Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka przy plaży
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
W każdym razie, Emma mogła mieć racje w jednym. Przynajmniej Gwen nie czuła się szczególnie zafascynowana projektem. Nie interesował ją na artystycznym poziomie. Był jedynie pracą do wykonania, którą ktoś jej zlecił. Taką, dzięki której miała zarobić na chleb i utrzymać się na stanowisku. Może gdyby czasy były inne… Teraz nie miała do tego serca, które tkwiło przede wszystkim w oazie Harolda Longbottoma. Nie miała jednak zamiaru przyznawać się do tego przed nowo poznaną artystką. To nie była jej sprawa w nawet najmniejszym stopniu.
– Co tu kryć, to zawsze jest jedno z tych dwóch – odparła z grzecznym, spokojnym śmiechem. Nie kłamała, to była wszak prawda o pracy w artystycznej branży. Ktoś musiał cię dotrzeć albo usłyszeć o tobie od kogoś. Szczęście bądź znajomi, nie talent, definiowały czy masz pracę czy nie.
Wzruszyła ramionami na pytanie panny Werback, zamawiając mrożoną herbatę. Było zbyt gorąco, aby pić cokolwiek ciepłego.
– Jakoś od początku roku. Zajmuje się głownie ilustracją, raczej nie piszę – wyjaśniła. Mogłaby, ale naprawdę nie miała ku temu głowy. – No i teraz zajmuje się trochę tym projektem, już pannie wszystko tłumacze… – powiedziała, otwierając torbę.
Już po chwili wyciągnęła z niej kilka średniej wielkości szkiców oraz niewielkich, namalowanych akwarelą ilustracji. Rozłożyła je na stole, zerkając w ciemne oczy siedzącej przed nią kobiety.
– Przed zakończeniem wakacji „Czarownica” pragnie dołączyć do jednego z numerów pocztówki. W tym roku niewielu z czarodziejów, jak sobie panna wyobraża, było na wyjeździe, toteż ma być to swoisty prezent dla czytelniczek. Rozumie panna, chcemy, by czarownice poczuły się wyjątkowo. Projekty są już właściwie zatwierdzone, tyle, że to jeszcze nie wszystko. Potrzebujemy panny głosu, panno Werback. Nic wielkiego, kilka prostych przyśpiewek, aby panny głos przywiódł na myśl wiosenny festiwal. Co panna na to? – spytała, milknąc na moment i czekając na reakcje artystki. Po chwili dodała: – Oczywiście, tym zajmie się specjalista od muzyki, ja chce tylko ustalić z panną terminy i uzyskać zgodę na wykonanie kilku szkiców, aby panny podobizna, uproszczona rzecz jasna, znalazła się na każdej z pocztówek. Z tyłu. Głos ma być aktywowany przez wypowiedzenie słów, które będą tam wygrawerowane.
love than fight
Panna Frey zasiadła na jednym z krzeseł, jak gdyby nigdy nic stopy opierając o siedzisko innego, wolnego krzesła. Porcja tytoniowego dymu powędrowała wzdłuż jej gardła, pozostawiając po sobie posmak podłego tytoniu. W przeciwieństwie do towarzyszki zamówiła mocnego, niemal męskiego drinka uważając, że procenty najlepiej współpracują z twórczym działaniem. Ostrożnie ujęła kartki, jakie wręczyła jej panna Grey by uważnie się im przyjrzeć. Nie były złe, z pewnością lepsze niż to, co ona byłaby w stanie narysować, nadal unikając pędzla niczym ognia, który strawił jej ojca.
- Wyjmij kij i mów mi po imieniu. - Wtrąciła, unosząc kąciki ust w tajemniczym uśmieszku. Na chwilę skupiła spojrzenie na postaci drugiej artystki w końcu zauważając wstążkę ostrej bieli, tańczącą wokół postaci dziewczyny. Dziwne, lecz nie pozbawione naturalności. Czarne tęczówki skupiły się na akwarelach, próbując wsłuchać się w ich melodię, jaka wybrzmiewała w jej głowie… I była pewna, że projekt ma co najmniej kilka luk, które dla niej wydawały się oczywiste.
- Planowałaś ilustracje, nie znając mojego głosu? - Spytała, z zaciekawieniem przenosząc spojrzenie w jej stronę. Jej przypadłość skutecznie utrudniała współpracę z malarzami, nie raz mającymi dość jej wymysłów.
- Mój głos ma barwę ciepłego wrzosu. Brzmi źle w towarzystwie chłodnych brązów, przybrudzonych żółci bądź jaskrawych zieleni. Czasem gryzie się z niektórymi odcieniami czerwieni. - Odpowiedziała z pełną powagą w głosie. Ta kwestia wydawała jej się niezwykle istotna, aby dzieło nie grało nieprzyjemnej melodii, przynajmniej w jej głosie. Egoizm zapewne połączony z chęcią wykonania dobrej pracy.
- Nie wiem, czy mój głos jest odpowiedni do przyśpiewek. Wiesz, o jakie utwory chodzi? - Spytała, odgaszając papierosa w czymś, przypominającym popielniczkę. Obsługa niewielkiego baraku przyniosła im zamówione napoje. Ems objęła szklankę dłońmi, wystukując na niej znaną sobie melodię. - Jeśli o terminy chodzi, mogę się dostosować, o ile spotkania nie będą wieczorem. Zwykle wtedy występuję. - Dodała jeszcze, po czym uniosła drinka do ust, by na raz wlać w siebie jego połowę. Czerwona usta wykrzywiły się, a gardło zapiekło procentami.
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
– Jeśli tak będzie wygodniej – zgodziła się bez większego wahania. Słownictwo Emmy nie było nadzwyczaj… poprawne, ale pasowało swoim brzmieniem do całej postury kobiety. Silnej, wyraźnie niezależnej. Obojętnej. Gwen musiała przyznać, że było w tej śpiewaczce coś pociągającego. Były inne, to było niewątpliwe, ale przecież Johnatan tez jej w niczym nie przypominał. I to właśnie było wspaniałe. Inność, różność, dzięki której każdy z nich mógł być wyjątkowy. Mieć inny przekaz, inne pomysły, inne życia. Gdyby było inaczej nie mogliby tworzyć tak wspaniałego, barwnego świata.
Szkoda tylko, że przez bandę zawistnych, pustych ludzi, teraz to całe piękno miało płonąć, niczym czarownice na stosie. Gwen wzdrygnęła się wewnętrznie.
– Takie dostałam polecenie – wyjaśniła. – Projekt musiał już ruszyć, a nie podjęliśmy jeszcze współpracy z pa… z tobą. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Obawiam się, że i to nie będzie miało znaczenia, barwy zostały narzucone z góry i sama nie mam w ich gestii wiele do powiedzenia. Poza tym twoja podobizna będzie znajdowała się z tyłu, prawdopodobnie w formie czarno-białego, dość graficznego wydruku, wykonującego ograniczone spektrum ruchów. – Wzruszyła ramionami. Emma miała jedynie użyczyć im głosu. Reszta nie należała do niej.
Kiwnęła głową, natychmiast ponownie grzebiąc w torbie. W końcu na stoliku znalazło się kilka lekkich, letnich piosenek oraz nut. Panna Wrebeck powinna je dobrze znać, przynajmniej tak zapewnili ją przełożeni. Gwen napiła się ze szklanki i otworzyła ponownie usta:
– To te. Na pewno wykorzystamy o te trzy, nad ostatnią jeszcze się zastanawiamy, ale przyznam, że nie znam się na muzyce, Emmo. Nuty nic mi nie mówią. A spotkania powinny być rano, przynajmniej z tego co mi wiadomo, ale przekaże informacje dalej – obiecała. – Mogłabym teraz szybko wykonać kilka tych szkiców?
Nie chciała zabierać Emmie więcej czasu, niż to było konieczne. Po prostu musiała wykonać wyznaczone sobie zadanie i tyle. Nic mniej, nic więcej. Energie wolała zachować na inne działania. Te istotniejsze w obliczu obecnych czasów.
love than fight
Czarne spojrzenie uważnie wodziło po buzi towarzyszącej jej czarownicy. A gdy kolejne słowapadły z jej ust, Ems uniosła z zaciekawieniem brew ku górze. Cała gama najróżniejszych emocji przetoczyła się przez jej umysł. Z jednej strony czuła pogardę względem kogoś, kto nie przywiązywałby choćby odrobiny uwagi do tworzonej przez siebie sztuki… Jednocześnie będąc zaciekawioną tematem.
- I pozwoliłaś na to, żeby narzucano ci co masz tworzyć oraz w jakich kolorach? Melodia obrazów nie będzie zgrywać się z melodią mojego głosu, to… Okrutne. I dziwne. - Odpowiedziała, wykrzywiając czerwone w wyrazie niezadowolenia. Dziewczyna zapewne nie rozumiała. I nie byłoby to niczym dziwnym, panna Frey nie potrafiła jednak powstrzymać ani wyrazu niezadowolenia ani pytań, jakie uciekały z jej ust. A jeśli panna Grey się obrazi… Cóż, nie będzie to jej problemem.
Odebrała od dziewczyny nuty piosenek, które miała zaśpiewać na pocztówkach. Uważnie wodziła po nutach, próbując odegrać ich melodię w głowie. Na szczęście nie raz miała okazję odczytywać nuty, zapis nie sprawił jej większego problemu.
- Rozumiem, że wszelkie kwestie dotyczące piosenek, będę ustalać z inną osobą? Te podkłady są do zmodyfikowania, gdyż wychodzą po za skale mojego głosu. Obawiam się, że teraz brzmiałoby to niczym jeżdżenie paznokciami po tablicy. - Wzdrygnęła się, na wspomnienie jakże okrutnego dźwięku. Ta praca wydawała się być czymś normalnym, przynajmniej w jej oczach. Za każdym razem gdy przyszło jej śpiewać z nowym zespołem musieli poświęcić trochę czasu na odpowiednie zgranie się ze sobą.
- Jasne. Mam Ci je zaśpiewać czy dasz sobie radę bez tego? Jakoś specjalnie się ustawić? - SPytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Dla niej połączenie między dźwiękami oraz barwami było nieprzerwalne. Jednocześnie od trzynastu długich lat unikała wszystkiego, co mogłoby być choć odrobinę powiązane z malarstwem.
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
– Ja tylko wykonuje zlecenie, Emmo – powiedziała z kamienną twarzą, uśmiechając się grzecznie. – Och, zobaczysz, że ten projekt ucieszy wiele czarownic! Radość chyba nie jest niczym okrutnym, prawda? Specjaliści z pisma naprawdę wiedzą, co robią, uwierz mi – obiecała kobiecie, nie mając zamiaru skupiać się na jej niezadowoleniu. Jeśli nie podobają jej się warunki współpracy może przecież zrezygnować. Gwen była jedynie dość mizernym pośrednikiem tego wszystkiego.
Napiła się i pokiwała głową, w duchu myśląc, że osoba, której potem przyjdzie współpracować z panną Frey będzie miała z nią sporo zabawy. Na szczęście to nie był już problem Gwen, która z muzyką nie miała wiele wspólnego. Nie żeby nie lubiła, po prostu nigdy nie miała czasu, aby zdobyć w tym względzie większą wiedzę.
– Tak, to już będzie trzeba omówić z osobą za to odpowiedzialną. Nie znam się na muzyce. – Uśmiechnęła się przepraszająco.
Słysząc kolejne pytanie kobiety, rudowłosa zastanowiła się na chwilę po czym kiwnęła głową. Właściwie czemu nie? Emmie wyraźnie na tym zależało, a mimo wszystko dzięki temu może akurat Gwen uda się lepiej oddać charakter tej dumnej i wiedzącej czego chce kobiety. Kiwnęła więc głową.
– Poproszę – powiedziała, wyciągając szkicownik i powoli zaczynając stawiać na papierze kreski, powstrzymując się przed zadaniem standardowych w takich sytuacjach pytań, nie chcąc przerwać małego występu wokalistki. Jeszcze przypadkiem Emma uznałaby, że jej zachowanie jest niegrzeczne! A wydawała się wystarczająco niezadowolona, a mimo wszystko Gwen nie miała zamiaru wymuszać na kobiecie rezygnacje, czy cokolwiek podobnego. Nawet jeśli jej wizja współpracy nieco jednak odbiegała od jej własnej.
love than fight
- Tylko zlecenia brzmią niezwykle smutnie. - Rzuciła, wzruszając chudymi ramionami. Nie jej życie, nie jej sprawa, tworzenie sztuki jedynie dla pieniędzy wydawało jej się zajęciem niezwykle smutnym oraz przykrym. Nie była jednak pewna, czy dla idei sztuki czy może samej czarownicy. - Wszystko zależy od powodu radości. Bywa ona złośliwa, czerpana z nieszczęścia innych... A ta z pewnością nie należy do rzeczy dobrych. - Mruknęła chłodno, przenosząc spojrzenie gdzieś w bok. Ona widziała taką radość - gdy płonęli jej krewni, inni mieszkańcy wioski zdawali się być wręcz zachwyceni pozbyciem się problemu o tym jednak nie miała zamiaru wspominać. Ani jej, ani przyjaciółce, ani nikomu innemu, dusząc w sobie swój ból oraz gniew. - Śmiem w to wątpić i mam ku temu odpowiednie powodu, ale oczywiście o tym będę rozmawiać z odpowiedzialną za wszystko osobą, Ty tylko rysujesz. - Dodała z jedynie niewielką odrobiną przekąsu w głosie, nadal nie rozumiejąc postawy dziewczyny. Nie było to jednak jej sprawą, mogła postępować tak, jak sobie chciała.
Emma uniosła ponownie szklankę upijając z niej spory łyk, by zwilżyć spragnione gardło. A gdy to zrobiła zaczęła śpiewać, rozsiewając wokół siebie wrzosowe wstęgi. Piosenka była melancholijna, całkiem prosta w swoim brzmieniu, nie zabierająca skupienia od tworzonego przez pannę Grey dzieła. Emma śpiewała tak przez cały czas malowania jej portretu - głównie dlatego, aby zająć sobie czymś czas, jaki musiała spędzić na pozowaniu, za którym nie koniecznie przepadała. A gdy skończyły się jej piosenki, zerknęła z ciekawością na towarzyszącą jej czarownicę.
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
– Wszystko zależy od punktu widzenia – powiedziała jednak tylko, nie chcąc wchodzić w dalsze dyskusje na ten temat, a słysząc kolejne słowa kobiety uśmiechnęła się trochę tak, jakby rozmawiała z Heathem, tłumacząc mu, że życie wcale niekoniecznie wygląda tak, jak w jego książeczkach: – Nie należy, trudno się z tym nie zgodzić. Ale jeśli pijesz do tego, że ta sztuka czyni mnie nieszczęśliwą… To przyznaję, że się mylisz. Cieszy mnie myśl o tym, że zmęczone pracą kobiety będą miały choć na chwilę powód do uśmiechu. Nie wiem, jak dla ciebie, Emmo, ale już samo to wzbudza we mnie radość.
Nie myślała o tym ostatnio za często, ale naprawdę praca dla tego pisma, choć w wielu chwilach głupia, w gruncie rzeczy nie była aż tak zła. Wypłatę dostawała, gdy tylko dostarczała kolejne materiały, a jej ilustracje same w sobie nikogo nie krzywdziły. Gorzej, że pismo musiało jednak zgadzać się z propagandą Ministerstwa, jeśli chciało pozostać na powierzchni…
– Tylko rysuje – przyznała, ignorując jej ton głosu i zabierając się do pracy.
Nie było potrzeby, aby dyskutować z taką divą, jaką najwyraźniej była Emma. Musiała wykonać swoją pracę i tyle: nie mniej, nie więcej. Wkrótce młoda kobieta zaczęła śpiewać, a Gwen sprawnie poruszała narzędziami po kartce, tworząc portrety wokalistki z różnych perspektyw. Panna Grey nie znała się na muzyce, ale musiała przyznać, że Emma brzmiała całkiem ładnie, chociaż brak wiedzy w tym temacie nie pozwalał dziewczynie na głębszą analizę jej talentu. Miły miała głos i miłe wybrała nuty, ale to w tej chwili i tak nie miało większego znaczenia.
Gdy skończyła pracę, wstała od stolika, dziękując Emmie za współpracę i podając jej kontakt do osób odpowiedzialnych za muzykę. Sama zaś ruszyła we własną stronę.
| zt x2
love than fight
Wszystko przemijało; ostatnie ślady lata kluczyły z rozrzewnieniem nad pierwszymi dniami września, wciąż niepogodzone z perspektywą nadchodzącej konieczności odwrotu. Podobnie, nadzieje Potterów związane z odnalezieniem matki przed nastaniem jesieni, rozdzielały się, traciły na sile i powoli zamierały – już dawno nie dotarła do żadnych nowych wieści, każda próba uzyskania pomocy kończyła się gorzkim rozczarowaniem. Ojciec pogrążał się w coraz większej niemocy, siostra nadal stroiła dobrą minę do skazanej na przegraną gry. I tak trwali w zawieszeniu, zbyt niepewni, by zrobić ruszyć do przodu, oderwać się od smutku, który na wskroś przeszył ich życie codzienne. Zapewne nie różnili się w swoim odbiorze ostatnich zdarzeń od większości rodzin – zarówno tych o magicznych korzeniach jak i mugolskich – w końcu niejedna twarz spoglądała ponuro z listów gończych, nie jedno nazwisko widniało pod rubryczką z klepsydrą. Mimo to, własna tragedia cięła najgłębiej; niekiedy nawet przesłaniając wszystko inne. I choć trudno było otrząsnąć się z obecnych realiów, Effie podejmowała takie próby. Wiele energii wkładała na utrzymywanie porządnej korespondencji, odnawiała bliższe i dalsze więzi, starała się (naprawdę, choć skutki bywały różne) też nie przyjmować zbytnio do siebie nieprzychylnych jej zdarzeń. Miała jednak czasami wrażenie, że jest ze wszystkim sama – mimo powrotu do rodzinnego domu, do warunków, w których w chatce zawsze ktoś przebywał, nie potrafiła oznajmić swoich potrzeb. Nie była w stanie czerpać; nadal gubiła się w meandrach swojego powrotu i nie wiedziała jak mogłaby to zmienić. Działała więc raczej doraźnie, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia. Spotkanie z Mathildą miało być swego rodzaju odskocznią – ze względu na panujące nastroje odwołano coroczny Festiwal i Effie czuła, że ciepłe miesiące bez towarzyszących im obchodów były wyjątkowo puste. Umówione dziś spotkanie traktowała jako pewną rekompensatę; łączyło ono w jedną całość wiele rozbieganych wątków. Odciągało ją od ponurych nastrojów, które zasiedlały Dolinę Godryka, pozwalało na zetknięcie się z dawno niewidzianą przyjaciółką w okolicznościach, pozwalających zapomnieć o tym, co działo się w stolicy oraz na nadrobienie zaległości z lata ze względu na rozkoszne położenie lokacji, na którą się zdecydowały. Wybór właściwie leżał po jej stronie – panna Wrońska spędziła poza krajem długie wstęgi czasu i nie chciała obarczać jej ciężarem podejmowania decyzji. Postanowiła zatem dołożyć wszelkich starań, by wspólne wyjście uczynić naprawdę wyjątkowym. Miały mieć tu mnóstwo przestrzeni na prywatną rozmowę, a także możliwość zorganizowania czasu dla chłopca, dziecka Mathildy. Alchemiczka może nie znała się na opiece nad dziećmi, ale sięgała do własnych wspomnień z tamtych lat, uznając, że jeśli nie skusi go wznoszenie budowli z piasku czy moczenie stóp w morskiej wodzie, to będzie mógł nazrywać kwiatów lub pocieszyć się świeżym powietrzem; a to wydawało jej się ważne. Z wymienianej korespondencji wyniosła, że mieszkają w niewielkiej londyńskiej kamienicy – więc spacer na wybrzeżu Dorset powinien być miłą odmianą. Oczywiście te jej oczekiwania były tylko jej przypuszczeniami, lecz miała nadzieję, że sprawdzą się choć połowicznie.
Zjawiła się na miejscu jakieś pół godziny przed umówioną porą – nie lubiła spóźnień, zwłaszcza, jeśli miały one dotyczyć wyczekiwanego spotkania. Poza tym chciała rozejrzeć się za dobrym punktem, w którym będą mogły wygodnie odpocząć. Gdy dotarła do łąki, niemal od razu natrafiła spojrzeniem na doskonałą część przestrzeni. Było na niej niewiele kwiatów, z ziemi sterczała prawie sama trawa i kilka dmuchawców, więc bez szkody ułożyła na niej patchworkowy koc; na jednej jego krawędzi położyła sporą torbę, którą wzięła ze sobą oraz błękitne pantofelki, które zsunęła ze stóp na samym skraju łąki. Nie chciała, by materiał odfrunął, gnany słonym wiatrem. Po dokonaniu tej prostej czynności, przestąpiła kilka kroków, by zatonąć w bujnej roślinności, stać się jednością z wielobarwną mozaiką kwiatów, która rozciągała się przed nią swoje bogactwo. W przypływie radości wykonała wdzięczny półobrót, a gdy zastygła na moment, w oddali dojrzała dwie sylwetki – od razu zamachała im na przywitanie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Effie Potter dnia 13.02.21 17:31, w całości zmieniany 2 razy
Spokój to coś co chciałaby kiedyś znów osiągnąć. Mieć głowę pustą od myśli, albo zbierać w niej tylko te pozytywne. Położyć się spać blisko ukochanej osoby, zasnąć w ramionach będąc pewną, że jutro jakoś będzie .
Na prawdę spokojna była tylko raz w życiu. Działo się to blisko dziesięć lat temu, kiedy była prawdziwie zakochana. Mówi się, że miłość zwycięża wszystko, że ta prawdziwa ma moc uzdrowić nawet najbardziej zatrwardziałe serce. W krótkim, ale przepełnionym cierpieniem życiu Matyldy, zdarzył się cud - On, który przyniósł ze sobą spokój i ukojenie, nadzieję, poczucie bezpieczeństwa i radość, jakiej nigdy wcześniej nie przeżyła. Takiej miłości nie można sobie wymarzyć,
każda z piosenek czy książek, która o niej traktuje, pokazuje zaledwie jej ułamek. Zdarza się tylko raz na milion, a niektórzy nie mają możliwości posmakować jej nawet chwilę, więc Wrońska powinna dziękować za te kilkanaście miesięcy związku. Ten krótki, ale bardzo emocjonalny okres w jej życiu, stał się prędko najważniejszym i rzucał światło (ale również cień) na całe jej istnienie. Do dziś nosi żałobę po utraconym ukochanym. Do dziś porównuje każdego mężczyznę, każde oczy z tamtymi. Czy mogłaby się jeszcze kiedyś tak poczuć przy kimś? Spokój, którego wtedy doznała, pamiętała z pierwszych lat życia. To przyjemne, ciepłe uczucie, jakieś jasne światło, które wydawało się blednąć z roku na rok, znów wybuchło feerią kolorów, kiedy on nauczył jej serce czuć. Ta sielanka nie trwała jednak wiecznie i pewnego dnia skończyła się. Bez ostrzeżenia, po prostu nastąpił jej koniec, serce Matyldy pękło i od teraz jego odłamki miały już zawsze je drażnić, nie pozwalając na chwilę oddechu.
Minęło już tyle czasu, a rozedrganie nie odstępuje od kobiety. Wszystkie jej działania są nielogiczne, niepoukładane, a malarstwo przypomina coraz bardziej nieprzemyślane bazgroły. Przeprowadzała się cztery razy. Z Londynu do Liverpoolu, później znów do Londynu, później do Nowego Yorku, San Francisco, Chicago. Wróciła sprawdzić jak wygląda Anglia, żeby po dwóch tygodniach przepaść za Ocean. Teraz, kiedy na Wyspach rozpętuje się wojna, ona przyjechała tu z dzieckiem na ramieniu. Tak samo niezrozumiałe działanie, jak to, zgodnie z którym postanowiła urodzić to dziecko. Przekonana, że jego ojciec umrze, wiedząc, że w takim razie jest już skończona i nie będzie już szansy na to, że założy normalną rodzinę. Tłumaczyła sobie to, że przecież i tak nie było na to szans po tym, jak została mentalną wdową w wieku dwudziestu lat.
Spokoju nie ma również teraz, dlatego zgłosiła się po specjalny eliksir do sąsiadki i teraz chodzi lekko odurzona, mniej przejmuje się rzeczywistością i... nic dziwnego, że w takim razie uznała, że dziś pojedzie nad morze. To nie do końca było tak, że wpadła na ten pomysł tak lekkomyślnie jak zawsze, bo wcześniej była przecież już umówiona z Effie. Ale gdyby dziś się obudziła i stwierdziła, że nie ma na to ochoty, to nikt by jej tam nie wyciągnął. Effie najpewniej musiałaby sama się postarać i pojawić w Londynie. Matylda zresztą nie widziała nic złego w tym podejściu, taka przypadłość osoby która niekontaktuje z rzeczywistością.
Spakowawszy Petera (wzięła zupełnie niepotrzebne rzeczy) wyszła na ulicę na której dżył deszczyk. Już koniec lata kalendarzowego, ale dla londyńczyków lato skończyło się dobre kilka tygodni temu. Nie chcąc narażać dziecka, wzięła magiczny autobus, magiczny pociąg, by w końcu zostać ugoszczoną przez pewnego jegomościa, który udawał się w okolice plaży. Zupełnym przypadkiem. Nie, wcale nie przypadkiem. Jak na kogoś kto tak bardzo nie kontaktuje, potrafiła sobie radzić z tymi wszystkimi... podróżami zaskakująco dobrze.
W Dorset nie siąpił deszcz, co było miłą odmianą. Spacerowała jakiś czas po plaży, idąc przed siebie, jakby w marzeniach. Dopiero kiedy z daleka widzi niską kobiecą postać, która macha do niej, ożywia się i wydaje się, że od samego początku właśnie pojawiła się tu z jej powodu. Lekki wietrzyk smagał jej włosami, które tym razem miała krótsze niż jeszcze przed dwoma laty. Podobno przy dzieciach należy od razu obciąć włosy, bo nie będzie się miało czasu ich myć. Długa do ziemi czarna suknia zmoczona przez fale łapała jasny piasek. Mały chłopiec biegał wokół Matyldy niczym księżyc wyposażony w nóżki, który krąży wokół Ziemi.
- Effie Potter, to zbrodnia, że widzimy się dopiero dzisiaj! - na przywitanie uściskała serdecznie szkolną przyjaciółkę, pozostawiając Petera niżej, gdzie zbierał muszelki. - Daj mi się obejrzeć. Wcale się nie zmieniłaś! Spóźniłam się? - zerka na przygotowany przez Effie kocyki zastanawia się, czy przypadkiem nie była odpowiedzialna za przyniesienie jedzenia? Och tak, jedzenie! Ostatnio bardzo o nie trudno, ale Matylda dziś nie chciała przejmować się tym, więc wzięła ze sobą chleb, makrele wędzoną, cały kilogram jabłek oraz szampana! W tej jej dziecinnej naiwności kryła się też nutka szaleństwa, kto by pomyślał, żeby pić szampana, kiedy trudno dostać w sklepie chociażby ser żółty. - Peter chodź, poznasz ciocię Effie!
Potter nie miała jeszcze szansy poznać dziecka Matyldy, bo przez całe życie siedział w Ameryce, a Matylda przyjechała z nim do Anglii dopiero miesiąc temu.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Samotność zajmowała pierwszy plan; była właściwie wygodna, prosta, wręcz normalna. Oplatała ją podczas wyjazdu do Francji, odwiedzała w Londynie i ściskała z okrutną lubością podczas miesięcy od zaginięcia matki. Była towarzyszką dnia codziennego – doglądała pracy nad eliksirami, sprawdzała nazwiska adresatów listów, a niekiedy też głaskała ją do snu wśród dłużących się nocy. Ale mimo wszystko rzadko się odzywała – tylko w rzadkich momentach jak ten, gdy pytała co by było gdyby? (I dlaczego nie ty?) Pozwoliła myślom odpłynąć na krótką chwilę, osadzić się w stawianych przez Matyldę krokach – były w podobnym wieku, a jednak znalazły się na zupełnie innych drogach. Pewna tęsknota do czegoś, co nigdy nie nastąpiło zagrała na jej emocjach, ale wyciszyła ją niemal bezwiednie. Podsuwane przez wyobraźnię obrazy były niemożliwe w swoich założeniach. Nie rozumiała zobowiązań ani zadań dyktowanych przez odpowiedzialność; wszystko to brzmiało jak wyrzeczenia, na które nie była gotowa. Niemniej uśmiech, który posłała przyjaciółce był szczery – każde odnowienie znajomości wiązało się z pewną ulgą. Wojna nie porwała jej w swoje ręce, przynajmniej tyle się liczyło; sylwetka przybrana w czerń wyglądała nieco jak ze snu, acz była prawdziwa. A wokół niej krążyła inna postać, znacznie drobniejsza, a jednak w jakiś sposób podobna do swojej opiekunki. Effie nie miała zbyt wielkiego doświadczenia w obyciu z dziećmi, trudno jej było nawet oszacować wiek chłopca; nie miało to jednak szczególnego znaczenia – ważne było samo spotkanie, samo upewnienie się, że wszystko jest w porządku. Choćby pozornie, na wierzchu.
Nie spuszczała z nich wzroku aż rozdzielili się i to Mathilda odezwała się pierwsza. Jej słowa nieznacznie zahaczyły o jej poczucie winy, lecz zaraz rozpłynęły się wraz z szumem fal. — Tillie — wyszeptała, gdy jeszcze trwały w uścisku, pozwalając sobie na sięgnięcie po utkany kiedyś zwrot. Od razu poczuła się pewniej; pamięć sięgnęła do wczesnych wspomnień ich znajomości, po czym wróciła do chwil pożegnania. Jej wyjazd wydawał się tak nagły, rozbrzmiewał znajomymi nutami. Ale nie chciała po niego sięgać, miały przecież inne sprawy do nadgonienia. — Jak cudownie, że jesteś — odrzekła, nie wiedząc za bardzo, co powinna powiedzieć w obecnych okolicznościach. Rozstania i powroty zwykle były proste, rozgrywały się w oparciu o ulotne przebłyski granic poprzednio tworzonej relacji i o nowe, jeszcze nieznane odczucia teraźniejszości. Osoba wcześniej dobrze znana mogła być już kimś innym – to się miało niedługo okazać.
Daj mi się obejrzeć. Wcale się nie zmieniłaś!
Skromny piruet uzupełniony krótkim tańcem pudrowej sukienki w kwiaty miał być odpowiedzią na jej prośbę; już drugi raz ktoś zwrócił uwagę na to, że pozostała taka sama. (Czy to na pewno dobrze?) Poprawiła pasma włosów, które przy tym ruchu pozostały w niejakim nieładzie, po czym wróciła wzrokiem do kobiety stojącej tuż przed nią. — Ależ nie. To ja przyszłam wcześniej żeby znaleźć dla nas dobre miejsce. Podoba ci się? Nadal kwitną tu wilce, wrzosy i cynie — przerwała sobie, łapiąc się na tym, że zaczyna wymieniać wszystkie rozpoznane kwiaty. Nie była w stanie nadać wszystkim konkretnych nazw – w końcu zwykle zwracała uwagę głównie na rośliny o zastosowaniu alchemicznym; niemniej ogród jej mamy był przepełniony różnymi okazami i stąd jej szersza wiedza. Oczywiście, od dłuższego czasu zbiór flory był znacznie mniej okazały, ale nie chciała o tym myśleć. Nie w takim momencie.
— Cześć, Peter — przywitała się z chłopcem, wstawiając w jego stronę dłoń z zamysłem uściśnięcia jego własnej. Był taki drobny; zwróciła uwagę, by wykonać ruch ostrożnie i nie przerazić go swoją śmiałością. Nie mogła mieć pewności, jak miał zareagować na obecność obcej osoby – nawet takiej o czystych intencjach. — Ile masz lat, drogi Peterze? — dopytała, zwracając się bezpośrednio do niego.
- Jest pięknie. Zupełnie bardziej uroczo, niż w Londyńskiej klitce w której teraz się zatrzymaliśmy - błyszczące oczy oglądają miły zakątek, który Effie wybrała na spotkanie. - Bardzo chciałabym uwiecznić ten moment na obrazie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko - poklepałam się po małej torebeczce w której miała szkicownik. Tymczasem dołączył do nich mały Peter, który już miał całe ręce w piasku. Kiedy Effie wyciągnęła do niego rękę, on też wyciągnął swoją i patrzy na nią zdziwiony. Czasami zdumiewa mnie to dziecko. Ja w takiej chwili schowałabym się za nogami rodzica, a on pewny siebie wyciąga rękę do obcej dziewczyny. To fakt, że Effie bardziej przypomina anioła niż demona, ale wciąż. Ja na jego miejscu, schowałabym nieśmiało wzrok w ziemię i liczyła, że mnie nie dojrzy. - Dwa już prawie! - chwali się chłopiec, natomiast ja wyjaśniam: - Dopiero za kilka miesięcy. Ten czas tak szybko leci, nie mogę uwierzyć, że nie poznałaś go do tej pory. Opowiedz mi Effie, co robiłaś przez cały ten czas, gdzie byłaś, siadajmy - zarządziłam, opadając na kocyk. Peter tymczasem pyta, czy może iść do lasu, ale kategorycznie każę mu się bawić w zasięgu wzroku. Nie jest jeszcze przebiegłym czterolatkiem, ale i tak zdumiało mnie, że spytał czy może . Dzieci w jego wieku rzadko kiedy pytają.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
— Ojej, Tillie — szepnęła z przejęciem, wyobrażając sobie bezbłędnie jak zapewne wyglądało takie ciasne mieszkanie na poddaszu. Kilka miesięcy temu sama gnieździła się w Londynie i choć częste odwiedziny brata umilały jej ten pobyt, to ani widoki, ani stan wewnątrz jej kamienicy nie napawały zachwytem. Aktualnie stolica nie była bezpiecznym miejscem – tak wiele słyszała o rygorze nowego ministra oraz o niespodziewanych przeszukiwaniach spacerujących obywateli. Ze strachem w sercu wbiła spojrzenie w bladą twarz kobiety, nie potrafiąc wygonić z umysłu wizji drobnej malarki, odciąganej na bok przez gburowatych oprychów. — Dajecie sobie radę? Jesteście bezpieczni? — Nie mogła powstrzymać cisnących się na usta pytań; była gotowa w razie czego zaproponować wolny pokój w ich Chatce w Dolinie Godryka. Byle uchronić ich przed widmem zagrożenia, które spowijało senne, acz złowieszcze miasto. Uśmiech zadrżał na jej ustach tylko na moment; nie mogła pozwolić, by wahanie zostało dostrzeżone przez dziecię nadal jeszcze grzebiące w miękkim piasku w poszukiwaniu muszelek. Spojrzenie bladozielonych tęczówek powędrowało ku niewielkiej torbie i troska w nim utkwiona uległa rozrzedzeniu. Sama zupełnie nie miała talentu artystycznego, ale z rozkoszą obserwowała jak jej siostra tworzy piękne hafty; chętnie też podziwiała sztukę w każdej formie, gdy miała ku temu okazję. Jej własne zdolności, jak było powszechnie wiadomo, ograniczały się do praktycznych umiejętności krojenia oraz dobierania ingrediencji, a także późniejszego łączenia ich we wspólną całość odpowiednich receptur. Alchemiczna praca była niezmiernie przydatna, nie wydawała jej się jednak szczególnie efektowna. — Ależ oczywiście! Czy to oznacza, że będę mogła patrzeć, jak rysujesz? — Aż musiała się upewnić; nie miała podobnych okazji do spędzenia w ten sposób czasu od… Właściwie nie mogła sobie przypomnieć konkretnej sytuacji, która mogłaby wpasować się w te kryteria. Nie podążyła też tą drogą myśli, ponieważ była już zajęta chwytaniem drobnej dłoni Petera w swoją; jak przystało wśród zasad uprzejmości, delikatnie kiwnęła uściskiem w górę i w dół, zupełnie jakby witała się z dorosłym dżentelmenem. Jej twarz rozjaśniła się, zachęcona tym zapoznawczym sukcesem. Skinęła głową w zrozumieniu, gdy zdradził jej swój wiek, po czym wysłuchała objaśnienia mamy-Mathildy. — Dwa? No, młody panie, to jesteś już taaaki duży — przemówiła do niego ponownie, zakreślając machnięciem rąk przestrzeń dookoła nich, która miała odpowiadać ogromowi jego dorosłości. Po chwili wyprostowała się i uniosła jedną brew w górę; rzeczywiście, kiedy malec przychodził na świat ona nadal przebywała we Francji, nie myśląc nawet o powrocie do rodzinnego kraju. To zapewne było jednym z powodów, stojącym za niemożnością wcześniejszego spotkania; sama Mathilda także miała swoje wyprawy i przygody, o które będzie musiała ją jeszcze wypytać. Na razie Effie została postawiona przed podobną prośbą i przebierała wątki w myślach, próbując uchwycić odpowiedni początek.
— Nie wiem na czym stanęły moje opowieści w listach – czy wspominałam może o tym jak piękne zamki mają w dolinie Loary? To był mój ostatni przystanek przed tym jak odnalazła mnie siostra i zaprosiła na swoje wesele... — zaczęła, podnosząc wzrok i oczekując na potwierdzenie lub zaprzeczenie znajomości powyższych elementów jej historii.
Mój system działania zakłada kilka podstawowych odruchów bezwarunkowych.
Przede wszystkim: nie dać pokazać po sobie, że mnie dotyka szczęście innych osób. Że mi z nim niedobrze. Akceptuję to, że urodziłam się pod pechową gwiazdą ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego niektórzy żyją w bańce szczęścia. Dlatego, słuchając ich opowieści często odpływam, wyłączam się i staram nie angażować w słuchanie. Bo przecież mogłyby mi złamać serce.
- Opowiadałaś. - przytaknęłam, obserwując Effie. Jej buzia wciąż jaśniała, niczym słoneczko. Ciekawiło mnie, skąd - Och na wesele? - moje spojrzenie bezwiednie przesunęło się w stronę Petera. Za każdym razem, kiedy pojawiał się temat małżeństwa, moje serce rozpadało się na miliony kawałeczków. Nie widziałam dla nas szansy, chociaż niezmiernie się starałam, by znaleźć dla niego ojca. Ostatnio pewien meżczyzna częściej zapraszał mnie do siebie do domu i byłam prawie pewna, że zaczyna się do mnie przekonywać. Zastanawiałam się, czy będzie dla mnie i Petera dobrym rozwiązaniem, mimo że pracuje dla mediów związanych z obecną władzą. Nie byłam przy nim z tego względu, ale jego popularnośc i pieniądze nie przeszkadzały. O tym, że ojciec Petera jednak żyje, nie wiedziałam na ten moment. Uśmiech delikatny pojawił się na mojej buzi, kiedy powróciłam spojrzeniem do Effie. Przyjaciółka z dawnych lat już gotowa zdradzić mi wszystkie sekrety miłosne swojej siostry... a może i swoje? - A więc wzięła ślub? - zachęcam ją do mówienia, w którymś momencie dorzucając: - A jak twoje życie miłosne, czy spotkałaś już kogoś ciekawego?
Moje jak widać: biega przed nami pośród traw.
Jakiś cień przeszedł moją buzię, kiedy zrozumiałam, że skoro jej siostra wzięła ślub... to znaczy, że jej miłość miała wesołe zakończenie. Chociaż darzę Effie wielką sympatią, a nasza przyjaźń sięga aż Hogwartu, to, że jej siostrze się udało , a mi nie... cóż, tak jak z większością takich historii, jestem zazdrosna. Słucham kolorowej opowieści o pani McLaggen i powstrzymuję się przed komentarzami, zachowując całą złość w sobie, a cierpienie na później, kiedy znów nie będę mogła spać. Już bardziej ciekawi mnie to, czy Effie kogoś ma?
A później ciekawi mnie już tylko jak jej nos w jej twarzy ładnie wygląda. Skupiam się na tych szkicach, bo dzięki nim nie muszę słuchać o tym jaka pani Mclaggen jest szczęśliwa i jak dobrze jej z nowym mężem. Nos Effie tak gładko zarysowany. Linia jej barku taka wygięta, jej stopa.. rozmazana. Rozmazana jest też twarz Effie i nagle nie ma już jej tu, bo przede mną siedzi Effie tylko że starsza, dojrzalsza. Jej włosy długie są i przerzedzone. Jej oczy całe w zmarszczkach. Przyglądam się jej twarzy: jest strasznie wychudzona.... - Co się dzieje - pyta starsza pani Effie i nagle wiem, że to nie Effie, ale jej mama. Przecież pamiętam ją z peronu 9 i 3/4. Kobieta ma nadgarstki związane do czerwoności niewidzialnymi linami i drży cała. Nagle jej twarz oświetla sie, a ona wstaje i z uśmiechem odchodzi.
I znów siedzę naprzeciwko Effie. Ona milczy. A ja zamykam buzię, bo kiedy nie było mnie tutaj , to mówiłam różne słowa a brzmiały one tak:
- Drugiego dnia tygodnia, nim upłynie pięćdziesiąt dni, najważniejsza kobieta w twoim życiu wyjdzie z zamknięcia. Jej kajdany opadną a ona stanie na progu twojego domu. Miej się na baczności, bo kiedy coś powraca, możesz coś niechcący zgubić .
Zamknęłam buzię i uniosłam rękę do głowy, spojrzałam kontrolnie na Petera, ale on siedział tyłem do nas.
- Czy to znów się zdarzyło? - spytałam, odkładając kredkę, którą rysowałam przyjaciółkę.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
19.01.1958 (noc z 19/20), dalsza część
Rozdanie pluskiew mieszkańcom okolic wzniesienia okazało się być całkiem błyskotliwym pomysłem. Wiedziała, jak reagują ludzie na informacje o radiu, w końcu ostatnio zajmowała się rozdawaniem tych małych mechanizmów. Idealnie się złożyło, że jeszcze kilka pozostało w jej kieszeni, dopilnuje, aby w przyszłości poprosić pana Becketta o więcej, w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać ponownie. Wydawało jej się, że to pomogło w oczyszczeniu mocno napiętej atmosfery. Dostrzegła, że ludność miasteczka zaczęła zbierać się w mniejszych grupkach, żywo dyskutować, chyba udało im się osiągnąć to, po co się tutaj pojawili. Odetchnęła z ulgą, nie sądziła, że im się to uda, w końcu w jej oczach i ona i Leon byli nie do końca kompetentni do pełnienia takich poważnych obowiązków, przynajmniej na początku jej się tak wydawało. Z czasem do niej dotarło, że byli już na tym etapie życia, że powinni angażować się w sprawy jak te, brać na siebie pewną odpowiedzialność, próbować przemawiać do tłumów, aby zyskać ich aprobatę. Pochodzili z nielicznych rodów, które postawiły się po jedynej słusznej stronie konfliktu, to na ich barkach - młodych przede wszystkim leżała odpowiedzialność, aby pociągnąć za sobą tłumy. Potrzebna była ich energia i werwa, żeby inni im zaufali, w końcu kto to zrobi lepiej od nich - którzy całe życie mięli jeszcze przed sobą. Musieli walczyć o lepsze jutro.
Wtedy podeszła do nich kobieta, która zaczęła mówić. Macmillan słuchała jej z uwagą, kącik jej ust drgnął w uśmiechu, gdy usłyszała co tamta ma do powiedzenia. Podobało jej się to, że zamierzali walczyć, nie chcieli się poddawać. - Ależ oczywiście, bardzo chętnie wysłuchamy Pani prośby.- rzekła jeszcze do kobiety zachęcając ją, aby opowiedziała im, o co jej chodzi. Pokiwała jedynie głową, gdy usłyszała o co dokładnie jej chodzi.
Po to się pojawili w Dorset z Leonem, aby uspokajać mieszkańców, którzy tego potrzebowali. Kiedy kobieta się teleportowała podeszła jeszcze do Longbottoma. - Chyba nie poszło nam tak źle, jak na pierwszy raz.- szepnęła mu na ucho, aby nikt przypadkowy nie usłyszał tego, co mówiła. - Teraz będzie tylko lepiej.- rozejrzała się jeszcze po tych, którzy się nie rozeszli. - Pamiętajcie, gdyby tylko się coś wydarzyło, informujecie nas na bieżąco, jeśli będziecie czegoś potrzebować, to również. Żegnajcie, życzę Wam powodzenia!- powiedziała jeszcze głośno, po czym spojrzała na Leona. - Kto pierwszy, ten..- rzekła, jednak nie dokończyła, bo deportowała się z wzniesienia.
Aportowała się w okolicach Eype, o którym wspomniała kobieta. Rozejrzała się w okolicy, w poszukiwaniu swojego towarzysza tej dzisiejszej wyprawy. Machnęła jeszcze wcześniej różdżką, żeby sprawdzić, czy w okolicy nie czai się niebezpieczeństwo.
- Homenum Revelio!- niestety, zaklęcie się nie udało. Wzięła głęboki oddech, aby uspokoić myśli, może to pomoże.
EM: 47; rzut
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Zanim zdążył się otrząsnąć i zakamuflować rumieniec, dziewczyna była już w trakcie teleportacji. Krzyknął za nią jeszcze tylko, że to nie fair, uśmiechnął się nieświadomie sam do siebie, potrząsnął głową, rzucił do ludzi (ledwo już zainteresowanym jego obecnością) życzenia dobrej nocy, po czym sam deportował się z centrum miasteczka.
Teraz będzie tylko lepiej – dźwięczało mu jeszcze w głowie echem, kiedy wylądował niedaleko Panny Macmillan w nowej lokacji. Z przezorności, aportował się przecież chwilę później i nie wiedział, że jego towarzyszka poczyniła już podobne starania, machnął różdżką i rzucił:
- Homenum Revelio! – ponownie odnosząc sukces – Dwa na trzy, nie jest źle. Może nie będę sobie psuć statystyk i podaruję sobie kolejną próbę Sonorusa... – wymamrotał w żarcie, po czym wskazał na lekką łunę jaśniejącą nad punktem niedaleko, jakieś kilkaset metrów od ich pozycji – To musi być Eype.
W miarę skracania dystansu do centrum wsi, dwójka mogła usłyszeć coraz wyraźniej odgłosy ogromnej wrzawy, z której wyróżniały się najbardziej dwa, należące do zażarcie kłócących się mężczyzn.
- Kurwa, Tom, ile razy jeszcze mam ci gadać, nie rozumiesz?! To Mroczny Znak, oni tu są! Zaraz nas też zaatakują, musimy się stąd zabierać, musimy spierdalać, rozumiesz?!
- Ben zamknij się w końcu i przestań pizdo panikować! Nikt stąd nie ucieka! Nawet jak przyjdą też po nas! Trzeba się organizować, dołączyć do bitwy, ci co mogą, póki nie jest za późno! A reszta, Preweci będą was chronić, Zakon będzie was chronić. Co chcesz, gówniarzu, zdradzić nasze ideały?
- Tak, a myślisz, że Abbottowie byli w stanie powstrzymać atak w Sommerset? Gdyby tak było to chuja byśmy widzieli, a nie Mroczny Znak, jełopie! Tam już nie ma komu pomagać!
Na małym placyku wokół dwójki pieklących się mężczyzn w wieku około pięćdziesięcioletnim zebrała się półkolem grupka blisko czterdziestu osób, równie rozemocjonowanych. Kiedy Leon i Prudence zbliżyli się na tyle, by można ich było zauważyć, z tłumu wyłoniła się kobieta, za której prośbą zaszli do Eype i głośno zwróciła uwagę zwaśnionym:
- Bądźcie już wreszcie cicho, nie da się was słuchać. Patrzcie, o! To Lady i Lord, o których próbowałam wam powiedzieć, aście nie słuchali, bęcwały! Witamy was serdecznie, dziękujemy za przybycie! – krzyczała wskazując na przybyłych i zachęcała ich do odezwania się.
Całe to przedstawienie lekko zbiło Leona z tropu, jednak nie było czasu do namysłu, należało korzystać z sytuacji, w której tłum przeniósł całą uwagę na ich osoby.
- Witajcie mieszkańcy Eype. Oto Lady Prudence Macmillan, ja nazywam się Leon Longbottom i przybyliśmy do was z wiadomościami z sąsiednich ziem. Jak pewnie zauważyliście, wydarzyło się tam coś, do czego nie powinniśmy, jako Wasi protektorzy dopuścić. W końcu to za sprawą decyzji politycznych waszych Lordów znajdujecie się teraz w tej trudnej sytuacji. Musicie jednak wiedzieć, że robimy wszystko, by zminimalizować ryzyko wystąpienia tego typu zdarzeń. Nie jesteśmy bezsilni wobec reżimu nowego systemu panującego w naszym państwie. Nieprzyjaciel zaatakował nas w nocy, z cienia, jak tchórz. Fakt, że nie jesteśmy wyzywani w sposób jawny, sprawiedliwie i na równym polu jest świadectwem naszej siły! – rzucił spojrzenie autorce słów, które właśnie parafrazował, by zaraz dodać znowu – Potrzebujemy Was tu, na miejscu! Zwartych, gotowych do współpracy, do obrony swoich ziem, swoich bliskich. Nie skłóconych i rozbitych. Nie pozwólcie by lęk, panika, ale także zuchwałość, brawura, rozrzedzały wasze szeregi. W Sommerset doszło do bitwy, nie obyło się bez ofiar, ale wszystko mogłoby skończyć się gorzej, gdyby tamtejsze społeczeństwo było rozbite i niepewne. Nie dajcie się zastraszyć. Nasi sojusznicy opiekują się właśnie poszkodowanymi, ścigają odpowiedzialnych i, tak jak my, informują i wspierają zaniepokojonych mieszkańców sąsiednich ziem. Wszystko jest pod kontrolą. Musimy jednak nauczyć się na tym przykładzie i urosnąć jeszcze bardziej w siłę. Trzeba wspierać się nawzajem, pomagać sobie w trudnych chwilach, prosić o pomoc przełożonych, gdy jest taka potrzeba, umacniać linię obrony. Jeśli naszymi sercami zawładnie wątpliwość, myśl, że nie damy rady w starciu z przeciwnikiem, jeśli nadejdzie taki moment – będzie to już oznaczało naszą przegraną. Nie możecie wątpić w siebie i swoich przyjaciół! Jesteście silni i tak też się zachowujcie!
Ostatnie słowa odbijały się od ścian chałupek, ale w uszach Longbottoma dźwięczały tylko głuche odgłosy jego kołatającego intensywnie pod pokrywą płaszcza serca. Krew uderzyła mu do uszu, zastrzyk adrenaliny. Nie był do końca pewny, co właśnie powiedział, ale czuł, że było to właściwe.
EM = 47 – 2 (Homenum Revelio) = 45 | rzut
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset