Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka przy plaży
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Ta myśl pojawiła jej się już w momencie, gdy dostrzegła tak kolorowo ubrane kobiety i mężczyzn, stojących przy jarmarcznych kramach i wybierających równie jasne, barwne ozdoby do domów, które, jak sądziła mała Vablatsky, również grzeszyły feerią niepotrzebnych odcieni i blasków. Wypatrywała tylko drapieżnika, który, zachęcony tym tańcem odcieni, przyjdzie wyłowić z tłumu najsłabsze ogniwo i pożre je, gdy nikt nie będzie patrzył. A takich okazji miał mnóstwo. Unosiła co chwila brodę, by zerknąć na matkę, a potem na ich splecione ze sobą dłonie, sprawdzając, czy uścisk wciąż jest silny i nie ulega presji tłumu. Barwnych ptaków była cała gromada, plątały się obok nich, zanosząc obcym dla niej śmiechem, którego puste uliczki Nokturnu nie znały, wymachiwały skrzydłami, jakby chciały zwrócić na siebie wszystkie oczy zgromadzone na polanie. Nasłuchiwała i obserwowała, będąc pewną, że za chwilę stanie się coś niespodziewanego. Nie śniła o jarmarku pełnym ptaków, nie śniła o czerwonych oczach ogara zwróconych w ich stronę. I dlatego z taką ostrożnością traktowała każdy nadchodzący moment, każdy niespodziewany podryg powietrza.
Ćma wsunięta jej do dłoni przez jasne palce matki wywołała na jej dziecięcych wargach lekki, pocieszony uśmiech, a fakt, że drewniana drobina potrafiła unosić się i wirować blisko niej razem z ożywiającą ją magią, nieco odsunął rozedrgane niepokojem myśli.
Wyjście na łąkę przyniosło jej ostateczną ulgę. Różniły się od kobiet gromadzących i rozchodzących się po ukwieconej polanie. Nie tylko pod względem stroju, obie odziane były w czerń, a podobne kolorem włosy dopełniały tylko całego obrazka, ale także pod względem zachowania. Były spokojne, nie szczebiotały, nie raziły pąsowiejącymi policzkami. Nie pasowały tutaj, ale póki była przy niej matka, nie obawiała się niczego.
Wywróżyć dobrą drogę wśród niebezpieczeństw wcale nie było łatwo, ale bystre oko Lysandry wypatrywało wśród barwnych piór ptaków znajomego tropu, uścielonej samotnie ścieżki, po której ich stopy kroczyłyby pewnie. I dostrzegła taką – przy kładących się ku ziemi gałęziach wysokich, obłożonych gęsto liśćmi krzewach, ale jasną, znajdującą się nieco na uboczu. Oczywistym było, że delikatne barwne ptaki bały się takich dróg. Pociągnęła Cassandrę za dłoń, będąc pewną, że wybrała właściwą i odpowiednią dla nich. Jeżyny były pierwszą tego oznaką.
– Nie są trujące, prawda? To po prostu jeżyny – tego mnie przecież uczyłaś. Nie widziała schowanych pod liśćmi czarnych, lśniących, ale trujących jagód, ale kiedy upewniła się, że z niczym tych owoców nie pomyliła, wyzbierała cały krzaczek, uważając przy tym na kolce, skarby chowając do kieszeni w czarnej, przetkanej szarą nicią sukieneczce. Podała je matce, żeby obie mogły je zjeść i wędrować dalej leśną ścieżką.
Zapach bzów okazał się silniejszy niż kiedykolwiek, podążyły więc za nim na sam skraj polanki, gdzie czekało na nie królestwo pełne uginających się pod ciężarem kwiatów gałęzi. Wskazała je matce, bladą, dziecięcą twarz malując radosnym uśmiechem. Oderwanie ich od krzewu było zadaniem o wiele trudniejszym, więc zaczęła rozglądać się za jakimś dla siebie, na swojej wysokości. Odnalazła niedaleko rosnącą, rzadko porośniętą białymi, drobnymi kwiatami krzewinkę, której był to najwyraźniej ostatni rok życia. Zbyt sucha nie wyda owoców. Ale białych płatków nie widziała dotąd piękniejszych. Pochwyciła kilka cieniutkich gałązek i już miała wracać do matki, kiedy u swoich stóp dostrzegła blask. Ukucnęła ostrożnie, palcami przesypując znad drobin piasek. Pozbierała je ostrożnie. Wyglądały jak rozłupane kamienie, ale o wiele cenniejsze. Nie utrzymałyby się na wianku, ale na pewno służyłyby jako piękna ozdoba bransoletki, którą zakupiła dla siebie Wrona. Prostota przetkana naturalnym bogactwem.
– Znalazłam coś – pokazała matce skrzące drobiny kamienia, spoglądając na nią z pytaniem w zielonych, ciemnych oczach. Co to jest? Widziałaś to kiedyś?
| zt x2
skrzydła jej
jak je chowała pod sukienką
'Anomalie - DN' :
Zrównała się krokiem z Jean, której mina wydawała się być sceptyczna; Jessa wolała nie przypominać sobie dwudziestoletniej siebie na festiwalu, bowiem sięganie pamięcią w tamte rejony nie było przyjemne, lecz mogła założyć się, że do rzucania wianka zawsze była nastawiona niesamowicie entuzjastycznie. Przechadzając się po łące nawet teraz przyłapywała się na tym, że rozgląda się za pięknymi okazami kwiatów do swojego wianka. Chciała go upleść wyłącznie dla formalności i dla towarzystwa; upewnić się, że wciąż potrafi to robić bez ukłucia żalu za minionymi miłosnymi uniesieniami.
Podążając za spojrzeniem młodszej koleżanki, również dostrzegła skupioną na pleceniu Maxine i uśmiechnęła się pod nosem. Harpia mogła być pewna, że jej wianek zostanie złowiony bardzo szybko, a kto wie, może nawet kilku mężczyzn będzie się o niego biło?
- Nie żartuj nawet, zbierajmy razem – odpowiedziała, chwytając Jean pod ramię – Ty reprezentujesz tu kwiat młodości, więc tobie należą się najpiękniejsze okazy – dodała tonem matrony, żartując sobie z idei Festiwalu; traktowanie wszystkiego z przymrużeniem oka było zdecydowanie łatwiejsze.
Diggory miała po prostu ochotę na miłe spędzenie czasu w towarzystwie przyjaciółki; nieczęsto mogły się spotykać, zwłaszcza ostatnimi czasy, gdy już nie tylko zawodowe obowiązki i opieka nad Amosem pożerały czas wolny rudowłosej.
- Spójrz tylko na nie – dodała cichym szeptem, wskazując na młode szlachcianki stojące nieopodal ze swoimi wiankami – Gdzie w tym radość i zabawa, jeśli z góry wiadomo, że ich wianki zostaną wyłowione tylko dlatego, że seniorzy ze średniowiecznymi poglądami ustalili to między sobą? – zakpiła, jak zwykle z satysfakcją wbijając szpilkę czarodziejskiej szlachcie.
+
'Wianki - K' :
Nawet jeśli niezbyt entuzjastycznie podchodziła do tego całego wydarzenia, uczestnictwo w zabawie osładzało jej najlepsze towarzystwo, o jakim mogła tylko pomyśleć. Przy Jessie nie dało się dobrze nie bawić, nawet jeśli chodziło o banalne plecenie wianków – powściągliwość Jean stopniowo ustępowała miejscu naturalnemu rozluźnieniu. Ostrożnie patrzyła pod nogi, w dłoni dzierżąc swój niewielki koszyczek, choć w obliczu ilości innych panien, szansa na darowanie tych bardziej urokliwych okazów, wydawała się zbyt odległa. Nie przejmowała się jednak zanadto, w końcu mówiła sobie, że nie ma żadnego konkretnego celu w tym, aby dzieło jej rąk było najpiękniejsze. Starała się więc raczej poświęcić strzępki uwagi Diggory oraz jej uroczym żartom.
W pierwszej chwili ściągnęła brwi, posyłając przyjaciółce zaskoczone spojrzenie, zaraz jednak pokręciła głową, wzdychając ciężko, jakby ciężar owego wieku oraz odpowiedzialności na moment przygniótł ją wyjątkowo dotkliwie. – Nie wiedziałam, że z ciebie taka staruszka – odparła z rozbawieniem, odrobinę pewniej chwytając rudowłosą. - Mam schylać się po kwiatki dla ciebie czy od razu upleść wianek? – zapytała retorycznie, śmiejąc się na głos. Zaraz jednak opanowała się, nie chciała bowiem aby ktokolwiek za bardzo się im przyglądał. Szczególnie, że na polanie nie pozostawały same.
Spojrzała we wskazaną stronę, wzrokiem obejmując wyżej urodzone czarownice, które zdawały się odnajdywać o wiele więcej przyjemności w całej tej zabawie. Kto wie, przynajmniej całe to święto wydawało się dla nich o wiele bardziej proste – wiedzą na kogo czekają, a ich wianki nie miały szans samotnie utonąć w morskiej toni. – Może pociesza je fakt, że ich partnerzy przynajmniej potrafią tańczyć i przy ognisku nie umrą ze wstydu? – No tak, w ich przypadku obydwie zapewne były skazane na łaskę i niełaskę umiejętności tancerskich ich potencjalnych partnerów. - Nie wiem, co gorsze: zostać podeptaną czy wziąć udział w tym całym teatrzyku – zapytała, wtórując Jessie, choć doskonale wiedziała, co wolałaby wybrać. Oczywiście w razie czego, bo nie przewidywała na dzisiejszy wieczór podobnych atrakcji.
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
- Bo skutecznie ukrywam siwe włosy – zapewniła całkiem poważnym tonem, kontynuując droczenie się z młodszą czarownicą – I wszystkie kurzajki i swoją laskę, tak więc dziecko, bądź tak dobra i pomóż kobiecinie… - zanim w ogóle miała okazję dokończyć swój żart, poleciała na ziemię jak długa, lądując boleśnie w leśnym runie.
Zaklęła pod nosem, oglądając się za siebie i dopiero wtedy ujrzała wystający konar, o który się potknęła. Nigdy nie była niezdarą, koordynację ruchów miała zazwyczaj świetną, dlatego teraz mogła jedynie pluć sobie w brodę za swoją nieuwagę. I wcale nie miałaby za złe Jean wybuchu śmiechu, bowiem taki upadek musiał wyglądać komicznie. Przerwał żarty z Jessy-matrony i zapoczątkował nową falę humoru.
Rudowłosa podniosła się i otrzepała niemal natychmiast; leżenie na ziemi wcale jej się nie uśmiechało. Różdżka była cała, kolana również, tak więc w gruncie rzeczy nie stało się nic wielkiego, ucierpiała tylko jej duma. Jedynym plusem sytuacji było ujrzenie dróżki na polanę całą porośniętą kwiatami.
- Zobacz – Diggory wskazała Jean odpowiedni kierunek, sugerując, że właśnie tam powinny się udać, jeśli chciałyby upleść coś pięknego.
Myślami na moment podążyła ku tańcom przy ognisku.
- Nie potrafię tańczyć, ale jeśli mam robić z siebie głupka, to tylko z tobą – zapowiedziała, pół-żartem, pół-serio. Nie wierzyła, by nikt nie połasił się na wianek Desmond, jednak gdyby rzeczywiście chętny się nie odnalazł, ona natychmiast zgłosiłaby się do spędzenia wieczoru z przyjaciółką.
Zamrugała kilka razy wyrywając się z ponurych myśli i spoglądając na siostrę. Uniosła lekko wargę ku górze, łagodnie, subtelnie, posyłając gest w kierunku bratowej. Rozmowa o ideałach jej nie leżała. Nie miała żadnego i nigdy nie zastanawiała się dokładnie nad tym, jaki powinien być. Możliwe też, że w ogóle nie istniał. Ale co innego sprawiało, że jej umysł powrócił całkowicie na polanę. Evandra nie wiedziała, a Fantine nie powinna jej niczego mówić. Nie było to ich rolą. Nie była też w stanie mieć oka ciągle na siostrę. A Evandra i Fantine spędzały czas samotnie bez jej obecności, gdy wybierała się do rezerwatu, lub przesiadywała za długo nad księgami w swoich komnatach. Jednak jej siostra nie powiedziała ani słowa, nie dała też nic po sobie poznać. Więc lady Rosier pozwoliła sobie na powrót się rozluźnić. Nie całkiem, to raczej nie było możliwe w tym miejscu. Uniosła lekko brew i wywróciła oczami na słowa siostry. Cała Fantine, jeśli by sobie zażyczyła, świat powinien zacząć kręcić się w drugą stronę tylko na jej prośbę. I Melisande jednocześnie trochę przerażało to, że gdyby świat skumulowałby się w jednej męskiej jednostce z pewnością wykonał by jej życzenie szczęśliwym, iż może spełnić jedną z jej zachcianek.
Usiadła koło sióstr i przeniosła spojrzenie znów na Evandrę lekko marszcząc brwi. Nie rozumiała zainteresowania tym tematem. Zwłaszcza, że naciągał on jej wszystkie struny.
- To nie tak, Evandro że nie znalazłabym mężczyzny, który na dłużej przyciągnąłby moją uwagę. - zaczęła powoli, wplatając do wianka jeden z kwiatów. - Zwyczajnie nie pozwalam sobie na zwracanie owej uwagi o której mówisz, bowiem nie ma ona znaczenia. - kontynuowała, a drobne palce sprawnie splatały gałązki, dołączyła kolejny kwiat. - Mój mąż nie musi być wart mojej uwagi, starczy, że będzie wart uwagi nestora. Zgłosi się po mnie niezależnie od moich odczuć. Albo zostanie mi wybrany, również bez mojego udziału. Oczywiście, jakże pięknie i romantycznie byłoby zainteresować się tym, który zostanie mi przyrzeczonym. Tylko, kto zagwarantuje mi, że właśnie tak będzie? - zapytała przekrzywiając lekko głowę i unosząc w końcu spojrzenie na żonę swojego brata. Z jej głosu nie pobrzmiewał smutek, czy rozczarowanie. Zwyczajna logiczna strona sytuacji rozłożona na to jak jest. Owszem, gdyby zainteresowała się, mogłaby spróbować cokolwiek zdziałać. Ale jeśli znaleziono by jej już kogoś innego i obiecano ją rodzinie, nie wskórałaby nic. Nie czuła żalu, wiedziała że tak to funkcjonuje już od lat. Zwyczajnie stwierdzała stałe i niezmiennie. Referując je bez emocji. Jak składniki na maść na oparzenia. Zaraz jednak przeniosła je na siostrę, gdy z jej ust potoczyły się słowa, których się nie spodziewała. Uniosła lekko brew zdziwiona, jednocześnie nie potrafiąc rozszyfrować odczuć spierających się w jej wnętrzu. Jednoczesne zniechęcenie, jak i coś innego, coś co zdawało jej się wiercić dziurę w brzuchu. Czy to była... Pokręciła mentalnie głową odsuwając od siebie wszystko. - I potrafi je dostrzegać. - zawtórowała neutralnie przytakując Evandrze. Skupiła się jednak na powrót na wianku, pozwalając pognać myślą. Choć i to nie był dobry wybór.
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
Wstęga silnej migreny zdaje się oplatać jej skronie, gdy tylko w polu widzenia wyłania się przed nią gromada szczebioczących ptaszynek, tęczowych, radosnych laleczek rozognionych wizją plebejskiej zabawy wyprawianej corocznie w ramach letniego festiwalu. Alix nie wypędzono z rodzinnego domu siłą - nikt nie wypychał przez okno, nie ciągnął za włosy, ani nie dopuszczał się gróźb słownych. A mimo tego, zjawia się, boska, piękna, jednolita i mdła, fizycznie nie wyróżniając się na tle dziewiczej gawiedzi ani trochę. Z kolorowej, ciasno zwartej, niemalże tanecznej plejady wyłania się, w sercu przyszywając sobie łatę postaci przykrej i smętnej, choć dygające kąciki ust zdają się wskazywać na coś zupełnie innego.
Jeszcze ciepłe promienie sierpniowego słońca obtulają ciasno jej pozbawioną żwawego ruchu sylwetkę; nieskorą do przystąpienia ku zabawie i swawolom dzisiejszych obchodów, acz zdeterminowaną, aby dzisiejszego popołudnia ulepić twór tylko trochę mniej żałosny niż tamtego roku.
Po tym gdy kuzynki odprawiła o innych porach, w skład dzisiejszej arystokratycznej obstawy nie wchodzi żadna bliska, ani spokrewniona z nią panienka. Powodów do nie dzielenia z nimi dzisiejszego dnia ma aż jeden (o jeden za dużo), ale głośno nie chce się do niczego przyznać, a przynajmniej nie kiedy nikt nie zdołał jej jeszcze dzisiaj zirytować.
Celebruje dzisiejsze zbiory, do koszyczka z wikliny wrzucając jedynie najciekawsze okazy - niekoniecznie pasujące do siebie barwą, kolorem czy rozmiarem. Trochę podpatruje poczynania innych dziewcząt, ale szybko orientuje się, iż z jej zbiorów upleść można co najwyżej wieniec pogrzebowy dla kogoś, kto każdego roku na wigilię kupował ci tę samą tanią ceramikę z wizerunkiem podejrzanie wyglądającego, rudego kota.
Czyżby miał nastąpić kolejny rok paskudnego wianka? Powinna się wziąć w garść!
Moment bezapelacyjnego przypływu motywacyjnych sił ostatecznie zanika po kilkunastu sekundach, gdy tylko Alix przypomina sobie, iż wraz z chwilą wypuszczenia splecizny do wody, na wybrzeżu zjawi się świta obłąkanych wielbicieli jej nieskazitelnej urody, nazwiska i beznadziejnych talentów praktycznych. Będą ubóstwiać, całować i ocierać nim swoje ciało, mimo iż włoży w jego splecenie tyle serca i umiejętności, co nic.
zt
+
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alix Lestrange dnia 25.08.18 22:28, w całości zmieniany 1 raz
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
'Wianki - K' :
Odkąd pamiętała, festiwal lata kojarzył się jej głównie z tym wydarzeniem, jednak nigdy nie rozpatrywała go pod kątem szukania miłości czy próby zwabienia do siebie partnera poprzez mizerny splot kwiatów. Kojarzyła go z tradycją, z kolei symboliczne uplecenie wianka z pięknych, porastających pobliskie tereny, dóbr i rzucenie go w morską toń przypisywała raczej pobożnemu życzeniu o pomyślności na nadchodzące miesiące; z pożegnaniem smutków, trosk i zmartwień, które zdołała zebrać od ostatniego festiwalu; z ulotną chwilą beztroski, która w tym roku była potrzebna im bardziej, niż dotychczas, gdy wokół rozwijał się smutek i ciemne chmury, kłębiące się nad Londynem coraz ciaśniej.
Przesadziłaby jednak, gdyby powiedziała, że wyczekiwała tego dnia z niecierpliwością przebierając nogami, lecz kiedy tylko nadszedł, znalazła się w Weymouth najszybciej jak mogła. Koniec końców "najszybciej" okazało się dość wolne, bo szybka analiza rozpościerającej się polanki uświadomiła ją, że teren przypominał teraz bardziej obraz po przemarszu stada koni. Brak kwiatów lub niezgrabnie pourywane w połowie łodyżki, zdeptane i rozgrzebane – aż brało zdziwienie, że odpowiadały za to, w dużej mierze istoty o postawie tak wątłej, że zagrażał im każdy mocniejszy powiew wiatru. Westchnęła ciężko, uznając, że spróbuje nie denerwować się z tego powodu, w końcu sama robiła teraz dokładnie to samo, lecz dziwna nadwrażliwość w dniu dzisiejszym na zmaltretowane kwiaty nieco ostudziła jej zapał. W pewnej chwili chciała nawet zawrócić, pierwszy raz podważając sens niszczenia resztek kwiatów, a zaraz potem uznała, że nie po to się tu przecież zjawiła.
Osłoniła oczy przed nieznośnie raniącym je słońcem, i ruszyła w stronę leśnej gęstwiny; miała cichą nadzieję, że chociaż tam pozostało coś z pięknej flory. Już po chwili zniknęła wśród drzew, mijając na wyboistej ścieżce jeszcze kilka roześmianych dziewcząt; z każdym kolejnym krokiem oddalała się od jego źródła, wyraźnie zapominając, że bujanie w obłokach niekoniecznie szło w parze z orientacją w terenie i wystającymi z ziemi korzeniami.
zt
+
'Wianki - K' :
- Biedactwo - westchnęła Fantine ze szczerym współczuciem w głosie; Evandrze można było zazdrościć małżeństwa z potężnym czarodziejem i szanowanym lordem, a także stanu błogosławionego - niedogodności jednak z tym związanych należało współczuć. Dobro lady Rosier leżało Fantine na sercu, zarówno przez wzgląd na to, że była żoną jego brata, jak i na to, że od lat łączyła je przyjaźń, mająca swój początek w Akademii Magii Beauxbatons. - Czy uzdrowiciel nie przepisał ci na to odpowiedniego eliksiru? - spytała z troską. Choć wierzyła we własny talent alchemiczny, to nie oferowała, że uwarzy dla Evandry leczniczą miksturę. Nie zajmowała się tym, nie miała w tym doświadczenia i nie śmiałaby ryzykować zdrowiem bratowej. Oderwała dłoń od splotu kwiatów, które zabrała i ujęła drobną rączkę pani Rosier, promiennym uśmiechem pragnąc dodać jej otuchy. - Wciąż jesteś zgrabna, Evandro, nie widziałam jeszcze piękniejszej kobiety w stanie błogosławionym - wyrzekła łagodne, kciukiem gładząc wierzch dłoni półwili; czuła się w obowiązku, by pocieszyć przyjaciółkę.
Mrugnęła do niej porozumiewawczo i po chwili cofnęła dłoń, by powrócić do plecenia wianka. Musiał być doskonały - tak jak ona sama. Milczała jak zaklęta, gdy Melisande zaczęła mówić przykrą prawdę, o której dziewczęta takie jak Evandra, czy Fantine zwykle nie chciały myśleć. Pogrążone w marzeniach o miłości, o miłości spełnionej i szczęśliwej, czasami mogły zapominać, że życie młodej damy nie było tak barwne jak mogłoby się wydawać. Melisande miała rację - najważniejszym było wypełnienie obowiązku wobec rodziny, wobec nestora, ojca i brata. Miłość, uczucie, romantyzm, to wszystko schodziło na dalszy plan. Po twarzy Fantine przemknął cień. Rozumiała postawę siostry, lecz mimo wszystko nie przestawała marzyć w głębi ducha, że zaślubiny będą dla nich szczęśliwą chwilą. Zwłaszcza dla Melisande.
- Jestem przekonana, że wybór wuja i Tristana zadowoli także i Ciebie - wyrzekła nagle, pogodnym i pełnym niezachwianej wiary tonem, ignorując wspomnienie Tristana, który kilka tygodni wcześniej wygrażał się przyrzeczeniem jej ręki starcowi o nazwisku Avery. Nie chciała tego pamiętać. Zwróciła spojrzenie zielonych tęczówek na wianek upleciony przez Evandrę. - Tak sądzę, dodaj ciut więcej białych - doradziła jej po krótkich oględzinach - będzie wtedy idealny - dorzuciła z uśmiechem, który zmienił swój charakter, gdy rozmowa zaczęła tyczyć się Flaviena. Podchwyciła temat, nie chciała dłużej dręczyć starszej siostry, której dyskusja o kawalerach sprawiała wyraźny dyskomfort.
- Dziękuję, moje drogie, jesteście zbyt miłe - westchnęła wzruszona komplementami sióstr. Pochyliła się nagle w ich stronę, jakby zamierzała zdradzić im wielki sekret i konspiracyjnym szeptem wyrzekła: - [b]W dniu wczorajszym spotkałam nieopodal zagajnika lady Elise Nott. Udałyśmy się razem na wróżby i och, nie uwierzycie, jaka mała z niej zazdrośnica. Niemal kipiała ze złości, gdy wspominała o moim tańcu z lordem Flavienem.[/b. - Na ustach Fantine pojawił się mściwy uśmiech; lubiła wzbudzać zazdrość w innych damach. Wiedziała, że te plotki prędzej zainteresują Evandrę, niźli starszą siostrę, lecz i tak nie potrafiła się powstrzymać.
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
Kątem oka zerknęła na Melisande, wzdychając cichuteńko. Postanowiła nie zarzucać drugiej z Sióstr swymi niepokojami związanymi z jej stanem cywilnym. Wierzyła, że w końcu trafi się jakiś szlachcic, który zadowoli wygórowane kryteria badaczki smoków. Bardzo chciała dla niej szczęśliwego, rychłego małżeństwa. Czuła, że Melisa byłaby dobrą matką i wdzięczną żoną, gdyby tylko trafiła na potrafiącego docenić jej introwertyczny charakter mężczyznę.
- Na pewno i gwiazdy sprawią, że u twego boku pojawi się wspaniały kandydat - zawtórowała Fantine, uśmiechając się promiennie do Melisande. Nie wyglądała na zadowoloną. Cóż jednak zrobić, należało zabrać się za plecenie wianków. Zgodnie z konstruktywną krytyką Fanny, Evandra poszukała wokół siebie kilka białych kwiatków, po czym delikatnie wsunęła je w kilka miejsc. Zrównoważyła resztę intensywnych kolorów zarazem je podkreślając. Zmarszczyła jasne brewki i uniosła wianek w górę, wyczekująco spoglądając na ostateczną opinię Sióstr. - Nie dziwię się, że ci zazdrościła, moja piękna. Flavien to doskonała partia - szepnęła, podekscytowana nową informacją. Nigdy nie traktowała Elise poważnie, być może z powodu innego nazwiska. Evandra poprawiła złote loki i wstała z ziemi, pilnując, by suknia nie podwinęła się zbyt wysoko, obnażając bezwstydnie łydki. - Kochane, czas już chyba na mnie. Spacer na wybrzeże dobrze mi zrobi. A tam, czeka na mnie już mój książę - wygłosiła przejętym tonem. Delikatnie ujęła wianek w obydwie dłonie, po czym pochyliła się nad każdą z Rosierówien, składając na ich policzkach pożegnalny pocałunek. Przyda się jej chwila ochłonięcia przed kolejną atrakcją wieczoru. A im czas spędzony tylko w swoim towarzystwie.
| Zt.
Matka była nieugięta. Za nic miała zmęczenie Reginy po wielodniowym rejsie przez Atlantyk i jej tęsknotę za domem po dwuletniej nieobecności. Nie pokazać się na Festiwalu Lata? Nie puścić wianka będąc panną? Niewybaczalne! Dlatego służba wyciągnęła ją z łóżka wczesnym rankiem i rozpoczęła dokładnie zaplanowane przygotowania. Nie pozostało jej nic innego jak tylko zagryźć zęby i posłusznie podążyć za polecaniami lady Shacklebolt. W porównaniu do ojca, matka wydawała się łagodną istotą o nieskończonej cierpliwość, ale były takie momenty, w których dyskusje nie wchodziły w grę. Choć nie widziały się od dwóch lat, Regina wciąż umiała doskonale rozpoznać te chwile i z szacunku do kobiety, która ją wychowała nie śmiała odmówić. Szczególnie, że opuściła ją na dwa długie lata, co nieustannie wypominano jej w listach wysłanych do Stanów. I choć zamiast biegać po łące z innymi pannami, wolałaby zamknąć się w oranżerii, by odwiedzić wszystkie mieszkające tam rośliny albo sprawdzić jakie o jakie pozycje wzbogaciła się ich biblioteka - oto była tutaj.
Mrużąc oczy w pełnym słońcu, przez dłuższą chwilę po prostu obserwowała wszystko co ją otaczało. Trawę łagodnie kołyszącą się na wietrze. Barwne płatki kwiatów, które w tym świetle wydawały jej się równie piękne co szlachetnie kamienie. Roześmiane dziewczęta w odświętnych strojach. Ten moment kontemplacji pozwolił jej pozbyć się tej odrobiny napięcia, które wciąż czuła w ramionach po nerwowym poranku. Może cała ta wyprawa wcale nie była aż takim bezsensownym pomysłem? Było coś niesamowicie pięknego w tym wszystkim co ją otaczało. Beztroskiego. Sielskiego. Jej usta mimowolnie wygięły się w lekkim uśmiechu. Zaśmiała się w duchu z siebie samej i wreszcie ruszyła w głąb łąki, by zająć się zbieraniem kwiatów. Obiecała przecież matce, że rzuci do morza wianek. Trzeba przecież wszystkim przypomnieć, że nadal nie miała męża...
Nie skupiała się szczególnie ta tym, które rośliny wybiera. Nie miała planu na to jaki wianek chciałaby upleść, zresztą nie była w tym zajęciu szczególnie dobra. Jeśli któraś roślina przykuła jej wzrok po prostu dołączała ją do coraz większego bukietu, który niosła w ramionach. Gdzieś z tyłu jej głowy trwały rozważania nad tym jak Prewettowie nawożą łąkę, by upewnić się, że każdego lata zakwitnie równie obficie. Może nasadzali kwiaty każdej jesieni i wiosny? Od czasu do czasu do czasu podnosiła głowę wyżej, by podążyć wzrokiem za głośniejszym wybuchem śmiechu czy dziewczęcym piskiem, gdy z czyjegoś wianka wypadał ponadprzeciętnych rozmiarów owad. Nie zajmowało jej to jednak na długo i szybko wracała do przerwanego zajęcia. Gdy uznała, że uzbierała wystarczająco dużo kwiecia na przynajmniej zadowalający wianek przysiadła w miejscu, w którym trawa była mocniej wydeptana, by móc złożyć go w całość.
- Musi wystarczyć. - mruknęła pod nosem, obrzucając swoje dzieło krytycznym spojrzeniem. Przecież i tak morska woda da mu się we znaki. Nie wspominając nawet o potencjalnym zdobywcy, jeśli ktoś postanowi go złapać. Zadowolona z wykonanego zadania podniosła się na nogi i otrzepała sukienkę. Bez specjalnego pośpiechu ruszyła w kierunku morza, by zwodować swoją wróżbę. Co do tej ostatniej nie nastrajała się zbyt pozytywnie...
zt.
+
'Wianki - K' :
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset