Herbaciarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Herbaciarnia
Zaciszne miejsce na samym poddaszu to przytulna herbaciarnia, gdzie serwowane są różnego rodzaju napoje; głównie te parzone z najzdrowszych i najlepiej działających na organizm ziół. W menu znajduje się szeroki asortyment herbat czarnych, czerwonych, zielonych i ziołowych, do tego kilka odmian purpurowych, parzonych z liści diabelskiego hibiskusa; rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów - te dozwolone są jednak od lat osiemnastu i traktowane jak nieszkodliwa używka; ma działanie pobudzające, podobne do kawy. Prócz tego zakupić można kawałek ciasta; szarlotki, sernika, bananowca lub keksu, świeżo pieczonego w pomieszczeniu obok. W okół malutkich, okrągłych stolików z poustawianymi przy nich puszystymi poduchami do siedzenia, w różnych barwach, w różnych wzorach, biega niziutka, nastoletnia złotowłosa dziewczyna, zbierająca zamówienia od gości.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Dzień ślubu Eileen jakkolwiek wspaniały, skończył się dla Cyrusa dość szybko - i chwała Merlinowi za to. Trudno było mu znieść wszechobecne szczęście nie tyle młodej pary, co samych biesiadników. Oczywiście, że chwila oddechu wśród mroków wojny była nieodzowna, lecz Snape po prostu nie umiał zbyt długo udawać zadowolenia. Zwykle ponury co jego nieustannie ciemne szaty, nie odnajdywał się w grzecznościach oraz uśmiechach. Po zabawie zapamiętał tyle, że bolała go szczęka od nadmiernego nadwyrężenia mięśni mimicznych. Z ulgą powitał wieczór, następnie poranek - leniwy, melancholijny. Na zewnątrz panowała nieprzyjemna, szara poświata zasłaniająca piękno poprawiającej się pogody, odrzucającej letnie zlodowacenie wywołane anomaliami. Dość długo nie umiał wstać, wiercąc się oraz przewracając się z boku na bok w wymiętoszonej pościeli. Znów zebrało mu się na wspominki, rozmyślania dotyczące przeszłości, której przecież nie mógł już zmienić. I ta niemoc była paraliżująca. Wzdychał raz po raz, bezcelowo szukając punktu zaczepienia na osi czasu. Zwlekł się dopiero późnym popołudniem - tylko dlatego, że nadleciała doń sowa z Ministerstwa Magii, pilnie wzywająca go do pomocy. Brakowało alchemików oraz eliksirów z powodu nagłego wybuchu pożaru w budynku, ucierpiało ponoć wiele osób. Tyle wystarczyło, żeby wzbudzić w Cyrusie zaniepokojenie - kim byli? Czy znał ich? Czy byli mu bliscy? W pierwszym odruchu myślał o wysłaniu sowy do wszystkich Zakonników, jednakże w porę się opanował - co, jeśli mieli teraz ważniejsze sprawy na głowie, zaś ich brak odpowiedzi na pocztę alchemika wywołałby w nim narastający atak paniki? Działanie to pozbawione było sensu, dlatego postanowił uwarzyć kilka specyfików ze szpitalnych zapasów oraz dostarczyć je osobiście, przy okazji sprawdzając każdą salę zatłoczonych korytarzy. Tak, to miało w sobie więcej logicznego uzasadnienia.
Wziął szybki prysznic i chociaż poranne czynności zajęły mu mniej czasu niż na co dzień, i tak trwały niewyobrażalnie długo. Pedantyczne podejście do swojego wyglądu wyniósł właściwie nie wiadomo skąd - na pewno nie z rodzinnego domu. Wszystko musiało być na miejscu, włącznie z każdym pojedynczym kosmykiem włosów, natomiast szata winna być nienagannie wyprasowana. Dopiero wtedy mógł zabrać się do pracy, a następnie opuścić niewielkie mieszkanko na Pokątnej. Z duszą na ramieniu udał się do najbliższego kominka w celu zjawienia się w Świętym Mungu.
Stał przerażony w progach kilku pomieszczeń widząc, że naprawdę wiele jego przyjaciół znalazło się w niebezpieczeństwie. Starał się dodać otuchy każdemu z nich, jednakże pielęgniarki szybko go przeganiały uważając, że niepotrzebnie męczył poszkodowanych. Wreszcie zaniósł cenne mikstury do punktu przyjęć; nawet pozwolono zabrać mu z powrotem resztki niezużytych ingrediencji. Miał już wychodzić, gdy nagle przypomniał sobie o całodniowej głodówce - czy raczej przypomniał mu o tym żołądek odzywając się donośnym burczeniem. Snape westchnął w obawie o swój domowy budżet, lecz po pierwsze - w domu i tak nie ugotowałby niczego jadalnego, po drugie właśnie dostał wynagrodzenie za swój trud, zatem powziął decyzję o stołowaniu się w szpitalnej kafeterii.
Nie spodziewał się zobaczyć tam Leanne i na pewno nie sądził, że i ona mogła ucierpieć. Z drugiej strony czyż to nie były najgorsze z możliwych czasów dla nich, mugolaków?
Stanął w progu jak wryty, nieświadomie miętosząc nerwowo płócienny woreczek z sypkimi składnikami. Nie wiedział jak powinien się zachować, lecz wreszcie podszedł do niej żwawym krokiem, dość śmiało obejmując ją za ramiona - na celu mając oczywiście przytrzymanie jej. Przedmiot prawie bezgłośnie upadł na ziemię.
- Lea? Co się stało? - spytał przejęty. Ten ogrom tragedii, to wszystko było nie do przeskoczenia, nie do przejedzenia jak na jeden dzień. Jak to się mogło stać? Wiele niepotrzebnych myśli tłukło mu się po głowie.
Wziął szybki prysznic i chociaż poranne czynności zajęły mu mniej czasu niż na co dzień, i tak trwały niewyobrażalnie długo. Pedantyczne podejście do swojego wyglądu wyniósł właściwie nie wiadomo skąd - na pewno nie z rodzinnego domu. Wszystko musiało być na miejscu, włącznie z każdym pojedynczym kosmykiem włosów, natomiast szata winna być nienagannie wyprasowana. Dopiero wtedy mógł zabrać się do pracy, a następnie opuścić niewielkie mieszkanko na Pokątnej. Z duszą na ramieniu udał się do najbliższego kominka w celu zjawienia się w Świętym Mungu.
Stał przerażony w progach kilku pomieszczeń widząc, że naprawdę wiele jego przyjaciół znalazło się w niebezpieczeństwie. Starał się dodać otuchy każdemu z nich, jednakże pielęgniarki szybko go przeganiały uważając, że niepotrzebnie męczył poszkodowanych. Wreszcie zaniósł cenne mikstury do punktu przyjęć; nawet pozwolono zabrać mu z powrotem resztki niezużytych ingrediencji. Miał już wychodzić, gdy nagle przypomniał sobie o całodniowej głodówce - czy raczej przypomniał mu o tym żołądek odzywając się donośnym burczeniem. Snape westchnął w obawie o swój domowy budżet, lecz po pierwsze - w domu i tak nie ugotowałby niczego jadalnego, po drugie właśnie dostał wynagrodzenie za swój trud, zatem powziął decyzję o stołowaniu się w szpitalnej kafeterii.
Nie spodziewał się zobaczyć tam Leanne i na pewno nie sądził, że i ona mogła ucierpieć. Z drugiej strony czyż to nie były najgorsze z możliwych czasów dla nich, mugolaków?
Stanął w progu jak wryty, nieświadomie miętosząc nerwowo płócienny woreczek z sypkimi składnikami. Nie wiedział jak powinien się zachować, lecz wreszcie podszedł do niej żwawym krokiem, dość śmiało obejmując ją za ramiona - na celu mając oczywiście przytrzymanie jej. Przedmiot prawie bezgłośnie upadł na ziemię.
- Lea? Co się stało? - spytał przejęty. Ten ogrom tragedii, to wszystko było nie do przeskoczenia, nie do przejedzenia jak na jeden dzień. Jak to się mogło stać? Wiele niepotrzebnych myśli tłukło mu się po głowie.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niespodziewany uścisk na ramionach faktycznie pomógł mi utrzymać równowagę, gdy kilkusekundowe zamroczenie powoli mijało. Powoli, bo miałam wrażenie, że dopiero gdy usłyszałam znajomy głos, zniknęło całkowicie, jak ręką odjął. Uniosłam rozkojarzony wzrok ze swoich stóp na twarz Cyrusa, by zaraz potem przytulić się nagle i bez uprzedzenia policzkiem do jego torsu. Nie zrobiłam tego bez powodu, z własnego widzimisię, a po to, by odpowiedzieć jak najbardziej konspiracyjnie na jego pytanie. Nigdy przecież nie mogłam być pewna, czy ściany nie miały uszu, a wraz z Minnie i tak ominęłyśmy mówienie calutkiej prawdy przyjmującemu nas uzdrowicielowi, skoro nasze stopy stanęły w miejscu zakazanym odgórnie. Chociaż mój ruch miał istotny cel, zupełnie przypadkowo zwróciłam uwagę na ciepło bijące od mężczyzny i zapach, przypominający pomieszanie resztek alkoholu, kurzu, ziół i zawstydzenia moimi rękoma, którymi pozwoliłam sobie go objąć wokół pasa, przebijający nawet nieznośny smród mięty.
- Sprawdzałam anomalie - odparłam szeptem, przymykając na chwilę oczy - prowadziłam badania i tak to się skończyło, jeszcze trochę kręci mi się w głowie. - Częściowo wcale nie mijałam się z prawdą, bo faktycznie dzisiejsza wizyta na cmentarzu miała na miejscu sprawdzenie tego, co zakłócało magię a z drugiej strony nie mogłam wprost powiedzieć, że z ramienia Zakonu naprawiałyśmy nagrobki - wciąż nie wiedziałam kto był w organizacji, musiałam być więc ostrożna, nawet w towarzystwie tak zaufanej osoby, jaką był dla mnie Snape. Odsunęłam się, spoglądając na tłuste plamy odciśnięte na męskiej koszuli.
- Pobrudziłam cię, przepraszam. - Wykrzywiłam usta w lekkim grymasie, który miał przypominać uśmiech, by następnie schylić się po pojemniczek z maścią; uchwycenie go w zabandażowane dłonie sprawiło mi trochę trudności. Potem ruszyłam w kierunku stolika, komunikując, że trochę dalej mi słabo i że muszę usiąść, zaś dłonią wskazałam na miejsce naprzeciwko siebie.
- Zniknąłeś wczoraj. - Zauważyłam z przekąsem, chociaż i ja zniknęłam niespodziewanie gdzieś koło ruin domu. Potem, po whiskey, było mi jednak wszystko jedno i nie byłam nawet pewna jak dotarłam do domu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Sprawdzałam anomalie - odparłam szeptem, przymykając na chwilę oczy - prowadziłam badania i tak to się skończyło, jeszcze trochę kręci mi się w głowie. - Częściowo wcale nie mijałam się z prawdą, bo faktycznie dzisiejsza wizyta na cmentarzu miała na miejscu sprawdzenie tego, co zakłócało magię a z drugiej strony nie mogłam wprost powiedzieć, że z ramienia Zakonu naprawiałyśmy nagrobki - wciąż nie wiedziałam kto był w organizacji, musiałam być więc ostrożna, nawet w towarzystwie tak zaufanej osoby, jaką był dla mnie Snape. Odsunęłam się, spoglądając na tłuste plamy odciśnięte na męskiej koszuli.
- Pobrudziłam cię, przepraszam. - Wykrzywiłam usta w lekkim grymasie, który miał przypominać uśmiech, by następnie schylić się po pojemniczek z maścią; uchwycenie go w zabandażowane dłonie sprawiło mi trochę trudności. Potem ruszyłam w kierunku stolika, komunikując, że trochę dalej mi słabo i że muszę usiąść, zaś dłonią wskazałam na miejsce naprzeciwko siebie.
- Zniknąłeś wczoraj. - Zauważyłam z przekąsem, chociaż i ja zniknęłam niespodziewanie gdzieś koło ruin domu. Potem, po whiskey, było mi jednak wszystko jedno i nie byłam nawet pewna jak dotarłam do domu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pozostawał w dużym szoku oraz pod wpływem silnych emocji jakie wywarło na nim wydarzenie spalenia Ministerstwa Magii. Widząc ogrom cierpiących ludzi, a na pewno ze świadomością ilu musiało zginąć, Cyrus nie mógł pozbyć się poczucia niepokoju - paniki rozwierającej wnętrzności, łomoczącej o klatkę piersiową. Próbował odwrócić wzrok, uspokoić się, lecz zastany widok cierpiącej Leanne tylko pogłębił silne poczucie dyskomfortu. Martwił się o nich wszystkich, w tym również o Tonks, która nie wyglądała najlepiej - pokiereszowana przez magię prezentowała ledwie cień codziennej aparycji. Uchwycił ją nieświadomie, nie spodziewając się, blondynka dosłownie wpadnie mu w ramiona. Trwał dobre kilkadziesiąt sekund w bezruchu odczuwając bliskość, przy której dystansu nie dało się już zmniejszyć. Nawet zimowe wygłupy podczas saneczkarskiego wyścigu nie zrobiły na nim takiego wrażenia, choć Lea przytulała się kurczowo do jego pleców.
Snape zamarł w bezruchu, prawdopodobnie w ogóle nie oddychając - jakby obawiał się, że za sprawą nieuważnego ruchu krucha czarownica za moment rozpadnie się na drobne kawałeczki zostawiając go winnym zniszczenia - na to nie mógł pozwolić. Zamrugał gwałtownie, powoli oswajając się z obcym zapachem oraz dotykiem; od śmierci Emmy nie doznawał dawek tak potężnych uczuć i poufałości, nawet Rowan trzymała się na dystans, dlatego sytuacja malowała się dla alchemika naprawdę jako nowa oraz pozbawiona doświadczenia.
Badała anomalie - to zmroziło go ponownie, tuż po tym jak nauczył się oddychać na nowo. Dlaczego była taka nieodpowiedzialna? Dlaczego się narażała? Ten głupi pęd do nauki. Westchnął, ciężko. Niepewnie ułożył dłonie na plecach Leanne, starając się ją delikatnie po nich poklepać, tak dla dodania otuchy. Znajdował się w zaskakującym położeniu, którego nie umiał zinterpretować ani przejść nad tym do porządku dziennego.
- Poszłaś sama badać anomalię? Oszalałaś? Lea, zlituj się - również szepnął, jednakże w dużo mniej przyjemnym tonie. Znów się martwił, zawsze się denerwował, kiedy działo się coś złego - wtedy reagował agresją. Po wypadku - jakiego się dopuścił - Cyrus był szczególnie przewrażliwiony na punkcie krzywdy najbliższych.
- Nie możesz tak robić - mruknął jeszcze, kiedy już się odsunęła. Spojrzał w dół na uwagę o brudnym odzieniu - nie lubił tego, to prawda, lecz machnął lekceważąco ręką. Za to podążył za Tonks do stolika z zamiarem odsunięcia jej krzesła - spóźnił się, jak zawsze. Zasiadł naprzeciwko z miną obolałego pieska. - Wdałem się w niepotrzebną kłótnię z panem Stainwrightem, a kiedy skończyłem, ciebie już nie było - westchnął po raz kolejny. - Przepraszam. Może wybiłbym ci z głowy narażanie się dla celów naukowych? - rzucił z troską. Naprawdę nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego.
Snape zamarł w bezruchu, prawdopodobnie w ogóle nie oddychając - jakby obawiał się, że za sprawą nieuważnego ruchu krucha czarownica za moment rozpadnie się na drobne kawałeczki zostawiając go winnym zniszczenia - na to nie mógł pozwolić. Zamrugał gwałtownie, powoli oswajając się z obcym zapachem oraz dotykiem; od śmierci Emmy nie doznawał dawek tak potężnych uczuć i poufałości, nawet Rowan trzymała się na dystans, dlatego sytuacja malowała się dla alchemika naprawdę jako nowa oraz pozbawiona doświadczenia.
Badała anomalie - to zmroziło go ponownie, tuż po tym jak nauczył się oddychać na nowo. Dlaczego była taka nieodpowiedzialna? Dlaczego się narażała? Ten głupi pęd do nauki. Westchnął, ciężko. Niepewnie ułożył dłonie na plecach Leanne, starając się ją delikatnie po nich poklepać, tak dla dodania otuchy. Znajdował się w zaskakującym położeniu, którego nie umiał zinterpretować ani przejść nad tym do porządku dziennego.
- Poszłaś sama badać anomalię? Oszalałaś? Lea, zlituj się - również szepnął, jednakże w dużo mniej przyjemnym tonie. Znów się martwił, zawsze się denerwował, kiedy działo się coś złego - wtedy reagował agresją. Po wypadku - jakiego się dopuścił - Cyrus był szczególnie przewrażliwiony na punkcie krzywdy najbliższych.
- Nie możesz tak robić - mruknął jeszcze, kiedy już się odsunęła. Spojrzał w dół na uwagę o brudnym odzieniu - nie lubił tego, to prawda, lecz machnął lekceważąco ręką. Za to podążył za Tonks do stolika z zamiarem odsunięcia jej krzesła - spóźnił się, jak zawsze. Zasiadł naprzeciwko z miną obolałego pieska. - Wdałem się w niepotrzebną kłótnię z panem Stainwrightem, a kiedy skończyłem, ciebie już nie było - westchnął po raz kolejny. - Przepraszam. Może wybiłbym ci z głowy narażanie się dla celów naukowych? - rzucił z troską. Naprawdę nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż na początku mój gest był zamierzony i niósł za sobą jedynie konspiracyjny szept, tak po zaledwie chwili poczułam się dobrze w jego ramionach; bezpiecznie i przyjemnie, ale nie tak, jak pamiętałam to z przytulania się do którejś osoby z rodziny. Był to inny rodzaj przyjemności i bezpieczeństwa, nieznany mi dotychczas, dlatego nie potrafiłam go zinterpretować; poczułam jednak, że nie chciałabym, by wypuszczał mnie z rąk – to okazało się być pobożnym życzeniem, gdy po krótkiej chwili zabrał dłonie z moich pleców a ja uśmiechnęłam się niezadowolona wraz z ich oderwaniem.
– Nie byłam sama. Poszłam razem z Minnie, też była w szpitalu, ale chyba już wróciła do domu. Wszystko w porządku, naprawdę. – Pośpieszyłam z wyjaśnieniami, podejrzewając, że Cyrus zarzuci mi nieodpowiedzialność i od razu pomyśli, że rzuciłam się z motyką na anomalie. Nie byłam przecież tak nierozsądna, nie rozumiałam też, dlaczego uważał, że dla nauki byłam gotowa poświęcić nawet swoje życie. Cóż, może rzeczywiście byłam, ale na pewno nie sama, nie na odludziu, gdzie nikt mógłby nie znaleźć moich zwłok. – To było trochę niepokojące spotkanie. Na cmentarzu panowały bardzo dziwne warunki, w końcu gorące powietrze z ziemi nas oparzyło. Miałam zresztą wrażenie, że ktoś nas obserwował. – Dopowiedziałam cicho, zerkając przelotnie na obandażowane ręce: mówili, że się szybko zagoi i tak też zamierzałam myśleć – bez rąk nie byłam w stanie pracować. Nie powiedziałam jednak Minnie o swoim przeczuciu, nie chciałam dodatkowo jej martwić i straszyć, skoro ostatecznie udało nam się uciec.
– Nie powstrzymałbyś mnie – każdego Tonksa cechował ośli upór i zawziętość; jeśli więc postawiłam sobie za cel zbadanie tych przeklętych anomalii, to ani nikt ani nic nie było w stanie mnie odwieźć od tej decyzji. Miałam zresztą wrażenie, że gdybym tylko odszukała ich przyczynę i sposób, by je zakończyć, moja praca naukowa zatkałaby usta wszystkim dotychczas nieprzychylnym mi w pracy osobom. Nie chciałam rozgłosu na cały kraj, chciałam tylko udowodnić zarówno sobie, jak i tym niedowiarkom, że nawet z pozoru roztrzepana dziewczyna jest w stanie poradzić sobie w świecie nauki. Poza tym, chciałam pomóc i przyczynić się do zaprowadzenia ładu w magii, której kaprysy zaczynały być męczące. – Kiepsko wyglądasz. – Stwierdziłam, przyglądając się nienachalnie twarzy Cyrusa; zdawała się być dziwnie blada, zmęczona, odrobinę bardziej niż zwykle.
– Nie byłam sama. Poszłam razem z Minnie, też była w szpitalu, ale chyba już wróciła do domu. Wszystko w porządku, naprawdę. – Pośpieszyłam z wyjaśnieniami, podejrzewając, że Cyrus zarzuci mi nieodpowiedzialność i od razu pomyśli, że rzuciłam się z motyką na anomalie. Nie byłam przecież tak nierozsądna, nie rozumiałam też, dlaczego uważał, że dla nauki byłam gotowa poświęcić nawet swoje życie. Cóż, może rzeczywiście byłam, ale na pewno nie sama, nie na odludziu, gdzie nikt mógłby nie znaleźć moich zwłok. – To było trochę niepokojące spotkanie. Na cmentarzu panowały bardzo dziwne warunki, w końcu gorące powietrze z ziemi nas oparzyło. Miałam zresztą wrażenie, że ktoś nas obserwował. – Dopowiedziałam cicho, zerkając przelotnie na obandażowane ręce: mówili, że się szybko zagoi i tak też zamierzałam myśleć – bez rąk nie byłam w stanie pracować. Nie powiedziałam jednak Minnie o swoim przeczuciu, nie chciałam dodatkowo jej martwić i straszyć, skoro ostatecznie udało nam się uciec.
– Nie powstrzymałbyś mnie – każdego Tonksa cechował ośli upór i zawziętość; jeśli więc postawiłam sobie za cel zbadanie tych przeklętych anomalii, to ani nikt ani nic nie było w stanie mnie odwieźć od tej decyzji. Miałam zresztą wrażenie, że gdybym tylko odszukała ich przyczynę i sposób, by je zakończyć, moja praca naukowa zatkałaby usta wszystkim dotychczas nieprzychylnym mi w pracy osobom. Nie chciałam rozgłosu na cały kraj, chciałam tylko udowodnić zarówno sobie, jak i tym niedowiarkom, że nawet z pozoru roztrzepana dziewczyna jest w stanie poradzić sobie w świecie nauki. Poza tym, chciałam pomóc i przyczynić się do zaprowadzenia ładu w magii, której kaprysy zaczynały być męczące. – Kiepsko wyglądasz. – Stwierdziłam, przyglądając się nienachalnie twarzy Cyrusa; zdawała się być dziwnie blada, zmęczona, odrobinę bardziej niż zwykle.
Nie wypadało. Stać przytulonym po wieczność wieczności w szpitalnej kafeterii. Nie byliśmy tutaj sami. Od momentu tragicznego zdarzenia Święty Mung pękał w szwach, chociaż w kawiarni na siódmym piętrze i tak było dość mało czarodziejów. Jak na obecną sytuację panującą w tym miejscu. Z drugiej strony wszyscy wokół okazywali sobie czułość - matki odnalezionym dzieciom, córki i synowie ocalałym rodzicom, dziadkowie bezbronnym wnukom czy rodzeństwo sobie nawzajem. Wszyscy cieszyli się, że ich bliscy przeżyli lub płakali nad śmiercią tych najważniejszych dla nich osób. Co Cyrus miał zrobić więcej? Wymienili się uściskami jak przyjaciele, tylko tyle i aż tyle. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Leanne poczuła się odrobinę lepiej w zagubionym świecie rządzonym przez chaos, śmierć i zniszczenie. Niektórym tak drobne gesty pozwalały utrzymać stabilność psychiczną, lecz Snape zdążył już zapomnieć jak to było. Od lat nikt go nie przytulał - kobiety nie zwykły padać w ramiona pobladłych alchemików owianych aurą ponurości. Nie narzekał, chociaż ten drobny gest ze strony blondynki przypomniał mu o starych, dobrych czasach oraz zakopanych na dnie gruzowiska uczuciach. Uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie - na raptem chwilę. Później wypuścił czarownicę z objęć podążając za nią do stolika. Tak zmaltretowana nie powinna stać, musiała odpocząć.
- Z Minnie? - powtórzył zdziwiony. Ciekawe. Nie, to na pewno był jedynie zbieg okoliczności, że Tonks poszła badać anomalię razem z Zakonniczką. Panna McGonagall była naukowcem, nie powinno go to dziwić. A jednak. - Powiedzmy, że ci wierzę - odburknął nie do końca przekonany zapewnieniami Lei. - Nie chodźcie tam same, zawołajcie kogoś do pomocy. Kogoś, kto zna się na obronie przed czarną magią i zaklęciach, żeby w razie czego mógł was obronić - zaproponował ugodowo, wiedząc, że faktycznie daremnie było zabraniać Leanne naukowego zacięcia. Jednakże wyzwanie rzucone w przestrzeń wywołało w Cyrusie coś na kształt chęci podjęcia wyrzucanej rękawicy. Uniósł brwi.
- Nie prowokuj mnie do udowodnienia, że byłoby zgoła inaczej - zastrzegł pewny siebie, chociaż nie powinien taki być. Szanse, że upilnowałby kobietę niebędącą jego rodziną - na przykład siostrą - czy żoną plasowały się niej więcej w okolicach zera. Bezwzględnego. - Znalazłyście coś, mimo wszystko? - spytał z zainteresowaniem kiedy pierwsza fala złości minęła rozbijając się o skały. - Dziękuję, ty też - odpowiedział kpiąco na mało udane komplementy. Za to uśmiechnął się delikatnie. - To męczący czas. Dla wszystkich - dodał posępnie obserwując swoje dłonie wyciągnięte na blacie stolika. - Jesteś głodna? Chcesz się napić? - zadał pytanie, nagle. Ocknął się, że przecież byli w kawiarni.
- Z Minnie? - powtórzył zdziwiony. Ciekawe. Nie, to na pewno był jedynie zbieg okoliczności, że Tonks poszła badać anomalię razem z Zakonniczką. Panna McGonagall była naukowcem, nie powinno go to dziwić. A jednak. - Powiedzmy, że ci wierzę - odburknął nie do końca przekonany zapewnieniami Lei. - Nie chodźcie tam same, zawołajcie kogoś do pomocy. Kogoś, kto zna się na obronie przed czarną magią i zaklęciach, żeby w razie czego mógł was obronić - zaproponował ugodowo, wiedząc, że faktycznie daremnie było zabraniać Leanne naukowego zacięcia. Jednakże wyzwanie rzucone w przestrzeń wywołało w Cyrusie coś na kształt chęci podjęcia wyrzucanej rękawicy. Uniósł brwi.
- Nie prowokuj mnie do udowodnienia, że byłoby zgoła inaczej - zastrzegł pewny siebie, chociaż nie powinien taki być. Szanse, że upilnowałby kobietę niebędącą jego rodziną - na przykład siostrą - czy żoną plasowały się niej więcej w okolicach zera. Bezwzględnego. - Znalazłyście coś, mimo wszystko? - spytał z zainteresowaniem kiedy pierwsza fala złości minęła rozbijając się o skały. - Dziękuję, ty też - odpowiedział kpiąco na mało udane komplementy. Za to uśmiechnął się delikatnie. - To męczący czas. Dla wszystkich - dodał posępnie obserwując swoje dłonie wyciągnięte na blacie stolika. - Jesteś głodna? Chcesz się napić? - zadał pytanie, nagle. Ocknął się, że przecież byli w kawiarni.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Popatrzyłam nieco spode łba na Cyrusa, gdy wspomniał o kimś "kto znał się na..." i chociaż wiedziałam, że nie miał nic złego na myśli, ani że jego słowa wcale nie były przytykiem do naszych zdolności, westchnęłam. No bo przecież umiałam się bronić, umiałam rzucać zaklęcia i szło mi to całkiem dobrze, przypuszczałam, że Minnie również, lecz zaskakująco nawet dla mnie ugryzłam się w język przed skomentowaniem ów słów. Nie miałam zresztą na to siły. Zamiast tego usadziłam się wygodniej na krześle, skupiając rozbiegane spojrzenie na mężczyźnie.
– Przywiązałbyś mnie do krzesła? Czy może do drzewa? – Uśmiechnęłam się lekko, może ciut nieodpowiednio do sytuacji, ale sam sprowokował mnie do wdania się w tę małą potyczkę słowną i sprawdzenia, w jaki też sposób zamierzał mnie powstrzymywać/studzić mój zapał przed robieniem badań naukowych. Bo te planowałam, w nieodległej przyszłości rozpocząć, bazując właśnie na anomaliach, przyczynach, źródle i skutkach. Najpierw jednak musiałam zebrać osoby chętne do pomocy: co oznaczało, że jeszcze trochę rozsądku w swojej małej głowie posiadam. – Nic. Poza tym, że żmijoptaki zasiedliły się w ich nienaturalnym środowisku a ziemia buchała gorącem – odparłam, wzruszając ramionami; uznałam, że te dwie rzeczy nie były żadną wskazówką ani wykładnikiem, choć widziałam tak naprawdę na razie jedno miejsce zniszczone przez zaburzenia magii. Drugim byli ludzie: dzieci i mugole, którzy z niewiadomych przyczyn byli nieodporni na anomaliowe zdarzenia. Czując nagły, zaciskający się obręczą wokół mojej głowy ból, rozmasowałam wskazującymi palcami obie skronie i przymknęłam powieki.
– Chciałabym zacząć badać te miejsca – dodałam cicho, zauważając już wcześniej, że poza nami i zmęczonym życiem sprzedawcą w herbaciarni nie było nikogo. Tamten jednak siedział za daleko, by cokolwiek słyszeć. – I jeśli masz zamiar mnie powstrzymywać, to teraz. – Uchyliłam powieki, rzucając Cyrusowi nieco wyzywające spojrzenie; ot, byłam wciąż ciekawa jego reakcji, badałam granice, niezbyt subtelnie je przesuwałam, zastanawiając się na ile sobie mogę pozwolić.
– Nie jestem w stanie nic przełknąć – wskazałam palcem na oprzenia na szyi i twarzy, które dawały o sobie znać, kiedy tylko otwierałam usta a potem obróciłam w ręce po raz kolejny słoiczek z maścią. – Powinniście dodawać coś neutralizującego ten smród. – Nie byłam fanką wyrazistych zapachów.
– Przywiązałbyś mnie do krzesła? Czy może do drzewa? – Uśmiechnęłam się lekko, może ciut nieodpowiednio do sytuacji, ale sam sprowokował mnie do wdania się w tę małą potyczkę słowną i sprawdzenia, w jaki też sposób zamierzał mnie powstrzymywać/studzić mój zapał przed robieniem badań naukowych. Bo te planowałam, w nieodległej przyszłości rozpocząć, bazując właśnie na anomaliach, przyczynach, źródle i skutkach. Najpierw jednak musiałam zebrać osoby chętne do pomocy: co oznaczało, że jeszcze trochę rozsądku w swojej małej głowie posiadam. – Nic. Poza tym, że żmijoptaki zasiedliły się w ich nienaturalnym środowisku a ziemia buchała gorącem – odparłam, wzruszając ramionami; uznałam, że te dwie rzeczy nie były żadną wskazówką ani wykładnikiem, choć widziałam tak naprawdę na razie jedno miejsce zniszczone przez zaburzenia magii. Drugim byli ludzie: dzieci i mugole, którzy z niewiadomych przyczyn byli nieodporni na anomaliowe zdarzenia. Czując nagły, zaciskający się obręczą wokół mojej głowy ból, rozmasowałam wskazującymi palcami obie skronie i przymknęłam powieki.
– Chciałabym zacząć badać te miejsca – dodałam cicho, zauważając już wcześniej, że poza nami i zmęczonym życiem sprzedawcą w herbaciarni nie było nikogo. Tamten jednak siedział za daleko, by cokolwiek słyszeć. – I jeśli masz zamiar mnie powstrzymywać, to teraz. – Uchyliłam powieki, rzucając Cyrusowi nieco wyzywające spojrzenie; ot, byłam wciąż ciekawa jego reakcji, badałam granice, niezbyt subtelnie je przesuwałam, zastanawiając się na ile sobie mogę pozwolić.
– Nie jestem w stanie nic przełknąć – wskazałam palcem na oprzenia na szyi i twarzy, które dawały o sobie znać, kiedy tylko otwierałam usta a potem obróciłam w ręce po raz kolejny słoiczek z maścią. – Powinniście dodawać coś neutralizującego ten smród. – Nie byłam fanką wyrazistych zapachów.
Nie miał niczego złego na myśli. Cyrus uważał po prostu, że byli przede wszystkim badaczami, nie wojownikami. Co więcej, trudno jest poświęcić się analizie zagadnienia jednocześnie pozostając czujnym oraz odpierając ewentualne ataki. Może za bardzo patrzył po sobie zamiast po innych - prawdopodobnie mógłby sądzić, że czarownice poradziłyby sobie lepiej z tym zadaniem niż on, jednakże stan w jakim znajdowała się Leanne wyraźnie dawał mu do zrozumienia, że miał rację. Dlatego to dobrze, że Tonks nie podjudzała tej dyskusji mogłaby się skończyć bardzo burzliwie. Snape w przeciwieństwie do osłabionej blondynki miał w sobie mnóstwo siły oraz zapału, a jak wiadomo, rzadko odpuszczał.
Uniósł brwi wysoko słysząc padające pytanie; nie wiedzieć dlaczego wydawało mu się dość dziwaczne oraz dwuznaczne zarazem. Westchnął jedynie nie wiedząc czy to pytanie nie nosi przypadkiem znamion pułapki.
- Do szafy w moim mieszkaniu. Jest tak ciężka, że nie dałabyś rady się z nią wyrwać, zaś z krzesłem nie byłoby większego problemu - odpowiedział wreszcie, śmiertelnie poważnie, chociaż żartował. Niestety Cyrus rzadko kiedy potrafił okazać rozbawienie lub dać wyraźnie znać, że jego słowa były jedynie dowcipem, zgrywaniem się, nie zaś prawdą objawioną czy też jedynym słusznym poglądem. Na pewno Lea o tym wiedziała.
- To ciekawe - przyznał na krótkie sprawozdanie kobiety. Podparł rękoma głowę wpatrując się w jej jasną twarz, myśląc przy tym o tych żmijoptakach. - Gdzie to dokładnie było? - spytał zaintrygowany. Żałował przy tym, że nie znał się zbyt dobrze na magicznych stworzeniach. Kto wie, może znalazłby jakiegoś ich amatora i razem mogliby ruszyć na przygodę życia? Lub śmierci, zależy jak na to patrzeć - mogłoby im pójść znacznie gorzej niż Leanne i Minnie. - Czyli mam zabrać cię do domu i przywiązać do szafy? Wiesz, chyba wolę wierzyć w twój rozsądek - odpowiedział na wyznanie Tonks. Nie podobało mu się, że ryzykowała swoim życiem, żeby znów bez pomyślunku udać się do centrum anomalii, lecz tak naprawdę nie miał nad nią żadnej władzy. Nie był jej ojcem, bratem czy mężem, więc mógł gadać do upojenia a i tak nie wskórałby niczego. Wiedział o tym od dawna.
Pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym zerknął na słoiczek. - Tylko na specjalnie życzenie - stwierdził, chyba nawet uśmiechając się dość bezczelnie. Nie przyszła z tym do niego - musiała męczyć się z nieodpowiadającym jej zapachem.
Uniósł brwi wysoko słysząc padające pytanie; nie wiedzieć dlaczego wydawało mu się dość dziwaczne oraz dwuznaczne zarazem. Westchnął jedynie nie wiedząc czy to pytanie nie nosi przypadkiem znamion pułapki.
- Do szafy w moim mieszkaniu. Jest tak ciężka, że nie dałabyś rady się z nią wyrwać, zaś z krzesłem nie byłoby większego problemu - odpowiedział wreszcie, śmiertelnie poważnie, chociaż żartował. Niestety Cyrus rzadko kiedy potrafił okazać rozbawienie lub dać wyraźnie znać, że jego słowa były jedynie dowcipem, zgrywaniem się, nie zaś prawdą objawioną czy też jedynym słusznym poglądem. Na pewno Lea o tym wiedziała.
- To ciekawe - przyznał na krótkie sprawozdanie kobiety. Podparł rękoma głowę wpatrując się w jej jasną twarz, myśląc przy tym o tych żmijoptakach. - Gdzie to dokładnie było? - spytał zaintrygowany. Żałował przy tym, że nie znał się zbyt dobrze na magicznych stworzeniach. Kto wie, może znalazłby jakiegoś ich amatora i razem mogliby ruszyć na przygodę życia? Lub śmierci, zależy jak na to patrzeć - mogłoby im pójść znacznie gorzej niż Leanne i Minnie. - Czyli mam zabrać cię do domu i przywiązać do szafy? Wiesz, chyba wolę wierzyć w twój rozsądek - odpowiedział na wyznanie Tonks. Nie podobało mu się, że ryzykowała swoim życiem, żeby znów bez pomyślunku udać się do centrum anomalii, lecz tak naprawdę nie miał nad nią żadnej władzy. Nie był jej ojcem, bratem czy mężem, więc mógł gadać do upojenia a i tak nie wskórałby niczego. Wiedział o tym od dawna.
Pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym zerknął na słoiczek. - Tylko na specjalnie życzenie - stwierdził, chyba nawet uśmiechając się dość bezczelnie. Nie przyszła z tym do niego - musiała męczyć się z nieodpowiadającym jej zapachem.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywiście uznałam słowa Cyrusa za żart, chociaż jego ton pozostawiał wiele do życzenia, ale... mój humor znajdował się mniej więcej na tym samym poziomie. Czy to oznaczało, że mimo sporów i różnic w poglądach mieliśmy szansę dojść do porozumienia? Czy to "moje mieszkanie" niosło za sobą drugie dno? Wyjątkowo nie skomentowałam tych słów, przewracając oczami; mógł próbować, ja i tak wiedziałam, że nie miałby na tyle odwagi, by rzeczywiście to zrobić.
– Na cmentarzu – potem dodałam gdzie konkretnie, chociaż nie byłam do końca pewna, bo wokół było ciemno i mrocznie a moja orientacja w terenie była dość przeciętna. Może Minnie wiedziała? Albo ktokolwiek zapuszczający się wieczorami na opuszczone cmentarze? – ale nie ma o czym rozmawiać, prędko tam nie wrócę. – Zapewniłam. Jak na dzień dzisiejszy miałam dość wrażeń i emocji.
Cóż, kierując się do szpitala nie zastanawiałam się nad wyborem alchemika, kiedy oparzenia dawały mi się we znaki i w gruncie rzeczy to nawet zapomniałam, że Cyrus tutaj pracuje. Poza tym, gdybym jednak z jakiegoś powodu posiadała informację, że tak, jest w szpitalu, to dlaczego miałabym się zwrócić do niego o pomoc? W końcu w Mungu pracowali sami wykwalifikowani ludzie, których zdolności nie podważałam, a do głowy mi nie wpadło, że smród zielonej papki można w jakiś sposób zneutralizować – widocznie wiele zapomniałam z czasów szkolnych. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, wciskając pojemniczek do kieszeni płaszcza i zajęłam się wnet przestudzonym napojem, który zamierzałam wypić i jak najszybciej się stąd ulotnić. Nie przepadałam za szpitalami, a w dniu dzisiejszym zdecydowanie nadużyłam gościnności tego miejsca.
– Odprowadzisz mnie do domu? – Spytałam. Skoro już zaoferował swoją pomoc, a ja naprawdę nie czułam się najlepiej, to dlaczego teraz miałabym odmówić? Nie byłam przecież aż tak uparta i nierozsądna, nie zamierzałam też paść gdzieś po drodze z braku sił. – Nakarmię cię nawet zupą. W ramach podziękowania. – Dodałam dla małego przekupstwa, posyłając mężczyźnie oczko w żartobliwym geście.
zt
– Na cmentarzu – potem dodałam gdzie konkretnie, chociaż nie byłam do końca pewna, bo wokół było ciemno i mrocznie a moja orientacja w terenie była dość przeciętna. Może Minnie wiedziała? Albo ktokolwiek zapuszczający się wieczorami na opuszczone cmentarze? – ale nie ma o czym rozmawiać, prędko tam nie wrócę. – Zapewniłam. Jak na dzień dzisiejszy miałam dość wrażeń i emocji.
Cóż, kierując się do szpitala nie zastanawiałam się nad wyborem alchemika, kiedy oparzenia dawały mi się we znaki i w gruncie rzeczy to nawet zapomniałam, że Cyrus tutaj pracuje. Poza tym, gdybym jednak z jakiegoś powodu posiadała informację, że tak, jest w szpitalu, to dlaczego miałabym się zwrócić do niego o pomoc? W końcu w Mungu pracowali sami wykwalifikowani ludzie, których zdolności nie podważałam, a do głowy mi nie wpadło, że smród zielonej papki można w jakiś sposób zneutralizować – widocznie wiele zapomniałam z czasów szkolnych. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, wciskając pojemniczek do kieszeni płaszcza i zajęłam się wnet przestudzonym napojem, który zamierzałam wypić i jak najszybciej się stąd ulotnić. Nie przepadałam za szpitalami, a w dniu dzisiejszym zdecydowanie nadużyłam gościnności tego miejsca.
– Odprowadzisz mnie do domu? – Spytałam. Skoro już zaoferował swoją pomoc, a ja naprawdę nie czułam się najlepiej, to dlaczego teraz miałabym odmówić? Nie byłam przecież aż tak uparta i nierozsądna, nie zamierzałam też paść gdzieś po drodze z braku sił. – Nakarmię cię nawet zupą. W ramach podziękowania. – Dodałam dla małego przekupstwa, posyłając mężczyźnie oczko w żartobliwym geście.
zt
Trudno żartować w obliczu tragedii tak wielu osób - palące się Ministerstwo okazało się ostatecznym znakiem na to, jak wiele złego działo się w świecie. Jednakże nie komentował tego w żaden sposób, uznając, że to właśnie Leanne zaczęła tą całą dyskusję na temat uwięzienia jej… gdziekolwiek i czymkolwiek, byleby tylko zatrzymać ją przed zrobieniem kolejnego głupstwa. Tak, głupstwa. Cyrus naprawdę rozumiał pęd oraz głód wiedzy, tak jak pragnienie niesienia pomocy światu - jednakże wszystko należało robić z umiarem lub przynajmniej z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Dwie kobiety przy źródle anomalii aż prosiły się o problemy. Na szczęście Snape zaniechał udzielania dalszych reprymend oraz wygłaszania tyrad - zamiast tego usiłując nieco rozluźnić dość napiętą atmosferę, jaka krążyła między nimi.
- Dzięki - skwitował podanie dokładnego adresu cmentarza. Nawet wyjął swój niewielki, przenośny notesik, w którym nabazgrał na szybko potrzebne dane. Alchemik musiał mieć coś podobnego przy sobie, zawsze i wszędzie - cały świat składał się z wiedzy różnego rodzaju i Cyrus nigdy nie wybaczyłby sobie jeśli nie miałby możliwości zanotowania najważniejszych rzeczy gdzieś na kartce. Umysł bądź co bądź bywał zwodniczy oraz zapominalski, natomiast wnioski lubiły nadchodzić znienacka, rozmywając się w gąszczu innych spraw, niemożliwe do uchwycenia ich w późniejszym terminie. To takie zabezpieczenie przed sobą samym.
Schował niewielką książeczkę oraz ołówek z powrotem do kieszeni, kiwając głową. - W tym stanie to powinnaś się przede wszystkim kurować - orzekł, lustrując z troską obrażenia Tonks. Na bieganie po cmentarzach nocą będzie jeszcze czas. Nie sądził bowiem, że anomalie znikną same z siebie. I nie nastąpi to zbyt prędko.
Nagle między nimi zawisła cisza, zaś Snape rozpaczliwie szukał w głowie neutralnych tematów do rozmów. Ubiegła go Lea, chcąca jak najszybciej opuścić szpital. Mugolak skinął jej głową, z donośnym szuraniem odpychając krzesło oraz wstając. Błyskawicznie znalazł się przy blondynce, chcąc pomóc jej uporać się z niewygodnym manewrem odsuwania krzesła oraz wydostawanie się od stołu. - Nie jestem pewien czy to ja nie powinienem ci robić zupy, skoro tak cię poturbowało. Lecz to więcej niż pewne, że dostałabyś w pakiecie zatrucie pokarmowe - stwierdził z ciężkim westchnieniem, po czym oboje opuścili szpital docierając do mieszkania Leanne.
zt
- Dzięki - skwitował podanie dokładnego adresu cmentarza. Nawet wyjął swój niewielki, przenośny notesik, w którym nabazgrał na szybko potrzebne dane. Alchemik musiał mieć coś podobnego przy sobie, zawsze i wszędzie - cały świat składał się z wiedzy różnego rodzaju i Cyrus nigdy nie wybaczyłby sobie jeśli nie miałby możliwości zanotowania najważniejszych rzeczy gdzieś na kartce. Umysł bądź co bądź bywał zwodniczy oraz zapominalski, natomiast wnioski lubiły nadchodzić znienacka, rozmywając się w gąszczu innych spraw, niemożliwe do uchwycenia ich w późniejszym terminie. To takie zabezpieczenie przed sobą samym.
Schował niewielką książeczkę oraz ołówek z powrotem do kieszeni, kiwając głową. - W tym stanie to powinnaś się przede wszystkim kurować - orzekł, lustrując z troską obrażenia Tonks. Na bieganie po cmentarzach nocą będzie jeszcze czas. Nie sądził bowiem, że anomalie znikną same z siebie. I nie nastąpi to zbyt prędko.
Nagle między nimi zawisła cisza, zaś Snape rozpaczliwie szukał w głowie neutralnych tematów do rozmów. Ubiegła go Lea, chcąca jak najszybciej opuścić szpital. Mugolak skinął jej głową, z donośnym szuraniem odpychając krzesło oraz wstając. Błyskawicznie znalazł się przy blondynce, chcąc pomóc jej uporać się z niewygodnym manewrem odsuwania krzesła oraz wydostawanie się od stołu. - Nie jestem pewien czy to ja nie powinienem ci robić zupy, skoro tak cię poturbowało. Lecz to więcej niż pewne, że dostałabyś w pakiecie zatrucie pokarmowe - stwierdził z ciężkim westchnieniem, po czym oboje opuścili szpital docierając do mieszkania Leanne.
zt
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 4 listopada
Nie lubiła tu przychodzić. Nie dlatego, że nie przepadała za samą herbaciarnią - wystrój był przytulny, przyjemny dla oka, zaś serwowane w niej napoje czy ciasta spełniłyby wymagania co wybredniejszych klientów. Mimo to puchate poduchy, malutkie stoliczki, a nawet zdobiące ściany pejzaże nie mogły oderwać jej myśli od faktu, że wciąż znajdowała się w szpitalu. W szpitalu, gdzie w tej właśnie chwili walczyły o życie dziesiątki czarodziejów, a na korytarzach błąkali się ich najbliżsi trawieni strachem o jutro, wyobrażający sobie wszystko to, co najgorsze, wznoszący modły do samego Merlina... Kiedyś nie myślała o tym tak intensywnie, lecz po śmierci Caleba - wciąż trudno było zapanować nad grymasem, który wykrzywiał jej twarzy przy każdym wspomnieniu brata - wiele rzeczy uległo zmianie, wciąż miewała problemy z zagłuszeniem przesadnie głośnych emocji.
Siedziała przy jednym z uroczych, okrągłych stoliczków, co jakiś czas nerwowo zerkając ku wejściu do herbaciarni; czekała na niego, a jednocześnie obawiała się chwili, w której w końcu przekroczy próg, siądzie na przeciwko i zaczną rozmawiać. Mieszała bez przekonania w zimnej już herbacie, a z jej piersi wyrwało się kolejne mimowolne westchnienie. Czego spodziewała się po tym spotkaniu? Sama nie wiedziała. Nie wiedziała też, dlaczego ubłagała zajmującego się Floreanem uzdrowiciela o przekazanie mu karteczki z prośbą, by stawił się w szpitalnej kawiarni. Chyba to przez to spojrzenie, którym uraczył ją pod koniec pojedynku, a którego ładunek emocjonalny - za sprawą odczuwanych wyrzutów sumienia - rozdmuchiwała do niebagatelnych rozmiarów.
Wspomnienia z porannego starcia wciąż nie dawały jej spokoju; pamiętała zaskoczenie, które sparaliżowało ją na samym początku, pamiętała też zażartą walkę, gdy już oboje otrząsnęli się z szoku, jednak to końcówka spotkania sprawiała, że nie miała apetytu, nie mogła rysować, nie mogła spokojnie siedzieć w domu. Już sam widok Floreana wywołał w niej wiele sprzecznych emocji; przypomniał jej o tamtym słodkim wieczorze, potańcówce z ich utworem i portrecie, który schowała w jednej ze swych przepastnych teczek. I gdyby nie zakończyła pojedynku w tak straszny sposób, mogłaby się zaszyć w swych czterech ścianach i obrzydzać sobie jego imię aż do skutku, aż poczułaby się lepiej. Nie potrafiła jednak odejść bez przeprosin, zaś te składało się lepiej twarzą w twarz, nie listownie.
Poprawiła się na niebieskiej, futrzanej poduszce i wygładziła zagniecenia na sięgającej za kolano spódnicy. Nie mogła się na niczym skupić; choć w torebce miała swój nieodłączny szkicownik, nie umiała chwycić w dłoń ołówka i dać upustu kłębiącym się w piersi uczuciom. Czy Florean postanowi się pojawić? Nie mogła wiedzieć. Czekała tak, pełna nadziei, ale i strachu, próbując nie spoglądać na zegarek.
Nie lubiła tu przychodzić. Nie dlatego, że nie przepadała za samą herbaciarnią - wystrój był przytulny, przyjemny dla oka, zaś serwowane w niej napoje czy ciasta spełniłyby wymagania co wybredniejszych klientów. Mimo to puchate poduchy, malutkie stoliczki, a nawet zdobiące ściany pejzaże nie mogły oderwać jej myśli od faktu, że wciąż znajdowała się w szpitalu. W szpitalu, gdzie w tej właśnie chwili walczyły o życie dziesiątki czarodziejów, a na korytarzach błąkali się ich najbliżsi trawieni strachem o jutro, wyobrażający sobie wszystko to, co najgorsze, wznoszący modły do samego Merlina... Kiedyś nie myślała o tym tak intensywnie, lecz po śmierci Caleba - wciąż trudno było zapanować nad grymasem, który wykrzywiał jej twarzy przy każdym wspomnieniu brata - wiele rzeczy uległo zmianie, wciąż miewała problemy z zagłuszeniem przesadnie głośnych emocji.
Siedziała przy jednym z uroczych, okrągłych stoliczków, co jakiś czas nerwowo zerkając ku wejściu do herbaciarni; czekała na niego, a jednocześnie obawiała się chwili, w której w końcu przekroczy próg, siądzie na przeciwko i zaczną rozmawiać. Mieszała bez przekonania w zimnej już herbacie, a z jej piersi wyrwało się kolejne mimowolne westchnienie. Czego spodziewała się po tym spotkaniu? Sama nie wiedziała. Nie wiedziała też, dlaczego ubłagała zajmującego się Floreanem uzdrowiciela o przekazanie mu karteczki z prośbą, by stawił się w szpitalnej kawiarni. Chyba to przez to spojrzenie, którym uraczył ją pod koniec pojedynku, a którego ładunek emocjonalny - za sprawą odczuwanych wyrzutów sumienia - rozdmuchiwała do niebagatelnych rozmiarów.
Wspomnienia z porannego starcia wciąż nie dawały jej spokoju; pamiętała zaskoczenie, które sparaliżowało ją na samym początku, pamiętała też zażartą walkę, gdy już oboje otrząsnęli się z szoku, jednak to końcówka spotkania sprawiała, że nie miała apetytu, nie mogła rysować, nie mogła spokojnie siedzieć w domu. Już sam widok Floreana wywołał w niej wiele sprzecznych emocji; przypomniał jej o tamtym słodkim wieczorze, potańcówce z ich utworem i portrecie, który schowała w jednej ze swych przepastnych teczek. I gdyby nie zakończyła pojedynku w tak straszny sposób, mogłaby się zaszyć w swych czterech ścianach i obrzydzać sobie jego imię aż do skutku, aż poczułaby się lepiej. Nie potrafiła jednak odejść bez przeprosin, zaś te składało się lepiej twarzą w twarz, nie listownie.
Poprawiła się na niebieskiej, futrzanej poduszce i wygładziła zagniecenia na sięgającej za kolano spódnicy. Nie mogła się na niczym skupić; choć w torebce miała swój nieodłączny szkicownik, nie umiała chwycić w dłoń ołówka i dać upustu kłębiącym się w piersi uczuciom. Czy Florean postanowi się pojawić? Nie mogła wiedzieć. Czekała tak, pełna nadziei, ale i strachu, próbując nie spoglądać na zegarek.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie potrafię sobie przypomnieć co dokładnie się stało kiedy zakończył się pojedynek. Zakręciło mi się w głowie od sopli przebijających moje ciało i od krwi, która leniwie sączyła się z ran. Wszytko dookoła było jakby zamazane: wiem, że podeszli do mnie uzdrowiciele i zabrali mnie do szpitala, ale dotarło to do mnie dopiero po jakimś czasie, kiedy moje obrażenia zostały opanowane. Eliksir wzmacniający po raz kolejny okazał się wybawieniem, od razu poczułem jak staję się silniejszy. Usiadłem na łóżku, rozglądając się poszpitalnej sali - wyglądała dokładnie tak samo jak każda inna w której przyszło mi przebywać. Jakby zbudowano jedną i resztę sklonowano zaklęciem. Przez ilość przegranych pojedynków rozpoznawałem nawet twarze pielęgniarek, one zresztą też zdawały się mnie kojarzyć. Jedna z nich nawet przyniosła mi karteczkę z wiadomością. Poczułem się nieswojo, bo nie miałem ochoty na flirtowanie, a właśnie tak to wyglądało. Przyjąłem jednak karteczkę, a kobieta od razu wyszła z sali. Zmarszczyłem czoło, dziwne. Zrozumiałem o co chodzi dopiero kiedy przeczytałem wiadomość. Czyli Maeve chce się ze mną spotkać. Zerknąłem na swoją szpitalną podomkę, zastanawiając się czy nie schowano gdzieś tutaj moich ubrań. Nie mogłem się przecież tak pokazać. Zacząłem zaglądać do wszystkich zakamarków, odnajdując wszystko oprócz butów. No nic, przebrałem się na tyle na ile mogłem, na stopach zostawiając jednak szpitalne kapcie, po czym poszedłem do herbaciarni.
Pamiętam, że spędzałem tutaj mnóstwo czasu, kiedy Florence leżała na oddziale zakażeń magicznych. To tutaj wymyślałem krzyżówki i zagadki, żeby miała co robić popołudniami. Spróbowałem chyba wszystkich herbat jakie mieli w ofercie. Wszedłem do środka, od razu zauważając uśmiechniętą sprzedawczynię, która pomachała do mnie wesoło. Odmachałem jej; to miłe, że wciąż mnie pamięta. Potem podszedłem do Maeve, trochę niepewnie, nie wiedziałem czego się spodziewać. - Jestem - jak widać, Floreanie, co to za głupie powitanie. Usiadłem naprzeciwko niej, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Tamten wieczór był miły i niezwykle dziwny zarazem, ale mimo wszystko wolałem o nim zapomnieć. Nie chciałem nawet myśleć co powiedziałaby Frances gdyby dowiedziała się, że migdaliłem się do innej kobiety. - Mają tutaj pyszną herbatę jaśminową, pójdę zamówić - zacząłem, wstając niemalże zaraz po tym jak usiadłem. Miałem ochotę samego siebie uderzyć, zachowywałem się idiotycznie. Zamówiłem dwie herbaty i po kawałku szarlotki, chociaż równie dobrze mógłbym poczekać aż niziutka kelnerka podejdzie do naszego stolika. Zamiast tego odebrałem tacę z zamówieniem i sam zaniosłem je do naszego stolika. - Gratuluję wygranej - rzuciłem trochę bez sensu, ale rozmowa o pojedynku wydawała się prostsza.
Pamiętam, że spędzałem tutaj mnóstwo czasu, kiedy Florence leżała na oddziale zakażeń magicznych. To tutaj wymyślałem krzyżówki i zagadki, żeby miała co robić popołudniami. Spróbowałem chyba wszystkich herbat jakie mieli w ofercie. Wszedłem do środka, od razu zauważając uśmiechniętą sprzedawczynię, która pomachała do mnie wesoło. Odmachałem jej; to miłe, że wciąż mnie pamięta. Potem podszedłem do Maeve, trochę niepewnie, nie wiedziałem czego się spodziewać. - Jestem - jak widać, Floreanie, co to za głupie powitanie. Usiadłem naprzeciwko niej, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Tamten wieczór był miły i niezwykle dziwny zarazem, ale mimo wszystko wolałem o nim zapomnieć. Nie chciałem nawet myśleć co powiedziałaby Frances gdyby dowiedziała się, że migdaliłem się do innej kobiety. - Mają tutaj pyszną herbatę jaśminową, pójdę zamówić - zacząłem, wstając niemalże zaraz po tym jak usiadłem. Miałem ochotę samego siebie uderzyć, zachowywałem się idiotycznie. Zamówiłem dwie herbaty i po kawałku szarlotki, chociaż równie dobrze mógłbym poczekać aż niziutka kelnerka podejdzie do naszego stolika. Zamiast tego odebrałem tacę z zamówieniem i sam zaniosłem je do naszego stolika. - Gratuluję wygranej - rzuciłem trochę bez sensu, ale rozmowa o pojedynku wydawała się prostsza.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zapatrzyła się w kubek z zimną herbatą, bezwiednie mieszała w niej łyżeczką, wciąż pogrążona w myślach. Próbowała zagłuszyć sprzeczne emocje, przejąć nad nimi kontrolę, by być gotową, gdy Florean pojawi się już na miejscu - o ile, oczywiście, nie zignoruje napisanego przez nią liściku. Była tym na tyle zajęta, że nie zauważyła jego przybycia. Dopiero po chwili kątem oka zauważyła, że ktoś zmierza w kierunku zajmowanego przez nią stoliczka; czyżby to pracownica herbaciarni, chcąca dowiedzieć się, czy wszystko smakuje i czy nie skusiłaby się na jeszcze jeden kawałek ciasta? Wzniosła wzrok, odszukała nim zbliżającą się sylwetkę i zamarła w bezruchu, szczerze zaskoczona widokiem Fortescue'a. Sama go tu zaprosiła, mimo to wciąż nie była gotowa na tę rozmowę; czuła, że powinna przeprosić, choć w ogóle się nie znali. Nie tak naprawdę - wieczór z potańcówką zasnuty był mgłą otępienia, przez którą przebijały wszelkie wspomnienia. Wiedziała, że nie była wtedy sobą. Nie mogła być.
Przełknęła ślinę, wodząc po twarzy towarzysza rozbieganym wzrokiem; nie wyglądał już tak źle, jak pod koniec ich spotkania, klubowi magomedycy i uzdrowiciele z Munga zrobili swoje. Spróbowała wygiąć usta w choćby niewielkim uśmiechu.
- Cześć - zaczęła cicho, spoglądając ku siedzącemu na przeciwko Floreanowi z pozornym opanowaniem, choć zdradzić ją mogły niespokojne dłonie. - Dziękuję - poprawiła się szybko, w końcu zrobił jej grzeczność stawiając się we wskazanym miejscu, o wskazanej porze. Nim udało jej się zebrać w sobie, by zwerbalizować dręczące ją od kilku godzin wyrzuty sumienia, mężczyzna wspomniał coś o herbacie i wstał z dopiero co zajmowanego miejsca. Westchnęła cicho, odprowadzając go wzrokiem. Czuła się jeszcze gorzej, niż gdy czekała na niego, nie mając pewności, czy w ogóle pojawi się na miejscu, czy będzie musiała poprowadzić tę rozmowę, znów widząc tę twarz, mimowolnie wspominając wspólny wieczór. Może jednak powinna napisać list...? Poczekała, aż Florean znów zasiądzie przy stoliczku, ciągle skubiąc swe palce, próbując stłumić narastającą panikę. - Dziękuję - powtórzyła bez szczególnej wesołości, mając na myśli zarówno zakupione dla niej ciasto i herbatę, jak i gratulacje związane z porannym pojedynkiem. Chciała dodać, że nie trzeba było, lecz nie chciała okazać się niewdzięczna. Oplotła ciepły kubek dłońmi, spojrzała ku apetycznie wyglądającej szarlotce, a w końcu zebrała się w sobie i wzniosła wzrok wyżej, ku twarzy swego rozmówcy. - Właśnie o tym chciałam porozmawiać, o naszym pojedynku - odezwała się w końcu, starając się brzmieć spokojnie, neutralnie. Próbowała mu też od razu uświadomić, że nie poprosiła go o spotkanie w związku z tamtym wieczorem; zachowywał się zgoła inaczej, musiał żałować, że zabrał ją na potańcówkę. Nie wiedziała już, czy powinna odczuwać w związku z tym ulgę, czy raczej upokorzenie, próbowała więc skupić się na tym, po co tu przyszła. - Nie chciałam, żeby się tak zakończył - dodała, choć brzmiało to głupio. Przecież to ona wybrała zaklęcie, to ona skierowała je przeciwko niemu. - Nie sądziłam, że mi się uda. A Ty tak dobrze się broniłeś, Twoje umiejętności z zakresu obrony przed czarną magią są imponujące... - Spojrzała ku twarzy Floreana, próbując odgadnąć jego emocje. Był zły? Nie wierzył jej? A może miał ją za wariatkę?
Przełknęła ślinę, wodząc po twarzy towarzysza rozbieganym wzrokiem; nie wyglądał już tak źle, jak pod koniec ich spotkania, klubowi magomedycy i uzdrowiciele z Munga zrobili swoje. Spróbowała wygiąć usta w choćby niewielkim uśmiechu.
- Cześć - zaczęła cicho, spoglądając ku siedzącemu na przeciwko Floreanowi z pozornym opanowaniem, choć zdradzić ją mogły niespokojne dłonie. - Dziękuję - poprawiła się szybko, w końcu zrobił jej grzeczność stawiając się we wskazanym miejscu, o wskazanej porze. Nim udało jej się zebrać w sobie, by zwerbalizować dręczące ją od kilku godzin wyrzuty sumienia, mężczyzna wspomniał coś o herbacie i wstał z dopiero co zajmowanego miejsca. Westchnęła cicho, odprowadzając go wzrokiem. Czuła się jeszcze gorzej, niż gdy czekała na niego, nie mając pewności, czy w ogóle pojawi się na miejscu, czy będzie musiała poprowadzić tę rozmowę, znów widząc tę twarz, mimowolnie wspominając wspólny wieczór. Może jednak powinna napisać list...? Poczekała, aż Florean znów zasiądzie przy stoliczku, ciągle skubiąc swe palce, próbując stłumić narastającą panikę. - Dziękuję - powtórzyła bez szczególnej wesołości, mając na myśli zarówno zakupione dla niej ciasto i herbatę, jak i gratulacje związane z porannym pojedynkiem. Chciała dodać, że nie trzeba było, lecz nie chciała okazać się niewdzięczna. Oplotła ciepły kubek dłońmi, spojrzała ku apetycznie wyglądającej szarlotce, a w końcu zebrała się w sobie i wzniosła wzrok wyżej, ku twarzy swego rozmówcy. - Właśnie o tym chciałam porozmawiać, o naszym pojedynku - odezwała się w końcu, starając się brzmieć spokojnie, neutralnie. Próbowała mu też od razu uświadomić, że nie poprosiła go o spotkanie w związku z tamtym wieczorem; zachowywał się zgoła inaczej, musiał żałować, że zabrał ją na potańcówkę. Nie wiedziała już, czy powinna odczuwać w związku z tym ulgę, czy raczej upokorzenie, próbowała więc skupić się na tym, po co tu przyszła. - Nie chciałam, żeby się tak zakończył - dodała, choć brzmiało to głupio. Przecież to ona wybrała zaklęcie, to ona skierowała je przeciwko niemu. - Nie sądziłam, że mi się uda. A Ty tak dobrze się broniłeś, Twoje umiejętności z zakresu obrony przed czarną magią są imponujące... - Spojrzała ku twarzy Floreana, próbując odgadnąć jego emocje. Był zły? Nie wierzył jej? A może miał ją za wariatkę?
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wcale nie uśmiechała mi się rozmowa na temat pojedynku, bo przegrałem z kretesem i wylądowałem w szpitalu - to powód do wstydu, a nie temat na pogawędkę. A mimo wszystko przyszedłem na to spotkanie i sam ten temat zacząłem, pakując się w jakże niewygodną i krępującą sytuację. Zaplotłem dłonie na blacie niewielkiego stoliczka, przyglądając się przez chwilę parze, wydobywającej się z kubka gorącej herbaty. - Nie zamierzasz mnie chyba przepraszać za wygrany pojedynek? - Zapytałem, przenosząc wzrok na swoją rozmówczynię. Przy okazji zacząłem się zastanawiać jak to możliwe, że tak oszalałem na jej punkcie parę dni temu - owszem, była ładna, wydawała się miła, ale przecież w ogóle jej nie znałem. Za to bardzo dobrze znałem Frances i dostawałem ścisku żołądka za każdym razem, kiedy o niej pomyślałem. Co mi wtedy strzeliło do głowy? Czy ja dobrze pamiętam, że chciałem wyjechać z Maeve daleko stąd i nigdy nie wrócić? Jakbym był pijany, albo jeszcze gorzej, przecież nie zrobiłbym czegoś takiego na trzeźwo! - Jeden wygrywa, a drugi przegrywa - dodałem oczywiste, wzruszając ramionami. Na pewno nie zamierzała ze mną rozmawiać tylko na ten temat, musiała zaraz poruszyć kwestię naszego ostatniego spotkania, bo raczej nie możemy w nieskończoność udawać, że nigdy do niego nie doszło? A może powinniśmy. Nie wiem jak się zachować. - Ale dziękuję, tobie też dobrze szło - oczywiście, że jej dobrze szło, w końcu wygrała. Odgarnąłem z czoła niesforny włos, spoglądając na przechodzącego obok mężczyznę, który chyba leżał obok mnie w sali. Szybko go poskładali. - Chociaż na pojedynku przydałyby się też zaklęcia ofensywne, prawda? - Zaśmiałem się cicho, uderzając w swoje własne braki, chcąc mimo wszystko rozładować z lekka napiętą atmosferę, bo jeżeli jest coś czego naprawdę nie lubię, to z pewnością jest to taka nienaturalna rozmowa. Zamilkłem na chwilę, by jednak westchnąć cicho i przemówić. - Maeve, jeżeli chodzi o nasze ostatnie spotkanie... Było bardzo miło, naprawdę, ale... - próbowałem ułożyć w głowie jakąś logiczną przemowę, ale średnio mi to szło. - Świetnie się bawiłem, tylko że to raczej był taki... jednorazowy wypad - skończyłem szybko, przyglądając się kobiecie siedzącej naprzeciwko, chociaż najchętniej sam uderzyłbym się w ten pusty łeb za tak bezsensowne słowa.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała, jak powinna reagować. Florean zachowywał się zgoła inaczej, co oczywiście było zrozumiałe, lecz nie pomagało w prowadzeniu rozmowy. Choć brzmiało to absurdalnie, właśnie to zamierzała zrobić - przeprosić go za wygrany pojedynek. Pojedynek, który zakończyła zbyt brutalnie, z powodu czego odczuwała nieznośne wyrzuty sumienia. Siedzący na przeciwko niej mężczyzna zdawał się spięty, niechętny, może nawet poddenerwowany, mimo to stawił się na miejscu, przystał na zaproponowane przez nią spotkanie. Nie była pewna, czy wolała już prowadzić ten dziwny dialog, czy może lepiej stałoby się, gdyby zignorował ten liścik, dobitnie pokazał jej, że nie mają o czym rozmawiać i nie powinni marnować czasu na próby porozumienia się.
Otworzyła usta, gdy kontynuował swój wywód, lecz nie zareagowała od razu; był dla siebie zbyt surowy, obśmiewał swoje słabe strony. Lecz czy nie po to właśnie uczęszczali do klubu pojedynków, by ćwiczyć, a przez ćwiczenia stawać się coraz lepszymi? Im dłużej przebywali w swoim towarzystwie, tym bardziej traciła pewność siebie; jej wyobrażenia były odmienne od rzeczywistego przebiegu tego spotkania. Kiwnęła krótko głową, nie chcąc znowu dziękować. Wygrała, owszem, lecz zwycięstwo nie smakowało tak słodko, jakby mogło.
- Nie za wygrany pojedynek, tylko za sposób, w który ten pojedynek się skończył - sprostowała cicho, próbując stłumić poczucie, że zachowuje się jak idiotka, że rozmówca za nic w świecie nie zrozumie, co nią kieruje. Spojrzała ku parującej herbacie, wciąż oplatając dłońmi wypełniony nią kubek; powstrzymywała się przed skubaniem palców, otwarte okazywanie nerwów pogrążyłoby ją nie tylko w jego oczach, ale i swoich.
To jednak nie było wszystko. Florean nie tylko sprawiał, że rozmawianie na temat pojedynku było trudne, ale i postanowił poruszyć temat, którego ona chciała unikać niczym ognia. Każde kolejne słowo sprawiało, że ogarniała ją coraz większa panika. Otworzyła usta, jednak i tym razem nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Mimowolnie zaczęła kręcić głową - nie chciała tego słuchać, próbowała też jak najszybciej zaprzeczyć jego ewidentnie błędnym założeniom. Co on sobie wyobrażał? Że co chciała mu przekazać na tym spotkaniu...? Nie mogła dłużej omijać go wzrokiem, próbowała podchwycić jego spojrzenie, choć przecież w ten sposób mogła zdradzić się ze sprzecznymi uczuciami, które kłębiły się w jej piersi. To on zaprosił ją na tę przeklętą potańcówkę, a teraz zachowywał się, jak gdyby... Jak gdyby tego żałował, jakby to była jej wina... Blade policzki Maeve pokrył wyraźny rumieniec. Miała ochotę uciec ze szpitalnej herbaciarni choćby i w tej chwili.
- W porządku - odpowiedziała powoli, próbując panować nad drżącym od emocji głosem. Już dawno nie czuła się tak znieważona. Czyżby od samego początku robił sobie z niej żarty? A może i on nie był tamtego wieczoru sobą? - Nie spodziewałam się niczego innego - dodała, choć nie była to do końca prawda. Bywały chwile, że wyobrażała sobie tę historię inaczej. Że to on, ten, który zainicjował tamto spotkanie, coś poczuł. Że miał do niej żal z powodu nie stawienia się na miejscu. Przecież mieli uciec razem daleko stąd... To brzmiało tak irracjonalnie, tak głupio. - Nie będę się chwalić tamtym wieczorem, nie musisz się przejmować - kontynuowała z krzywym uśmiechem. Przez chwilę zastanawiała się, co zrobiłaby jakakolwiek inna kobieta na jej miejscu. Wymierzyła mu policzek za ten afront? Może i powinna tak zrobić, bronić swego honoru, lecz nie potrafiła tego zrobić; dała się wtedy ponieść emocjom jak naiwny podlotek, kobieca próżność podpowiadała jej, że może właśnie on, ten nieznajomy, dojrzał w niej coś wyjątkowego. Nie mogła więc zrzucać całej winy na Floreana, bo przecież pozwoliła się tak potraktować. - Naprawdę chciałam porozmawiać tylko o pojedynku - zakończyła kulawo, spuszczając wzrok na talerzyk z ciastem. Policzki paliły ją ogniem, nie potrafiła zapanować nad drżeniem dłoni. Gniew mieszał się ze smutkiem, z wyrzutami sumienia; nie powinna prosić go o to spotkanie.
Otworzyła usta, gdy kontynuował swój wywód, lecz nie zareagowała od razu; był dla siebie zbyt surowy, obśmiewał swoje słabe strony. Lecz czy nie po to właśnie uczęszczali do klubu pojedynków, by ćwiczyć, a przez ćwiczenia stawać się coraz lepszymi? Im dłużej przebywali w swoim towarzystwie, tym bardziej traciła pewność siebie; jej wyobrażenia były odmienne od rzeczywistego przebiegu tego spotkania. Kiwnęła krótko głową, nie chcąc znowu dziękować. Wygrała, owszem, lecz zwycięstwo nie smakowało tak słodko, jakby mogło.
- Nie za wygrany pojedynek, tylko za sposób, w który ten pojedynek się skończył - sprostowała cicho, próbując stłumić poczucie, że zachowuje się jak idiotka, że rozmówca za nic w świecie nie zrozumie, co nią kieruje. Spojrzała ku parującej herbacie, wciąż oplatając dłońmi wypełniony nią kubek; powstrzymywała się przed skubaniem palców, otwarte okazywanie nerwów pogrążyłoby ją nie tylko w jego oczach, ale i swoich.
To jednak nie było wszystko. Florean nie tylko sprawiał, że rozmawianie na temat pojedynku było trudne, ale i postanowił poruszyć temat, którego ona chciała unikać niczym ognia. Każde kolejne słowo sprawiało, że ogarniała ją coraz większa panika. Otworzyła usta, jednak i tym razem nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Mimowolnie zaczęła kręcić głową - nie chciała tego słuchać, próbowała też jak najszybciej zaprzeczyć jego ewidentnie błędnym założeniom. Co on sobie wyobrażał? Że co chciała mu przekazać na tym spotkaniu...? Nie mogła dłużej omijać go wzrokiem, próbowała podchwycić jego spojrzenie, choć przecież w ten sposób mogła zdradzić się ze sprzecznymi uczuciami, które kłębiły się w jej piersi. To on zaprosił ją na tę przeklętą potańcówkę, a teraz zachowywał się, jak gdyby... Jak gdyby tego żałował, jakby to była jej wina... Blade policzki Maeve pokrył wyraźny rumieniec. Miała ochotę uciec ze szpitalnej herbaciarni choćby i w tej chwili.
- W porządku - odpowiedziała powoli, próbując panować nad drżącym od emocji głosem. Już dawno nie czuła się tak znieważona. Czyżby od samego początku robił sobie z niej żarty? A może i on nie był tamtego wieczoru sobą? - Nie spodziewałam się niczego innego - dodała, choć nie była to do końca prawda. Bywały chwile, że wyobrażała sobie tę historię inaczej. Że to on, ten, który zainicjował tamto spotkanie, coś poczuł. Że miał do niej żal z powodu nie stawienia się na miejscu. Przecież mieli uciec razem daleko stąd... To brzmiało tak irracjonalnie, tak głupio. - Nie będę się chwalić tamtym wieczorem, nie musisz się przejmować - kontynuowała z krzywym uśmiechem. Przez chwilę zastanawiała się, co zrobiłaby jakakolwiek inna kobieta na jej miejscu. Wymierzyła mu policzek za ten afront? Może i powinna tak zrobić, bronić swego honoru, lecz nie potrafiła tego zrobić; dała się wtedy ponieść emocjom jak naiwny podlotek, kobieca próżność podpowiadała jej, że może właśnie on, ten nieznajomy, dojrzał w niej coś wyjątkowego. Nie mogła więc zrzucać całej winy na Floreana, bo przecież pozwoliła się tak potraktować. - Naprawdę chciałam porozmawiać tylko o pojedynku - zakończyła kulawo, spuszczając wzrok na talerzyk z ciastem. Policzki paliły ją ogniem, nie potrafiła zapanować nad drżeniem dłoni. Gniew mieszał się ze smutkiem, z wyrzutami sumienia; nie powinna prosić go o to spotkanie.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
To prawda, że zakończyła pojedynek niezwykle brutalnym i bolesnym zaklęciem, którego osobiście nie cierpię i staram się go unikać. Mimo wszystko nie miałem prawa mieć jej to za złe, w końcu ten urok znajduje się na dozwolonej liście zaklęć. Mogłem tylko ją pochwalić za stalowe nerwy, bo ja chyba nie potrafiłbym nikogo ugodzić nożami, przynajmniej nie podczas walki w Klubie Pojedynków. - W porządku, nie szkodzi - zapewniłem ją, bo posiadałem tę silną potrzebę pocieszania ludzi. Nie wiem czy nauczyłem się tego podczas przebywania z Puchonami czy może ta potrzeba była we mnie zawsze – tak czy inaczej nie lubię kiedy ludzie się smucą, a kiedy smucą się z mojego powodu, to już w ogóle czuję się fatalnie. Tylko niestety czasem nie mam wyczucia, przez co wystarczająco krępująca rozmowa stała się krępująca nie do wytrzymania. Kiedy tylko skończyłem mówić, uświadomiłem sobie, że to był poważny błąd. Mogłem podejść do tej sprawy inaczej, jakoś subtelniej, zamiast tak bezceremonialnie zrywać plaster. Zmartwiony przyglądałem się reakcji Maeve, jednocześnie marząc o zmieniaczu czasu. Jesteś idiotą, Floreanie. - Przepraszam - zacząłem, chociaż czułem, że kontynuując ten temat tylko się pogrążam. Ale nie mogłem zostawić go takiego niedomkniętego, musiałem wszystko wyjaśnić, nawet jeżeli ma to sprowadzić naszą krótką znajomość na złą drogę. - Nie o to mi chodziło - dodałem uprzejmie, chociaż prawdę powiedziawszy, nie mówienie o naszym wieczorze było mi na rękę. Spojrzałem na kawałek ciasta, którego nawet nie zdążyłem jeszcze tknąć, dopiero po chwili ponownie unosząc go na Maeve. - Rozumiem - powiedziałem cicho, trochę nie wiedząc jak wybrnąć z tego ślepego zaułka. - Ale chyba powinniśmy byli w końcu poruszyć ten temat, prawda? Pamiętam, to znaczy wydaje mi się, że to ja zaproponowałem tę podróż, ale nie wiem co we mnie wstąpiło, przecież nie można od tak wszystkiego rzucić - wyrzuciłem niemalże na jednym wydechu, chociaż Maeve wyraźnie nie chciała kontynuować tego tematu, ale ja naprawdę musiałem wyprostować pewne kwestie, żeby już nie musieć do nich wracać. - I... - zacząłem, zastanawiając się w jaki sposób ją przeprosić, żeby uwierzyła w moje słowa, ale ostatecznie z rezygnacją podniosłem widelczyk. - Przepraszam, naprawdę, źle zaczęliśmy - a ja wciąż nie zaspokoiłem ciekawości, nie zadałem jej tylu pytań, nie obejrzałem swojego szkicu. Zamiast tego włożyłem do ust duży kawałek ciasta, żeby powstrzymać się od mówienia. - Pyszne, spróbuj - rzuciłem, siląc się na pozytywny ton, ale chyba też nie pasował do sytuacji.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Herbaciarnia
Szybka odpowiedź