Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka przy plaży
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Miała wielką ochotę ściągnąć ciasno wiązane botki. Wiązanie sięgał połowy łydki, gwarantując stabilność i ciepło, kiedy podciągała materiał długiej spódnicy wyżej. Wszystko po to, by pokonać odległość wysokiej, zapewne magicznie kwitnącej trawy. Łąka nie przypominała letniej, otulonej światłem i zaścielonej kolorami z poprzedniego roku. Magia oczywiście pozwoliła naturze na rozkwit, a sieć kolorów, wychylających się nieśmiało płatków - urzekała. Tym bardziej, gdy patrząc głębiej, dostrzegało się bielące się rysy anomalicznej zimy.
Ostatecznie puściła poły ciemnozielonej materii, pozwalając, by stopy zniknęły w cieniu ubrania. Ziemia była miękka i alchemiczka zastanawiała się, czy nie powinna zawrócić i znaleźć bardziej dostępny zakątek. Zatrzymała się dopiero, gdy dostała ją woń bzu. Niemal odruchowo odwróciła się, jakby zamiast krzewu zapełnionego fioletem płatków, miała zobaczyć jego. Zgodnie z tradycją, nie mogła wierzyć tej wyobraźni. Żaden mężczyzna nie miał prawa wstępu, gdy kobiety snuły sie po łące w poszukiwaniu kwiatów do uplecenia wianka. Kąciki ust uniosły się, chociaż uśmiech należał bardziej do tych smutnych, zamyślonych. Ale nikogo nie musiało to dziwić. Dostrzegała w końcu kobiece sylwetki, to pojawiające się w zasięgu wzroku, to znikające.
Podobno zawsze zdarzają się kłótnie, chociaż Inara uparcie wierzyła, że wszystko da się rozwiązać rozmową. Prawie. Nie przewidywała gorejących napięć i zbyt intensywnych, skumulowanych emocji, by można je było zatrzymać. Choćby chciała, nie potrafiła zatrzymać ciemniejącego pąsu, który barwił policzki. Było jej jednocześnie wstyd i... i coś jeszcze, ale nie umiała dokładnie nazwać błądzących chaotycznie myśli. Trochę żalu, trochę wstydu i gniewnej iskry, która i tak finalnie kończyła się stwierdzeniem, że go kocha. O to chyba chodziło, prawda? Dopóki potrafili się komunikować, dopóki rzeczywiście jej chciał Dopóki nie odcinał się cieniem od niej, wszystko dało się poskładać w całość. Jak rozbity wazon na podłodze Wystarczyło odrobina wysiłku. I chcenia.
Zapach bzu coraz silniej owijał się wokół sylwetki i z żalem ruszyła dalej. To był sam skraj łąki, a zgodnie z tradycją, miała poddać się intuicji. I ta popychała ją dalej. Nie zastanawiała się, czy on pojawi się na brzegu. Zacisnęła usta, a palce zaplotła na ułamanej nieśpiesznie gałązce, która wsunęła do kieszeni. Ciche kroki umilkły, gdy zniknęła za ścianą zieleni.
+
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
'Wianki - K' :
Noce nadal pozostały nieprzyjemnie samotne, ale posiadała cel, do którego z niezmiennie dążyła. Mogła wejść na górę i dopiero na jej czubku miała okazać się, czy dalsza droga jest możliwa, czy może ktoś pchnie ją lekko strącając z przepaść, pozwalając by ciemność owinęła się wokół i roztrzaskała jej nadzieje w tył. Na razie walczyła. Każdego dnia, o lepsze jutro i o mocniejszą siebie. A sama walka nie zawsze odznaczała się pojedynkiem na uroki, czy też pięści. Czasem najtrudniej było pokonać samą siebie. I to właśnie był przeciwnik Justine od dłuższego czasu. Udało jej się pokonać jeden stopień, niewielki, ale ważny. Oswoiła się z wodą, dzięki Alexowi i jego cierpliwości. Teraz była już pewna, że koszmarny sen(tak okrutnie rzeczywisty) o topieniu się, więcej nie będzie odbywał się z jej udziałem. Jednak poza aktywnym poszerzaniem grona swojej sprawności i umiejętności pojedynkowania musiała podciągnąć tez umysł. Wiedza którą posiadła w szkole z niektórych dziedzin zdawała się ulecieć. A termin egzaminów przed kursem na aurora zbliżał się nieubłaganie.
Dlatego była nieugięta, gdy Hannah zjawiła się stając nad nią z zdecydowaną miną. Nie idę, Wright - tłumaczyła - widzisz te księgi, jeszcze muszę je wszystkie przejrzeć. Ale wytwórczymi mioteł zdawała się niestrudzona w swoim postanowieniu. W końcu poddała się - czego jak czego, ale uporu Wirghtom nie można było odmówić - mamrocząc pod nosem, że jeśli na egzaminie polegnie z wiedzy teoretycznej, to zwali jej się na głowę i to ona będzie ją utrzymywać.
To jednak był dopiero był początek. Bo gdy już opuściły mieszkanie usłyszała dalszą część planu i z zmarszczonym nosem musiała przyznać w duchu, że jej osoba była w nim tą łatwiejszą częścią. Jackie chyba nadal była zła za przegrany pojedynek, a ich ostatnim listom bliżej było do kłótni niż do polemiki. Bo mimo, że Rineheart nie używała w nich wielkich liter, to Tonks i tak słyszała krzyk Jackie jakby wydzierający się z każdego słowa. I niewiele się pomyliła obstawiając, że wyciągnięcie aurorki będzie trudniejsze niż ktokolwiek się spodziewał. Na szczęście były dwie, to zdecydowanie ułatwiło zastosowanie siłowego rozwiązania. Nie obyło się jednak bez zadrapań na dłoni.
Tonks nie miała na sobie zwiewnej sukienki, właściwie nie miała na sobie żadnej, nadal skrycie ich nie znosząc. Biodra, a może jak to określać lubiła Jackie - same kości - opinały spodnie, górę zaś okalała biała koszula. Nie eksperymentowała z włosami - pozostawiła je krótkimi i białymi, w nieładzie którym kompletnie się nie przejmowała, nie eksperymentowała też z twarzą.
- Nie rozumiem czemu nie przyniosłyśmy tu jednego ze sobą. - mruknęła próbując ukryć ponury ton. Tylko Hannah zdawała się podtrzymywać jakoś nastrój. Święto miłości, na te dwa słowa nos Tonks mimowolnie się marszczył. Wątpiła by Skamander w ogóle się zjawił i przewidywała najczarniejszy ze scenariuszy. Którym było pozostaniem samą jak palec w trawie ze wspomnianym przez Hankę - skradzionym dzbanem wina. - Dawno nie widziałam Bena. - odpowiedziała jej czując się trochę winna. Wychodziła tylko czasami, głównie z przymusu, albo potrzeby ponownej próby stawienia czoła anomalii. Akurat zerkała gdzieś w stronę wody, gdy ramiona przyjaciółki przyciągnęły ją do siebie. Odwzajemniła lekki uścisk. Ruszyła jednak śladem Hanki w pole. Ona i plecenie wianków - średnio widziała ten duet. Ale skoro zgodziła się przyjść tutaj, mogła zrobić co w jej pomocy. A podczas splatania ze sobą kwiatów mogła powtórzyć sobie kilka dat z Historii Magii, które czytała nim tu przyszła.
+
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
'Wianki - K' :
Widziała ciepłe, zaczerwienione lica młodych dziewcząt, które pośpiesznie przepychały się, aby prędzej złapać za najlepsze kwiatowe zdobycze. Wszystko po to, aby ten jeden, wyjątkowy, został wzrokiem wyłapany przez tego jedynego mężczyznę. Wymarzonego księcia, który wskoczy nawet do chłodnej, morskiej wody, aby podbić serce swojej ukochanej i móc spędzić z nią choćby chwilę. Stephanie widziała oczy pełne rozmarzenia, gdy w głowach młodych dziewcząt snuły się już domysły, jak może wyglądać ta jedna, wyjątkowa chwila. Ona jednak nie przyszła tutaj dla tego jednego, wymarzonego mężczyzny z prozaicznie prostej przyczyny - gdy wyobrażała sobie księcia na białym koniu, nie pojawiał się żaden realny obraz. Jednak Stephanie Pettigrew w całej swojej okazałości nie mogła sobie pozwolić, aby opuścić zabawę z pleceniem wianków. Ha, tym razem nawet nie robiła tego sama!
Kwiaty odkrywały ogromną rolę w jej życiu. Miała wrażenie, że bez nich byłoby puste i smutne. Może nie do końca typowe to podejście, aby tak prosta, mała rzecz była czymś tak ważnym - pewną iskrą, która rozpala jej życie. Jednak dziewczyna zdecydowanie jak nikt inny potrafiła cieszyć się małymi rzeczami i niczego w życiu nie chciała bardziej od nauczenia tego innych. A na niczym nie znała się lepiej niż na kwiatach. Rzecz tak prosta, a wywoływała tak łatwo uśmiech na czyjeś twarzy, bez większego wysiłku. Być może szła na skróty, jednak póki skrót działał, nie można było absolutnie na to narzekać. Dzisiaj natomiast nie mogła się napatrzeć na zniecierpliwione twarze. Aż entuzjazm wszystkich wokół przechodził na jej osobę. Czuła jak twarz sama zaczyna jej się śmiać, a policzki rumienią się właściwie bez powodu. Cały festiwal sprawiał, że była niesamowicie zadowolona, chociaż trochę zaniedbywała swoją pracę... Ale ostatnio nawet usłyszała od Florence, że powinna dostać trochę wolnego! Dwa dni w tym tygodniu raczej nie powinny być żadną przeszkodą, a nie mogła doczekać się, aby znów móc pozbierać kwiaty z pól przy plaży w Dorset. Była coroczną uczestniczką festiwalu, w końcu lato to najlepsza pora roku! Zaraz po ciepłej, miłej wiośnie.
zt.
+
is we're always trying to paint over it.
Ostatnio zmieniony przez Stephanie Pettigrew dnia 26.05.18 19:54, w całości zmieniany 1 raz
'Wianki - K' :
Jocelyn długo się wahała, czy przybyć na Festiwal Lata, ale po namowach siostry ostatecznie się skusiła. Była to przecież coroczna tradycja, jak mogłaby to ominąć? Matka zawsze powtarzała, że powinna pokazywać się tam, gdzie coś się dzieje, szczególnie tam, gdzie bywali szlachetnie urodzeni. Dla Thei było to bardzo ważne i starała się to wpoić córkom. Były niepełnowartościowe, nieszlachetne, ale musiały się pokazywać, bo może akurat dopisze im szczęście i ktoś odpowiedni zwróci na nie uwagę?
Kiedy w zeszłym roku szła zrobić swój wianek, a następnie rzucić go na fale, miała gorącą nadzieję, że wyłowi go jakiś szlachetnie urodzony młodzieniec, którego zaaprobowałaby matka. Niestety wianek odpłynął samotnie w siną dal, nie złowiony przez nikogo. A jak będzie w tym roku? Tego nie wiedziała, nie była też pewna, czy aż tak jej zależy na tym, by ktokolwiek go wyłowił. W obliczu tego, co zdarzyło się w czerwcu myśli o potencjalnym związku, jakimkolwiek, schodziły na dalszy plan. Jej myśli wciąż często krążyły wokół wydarzeń na pewnej wyspie i znajdującej się tam przeklętej rezydencji. Nocami wciąż śniła o tamtych wydarzeniach i nadal nie przeszła nad nimi w pełni do porządku dziennego. W dodatku dzień po tamtych wydarzeniach odwiedził ją Tom, okazało się, że żyje, a choć ich relacje dalekie były od idealnych, czuła się podniesiona na duchu tym, że jej brat wcale nie umarł, jak czasami się obawiała. Jakie znaczenie mogły mieć związki, zaręczyny czy błahe, trywialne miłostki, kiedy kilka tygodni temu przeżyła coś takiego?
Thea nie pojawiła się na festiwalu, przykuta do łóżka przez chorobę, więc przynajmniej nie musiała znosić jej ostentacyjnych westchnięć, nieustannego marudzenia oraz ciągłego zaczepiania ludzi z wyższych sfer, którym próbowała przedstawiać swoje córki. Mogła iść tam, gdzie chciała i rozmawiać, z kim chciała. Był to jej pierwszy festiwal bez dyszącej w kark matki, więc czuła się dość dziwnie z tą nagłą wolnością i mniejszą niż zwykle presją. Thea zabierała je tu od dziecka, odkąd tylko zaczęła zauważać że ma córki. Z Prewettami łączyło ich pewne pokrewieństwo, a mimo utraty szlachetnego nazwiska wciąż starała się dbać o dawne więzi, skoro z Vane’ami nie chciała żadnych mieć, nie czując się częścią rodziny męża.
Udała się na łąkę przy plaży w towarzystwie Iris i wielu innych dziewcząt, które zamierzały upleść swoje wianki, zapewne w nadziei, że złowi je ktoś dla nich ważny. Ale Josie nie miała obiektu westchnień, nie było nikogo, kogo darzyłaby głębszym uczuciem. Nigdy nie należała do kochliwych dziewcząt, zawsze wierząc, że to, z kim się zwiąże, zależy od matki, nie od niej, dlatego nie zawracała sobie tym głowy i skupiała się na innych sprawach. Ale czy tak musiało być?
Ruszyła przed siebie, zamierzając znaleźć odpowiednie kwiaty na wianek. Nawet jeśli nikt go nie złapie, dobrze jej zrobi trochę czasu w samotności, na łonie natury. Potrzebowała odskoczni od londyńskiej szarzyzny i od trudów ostatnich miesięcy, a tutejsze ładne krajobrazy pomagały jej się zrelaksować, choć na chwilę zapomnieć.
+
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
'Wianki - K' :
Frances nie było wcale tak daleko do romantyczki. Gdy dorasta się z dala od szarej rzeczywistości, zanurzona po uszy w baśniach i legendach, taki romantyzm to niemal rzecz nieunikniona, a w obietnicę znalezienia z przypadku prawdziwej miłości uwierzyć jest bardzo łatwo. Przypadek to w końcu siła kierująca krokami każdego księcia w każdej bajce (i to niezawodnie doprowadzająca do celu!), czemu więc zaufać jeśli nie zrządzeniu losu? Frances być może potrafiłaby jeszcze zawierzyć w przypadek, a wianek swój pleść drżącymi z przejęcia palcami. Gdyby nie poznała w dorosłym życiu tak wielu sił mocniejszych niż przeznaczenie, może umiałaby jeszcze. Zupełnie jak w minionych latach, kiedy brała udział w festiwalu – puszczając swój wianek na wodę nie słyszała nawet jej szumu przez łomot nastoletniego serca, rozdartego co najmniej między tuzinem chłopców. Od tamtej Frances dzisiejszą dzieliło kilka lat z dala od radosnego klimatu Weymouth latem, ale trzeba przyznać, że okoliczności przyrody były tak odmienne od jej codzienności i powodowały u niej zupełnie wyjątkowy nastrój – być może zdobędzie się jeszcze na chwilę naiwnego podekscytowania.
Z wiatrem od morza przychodził zapach soli osiadający na włosach. Festiwal Lata był jak nowy wspaniały świat, z dala od Londynu owładniętego ponurością. Słońce świecące nad Dorset dawało jakby więcej ciepła, oślepiało zuchwale, aż przypominały jej się wakacje. Frania planowała zajść tylko na łąkę, gdzie starzy i młodzi ludzie z wyobraźnią własnymi słowami ożywiali stare historie; może opowiedziałaby też swoją? Po drodze zobaczyła jednak tyle dziewcząt zmierzających w przeciwnym kierunku, by zbierać kwiaty na wianek – uległa wrażeniu, że to też mogła być niezła zabawa. Nieraz puszczała już swoje wianki na wodę; nawet niewyłowione przez jakiegoś śmiałego kawalera (a to nie zdarzyło się jeszcze, skutecznie z roku na rok lecząc Franię z romantycznych wizji) wyglądały ładnie, unoszone przez spokojną wodę, obejmowane przez falę, by pozostać na dnie morza – sprzymierzeńca wszystkich samotników.
Nie oddając się refleksjom o poszukiwaniu uczucia przy pomocy kwiatów, Frances szukała po prostu ładnych dorodnych okazów, czekając aż nadejdzie jakiś pomysł na kompozycję wianka. Przypomniały jej się czasy, gdy pracowała w mugolskim teatrze przy szyciu kostiumów. Brakowało jej czasem precyzyjnych robót ręcznych – szycia, sklejania, składania. Odkąd pracowała w księgarni sprawność jej dłoni nie miała już gdzie się wykazać – przewracanie stron w książkach nigdy nie będzie miało finezji przeplatania ze sobą delikatnych łodyżek kwiatów. Do kilku przedstawień układała już wianki – wspaniałe, wielobarwne, wspierane na drucianych stelażach. Spektakularne, widoczne ze szczegółami nawet z ostatnich rzędów, lecz koniec końców mało dziewczęce, a przy tym diablo ciężkie. Nie o to chodziło w festiwalu, by się przebierać i przesadnie stroić. Frances przybyła w prostej i długiej bladoniebieskiej sukience, której rąbek związała bezceremonialnie w węzeł, by nie zmoczył się podczas poszukiwań na łące. Wiatr wiejący nad morzem wyrwał kilka kosmyków jej włosów z luźnego splotu warkocza; odgarniała je z czoła i sprzed oczu, chcąc wypatrzyć chabry. Wymarzyła sobie chabry; ich kolor ładnie by pasował do jej twarzy, a jeśli (kiedy!) okaże się, że wianek po raz kolejny trafi w morskie odmęty, z wodą też zgrają się nieźle.
zt
+
Ostatnio zmieniony przez Frances Montgomery dnia 23.05.18 19:47, w całości zmieniany 1 raz
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
'Wianki - K' :
Co ona tu w ogóle robiła? Wierzyła w miłość, w zabobony, w magię chwili? Miała tyle pracy, którą odkładała na wieczne jutro, bezustannie liżąc rany na duszy niczym skrzywdzony psidwak. Chociaż minęło już sporo czasu, nie potrafiła spojrzeć na siebie z tej perspektywy, jaką objęła lata temu. Ciągle była wystraszona, lękliwie zerkając za siebie by przyłapać się na drżeniu sposobnym małej dziewczynce dźwigającej ciężar strasznej, ale zmyślonej historyjki. Wiedziała że w mroku kryją się potwory, przywykła do nich. Żaden niuchacz, bachantka, gnom czy wilkołak nie robił na niej wrażenia potężniejszego niż chochlicze psoty, a przynajmniej nie w momencie gdy jedynie imaginowała sobie konsekwencje bliższego kontaktu. Była nazbyt ostrożna już przed wyspą, jednak goniące ją duchy sprawiały, że raporty, które winna wysłać już wiele dni temu wciąż tkwiły na sekretarzyku, łapiąc kurz, pajęczyny i plamy po gorzkiej herbacie. Łowienie mądrych słów przy ciepłym świetle świec nie było już ukojeniem, nie niosło spokoju. Pozaciągała wszystkie zasłony w domu, wzniecając kurzawę słodkiego pyłu osiadającego jej na wargach cienką, suchą warstwą. Ograniczyła wcześniej nikłe kontakty z ludźmi, bojąc się wytykania palcami jej zajęczej natury, do której i ona sama nie nawykła. Wcześniej roześmiana i skora do fantazyjnych przygód teraz lękała się wychodzić poza próg domu, by łagodną pieszczotą powitać psy Bellony. Nie odnajdywała się w zbyt szerokich czterech ścianach, gubiąc wewnątrz znanych pomieszczeń i ich surowego wystroju. Śniła rzeczy piękne i straszne...
Dlatego potrzebowała odpoczynku.
Pojawiła się na łące później niż pierwsze dziewczyny. Nie dojrzała żadnej znajomej twarzy, nie uświadczyła powitalnego uśmiechu ni wesołego szczebiotu. Odziana w białą, grubą sukienkę w kwiaty kroczyła przed siebie zamiatając długą spódnicą mchy i niskie trawy. Kroczyła ostrożnie, rozglądając się na boki jak gdyby nie była pewna, czy zaraz nie spadnie na nią wielki, barczysty hipogryf. Zbieranie kwiatków i plecenie wianków, tak? Nie mogła powiedzieć, że robótki ręczne były jej specjalnością. Jeszcze jako mała dziewczynka bawiła się we wplatanie kwiatów w rude loki, zachwycając się każdym, najdrobniejszym nawet elementem misternej układanki. Teraz jednak zatraciła umiejętność tworzenia czegoś trwałego z różnych, zdawałoby się kruchych elementów. Tak przynajmniej sądziła, wolno, spokojnie stawiając kroki w pachnących, głaszczących kostki ziołach. Suknia cicho szeleściła w zieleni. Splecione na karku białą wstążką włosy pachniały rozmarynem i bergamotką. Brnęła dalej, starając nie zatopić się w przybrzeżnym błocie.
zt
+
Ostatnio zmieniony przez Salome Despiau dnia 23.05.18 21:46, w całości zmieniany 3 razy
It ain't often you'll ever find a friend
'Wianki - K' :
Cressida nie mogłaby przegapić Festiwalu Lata. To była tradycja którą wyjątkowo lubiła już jako dziecko, odkąd razem z rodzicami i rodzeństwem została tu zabrana po raz pierwszy. Później bywała tu właściwie co roku, także w wakacje pomiędzy kolejnymi latami w Beauxbatons. Kiedy była starsza, zaczęła też uczestniczyć w robieniu wianków, z zazdrością patrząc, jak ten należący do jej siostry jest szybko wyławiany, podczas gdy jej smętnie dryfuje na wodzie ignorowany przez mężczyzn. Zawsze żyła w cieniu swojej siostry, zazdroszcząc jej po cichu, że była od niej w tak wielu rzeczach lepsza, nawet w rzucaniu na wodę wianków. Ale w pierwsze wakacje po skończeniu szkoły przeżyła zaskoczenie; po jej wianek rzucił się William Fawley, ten sam, który tańczył z nią podczas debiutanckiego sabatu. Miesiąc później byli już zaręczeni. Podczas ubiegłego Festiwalu Lata, rok temu, była już żoną Williama i również rzucił się on w pogoń za wiankiem, który rzuciła do wody. Było coś miłego w poczuciu, że ktoś próbuje zabiegać o jej względy.
Rozmyślała o tym z nostalgią. Choć Festiwal trwał, miała wrażenie, że atmosfera nie jest już tak sielankowa jak podczas poprzednich. Przez ostatnich parę miesięcy często towarzyszył jej tlący się gdzieś na skraju świadomości niepokój, myśl, że rzeczywistość nie jest już tak kolorowa i błoga jak dawniej. Anomalie wciąż budziły w niej strach, a wcale nie tak letnia pogoda miała w sobie coś niepokojącego. I w Dorset było bardziej mgliście i chłodno niż zazwyczaj, ale starała się to ignorować. Przybyła tu, żeby dobrze się bawić, odpocząć od trosk i spotkać się z bliskimi i znajomymi, z którymi przez problemy w komunikacji widywała się rzadziej.
Zdążyła się już spotkać z rodzeństwem, które także przybyło na festiwal, z niecierpliwością czekała też na wyścig, w którym, jak przystało na pannę dorastającą wśród Flintów, chciała wziąć udział. Ale na razie czekała ją inna lubiana atrakcja – plecenie wianków! Dobre, odpowiednio kobiece zajęcie. Jako dziecko i nastolatka często plotła wianki, zawsze była bardzo dziewczęca, i lubiła ozdabiać nimi ciemnorude włosy.
Po drodze napotkała Nephthys i od razu zaczęła namawiać przyjaciółkę do wzięcia udziału w zabawie.
- Chodź, na pewno będzie cudownie! – zachęcała ją. – Znajdziemy ładne kwiaty i upleciemy wianki, z którymi możemy pójść na wybrzeże. Och, jestem ciekawa, czy William wyłowi mój. – Małżonek przybył z nią na festiwal, ale rozdzielili się wcześniej. Na tę łąkę mogły przyjść tylko kobiety.
Uśmiechnęła się zachęcająco, po czym, śladem innych dziewcząt, wyruszyła na poszukiwanie odpowiednich kwiatów, z których mogłaby zrobić swój wianek. Miała nadzieję, że i w tym roku zakwitło coś, z czego mogłaby go spleść.
+
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
'Wianki - K' :
Pojawiła się na łące nieco spóźniona, nieśpiesznie dołączając do grona dam. Nie wyróżniała się spośród grona niewiast, a jeśli już, to jedynie egzotycznym odcieniem skóry - kość słoniowa, wypieszczona wyłapywanym sporadycznie słońcem, odcinała się od nieskazitelnej bieli prostej sukni z długimi, koronkowymi, nieco rozszerzanymi rękawami. Jedna z pierwszych jaką przyniosła jej Prymulka, poproszona o sprowadzenie ubioru odpowiedniego na festiwal lata. Skrzat wziął sobie do serca legendy o miłości oraz niewinności, dlatego też Deirdre prezentowała się niezwykle skromnie i niecodziennie. Od dawna nie miała na sobie tak jasnego materiału, odrobinę za ciasnego - nie oddała przecież miary, woląc nie pokazywać się w stanie osłabienia oraz poturbowania jakimkolwiek projektantkom - zaakcentowanego w talii pozłacanym pasem. Czarne włosy opadały prosto na ramiona; nie miała na sobie żadnej ozdoby, nie licząc skrytej pod suknią bransolety oraz rubinu, lśniącego na smukłej dłoni. Odgarnęła kosmyk z czoła i uśmiechnęła się do mijanych dziewcząt, by chwilę później ruszyć wraz z nimi w poszukiwaniu najpiękniejszych kwiatów - aż na krawędź polany.
Odchyliła lśniącą od zielonych liści gałąź lipy srebrzystej i przeszła dalej, dystansując się od grona kobiet, w większości pojawiających się na łące w towarzystwie matek, sióstr lub przyjaciółek. Deirdre nie czuła się jednak samotna. Ostatnio przepaść, oddzielająca ją od innych, zwykłych ludzi tylko się pogłębiła, jakby doświadczenia Azkabanu odcisnęły na niej kolejne, wyraźniejsze piętno, utrudniając bliskość. Już wcześniej nawiązywanie bezpośrednich relacji przychodziło jej z trudem, a odkąd wyszła żywo z więziennego koszmaru, emocjonalne potrzeby niemal całkowicie wygasły. Niemal, odczuwała bowiem rosnącą tęsknotę za Tristanem. Makabryczne wizje związane z misją Śmierciożerców przesłaniały ostatnie tygodnie lepką pajęczyną - stroniła od dotyku, co noc budząc się zlana potem, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Śniła o całujących ją dementorach, odbierających dech - i o więźniach, wygłodniałych, pokrytych liszajami, przygniatających ją do śliskich od wilgoci kamieni lub metalowych krat. O bólu i upokorzeniu, o upodleniu, zepchnięciu do roli ciała, wyzbytego duszy; samego mięsa i mięśni, pustej powłoce, rozrywanej żywcem lub wręcz przeciwnie, zawieszonej w wiecznej agonii. Lęk mieszał się z wspomnieniami najgorszych, dusznych nocy Wenus, ożywiając poszarzałe mary, nawiedzające ją przez ostatnie tygodnie. Radziła sobie z tym ciężarem na swoje sposoby, zaskakująco wyrozumiała wobec własnej słabości - wiedziała także, że nie może się poddać, że musi zrobić wszystko, by wrócić do zdrowej rutyny. To kwestia czasu, powtarzała sobie, a ten i tak upłynie, robiła więc to, na co nie miała ochoty, zdroworozsądkowo podchodząc do kontaktów międzyludzkich. Wycofanie wzbudzało podejrzenia, a opuszczenie na kilka godzin Białej Willi pozwalało jej na wyrwanie z mętnej rutyny. Nawet jeśli miało polegać na zbieraniu kwiatów do uplecenia wianka. Nie zastanawiała się jeszcze, czy zjawi się z nim nad brzegiem - na razie korzystała po prostu z uroków niecodziennych zachowań, odnajdując w tej grotesce pewną wyzwoleńczą przyjemność. Przeżyła. Przetrwała. I mogła z tym nowym życiem zrobić co tylko chciała: mordować z zimną krwią mugoli lub...spacerować po ukwieconej łące, rozglądając się za przykuwającymi wzrok okazami flory.
| zt
+
seven deadly sins
Ostatnio zmieniony przez Deirdre Tsagairt dnia 23.05.18 19:10, w całości zmieniany 1 raz
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset