Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka przy plaży
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
'k100' : 40
-Teraz w szopie są zasłony i dywaniki? - przeraził się. Hannah żartowała, prawda? Nie było w tym nic wspaniałego, jeszcze ktoś się o taki dywanik potknie, ale może chociaż zaklęcia wyszły wspaniale. -Wpadnę z chęcią. I tak, mam swoją męską szopę. Za domem. - uśmiechnął się triumfalnie, mając nadzieję, że Adda nie zacznie tam teraz myszkować w kociej postaci. W sumie, przynajmniej bałagan jej nie zgorszy—w Gajówce też panował kreatywny chaos.
Z rozmarzonym uśmiechem słuchał Addy, opowiadającej o ślubie. Ilekroć wspominał tamten dzień, czuł w piersi ciepło, a w głowie radość i spokój. Nie cieszył się nim długo—bezpieczeństwo Festiwalu skończyło się nagle, w mgnieniu oka, a zagrożenie wcale nie przyszło od strony łamiących układ wrogów (o co nieco się obawiał). Dosłownie spadło na nich z nieba.
Wykorzystał ostatnie tygodnie wynegocjowanego spokoju, by spróbować ułożyć sobie życie na nowo. Teraz, jeszcze zanim nawet zrozumiał w pełni skalę zagrożenia, gardło ścisnął mu atawistyczny lęk. Ciało i zmysły zdawały się wręcz krzyczeć, że są w niebezpieczeństwie, węch wariował od nadmiaru bodźców, gwiezdny pył nie pachniał jak cokolwiek, do czego mógłby się przyzwyczaić. Nie mógł jednak tracić głowy, ani w pracy, ani teraz, ani nigdy. Już stracił nerwy przy Hannah i obydwoje nigdy nie zapomną, jak to się skończyło. Zmusił się do wzięcia kilku głębokich wdechów, ustami, by odgrodzić się od zapachów. Krótkim trzy, dwa, jeden odliczonym w głowie powściągnął groźne dla likantropa emocje i przeszedł do działania, musiał działać. Musiał pomóc Amelce.
Sprawdził oznaki życia, a gdy Hannah pytała, jak może pomóc, już sprawdzał dłonią potylicę dziewczynki - chcąc wyczuć potencjalne guzy i upewnić się, że nie odniosła urazu szyi, uniemożliwiającego potencjalny transport.
-To chyba szok, nie ma ran. - oznajmił prędko, wręcz czując bijący od Hann niepokój. -Unieś jej ręce, ja uniosę jej nogi. Może się ocknie. - zaproponował i zrobił jak mówił, ale nad ziemią kilkanaście metrów od nich uniósł się pył, coś wbiło się w grunt. -Musimy iść! - zadecydował, nie czekając aż działania odniosą skutek. Może Amelka ocknie się na rękach? Najpierw jego, potem Addy. Podał jej dziewczynkę, a gdy zobaczył połyskujące niebo, pomyślał, że może lepiej, że dziecko tego nie widzi. Z troską spojrzał na żonę, niepewny jak długo poniesie dziewczynkę, ale nie było czasu - już schował kompas i sięgał po różdżkę. Dzięki teleportacji łącznej nie korzystał zanadto z festiwalowych świstoklików, skupienie przychodziło mu z większą łatwością i chciał jak najwięcej ćwiczyć. Z tego powodu nie pomyślał o nich od razu, ale skinął z wdzięcznością głowa, gdy Hannah sobie o nich przypomniała. Teleportowanie się łączne z trójką pasażerów było trudne, nie chciał ich narażać jeśli w zasięgu biegu mieli świstokliki.
-Na jarmark! - potwierdził, a słysząc inkantację Cito rozmyślił się w sprawie Protego Totalum. Podtrzymywanie tarczy wymagało skupienia i wysiłku, nie mogliby biec pod kopułą. Wiedział za to, że przyda im się każda pomoc. Wspomniał wcześniejsze słowa Addy, wspomniał ciepłą noc i błękitne runy na ich twarzach.
-Expecto Patronum! - krzyknął, z jednej strony wiedząc, że świetlisty wilk ma ograniczone możliwości, ale z drugiej pamiętając o zwierzęcej intuicji i jego materialnej formie. Znajdź nam bezpieczną drogę, broń nas - wydał mu rozkaz telepatyczny, chwytając się skrawka być może irracjonalnej nadziei, że patronus zmieni tor lotu tuż przed spadnięciem kolejnego meteorytu, albo osłoni ich przed drobniejszymi, rozżarzonymi kawałkami gruzu.
-Fortuno. - skierował różdżkę na Hannah, słysząc panikę w jej głosie. Nie wiedział, że jej Cito na Addę się nie powiodło, ale to i tak Wright potrzebowała silę i wsparcia. -Zdążymy, Hann, zdążymy. Daj mi ją, musimy jak najszybciej... - wyciągnął ręce z powrotem po Amelkę, był najsilniejszy, jako jedyny może z nią truchtać. Przytulił do siebie mocno dziecko i ruszyli w stronę jarmarku, biegiem, za świetlistym wilkiem. Chciałby powiedzieć kobietom, że wszystko będzie dobrze, zapewnić Hannah, że Billy i nawet ten Theo na pewno zdążą odlecieć i nawet wymijać te spadające odłamki w locie, ale na razie skupił się na drodze - na tym, czy nic w nich nie leci i na kontrolowaniu, czy Hann i Adda nadążają.
rzut na Fortuno
Can I not save one
from the pitiless wave?
'k100' : 69
Kłęby dymu i kurzu po uderzeniu meteorytu przerzedziły się, ale pomimo nocy rozjaśnionej spadającymi meteorami i walącym się na głowę niebem, uciekającej trójce czarodziejów z dzieckiem nie umknął widok nadchodzącej fali. Ściana wody, która zwiększała się z każdą sekundą nie tylko zaleje cały festiwal, ale także wedrze się daleko w głąb lądu, pochłaniając namioty, stragany, a potem miasto Weymouth budynki i ludzi. Czas uciekał, podobnie jak ludzie wokół, próbując odnaleźć świstokliki, którymi przybyli na miejsce; odbiec jak najdalej od plaż i okolicznych łąk, licząc — wierząc, że przy odrobinie szczęścia nie pochłonie ich fala.
Podniosła Amelkę i z niemałą wdzięcznością przyjęła pomoc Hannah w ułożeniu jej; po drobnych poprawkach było o wiele wygodniej, mogła się skupić bardziej na tym, by trzymać ją pewnie i mocno, a nie martwić się o to, czy dziewczynka przypadkiem nie nadwyręży sobie karku przez bezwładnie zwisającą głowę.
Ruszyli szybkim tempem, Michael prowadził, ona i Hannaj szły tuż za nim, obok siebie. Czarownica bardzo przytomnie rzuciła na siebie zaklęcie przyspieszające i Adda w głębi ducha pożałowała, że sama nie pomyślała o tym wcześniej, nim dźwignęła Amelię.
― Pewnie, proszę ― sapnęła z wysiłkiem, nieznacznie podrzucając dziewczynkę w ramionach, by poprawić uścisk. Zakaszlała, gdy gryzący dym wdarł się do gardła, zamrugała szybciej, gdy zaatakował oczy doprowadzając do niekontrolowanego łzawienia. Trudno było jej oddychać, widoczność była ograniczona, a kolejne rąbnięcia w ziemię i krzyki wcale niczego nie ułatwiały. Ziemia drżała, chaos utrudniał orientację. Gdzie byli teraz? Na ścieżce do jarmarków? Bliżej plaży? Dalej? Przez długi, okropny moment nie była w stanie zorientować się w obranym kierunku, a sylwetka Michaela była dla niej jak drogowskaz, któremu mogła zaufać bezgranicznie i w pełni. Wyczarowany przez niego patronus tylko wspomagał tę wiarę, uspokajał rytm serca napędzany strachem.
Z ulgą przyjęła propozycję Michaela i sprawnie, choć z należytą uwagą i ostrożnością, przekazała mu Amelię. Kierowana naturalnym odruchem i słabością do dzieci ― wykonała te same ruchy, które wcześniej zaobserwowała u Hannah, a potem płynnie wydobyła różdżkę z futerału i wycelowała w siebie.
― Cito maxima! ― zażądała władczo. Inkantacja Hann chyba musiała chybić, bo nie czuła żadnego przyspieszenia. Dopiero teraz doświadczyła tego osobliwego stanu, magia rozlała się chłodem w żyłach, wniknęła w mięśnie.
Bez zwłoki podjęła trucht, a choć czuła, że może jeszcze nieco przyspieszyć ― nie zrobiła tego, nie chcąc zostawiać Hannah w tyle. Uniosła różdżkę, tym razem celując w Michaela i powtórzyła inkantację, ale w tym samym momencie coś rąbnęło obok nich i wytrąciło ją z równowagi, wiązka zaklęcia musiała przelecieć bokiem. Zdeterminowana, by przyspieszyć także jego, jeszcze raz wypowiedziała inkantację. Ruchy czarodzieja stały się zdecydowanie płynniejsze, szybsze, nawet pomimo spoczywającej w jego ramionach dziewczynki.
― Tędy! ― krzyknęła nagle, wskazując boczną dróżkę na skraju zagajnika, tuż przy linii drzew. ― Tu jest skrót! ― Szła nim ledwie wczoraj, ścieżka była dość szeroka, wydeptana, a osłona wysokich pni powinna powstrzymać pomniejsze meteoryty, dać im chwilowe schronienie.
Po drugiej stronie zagajnika, pomiędzy drzewami, łopotały zerwane płachty jarmarcznych straganów. Byli już tak blisko...
― Trzymasz się? ― zagadnęła Hannah, z niepokojem zerkając na jej brzuch. ― Już niedaleko, kawałek, tam za drzewami… ― urwała nagle; musiała nabrać tchu. Bieg i wcześniejsze noszenie Amelii ją zmęczyło ― …za drzewami już jest teren jarmarku.
Zaniepokojona dziwnym odgłosem za plecami, obejrzała się przez ramię ledwie na moment, a ciemniejąca w oddali ściana wody zmroziła krew w żyłach i sprawiła, że jej serce znów zgubiło rytm, napompowane strachem przeskoczyło jakby o parę uderzeń. Adda potknęła się o wystający korzeń i runęła jak długa. Tylko adrenalina, rzucone zaklęcie i ponaglająca świadomość zbliżającej się fali sprawiły, że podniosła się z ziemi błyskawicznie, całkowicie ignorując ból po upadku.
― Nic mi nie jest! ― krzyknęła. Kolano dokuczało przy każdym kroku, czuła też biodro, ale nie pisnęła nawet słowem, zagryzając zęby i starając się utrzymać poprzednie tempo. Później to obejrzy, później się tym zajmie. Teraz musieli dobiec do świstoklików. Teraz musieli… przeżyć.
i jak kot muszę umrzeć
— Och — jęknęła cicho, głucho. Była tuż też, nie zdążą. Nie dadzą rady przed tym uciec. A oni? Gdzieś na plaży, czy mieli szansę uciec? W ciemności nocy, nawet tak pojaśniałej od płonących gwiazd nie była w stanie dostrzec w oddali latających koni, mioteł. W tych kilkanaście sekund próbowała ich wypatrzeć, ale nie potrafiła. Łzy popłynęły jej po policzkach znów; przez chwilę sparaliżowana, owładnięta paniką myślała, że nie może się ruszyć, ale zaraz potem niespodziewanie zawładnęła nią desperacka potrzeba ucieczki. Obróciła się, widząc Michaela, celującego w nią różdżka. Nie słyszała co mówił, nie wiedziała, co zrobił. Skinęła mu głową, nie tyle w podzięce, co porozumieniu, że muszą uciekać. I musi im się udać. Łzy spływały po brudnych policzkach wyznaczając świeże szlaki, ale nie zamierzała się poddać. Świetlisty, połyskujący wilk przed nią dodawał otuchy. Był drogowskazem w ciemności, podążali za nim. Mike niósł Amelkę — w jego truchcie dziewczynka musiała w końcu odzyskać przytomność. Powoli rozchyliła powieki, a z jej gardła wydostało się ciche: "Tatuś?", po czym objęła Tonksa mocniej za szyję, przytulając się do jego silnych ramion. Z ułożonym policzkiem na jego ramieniu oglądała wszystko przez chwilę — Hannah widziała jej spojrzenie, powoli docierało do niej to, co się działo. Zakaszlała; chciała podbiec bliżej, uspokoić ją. Kiedy Adda wspomniała o skrócie ruszyła we wskazanym przez nią kierunku.
— Tak — odparła jej szybko, kiedy spytała o jej samopoczucie. Próbowała łapać powietrze, przychodziło jej to z trudem. Była już zmęczona, bo w ciąży męczyła się szybko. Myślała, że serce jej wyskoczy z piersi, ale przecież nie mogła się zatrzymać znów. Adda odwróciła się, ale ona już wiedziała, co tam zobaczy, pół truchtem parła dalej, choć mięśnie paliły ją już do żywego. Dopiero kiedy czarownica się przewróciła, zatrzymała się i odwróciła. Z przerażeniem na nią spojrzała, a kolejne łzy wpierw przysłoniły jej oczy, by znów znaleźć ujście po rozgrzanych policzkach.
— Damy radę, jeszcze trochę — powiedziała, bardziej próbując dodać otuchy sobie niż jej. Podała jej rękę, kiedy wstałam, by ścisnąć ją mocno i pociągnąć, a może dać się pociągnąć do przodu i nie puścić w gestu otuchy i wsparcia. — Jeszcze trochę — powtórzyła zwracając się przodem do jarmarku. Jak wyglądał ten świstoklik, którym tu przybyli? Jak ona go teraz znajdzie w tym bałaganie, w tym wszystkim? Czy wciąż tam był? Co jeśli ktoś już go użył?
Wbiegli w zagajnik, przedzierają się przez drobne zarośla. Amelka uniosła głowę by spojrzeć na mężczyznę, ale rozczarowanie, które wymalowało się na jej twarzy ze łzami na widok kogoś innego niż tata spłynęło na Michaela nagle.
— Gdzie tata? — spytała, sztywniejąc w ciele. Broda jej się zatrzęsła, wsparła się rękami na męskich ramionach utrudniając Tonksowi ruch.
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Przez chwilę patrzyłam jak Marcel gna w kierunku morza nie wiedząc w sumie ani po co, ani dlaczego. Kąciki ust uniosły mi się trochę, kiedy zakończył swój bieg zwycięskim gestem. Oparłam łokieć o kolano, brodę wspierając na dłoni, przez chwilę obserwując jak bawi się z Blue. Odmachałam mu rozciągając wargi w uśmiechu. Uniosłam wzrok na Lidkę marszcząc brwi nie słyszałam wcześniejszego wyznania Marcela, więc nie wiedziałam do kogo się odnosi. Spojrzałam więc znów na Jima.
- Przeziębiłeś się? - zapytałam go, nadal kucając obok. Ale pokręciłam lekko głową przecząco. - Na przeziębienie najlepsyz jest Auxulik, ale to eliksir, mogę spróbować go uważyć chociaż z eliksirami tak sobie mi idzie. Może ciocia zabrała ze sobą… - zastanowiłam się na głos, unosząc rękę, żeby założyć za ucho rudy kosmyk, który wysunął się naprzód. Uniosłam brwi, kiedy z ust Jima potoczyło się pytanie.
- Nic mi się nie stało. - odpowiedziałam, pozwalając tym brwiom się zmarszczyć. - Mam coś na twarzy? - zapytałam kierując tęczówki na Lidkę wierząc, że ona mi powie, jeśli miałam. Może coś mi się z twarzą stało do końca i całkiem dlatego Jim pytanie zadał. Oh, pewnie wyglądałam fatalnie. No pewnie, pięknie, jasne, poczułam że ciepło na policzki wypełza mimowolnie. Świetnie, jeszcze jego mi tu brakowało. Niebieskie spojrzenie wróciło do Jima słuchając tłumaczenia, mina wskazywała, że nie do końca mu wierzę, ale wzruszyłam ramionami, przechylając się trochę w tył, żeby tyłkiem opaść na piasek. Ale pojawienie się Marcela - a raczej grymas na jego twarzy mnie zaniepokoił więc zerwałam się, znajdując bliżej. - Co się dzieje? - zapytałam widocznie zaniepokojona. Wydarzenia z plaży nadal były żywe w mojej głowie. Martwiłam się, lubiłam ich, może pomóc mogłam. Z niezrozumieniem przesuwałam po całej trójce spojrzenie nie mając pojęcia o jakim wyścigu gadają i co właściwie się dzieje.
- Czemu miałoby nie grać? - zapytałam Marcela marszcząc brwi i wydymając lekko usta, nie bardzo rozumiejąc padające pytanie. Nic mi ani się nie stało, ani nie było przecież. Słowa Jima znów przyciągnęły moją uwagę. Ułożyłam dłonie na biodrach potakując energicznie głową.
- Zamieniłyśmy. - potwierdziłam z zadowoleniem zadzierając nos. - Średnio popieram Lidkę i tej jej spodnie. Obiecała, że jak zamienimy się na dzień to dokładnie przeczyta moją rozprawkę na ich temat. I szczerze Lidka - powiedziałam spoglądając na nią. - to niewiele mam dobrego do napisania w tej sprawie. - orzekłam marszcząc nos z niezadowoleniem. - od rana trzy razy mnie za chłopca wzięli mimo że włosy mam długie. - obruszyła się widocznie niezadowolona. Na propozycję Jima spojrzałam na niego, potem na Marcela, potem znów na niego, potem wetchnęłam lekko i potaknęłam głową. - Więc…? - zapytałam układając znów dłonie na biodrach. - Co jako eksperci macie do powiedzenia? - wygrała ciekawość, ale w środku wiedziałam - albo podejrzewałam raczej - że za chwilę pożałuję, że w ogóle spytałam.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
-Będzie dobrze, będzie dobrze. - wymamrotał gdy go przytuliła, nie zwalniając.
Z wdzięcznością usłyszał, że Adda zna skrót — skręcił za nią i biegli, biegli dalej. Obejrzał się za siebie dopiero, gdy kątem oka zobaczył jak żona upada. Podniosła się zanim zdążyłby jej pomóc, ale wtedy zobaczył falę. Ogromną, niszczycielską, taką, o jakiej opowiadali jemu i Just mieszkańcy Oazy.
-SZYBKO, DO PIERWSZEGO ŚWISTOKLIKA JAKI ZNAJDZIEMY! - krzyknął, byli już tak blisko. Zaczął się rozglądać, pamiętając, że pomagająca w organizacji bezpieczeństwa na Festiwalu grupka Hipogryfów z Dorset ukrywała publiczne świstokliki pod różnymi narzędziami ogrodniczymi; tak aby wszyscy wiedzieli co może kryć się pod grabiami lub czerwonym wiadrem, ale by dzieci nie dotykały przedmiotów przypadkowo. Powinni je mieć też niektórzy handlarze.
Może to jego gwałtowny ruch głowy, a może krzyk rozbudziły Amelię do końca - na moment zatrzymał się, czując jak spanikowany gest dziewczynki krępuje jego swobodę ruchów.
-Tata... - zawahał się, czując mieszankę zmartwienia na myśl o dziecku, na które czekali z Addą i goryczy na myśl o tym, jak dawno nie rozmawiał z dziećmi (czy tylko wiankom zawdzięczał jakiś przejaw ufności Amelki?), ale nie miał czasu na zmyślną wymówkę. Słowa popłynęły prosto z serca. -...jest na skrzydlatym koniu, pamiętasz jak świetnie lata? Dołączy do nas już na miejscu, obiecuję! - chwycił dziewczynkę pewniej, przypominając sobie samemu powietrzne salta Billy'ego. Miał być na wyścigu aetonanów i najpewniej miał miotłę, fala i meteoryty nie mogą go zaskoczyć, nie mogą. Przeżył starcie z Rosnerem, do cholery, nie stracą go teraz.
Rozglądał się cały czas, aż napotkał spojrzenie podstarzałego handlarza z wiadrem w rękach - czy sam gotował się do ucieczki? Korzystając z okazji, z desperacją wskazał podbródkiem na Hannah, a starzec—widząc jej zaawansowaną ciążę i dziewczynkę na rękach Michaela—prędko kiwnął ręką by przywołać ich do siebie.
-Spadamy! - zarządził elokwentnie Tonks, ale Amelia ciążyła mu coraz bardziej, a świetlisty wilk wciąż przy nich trwał. -Tata dowie się, gdzie nas znaleźć, bo... patrz. - Powtórz na głos, a potem przekaż wiadomość Williamowi Moore: - rozkazał w myślach patronusowi. -"Uciekliśmy, z Amelką i Hann, świstoklik." - wilk natychmiast powtórzył te słowa, a potem pognał w stronę innej polany, ale czy Amelka była na tyle duża, by rozumieć, że nie prowadzą wszystkie do tego samego miejsca? Nieważne, wyjaśni jej to potem. Mocniej przytulił dziewczynkę i chwycił za świstolik, upewniając się, że Hannah i Adda zrobiły to przed nim. Nieważne dokąd, byleby jak najdalej stąd. Serdeczny handlarz teleportował się razem z nimi...
zt x 3 i będziemy kontynuować ...ale gdzie?
1. Do centrum Derby w Derbyshire, skąd Michael zna drogę do tuneli, które samemu zabezpieczał.
2. Do Lancaster
3. Przed kiosk w Plymouth
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 11.12.23 15:42, w całości zmieniany 1 raz
'k3' : 1
"Zawsze można być kimś więcej niż tylko kumplami" - zadudniło jej w głowie echem. A może to tylko dudniło jej serce kilkoma niespodziewanie mocniejszymi uderzeniami? W odpowiedzi pokręciła stanowczo głową, odpychając od siebie te wszystkie durne myśli, wątpliwości i nadzieje. Nie, to nie był dobry pomysł, żeby się w nie zagłębiać głównie dlatego, że było tak, jak mówiła na początku: Marcel na nią nie spojrzy inaczej niż na przyjaciółkę. Nie miała w sobie niczego, co podobało mu się w innych dziewczynach, więc to nie mogło wypalić. Nawet gdyby... Nawet gdyby ona spojrzała na niego inaczej niż tylko jak na kumpla.
Ale słuchała dalej, kiedy Jim kontynuował i... tak, zgadzała się z nim. Związek z przyjacielem, czy jak w przypadku Jima - z przyjaciółką - był naprawdę miłą wizją. Przecież Billy też długo się przyjaźnił z Hanią nim wreszcie się zeszli razem.
Kąciki jej warg mimowolnie drgnęły ku górze.
Tylko... skąd, u diaska, miała wiedzieć czy w jej przypadku to wciąż była tylko przyjaźń, czy może już coś więcej? Skąd wiedzieli o tym Jim i Eve? I skąd Billy i Hannah? I choć to pytanie cisnęło jej się na usta, to nie odważyła się go powiedzieć na głos. Za bardzo by ją odsłoniło, a ona musiała to wszystko przemyśleć na spokojnie. Kto wie, może sama znajdzie na nie odpowiedź?
- Nigdy nie wiemy co się zdarzy - zgodziła się z nim cicho, ale jakoś niezbyt wesoło i ucichła zupełnie. W głowie miała mętlik, w sercu burzę i choć chciała od siebie odsunąć te wszystkie myśli i odczucia, to jednak nie było to takie proste.
- Ale... - zawahała się spoglądając na kumpla. - Nie podpuszczaj go, Jim - poprosiła dla absolutnej pewności. Była przekonana, że tylko w ten sposób Marcel mógłby zwrócić na nią uwagę. Jakaś jej część nawet tego chciała, chciałaby sprawdzić jakby to było... ale jednocześnie Liddy czuła całą sobą, że to nie byłoby w porządku, i to zwyciężyło. Wystarczyło, że ona miała mętlik w głowie. Zresztą Marcel miał teraz inne zmartwienia.
- To było tylko takie gadanie, co nie? - spróbowała się uśmiechnąć, choć pozbawione wesołości, niebieskie oczy wciąż były czujnie utkwione w przyjacielu.
Czy osiem lat nieobecności brata da się wynagrodzić? Te wszystkie kłamstwa, albo gorzej: milczące ignorowanie jej listów i troski. Czy da się nadrobić ten stracony czas? Nie, raczej nie. Ale może wystarczyłoby, żeby już nie znikał...? Albo żeby to zrobił od razu, jeśli ma taki zamiar. Karmienie się złudną nadzieją jest chyba najgorszą z tortur. Mimo tych myśli, nie zaprzeczyła słowom Jima i czuła wdzięczność za nie i za jego obecność i przyjaźń.
- Wiem - przytaknęła cicho, nie odwracając od niego wzroku. Nie musiał kończyć.
- Ty też możesz na mnie liczyć - dodała i uśmiechnęła się lekko.
Śmiała się, kiedy Jim leżał na ziemi, kiedy wołał na Marcela i kiedy Marcel faktycznie puścił się pędem w stronę morza. Sama nie ruszyła się z miejsca. Nie tylko przez niepohamowane salwy śmiechu, ale też dlatego, że nie spodziewała się, że Marcel pobiegnie nie znając ani celu, ani rywala, ani powodu. Zdecydowanie go nie doceniła i to był błąd, a teraz, powoli się uspokajając wciąż z rozbawieniem i pewnym podziwem patrzyła jak kumpel dociera do morza i jak wbiega w wodę z uniesionymi zwycięsko rękami. Uśmiechnęła się jeszcze nim wsadziła dwa palce do ust i zagwizdała głośno, triumfalnie, trzy razy, jak często robiła jeszcze w Hogwarcie podczas meczów kibicując ich drużynie.
Niemal nie usłyszała przez to tego wierutnego kłamstwa, którym Jim bezczelnie karmił Nealę. Posłała mu mordercze spojrzenie, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Niech mu już będzie. Chociaż zwalenie winy na niewinnego Blue... Ech.
Kiedy Marcel wracał w ociekających wodą portkach, choć nie chciała, to na dłużej zawiesiła na nim wzrok. Uśmiechał się, złote włosy błyszczały w promieniach słońca... Jej uwagę na chwilę odwróciło pytanie Neali czy coś ma na twarzy, Liddy spojrzała na przyjaciółkę jeszcze raz uważnie, po czym pokręciła głową. Nie, wszystko było w porządku. Jej wzrok znów mimowolnie powędrował do powracającego do nich cyrkowca.
Czy gdyby wczoraj zgodziła się z nim zatańczyć... gdyby się przemogła... czy wszystko potoczyłoby się inaczej? Może wcale nie byłoby tak źle? Może dobrze by się bawili? Może nie pożarliby się z Jimem, może Marcel nie zgubiłby im się w lesie... i może teraz randka z nim nie wydawałaby jej się tak abstrakcyjna? Ale czy aby na pewno jej wizja wciąż była dla Liddy tak abstrakcyjna? Gdyby ją zaprosił...
Jej rozmyślania przerwał wybuch euforii Jima, który doskoczył do Marcela wiwatując zwycięsko i Lidka znów nie mogła powstrzymać śmiechu. Mimo to dorzuciła fuknięciem do tego jego "wygraliśmy, wygraliśmy!":
- Oszustwem! - ale oburzony ton zniweczył uśmiech rozbawienia nie znikający jej z twarzy. Spoważniała dopiero, kiedy drań zaczął jej już bezczelnie dogryzać.
- Przyznaj, że chciałeś mnie znokautować już na starcie, ty łachudro! - zawołała oskarżycielsko do Jima, podpierając się pod boki. - Powinieneś za to zostać zdyskwalifikowany razem ze swoim sekundantem - dorzuciła, wskazując na Marcela, ale potem westchnęła głośno, pokręciła głową ze zrezygnowaniem i opuściła rękę. - Ale niech wam będzie. Nie podam was pod sąd Neali tylko dlatego, że ten sprint był widowiskowy, Marcel - tu już zwróciła się do niego, bo pod tym względem trzeba mu było oddać sprawiedliwość. Nawet, jeśli wiązało się to z przyznaniem się do sromotnej porażki. Czy oszukiwali, czy nie (zresztą wiadomo, że tak, jak zawsze, to nie była żadna nowość), fakt pozostawał faktem - nawet nie wystartowała w zawodach, które sama wymyśliła.
Potem Neala zaczęła tłumaczyć ich zamianę ciuchami i Liddy tylko jej przytakiwała i zamarła tylko kiedy przyjaciółka dość złowrogo powiedziała, że nie napisze za wiele dobrego o chodzeniu w spodniach w swojej rozprawce. Przez chwilę się obawiała czego Nela mogła doświadczyć kiedy się rozdzieliły. Jakich docinek czy nawet jakiejś fizycznej przemocy, ale kiedy ta wspomniała o braniu ją za chłopca, Moore odetchnęła cicho z ulgą.
- A, to to norma - zaśmiała się, bo jeśli tylko o to chodziło, to to przecież nic wielkiego. - I strasznie głupie. To tak jakby Jim ubrał sukienkę i wszyscy nagle zaczęli uważać go za dziewczynę - przewróciła oczami na niedorzeczność tego zjawiska. - No, ale ludzie są dziwni - wzruszyła ramionami bezradnie. - Powiedz lepiej czy nie jest ci wygodniej niż w sukience - ożywiła się i z zainteresowaniem wlepiła oczy w Nelę, żeby jednak szybko przenieść uwagę na Jima.
- Nie potrzebujemy żadnych opinii ekspertów - wypaliła od razu na tą jego "wielkoduszną" ofertę. Zresztą to wcale nie o to chodziło w tym eksperymencie! Miały ocenić (czy właściwie Neala miała ocenić) swoje odczucia w danych ciuchach, a nie... ale Neala nie wiedzieć czemu nagle się złamała i poprosiła ich o zdanie, a Lidka najpierw na nią spojrzała z niedowierzaniem, a potem prychnęła jak kot.
- Ja wiem, co mają do powiedzenia - oświadczyła od razu może ciut zbyt napastliwym tonem. - Że ja wyglądam jak chłopak w kiecce, a ty jak dziewczyna w spodniach - uniosła brew spoglądając wyzywająco to na jednego, to na drugiego (no, nie tak właśnie myśleli?), po czym znów przeniosła wzrok na Nealę - ale to nic nie ma do naszego eksperymentu - zauważyła - więc się tym nie przejmuj. Chodzi o to jak ty się czujesz - podkreśliła, po czym westchnęła. - Ale jak chcesz tego słuchać, to słuchaj, ja już to przerabiałam setki razy. Idę po ten bimber - oświadczyła i poprawiwszy torbę na ramieniu ruszyła w stronę jarmarku. Z chłopakami nic Neali nie groziło, więc nie obawiała się jej zostawiać, a przegrana to przegrana - nie zamierzała się wymigiwać od kary.
1, 2, 3
I'll be there
- Następnym razem, Lidds! - zawołał ze śmiechem, gdy z kontekstu zdołał wywnioskować, że wygrał akurat z nią, a on został sekundantem Jima. Oczywiście, że został, zawsze nim był. Czy Jim w ogóle powinien biegać po tym, co stało się wczoraj? - Ha! Świetny pomysł. Skołuj cytrynówkę, będzie orzeźwiająca - wyraził życzenie, gdy padł rodzaj nagrody, ignorując jej pretensje. - Naucz się przegrywać, lala! - Litość nadeszła wkrótce, ostatecznie przyznała się do porażki. - Zawsze jestem widowiskowy. Znajdź mi porządną gałąź, to zobaczysz! - Po czym i on przewrócił się w piasek, tuż obok śladu, który pozostawił po sobie James, musiał chwilę odpocząć po szybkim biegu. Jego ciało miało za sobą naprawdę ciężką noc. Zastanawiał się, w jakich okolicznościach ostatnio widział, Jamesa, Liddy... Poszedł się odlać, Jima już nie było, potem spotkał tamtą dziewczynę, potem zgubili się w lesie, gdzieś po drodze trafił z Jimem do namiotu, przez chwilę błąkał się sam po lesie... chyba wczoraj trochę przesadził - ale to sprawiło, że zapomniał przynajmniej o części bólu tamtego dnia. Nie skupiał się na nim, nie myślał wcale. I chętnie dziś też się upije. Głośno wypuścił z ust powietrze, kiedy na jego brzuch - wysokim susem - wskoczył Blue. Zrobił skwaszoną minę, bo pies był cały mokry, ale już po chwili potarmosił go za ucho. Spojrzał w błękitne niebo nad nim, odkrywając, że po wczorajszym dniu wciąż nieco wirowało.
- Nie, dzięki. To chyba nie to - odparł zdawkowo, kiedy Neala wspomniała o eliksirze na przeziębienie, był popularny, nawet on znał jego nazwę. Ale na chory pęcherz raczej mu nie pomoże, a jemu mimo wszystko trochę głupio było przedstawić jej pełen wachlarz objawów.
Dziwny wygląd Liddy i Neali wyjaśnił się dość szybko odzieżowym eksperymentem, którego istoty ani sensu zrozumieć nie potrafił, a objaśnienia dziewczyn wcale w tym nie pomogły.
- A za kogo innego mieli cię w tym wziąć? - spytał Neali, bez przekonania, gdy zdziwiła się, że ubierając się jak chłopiec, została wzięta za chłopca. Roześmiał się, kiedy James zaproponował ekspercką opinię. - Jimina - westchnął z udawanym rozmarzeniem, wyobrażając sobie wizję wysnutą przez Liddy, wizję Jima w sukience. - A może Jasmina? Byłbyś najpiękniejszą panną na wybrzeżu, stary - zapewnił go ze śmiechem. Nie rozumiał Liddy, jej chęci udowadniania, że jest chłopcem, chociaż nie jest, ani konieczności udowadniania, że nie miało to znaczenia. Miało. I już chciał wydać swoją opinię, oglądając się - z ziemi - za spódnicą Lidds, podkreślała kolor jej oczu, które wcześniej nie wydawały się tak duże i dodawała jej dziewczęcości, której nigdy wcześniej im nie pokazała. Ale przecież była - dziewczyną. Już chciał, kiedy zgasiła go własną opinią. Jakoś głupio było mu po tych słowach zaprzeczyć. No i mówiła, że jej to nie interesuje. Przecież nie pokaże, że jego tak.
- Mamy trzech klaunów na Arenie, czasem przebierają się za dziewczyny. Nie szukasz roboty, Lidds? - rzucił więc w przestrzeń zamiast tego i zaśmiał się ponownie. - Cytrynowy! - przypomniał się, kiedy odchodziła. - Neala, ty wyglądasz trochę jak James na drugiej zmianie. Nie wolałaś spróbować wejść w jego portki? Może to pozwoli ci zebrać więcej danych badawczych? - spytał, powstrzymując rozbawienie. - Po co chcecie przebierać się za chłopców? Wszyscy wam ulegają, są dla was grzeczniejsi, ustępują miejsca, nie pozwalają nosić ciężkich rzeczy... Nikt od was nie oczekuje tych wszystkich... pierwszych kroków. Cholera, jest wam sto razy łatwiej! - Nigdy nie czuł potrzeby zakładania sukienki, ale wydawało mu się, że to trochę jak chodzić bez portek - ze znacznie większą wygodą, a na pewno swobodą.
— Ja? Ciebie? Daj spokój, ciebie nie znokautowałby nawet buchorożec. Potknąłem się, mam w końcu dwie lewe nogi — mruknął, wzruszając ramionami bezradnie. Uniósł brwi i popatrzył na Lidkę, przypominając sobie o ich rozmowie dopiero teraz, gdy tak łagodnie, wręcz ulgowo potraktowała Marcela. — Aha, widowiskowy. Widowiskowy Marcel czy widowiskowy bieg, bo nie dosłyszałem? — spytał z rozbawieniem, nadstawiając wyraźnie ucha w jej stronę. Szczerzył się, oczy mu błyszczały. Przez chwilę nie myślał nawet o tej przedziwnej zamianie, zupełnie bezsensownej, śmiesznej. Chodzenie w sukienkach wydało mu się wygodne, gdy się nad tym zastanowił, nie rozumiał, czemu Liddy na to narzekała, ale nie odezwał się, wiedząc, że on i ich zamiana znajdzie się na celowniku nie będzie umiał się z tego wymigać. — Masz krótkie włosy, chodzisz w spodniach... To, że biorą cię za chłopca — ładnego chłopca oczywiście — cię nie dziwi po tylu latach? Nie wiem czy mógłbym się do tego przyzwyczaić — skrzywił się, spoglądając na Marcela. — Spierdalaj — fuknął na niego, chwytając piach w garści i ciskając nimi w jego stronę, kiedy ten sprawił mu wątpliwy komentarz dotyczący jego niewieściej urody. Rozsypał się po drodze, niewiele do niego mogło dotrzeć. — Jedyną taką, dla której straciłbyś głowę na dobre — burknął i uśmiechnął się kwaśno. Szybko jednak spoważniał; był zadurzony w Celinie bardzo, na tle, że zdążyła ich poróżnić. Popatrzył w bok, rozmyślając przez chwilę. Taki Liddy przytoczyła przykład, nie sądził, by w sukience wyglądał w ten sposób, choć w Tower tak go traktowali. Jak dziewczynę. Mówili mu, że miał buźkę laleczki, był mały, drobny. Odepchnął od siebie tę myśl jednak dość szybko; miał krótkie włosy i nie przypominał kobiety — Liddy upodabniała się do chłopców, jej fryzura wskazywała na to. Wielu ich znajomych było tak obciętych. Zmarszczył brwi, zerkając na Nealę, ciekaw jej opinii. Czy było jej wygodniej? Jak się czuła? Uniósł brwi wysoko; eksperyment brzmiał kontrowersyjnie. Nieważne było wszystko poza tym, jak się czuła. Do czego to zmierzało? Nikogo nie obchodziło to, jak się czuli, musieli dostosować się do innych, do powszechnie panujących reguł. Może właśnie z tego powodu z ciekwością spojrzał na Weasley.
Parsknął śmiechem, słysząc o klaunach. Zerknął po nich, po Neali i Liddy i uniósł brwi.
— Jako ekspert uważam, że noszenie spodni przez dziewczyny powinno być zabronione — westchnął, mierząc jego nie wzrokiem. Do Liddy się już przyzwyczaił, ale Neala wyglądała śmiesznie. — Uroku to nie dodaje, wdzięku i gracji wcale. Długo tak musicie się męczyć? — spytał Nealę, po czym podniósł się z ziemi i poprawił spodnie. — Zaraz wrócę — rzucił luźno, musiał się iść odlać.
| zt
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
- Te najprostsze. - powiedziałam wzruszając ramionami, bo Marcel zaprzeczał, że nic mu nie jest, przekręcając głowę żeby zerknąć na Jima. - Brendan kazał mi się uczyć wszystkiego, nawet tego za czym nie przepadam ani trochę. - westchnęłam, bo eliksiry nie szły mi za dobrze. Były moją piętą Achillesową totalnie i całkowicie. Niby jak gotowanie, a jednak nie.
Nie bardzo nadążałam ani o co ani po co był ten wyścig, przesuwając jedynie tęczówkami od jednego do drugiego i trzeciej nie mówiąc wiele, ale usta rozciągały mi się w lekkim uśmiechu.
- Norma? - powtórzyłam po niej wyginając wargi z niezadowoleniem. Założyłam dłonie na piersi naprawdę zastanawiając się nad tym wygodniej ale w końcu wzruszyłam ramionami. - Podobnie. - przyznałam przekrzywiając głowe. - Ja nie mówię Lidka, że spodnie plusów nie mają, ale to jakieś bez sensu ogólnie. - westchnęłam wzruszając ramionami. - Daj im powiedzieć i tak to zrobią. - powiedziałam do Lidki jeszcze, bo tego że powiedzą to pewna byłam akurat.
- Co? Znaczy słucham? Na co ci głąź? - zapytałam Marcela spoglądając na niego bez większego zrozumienia. Nie kwestionowałam tej widokowości, bo w sumie chyba musiał być jak na arenie pracował i ludzie płacili żeby oglądać występy które dawał.
- No najlepiej jakby wzięli mnie za mnie bez względu na to, co mam na sobie, nie? - odpowiedziałam mu marszcząc brwi w widocznej zadumie. To nie tak powinno być? A nie, że jak spodnie to chłopak na pewno. Z sukienką tak nie było, to chłopacy w nich nie chodzili. Zaśmiałam się zaraz na tą Jasminę.
Uniosłam brwi spoglądając na Marcela, dłonie przekładając na własne boki. - Ha. Ha. Marcel, zabawne. - powiedziałam wykrzywiając wargi w niezadowoleniu. - Nie chce. - zaprzeczyłam wzdychając po wysłuchaniu tego jak miałyśmy lepiej i łatwiej wywracając oczami. - Próbuję przekonać Lidkę, że spódnice nie są złe. Ale idzie mi chyba nie za dobrze. - orzekłam patrząc za nią. Nie rozumiałam tej niechęci. Wyglądała ładnie, sukienka podkreślała kolor jej oczu. To nie tak, że mówiłam, żeby codziennie je nosiłam, potrafiłam zrozumieć, że na miotle lata się wygodniej w spodniach a ona dużo latała, ale potem, albo tutaj, mogłaby przecież znaleźć taką, która by jej odpowiadała.
- Uroku, wdzięku i gracji nie mam czy to w spodniach czy spódnicy. Niewiele straciłam zmieniając jedno na drugie. - orzekłam, układając za siebie ręce i spoglądając na niebo. - Aż nie skończy się ten dzień - czyli do północy. - wytłumaczyłam, patrząc zaraz jak Jim odchodzi. Przywołałam do siebie Blue, żeby pogłaskać go trochę. Spojrzałam na Marcela.
- Zgubią się oboje, co nie? - zapytałam go ze śmiechem. To nic. W końcu znajdziemy się potem ponownie tak czy siak.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Występuję na wysokości - wyjaśnił bez przekonania. Trudno się o tym mówiło. - Gałąź to taki trapez, tylko mniej wygodny i mniej poręczny. Namiastka tego, na czym występuję. Najlepiej czuję się na kole, je też można zawiesić na drzewie - dodał z zastanowieniem, starając się jej przybliżyć to, kim był. Żałował, że nie mógł jej po prostu zaprosić na Arenę, ale jednocześnie wierzył - był pewien - że to wszystko nie potrwa wiecznie.
Zaśmiał się, osłaniając twarz przed lecącymi ku niemu drobinami piachu. Jedyna, dla której mógłby stracić głowę, być może, nie, powaga Jima sprowadziła go na ziemię dość szybko i przestało go to bawić. Nie powiedział nic, uciekając wzrokiem, dziś łatwo mu było przyznać, że popełnił tamtego dnia więcej niż jeden błąd. Ale w tamtej chwili robił tylko to, co dyktowało mu zranione serce. Jim drażnił tę ranę. Chciał mu otworzyć oczy. Pokazać gorzką rzeczywistość - którą musiał w końcu przyjąć i zrozumieć. Był wściekły, ale wcale nie chciał mu tego zrobić. To był wypadek. Błąd. Niewybaczalny, przepraszam.
- Zgadzam się! - podkreślił wyrok Jima, lubił, jak dziewczęce spódnice wirowały w obrotach, lubił, jak ich fałdy szarpał nadmorski wiatr, lubił, jak ciasno opinały talię, lubił, jak zwiewnie w nich wyglądały. - Jesteś dla siebie zbyt surowa - rzucił gdy wspomniała o gracji. Zebrał się z piasku, strącił z kolan przyklejony brud. - Podaj mi dłoń. I wyprostuj się - poprosił, wyciągając własną, jakby prosił ją właśnie do tańca - choć w tle nie grała żadna muzyka, a ona miała na sobie śmieszne portki. W tańcu brak spódnicy różnicę robił największą, ale dla niego taniec był życiem. Wzruszył ramionami. - Dadzą sobie radę, nie zwracaj na nich uwagi - rzucił z rozbawieniem, kiedy zniknęli już oboje. - W ostateczności Blue ich przyprowadzi. Co nie, Blue? - zagaił szczeniaka, który właśnie zaczynał gonić własny ogon, dając niezbity dowód tego, kto był jego właścicielem.
Uniosłam trochę brwi, kiedy zgodził się z Jimem, właściwie całkiem dobrze - szkoda, że Liddy nie chciała wierzyć ani im ani mnie. A kiedy określił że zbyt surowa dla siebie byłam wzruszyłam ramionami. Byłam? Wątpiłam w to trochę. Szczera ze sobą byłam, to pomagało mi nie rozczarowywać się samą sobą za bardzo. Jedyne co w miarę w mnie było to nos - całkiem zgrabny. - Nie sądzę. - nie zgodziłam się z nim więc mimo wszystko uparcie pozostając przy własnym zdaniu. Byłam szczera - nie surowa. Miałam oczy i umiałam porównać swój wygląd do innych dziewczyn i trudno było nie przyznać, że przeważnie walki o urodę przegrywałam sromotnie. Uniosłam brwi w widocznym niezrozumieniu kiedy nakazał mi podanie dłoni, ale zrobiłam co chciał, wyprostowałam plecy, podając mu własną rękę.
- W jakimś konkretnym celu…? - zapytałam wypuszczając między nas jeszcze pytanie za znikającą w tłumie dwójką. Obracając głowę za Liddy. Dadzą? Pewnie tak, ale sądziłam że pewnie po drodze im zejdzie więcej niż mniej. Zaśmiałam się. - Blue się sam zgubi po drodze, to szczeniak jeszcze przecież. - zwróciłam mu na to uwagę, spoglądając na psa, który pozostawał z nami merdając radośnie ogonem. Wróciłam jasnymi tęczówkami do Marcela. - Więc? - zapytałam zerkając na rękę którą mu podałam a potem zadzierając tęczówki znów w górę. - Jakiś plan masz tak? Jeśli chcesz mnie wsadzać na gałąź to się za dobrze nie skończy. - orzekłam marszcząc trochę nos.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Strona 26 z 27 • 1 ... 14 ... 25, 26, 27
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset