Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Rzeka Severn
Strona 29 z 29 • 1 ... 16 ... 27, 28, 29
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rzeka Severn
Rzeka Severn jest najdłuższą rzeką Wielkiej Brytanii. Jej koryto wije się przez setki kilometrów zarówno tworząc miejsca przystępne, doskonałe do letniej kąpieli, zimowej jazdy na łyżwach, jak i te całkowicie niedostępne, zarośnięte chaszczami, bardzo głębokie, unikane przez mugoli. Jej brzegi łączy wiele, najczęściej żeliwnych mostów. Jednakże w tej części biegu rzeki nie uświadczy się żadnego z nich w promieniu wielu kilometrów. Choć rzeka traci na przystępności podczas roztopów, w trakcie suchego lata jej nurt jest spokojny, mało rwący, przynajmniej na tyle, by nie utonąć. W tej części dorzecza nie pojawia się zbyt wiele osób, być może jest to spowodowane działaniem zaklęć antymugolskich, a może związane jest to z położeniem miejsca na terenach należących do rodu Averych, którzy słyną z przetrzymywania na swoich terenach groźnych trolli rzecznych. Mówi się, że przy odrobinie pecha można je tutaj spotkać. Dlatego, by uniknąć nieproszonych gości, pewne części rzeki i pobliskich lasów chronią przed czarodziejami zaklęciami uniemożliwiającymi teleportację.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.01.19 7:45, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
— Steff...— zaczął w odpowiedzi na jego słowa. Spojrzał mu w oczy. Dlaczego mieliby go wypraszać? Przecież przyszedł tu pracować, chyba nie wybrzydzali w pomocnikach? — Wpisałem, ale jestem zarejestrowany na inne nazwisko. Jeśli nie odnotują mojej obecności tam, gdzie mnie wysłali to tak, jakby mnie tu nie było w ogóle, rozumiesz? Jakbym zdezerterował. Jak tu skończymy do pójdę do niego i poproszę o to by mnie odnotował, albo dał mi jakiś świstek dla potwierdzenia. Żeby cokolwiek dostać — szepnął do przyjaciela, wyjaśniając mu własne obawy, a zaraz potem zerknął na siostrę. Miał nadzieję, że nie dotarło do niej zbyt wiele z tego, o czym rozmawiał ze Steffenem. — Nie sądzę, żeby marudzili nad dodatkową parą rąk — odpowiedział siostrze z uśmiechem i mocniej uścisnął jej dłoń w pokrzepiającym geście. Mimo to, wcale nie czuł się lepiej, a już napewno nie pewniej. Sama jego obecność tu nie była problemem, nie wierzył, że legitymowaliby nadprogramowych ochotników. To w jego interesie leżało zapewnienie sobie i swojemu fałszywemu nazwisku przykrywki. Bo jeśli nie odnotują przy jego nazwisku obecności, jeśli nie odhaczą go jako obecnego i aktywnego, rejestracja różdżki nic mu nie da, pociągną go do odpowiedzialności przy pierwszym sprawdzeniu dokumentów. Nie mógł zamknąć sobie drogi do Londynu. Odpędził myśli prędko, znów ciemnymi jak gorzka czekolada oczami spoglądając na piękną i niewinną twarz własnej siostry. Coś wymyśli, jakoś to ogarnie. Na razie był tu, z nią, zapewniając jej bezpieczeństwo. Tak, aby nic jej się nie stało. Wzrok umknął mu w stronę Imogen. Nie sposób nie zastanawiać się, jak czuła się w tym miejscu. Jego wyobrażenie na temat arystokratek było proste, nie spodziewał się, by dziewczyna znała trudy jakiejkolwiek pracy. Nie wierzył, że ktokolwiek narażałby takie piękne dłonie na zbyt częste machanie różdżką, bo przecież niewyćwiczone ruchy nadgarstkiem mogły nabawić ją kontuzji, był skrzypkiem — kiedyś — wiedział o tym doskonale. Nie wierzył, że tymi delikatnymi palcami, smukłymi jak palce pianistki mogłaby chwytać się zwyczajnych robót. Była czarownicą, jeśli musiała — a pewnie zwykle nie musiała, bo przecież musiał myśleć za nią skrzat — cokolwiek robić, czyniła to za pomocą magii. Czy ten odór, jak słusznie Steffen zauważył, nie wywoływał u niej mdłości? Przemknął po niej wzrokiem, jakby chciał sprawdzić, czy nie zasłabnie zaraz od zatęchłego powietrza. Mógłby jej pomóc, złapać ją w porę. Był przyzwyczajony do rybiego smrodu, a to, że przez rok mieszkał w dokach nie było głównym tego powodem.
— Imogen — powtórzył miękko, melodyjnie, z wybrzmiewająca w głosie wdzięcznością i namiastką radości, zupełnie tak jakby pozwoliła mu być swoją; swoją koleżanką. Pierwsze pozorne uczucie ulgi prędko zastąpiła przykra świadomość — nigdy to się przecież nie stanie, tamten wieczór nad jeziorem, tamten taniec przy gorącym ognisku... To była przeszłość. Wspomnienie. Dawny sen, o którym pewnie nie chciała pamiętać. Spojrzał na nią raz jeszcze; czy pamiętała, czy będzie udawać, że to nigdy się nie stało? Jej krótki uśmiech wyglądał pięknie, choć był uśmiechem dla każdego. — Jak bardzo naturalnym? — spytał ostrożnie i zachowawczo, patrząc na nią tak, jak patrzy się na kogoś kto opowiada nieśmieszny dowcip. Przywdział jednak uprzejmy uśmiech na usta, wiedząc, że odpowiedz będzie jedna. Najbardziej naturalny jaki tylko mógł sobie wyobrazić. I jeszcze nim odpowiedziała, powstrzymał się przed westchnięciem, obracając głowę w kierunku Steffena, łapiąc wzrok przyjaciela. krótki, porozumiewawczy — Marcel by go zrozumiał. Imogen, jakkolwiek jej rodzina była związana z portami, nie mogła czuć się tu swobodnie, a port nie mógł być dla niej naturalny. Naturalne dla niej były jedwabie i luksusy zamku. Widok z okna na port nie mógł być tym samym, co mieszkanie i praca w porcie na co dzień, ale to, że on doskonale to znał wiedzieć nie mogła. — To dobrze, dla mnie też — uprzedził ją, uśmiechając się grzecznie i spojrzał znów na wodę. na chwilę sparaliżowała go myśl o wstąpieniu w nią. Wkroczeniu w toń tak po prostu. Nie wiedział, że targnął nim ukryty strach i wspomnienia zrodzone w najgorszej chwili odkąd opuścił Tower. Godzinie, w której przyjaciel patrzył na niego z nienawiścią i próbował zamknąć mu usta. Na dobre. Po chwili wahania wszedł do wody, ale zatrzymany słodkim i wdzięcznym głosem arystokratki stanął i spojrzał ku niej.
— Do czego... tu jest potrzebny plan? — spytał niepewnie, zerkając na Steffena. Mieli przydzielone proste zadania, nad czym tu myśleć? Nie spa∂łby na to, by obmyślać strategie dla prostych działań; takich, które nie wymagały ani szczególnych zdolności ani wiedzy. Mieli pracować, a on się na pracy naprawdę znał. Spojrzał na wodę; unosiła się nad nią delikatna para. Po chwili, po zaklęciu Steffena fala popchnęła wodę od niego, jej poziom zmniejszył się — ale wrócił, wiedział, że wróci. W ubraniu ochronnym nie czuł jej ciepła, ale i tak ruszył przed siebie prędko w stronę zatoru. Nie wyobrażał sobie stać na brzegu i machać różdżką. Nie tylko dlatego, że był z niego czarodziej całkiem kiepski. — Aisha, nie zbliżaj się do wody — przestrzegł siostrę, słuchając złośliwego podszeptu zrodzonego przez Imogen. Bez planu, co to znaczyło właściwie bez planu? W ochronnych rękawicach chwycił za deski, które zbiły się w jednym miejscu, tamując wodę, zatrzymując jej nurt. Wody na chwilę ubyło, ale za ledwie chwilę, wróci. Bo fale zawsze wracały, nie dało się ich całkiem odgonić. Szarpnął mocno, ale nie chciała puścić od razu, więc poprawił uchwyt, zaparł się mocno nogami w dno i obróciwszy się za siebie, by sprawdzić, czy ma przestrzeń ku temu, by się wycofać, objął dłońmi belkę, która wydawała mu się najbardziej newralgiczna i pociągnął raz jeszcze. To nie był najlepszy plan — powinien wziąć wpierw te mniejsze deski z góry, ale więcej pracy i energii będzie kosztować go zebranie tych desek z góry. A tak, kiedy wyciągnie tę nieco niżej, blokującą wszystko, mniejsze odłamki popłyną dalej z nurtem rzeki. Nie napracują się tyle, a efekt będzie podobny.
1. udaje mi się wyciągnąć blokującą deskę z łodzi
2. nie udaje mi się wyciągnąć deski z łodzi i wpadam na plecy ale jeszcze póki woda nie wróciła
3. wpadam już do wody, kiedy fala z powrotem się cofa
— Imogen — powtórzył miękko, melodyjnie, z wybrzmiewająca w głosie wdzięcznością i namiastką radości, zupełnie tak jakby pozwoliła mu być swoją; swoją koleżanką. Pierwsze pozorne uczucie ulgi prędko zastąpiła przykra świadomość — nigdy to się przecież nie stanie, tamten wieczór nad jeziorem, tamten taniec przy gorącym ognisku... To była przeszłość. Wspomnienie. Dawny sen, o którym pewnie nie chciała pamiętać. Spojrzał na nią raz jeszcze; czy pamiętała, czy będzie udawać, że to nigdy się nie stało? Jej krótki uśmiech wyglądał pięknie, choć był uśmiechem dla każdego. — Jak bardzo naturalnym? — spytał ostrożnie i zachowawczo, patrząc na nią tak, jak patrzy się na kogoś kto opowiada nieśmieszny dowcip. Przywdział jednak uprzejmy uśmiech na usta, wiedząc, że odpowiedz będzie jedna. Najbardziej naturalny jaki tylko mógł sobie wyobrazić. I jeszcze nim odpowiedziała, powstrzymał się przed westchnięciem, obracając głowę w kierunku Steffena, łapiąc wzrok przyjaciela. krótki, porozumiewawczy — Marcel by go zrozumiał. Imogen, jakkolwiek jej rodzina była związana z portami, nie mogła czuć się tu swobodnie, a port nie mógł być dla niej naturalny. Naturalne dla niej były jedwabie i luksusy zamku. Widok z okna na port nie mógł być tym samym, co mieszkanie i praca w porcie na co dzień, ale to, że on doskonale to znał wiedzieć nie mogła. — To dobrze, dla mnie też — uprzedził ją, uśmiechając się grzecznie i spojrzał znów na wodę. na chwilę sparaliżowała go myśl o wstąpieniu w nią. Wkroczeniu w toń tak po prostu. Nie wiedział, że targnął nim ukryty strach i wspomnienia zrodzone w najgorszej chwili odkąd opuścił Tower. Godzinie, w której przyjaciel patrzył na niego z nienawiścią i próbował zamknąć mu usta. Na dobre. Po chwili wahania wszedł do wody, ale zatrzymany słodkim i wdzięcznym głosem arystokratki stanął i spojrzał ku niej.
— Do czego... tu jest potrzebny plan? — spytał niepewnie, zerkając na Steffena. Mieli przydzielone proste zadania, nad czym tu myśleć? Nie spa∂łby na to, by obmyślać strategie dla prostych działań; takich, które nie wymagały ani szczególnych zdolności ani wiedzy. Mieli pracować, a on się na pracy naprawdę znał. Spojrzał na wodę; unosiła się nad nią delikatna para. Po chwili, po zaklęciu Steffena fala popchnęła wodę od niego, jej poziom zmniejszył się — ale wrócił, wiedział, że wróci. W ubraniu ochronnym nie czuł jej ciepła, ale i tak ruszył przed siebie prędko w stronę zatoru. Nie wyobrażał sobie stać na brzegu i machać różdżką. Nie tylko dlatego, że był z niego czarodziej całkiem kiepski. — Aisha, nie zbliżaj się do wody — przestrzegł siostrę, słuchając złośliwego podszeptu zrodzonego przez Imogen. Bez planu, co to znaczyło właściwie bez planu? W ochronnych rękawicach chwycił za deski, które zbiły się w jednym miejscu, tamując wodę, zatrzymując jej nurt. Wody na chwilę ubyło, ale za ledwie chwilę, wróci. Bo fale zawsze wracały, nie dało się ich całkiem odgonić. Szarpnął mocno, ale nie chciała puścić od razu, więc poprawił uchwyt, zaparł się mocno nogami w dno i obróciwszy się za siebie, by sprawdzić, czy ma przestrzeń ku temu, by się wycofać, objął dłońmi belkę, która wydawała mu się najbardziej newralgiczna i pociągnął raz jeszcze. To nie był najlepszy plan — powinien wziąć wpierw te mniejsze deski z góry, ale więcej pracy i energii będzie kosztować go zebranie tych desek z góry. A tak, kiedy wyciągnie tę nieco niżej, blokującą wszystko, mniejsze odłamki popłyną dalej z nurtem rzeki. Nie napracują się tyle, a efekt będzie podobny.
1. udaje mi się wyciągnąć blokującą deskę z łodzi
2. nie udaje mi się wyciągnąć deski z łodzi i wpadam na plecy ale jeszcze póki woda nie wróciła
3. wpadam już do wody, kiedy fala z powrotem się cofa
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Nie bała się pracy. Chętna była do działania, przyzwyczajona od dziecka, by być w ruchu - na wielu poziomach. Każdy z jej rodziny to rozumiał, każdy Rom wiedział, że jeśli przypisać ich do żywiołu, byliby kojarzeni z wiatrem. A ten, był przecież niezatrzymany. Umykał ciasnocie miejsc, hulał dotąd, aż wymknął się gdzieś dalej. I gnał przed siebie. W drogę. Przed siebie. Uwięziony zbyt długo, dusił się. I dusili się oni. Aisha widziała to już teraz. Zagnani koniecznością, zatrzymani w Dolinie Godryka, wydawali się gasnąć. Wezwanie z Ministerstwa, chociaż nieoczekiwane, niosące niepokój i wizję szykowanych problemów, wydawało się przyświecać słusznym celem. Widziała tragedię, która rozlała się przez Anglię. A widok spustoszenia ziejącego przy rzece, odłamki zbierające się śmieciami, blokując pływ wody, znacząco wpływał na funkcjonowanie wokół.
Obecność brata i Steffena, działała jednak uspokajająco. Kontrastowo do towarzystwa szlachcianki. Onieśmielała ją uroda kobiety, wytrącała złośliwy wstyd, który mieścił się gdzieś w piersi za każdym razem, gdy czuła, jakim zainteresowaniem darzyli ją mężczyźni. A mimo to - Imogen wydawała się dziwnie otwarta, jakby nie dostrzegała dzielących ich różnic. Doe nie wiedziała, jak powinna się zachować, jaką ostrożność zachować. Dlatego czekała na reakcję. Na gest w jej kierunku reagując oddechem ulgi. Dopiero wtedy jakoś jaśniej skupiając się na celu ich niecodziennego zgromadzenia - Tych większych nie damy rady... grabiami. Trzeba ręcznie - przekręciła głowę, wskazując arystokratce skupisko ułamanych fragmentów - ale na te mniejsze, to dobry pomysł - zgodziła się, zerkając na dziewczynę i kierując ruch w stronę prowizorycznego zadaszenia, gdzie znajdować się mogły narzędzia. Dopiero po drodze, wciąż niezręcznie, odezwała się - Aisha, tak mam na imię proszę p... - ugryzła się w język, unosząc jednocześnie ramiona w spięciu. Dla zamaskowania niepokoju, sięgnęła po pierwsze, widoczne w zasięgu narzędzie. Coś na kształt szerokiego haka na drążku, który rzeczywiście mógł pomóc przyciągać większe drzazgi zmurszałego drewna - Lubisz.. wodę? - zapytała głupio, pamiętając jednak o niejednoznacznej odpowiedzi o naturalnym środowisku.
Na polecenie brata kiwnęła głową, nie zamierzając nawet przekraczać progu rozgrzanej wody. Wiedział lepiej, znał się więcej na ciężkiej jak ta - pracy. Z uznaniem za to patrzyła, jak Steffen z pomocą magii, wycofał burząca się falę, odsłaniając ogrom zniszczeń. Zgniłe, wilgotne kawałki drewna, przypominały niefortunną konstrukcję jakiegoś chaotycznego stworzenia. Gdy Jimmy skutecznie odblokował powstałą tamę, a zgniłe gruzy statku i zaplątane między odłamki ryby, wylały się niemal pod nogi i płynąc w stronę stojącej dalej wody. Cyganka zgodnie z dyspozycją, podeszła bliżej, najpierw chwytając mocniej drążek i podciągając z wysiłkiem wystające części. Odór, nawet mimo magicznej osłony, zdawał się wciskać do świadomości, upominając zmysły do akceptacji zastałego błota. Założony strój, chociaż za duży, chronił choćby od wszechogarniającego brudu i lepiącej się do nóg mieszanki mułu i zgnilizny. Powtarzała czynność, kolejno przyciągając, a potem zbierając nagromadzone w ten sposób, drewniane śmieci. Robiło jej się coraz bardziej duszno, czując jak splątane w warkocz włosy, wilgotnieją. Nie zatrzymywała się jednak do momentu, aż nie dostrzegła sygnały - albo od przyjaciół, albo od kapitana, rozporządzającego ich gromadą. Starała się nie reagować na uczestników innych, niż ta, z która przybyła, trzymając się zawsze blisko ich. Widziała czasem, jak przyglądali się jej i Imogen inni. Przerwę zrobiła raz, najpierw myjąc dokładnie ręce, potem zgarniając odłożoną wcześniej torbę z zawartością oraz czerpiąc wody, zachęcając arystokratkę do tego samego - Zaniesiemy im? - zapytała łagodnie, z wyraźnym zmęczeniem, wysiłek, wypłukał początkowe pokłady lęku, ale wiedziała, ze to chłopcy przejęli największy ciężar zadania - Napij się - nie pytała, poprosiła o to najpierw brata czekając ewentualnie na wsparcie Imogen, jeśli nie - podkuwając także Steffenowi. Wszystkich za to - poczęstowała przygadanymi i pieczonymi na ogniu, słonymi plackami, które łamała w palcach i podsuwała w dłonie. Z zawahaniem, nie będąc pewna reakcji, oferując także towarzyszce.
Obecność brata i Steffena, działała jednak uspokajająco. Kontrastowo do towarzystwa szlachcianki. Onieśmielała ją uroda kobiety, wytrącała złośliwy wstyd, który mieścił się gdzieś w piersi za każdym razem, gdy czuła, jakim zainteresowaniem darzyli ją mężczyźni. A mimo to - Imogen wydawała się dziwnie otwarta, jakby nie dostrzegała dzielących ich różnic. Doe nie wiedziała, jak powinna się zachować, jaką ostrożność zachować. Dlatego czekała na reakcję. Na gest w jej kierunku reagując oddechem ulgi. Dopiero wtedy jakoś jaśniej skupiając się na celu ich niecodziennego zgromadzenia - Tych większych nie damy rady... grabiami. Trzeba ręcznie - przekręciła głowę, wskazując arystokratce skupisko ułamanych fragmentów - ale na te mniejsze, to dobry pomysł - zgodziła się, zerkając na dziewczynę i kierując ruch w stronę prowizorycznego zadaszenia, gdzie znajdować się mogły narzędzia. Dopiero po drodze, wciąż niezręcznie, odezwała się - Aisha, tak mam na imię proszę p... - ugryzła się w język, unosząc jednocześnie ramiona w spięciu. Dla zamaskowania niepokoju, sięgnęła po pierwsze, widoczne w zasięgu narzędzie. Coś na kształt szerokiego haka na drążku, który rzeczywiście mógł pomóc przyciągać większe drzazgi zmurszałego drewna - Lubisz.. wodę? - zapytała głupio, pamiętając jednak o niejednoznacznej odpowiedzi o naturalnym środowisku.
Na polecenie brata kiwnęła głową, nie zamierzając nawet przekraczać progu rozgrzanej wody. Wiedział lepiej, znał się więcej na ciężkiej jak ta - pracy. Z uznaniem za to patrzyła, jak Steffen z pomocą magii, wycofał burząca się falę, odsłaniając ogrom zniszczeń. Zgniłe, wilgotne kawałki drewna, przypominały niefortunną konstrukcję jakiegoś chaotycznego stworzenia. Gdy Jimmy skutecznie odblokował powstałą tamę, a zgniłe gruzy statku i zaplątane między odłamki ryby, wylały się niemal pod nogi i płynąc w stronę stojącej dalej wody. Cyganka zgodnie z dyspozycją, podeszła bliżej, najpierw chwytając mocniej drążek i podciągając z wysiłkiem wystające części. Odór, nawet mimo magicznej osłony, zdawał się wciskać do świadomości, upominając zmysły do akceptacji zastałego błota. Założony strój, chociaż za duży, chronił choćby od wszechogarniającego brudu i lepiącej się do nóg mieszanki mułu i zgnilizny. Powtarzała czynność, kolejno przyciągając, a potem zbierając nagromadzone w ten sposób, drewniane śmieci. Robiło jej się coraz bardziej duszno, czując jak splątane w warkocz włosy, wilgotnieją. Nie zatrzymywała się jednak do momentu, aż nie dostrzegła sygnały - albo od przyjaciół, albo od kapitana, rozporządzającego ich gromadą. Starała się nie reagować na uczestników innych, niż ta, z która przybyła, trzymając się zawsze blisko ich. Widziała czasem, jak przyglądali się jej i Imogen inni. Przerwę zrobiła raz, najpierw myjąc dokładnie ręce, potem zgarniając odłożoną wcześniej torbę z zawartością oraz czerpiąc wody, zachęcając arystokratkę do tego samego - Zaniesiemy im? - zapytała łagodnie, z wyraźnym zmęczeniem, wysiłek, wypłukał początkowe pokłady lęku, ale wiedziała, ze to chłopcy przejęli największy ciężar zadania - Napij się - nie pytała, poprosiła o to najpierw brata czekając ewentualnie na wsparcie Imogen, jeśli nie - podkuwając także Steffenowi. Wszystkich za to - poczęstowała przygadanymi i pieczonymi na ogniu, słonymi plackami, które łamała w palcach i podsuwała w dłonie. Z zawahaniem, nie będąc pewna reakcji, oferując także towarzyszce.
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Woda pod wpływem zaklęcia usłuchała Steffena pomagając tym samym w pracy, ale jak dobrze wiedział James, zaraz się cofnie. To było rozwiązanie krótkotrwałe, które zapewne inni również wykorzystywali. Jednak nikt im nie zwrócił uwagi, nie zaczepił, że nie tak powinni pracować. Póki robili to co do nich należało, mogli być spokojni, że nie zostaną zaczepieni.
Zdaje się, że wszyscy już przyzwyczaili się do smrodu jaki panował w okolicy i nie zawracali sobie głowy zaklęciami. Zresztą, należało oszczędzać energię, a tej z każdą godziną wszystkim brakowało. Mimo to, ludzie pracowali dalej, uparcie ciągnęli deski splątane w linii i wanty, wyciągali w rytm namoknięte resztki żagli, które woda wyrzuciła na brzeg. Ktoś krzyknął z bólu i zostało eskortowany do razu do punktu dla rannych, ktoś inny opadł z sił i potrzebował złapać oddech.
-Ej, wy tam! - Doszedł ich głos mężczyzny, który przywitał ich po raz pierwszy i rozdzielił zadania. Przetarł zmęczone oczy i spoglądał to na Steffena to na Jamesa. -Który to z was Cattermole? - Zapytał od razu lustrując to jednego, a to drugiego.
Mistrz Gry przeprasza za opóźnienie i brak wcześniejszej reakcji.
Mistrz Gry kontynuuje rozgrywkę więc bardzo proszę o oznaczenie w powiadomieniach i pozostawienie odpowiedniej adnotacji w ostatnim poście z prośbą o interwencję MG.
Dziękuję, Primrose Burke
Zdaje się, że wszyscy już przyzwyczaili się do smrodu jaki panował w okolicy i nie zawracali sobie głowy zaklęciami. Zresztą, należało oszczędzać energię, a tej z każdą godziną wszystkim brakowało. Mimo to, ludzie pracowali dalej, uparcie ciągnęli deski splątane w linii i wanty, wyciągali w rytm namoknięte resztki żagli, które woda wyrzuciła na brzeg. Ktoś krzyknął z bólu i zostało eskortowany do razu do punktu dla rannych, ktoś inny opadł z sił i potrzebował złapać oddech.
-Ej, wy tam! - Doszedł ich głos mężczyzny, który przywitał ich po raz pierwszy i rozdzielił zadania. Przetarł zmęczone oczy i spoglądał to na Steffena to na Jamesa. -Który to z was Cattermole? - Zapytał od razu lustrując to jednego, a to drugiego.
Mistrz Gry kontynuuje rozgrywkę więc bardzo proszę o oznaczenie w powiadomieniach i pozostawienie odpowiedniej adnotacji w ostatnim poście z prośbą o interwencję MG.
Dziękuję, Primrose Burke
Przygryzł lekko wnętrze policzka, zastanawiając się nad tym, czego Jim nie powiedział na głos: czy będzie miał problemy za to, że nie stawił się w miejscu, do którego został przydzielony, które w teorii go potrzebowało? I czy dostanie w ogóle ten świstek? Steff pracował w banku, z goblinami, które z jednej strony uznawały biurokrację za absolutną konieczność, a z drugiej nigdy nie dałyby się nagiąć na wypisanie choć jednego niepotrzebnego (ich zdaniem) papierka. Miał złe przeczucia, ale nie chciał straszyć przyjaciela jeszcze bardziej i musiał mu przecież pomóc, jakkolwiek. Jim miał rację, papierek się przyda. Zmusił się do bladego uśmiechu i pokiwał głową.
- Jasne! Skończymy, zrobimy... dobre wrażenie - czy to w ogóle możliwe, w tej fizycznej i niewymagającej myślenia pracy? Jak mogliby wzbudzić dobry humor nadzorcy? Może jak uwiną się szybciej... -... i pójdziemy po ten papierek. - pokiwał głową. Nawet jeśli nie był pewien szans powodzenia, musieli przecież chociaż spróbować.
Skupił się na Fluxobedio, które w trakcie traumatycznych wydarzeń w Oazie i na Festiwalu Lata zdążył przećwiczyć więcej razy niżby chciał — teraz wiedział już jak reaguje woda z magią, nie szarżował, a ostrożnie skierował falę tak, by odsłoniła drewno i nie zagrażała pracującym. Mieli stroje ochronne, ale dzięki zaklęciu mogli przez chwilę pracować swobodniej. Tylko przez chwilę, bo pracy było więcej niż ochotników i niż ich sił. Steff potrafił pracować i rusząć się szybko, ale głównie naukowo. Deski zdawały mu się ciężkie, ale próbował utrzymać tempo Jima. Przez to odechciało mu się dalszych zaklęć — może i pomogłyby im oszczędzić energię długoterminowo, ale, zmęczony i w wirze pracy, nie zdołał pomyśleć jak. W pewnym momencie z wdzięcznością przyjął placek i wodę od Aishy, uśmiechając się do niej ze zmęczeniem.
- Dzięki. Dzięki. Dajesz radę? - w wirze pracy umykało mu, co robiły dziewczęta. Odruchowo rozejrzał się za lady Imogen, ciekaw jak sobie radzi (a poza tym przyjemnie było zawiesić na niej oko, nawet w ochronnych strojach). Upił spory łyk, a potem zwróciił się do Jima, szeptem.
- Wiesz, moglibyśmy... zostawić jakiś sygnał, albo zrobić coś dla... - zaczął, wymownie, mając na myśli ich wspólny cel, ale gdzieś w oddali rozbrzmiał krzyk rannego. Steff poderwał głowę i nie urwał, a potem znów ruszyli do pracy, zanim miał czas sprecyzować nieśmiałe życzenie w plan ani zrobić cokolwiek w jego kierunku. Kolejne deski, kolejne minuty, aż do ich uszu dobiegł głos mężczyzny. Steff wyprostował się ze zdziwieniem, zerknął kątem oka na Jima, a potem — z pewnością siebie, choć grzecznie — odpowiedział nadzorcy:
- To ja, proszę pana! - nie wiedział dlaczego go wywołuje i poczuł ukłucie niepokoju wywołane samym faktem, że nadzorca zwrócił na niego uwagę, ale szybko je zdusił. Stawił się punktualnie, w swoim wyznaczonym przydziale i pracował chyba dobrze, a przynajmniej na miarę swoich sił. Bardziej zmartwił się o Jima, który zmienił miejsce przydziału - ale może obecność nadzorcy to doskonała okazja, by to wyjasnić albo poprosić o ten papierek?
- Jasne! Skończymy, zrobimy... dobre wrażenie - czy to w ogóle możliwe, w tej fizycznej i niewymagającej myślenia pracy? Jak mogliby wzbudzić dobry humor nadzorcy? Może jak uwiną się szybciej... -... i pójdziemy po ten papierek. - pokiwał głową. Nawet jeśli nie był pewien szans powodzenia, musieli przecież chociaż spróbować.
Skupił się na Fluxobedio, które w trakcie traumatycznych wydarzeń w Oazie i na Festiwalu Lata zdążył przećwiczyć więcej razy niżby chciał — teraz wiedział już jak reaguje woda z magią, nie szarżował, a ostrożnie skierował falę tak, by odsłoniła drewno i nie zagrażała pracującym. Mieli stroje ochronne, ale dzięki zaklęciu mogli przez chwilę pracować swobodniej. Tylko przez chwilę, bo pracy było więcej niż ochotników i niż ich sił. Steff potrafił pracować i rusząć się szybko, ale głównie naukowo. Deski zdawały mu się ciężkie, ale próbował utrzymać tempo Jima. Przez to odechciało mu się dalszych zaklęć — może i pomogłyby im oszczędzić energię długoterminowo, ale, zmęczony i w wirze pracy, nie zdołał pomyśleć jak. W pewnym momencie z wdzięcznością przyjął placek i wodę od Aishy, uśmiechając się do niej ze zmęczeniem.
- Dzięki. Dzięki. Dajesz radę? - w wirze pracy umykało mu, co robiły dziewczęta. Odruchowo rozejrzał się za lady Imogen, ciekaw jak sobie radzi (a poza tym przyjemnie było zawiesić na niej oko, nawet w ochronnych strojach). Upił spory łyk, a potem zwróciił się do Jima, szeptem.
- Wiesz, moglibyśmy... zostawić jakiś sygnał, albo zrobić coś dla... - zaczął, wymownie, mając na myśli ich wspólny cel, ale gdzieś w oddali rozbrzmiał krzyk rannego. Steff poderwał głowę i nie urwał, a potem znów ruszyli do pracy, zanim miał czas sprecyzować nieśmiałe życzenie w plan ani zrobić cokolwiek w jego kierunku. Kolejne deski, kolejne minuty, aż do ich uszu dobiegł głos mężczyzny. Steff wyprostował się ze zdziwieniem, zerknął kątem oka na Jima, a potem — z pewnością siebie, choć grzecznie — odpowiedział nadzorcy:
- To ja, proszę pana! - nie wiedział dlaczego go wywołuje i poczuł ukłucie niepokoju wywołane samym faktem, że nadzorca zwrócił na niego uwagę, ale szybko je zdusił. Stawił się punktualnie, w swoim wyznaczonym przydziale i pracował chyba dobrze, a przynajmniej na miarę swoich sił. Bardziej zmartwił się o Jima, który zmienił miejsce przydziału - ale może obecność nadzorcy to doskonała okazja, by to wyjasnić albo poprosić o ten papierek?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiwnął przyjacielowi głową. Nie chciał mieć kłopotów, ale wiedział, że zostając z Yaną wywoła sporo pytań. Niepotrzebnie rejestrował różdżkę na inne nazwisko, rodziło oto zbyt wiele problemów dzisiaj. Nie chciał robić tego na własne, drugim imieniem posługiwał się w Londynie wśród obcych, wiedząc, że z jednej strony był dość charakterystyczny, a z drugiej każdy azjata dla Anglików wyglądał jednakowo, podobnie rzecz miała się z nimi, cyganami, imigrantami. Wątpił by mimo swojej oryginalności byłby na tyle charakterystyczny by dopasować go do personaliów, zawsze będzie po prostu tym cyganem. W gruncie rzeczy wciąż jednym z możliwie wielu. Zabrał się za wyciąganie desek, ubranie ochronne krępowało ruchy, ale jeślii woda rzeczywiście mogła ich poparzyć wolał nie ryzykować. Zaparł się nogami i pociągnął większą deskę, a kiedy Steffen pokierował wodą, ta ustąpiła, odblokowując przepływ wody. Zachwiał się, nurt go pociągnął, ale ustał, od razu, bez zwłoki kierując się bliżej brzegu.
— Okej, zaraz ruszy — rzucił do przyjaciela, biorąc kilka większych wdechów i zabrał się za wyciąganie mniejszych desek na brzeg, póki miał je jeszcze w zasięgu rąk. Po chwili woda, którą cofnął Cattermole wróciła, ale to nie miało większego znaczenia, jeśli udawało im się usunąć przypadkową tamę. Zbierał deski i przerzucał je na brzeg, póki bliżej nie znalazła się jego siostra. Wygramolił się na brzeg, powoli odczuwając zmęczenie, zdjął z siebie ubranie na chwilę i wziął od Aishy picie. Pragnienie ugasił duszkiem. Wziął od niej jeszcze placek i podziękował jej wdzięcznym uśmiechem, ale kiedy Steffen zaczął mówić, chwycił go za przedramię i pociągnął na bok. — Aisha o niczym nie wie — mruknął do niego cicho, pokazując mu rzekomo kolejny stosik z drewnem, który mieli uprzątnąć. Nie chciał też, by Imogen słyszała o czym rozmawiają, a zbliżała się ku nim za Aishą. — Ja wejdę do wody — dodał zaraz i wepchnął sobie do ust słony placek i ubrał ponownie ubranie ochronne. Nie odsuwał się jednak zbytnio od Steffena. — Sygnał — powtórzył po nim cicho, kiedy już przełknął i popatrzył mu w oczy. Wiedział, co miał na myśli, ale wokół nich było pełno ludzi, wolontariuszy. Był też w pobliżu gdzieś też cały zarządca, opiekun akcji, musieli być bardzo ostrożni. Wiedział, dlaczego ich tu ściągnięto. Potrzebowano rad o pracy. Tak naprawdę to był ich wspólny problem, ich wszystkich i nie było znaczenia na dzień dzisiejszy komu przypadnie laur organizatora pomocy. Katastrofa dotknęła cały kraj, wszystkich jednakowo. Mimo to, świadomość, że pracował — nawet pod przymusem — dla ludzi, którzy odpowiadali za tę wojnę była nie tyle niekomfortowa co nawet bolesna. Wiedział, że nie mieli wyboru. Był tu Marcel, był Steffen, ale mierziła go myśl, że wykorzystają ich do ogłoszenia swoich sukcesów. Wykorzystają ich jak niewolników, których nazywali wolontariuszami. — Jak chcesz to zrobić? Albo co? Da się cokolwiek zrobić bez zdradzania siebie? — pytał nie tylko dlatego, że Aisha nie miała pojęcia o tym do czego się zobowiązał, w czym zamierzał pomóc. Wydawało mu się, że nie było szansy na to, by wesprzeć rebelię tutaj, wśród tych wszystkich ludzi bez zdradzania się z tym. A za to zwyczajnie ich powieszą.Kiedy jakiś mężczyzna spytał o Cattermole'a, zerknął na Steffena bez słowa, ale kiedy przyjaciel się zgłosił nie zamierzał stać bezczynnie i czekać, by dać mężczyźnie powód do wyrzucenia go stąd. Zsunął się do wody i zabrał się za ręczne rozwiązywanie problemu, wyciąganie kolejnych desek blokujących przepływ, pilnując by nie zanurzyć się zbyt mocno lub nie ochlapać wodą.
— Okej, zaraz ruszy — rzucił do przyjaciela, biorąc kilka większych wdechów i zabrał się za wyciąganie mniejszych desek na brzeg, póki miał je jeszcze w zasięgu rąk. Po chwili woda, którą cofnął Cattermole wróciła, ale to nie miało większego znaczenia, jeśli udawało im się usunąć przypadkową tamę. Zbierał deski i przerzucał je na brzeg, póki bliżej nie znalazła się jego siostra. Wygramolił się na brzeg, powoli odczuwając zmęczenie, zdjął z siebie ubranie na chwilę i wziął od Aishy picie. Pragnienie ugasił duszkiem. Wziął od niej jeszcze placek i podziękował jej wdzięcznym uśmiechem, ale kiedy Steffen zaczął mówić, chwycił go za przedramię i pociągnął na bok. — Aisha o niczym nie wie — mruknął do niego cicho, pokazując mu rzekomo kolejny stosik z drewnem, który mieli uprzątnąć. Nie chciał też, by Imogen słyszała o czym rozmawiają, a zbliżała się ku nim za Aishą. — Ja wejdę do wody — dodał zaraz i wepchnął sobie do ust słony placek i ubrał ponownie ubranie ochronne. Nie odsuwał się jednak zbytnio od Steffena. — Sygnał — powtórzył po nim cicho, kiedy już przełknął i popatrzył mu w oczy. Wiedział, co miał na myśli, ale wokół nich było pełno ludzi, wolontariuszy. Był też w pobliżu gdzieś też cały zarządca, opiekun akcji, musieli być bardzo ostrożni. Wiedział, dlaczego ich tu ściągnięto. Potrzebowano rad o pracy. Tak naprawdę to był ich wspólny problem, ich wszystkich i nie było znaczenia na dzień dzisiejszy komu przypadnie laur organizatora pomocy. Katastrofa dotknęła cały kraj, wszystkich jednakowo. Mimo to, świadomość, że pracował — nawet pod przymusem — dla ludzi, którzy odpowiadali za tę wojnę była nie tyle niekomfortowa co nawet bolesna. Wiedział, że nie mieli wyboru. Był tu Marcel, był Steffen, ale mierziła go myśl, że wykorzystają ich do ogłoszenia swoich sukcesów. Wykorzystają ich jak niewolników, których nazywali wolontariuszami. — Jak chcesz to zrobić? Albo co? Da się cokolwiek zrobić bez zdradzania siebie? — pytał nie tylko dlatego, że Aisha nie miała pojęcia o tym do czego się zobowiązał, w czym zamierzał pomóc. Wydawało mu się, że nie było szansy na to, by wesprzeć rebelię tutaj, wśród tych wszystkich ludzi bez zdradzania się z tym. A za to zwyczajnie ich powieszą.Kiedy jakiś mężczyzna spytał o Cattermole'a, zerknął na Steffena bez słowa, ale kiedy przyjaciel się zgłosił nie zamierzał stać bezczynnie i czekać, by dać mężczyźnie powód do wyrzucenia go stąd. Zsunął się do wody i zabrał się za ręczne rozwiązywanie problemu, wyciąganie kolejnych desek blokujących przepływ, pilnując by nie zanurzyć się zbyt mocno lub nie ochlapać wodą.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zarządca akcją spojrzał na swoją listę, a potem znów na Steffena.
-Z Ministerstwa powinnien przyjść jeden mężczyzna i dwie kobiety. - Postukał palcem na list jaki trzymał w dłoni. -Kim jest czwarty? Jak się nazywasz? - Mężczyzna nie odpuszczał. Pomyłki się zdarzały, nie pierwszy raz z resztą. Część ludzi w ogóle się nie zgłaszała do pomocy, co zostało odnotowane. Problem katastrofy był ich wspólny, każdy musiał pomóc, bo inaczej nigdy nie ruszą do przodu.
Teraz wyczekiwał na odpowiedź do pracującego Jamesa. Być może został źle przydzielony albo złapał nie ten świstoklik co trzeba. Nie mniej, zarządca musiał to odnotować w swoich zapiskach. Wiedział, że biurokracja go zamęczy i będzie się zmagał z papierami do końca roku, a tego wolał uniknąć.
MG kontynuuje wątek.
-Z Ministerstwa powinnien przyjść jeden mężczyzna i dwie kobiety. - Postukał palcem na list jaki trzymał w dłoni. -Kim jest czwarty? Jak się nazywasz? - Mężczyzna nie odpuszczał. Pomyłki się zdarzały, nie pierwszy raz z resztą. Część ludzi w ogóle się nie zgłaszała do pomocy, co zostało odnotowane. Problem katastrofy był ich wspólny, każdy musiał pomóc, bo inaczej nigdy nie ruszą do przodu.
Teraz wyczekiwał na odpowiedź do pracującego Jamesa. Być może został źle przydzielony albo złapał nie ten świstoklik co trzeba. Nie mniej, zarządca musiał to odnotować w swoich zapiskach. Wiedział, że biurokracja go zamęczy i będzie się zmagał z papierami do końca roku, a tego wolał uniknąć.
Nie oddalił się zbytnio, zamierzając podsłuchiwać rozmowę Steffena z czarodziejem, który odpowiadał za porządek i sumienność wykonywanej pracy, więc kiedy usłyszał z jego strony padające słowa wstrzymał oddech na chwilę, sięgając jednak po drewnianą, nadłamaną deskę po łodzi i tym razem zamiast odrzucić ją na bok, wygramolił się z nią na brzeg, akurat w chwili, w której padło pytanie w jego stronę. Puścił drewno na ziemię, oddychając ciężko i popatrzył na niego trochę skołowany, trochę nie wiedząc jak do tego podejść. Sam chciał się do niego udać, by to zgłosić, by odnotowali jego obecność tutaj. Musiał szybko się zastanowić jaką wersję obrać, kiedy go o to spyta.
— Jeden? — zdziwił się i popatrzył trochę zdezorientowany na Steffena. Wiedział, że strażnicy nie lubili mądrali, jeśli zdecyduje się na wytłumaczenie nie mógł zgrywać cwaniaka, nie mógł też powiedzieć, że świadomie zdecydował się na to wszystko, bo poniesie tego konsekwencje, zapewne znacznie gorsze niż, jeśli będzie rżnąć głupka, idiotów częściej traktowano pobłażliwiej. Jeśli uda mu się zachowywać na mniej rozgarniętego niż był w rzeczywistości, może odpowie za niesubordynację łagodniej niż gdyby miał próbować innych dróg. — Ja... musiałem... Musiałem się pomylić. Przepraszam, przepraszam najmocniej — wyrzucił z siebie lękliwie i zbliżył się do Steffena i mężczyzny, patrząc na tego drugiego. Pochylił głowę pokornie, spuścił wzrok na ziemię. — Nazywam się Tremaine. Patrin Tremaine, proszę pana. Dureń ze mnie, musiałem źle usłyszeć — wyjaśnił cicho.
— Jeden? — zdziwił się i popatrzył trochę zdezorientowany na Steffena. Wiedział, że strażnicy nie lubili mądrali, jeśli zdecyduje się na wytłumaczenie nie mógł zgrywać cwaniaka, nie mógł też powiedzieć, że świadomie zdecydował się na to wszystko, bo poniesie tego konsekwencje, zapewne znacznie gorsze niż, jeśli będzie rżnąć głupka, idiotów częściej traktowano pobłażliwiej. Jeśli uda mu się zachowywać na mniej rozgarniętego niż był w rzeczywistości, może odpowie za niesubordynację łagodniej niż gdyby miał próbować innych dróg. — Ja... musiałem... Musiałem się pomylić. Przepraszam, przepraszam najmocniej — wyrzucił z siebie lękliwie i zbliżył się do Steffena i mężczyzny, patrząc na tego drugiego. Pochylił głowę pokornie, spuścił wzrok na ziemię. — Nazywam się Tremaine. Patrin Tremaine, proszę pana. Dureń ze mnie, musiałem źle usłyszeć — wyjaśnił cicho.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie wiedział, czy da się cokolwiek tutaj zrobić bez zdradzania siebie, a pytanie Jima i nadejście zarządcy prędko przypomniało mu o priorytetach. Czuł bunt na myśl o przymusowej pracy dla Ministerstwa, ale to jedna akcja, jeden dzień. I choć sabotaż mógł korcić, to pod czujnymi oczyma nadzorców był zbyt niebezpieczny. Zdradzając siebie, w najlepszym razie byliby spaleni w stolicy, a w najgorszym — strach myśleć, strach wspominać kikut dłoni Marcela.
Za to bezpieczni, mogli działać dalej i prawdziwie po kryjomu: gdzie indziej i kiedy indziej. Nie miał zresztą za dużo czasu by się nad tym zastanawiać, bo rozmowa z nadzorcą szybko wywietrzyła mu z głowy wszystko poza skupieniem się na tym, czego mężczyzna od nich chciał. Może i nadzorca wydawał się rozkojarzony, ale do Steffa nie do końca to dotarło — chwilowo był onieśmielony jego uwagą i tym, że choć Jim chciał porozmawiać z mężczyzną z własnej inicjatywy, to ten go uprzedził.
Korciło go zerknąć na przyjaciela by sprawdzić jak zareaguje, ale nie chciał jeszcze zdradzać jak dobrze go zna. Nie chciał też zdradzać braku zaskoczenia jego obecnością. Lepiej udać, że samemu wierzy w tą pomyłkę. Dlatego trzymał wzrok utkwiony to w nadzorcy, to w jego butach, z pokorą. Milczał, dopóki nie miał nic do powiedzenia. Zerknął na Jima dopiero, gdy usłyszał jego głos. Pomyłka, zatem w taką wersję wydarzeń pójdą. Nie skomentował jego pomyłki w żaden sposób, bo jako pracowity obywatel nie mógł przecież nic o niej wiedzieć. Mógł i chciał poprzeć jednak jakoś tą wersję wydarzeń. Obiecał Jimowi, że się za nim wstawi.
- W Ministerstwie przy świstoklikach był tłok i gwar, proszę pana. - nadzorcy tam nie było, ale przecież nie kłamał, było tam dużo ludzi. - Też nie wiedziałem, ile nas ma być. - wtrącił cicho, tonem kogoś równie zdezorientowanego. - Ale on pracował ciężko, cały czas. Dzięki temu idzie nam szybciej. - poręczył za Jima, nie chcąc, by jego praca poszła tutaj na marne. Odpracował w końcu swój dyżur, po prostu... gdzie indziej.
Za to bezpieczni, mogli działać dalej i prawdziwie po kryjomu: gdzie indziej i kiedy indziej. Nie miał zresztą za dużo czasu by się nad tym zastanawiać, bo rozmowa z nadzorcą szybko wywietrzyła mu z głowy wszystko poza skupieniem się na tym, czego mężczyzna od nich chciał. Może i nadzorca wydawał się rozkojarzony, ale do Steffa nie do końca to dotarło — chwilowo był onieśmielony jego uwagą i tym, że choć Jim chciał porozmawiać z mężczyzną z własnej inicjatywy, to ten go uprzedził.
Korciło go zerknąć na przyjaciela by sprawdzić jak zareaguje, ale nie chciał jeszcze zdradzać jak dobrze go zna. Nie chciał też zdradzać braku zaskoczenia jego obecnością. Lepiej udać, że samemu wierzy w tą pomyłkę. Dlatego trzymał wzrok utkwiony to w nadzorcy, to w jego butach, z pokorą. Milczał, dopóki nie miał nic do powiedzenia. Zerknął na Jima dopiero, gdy usłyszał jego głos. Pomyłka, zatem w taką wersję wydarzeń pójdą. Nie skomentował jego pomyłki w żaden sposób, bo jako pracowity obywatel nie mógł przecież nic o niej wiedzieć. Mógł i chciał poprzeć jednak jakoś tą wersję wydarzeń. Obiecał Jimowi, że się za nim wstawi.
- W Ministerstwie przy świstoklikach był tłok i gwar, proszę pana. - nadzorcy tam nie było, ale przecież nie kłamał, było tam dużo ludzi. - Też nie wiedziałem, ile nas ma być. - wtrącił cicho, tonem kogoś równie zdezorientowanego. - Ale on pracował ciężko, cały czas. Dzięki temu idzie nam szybciej. - poręczył za Jima, nie chcąc, by jego praca poszła tutaj na marne. Odpracował w końcu swój dyżur, po prostu... gdzie indziej.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zarządca wodził wzrokiem od jednego do drugiego. Zacisnął mocniej usta i spojrzał na dokumenty jakie trzymał w dłoni.
-Hmm… - Mruknął pod nosem. -Tremaine… - Powtórzył nazwisko powoli i szukał go na liście. -Taak… - Przerzucił kolejną kartkę, kiedy za jego plecami rozległ się trzask przewracanych wiaderek i okrzyk ludzi. Obejrzał się przez ramię, ale ostatecznie uznał, że nie musi interweniować więc powrócił do wertowania kartek. -Tremaine… twój przydział to Bedford Square - Uniósł zmęczone spojrzenie na James’a, a zaraz potem utkwił je w Steffenie, który uznał, że czas wstawić się za drugim chłopakiem. Inna sprawa, że rzeczywiście potrzebowali tu sprawnych rąk do pracy, więc te się przydały przy przerzucaniu rzeczy z rzeki. Mężczyzna westchnął ciężko, a potem spojrzał na zegarek. -Odesłanie ciebie nie ma już sensu. - Wyciągnął zza ucha ołówek, który zanotował coś na pomiętych kartkach. -Zostanie odnotowane, że pomagałeś w innym miejscu, a nie uciekłeś z miejsca pracy jak wielu innych. Dobra postawa młody człowieku. - Wyjrzał zza nich na punkt, w którym pracowali. -Wyciągnięcie jeszcze parę desek i będziemy kończy na dzisiaj. Praca idzie sprawnie więc wykorzystajcie ten swój zapał.
Z tymi słowami odłożył swoje notatki i skinął na nich, że są woli i mogą odejść. Sam skierował się do innego punktu, gdzie był nawoływany z prośbą o interwencję.
|MG nie kontynuuje rozgrywki, ale czuwa nad jej przebiegiem. Gdyby była potrzeba interwencji, bardzo proszę o sygnał.
-Hmm… - Mruknął pod nosem. -Tremaine… - Powtórzył nazwisko powoli i szukał go na liście. -Taak… - Przerzucił kolejną kartkę, kiedy za jego plecami rozległ się trzask przewracanych wiaderek i okrzyk ludzi. Obejrzał się przez ramię, ale ostatecznie uznał, że nie musi interweniować więc powrócił do wertowania kartek. -Tremaine… twój przydział to Bedford Square - Uniósł zmęczone spojrzenie na James’a, a zaraz potem utkwił je w Steffenie, który uznał, że czas wstawić się za drugim chłopakiem. Inna sprawa, że rzeczywiście potrzebowali tu sprawnych rąk do pracy, więc te się przydały przy przerzucaniu rzeczy z rzeki. Mężczyzna westchnął ciężko, a potem spojrzał na zegarek. -Odesłanie ciebie nie ma już sensu. - Wyciągnął zza ucha ołówek, który zanotował coś na pomiętych kartkach. -Zostanie odnotowane, że pomagałeś w innym miejscu, a nie uciekłeś z miejsca pracy jak wielu innych. Dobra postawa młody człowieku. - Wyjrzał zza nich na punkt, w którym pracowali. -Wyciągnięcie jeszcze parę desek i będziemy kończy na dzisiaj. Praca idzie sprawnie więc wykorzystajcie ten swój zapał.
Z tymi słowami odłożył swoje notatki i skinął na nich, że są woli i mogą odejść. Sam skierował się do innego punktu, gdzie był nawoływany z prośbą o interwencję.
Zerknął na Steffena, kiedy się za nim wstawił, ale nie przyglądał mu się długo. Skinął mu tylko głową, tak jakby podziękował komuś obcemu, komuś komu był wdzięczny za wstawiennictwo. Znajomość ze Steffenem była wygodna, pracował w Banki Gringotta, był czystej krwi, jego nazwisko nie wzbudzało podejrzeń i negatywnych odczuć, czego nie można było powiedzieć o nim samym. Źle wpływał na reputację przyjaciela, wiarygodność. Mimo to obaj wstrzymali się z okazywaniem czegokolwiek, nie wiedząc jeszcze co będzie potrzebne i jaka wymówka sprawdzi się najbardziej.
— Bedford Square, och — jęknął ze skruchą i pokiwał głową, gotów na wymierzenie mu kary. Czy dostałby po łapach, czy wymierzono by mu baty czy zbito, był na kto gotowy. Zależało mu na tym, by być w pobliżu siostry, mieć ją na oku — choć była bezpieczna ze Steffenem, sam nie mógł zostać t am, g gdzie go przydzielono. Znał ranę, a ona znała jego, mogłaby narobić mu kłopotów. — Najmocniej przepraszam, naprawdę przepraszam — wysapał z żalem i skruchą, a potem podniósł błagalne spojrzenie na mężczyznę, mając nadzieję, że okaże mu odrobinę litości. I tak też się stało, a do tego wszystkiego odnotował jego obecność. Czyli udało się. Skłonił mu się nisko w podziękowaniu i kolejnych przeprosinach, powiódł za nim wzrokiem jeszcze w pokłonie, gdy się oddalał do swoich obowiązków, prostując z mniejszą werwą. Leniwie. — Załatwione — mruknął do Steffena, krzyżując spojrzenie z przyjacielem. — Chodź, wyciągniemy pare tych desek jeszcze. Tam chyba są ryby na brzegu, które trzeba zebrać. — Obejrzał się jeszcze na siostrę, która została z Imogen i wrócił z powrotem do wody. — Za kilka dnia wracam do Doliny — mruknął do Steffena, chwytając deskę. Przywarła do czegoś na dnie, spróbował to wymacać dłonią na tyle na ile mógł zanurzyć w ubraniu ochronnym ręce, a potem przytrzymał i spróbował kopnąć, ale woda amortyzowała jego siłę. — Szlag, przyblokowało się — westchnął. — Eve przygotowuje rytuał, to coś w rodzaju powitania dziecka na świecie, w rodzinie. Odprawienie złych duchów, oczyszczenie jej duszy ze złego. Przyjdziesz? — spytał, spoglądając na Steffena. — Przyjdziecie? — Szarpnął raz jeszcze deskę i ta ustąpiła, ale omal nie wpadł przez nią do wody. Wytargał ją na brzeg i z impetem rzucił na pozostałe, powoli zbierając się do pozbierania pozostałych śmieci, które pływały w wodzie. Zdechłych ryb i całego paskudztwa.
| zt
— Bedford Square, och — jęknął ze skruchą i pokiwał głową, gotów na wymierzenie mu kary. Czy dostałby po łapach, czy wymierzono by mu baty czy zbito, był na kto gotowy. Zależało mu na tym, by być w pobliżu siostry, mieć ją na oku — choć była bezpieczna ze Steffenem, sam nie mógł zostać t am, g gdzie go przydzielono. Znał ranę, a ona znała jego, mogłaby narobić mu kłopotów. — Najmocniej przepraszam, naprawdę przepraszam — wysapał z żalem i skruchą, a potem podniósł błagalne spojrzenie na mężczyznę, mając nadzieję, że okaże mu odrobinę litości. I tak też się stało, a do tego wszystkiego odnotował jego obecność. Czyli udało się. Skłonił mu się nisko w podziękowaniu i kolejnych przeprosinach, powiódł za nim wzrokiem jeszcze w pokłonie, gdy się oddalał do swoich obowiązków, prostując z mniejszą werwą. Leniwie. — Załatwione — mruknął do Steffena, krzyżując spojrzenie z przyjacielem. — Chodź, wyciągniemy pare tych desek jeszcze. Tam chyba są ryby na brzegu, które trzeba zebrać. — Obejrzał się jeszcze na siostrę, która została z Imogen i wrócił z powrotem do wody. — Za kilka dnia wracam do Doliny — mruknął do Steffena, chwytając deskę. Przywarła do czegoś na dnie, spróbował to wymacać dłonią na tyle na ile mógł zanurzyć w ubraniu ochronnym ręce, a potem przytrzymał i spróbował kopnąć, ale woda amortyzowała jego siłę. — Szlag, przyblokowało się — westchnął. — Eve przygotowuje rytuał, to coś w rodzaju powitania dziecka na świecie, w rodzinie. Odprawienie złych duchów, oczyszczenie jej duszy ze złego. Przyjdziesz? — spytał, spoglądając na Steffena. — Przyjdziecie? — Szarpnął raz jeszcze deskę i ta ustąpiła, ale omal nie wpadł przez nią do wody. Wytargał ją na brzeg i z impetem rzucił na pozostałe, powoli zbierając się do pozbierania pozostałych śmieci, które pływały w wodzie. Zdechłych ryb i całego paskudztwa.
| zt
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 29 z 29 • 1 ... 16 ... 27, 28, 29
Rzeka Severn
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire