Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka przy plaży
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Minął dokładnie rok od ostatniego festiwalu lata. Dokładnie rok i w tym czasie wszystko się zmieniło. Pamiętam jak w zeszłym roku plotłam wianek, jak puszczałam je do wody z nadziej, że złapie go mężczyzn, który zostanie moim mężem. Wieczór ten spędziłam potem z lordem Nott o ile dobrze pamiętam i zdecydowanie nie został on moim mężem. Winki to zbw, przyjemna, ale zabawa. Nie będę miała nic przeciwko jeśli tego wieczor mój winek złpie mój mąż. To z nim wolałbym spędzić resztę wieczoru, to chyba logiczne. Z tego co wiem to miał być na plaży, miał polować dzisiaj na mój winek. A ja z całych sił ściskałam kciuki, aby mu się to udało.
Jako zamężna kobieta nie mogłam już pozwolić sobie na ubiór, który wskazywał by mój wolny stan. Przybrana w piękną ciemnozieloną suknię, o kroju i materiale, który umożliwił mi schylanie się po kwity i zpewnił, że nie zgrzeję się od razu po przyjściu na łąkę, by wykonać swoje dzieło. Inne kobiety już dzielnie pracowały, miałam nadzieję, że na łące zostanie trochę pięknych kwiatów, bym mogła je wykorzystać.
To był dla mnie naprawdę piękny okres, życie zamężnej kobiety było idealne i spełniało wszystkie moje wyobrażenia, chociaż ostatnie wydarzenia sprawiły, że nie czułam się pewnie. To całe ministerstwo magii, nadal nie odnalezione ciała moich znjomych. Skłamałbym gdybym powiedziała, że się nie martwię. Udawałam, że wcale tak nie jest, chociaż słabo wychodziło mi kłamanie to stałam przy swoim. Teraz mogłam puścić myśli wolno, pozwolić im latać w każdą ze stron. Dlatego też z lekko zatroskaną min przemierzyłam polanę. Z boku mogłam wyglądać tak, jakbym bardzo przejmowała się winkiem. I prawda, wszakże starałam się, by był najpiękniejszy na świecie. Starałam się wpleść do niego piękne zielone liście, różowe i fioletowe kwiaty, przełamując je czystą bielą, którą to ostatnio straciłam. Nie był to już wianek skierowany do mężczyzny niezamężnego, który miałby zwrócić jego uwagę. Był skierowany do mojego męża, którego uwaga była tak czy siak skierowana na mnie, a wianek miał tylko umocnić nasz związek. Jednak oprócz myślenia o tym czy kwiat bzu pasuje do koniczyny myślałam także nad tym co się ostatnio działo i szybko analizowałam to pod względem politycznym. Chyba niezbyt potrafiłam się odciąć od rzeczy którymi zdecydowanie nie powinnam się teraz zajmować.
Przez to wszystko oddaliłam się trochę od grupy kobiet, które pracowicie zbierały kwiatki na łące, a ja pogrążona we własnych myślach, starając się jakoś pozbierać, aby z szerokim uśmiechem wejść później na plażę, ruszyłam w poszukiwaniu nowych roślin trochę w innym miejscu. Miałam nadzieję, że znajdę tam coś ciekawego.
zt
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
'Wianki - K' :
Znała tradycję wianków, jednak przeszłość rysowała w jej głowie przekłamane obrazy, naznaczone pietnęm klątw. I choć pozornie wszystko wydawało się Larze znajome, tak naprawdę pozostawało obce, jakby przez lata pozostające pod szklanym kloszem, którego pryzmat zniekształcał rzeczywistość. Jej empiryczna natura musiała poczuć festiwal lata każdym zmysłem, nawet, jeśli pozory wskazywały na to, iż był to zupełnie tandetny rodzaj rozrywki. Ciekawość była jej głównym grzechem – za który nieustannie przychodziło jej pokutować, albo beztrosko cieszyć się jego słodkim smakiem. Podejmowała ryzyko. Podejmowała je nieustannie, odkąd przed laty po raz pierwszy opuściła swoją bezpieczną strefę komfortu, ulegając presji koleżanek ze szkoły. Wtedy żałowała – jednak tylko po to, by z upadku podnieść się dwa razy silniejszą.
Uważnie obserwowała swoje towarzyszki, meandrując wzrokiem między sylwetkami Sigrun oraz Sybilli; nie mogła wiedzieć, że łączą je więzy krwi, w zasadzie oba zjawiska wydawały się pochodzić z antypodów, choć niewątpliwie spajało je szaleństwo. Dolohov wiedziała, dokąd zdołał zawędrować umysł Rokwood, choć egnigmatyczne odpowiedzi wodziły ją za nos, odciągając jak najdalej od prawdy. Była cierpliwa – choć zachłanna, mogła czekać latami, by osiągnąć swój cel, w tym konkretnym przypadku – by dowiedzieć się, na mocy jakich praw Sigrun wyrwała się przed pocałunkiem, który nie był wyrokiem śmierci, a jednocześnie w swej czułości zachłannie odbierał wszystko, poza wegetującym ciałem. Wydawało jej się, że była nieustraszona; że potrafiła grać w kości ze śmiercią, żonglować własnym życiem i balansować na jego krawędziach. A jednak wizja pocałunku dementora nie rozpalała jej ciała do czerwoności, nie popychała ku przygodzie, jakby wraz z tym felernym uczuciem wszelkie przygody miały się skończyć; wiedziała, że jej profesja tutaj, na terenie Anglii, przykuwała zainteresowanie aurorów, którego nie potrzebowała. Kwitnące anomalie nie pozwalały jej jednak odejść, wrócić do swoich zajęć w Skandynawii – podobnie jak i ostatnie słowa Grahama, które wwierciły się w jej czaszkę z siłą nieporównywalą do niczego, co było jej znane – całkowicie obezwładniającą i paraliżującą.
Jasnowidzowie zdawali się nie odstępować jej na krok; zawsze spotykała ich przypadkowo, za każdym razem wiedząc, że nie pozostaną wobec siebie obojętni. Znała naturę ich daru – przekleństwa, znała poczucie odrzucenia i odmienności, którego sama doświadczyła na własnej skórze. Być może właśnie to sprawiało, iż z łatwością utkała z Sybillą nić porozumienia, choć sama okazała się być dla niej okrutnym prorokiem.
- Słuszna uwaga, Sigrun. - Odparła na przytyk, uśmiechając się półgębkiem, niczym szczwany lis; Anglicy nie mieli pojęcia o mocnym alkoholu, zdołała się o tym przekonać zarówno w Skandynawii, jak i w Rosji, z której pochodzili jej przodkowie. I choć lubiła pogrywać z własną świadomością, dzisiejszy dzień chciała doświadczyć w pełni zmysłów – tak dla odmiany; nie odmówiła jednak wysuniętego w jej stronę papierosa, choć paliła je raczej okazjonalnie. Ich cierpki smak w niczym nie przypominał kompozycji suszów, które zwykły kojarzyć jej się z pracownią alchemiczną Ingissona, ziemistym zapachem jego skóry i silnymi ramionami, oplatającymi się wokół jej kruchego ciała niczym diabelskie sidła. Teraz to on na nie zasługiwał – zaciskające się powoli wokół jego szyi, stopniowo odcinające dopływ tlenu i ofiarujące długie, bolesne tortury.
A jeśli Norweg kręcił się gdzieś w pobliżu, zdecydowanie powinna wpleść w swój wianek znacznie gorze nieszczęścia, niż niegroźne pokrzywy...
zt
+
Dreamers, they never learn beyond the point of no return. It's too late, the damage
I still remain unknown
to myself.
'Wianki - K' :
Podążyła za wzrokiem Fantine. Cieszyła się, że Tristan doczeka się potomka. Dumny ród Rosierów musiał dalej się rozrastać, by być w stanie stanąć w opozycji do szerzące się plugastwa wokół nich. Nie można było przecież dopuścić, by szlam wylał się ulicami i zapanował nad ich życiem. I choć te sprawy, pozostawały głównie interesem mężczyzn, nie znaczyło to, iż Rosier nie poświęcała im chwil na przemyślenia. Drżała w środku na słowa Evandy. Nie chciała dzieci, jeszcze nie teraz. Nie widziała siebie w roli matki, choć paradoksalnie właśnie taką los dla niej zaplanował.
Wywróciła teatralnie oczami na słowa siostry, gdy ta łapała ją pod ramię. Fantine była kochliwa, a może potrafiła szybciej lokować swoje uczucia. Ona zaś nigdy nie skupiała się na mężczyznach, już szybko jej pokazali, że rzadko którego interesuje prawdziwie ona. Miała być jedynie ozdobą, pięknie wyglądać - wiedziała, że tak. Taka była tradycja i w tym była ich słuszność. Jednak naiwnie może trochę wierzyła, że ten który rozkuje jej serce, będzie widział w niej coś więcej, niźli piękną powłokę. Na Merlina, miała przecież jeszcze inne walory godne zauważenia. Ten, który zamierzał powziąć ją za żonę powinien się postarać, powienien chcieć ją poznać. Choć wiedziała, że nie musiał. Wystrczyło by zaaranżował wszystko, dostająz zgodę o nestorów.
Zaśmiała się lekko na słowa bratowej. Tristan zdecydowanie był tym, który rozumiał ją najlepiej. Który potrafił czytać z ruchu jej brwi, czy też lekko zmienionych pozycji znienawidzonych konstelacji piegów na twarzy. Rozumiał ją i wspierał - tak i jak ona starała się robić względem niego. Nigdy nie myślała o Tristanie w ten sposób, w sposób kawalera do wzięcia, a teraz już zajętego męża. Ale chyba zupełnie nieświadomie w innych poszukiwała tego samego. Pewności i bezwzględności, jednoczesnej łagodności jak i miłości, którymi je obdarzał, siły i zdecydowania.
- Rozczaruję cię, Evandro. - powiedziała podnosząc w końcu spojrzenie znad wianka. Nie była w stanie go pleść, mając po bokach obie siostry czekające z niecierpliwością na jakieś pikantniejsze kąski. Ale, co wcale nie było aż tak dziwne, ona nie miała takich. Jedynymi odstającymi od normy ostatnimi czasy okazał się lord Black, który niespodziewanie się przy niej zatrzymał. Ale on w swojej osobie jej nie drażnił, a podnosił ciśnienie przynosząc zaciśnięte dłonie. Była dla niego miłą, a on z niej zakpił. Gbur i burak. Drugim zaś był Flavien, niestrudzenie, nadal mimo upływu lat zabiegający o jej sympatię. - Większość szlacheckich kawalerów jest płaska, jak deska. Nie posiadają osobowości, a ich zainteresowania są godne pożałowania. Nie zasługują nawet na jedno spojrzenie. - powiedziała lekko rozdrażniona. Nie pasował jej ten temat, nawet nie starła się tego za bardzo ukrywać, choć wiedziała, że potrafiłaby gdyby tylko jej na tym zależało.
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
Właśnie tutaj, nad brzegiem Weymouth, po raz pierwszy zobaczyła Vasyla na wolności - wypuszczony z więzienia, jakby nigdy nic, odnalazł ją razem z Lysandrą na festiwalu lata, zapewne domyślając się już, kim była dziewczynka - i rozpoczynając diaboliczny krąg przepowiedni, którą wywróżyła przed siedmioma laty. Krąg, który roztrzaskał się już kilka miesięcy temu dzięki pomocy Mulciberów; pomoc o wysokiej cenie, ale ta przecież nie grała roli, kiedy chodziło o bezpieczeństwo Lysandry. Dziewczynka była już wolna od ojcowskiego piętna, mogła się z nią tutaj pojawić, nie rozglądając się nerwowo wokół: mogły oddać się magicznemu świętu i zbliżyć do natury bez goniących ich mar. Na miejsce przeniosły się przy pomocy londyńskiego świstoklika, nim doszły na plażę przeszły wzdłuż stragany jarmarku, zatrzymując się przy wielobarwnych bibelotach i drobiazgach; wzięła bransoletę dla siebie i struganą w drewnie ćmę dla Lysy, zaczarowaną tak, że mogła wokół niej latać - i na życzenie siadać na otwartej dłoni.
Skórzane trzewiki zdjęła ze stóp, kiedy wchodziły na łąkę: po miękkiej trawie mogła iść bez nich, a potem przecież zejście prowadziło bezpośrednio na plażę. Wrzuciła je do przewieszonej przez ramię sakwy. Miała na sobie luźną czarną szatę, ciążowy brzuch powoli stawał się widoczny - a ona nie zamierzała się nim chwalić. Spędziła długie wieczory nad butelką eliksiru rue, zastanawiając się nad jego użytecznością, ostatecznie godząc się z życiem: i z obecnością drugiej córki w swoim świecie. Dekolt uwydatniający pierś matki, ozdobiony onyksem otrzymanym kiedyś od Ramseya, splecionym ze srebrnym półksiężycem i czerwonym kryształem, miał odwrócić uwagę od przewiewnych lekkich fałd materiału, w których ginęła sylwetka. Ramiona dodatkowo przykryła ametystową chustą, która chroniła ją przed chłodnym nadmorskim wiatrem - i która dyskretnie przysłaniała te mankamenty, których nie ukryła niedoskonała szata. Krucze włosy szarpał wiatr, węgiel wokół oczu nie mógł w pełni ukryć zmęczenia - wykańczające mdłości i nużący brak snu zbierały przykre żniwo. Odpoczynek potrzebny był też Lysie - ruszała się coraz mniej, zbyt długo spożywała eliksir słodkiego snu, ale Cassandra wierzyła, że robiła to wszystko dla jej dobra. Anomalie przerażały jej córkę bardziej nawet, niż ją samą - chciała ją przed nimi chronić. Podróż aż tutaj wymagała odwagi i była ryzykiem, ale nie mogła jej przecież kazać przespać całego festiwalu - na magiczną zabawę czekało się przez cały rok.
- Wywróż nam najlepszą drogę, mała wieszczko - poprosiła, ściskając mocniej piąstkę córki i idąc za jej śladem w poszukiwaniu kwiatów na dwa najpiękniejsze wianki tego lata. Lubiła tradycję i stare baśnie, było w nich coś magicznego - coś, co warto było pielęgnować, zwykła uczestniczyć w obrządkach takich jak ten. Z szacunku dla czegoś, co nie do końca znajdowało się w granicach ludzkiego pojmowania.
+
prządką
'Wianki - K' :
- Na spuchnięte stopy z tego powodu to aż radość narzekać... - zachichotała w odpowiedzi Fantine. Podobnie jak Melisande nie czuła się jeszcze gotowa, aby zostać matką. Była taka młoda, nosiła w sobie wciąż pragnienie zabawy i ekscytacji towarzyszącej szaleństwu zauroczeń i flirtów; za dwa lata powinna być jednak już na miejscu Evandry - dwadzieścia trzy lata to czas najwyższy, aby lady stanęła na ślubnym kobiercu i powiła pierwsze dziecko. Pierwszeństwo w zamążpójściu należało jednak do Melisande, a biorąc pod uwagę niechęć starszej siostry do kawalerów... Wróżba Evandry nie miała tak wielu szans na spełnienie, chociaż kto wie?
Przez kilka chwil przypatrywała się Evandrze spod zmrużonych powiek, z lekko uniesioną brwią. Nigdy nie myślała o Tristanie w podobny sposób, był ich bratem i jako brata zawsze go postrzegała, nie jako kandydata na małżonka. - Każdy ideał definiuje inaczej, prawda? - skomentowała dyplomatycznie, przewracając oczyma; cieszyła się, że dla Evandry był nim właśnie Tristan. Jego żona powinna być w niego zapatrzona jak w obrazek, zasługiwał na to, to naturalna kolej rzeczy. Nie uważała jednak, aby na nią nie czekał równie doskonały kawaler - zasługiwała wszak na to, co najlepsze, nazywał się Rosier i w jej żyłach płynęła krew francuskich królów. Tak jak dla jednych złotowłosa Evandra stanowiła ucieleśnienie doskonałości, tak dla innych była nim Fantine - Róża o urodzie królewny śnieżki i kocim spojrzeniu.
Milczała, gdy bratowa ćwierkała radośnie, nieco naiwnie o tym jak Tristan zmienił się po ślubie; cieszyło ja szczęście przyjaciółki, cieszyła się, że tak wszystko postrzega. Nie miała najmniejszego zamiaru wyprowadzać jej z błędu, nie zamierzała uświadamiać jej, że sama nie życzyłaby sobie być na jej miejscu - zdradzanej ze skośnooką prostytutką żony. Przywołała na usta czarujący, pełen wyrozumiałości uśmiech.
- Dla nas powinien zmienić się więc przed ślubem, aby dowieść, że jest go wart - wyrzekła wyniośle Fantine; pokiwała głową, zgadzając się jednocześnie ze słowami Melisande. Może nie w pełni podzielała ten surowy pogląd na teraźniejszych kawalerów, lecz zamierzała trzymać stronę siostry. - Nie obdarzam zainteresowaniem tych, którzy działają mi na nerwy - odpowiedziała Evandrze, przez chwilę wahając się, czy powinna usiąść na trawie obok bratowej; trudno byłoby jej jednak upleść wianek stojąc, dlatego z ciężkim westchnieniem opadła obok na miękką trawę, dbając o to, by nie zniszczyć pięknej sukienki. - Taniec z twoim kuzynem podczas czerwcowego przyjęcia sprawił mi jednak wiele radości - wyjawiła w końcu, zaspokajając ciekawość Evandry. Zaczęła splatać ze sobą gałązki bzu i zerknęła na Melisande; wiedziała, że nie znosi Flaviena.
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
Temat stanu brzemiennego został zastąpiony zafrasowaniem stanem panieńskim Melisande. Półwila z zaciekawieniem słuchała buntowniczych i dumnych wypowiedzi sióstr. Nieco dziwiła się takiemu podejściu, ale w pewien sposób zazdrościła im pewności siebie. Sama wiedziała, że otrzyma na męża najlepszego kandydata, krytykowała też śmiało tych, którzy wydawali się jej zbyt płytcy, ale nie śmiałaby uznawać cały szlachecki stan za płaski. Była jednak w innej sytuacji, jej piękne geny ściągały setki mężczyzn, Rosierówny, choć piękne i utalentowane, musiały cieszyć się mniejszym zainteresowaniem. - Zdarzają się przecież wyjątki - pozwoliła sobie na wyrażenie własnego zdania, wzdychając leciutko. Panny nie miały łatwego życia, wiedziała o tym. Coraz mniej lordów posiadało odpowiednie poglądy i szanowało dokonania swych przodków. - Nie wierzę, że żaden z kawalerów nie zwrócił twej uwagi na dłużej, Melisande - drążyła temat nieustępliwie aczkolwiek gładko, powracając wzrokiem do wyplecenia przedostatnich więzów swego wianka. - Co o nim sądzicie? Zbyt mało bzów po tej stronie? - spytała z przejęciem, polegając na opinii sióstr. Uniosła nieco splot kwiatów, prezentując go z każdej strony. Bardzo przejmowała się tym, jak zaprezentuje się na wybrzeżu po raz pierwszy w roli żony. Szybko jednak przeniosła swą uwagę na Fantine, komplementującą jej kuzyna. - Flavien? - upewniła się, miała przecież wiele kuzynów oraz bogatą rodzinę. Uśmiechnęła się pięknie, z zaciekawieniem, ciesząc się, że jej krewny zagwarantował siostrze przyjemnie spędzone chwile. - Pasowalibyście do siebie. Kocha piękno, więc nic dziwnego, że się tobą zainteresował, ślicznotko - pochwaliła Fantine, doceniając jej urodę.
Zdążyła już trochę odżyć, ale paskudna blizna na łydce nie pozwalała o sobie zapomnieć, rwąc przy każdym kroku. Mimo tego, przywdziała na twarz łagodny uśmiech, kiedy jeszcze krążyła miedzy ludźmi, spacerując wolno i spokojnie, gdyż kulała nieznacznie, co bardzo chciała ukryć. Nawet tak krótka ekspozycja na tłum zdołała wyczerpać ją psychicznie, skutkując ściśniętym gardłem i napiętymi mięśniami. Wysokie źdźbła traw pozwoliły jej schować się na parę chwil - w sam raz na przypomnienie sobie paru dobrych min do złej gry. Dopiero wtedy ruszyła na poszukiwanie kwiatowych skarbów, zastanawiając się, co w ogóle tu robiła.
+
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
'Wianki - K' :
To jednak nie z powodu tego ukłucia zazdrości sama pojawiła się na skraju lasku, poszukując miejsca, gdzie jeszcze ostałyby się jakieś kwiaty. Właściwie to wszystko była wina Asbjorna - aczkolwiek myślała o tym raczej w sposób żartobliwy, nie zrzucając tak naprawdę winy na jego głowę. Właściwie teraz już sama nie była pewna, czy to ona podpuściła go do wyprawy nad brzeg morza czy też raczej on zręcznie wmanewrował ją w odwiedziny na Festiwalu Lata. Wiele wody w Tamizie upłynęło od ostatniego czasu kiedy Lunara wybrała się na jakąś zabawę - i on to wiedział. Nie było jednak mowy, aby wybrała się tutaj sama. Tym też sposobem wylądowali tu oboje. Zamiast obserwować - Greyback miała sama wziąć udział w zabawie. I musiała przyznać, że gdy zasiadła na łączce, w otoczeniu drobnych, polnych kwiatów, w jej duszy wezbrała jakaś przedziwna lekkość. Może faktycznie za bardzo zasiedziała się w swojej samotni na skraju Salisbury. Sporadyczne wypady do miasta może wcale nie były takim złym pomysłem...
I kiedy tak Lunara pogrążyła się w rozmyślaniach, nawet nie zauważyła, kiedy wianek był gotowy. Uśmiechnęła się na widok mocno splecionych kwiatów i założyła swoje dzieło na głowę. Wstała z ziemi, otrzepała poły swojej sukienki i powolnym acz lekkim krokiem ruszyła nad brzeg, gdzie jak wierzyła, Asbjorn czekał z innymi mężczyznami, którzy czaili się by zapolować na któryś wianek.
zt
+
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
'Wianki - K' :
Kroczyła wdzięcznie pośród traw, z lubością wdychając aromat kwiecia zewsząd stłoczonego. Nie zdołał go przyćmić zapach perfum obecnych na polanie dam ni morska bryza ciągnąca od strony wybrzeża. Cieszył jakże wrażliwe nozdrza swym bogactwem, pozwalał snuć się myślom w odległe zakątki zakrawające niemal o twórczy trans. Promienie słońca czule otulały sylwetkę, choć od ich szkodliwych działań chronił ją delikatny materiał srebrnej sukni oraz dopasowany doń kapelusik, ozdobiony białym piórkiem nieco zakręcanym, tuż przy samym czubku — dodający frywolności oraz tego szczególnego czaru, dostępnego li jedynie pannom. Tchnącego niewinnością oraz szykiem, którego przecież powinna być uosobieniem — i z pewnością była, bo jakże by inaczej — lady Parkinson. Urocza parasolka, która była niewątpliwie częścią skrupulatnie dobranego zestawu, została ofiarowana w przypływie dobroci serca młodszej kuzynce, która stąpała tuż obok, racząc starsze dziewczątko podekscytowaną paplaniną, nieopatrznie jednak zapominając o ochronie jasnej, szlacheckiej skóry, której nie powinno kalać się czymś tak pospolitym i niezbyt atrakcyjnym jak opalenizna. Taka skaza zostałaby na długo zapamiętana, bowiem głodne oczy chciwe sensacji oraz plotek zwykły przesuwać się po sylwetkach arystokratek, szukając choćby i najlżejszej rysy na ich wizerunku, dzięki której mogłyby bezczelnie je obgadywać i nie daj Merlinie, próbować zrównać do swojego poziomu. Taka podłość w takowym jakże zawistnym okrucieństwie nie mieściła się w głowie Elodie, która ujęta beztroską Festiwalu, nie chciała doprawdy dopuszczać do siebie żadnych smutków i przykrości. Był to wszak czas na zabawę, celebrowanie przyjaźni oraz miłości wprost unoszącej się w powietrzu. Aż wzdycha przeciągle, ujęta tak romantycznym zrywem myśli, zastanawiając się nader płocho, czy pewna osoba raczy zjawić się na poławianiu wianków. To było wielce prawdopodobne i dlatego też serce młódki zabiło znacznie, gdy oczekiwanie wkradło się weń jakże podstępnie. Och, nie spodziewała się, by rzeczony mężczyzna śmiał, choćby rzucić spojrzeniem na jej wianek — skutecznie uświadamiał to nadobnej panience pierścionek pyszniący się na jej palcu serdecznym oraz stan cywilny rzeczonego pana — lecz sama możliwość ujrzenia go, wprawiała ją w radość oraz swoisty głód. Jaką twarz dziś pokaże? Co będzie sobą reprezentować? Powagę, czy też nonszalancję? Czy podejdzie do swej żony, niczym dzielny rycerz, jaki to właśnie stoczył zacięty bój z bestią — podstępnym żywiołem? A może zdecyduje się na postawę naznaczoną lekkością, letnim flirtem słodyczą rozlewającym się na języku. Och! Tyle pytań! Tyle niedopowiedzeń! Elodie ukochała je wszystkie, skwapliwie tonąc w tych uczuciach, samej nie zastanawiając się nad swym losem ni trochę. Wiedziała, kto prawdopodobnie połasi się na jej kwietne sploty, jeśli zdrowie mu dopomoże naturalnie i nie chciała, by w innym przypadku ktoś o nieznanym rodowodzie śmiał sięgnąć po to, co z czułością tworzyły jej dłonie. Jednakowoż, gdyby wianek jej pomknął przez fale i nikt nie zdołałby go pochwycić — najpewniej zapadłaby się pod ziemię, ze wstydem, żalem oraz smutkiem oddalając się od tego przeklętego wybrzeża. Spędziłaby noc całą zapłakana, by przy kolejnym spotkaniu z lordem Burke, uparcie mogła odmawiać choćby krótkiego spotkania ich oczu. Takie upokorzenie nie zostałoby łatwo zapomniane i artystka uczyniłaby wszystko, by narzeczony żałował, iż sam nie jest na miejscu nieszczęsnego wianka mknącego śmiało przez wody. Tak, tak powinno być. Trochę zbyt dziecinnie, lecz tego roku nie mogła liczyć na bezpieczeństwo oraz wsparcie, jakie zwykła otrzymywać od drogiego Flaviena. Lord Lestrange upatrzył sobie już dzieło innej panny, a Ellie byłaby potworną przyjaciółką obdartą sumienia, gdyby pozbawiła go przyjemności spędzenia wieczoru z wybranką. Tym jednak będzie przejmować się dużo, dużo później.
Póki co chłonęła atmosferę i wraz z innymi, młodszymi kuzynkami Parkinson, których towarzystwo nie groziło żadnymi anomaliami, mogła ruszyć z naturalną gracją na poszukiwanie kwiatów. To z pewnością będzie t a k i e ekscytujące!
+
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tell me I'm the fairest of the fair
Ostatnio zmieniony przez Elodie Parkinson dnia 05.08.18 19:15, w całości zmieniany 2 razy
'Wianki - K' :
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset