co stoi u początku ich relacji, jaka wiąże ich historia?
Alkohol rozmywa kolejne skojarzenia, nie pozwala skupić myśli czy wysnuwać wniosków. Uwagę Evandry przyciąga urywany oddech Tristana pod naciskiem pieszczoty kochanki. A więc to tak wolał się bawić? Widniejące na policzkach półwili rumieńce, choć były tu wyznacznikiem skrępowania i nieśmiałości, nie mogły jej już bardziej zdradzić. Z zafascynowaniem obserwowała ruchy madame Mericourt, chłonąc obrazy dotąd jej nieznane, ucząc się gestów, które choć obce, na powrót wzywały ustawione w niecierpliwym oczekiwaniu pożądanie. Na sugestywne spojrzenie czarownicy pochyliła się nad mężem, by sunąc pierw dłonią po wewnętrznej stronie jego ud, chwycić za delikatną skórę moszny. Deirdre jej ustąpiła, może i niechętnie, może i z chęcią sprawdzenia czy półwila się dobrze uczy. Smak jego to krew zmieszana z nasieniem, daleko mu było do przyjemnej słodyczy, w jakiej lubowało się podniebienie arystokratki. Zdławiła krztuszący się odruch i mieszające w brzuchu nudności. Pieszczoty Evandry różniły się znacząco od dotyku Deirdre. Brak jej było wprawy i porywistej gwałtowności. Mimo iż podjęła się ich z zapałem, to wciąż kierowały nią delikatność i ostrożność.
Ciekawe było natomiast poczucie wyższości, możliwości panowania i kierowania przyjemnością Tristana, co dostrzegła na jego twarzy, gdy spojrzała nań na moment, by sprawdzić czy w ogóle mu się to podoba. Przeniesiony wzrok na Deirdre miał się upewnić czy pieszczoty udziela w satysfakcjonujący dla niej sposób. Niepokojące smak oraz zapach przestały jej już tak przeszkadzać, a drobna dłoń zaciskała się rytmicznie, nawet jeśli wciąż delikatnie.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Bezgłośnie wypuścił z ust powietrze w niemym choć szczerym rozbawieniu, gdy nazwała się gospodynią Londynu; perspektywa jej nowego tytułu była zbyt świeża, zbyt abstrakcyjna, by mogła zaprzątać mu myśli na poważnie w tej akurat chwili. Została namiestniczką - czy to nie było zabawne? Namiestniczką nad stolicą kraju, nad Londynem, daleko zaszła, ale bez niego byłaby dalej tylko byle kurwą wijącą się z udawanej rozkoszy pod ciałami kolejnych mężczyzn płacących za jej ciało. Ufał, że pamiętała, czym była wdzięczność - bez niego zresztą i tak sobie nie poradzi, ich wymiana zdań była tego - w jego mniemaniu - dość zabawną metaforą Deirdre zagubionej we własnych możliwościach. Więcej mówiła, niż działała, tak być nie powinno. Podkreślanie własnych tytułów tam, gdzie nie miały znaczenia, umniejszały tylko ich wadze. Ale to nie nie był czas ani miejsce na podobne pouczenia, ten dopiero nadejdzie. Dziś świętowali ten dzień. Dziś oddawali się słodkiej i zasłużonej rozpuście, na której wolał skupić swoje myśli.
Przymrużył w rozleniwieniu oczy, obserwując subtelne wygięcie szyi Deirdre i utęsknione pocałunki, jakimi została obdarowana przez jego żonę. Czuły spektakl, jaki zadział się na jego oczach, przypominał sen, kuszący, piękny i nasycony niezwykłą, intrygującą namiętnością. Aura tej nocy odciągała od rzeczywistości, tu i teraz tworząc własną, tkaną upojeniem, potem, brutalną cielesnością, a to wszystko skryte za woalem zachwycającej sensualności. Patrząc na nie nie czuł zazdrości, nie tylko dlatego, że brał udział w tych czułościach. Podobał mu się ten widok, ich wspólnych pieszczot, figlarnego chichotu i prowokacyjnej wymiany zdań, o czym świadczyła drapieżnie błyszcząca iskra w oku i uniesiony w górę kącik ust. Splecione w objęciach nagie ciała jego żony i kochanki, przypominały abstrakcyjne dzieło sztuki, od którego nie da się odwrócić wzroku, zawiłe w wydźwięku, lecz jak mocno intrygujące. Wiódł wzrokiem po ich zgrabnych nogach, kuszących biodrach, małych piersiach, długich szyjach, wreszcie złączonych ustach - wkrótce jednak znalazły się przy nim; ich elektryzujący dotyk obdarzył go pieszczotą tak słodką, że już musiała być snem. Rumieniec na twarzy jego żony był zdradliwy, a przez to jeszcze piękniejszy, gdy znów - wraz z nimi - odkrywała nieznane. Wielokrotnie pokazała już, że jej nie doceniał, że intensywność przeżywanych przez nią uczuć i emocji szukała ujścia równie mocno. A pragnienia należało zaspakajać.
Nie zdążył powiedzieć ni słowa, jego głowa opadła ciężko na materac, gdy ekstatyczna przyjemność dreszczem przeszyła jego ciało, tak łatwo przywołana doświadczonym dotykiem Deirdre, który doskonale znał jego ciało, i niepewną, subtelniejszą czułością Evandry. Jego oddech znów przyśpieszał, ciało przebudzało się pod każdą pojedynczą pieszczotą, chcąc jednak zatrzymać ten moment w nieskończonej wieczności, zatrzymać czas. Trwało to dłuższą chwilę, nim wplótł dłonie w we włosy jednej i drugiej kobiety, wyciągając je w górę, ku sobie, na siebie, zamierzając tym razem posiąść Evandrę; dłoń mocno zacisnęła się na jej biodrze, gdy bliskość Deirdre wzmacniała doznania każdej chwili. Chciał je widzieć, obie, razem, wraz z nimi zatopić się w bezbrzeżnej rozkoszy i sięgnąć gwiazd, oddać się tej chwili w pełni z umysłem czystym jak woda. Skoncentrowanym dziś tylko na nich, na sobie nawzajem, na własnej przyjemności ale i tej, którą czerpał z ich satysfakcji, każdego westchnienia, cichego jęknięcia lub okrzyku, lubieżnie wygiętego ciała. To, czemu dzisiaj się oddawali, wzburzyłoby niejednego, lecz dążenie do spełnienia dla niego zawsze ważniejsze było od zewnętrznej maski. Tu, w zamkniętej komnacie, pozory nie miały żadnego znaczenia.
Czy to działo się naprawdę, czy to tylko piękna wizja wysnuta przez toksyny zdradliwego tęgoskóra? Odpowiedź miał przynieść dopiero poranek, trzeźwy i realny, tak piękny jak noc, choć bardziej jeszcze senny.
Rzeczywisty.
zt x3
Przymrużył w rozleniwieniu oczy, obserwując subtelne wygięcie szyi Deirdre i utęsknione pocałunki, jakimi została obdarowana przez jego żonę. Czuły spektakl, jaki zadział się na jego oczach, przypominał sen, kuszący, piękny i nasycony niezwykłą, intrygującą namiętnością. Aura tej nocy odciągała od rzeczywistości, tu i teraz tworząc własną, tkaną upojeniem, potem, brutalną cielesnością, a to wszystko skryte za woalem zachwycającej sensualności. Patrząc na nie nie czuł zazdrości, nie tylko dlatego, że brał udział w tych czułościach. Podobał mu się ten widok, ich wspólnych pieszczot, figlarnego chichotu i prowokacyjnej wymiany zdań, o czym świadczyła drapieżnie błyszcząca iskra w oku i uniesiony w górę kącik ust. Splecione w objęciach nagie ciała jego żony i kochanki, przypominały abstrakcyjne dzieło sztuki, od którego nie da się odwrócić wzroku, zawiłe w wydźwięku, lecz jak mocno intrygujące. Wiódł wzrokiem po ich zgrabnych nogach, kuszących biodrach, małych piersiach, długich szyjach, wreszcie złączonych ustach - wkrótce jednak znalazły się przy nim; ich elektryzujący dotyk obdarzył go pieszczotą tak słodką, że już musiała być snem. Rumieniec na twarzy jego żony był zdradliwy, a przez to jeszcze piękniejszy, gdy znów - wraz z nimi - odkrywała nieznane. Wielokrotnie pokazała już, że jej nie doceniał, że intensywność przeżywanych przez nią uczuć i emocji szukała ujścia równie mocno. A pragnienia należało zaspakajać.
Nie zdążył powiedzieć ni słowa, jego głowa opadła ciężko na materac, gdy ekstatyczna przyjemność dreszczem przeszyła jego ciało, tak łatwo przywołana doświadczonym dotykiem Deirdre, który doskonale znał jego ciało, i niepewną, subtelniejszą czułością Evandry. Jego oddech znów przyśpieszał, ciało przebudzało się pod każdą pojedynczą pieszczotą, chcąc jednak zatrzymać ten moment w nieskończonej wieczności, zatrzymać czas. Trwało to dłuższą chwilę, nim wplótł dłonie w we włosy jednej i drugiej kobiety, wyciągając je w górę, ku sobie, na siebie, zamierzając tym razem posiąść Evandrę; dłoń mocno zacisnęła się na jej biodrze, gdy bliskość Deirdre wzmacniała doznania każdej chwili. Chciał je widzieć, obie, razem, wraz z nimi zatopić się w bezbrzeżnej rozkoszy i sięgnąć gwiazd, oddać się tej chwili w pełni z umysłem czystym jak woda. Skoncentrowanym dziś tylko na nich, na sobie nawzajem, na własnej przyjemności ale i tej, którą czerpał z ich satysfakcji, każdego westchnienia, cichego jęknięcia lub okrzyku, lubieżnie wygiętego ciała. To, czemu dzisiaj się oddawali, wzburzyłoby niejednego, lecz dążenie do spełnienia dla niego zawsze ważniejsze było od zewnętrznej maski. Tu, w zamkniętej komnacie, pozory nie miały żadnego znaczenia.
Czy to działo się naprawdę, czy to tylko piękna wizja wysnuta przez toksyny zdradliwego tęgoskóra? Odpowiedź miał przynieść dopiero poranek, trzeźwy i realny, tak piękny jak noc, choć bardziej jeszcze senny.
Rzeczywisty.
zt x3
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Prywatny pokój
Szybka odpowiedź