Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka przy plaży
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Właściwie, to Tangie nie do końca chciała się zjawiać na Festiwalu Lata. Nie widziała w tym sensu. Kompletnie żadnego. Bo i jaki miała w nim odnaleźć? W pleceniu jakiś wianków z kwiatów na łąkach Weymouth. Ale Prim się uparła, że to niby jej pomoże. Ale Hagrid do końca nie wiedziała w czym miałoby to pomóc. Wolałaby pójść do ojca i posiedzieć razem z nim. Wyjawić mu swoje myśli i podzielić się obawami. Wmasować w skostniałe dłonie kolejne maści.
Ale popełniła błąd.
Gdzieś w tym paplaniu o wszystkim i o niczym, uciekła z jej ust informacja o Festiwalu. O tym, że jest, że Sprout każe jej iść, że obiecała jej fryzurę zrobić w której jej dobrze będzie i dobrać sukienkę, która niby miała pokreślić jej kształty. Ale Tangwystl nie sądziła, by miała jakiekolwiek kształty. Ale ojciec jasno dał jej do zrozumienia, że ma iść. Może i on sądził, że odnajdzie w Dorset miłość. Problem polegał a tym, że ona wcale jej nie chciała, nie szukała i nie potrzebowała. Ba! Nie miała nawet na nią czasu. Między wezwaniami aurorów, pisaniem raportów, wizytach w Mungu, pozostawało jej tylko trochę czasu na zjedzenie czegoś i sen, przed kolejnym dniem. A dni mijały nadzwyczaj szybko. Poru roku zmieniały się wolniej, ale i tak przychodziły niezauważenie. I nim się obejrzała mijał rok.
Ale obiecała - choć niechętnie - że pójdzie. Więc stała w pokoju Prim z dość ponurą miną słuchając, jak znajoma szczbiocze o kolorach. Pacnęła ją w dłoń, gdy zbliżyła się do niej, a raczej, gdy jej delikatna dłoń złapała pierwszy kosmyk włosów. Stając okoń na jakąkolwiek próbę podejścia do potarganej przez wiatr czupryny. Właściwie przez większość czasu wyglądała, jakby zapomniała rano się uczesać, a jej fryzurę ułożył wiatr. I czasem właśnie tak było. Nie miała czasu na tak trywialne rzeczy.
Wchodziła na łąkę marszcząc pokaźne brwi i rozglądając się wokół. Nie, kompletnie nie jej bajka. Ale nim chociaż pomyślała o próbie cichego wycofania się, dłoń Sprout zacisnęła się na jej nadgarstku chyba odgadując zamiar, który zrodził się w jej głowie. W końcu się poddała. Nie bardzo miała jak zwiać, gdy obserwowało ją bystre spojrzenie przyjaciółki. Westchnęła cierpiętniczo rozglądając się wokół siebie. Jak już miała pleść jakiś wianek, to - postanowiła sobie - zrobi to najlepiej jak umie.
Teraz potrzebowała tylko kwiatów.
+
for angels to fly
'Wianki - K' :
Ptak skręcił, a Tangie tylko chwilę zastanawiała się, czy pójść za nim. Szybko podjęła decyzję. Właściwie i tak nie spodziewała się dzisiaj niczego konkretnego. Ale ptaszyna nie wybrała łatwej drogi. Właściwie dość nieprzyjemnej. Z uporem przedzierała się przez grząski teren, krzew za krzewem. Uchnięte drzewa nie wygądały przyjemnie, ale nie zamierzała teraz zawracać. Wraz z kolejnym krokiem noga zapadła się po kostkę w bagnie. Zerknęła w dół lekko się krzywiąc. A potem zaśmiała się pod nosem, może rzeczywiście była dzikuską. Jednak i tak nie zawróciła. Tym samym skazując buty na ciężką bagienną śmierć. Jak i dół sukienki, którą pożyczyła jej Prim. Ale robiła to na własną odpowiedzialność!
Głos jakskółki zwrócił jej uwagę ponownie. Uniosła głowę, i dostrzegła ptaka, a pod ddrzewem na którym siedział piękny, okrutnie przepiękny kwiat paproci. Uśmiechnęła się sięgając po niego. Miała już dość kwiatów, by upleść wianek i nie sądziła, by ktoś jeszcze zdobył cos takiego jak ona.
Tak, chociaż tyle jej się dzisiaj udało. Wolała patrzeć na bilans zysków, niż strat, bo wiedziała, że nie uniknie ględzenia. Ale ona nie bała się ubrudzić, bo przecież brudne, można było wyczyścić. A zdobycie czegoś tak wspaniałego musiało mieć swoją cenę. No i miało, ale kto by się tam tym przejmował. Jakoś odrobinę mocniej zaczeło jej się na tych wiankach podobać. I nawet. Była niemal pewna, że jaskółka która ją tutaj przyprowadziła chwyciła wątłą gałązkę i to z nie zleciał odłamek spadającej gwiazdy, który wpadł prosto w jej dłonie. Obserwowała go przez chwilę by wrzucić do kieszeni. Podnieść się i ruszyć na wybrzeże z skończonym już wiankiem.
|zt
for angels to fly
Mogłaby zapewnić Evandrę, że jej sekrety są u nich bezpieczne, ale nie lubiła kłamać. A mimo, że nie ingerowała w to, w jaki sposób jej bratowa zajmowała się ciążą, to gdyby Tristan zapytał ją o cokolwiek nie zwlekałaby z odpowiedzią. To przed nim jedynym nie miała sekretów i jemu jedynemu była w stanie powiedzieć wszystko. Była mu wierna i lojalna.
W końcu się odezwała, może brzmiała ponuro, ale logiczny umysł i ciągłość wniosków nie potrafił jej nie wyjawić własnych myśli - zwłaszcza siostrom. Wiedziała, jaka jest większość dam. pogrążone w marzeniach i wyobrażeniach o wielkiej miłości, które wyciągały z romantycznych powieści, którymi się zaczytywały. Ona już od dziecka wolała woluminy mówiące o zwierzętach i badaniach, niźli zmyślone historie spisane na karty.
Lekki cień przemknął po twarzy Fanny, ale nie zamierzała wycofywać się z wypowiedzianych słów. Nigdy też nie szczędziła prawdy w kierunku siostry. Przeważnie rozumiały się jak nikt, jednak i między nimi zdarzały się spięcia.
- Dziękuję, moje drogie. Z pewnością macie rację. - odpowiedziała siostrom, posyłając w kierunku każdej łagodny, szczery, uśmiech. A przynajmniej właśnie w ten sposób się prezentujący. W ciągu lat na salonach udało jej się nauczyć odpowiedniej kontroli nad mimiką. Zerknęła na wianek Evandry. - Jest śliczny. - zgodziła się swobodnie. Przenosząc ponownie spojrzenie na swój splot kwiatów. Też kończyła. Odprowadziła spojrzeniem Evandrę, by wrócić do pracy i chwilę później się podnieść.
- Też już ruszę Fantine. - powiedziała spokojnie do siostry, podnosząc się z trawy. Przez kilka chwil zastanawiała się, czy nie skręcić gdzieś odrzucając pomysł puszczenia wianka. Zrezygnowała jedna z tego udając się na wybrzeże.
| zt
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
Co prawda nie przyszła tu z nadzieją na odmianę losu, zaskarbienie sobie szczęścia w miłości – życzyła tego szczęścia entuzjastycznej towarzyszce, opuszczającej ją w pośpiechu dla krzewu obsypanego całkiem urodziwym kwieciem – ale rytuał splatania wianków przyzwyczaiła się zaliczać w poczet tych miłych, nieszkodliwych i budzących pozytywne odczucia. Może nawet pewną wesołość, bo choć nie wzięła po matce talentów zielarskich, wianki nauczyła się splatać wcześnie i pomagała w tym zarówno Charlie, jak i Helen. Dobrze się tu czuła, nie wiązały jej zobowiązania, nie sprowadziła na łąkę konieczność pokazania się w towarzystwie. Gdyby było inaczej – z miejsca wykpiłaby się pracą, znajdując sobie powód, by zostać w Tower i nadać wiarygodności trzymanym na podorędziu wymówkom o braku czasu. Te zaś z każdą kolejną próbą przychodziły jej co raz łatwiej.
W zwiewnej, białej sukience w kwiatowe wzory, z rozpuszczonymi włosami, całą sobą chłonęła atmosferę radości i wyczekiwania. W planach na ten wieczór miała nie więcej niż zwyczajowe puszczenie wianka na wodę – z pewnością jednak potrzebowała do tego kwiatów. Pozwoliła wyminąć się grupce dziewcząt i ruszyła w kierunku, który wydał jej się najbardziej obiecujący.
+
'Wianki - K' :
- Być może to wina niekompetentnego uzdrowiciela, a nie eliksiru - odparła równie cicho, wciąż marszcząc brwi w zamyśleniu. Obiecać, że nie powie Tristanowi, nie mogła; to wobec niego pozostawała najbardziej lojalna i gdyby zaszła taka potrzeba, złamałaby dla niego obietnicę złożoną innym. Zwłaszcza, jeśli w grę wchodziło zdrowie Evandry i ich dziecka. Nie była świadoma, że problem lekarstwa tkwił w jego zapachu... Sądziła, że chora na serpentynę Evandra przywykła do specyfików leczniczych. Gorzkie lekarstwo działało wszak - ponoć - najlepiej.
Odetchnęła lekko, gdy temat kandydata do ręki starszej siostry i jej małżeństwa dobiegł końca; Melisande wyraźnie nie chciała o tym rozmawiać, a Fantine nie chciała działać jej na nerwy w tak pięknym dniu. Pragnęła ujrzeć na ustach siostry uśmiech i radość. Przerwała na kilka chwil plecenie wianka i sięgnęła do dłoni badaczki natury smoków, by ścisnąć ją lekko. Chciała, by Melisande czuła jej wsparcie - i zrozumienie.
- Niewątpliwie bardzo dobra - wymruczała z zadowoleniem Fanny, powracając d plecenia wianka. Przez te ploteczki robiła to zbyt leniwie, za wolno. Siostry ukończyły swe dzieła przed nią. Najpierw opuściła ją Evandra, którą pożegnała uśmiechem i życzeniem rozkosznego popołudnia z Tristanem, bo nie wątpiła, że to w jego dłoniach znajdzie się korona z bzów; a po chwili w ślad po niej ruszyła Melisande. Pożegnała ją nieco zaniepokojona. Nie tym, że wianek siostry dryfować będzie samotnie, ależ skąd; Melisande była wszak doskonałą partią.
Raczej tym, że śmiałek nie spełni jej wygórowanych oczekiwań i wzbudzi w niej niezadowolenie, a przez tradycję będzie musiała spędzić z nim popołudnie.
Westchnęła ciężko, przyśpieszając ruchy dłoni, a gdy ukończyła, podniosła się, otrzepała spódnicę z trawy i także podążyła w stronę wybrzeża, zaciekawiona, któremu szczęśliwcowi przyjdzie z nią dziś zatańczyć.
| zt
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
Brzask z nad wody, ozdabiający ją różnokolorowymi refleksami, sprawiał, że widok, jaki miała przed sobą, trafiał w jej poczucie estetyki i potrzebę docenienia piękna, jakie prezentował jej świat. Uderzanie fal o brzeg przypominało jej poematy symfoniczne Césara Francka i choć przez chwilę jego brzmienie w jej umyśle odwodziło ją od celu jej schadzki po łące, w końcowym efekcie przepełniło ją natchnieniem do dalszej, na razie bezowocnej wędrówki.
+
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
'Wianki - K' :
Z tą myślą, kiedy nadarzyła się okazja, a jej ostre spojrzenie wyłapało ścieżkę, jaką z jakiegoś powodu wszystkie panie ominęły, Blaithin odbiła w jej kierunku. Wkraczając pomiędzy paprocie, powoli obserwowała zmiany w roślinności. Powszechne, łatwo dostępne kwiaty, powoli ustępowały miejsca dzwonkom w pięknym odcieniu fioletu, białym płatkom kwiatów owocowych i bladoróżowym goździkom. Jak podejrzewała, było to połączenie na tyle intrygujące i kompletne, że spleciony z tych kwiatów wianek mógłby stanowić dobrą pokusę dla mężczyzn, którzy mieliby go wyłowić. Zbierając odpowiednią ilość kwiatów, wianek plotąc bezpośrednio ze świeżo zerwanych łodyżek, uznała, że natura ich zerwania stworzy najlepszą kompozycję. Sięgając akurat po kolejnego goździka, wyślizgując się spomiędzy liści, przybrudzony kamień opadł z szelestem na glebę. Korzystając z wcześniej podarowanej ci chusty z włosia jednorożca, przetarłaś jego grzbiet, obserwując jak spod materiału wyłania się piękny pomarańcz, skrywający w swoim wnętrzu pazur zwierzęcia. Podobne piękne kamienie widziała wcześniej na jarmarku, wyposażone w rdzeń z pazura gryfa. Dlatego postanowiła go zachować, jako dodatkową zdobyczną z plecionych wianków.
Podsumowując, zbieranie kwiatów uznała za owocne. Z pełnym usatysfakcjonowaniem mogła wybrać się na wybrzeże.
| zt (Wybrzeże)
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
4 sierpnia
Nie wiedziała, dlaczego pojawiła się właśnie na łące. Chociaż w sumie to wiedziała, ale nie o to chodziło. Nogi przywiodły ją właśnie z daleka od atrakcji, które serwował Festiwal Lata, a w towarzystwie przystojnego pana smokologa nawet nie patrzyła, w którą stronę zmierzała. Roześmiana w zwiewnej sukience w kropki pozwalała, by nogi niosły ją przed siebie, a rozpięty płaszczyk w modrowym kolorze powiewał na podmuchach wiatru. Stawiała radośnie krok za krokiem, nie bojąc się przeskakiwać, podbiegać, tańczyć i przyciągać tym samym spojrzeń wielu osób. Czy to uśmiechających się pod nosami, czy zniesmaczonych bez przyczyny jej zachowaniem. Było zbyt wiele bodźców, by czuła się zaszokowana, ograniczona czy niechciana. Zresztą nie była tym typem człowieka, by skupiać się na takich nieistotnych elementach. Lub ich w ogóle dostrzegać i rejestrować. Obraz wojny, który widziała w Rumunii, a także po powrocie do Anglii nie zrujnował jednak jej światopoglądu i podejścia do życia. Wręcz przeciwnie. Doznając, odszukując piękno w pozornych zgliszczach upewniła się jedynie w fakcie, że one istniały i istnieć miały. Nawet gdy świat chylił się ku upadkowi i był na krawędzi egzystencji. Naiwna i oderwana od realizmu, jakim wyróżniali się pozostali członkowie społeczeństwa, nie przyjmowała myśli o tym, że źle się działo. Widziała tylko radość. Radość z tego, że wciąż jej bliscy żyli, że mogli cieszyć się wspaniałym latem, że spotykała nowych ludzi, z którymi nawiązywała kontakt. Właśnie tutaj, w Weymouth czuła się jak ryba w wodzie. Przypominająca bardziej dziecko niż dorosłą kobietę lawirowała między tłumem, raz po raz gubiąc swojego towarzysza, aż w końcu mężczyzna zawieruszył się doszczętnie, jednak Steffy nie czuła się wcale samotna. Czy porzucona. Być może Luca znów miał ją odnaleźć za jakiś czas, a być może ich ścieżki rozeszły się właśnie w tym nieuchwytnym dla jej pamięci momencie? Jeśli mieli się jeszcze spotkać, na pewno mieli to zrobić! Ich rozmowa dotycząca rezerwatów latających potworów była niezwykle interesująca, chociaż Skamander bardziej zwracała uwagę na niebieskie oczy opiekuna smoków niż treść. Były tak piękne, pełne spokoju i zrozumienia... Gdyby miała kartkę i pióro, zaraz zaczęłaby je opisywać, nie chcąc stracić weny i uczucia lekkości, które towarzyszyło jej w tym momencie. Uwielbiała mężczyzn. Uwielbiała obserwować ich zachowanie i dostrzegać, że sami czerpali przyjemność ze spędzania z nią czasu. Każdego postrzegała jako intrygującą jednostkę, lecz nigdy jako potencjalnego partnera. A może to robiła? Zaśmiała się w głos sama do siebie, przeskakując leżący na drodze kamień i, nie wyjmując dłoni z kieszeni płaszczyka, pohasała w głąb łąki niedaleko plaży. Pełna delikatnych oznak pełni lata czekała na kobiety, które napływały z każdej strony, by móc samej sięgnąć po upragnione materiały na wianek. Steffy nawet nie wiedziała, że coś takiego miało mieć właśnie tego dnia miejsce, ale najwidoczniej trafiła tu nie bez przyczyny. Kochała kwiaty, mimo że kompletnie nie umiała rozróżnić ich gatunków, bo będąc zakałą zielarstwa, nie można było nagle przestać nią być. Ale nie obchodziło ją to, skoro mogła powiedzieć Jakie śliczne! i szczebiotać w najlepsze nad kolorkiem rośliny. Nie była skomplikowaną osobą, a jej dziecinność i prostolinijność aż biły po oczach. Niektórych to intrygowało, innych odrzucało lub wręcz irytowało, ale co ona mogła na to poradzić? Szczególnie, gdy nie widziała złych emocji u ludzi, przełamując pewien stereotyp współczesnej kobiety. Zaściankowość zdecydowanie nie leżała w jej kompetencjach, a właśnie otwartość, przekraczanie granic, odkrywanie świata. Bo przecież z plecakiem szła przez obcy kraj i pukała do nieznanych sobie domów, gdzie mieszkali ludzie władający językiem trudnym. Czasem wręcz nie do rozszyfrowania. Pracowała przy garborogach, co z jej gabarytami i płcią było uznawane za śmieszne. Wykraczała, patrzyła dalej, nie bojąc się konsekwencji. Chciała i korzystała ze świata, który jej tyle dobrego dawał. A teraz trafiła właśnie tu i to w dniu plecenia wianków. Wyciągnęła dłoń z kieszeni i szła, sunąc palcami po płatkach mijanych kwiatów, rozkoszując się ich delikatnością. Lubiła obracać się pięknymi, często tylko dla niej, rzeczami. Oczarowana otoczeniem z przymkniętymi oczami i twarzą wystawioną do słońca nawet nie zauważyła, że właśnie weszła komuś w drogę.Time is standing still
You're the treasure
Dive down deeper still
Nie miała pojęcia czemu tym razem dała się namówić na to. Może zwyczajnie miała dosyć ciągłych próśb i narzekań? A może, gdzieś w głębi, wciąż tlił się promyczek nadziei, że tym razem będzie inaczej. Głupia. Pomyślała o sobie, w złości zrywając kolejny kwiat. Zatopiona we własnych myślach, nawet nie zwróciła uwagi na wesoło kręcącą się po łące Steffy. Słyszała tylko gdzieś w tyle głowy jej westchnienia podziwu wobec piękna różnokolorowych pąków, ale zajęta własnymi sprawami nie zwracała na to większej uwagi. Właśnie pochylała się kolejny raz, kiedyś ktoś zahaczył butem o skrawek jej lekkiego płaszcza i pociągnął czarnowłosą na ziemię. Na szczęście rozsypała się tylko ta część kwiatów, która jeszcze nie została wpleciona do wianka.
- Hej! – Zakrzyknęła, lekko zdziwiona całą sytuacją. Zerknęła w górę, mrużąc oczy od słonecznych promieni, by przyjrzeć się sprawcy wypadku. – Cholibka, może uważaj trochę pod nogi, co? – Zanim się zastanowiła z jej ust wyleciało niegrzeczne pytanie. Biedna Steffy, zupełnie nieświadoma tego, jakie wspomnienia wywołuje łączka w Cecily, wpakowała się prosto w podirytowaną paszczę smoka.
♪
- Dobrze, że nie miałaś takiej sukienki, bo wierciłabyś się jak żuczek na plecach i potrzeba by wzywać pogotowie. - Oczywiście, że nie miała w intencji obrażenia nieznajomej sobie dziewczyny i żadne z tych słów nie było zakrapiane sarkazmem bądź ironią. Ot, po prostu zabawna wizja.
Time is standing still
You're the treasure
Dive down deeper still
- Przecież nawet jakbym upadła na plecy dałabym radę wstać sama, bez pomocy żuka, ani tym bardziej pogotowia. – Automatycznie zaprzeczyła słowom Skamander, wyobraziwszy sobie własną wściekłość, gdyby ktoś wezwał ich ekipę do podnoszenia siebie samego z ziemi. Absurd. Cecily obruszenie nie skupiła jednak na tym jednym zdaniu, ale poprzednim komentarzu kobiety. Czy doprawdy była aż tak niezauważalna dla innych, że bez problemu ludzie mogli wejść w nią jak w ścianę na peronie 9 i ¾? Wstając z trawy, z zażenowaniem próbowała schować zerbany bukiet marnych kwiatów za siebie, sama do końca nie wiedząc czego się tutaj wstydzić. Przecież jak każda inna miała prawo to zrobić, czemu więc Cily czuła jakby zaraz miała oszukać nie tylko swoje nadzieje, ale też w dodatku zrobić to na oczach obcej. Przyjrzała się tamtej jeszcze raz, powoli lustrując jej delikatną, kobiecą sylwetkę. Steffy, w porównaniu do wzrostu Cecily była uroczym krasnalkiem. Ta to na pewno miała powodzenie u mężczyzn. Istotnie dziewczyna wyglądała na taką, której wianek zostałby podniesiony jeszcze zanim piana morza porządnie by go zmoczyła. Po chwili wahania uścisnęła wyciągniętą doń dłoń.
- Cecily Hagrid... – Zmarszczyła brwi, przetwarzając informacje w mózgu. Sabrina lubiła czytać Proroka Codziennego, toteż jej córce zdarzało się odgrzebywać starsze egzemplarze przy powrotach do domu i wyłapywać najciekawsze artykuły, możliwie jak najmniej mijające się z prawdą, czy też przeinaczone wedle panujących nastrojów politycznych, czy mody. Do takich felietonów należały właśnie podróżnicze opowieści Skamander, zawsze ujmujące pannę Hagrid lekkością pióra i wciągającym stylem, dającym poczuć się czytelnikom zupełnie niczym świadkowie tych wspaniałych wędrówek.
- Steffy, Steffy Skamander? Czytywałam z rodziną twoje felietony do Proroka? Ach szczególnie podobał mi się ten, kiedy odwiedzi...- Przerwała zawstydzona tym jak wiele entuzjazmu okazała przypadkowo spotkanej, już byłej dziennikarce. Cóż, nic na to nie mogła poradzić, a takie sytuacje zdarzały się częściej, niż Cecil lubiła przyznać. Zwyczajnie, jeśli coś ją interesowało, poświęcała temu dużo swojej uwagi i ciepłych uczuć. Od dziecka marzyła, że w przyszłości weźmie udział w dalekich wyprawach. Nie bała się ani podróżowania, ani świadomości przebywania daleko od rodzinnego Gloucestershire, mimo iż często zdarzało się odczuwać dziewczynie lekką tęsknotę za rodziną. Nieważne jednak jak silna, tęsknota nie mogła się mierzyć z perspektywą przygody, jaką niosłyby dalekie wędrówki. Nie, żeby kiedyś faktycznie się na nie odważyła. Cecily zazwyczaj stąpała twardo po ziemi i mierzyła zamiary na swoje możliwości, a wziąwszy pod uwagę własne pochodzenie, wiek, oraz ciężko zapracowane stanowisko, niewiele miejsca pozostawało na realizację innych marzeń. Właściwie to przywykła już do tej świadomości. I tylko czasami, w momentach takich jak te, gdy spotykała lub słyszała o osobach robiących tak wiele ciekawych rzeczy, jak panienka Skamander, serce wielkouchej odrobinę trzęsło się, przypominając o pogrzebanych wraz z wiekiem dziecięcym, marzeniami. Weźmy takie zamążpójście. Gdyby Hagrid była szlachcianką, już dawno temu jej dłoń byłaby przyobiecana jakiemuś nieszczęśnikowi, który wyobrażał sobie ślub z wymuskaną ślicznotką, a zamiast tego dostał... Cóż ją. Na szczęście Hagridowie wyznawali szczególnie luźne podejście do relacji międzyludzkich. Zwłaszcza ojciec wierzył, iż miłość to uczucie, które powinno po prostu się czuć. Zabawne wyznanie, jak na kogoś, kto zakochał się w nieco butnej Rinehartównej, ale chyba zarazem to stanowiło najlepszy przykład jego wyznania. Nie masz wpływu na uczucia, to się wie, od momentu dy spotkasz tamtą osobę po raz pierwszy. Wiesz już, że chciałabyś spędzić z nią całe życie. Cecylia nigdy nie doświadczyła przeżycia nawet bliskiego zauroczeniu, ale bardziej od własnego zakochania się interesowało ją prawdopodobieństwo, że inny człowiek mógłby potencjalnie poczuć do niej to, co popchnęło Rawdona do szaleństwa jakim był ożenek z Sabriną. Prawdziwa, żywa miłość.
[bylobrzydkobedzieladnie]
+
Ostatnio zmieniony przez Cecily Hagrid dnia 19.10.18 21:24, w całości zmieniany 1 raz
♪
'Wianki - K' :
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset