Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka przy plaży
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
+
Time is standing still
You're the treasure
Dive down deeper still
'Wianki - K' :
- Cecily Hagrid, jesteś doprawdy żałosna. – Wyszeptała sama do siebie, gdy Skamander pokicała po wodę dla niej. Będzie musiała podziękować za to, że zdecydowała się jej towarzyszyć. Właściwie Cecily nie do końca rozumiała co jeszcze Steffy przy niej robiła. Nie pasowały do siebie pod żadnym aspektem. Opiekunce jednorożców bliżej było do tych eterycznych panien ze szlacheckich rodów niż... Kogoś takiego jak Cecil. Wyrywając koniczyny natrafiła na ciekawe znalezisko. Zaintrygowana podniosła z ziemi szczurzą czaszkę, zachowaną w nieskazitelnym stanie. Nie do końca wiedziała, jakie mógłby być jej właściwości w warzeniu eliksirów, ale miała mieszane odczucia co do pochodzenia magicznej energii. Wydawała się dosyć ciemna, wręcz czarnomagiczna. Wypadało jednak dokładniej zbadać sprawę, zatem Cecily wpakowała ingrediencję do swojej skórzanej torby i skupiła się na tym co pozostało jej do zrobienia, czyli opatrzeniu stopu. Właśnie zawiązywała na niej prowizoryczny opatrunek, gdy wróciła Steffy, tradycyjnie z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Tak czy siak, dziękuję że chciałaś mi pomóc. Chyba dla mnie plecenie już się skończyło. – To mówiąc pokazała mało dumnie towarzyszce swe dzieło. Z jakiegoś powodu poczuła potrzebę usprawiedliwienia się przed nią, a może i przed samą sobą, czemu znowu dała się zwieść wizji radosnego puszczania wianka na wodę oraz oczekiwaniu podjęcia go przez jakiegoś zabawnego kawalera.
- Cóż, nie jest to dzieło sztuki więc niestety, wygląda na to, że puszczanie go do wody będę musiała odłożyć na następny rok. – Stwierdziła z udawaną radością w głosie. Nie trudno było zauważyć, że coś było nie tak. Hagrid nie potrafiła kłamać, a jej wzrok wyraźnie wskazywał, że wydarzenie chociaż błahe, dotknęło ją. Mam nauczkę, by nigdy więcej nie angażować się w takie głupoty.
- Właściwie, co ty tutaj robisz? Nie masz jakichś koleżanek, żeby z nimi przechadzać się pod rękę i chichotać na widok niezamężnych czarodziejów? Czy co tam innego robią panny w naszym wieku? - Oczywiście, wypaliła to, zanim pomyślała i było już za późno na reakcję. Cholibka, nie powinnam tego mówić. Cecily skupiła badawcze spojrzenie na rozmówczyni, w nadziei, że niczym ją nie urazi, do czego miała tendencję. W końcu nie miała pojęcia co sprowadziło tutaj Skamander, tak jak tamta nie wiedziała czemu Cily jest sama. Obie miały prawo do własnych historii, ale ona oczywiście musiała palnąć trzy po trzy.
♪
Pojawiła się w w Dorset już o poranku. Przechadzała się pośród straganów samotnie, oglądając towary, które oferowali sprzedawcy. Ach, ileż tam było wspaniałych różności! Tyle rzeczy przykuwało jej uwagę, nie mogła oderwać od nich spojrzenia, ale na wszystko nie mogła sobie pozwolić. Nie zarabiała wiele jako pracownica sklepu z artykułami papierniczymi na ulicy Pokątnej, zwłaszcza teraz, gdy nie w głowie były czarodziejom i czarownicom zakupy. Z żalem odmawiała sprzedawcom, którzy usilnie namawiali ja na zakup właśnie ich produktu. W końcu Regina zdecydowała się na przepiękną, srebrną chustę haftowaną włosami jednorożca, która doskonale podkreślała jej urodę. Była niewysoką, smukłą czarownicą o długich jasnych lokach i sarnim, łagodnym spojrzeniu. Śliczną, ale nie za bystrą. Z pewnością jednak miała dobre serce i patrzyła na świat przez różowe okulary.
Opatuliła ramiona lekką chustą i gdy wybiła odpowiednia godzina wyruszyła wraz z innymi dziewczętami w stronę łąki przy plaży, gdzie miała odbyć się tradycyjna zabawa plecenia wianków przez czarownice. Ach, to własnie na nią Regina czekała najbardziej! Z mocno bijącym sercem podążyła za innymi, starając się odnaleźć najpiękniejsze kwiaty.
Nagle odnalazła w tłumie znajomą twarz i nie zastanawiając się wiele podążyła ku niej. Lepiej było zachwycać się tym dniem razem z inną czarownicą!
- Cecily! Czy to ty? - zawołała radośnie, zwracając się do panny Hagrid; musiała przecież ją pamiętać, były razem na roku w Hogwarcie!
Pojawiła się w w Dorset już o poranku. Przechadzała się pośród straganów samotnie, oglądając towary, które oferowali sprzedawcy. Ach, ileż tam było wspaniałych różności! Tyle rzeczy przykuwało jej uwagę, nie mogła oderwać od nich spojrzenia, ale na wszystko nie mogła sobie pozwolić. Nie zarabiała wiele jako pracownica sklepu z artykułami papierniczymi na ulicy Pokątnej, zwłaszcza teraz, gdy nie w głowie były czarodziejom i czarownicom zakupy. Z żalem odmawiała sprzedawcom, którzy usilnie namawiali ja na zakup właśnie ich produktu. W końcu Regina zdecydowała się na przepiękną, srebrną chustę haftowaną włosami jednorożca, która doskonale podkreślała jej urodę. Była niewysoką, smukłą czarownicą o długich jasnych lokach i sarnim, łagodnym spojrzeniu. Śliczną, ale nie za bystrą. Z pewnością jednak miała dobre serce i patrzyła na świat przez różowe okulary.
Opatuliła ramiona lekką chustą i gdy wybiła odpowiednia godzina wyruszyła wraz z innymi dziewczętami w stronę łąki przy plaży, gdzie miała odbyć się tradycyjna zabawa plecenia wianków przez czarownice. Ach, to własnie na nią Regina czekała najbardziej! Z mocno bijącym sercem podążyła za innymi, starając się odnaleźć najpiękniejsze kwiaty.
Nagle odnalazła w tłumie znajomą twarz i nie zastanawiając się wiele podążyła ku niej. Lepiej było zachwycać się tym dniem razem z inną czarownicą!
- Cecily! Czy to ty? - zawołała radośnie, zwracając się do panny Hagrid; musiała przecież ją pamiętać, były razem na roku w Hogwarcie!
- Wybacz, zobaczyłam kogoś znajomego. - Przeprosiła niezręcznie Steffy i chcąc nie chcąc, ruszyła w stronę Reginy. Cała ta sytuacja zaczynała pannę Hagrid męczyć, to nie były jej klimaty i o ile Reggie miała duże szanse na znalezienie kawalera do wyłowienia wianka, o tyle Cecil pragnęła tylko jak najszybciej odnaleźć rodziców i udać się do domu, by w spokoju nakarmić ojcowskie krety, które zadomowiły się w ich ogródku.
- Regina, nie spodziewałam się, że mnie jeszcze pamiętasz... - Zaczęła Cily i zaraz potem zarumieniła się, zupełnie mimo woli. Znacznie łatwiej było zachowywać swoją obronną postawę, kiedy miało się do czynienia z niekulturalnym Ślizgonem. Stojąca przed nią czarownica z całą pewnością nie była do nich podobno pod żadnym względem.
- Jak życie? Słyszałam od Elsy, że pracujesz na Pokątnej. - Kontynuowała grzecznie rozmowę, starając się okazać uprzejme zainteresowanie, by nie zrazić niczym rozmówczyni. Dosyć już miała na dzisiaj niezręcznych komentarzy, które wymykały się z jej ust właściwie wbrew woli właścicielki.
♪
Ale niektórym jakoś się to udawało.
- Och, kochana, jak mogłabym cię zapomnieć! - zaśmiała się blondynka, podchodząc bliżej i zupełnie ignorując obecność obcej sobie brunetki. Wyciągnęła drobne, wątłe ramiona w stronę szkolnej koleżanki i nie zważając na minę Cecily zamknęła ją w serdecznym uścisku - na kilka chwil dłużej, niż by wypadało.
- Nigdy nie zapomnę tej chwili, gdy na opiece nad magicznymi stworzeniami zwymiotował na twoją szatę gumochłon, bo przekarmiłaś go sałatą - zaćwierkała radośnie, odsuwając się w końcu; odrzuciła na plecy długie, złote loki, niczym gwiazda z okładki Czarownicy. Wspomnienie to przywołała bez kpiny w głosie, nie po to, by pannę Hagrid wyśmiać, czy zawstydzić - raczej uważała to za wielce zabawne i nie była świadoma, że mogłaby Cecily wprowadzić w zakłopotanie.
- Bardzo dobrze, dziękuję kochana! Ale wiesz, to chwilowe... - Regina pochyliła się ku Cecily, aby kilka słów wypowiedzieć konspiracyjnym szeptem - ... niebawem zostanę zatrudniona w teatrze, jestem tego pewna. Czeka ma świetlana kariera.
Głos miała tak pewny, jakby była święcie przekonana o swoim talencie i czekającej ją przyszłości usłanej różami.
- A ty? Jak ci się wiedzie? Wyszłaś już za mąż? Masz to w planach? Zakochałaś się? Jak myślisz, kto dziś wyłowi twój wianek? - zalała pannę Hagrid lawiną pytań; jednocześnie wzięła ją pod ramię i pociągnęła w stronę kwiatów.
Od niemal dwóch tygodni, każdego dnia, budził się z bijącym szybko sercem, napędzanym strachem. W pierwszych chwilach dusił go, wyciskał z jego płuc powietrze, sprawiając, że każdy oddech przychodził mu z trudem. Dopiero po kilku minutach udawało mu się opanować swoje ciało; irracjonalny strach odpuszczał, ustępując miejsca chwilowej złości, a potem - przygnębieniu. Wtedy zwlekał się powoli z łóżka, nagle jakiś taki zmęczony, jak nie on. Gdyby mógł - zostałby w swoim łożu, pod kołdrą, schowany przed szalejącym światem. Ale nie mógł, nawet jeśli wizja powrotu do ponurego szpitala, tak różnego, zdawałoby się, od tego sprzed ledwo trzech tygodni, tylko bardziej go przygnębiała. Wciąż uwielbiał swoją pracę, jednak brakowało w niej znajomych twarzy; wszystkie powoli poznikały, pouciekały, ze strachu o własne życie, a sam miał wrażenie, że będzie tylko gorzej.
Może za bardzo się przejmował.
Nie myślał zbyt wiele o swoich urodzinach, przypominając sobie o nich podczas rozmowy z matką. W pierwszej chwili machnął na to ręką, bo i zupełnie nie w głowie mu były jakiekolwiek zabawy, ale w kolejnej pomyślał o niej i jego serce zabiło, choć już nie ze strachu. I może trochę bił się z myślami, które krzyczały, że to zły pomysł, zły czas, acz pragnienie odnalezienia ukojenia, chwili wytchnienia, której nawet nie przynosił mu własny dom, wygrało. Zaprosił ją kilka dni wcześniej, a kiedy otrzymał potwierdzenie, kurczowo trzymał się wizji spotkania z Naenią, chyba tylko dzięki niej przechodząc przez kolejne dni pracy z o wiele większym spokojem.
A kiedy wreszcie znaleźli się w miejscu, w które od dłuższego czasu chciał ją zabrać, jego twarz rozjaśnił uśmiech, choć nieco nieśmiały.
— To jedno z moich ulubionych miejsc — rzekł nagle, po chwili dłuższego milczenia. Przejechał spojrzeniem po całej okolicy, by dopiero po chwili przenieść je na swoją towarzyszkę. Z całych sił starał się ignorować obecność dwójki osób za ich plecami, skupiając się na lady Ollivander, by chociaż w ten sposób zapewnić sobie przynajmniej odrobinę intymności. — Żałuję, że jeszcze nie mogę pokazać ci jak piękne potrafi być, Naenio. Nie wszystkie kwiaty jeszcze zakwitły — dodał, a jego głos faktyczne zabarwił się żalem. Łąka, choć wciąż urokliwa, nie była nawet w połowie tak piękna jak w trakcie lata, co jakoś tak nagle go zabolało; naprawdę chciał pokazać Naenii wszystko to, co najpiękniejsze. Zaraz jednak przywołał z powrotem na usta delikatny uśmiech, wciągnął powietrze do płuc, jakby chcąc coś jeszcze powiedzieć, acz po kilku uderzeniach serca odpuścił, pozwalając nie tylko Naenii, ale też samemu sobie, nacieszyć się aurą tego miejsca. Spokojem, którego teraz tak brakowało.
Gdy otrzymała kopertę w przyjemnym, beżowym kolorze u łapki sowy o słodko rudym upierzeniu, nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Nie miała od niego wieści tak dawno, czasem nawet mogła poczuć przyspieszające bicie serca tuż przed snem, gdy w głowie pojawiało się pytanie - czy nic mu się tamtej nocy nie stało. Co jeśli miał dyżur? Jeśli ratował innym życia i teraz rozpłynie się jak poranna mgła, zostawiając po sobie tylko chłodny dotyk kropelek rosy. Sówka zaprzyjaźniła się już z panną Ollivander. Otrzymała od niej smakołyk dla sów i została delikatnie pogłaskana tuż pod samym pyszczkiem.
Piętnasty kwietnia, to już ten dzień. Ten czas tak szybko płynął, z każdym kolejnym listem przyspieszał niebezpiecznie. Kolejne dni spędziła na przygotowaniach, choć ostatecznie nie przypomniała kobiety przygotowanej. W skromnej, brązowej sukience kroczyła u boku płomiennego pana, pozwalając sobie ujmować jego ramię, nie zwracając zupełnie uwagi na dwójkę kroczącą zaraz za nimi. Była pewna, że Lorette chociaż się domyśla. Nie pozwoliłaby na zbyt dużo, jednak na dosyć, by panna Ollivander mogła nacieszyć się ciepłem bliskości swojego płomyczka. - Pięknie. - Oszczędzała słowa, choć zupełnie nie oszczędzała bliskości. Jej dłoń w końcu zniżyła się z zagięcia łokcia, aż po dłoń, by w o wiele bardziej zażyłym geście spleść ich palce razem, zaś tą drugą dłonią mocno złapać jego rękaw. - Przyjdziemy tu ponownie, bym mogła ujrzeć wszystko co tylko chcesz. - Widziała, że na tym mu zależało. Powietrze wypełnione było miłym zapachem bryzy, morskiej woni Prewettów, dokładnie takim zapachem, jaki plątał się we włosach Roratio chłodnymi wieczorami. Wywoływał muśnięcie czerwieni na skąpanych słońcem policzkach. Pozwoliła sobie na chwilę bliskości, układając głowę na ramieniu. Znowu poczuła kwiaty paproci i morską bryzę. - Roratio, wyglądasz na tak zmęczonego. Czy w Londynie jest dobrze? Czy nikt nie zrobił Ci krzywdy?
Lorette zajęta była słodką rozmową, pewnie specjalnie zaowocowaną. Zapewne wiedziała. Lub chociaż się domyślała. Młodzi potrzebowali odrobinę prywatności. Odrobinę siebie, choć kawałeczek.
Ciepło rozlało się po jego klatce piersiowej, kiedy odezwała się, a jej dłoń zjechała niżej, by zaraz spleść ich palce. Momentalnie ścisnął jej dłoń pewnie, z ufnością, jakby też w ten sposób pragnąć jej przekazać to, jak bardzo jej doceniał jej obecność. A dwójka krocząca z tyłu? W tej samej chwili przestała zupełnie istnieć, jakby wcale ich nie było - jakby wcale nie mieli pilnować młodych zakochanych. Uśmiechnął się słabo.
— I tu, i w wiele innych cudownych miejsc. Tak dużo mam ci do pokazania — odpowiedział jej ciepło, przejeżdżając spojrzeniem po jej twarzy, wszystkich tych uroczych piegach okalających poliki i nos, zatrzymując się na oczach. I zatonął w nich, oczyma wyobraźni już widząc ich wspólnie w każdym zakątku Weymouth. Dopiero jej ruch wyrwał go z jego własnych myśli; oparła głowę na jego ramieniu, a on z trudem powstrzymał się, by ucałować jej czubek. Zamiast tego zamrugał, kiedy zadała pytanie. Wciągnął powietrze do płuc, jakby zaskoczony pytaniem, choć wcale nie powinien. Na nowo doszła do niego świadomość całej ponurej rzeczywistości, na co zjechał spojrzeniem na ziemię. — Wszystko w porządku — skłamał w pierwszym odruchu, nie chcąc zrzucać na jej barki jego własnych myśli, jakby pragnąc, by w żadnym stopniu ta okropna rzeczywistość jej nie dotknęła, nawet poprzez jego własne słowa. Doskonale jednak wiedział, że nie mógł jej w taki sposób ochronić. — To znaczy... Po prostu... Nie wiem — powiedział, plącząc się, zaś ostatnie dwa słowa - wypowiadając szeptem, jakoś tak bez sił, bezradnie. Odetchnął ciężko, przymknął oczy, zbierając w sobie myśli. — Nic mi nie jest. Tylko... Przytłacza mnie to wszystko. Odejścia z pracy, atmosfera w szpitalu, w Londynie, świadomość, że... — zaczął mówić wolno, jednak w pewnym momencie przerwał, a kolejne słowa ugrzęzły mu w gardle. Odchrząknął. I nagle poczuł się głupio; ścisnął nieco mocniej dłoń Naenii. — Przepraszam, nie powinienem.
- Mamy dużo czasu. - Zapewniła go. Uprzedziła brata, że może wrócić późno, jednak tak długo jak była z nią guwernantka z Lancaster nie było z tym problemu. Mogli zapomnieć o tym, że wokół nich dzieje się mnóstwo konwenansów i po prostu być dla siebie.
Dotąd nie czuła takiego przywiązania, takiej zgodności i takiego ciepła przy nikim nowym. Czuła się jak jego podpora, uspokajająca zmysły, czuła, że jest mu potrzebna. To wspaniałe uczucie, odnaleźć to, czego szukało się całe długie życie. Mieć w nosie to, co pomyślą inni, pierwszy raz w całym życiu. Jej to nawet nie przystawało - nie powinna nigdy mieć niczego w nosie. Tak długo jak była przy nim, jednak cały świat był w nosie. Przymknęła oczy, gdy wiatr zawiał mocniej, chcąc porwać jej gładko ułożone włosy. Kwietniowe dni nadal bywały chłodne, choć w powietrzu czuć było już wiosnę.
- Nie. - powiedziała od razu, unosząc głowę, by móc stanąć przed nim i spojrzeć mu prosto w oczy. Jego dłoni jednak nie puściła, jednak drugą, wolną, ułożyła na jego policzku, który lekko pogłaskała. - Nie myśl tak, proszę. Chcę słuchać o Twoich troskach, Roratio. Nie zakładajmy obok siebie zbędnych masek. Nie chowajmy oczu w dłoniach. - Posłała mu pokrzepiający uśmiech. Bardzo łagodny, jakby nie chciała go spłoszyć. Jej kciuk lekko przesunął po miękkim, gładkim policzku. - Nie obwiniaj się za swoje słabości. Każdy je ma. Możesz mi je pokazać.
Nie przepracowali tego etapu - w jej oczach nigdy nie wydawał się narzekać. Nigdy nie wydawał się gorzki, jego słowa nie smuciły, nie powodowały złych emocji. Nawet gdy świat przytłaczał. Od pierwszego momentu, nieważne jak smutny byłby świat wokół. - Mam coś dla Ciebie. - Zaczęła nagle. U jej boku wisiał niewielki woreczek, który musiał być wykonany ze skóry wsiękiewki - niemodny, ale praktyczny dodatek, wielu czarodziejów taki posiadało. Jednym uderzeniem palca powiększył się znacznie do rozmiarów większych niż dłoń, a Naenia mogła wyciągnąć z niego pudełko, całe wykonane z ciemnego, lakierowanego drewna. - Dzisiaj świętujemy to, że jesteś tutaj ze mną. Chcę, żeby ten dzień był wyjątkowy. - Oddała pudełko w jego ręce. - Otwórz, jest specjalne.
Uśmiechnął się delikatnie na jej zapewnienie. Mieli dużo czasu, choć zawsze zdawało się, że jednak za mało. Nie ważne ile mieliby czasu razem, to i tak za każdym razem przed nimi stała perspektywa rozłąki - niezwykle bolesnej, mimo że starał się tego nie pokazywać. Jednak tak długo, jak tylko mógł, starał się o tym nie myśleć. Chociaż nie potrafił się nie przejmować, nie myśleć i tak po prostu mieć świata w nosie, to przynajmniej mógł skupiać się całkowicie na Naenii, czerpać siłę i radość z jej towarzystwa.
Zaskoczyła go nagłym zaprzeczeniem, na co przeniósł swoje spojrzenie na nią, już po chwili stojąca przed nim. Trzymał spojrzenie na jej oczach kilka uderzeń serca, jednakże w momencie, w którym poczuł jej dłoń na swoim poliku - przymknął oczy. Nie potrafił wydusić z siebie żadnych słów, jakby nagle odebrało mu mowę. Walczył ze sobą - z jednej strony nie chciał, by musiała się zbędnie zamartwiać jego osobą, a z drugiej chciał być z nią szczery. Chciał być przy niej sobą, takim, jakim był, choćby zmartwiony i przerażony światem. Ostatecznie po prostu odetchnął, otwierając oczy, by chwycić wolną dłonią tę należącą do Naenii, pogładzić ją i na koniec uśmiechnąć się słabo. Nie powiedział nic, nawet nie wiedział co. Jedynie swoim uśmiechem starał się przekazać swoje zapewnienie i wdzięczność.
Chwila ta nie trwała długo. Nie poruszył dalej tematu sytuacji trawiącej Londyn, pozwalając mu odejść w niepamięć. A nawet gdyby chciał; nie zdążył. Zamrugał zaskoczony kolejnymi słowami panny Ollivander. Zaraz zmarszczył brwi, nie mając pojęcia, czego się spodziewać. Dopiero w momencie, kiedy ujrzał drewniane pudełko, poczuł, jak jego serce ściska wzruszenie.
— Przecież nie musiałaś — wymamrotał jakoś tak słabo, nieśmiało, choć wciąż uśmiechając się. Poczuł się też głupio; był raczej typem osoby, która wolała dawać, niźli dostawać, szczególnie, iż w tej drugiej sytuacji czuł się zwyczajnie niezręcznie. — Każdy dzień z tobą jest wyjątkowy, Naenio — odparł tonem całkowicie poważnym, jednak zaraz zaśmiał się pod nosem, zawstydzony. Zupełnie nie miał pojęcia, co zrobić. Chwycił delikatnie pudełko, z jakąś taką nabożną czcią. Długo spoglądał to na nie, to na Naenię, nim wreszcie wciągnął powietrze i uniósł powoli wieko.
Sowa z Czarownicy była wydarzeniem dziwnym oraz niespodziewanym. W swojej artystycznej karierze, pannie Frey nie przyszło jeszcze współpracować z tym pismem. Wiedziała, że jej fotografie z pewnością nieźle wyglądałby na mrukliwych kartach gazety, posiadała jednak świadomość niszowości tej sztuki. Najczęściej śpiewała i to właśnie dzisiejszego dnia miała robić, za matkę chrzestną tego zlecenia uważając panią Pinkstone. Wiecznie czuwającą i pilnującą, by nie osunęła się w niebezpieczne otchłanie.
Na miejscu spotkania zjawiła się pięć minut po wyznaczonym czasie spotkania. Przedostanie się do Dorset, nawet z różdżką dumnie zarejestrowaną na czystokrwiste nazwisko matki, nie należało do najprostszych. Wpierw musiała wydostać się z granic Londynu, by spokojnie teleportować się na wyznaczone miejsce. Nigdy nie lubiła nosić obuwia, to też szybko ściągnęła buty ze stóp, by zatopić je w ciepłym, plażowym piasku. Uśmiech pojawił się na okrytych czerwoną szminką ustach. Delikatny szum morza w pięknej, niebieskiej barwie działał kojąco... oraz niezmiernie pasował do melodii granej przez otoczenie. W umyśle panny Frey wybrzmiała nowa melodia, grana przez barwy otocznia. Spokojna, kojąca przecinana wesołymi nutkami kolorowych płatków kwiatów, rosnących na pobliskiej łące. Uważnie rozejrzała się w poszukiwaniu osoby, z którą miała się spotkać. A gdy zauważyła rudowłosą czuprynę (co ponoć miało być znakiem rozpoznawczym) z butami w dłoni ruszyła w jej kierunku.
- Ty jesteś od Czarownicy? - Spytała z zaciekawieniem, gdy zrównała się z dziewczyną. Letnia sukienka odsłaniała smagłe ramiona oraz łydki, a ciemne spojrzenie uważnie zlustrowało postać dziewczyny. Jej twarz wydawała się jakoś dziwnie znajoma, w tej jednak chwili Ems nie była w stanie skojarzyć jej z konkretnym imieniem. Zwykła zapamiętywać twarze, które w jakiś sposób wyróżniały się z masy innych twarzy jakie napotykała w swym życiu. I większość z nich nie zwykła być przyjazna.
- Emma Warbeck. - Przedstawiła się, wyciągając dłoń w jej kierunku. Od rejestracji różdżki zwykła przedstawiać się z nazwiskiem matki. Dla bezpieczeństwa wiedząc, że mugolskie nazwisko ojca z pewnością mogłoby ściągnąć na nią kłopoty. Tym, którzy już ją znali sprzedawała różne bajeczki, czemu powinni teraz zwracać się do niej w inny sposób. I większość nie zwykła zadawać pytań.
- Co będziemy dokładnie robić? Dostałam jedynie wiadomość, że mam komuś zaśpiewać, a szczegóły poznam na miejscu. - Spytała tuż po przywitaniu, ponownie omiatając jej postać spojrzeniem. Ems zatopiła dłoń w niewielkiej torebce spoczywającej na jej boku. Wyciągnęła woreczek z podłym tytoniem oraz bletki, by chudymi dłońmi rozpocząć skręcanie krzywego papierosa. Zaciekawienie błyszczało w ciemnym spojrzeniu. Chciała wiedzieć, w co przyjdzie jej się zaangażować. Zwłaszcza, że kwota jaką mieli jej zapłacić była interesująca.
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
Gwen na spotkanie przyszła faktycznie w czerwonej czuprynie, choć w nieco mniej czerwonej niż zwykle. Zaklęcie skutecznie z rudych włosów zrobiło rudy blond, w którym panna Grey nie rzucała się w oczy aż tak bardzo. Na spotkanie przyszła odziana w prosty, schludny strój w barwach ziemi, z torbą przewieszoną przez ramię. Nie znała artystki, z którą miała się dzisiaj spotkać, ale to nie miało większego znaczenia. Przynajmniej tak długo, jak Gwen trzymała język za zębami i nie mówiła zbyt wiele o sobie.
– Tak, dzień dobry – przywitała się i wyciągnęła rękę: – Jestem Gwen Grey. Milo mi pannę poznać. – Na twarzy dziewczyny gościł grzeczny uśmiech.
Sprawa była stosunkowo s aplikowana i dziewczyna nie była w stanie od razu odpowiedzieć na pytanie czarownicy. Pismo zażyczyło sobie projektu stosunkowo czasochłonnego i Emma Frey mogła liczyć dziś na teoretyczny wykład oraz wstępne ustalenia, tak aby projekt był zgodny z wizją artystyczną osoby za niego odpowiedzialnej, czyli nomen omen: Gwen Grey.
Dziewczyna wskazała wiec kobiecie niewielki barak znajdujący się nieopodal, w którym ktoś sprzedawał różnego rodzaju napoje. Przed nim rozciągało się kilkanaście stolików, w większości zajętych.
– Może najpierw usiądziemy? Będzie mi łatwiej wszystko zaprezentować i wyjaśnić, a przy kawie czy herbacie będzie milej – powiedziała, powoli ruszając we wskazanym rysunku. – Słyszałam, że to zastępca naczelnej zaaranżował pannę do współpracy z naszym pismem?
love than fight
Czarne spojrzenie lustrowało dziewczynę, z którą przyszło się jej spotkać. Na pierwszy rzut oka nie sprawiała wrażenia osoby, której projekt w jakikolwiek sposób mógłby ją zaciekawić. Strój w barwach ziemi dodawał nieprzyjemnie ponurych nut w melodii otoczenia, co skutkowało chwilowym wykrzywieniem czerwonych warg. Jednocześnie prezencja panny Grey nie skłaniała do pokładania jakichkolwiek nadziei w kwestii ciekawości projektu. Ciche westchnienie opuściło kobiece usta. Nie powinna wysnuwać teorii jedynie po pozorach, nawet jeśli zdawały się brzmieć odrobinę zbyt głośno.
- Mnie również miło. - Odpowiedziała, rozciągając czerwone usta w delikatnym uśmiechu. Czarne spojrzenie odrobinę nieobecnie przyglądało się jej, próbując odnaleźć barwę jej głosu. Pośród faerii barw otoczenia nie było to jednak zajęciem prostym, to też panna Frey zajęła się skręcaniem podłego tytoniu w papierosa. Ostrożnie uformowała odpowiedni kształt, by przejechać językiem po bletce i skręcić ją tak, aby nie rozpadła się na kawałeczki.
- Możemy. - Odpowiedziała krótko, wsuwając papierosa do ust by odpalić go niewielką zapałką. Ruszyła w kierunku, wskazanym przez dziewczynę z butami trzymanymi w dłoni, czarnym spojrzeniem uważnie wodząc spojrzeniem po otoczeniu. Miała nadzieję, że w budce da się dostać coś mocniejszego niż kawa bądź herbata, w końcu, procenty najlepszym przyjacielem kreatywnych idei.
Kiwnęła delikatnie głową, na słowa dziewczyny.
- Aha, zdaje się, że zostałam mu polecona przez wspólnych znajomych… - Zaczęła, mocniej zaciągając się papierosowym dymem. - Albo był kiedyś na moim występie. Jedno z dwóch, nie mam dobrej pamięci do twarzy. - Dodała, wzruszając delikatnie ramionami. Z zastępcą naczelnej gazety z pewnością nie zamieniła ani słowa, nie była w stanie przypomnieć sobie jego twarzy. Co innego kolor. Jego kolor, z pewnością przyszłoby jej zapamiętać. - A Ty? Długo z nimi pracujesz? Piszesz dla nich artykuły, czy zajmujesz się czymś innym? - Wyrzuciła z siebie pytania, z zaciekawieniem przekręcając głowę na bok.
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset