Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łuk Durdle Door
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Łuk Durdle Door
Nieco oddalony od Weymouth rozległy piaszczysty brzeg plaży, na którym co jakiś czas wznoszą się ostre, niebezpieczne skały, spośród których największą jest wapienny łuk Durdle Door. Mnogość naturalnych przeszkód uczyniła to miejsce trudnym szlakiem konnym wytyczonym dla doświadczonych jeźdźców, którzy już od wieków pokonują się wzajemnie w pomysłach na ominięcie piętrzących się na plaży kamieni, dosiadając skrzydlatych rumaków.
|Początek października?
Pojawiały się pierwsze przymrozki, pierwsze gęściejsze mgły oraz mżawki. Trudno więc mówić o tym by warunki do lotu były idealne. Co jakiś czas, silniejszy podmuch sunący znad linii brzegowej w stronę lądu smagał latającego wierzchowca, zmuszając jego, jak i znajdującego się w siodle aurora do wysiłku. Skamander zacisnął zęby i w chwili w której kopyta uderzyły o twardy, wapienny grunt wstrząsając jednocześnie i nim całym. Poczuł nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach wciąż świeżej rany. Spiął się cały, a po chwili nieznacznie skulił się w siodle podpierając się na łęku. Wypuścił powoli powietrze podnosząc spojrzenie, prostując sylwetkę. Rozejrzał się zastanawiając się czy był pierwszy i jeżeli nie to czy tą drugą faktycznie była czarownica. Nie zamierzał zawierzać jedynie swojemu spojrzeniu, które tępiła mgła dość nieludzkiego poranka. Homenum Revelio nie wykryło w okolicy żadnego czarodzieja. Nie schodząc s końskiego grzbietu zaczął przemieszczać się stępem w stronę charakterystycznej wapiennej skały. Gdy się przy niej znalazł potworzył urok, lecz tak naprawdę dopiero za którymś z kolei razem udało mu się wyłapać żywą duszę. Gdy zyskał pewność, że to akurat ta na którą czekał gwizdnął i podniósł nawołująco rękę. Kiedy podchodziła zsunął się z siodła na ziemię.
- Miałaś problem z dotarciem? - zapytał tak właściwie nią mając na myśli wyłącznie pogodę, a potencjalnie nieprzyjemne przygody. Wiele się działo - Mam do omówienia kilka mniej i bardziej wrażliwych kwestii. Nim jednak przejdę do rzeczy... Powiedz, co miałaś na sobie podczas sylwestra w Dolinie...? - zawiesił pytanie nie mogąc oprzeć się dziwnym podszeptom, że musiał się upewnić, że ona to ona. Stojąca przed nim czarownica była zdolna, lecz obcował z nią dostatecznie długo by dostrzec pewne poważne, naiwne skazy na jej charakterze mogące okazać się co najmniej śmiertelnymi w niedalekiej przyszłości. Lub obecnie. Trudno powiedzieć dla kogo najpierw. Nie była to jedyna kwestia którą chciał poruszyć. Wiedział, ze nie odpowiedział na jej ostatni list. Musiał rozeznać się w sytuacji. Miał co do niej już pewne plany niezależnie od tego co postanowiła. Na wszystko jednak miała przyjść pora. W chwili obecnej wyczekiwał odpowiedzi.
|k6 na psychozę
Pojawiały się pierwsze przymrozki, pierwsze gęściejsze mgły oraz mżawki. Trudno więc mówić o tym by warunki do lotu były idealne. Co jakiś czas, silniejszy podmuch sunący znad linii brzegowej w stronę lądu smagał latającego wierzchowca, zmuszając jego, jak i znajdującego się w siodle aurora do wysiłku. Skamander zacisnął zęby i w chwili w której kopyta uderzyły o twardy, wapienny grunt wstrząsając jednocześnie i nim całym. Poczuł nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach wciąż świeżej rany. Spiął się cały, a po chwili nieznacznie skulił się w siodle podpierając się na łęku. Wypuścił powoli powietrze podnosząc spojrzenie, prostując sylwetkę. Rozejrzał się zastanawiając się czy był pierwszy i jeżeli nie to czy tą drugą faktycznie była czarownica. Nie zamierzał zawierzać jedynie swojemu spojrzeniu, które tępiła mgła dość nieludzkiego poranka. Homenum Revelio nie wykryło w okolicy żadnego czarodzieja. Nie schodząc s końskiego grzbietu zaczął przemieszczać się stępem w stronę charakterystycznej wapiennej skały. Gdy się przy niej znalazł potworzył urok, lecz tak naprawdę dopiero za którymś z kolei razem udało mu się wyłapać żywą duszę. Gdy zyskał pewność, że to akurat ta na którą czekał gwizdnął i podniósł nawołująco rękę. Kiedy podchodziła zsunął się z siodła na ziemię.
- Miałaś problem z dotarciem? - zapytał tak właściwie nią mając na myśli wyłącznie pogodę, a potencjalnie nieprzyjemne przygody. Wiele się działo - Mam do omówienia kilka mniej i bardziej wrażliwych kwestii. Nim jednak przejdę do rzeczy... Powiedz, co miałaś na sobie podczas sylwestra w Dolinie...? - zawiesił pytanie nie mogąc oprzeć się dziwnym podszeptom, że musiał się upewnić, że ona to ona. Stojąca przed nim czarownica była zdolna, lecz obcował z nią dostatecznie długo by dostrzec pewne poważne, naiwne skazy na jej charakterze mogące okazać się co najmniej śmiertelnymi w niedalekiej przyszłości. Lub obecnie. Trudno powiedzieć dla kogo najpierw. Nie była to jedyna kwestia którą chciał poruszyć. Wiedział, ze nie odpowiedział na jej ostatni list. Musiał rozeznać się w sytuacji. Miał co do niej już pewne plany niezależnie od tego co postanowiła. Na wszystko jednak miała przyjść pora. W chwili obecnej wyczekiwał odpowiedzi.
|k6 na psychozę
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Ostatnie miesiące były bardziej nowe. Mniej znane od wszystkiego tego co już znała. Bardziej krwawe. Wiedziała i widziała ze dzieje się coraz gorzej. Nie trudno było to zobaczyć. Niby gadali ze ulice wolne bylo od tego co za brud uważali. A Tangie wcale nie odnosiła wrażenia, że ludziom się jakoś lepiej czy spokojniej żyło. Wręcz przeciwnie zdawało się mętnie przemykać przez ulicę. Na ich twarzach raczej ciężko szukać było radości. Chyba za akurat mijało się jakiego paniczyka dumnego z tego, że krew na rękach miał. Choć minęło już parę miesięcy nocami nadal śniły jej się zwłoko na podwórku. Dokładnie czuła ich zapach. Czasem kiedy szła ulica Londynu miała wrażenie, że czuję go znów. Zimny dreszcz przechodził jej przez plecy wtedy a ona naciągała mocniej kaptur na głowę. Specjalnie kupiła sobie pelerynę, ale nie czarna, granatowa pani sprzedawczyni mówiła, ze pasuje jej do oczu. Czarny miała zimowy płaszcz, który zaczęła już nosić, w którym wszystko dostatecznie duże kieszenie żeby pomieścił różdżkę i ewentualnie jakiś eliksir.
Transport w jej wypadku, kiedy w Londynie nadal nie działa teleportacja wcale nie należał do najłatwiejszych, bo najpierw musiała opuścić miasto licząc ponownie na własne szczęście i na to, że nie wpadnie na ten patrol co to ich tak nakłamała strasznie. Czy może przemilczała prawdę. Nadal ich nie spotkała, ale ojciec zawsze mówił żeby wierzyć umiejętnościom nie szczęściu bo to zawodne jest. Z nim samym było coraz gorzej. A ona nie mogła go odwiedzać tak często jak wcześniej. Zresztą sam nie kazał jej przychodzić. Był byłym aurorem, nie miał lekko nawet będąc chorym. Kwestią miesięcy miała być jego śmierć. Wtedy oficjalnie zostanie sama. No prawie sama - z Gawanem nie wiadomo gdzie.
- Dałam radę. - zapewniła mężczyznę kiedy zaczęła przesuwać się w jego stronę. Jej wzrok padł na pięknego wierzchowca. Zmierzyła go spojrzeniem, do Antony'ego kiwając krótko głową. Skoro mieli do omówienia to nic ino wziąć i mówić trzeba było zacząć. Dopiero pytanie które zadał sprawiło, że przeniosła na niego wzrok trochę w niezrozumieniu - No ubrania rzecz jasna. - ale przypomniała sobie jak Marcel ostatnio zły na nią był przy tych ziemniakach. Znaczy dopiero później zrozumiała, że to jednak złość była. Przestąpiła z nogi na nogę I potarła czubek nosa. - Płaszcz zielony miałam. I niebieska sukienkę. Ale zmieniłam ją na białą bo mówiłeś że ich się nie łączy. Przyrównałeś to do picia kawy z miski jeszcze inne był, mam wymienić...? - opuściła rękę spoglądając na niego. Ubrała usta w łagodny uśmiech by zaraz zmarszczyć brwi. - Napisałam wypowiedzenie do Ministerstwa w lipcu. Mam nadzieję że to nie bruździ ci w planach nadto. – wyjaśniła od razu. Co prawda pytała o radę, ale w końcu postanowiła sama. Prędzej czy później pewnie i tak by ją zwolnili.
Transport w jej wypadku, kiedy w Londynie nadal nie działa teleportacja wcale nie należał do najłatwiejszych, bo najpierw musiała opuścić miasto licząc ponownie na własne szczęście i na to, że nie wpadnie na ten patrol co to ich tak nakłamała strasznie. Czy może przemilczała prawdę. Nadal ich nie spotkała, ale ojciec zawsze mówił żeby wierzyć umiejętnościom nie szczęściu bo to zawodne jest. Z nim samym było coraz gorzej. A ona nie mogła go odwiedzać tak często jak wcześniej. Zresztą sam nie kazał jej przychodzić. Był byłym aurorem, nie miał lekko nawet będąc chorym. Kwestią miesięcy miała być jego śmierć. Wtedy oficjalnie zostanie sama. No prawie sama - z Gawanem nie wiadomo gdzie.
- Dałam radę. - zapewniła mężczyznę kiedy zaczęła przesuwać się w jego stronę. Jej wzrok padł na pięknego wierzchowca. Zmierzyła go spojrzeniem, do Antony'ego kiwając krótko głową. Skoro mieli do omówienia to nic ino wziąć i mówić trzeba było zacząć. Dopiero pytanie które zadał sprawiło, że przeniosła na niego wzrok trochę w niezrozumieniu - No ubrania rzecz jasna. - ale przypomniała sobie jak Marcel ostatnio zły na nią był przy tych ziemniakach. Znaczy dopiero później zrozumiała, że to jednak złość była. Przestąpiła z nogi na nogę I potarła czubek nosa. - Płaszcz zielony miałam. I niebieska sukienkę. Ale zmieniłam ją na białą bo mówiłeś że ich się nie łączy. Przyrównałeś to do picia kawy z miski jeszcze inne był, mam wymienić...? - opuściła rękę spoglądając na niego. Ubrała usta w łagodny uśmiech by zaraz zmarszczyć brwi. - Napisałam wypowiedzenie do Ministerstwa w lipcu. Mam nadzieję że to nie bruździ ci w planach nadto. – wyjaśniła od razu. Co prawda pytała o radę, ale w końcu postanowiła sama. Prędzej czy później pewnie i tak by ją zwolnili.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|połowicznie udane Homenum Revelio
Nie lubił tego. Tego dziwnego uczucia niepokoju pełzającego po świadomości, smagającego go niewdzięcznym batem. Tak bardzo trudno było się nie poddać obawie, że za moment z mglistej szarugi zza jego plecami pomknie w jego kierunku promień zaklęcia. Nie wiedział w którym momencie wytwór tej wyobraźni urósł do rangi przekonania, kiedy pozwolił na to, że w takcie kiedy Tangie mówiła to on sam zerknął dwukrotnie przez ramię - za drugim razem zastygł w tej pozycji do samego końca. Słuchał, lecz spojrzeniem był gdzieś dalej.
- Mhm... Londyn jest w chwili obecnej stracony i szybko tego nie zmienimy. Jest w porządku. Nie powinnaś się tym przejmować. Nie znałem jeszcze wtedy ciebie tak dobrze. Za dużo od ciebie oczeki... - przerwał nie mogąc tego dłużej znieść, zignorować. Jedną rękę podniósł przerywająco, chcąc zasygnalizować Hagrid, by się nie odzywała, nie ruszała. Wiodącą zaś poruszył różdżką - Homenum Revelio... - wypowiedział szeptliwie. Zaklęcie objęło swoim działaniem jego oraz czarownicę. Trudno było powiedzieć, czy to dlatego, że zaklęcie faktycznie nikogo więcej tu nie było, czy może nikt inny nie znalazł się w jego zasięgu...? To było uciążliwe. Zwłaszcza, że nie do końca wierzył swoim umiejętnościom akurat z tej dziedziny. Zmrużył powieki - Przemieśćmy się - zarządził. Jeżeli ktokolwiek ich śledził to nie zamierzał mu ułatwiać zadania - Trzymaj się blisko - zarządził łapiąc ją pod lewe ramię, a następnie wytyczając kierunek. Jeżeli ktoś ich faktycznie śledził to chciał mieć ją pod ręką. Ją i jej umiejętności. Zagwizdał zupełnie jakby nawoływał psa. leniwie do tej pory stojący aetonan podniósł uszy, głowę, a zaraz po tym zaczął również przebierać kończynami. Początkowo nieco narowiście, jak podekscytowane zapowiedzią zabawy szczenię. Później jednak z chwili na chwilę klekot kopyt o twardą nawierzchnię nabierał monotonni. Duże błyszczące oczy obserwowały z uwagą swojego Pana, jak i towarzyszącą mu czarownicę - Chciałem wymagać od ciebie czegoś co cię przerastało, Ansus. Nie do końca radzisz sobie w sprawach w których pojawia się czynnik ludzki. To się mogło dla ciebie tragicznie skończyć - nie tylko praca w Ministerstwie, lecz również jej przybycie do Portu. Nie było w niej nic z przebiegłości, krzty swobody, była prosta jak drut. Niemożliwym było skręcić z niej wytrychu. Teraz już to wiedział. teraz tez wiedział, że jak na razie nie powinien jej zdradzać tego, gdzie obecnie znajduje się przejście do Oazy dopóki to nie ulegnie zmianie - Powiedz mi, czy masz jakieś plany co do tego co dalej. Opuszczasz Londyn? - spytał i chcąc nie chcąc spojrzał przez ramię za siebie. Dwubarwne drewno apodyktycznej różdżki obracał w palcach dłoni. Czy sprawiał wrażenie kogoś przezornego, czy może jednak już obłąkanego? Co gorsze - czy potwierdzi tę drugą tezę jeżeli znów ponowi zaklęcie revelio...?
Nie lubił tego. Tego dziwnego uczucia niepokoju pełzającego po świadomości, smagającego go niewdzięcznym batem. Tak bardzo trudno było się nie poddać obawie, że za moment z mglistej szarugi zza jego plecami pomknie w jego kierunku promień zaklęcia. Nie wiedział w którym momencie wytwór tej wyobraźni urósł do rangi przekonania, kiedy pozwolił na to, że w takcie kiedy Tangie mówiła to on sam zerknął dwukrotnie przez ramię - za drugim razem zastygł w tej pozycji do samego końca. Słuchał, lecz spojrzeniem był gdzieś dalej.
- Mhm... Londyn jest w chwili obecnej stracony i szybko tego nie zmienimy. Jest w porządku. Nie powinnaś się tym przejmować. Nie znałem jeszcze wtedy ciebie tak dobrze. Za dużo od ciebie oczeki... - przerwał nie mogąc tego dłużej znieść, zignorować. Jedną rękę podniósł przerywająco, chcąc zasygnalizować Hagrid, by się nie odzywała, nie ruszała. Wiodącą zaś poruszył różdżką - Homenum Revelio... - wypowiedział szeptliwie. Zaklęcie objęło swoim działaniem jego oraz czarownicę. Trudno było powiedzieć, czy to dlatego, że zaklęcie faktycznie nikogo więcej tu nie było, czy może nikt inny nie znalazł się w jego zasięgu...? To było uciążliwe. Zwłaszcza, że nie do końca wierzył swoim umiejętnościom akurat z tej dziedziny. Zmrużył powieki - Przemieśćmy się - zarządził. Jeżeli ktokolwiek ich śledził to nie zamierzał mu ułatwiać zadania - Trzymaj się blisko - zarządził łapiąc ją pod lewe ramię, a następnie wytyczając kierunek. Jeżeli ktoś ich faktycznie śledził to chciał mieć ją pod ręką. Ją i jej umiejętności. Zagwizdał zupełnie jakby nawoływał psa. leniwie do tej pory stojący aetonan podniósł uszy, głowę, a zaraz po tym zaczął również przebierać kończynami. Początkowo nieco narowiście, jak podekscytowane zapowiedzią zabawy szczenię. Później jednak z chwili na chwilę klekot kopyt o twardą nawierzchnię nabierał monotonni. Duże błyszczące oczy obserwowały z uwagą swojego Pana, jak i towarzyszącą mu czarownicę - Chciałem wymagać od ciebie czegoś co cię przerastało, Ansus. Nie do końca radzisz sobie w sprawach w których pojawia się czynnik ludzki. To się mogło dla ciebie tragicznie skończyć - nie tylko praca w Ministerstwie, lecz również jej przybycie do Portu. Nie było w niej nic z przebiegłości, krzty swobody, była prosta jak drut. Niemożliwym było skręcić z niej wytrychu. Teraz już to wiedział. teraz tez wiedział, że jak na razie nie powinien jej zdradzać tego, gdzie obecnie znajduje się przejście do Oazy dopóki to nie ulegnie zmianie - Powiedz mi, czy masz jakieś plany co do tego co dalej. Opuszczasz Londyn? - spytał i chcąc nie chcąc spojrzał przez ramię za siebie. Dwubarwne drewno apodyktycznej różdżki obracał w palcach dłoni. Czy sprawiał wrażenie kogoś przezornego, czy może jednak już obłąkanego? Co gorsze - czy potwierdzi tę drugą tezę jeżeli znów ponowi zaklęcie revelio...?
Find your wings
Jasne, błękitne ślepia wpatrywały się w sylwetkę rosłego aurora. Dłonie trzymała po bokach ciała. Obserwując mężczyznę który znajdował się obok niej. Właściwie nie miała pojęcia o tym, co przydarzyło mu się ostatnio. Nie wiedziała o tym, że wejście do Oazy zmieniło swoją lokalizację ale w sumie to i tak nie wiedziała, że gdzie się znajduje. Jej wejście i wyjście tam zawsze było nadzorowane a informacja skrywana przed nią. I nie miała nic przeciw temu – nie musiała wiedzieć. A skoro Tony uważał, że tak powinno być, to właśnie jego zamierzała posłuchać. Wypowiedziane słowa sprawiły, że na jej twarzy zakwitł smutek. Londyn jest w tej chwili stracony. Podświadomie gdzieś to podejrzewała. Ale chyba po prostu chciała wierzyć, że to całkowicie prawdą nie jest. Mimo to przecież wiedziała dobrze i wiedziała też, dodatkowo czuła w sercu. Trochę z ulgą przyjęła, że jednak zły nie był, jednak kiedy tak nagle słowa urwał podążyła spojrzeniem do miejsca w które się wpatrywał nie dostrzegając tam niczego. Zerknęła na powrót na niego milcząco oczekując po prostu na dalszą część rozmowy. Ale ta nie nadchodziła. Zerknęła raz jeszcze we wcześniejsze miejsce, ale darowała sobie zerkanie tam trzeci raz.
- Do… - zaczęła, ale chwyt za ramię zaskoczył ją przerywając na chwilę wypowiedź. Zerknęła na rękę, a później uniosła tęczówki ku niemu. Krótkie polecenie było jasne. - Dobrze. - wypowiedziała całe słowo, wkładając rękę do kieszeni by zacisnąć ją na swojej własnej różdżce. Idąc, trzymana za ramię odwróciła głowę zerkając na konia, który podążył za nimi. Nie wiedziała, że jakiegoś posiada. Zatrzymała się, kiedy i on się zatrzymał skupiając się ponownie na aurorze i wypowiadanych przez niego słowach na które jej pokaźne brwi zmarszczyły się w niezrozumieniu.
- Czynnik ludzki? - powtórzyła po nim niepewnie, nie bardzo wiedząc do czego konkretnie się odnosi. No może w porcie trochę nie poszło jej zdobywanie informacji, ale nie sądziła, że słowa Keatona prawdą się nie okażą. Dłoń mimowolnie uniosła się ku górze, by potrzeć czubek nosa. Coraz mocniej z siebie niezadowolona bo wychodziło na to, że było nie tak. Skoro ten czynnik ludzki nie taki był u niej, jak być powinien żeby do czegoś mógł się przydać.
- Tak myślę. - przyznała spokojnie, pozostawiając wcześniejszy temat znów marszcząc brwi. - Odkładam pieniądze i pomyślałam… - zawahała się chwilę unosząc rękę, żeby znów potrzeć czubek nosa. - Pomyślałam, żeby może kupić dom. Albo… - znów urwała trochę zawstydzona, trochę niepewna. - Może znaleźć jakiś budynek, który ino wcześniej był zajazdem jakimś, albo schroniskiem. Ludzie mogliby tam zawsze się zatrzymać, gdyby łóżka potrzebowali czy coś. Jeden pokój bym wzięła. Tam pewnie kuchnia większa i wygodniejsza, jeść można by robić. Ale ten ino ze zwykłym domem też tak można. Bo ile ja potrzebuję tak naprawdę. - nie patrzyła na niego, trochę wpatrywała się we własne dłonie nie bardzo wiedząc co z nimi zrobić. - Tylko nie wiem, co z tą wyprawą, bo na nią też fundusze potrzebne będą. Mogę je dać na nią, a sobie jakiś pokój znaleźć, zlecenia czasem łapie i jeść mam co. - wytłumaczyła się jeszcze krótko, nadal nie podnosząc spojrzenia.
- Do… - zaczęła, ale chwyt za ramię zaskoczył ją przerywając na chwilę wypowiedź. Zerknęła na rękę, a później uniosła tęczówki ku niemu. Krótkie polecenie było jasne. - Dobrze. - wypowiedziała całe słowo, wkładając rękę do kieszeni by zacisnąć ją na swojej własnej różdżce. Idąc, trzymana za ramię odwróciła głowę zerkając na konia, który podążył za nimi. Nie wiedziała, że jakiegoś posiada. Zatrzymała się, kiedy i on się zatrzymał skupiając się ponownie na aurorze i wypowiadanych przez niego słowach na które jej pokaźne brwi zmarszczyły się w niezrozumieniu.
- Czynnik ludzki? - powtórzyła po nim niepewnie, nie bardzo wiedząc do czego konkretnie się odnosi. No może w porcie trochę nie poszło jej zdobywanie informacji, ale nie sądziła, że słowa Keatona prawdą się nie okażą. Dłoń mimowolnie uniosła się ku górze, by potrzeć czubek nosa. Coraz mocniej z siebie niezadowolona bo wychodziło na to, że było nie tak. Skoro ten czynnik ludzki nie taki był u niej, jak być powinien żeby do czegoś mógł się przydać.
- Tak myślę. - przyznała spokojnie, pozostawiając wcześniejszy temat znów marszcząc brwi. - Odkładam pieniądze i pomyślałam… - zawahała się chwilę unosząc rękę, żeby znów potrzeć czubek nosa. - Pomyślałam, żeby może kupić dom. Albo… - znów urwała trochę zawstydzona, trochę niepewna. - Może znaleźć jakiś budynek, który ino wcześniej był zajazdem jakimś, albo schroniskiem. Ludzie mogliby tam zawsze się zatrzymać, gdyby łóżka potrzebowali czy coś. Jeden pokój bym wzięła. Tam pewnie kuchnia większa i wygodniejsza, jeść można by robić. Ale ten ino ze zwykłym domem też tak można. Bo ile ja potrzebuję tak naprawdę. - nie patrzyła na niego, trochę wpatrywała się we własne dłonie nie bardzo wiedząc co z nimi zrobić. - Tylko nie wiem, co z tą wyprawą, bo na nią też fundusze potrzebne będą. Mogę je dać na nią, a sobie jakiś pokój znaleźć, zlecenia czasem łapie i jeść mam co. - wytłumaczyła się jeszcze krótko, nadal nie podnosząc spojrzenia.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dziwne poczucie zagrożenia zelżało, lecz nie znikło. Pomimo sprawdzenia okolicy kilkukrotnie postanowił się przemieścić tak by zniknąć wyimaginowanemu obserwatorowi z oczu. Mgła to była za mało. Poruszał się więc po kamiennej plaży wzdłuż wyrastających z ziemi wapiennych klifów.
- Nie radzisz sobie z ludźmi. Kompletnie. - wyjaśnił słysząc pytający ton jej głosu - Wtedy w porcie.... Naprawdę twoja obecność pomogła zażegnać pewien problem, lecz chwilę wcześniej wszystko znajdowało się na krawędzi. Nie potrafisz zbywać ludzi, kłamać, prawda? - choć zapytał wydawało się, że bardziej jednak stwierdził. Spojrzał na nią przy tym badawczo - Jak wiele jesteś wstanie zrobić dla kogoś, kto cię o coś poprosi? - nie oczekiwał odpowiedzi, raczej chciał ją zmusić do refleksji - Czy tyle samo zrobisz dla przyjaciela, człowieka z ulicy, kolegi czy koleżanki z pracy...? - Nie mogła traktować wszystkich na równo, być tak prostolinijną jeżeli chciała żyć - Wojna stała się faktem, Ans. Musisz uważać co komu mówisz, komu pomagasz, komu wierzysz. Nie możesz być tak oczywista, zamknięta na wszystko co się dzieje wokół... a takie sprawiasz wrażenie - wydawała się jakaś oderwana od rzeczywistości - pomimo iż jednocześnie zdawała się twardo jej trzymać; żyjąca we własnym świecie - I nie mam tu na myśli tego, że udajesz że nie widzisz cudzej krzywdy. Chodzi mi tu o to że kompletnie nie czytasz drugiego człowieka, jego intencji. Podchodzisz do relacji dość machinalnie, instrumentalnie. Początkowo myślałem, że to twoja nieśmiałość jednak coraz bardziej jestem przekonany o tym, że to nie to - kiedy mówiła przekazywała myśli, uczucia, lecz w jakiś taki pokraczny by nie powiedzieć apatyczny sposób. To mogło pociągnąć za sobą tak wiele złych konsekwencji - Dlaczego. Jest to konsekwencja jakiegoś twojego wypadku przy pracy? - Spojrzał na nią z zainteresowaniem. Czy kiedyś jakaś klątwa wyssała z niej umiejętność czytania emocji, odbierania rzeczywistości? Miała talent, posiadała umiejętności, lecz przez nastawienie, zachowanie mogła stanowić niezwykle ostry, obusieczny nóż. Czy zdawała sobie z tego sprawę? Dało się cos z tym zrobić? Coś zmienić...? Wypracować? Naprawdę chciał móc powierzać jej więcej. Ostatnie incydenty dały wyraźnie do zrozumienia, że potrzebowali takich specjalistów. Nie dawała mu jednak takiej sposobności. Przypominała trochę grubo wyciosaną, lecz pustą lalkę. Nie wiedział czym konkretnie ją zauroczył, jak przywiązał ją do siebie do tego stopnia, że pozwalała mu swobodnie pociągać za sznurki bez żadnej skargi, pytania, wątpliwości. Czy to była paranoja, że zaczynał myśleć o tym w kategoriach nienormalności...? I co jeżeli jutro będzie to ktoś inny. Ktoś kto będzie bardziej przekonujący...? Czy zda sobie sprawę z zagrożenia? Z tego, że ktoś może chcieć ją wykorzystać? I będzie to ktoś inny od niego...? Biorąc to wszystko jednak pod uwagę dobrze, że planowała opuszczenie Londynu - miejsca w którym siła jego zasięgu była słaba - Też nie wiem. Wszystko eskaluje bardzo szybko. Wyprawa to kolejne wydatki, a tych mamy ogrom - oni jako zakon. Środki były potrzebne wszędzie. Na teraz, natychmiast. Wyprawienie co najmniej piątki czarodziei to koszt rzędu tysiąca galeonów. Tysiąca. Nie miał stałego źródła sensownego dochodu. Nie miał nic, a wojna wyciskała ze wszystkich wokół jeszcze więcej - Jest pewne miejsce w Londynie w którym mogłabyś dorobić - zamyślił się, zastanawiając się po raz kolejny nad czymś intensywniej. Jak to jej przedstawić...
- Nie radzisz sobie z ludźmi. Kompletnie. - wyjaśnił słysząc pytający ton jej głosu - Wtedy w porcie.... Naprawdę twoja obecność pomogła zażegnać pewien problem, lecz chwilę wcześniej wszystko znajdowało się na krawędzi. Nie potrafisz zbywać ludzi, kłamać, prawda? - choć zapytał wydawało się, że bardziej jednak stwierdził. Spojrzał na nią przy tym badawczo - Jak wiele jesteś wstanie zrobić dla kogoś, kto cię o coś poprosi? - nie oczekiwał odpowiedzi, raczej chciał ją zmusić do refleksji - Czy tyle samo zrobisz dla przyjaciela, człowieka z ulicy, kolegi czy koleżanki z pracy...? - Nie mogła traktować wszystkich na równo, być tak prostolinijną jeżeli chciała żyć - Wojna stała się faktem, Ans. Musisz uważać co komu mówisz, komu pomagasz, komu wierzysz. Nie możesz być tak oczywista, zamknięta na wszystko co się dzieje wokół... a takie sprawiasz wrażenie - wydawała się jakaś oderwana od rzeczywistości - pomimo iż jednocześnie zdawała się twardo jej trzymać; żyjąca we własnym świecie - I nie mam tu na myśli tego, że udajesz że nie widzisz cudzej krzywdy. Chodzi mi tu o to że kompletnie nie czytasz drugiego człowieka, jego intencji. Podchodzisz do relacji dość machinalnie, instrumentalnie. Początkowo myślałem, że to twoja nieśmiałość jednak coraz bardziej jestem przekonany o tym, że to nie to - kiedy mówiła przekazywała myśli, uczucia, lecz w jakiś taki pokraczny by nie powiedzieć apatyczny sposób. To mogło pociągnąć za sobą tak wiele złych konsekwencji - Dlaczego. Jest to konsekwencja jakiegoś twojego wypadku przy pracy? - Spojrzał na nią z zainteresowaniem. Czy kiedyś jakaś klątwa wyssała z niej umiejętność czytania emocji, odbierania rzeczywistości? Miała talent, posiadała umiejętności, lecz przez nastawienie, zachowanie mogła stanowić niezwykle ostry, obusieczny nóż. Czy zdawała sobie z tego sprawę? Dało się cos z tym zrobić? Coś zmienić...? Wypracować? Naprawdę chciał móc powierzać jej więcej. Ostatnie incydenty dały wyraźnie do zrozumienia, że potrzebowali takich specjalistów. Nie dawała mu jednak takiej sposobności. Przypominała trochę grubo wyciosaną, lecz pustą lalkę. Nie wiedział czym konkretnie ją zauroczył, jak przywiązał ją do siebie do tego stopnia, że pozwalała mu swobodnie pociągać za sznurki bez żadnej skargi, pytania, wątpliwości. Czy to była paranoja, że zaczynał myśleć o tym w kategoriach nienormalności...? I co jeżeli jutro będzie to ktoś inny. Ktoś kto będzie bardziej przekonujący...? Czy zda sobie sprawę z zagrożenia? Z tego, że ktoś może chcieć ją wykorzystać? I będzie to ktoś inny od niego...? Biorąc to wszystko jednak pod uwagę dobrze, że planowała opuszczenie Londynu - miejsca w którym siła jego zasięgu była słaba - Też nie wiem. Wszystko eskaluje bardzo szybko. Wyprawa to kolejne wydatki, a tych mamy ogrom - oni jako zakon. Środki były potrzebne wszędzie. Na teraz, natychmiast. Wyprawienie co najmniej piątki czarodziei to koszt rzędu tysiąca galeonów. Tysiąca. Nie miał stałego źródła sensownego dochodu. Nie miał nic, a wojna wyciskała ze wszystkich wokół jeszcze więcej - Jest pewne miejsce w Londynie w którym mogłabyś dorobić - zamyślił się, zastanawiając się po raz kolejny nad czymś intensywniej. Jak to jej przedstawić...
Find your wings
Obejrzała się jeszcze raz za ramię, jakby próbując dojrzeć też to co i on widzi, ale nie dostrzegając niczego wróciła spojrzeniem do niego. Nie zapytała, chociaż może w sumie powinna. Co innego jednak zwróciło jej uwagę. Słowa, które padły. Zmarszczyła brwi powtarzając kilka słów przesuwając w zastanowieniu spojrzenie na podłożę. Wpatrywała się w jakiś kamień czy inne źdźbło trawy, kiedy Anthony odezwał się ponownie. Wypowiedziane słowa sprawiły, że uniosła ku górze spojrzenie lokując je ponownie na nim. Wyraz niezrozumienia nie zniknął. Usta rozchyliły się trochę, jakby chciała zaprzeczyć, ale zauważyła że zamierza kontynuować więc zamknęła je. Przeczuwała, że nastąpi jakieś ale, bo to zawsze miało ten sam schemat; zrobiłaś dobrze, ale… Milczała niezmiennie marszcząc brwi a kiedy wypadło pytanie uniosła dłoń by potrzeć nos.
- Nie umiem. - przyznała spokojnie, już dawno się nauczyła, że kłamstwo ma krótkie nogi - to jej szczególnie. Zachowywała się dziwacznie, nienaturalnie i okrutnie rozszerzały jej się nozdrza od razu wiadomym było, że coś było nie tak. - Potrafię nie mówić całej prawdy. - wyjaśniła, chociaż nie była pewna, czy to zmieniało jakkolwiek postać rzeczy, bo zdawało się, że chodziło właśnie o te cechy, których zwyczajnie nie posiadała. Kolejne pytania padały, a ona stała wpatrując się w niego z nieprzerwanie zmarszczonymi brwiami, bo faktycznie zastanawiała się nad tym, co odpowiedzieć, ale nim zdążyła zadał kolejne. W otwierała i zamykała wargi nie znajdując chwili, żeby dojść do głosu, w końcu przestała otwierać je ponownie, tylko słuchając wpatrywała się sarnimi oczami w Skamandera.
- Już mogę? - upewniła się, kiedy zamilkł na chwilę dłużej. - To zależy, od tego kto i o co prosi. Nie, nie tyle samo. Nie, mam tak od zawsze. Po prostu ich nie rozumiem. Iluzji, aluzji, znaczeń skrytych między wierszami. Wszystkie brzmią tak samo. Nigdy nie musiałam też specjalnie nikogo czytać. Nic złego się nie działo, kiedy napisałam za kogoś wypracowanie, albo kupiłam coś czego właściwie nie potrzebowałam. Słucham tych, którym ufam i ich się radzę. W tych ważnych sprawach. - uniosła dłoń odwracając wzrok, spoglądając na wodę. Była inna, tłumaczył jej to każdy od zawsze. Gawan, ojciec, każdy choć trochę jej życzliwy. Zmarszczyła lekko brwi. - Jesteś zły? - zapytała nie spoglądając na niego nadal obserwując poruszającą się wodę. Wychodziło na to, że on wcale nie był inny. Nie powiedziała jednak nic więcej odpowiadając na kolejne z pytań.
- Jest trzecia opcja. Mogę zostać w Londynie i je oddać. - pieniądze, rzecz jasna, bo cóż by innego. Ręka znów uniosła się, żeby potrzeć nos. Właściwie nie skomentował tego, co przedstawiła, poza słowami odnoszącymi się do wyprawy. Musiała podjąć decyzję sama? Nigdy nie przywiązywała do nich wielkiej wagi. Miała to, czego potrzebowała i co jakiś czas zlecenia. - Mogłabym, co to za miejsce? - chciała się dowiedzieć w oczekiwaniu spoglądając ku jego twarzy.
- Nie umiem. - przyznała spokojnie, już dawno się nauczyła, że kłamstwo ma krótkie nogi - to jej szczególnie. Zachowywała się dziwacznie, nienaturalnie i okrutnie rozszerzały jej się nozdrza od razu wiadomym było, że coś było nie tak. - Potrafię nie mówić całej prawdy. - wyjaśniła, chociaż nie była pewna, czy to zmieniało jakkolwiek postać rzeczy, bo zdawało się, że chodziło właśnie o te cechy, których zwyczajnie nie posiadała. Kolejne pytania padały, a ona stała wpatrując się w niego z nieprzerwanie zmarszczonymi brwiami, bo faktycznie zastanawiała się nad tym, co odpowiedzieć, ale nim zdążyła zadał kolejne. W otwierała i zamykała wargi nie znajdując chwili, żeby dojść do głosu, w końcu przestała otwierać je ponownie, tylko słuchając wpatrywała się sarnimi oczami w Skamandera.
- Już mogę? - upewniła się, kiedy zamilkł na chwilę dłużej. - To zależy, od tego kto i o co prosi. Nie, nie tyle samo. Nie, mam tak od zawsze. Po prostu ich nie rozumiem. Iluzji, aluzji, znaczeń skrytych między wierszami. Wszystkie brzmią tak samo. Nigdy nie musiałam też specjalnie nikogo czytać. Nic złego się nie działo, kiedy napisałam za kogoś wypracowanie, albo kupiłam coś czego właściwie nie potrzebowałam. Słucham tych, którym ufam i ich się radzę. W tych ważnych sprawach. - uniosła dłoń odwracając wzrok, spoglądając na wodę. Była inna, tłumaczył jej to każdy od zawsze. Gawan, ojciec, każdy choć trochę jej życzliwy. Zmarszczyła lekko brwi. - Jesteś zły? - zapytała nie spoglądając na niego nadal obserwując poruszającą się wodę. Wychodziło na to, że on wcale nie był inny. Nie powiedziała jednak nic więcej odpowiadając na kolejne z pytań.
- Jest trzecia opcja. Mogę zostać w Londynie i je oddać. - pieniądze, rzecz jasna, bo cóż by innego. Ręka znów uniosła się, żeby potrzeć nos. Właściwie nie skomentował tego, co przedstawiła, poza słowami odnoszącymi się do wyprawy. Musiała podjąć decyzję sama? Nigdy nie przywiązywała do nich wielkiej wagi. Miała to, czego potrzebowała i co jakiś czas zlecenia. - Mogłabym, co to za miejsce? - chciała się dowiedzieć w oczekiwaniu spoglądając ku jego twarzy.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- To nie wystarczy, gdy siedzi się w gnieździe żmij, Ans. Mogłaś mi o tym powiedzieć na samym początku wówczas nie oczekiwałbym od ciebie byś tkwiła w Ministerstwie dla informacji skoro to kompletnie nie leży do twoich umiejętności - Nie znał jej wtedy, nie miał dobrego wglądu w to co umiała, a czego nie. Być może sam postąpił głupio zawierzając, sięgając po nią jak spragniony pustelnik po szklankę wody. Dziś był jednak już bardziej doświadczony, a na pewno ostrożniejszy. Tyle w tym nieszczęściu szczęścia, że ostatnie miesiące obfitowały w takie ilości niespodziewanych atrakcji, że nie miał okazji by wykorzystać jej powiązania. Posłałby jagnię na rzeź. Jego sumienie by to dźwignęło, lecz to nie był czas, kiedy mogli sobie pozwolić na tak głupie tracenie ludzi - Dobrze więc, że trzymasz się już z dala - podsumował, a potem pociagną wątek powiązany, rozwijając swoje obawy, ubierając je w słowa, pouczając - bo nie wiedział, jak inaczej można było nazwać to co robił. Chciał ją wyczulić na znaczący problem, uświadomić, a może nawet i potrząsnąć słowem. Jednak czy odpowiednio jednoznacznie dobierał słowa...?
- Nie jestem zły - był zmęczony - Chcę byś zdała sobie sprawę z tego, że to co robisz, robimy spotykając się tu - poprawił się, bo wsprawa w zasadzie nie dotyczyła wyłącznie jej - To nie jest przepisywanie pracy domowej lub fundowanie koledze smakołyka z kieszonkowego rodziców. To znajduje się w opozycji do działań Voldemorta, Malfoya, Rycerzy Walpurgii. Nie muszę ci chyba opowiadać jak uzurpatorska władza w tym momencie sobie poczynia w obrębie stolicy. Jeżeli ty mi w tym pomagasz i wyjdzie to na jaw to twoja głowa potoczy się po Connaught Square. Być może również w towarzystwie głów twojej rodziny, przyjaciół i kilku przypadkowych przechodniów na których zawiesiłaś na dłużej spojrzenie - nie straszył, nie groził, nie wyolbrzymiał. To był fakt i tak też o tym jej zakomunikował: jeżeli się wywrócisz to zedrzesz kolano, jak włożysz dłoń do płomienia to się poparzysz, jak zostaniesz przyłapany na pomy rebeliantowi to umrzesz - Każda twoja decyzja ma znaczenie. Musisz myśleć, Ans, o tym co robisz, co mówisz, co umiesz. Jeżeli przebywanie w Londynie to już w tym momencie dla ciebie za dużo to powinnaś go już teraz opuścić. Jeżeli jesteś w stanie tam być, coś robić to musisz wiedzieć co znajduje się poza zasięgiem twoich możliwości, kiedy trzeba będzie się ewakuować. Nie jestem w stanie doglądać twojej sytuacji by ci zawsze doradzić. Odpowiadam za ludzi - nie ją jedyną. Liczba jego obowiązków rosła i niekoniecznie za sprawą Longbottoma, a jego własną. Starał się rozszerzać swoje działania, powiązania, przejąć kontrolę nad tym co się działo na tym przeciekającym okręcie na którego pokładzie się znalazł. Byle tylko nie zatonąć, byle utrzymać kurs, który objął dołączając do Zakonu. Przynajmniej dopóki nie horyzoncie nie znajdzie się kolejny okręt umożliwiający mu kontynuowanie podróży. Nie był wstanie być odpowiedzialny za każdego z osobna. Myśleć za każdego - Jeżeli to dla ciebie za dużo mogę sprawić, że o wszystkim zapomnisz - o Zakonie, o wszystkim - Podejrzewam jednak, że tego nie chcesz więc musimy ustalić, jak daleko zamierzasz przesuwać granicę swojego wkładu w to co robimy. Chcesz robić więcej, wiedząc, że tym samym będziesz wysuwała się coraz bardziej na celownik, czy jednak bycie w cieniu i wychylanie się na prośbę ci wystarczy? - od tego zależały jego oczekiwania, oczekiwania gwardii - Oddać..? Pieniądze? W Londynie...? Komu. Po co - aż się zatrzymał - Ans...Jeżeli masz na myśli biedotę biegającą po Londynie to wiem, że brzmi to szlachetnie, lecz jest bezsensowne. Zdajesz sobie sprawę z cen żywności w stolicy? Nie wspominałem też o tym, że miasto to jest stracone? Musisz się też zastanowić jacy ludzie uparcie trzymają się tego miasta pomimo bezgranicznej nędzy. Wątpię by choć połowa postanowiła użyć pieniędzy na ucieczkę z miasta, czy jedzenie woląc jednak używki i prostytutki - miał dość realną wizję tego, jakim ludziom Hagrid by dała pieniądze - Nie rób tego. Jeżeli nie wiesz, jak je spożytkować to się wstrzymaj. Mamy wiele inicjatyw, które wymagają finansowania, a które mogą realnie mieć wpływ na cokolwiek. Zorientuję się, jak w ich kwestii to wygląda. Ewentualnie może mimo wszystko w okrojonym składzie uda się zorganizować i wyprawę. Pomyślę i dam ci znać - wówczas zadecyduje, która opcja będzie najwłaściwsza. Ewentualnie jeżeli on sam będzie mógł to wycenić to jej zasugeruje rozwiązanie. Jednak oddawanie pieniędzy przypadkowym ludziom - bo tak też zrozumiał jej zamiar - było najgorszą, możliwą opcją - Jest taki sklep z magicznymi starociami. Poprzedni właściciel oferował prócz tego usługi w ściąganiu klątw. Musiałabyś być jednak samodzielna bo obecny właściciel tam nie przesiaduje, a szuka jedynie kogoś kto mógłby za niego ręczyć usługi, kiedy sam nie jest wstanie tego robić z powodu...trudnej sytuacji mającej miejsce w Londynie - Sam był rzeczonym właścicielem, jednak nieufność wobec kobiety sprawiała, że wolał te informację zachować dla siebie - Mógłbym cię...polecić
- Nie jestem zły - był zmęczony - Chcę byś zdała sobie sprawę z tego, że to co robisz, robimy spotykając się tu - poprawił się, bo wsprawa w zasadzie nie dotyczyła wyłącznie jej - To nie jest przepisywanie pracy domowej lub fundowanie koledze smakołyka z kieszonkowego rodziców. To znajduje się w opozycji do działań Voldemorta, Malfoya, Rycerzy Walpurgii. Nie muszę ci chyba opowiadać jak uzurpatorska władza w tym momencie sobie poczynia w obrębie stolicy. Jeżeli ty mi w tym pomagasz i wyjdzie to na jaw to twoja głowa potoczy się po Connaught Square. Być może również w towarzystwie głów twojej rodziny, przyjaciół i kilku przypadkowych przechodniów na których zawiesiłaś na dłużej spojrzenie - nie straszył, nie groził, nie wyolbrzymiał. To był fakt i tak też o tym jej zakomunikował: jeżeli się wywrócisz to zedrzesz kolano, jak włożysz dłoń do płomienia to się poparzysz, jak zostaniesz przyłapany na pomy rebeliantowi to umrzesz - Każda twoja decyzja ma znaczenie. Musisz myśleć, Ans, o tym co robisz, co mówisz, co umiesz. Jeżeli przebywanie w Londynie to już w tym momencie dla ciebie za dużo to powinnaś go już teraz opuścić. Jeżeli jesteś w stanie tam być, coś robić to musisz wiedzieć co znajduje się poza zasięgiem twoich możliwości, kiedy trzeba będzie się ewakuować. Nie jestem w stanie doglądać twojej sytuacji by ci zawsze doradzić. Odpowiadam za ludzi - nie ją jedyną. Liczba jego obowiązków rosła i niekoniecznie za sprawą Longbottoma, a jego własną. Starał się rozszerzać swoje działania, powiązania, przejąć kontrolę nad tym co się działo na tym przeciekającym okręcie na którego pokładzie się znalazł. Byle tylko nie zatonąć, byle utrzymać kurs, który objął dołączając do Zakonu. Przynajmniej dopóki nie horyzoncie nie znajdzie się kolejny okręt umożliwiający mu kontynuowanie podróży. Nie był wstanie być odpowiedzialny za każdego z osobna. Myśleć za każdego - Jeżeli to dla ciebie za dużo mogę sprawić, że o wszystkim zapomnisz - o Zakonie, o wszystkim - Podejrzewam jednak, że tego nie chcesz więc musimy ustalić, jak daleko zamierzasz przesuwać granicę swojego wkładu w to co robimy. Chcesz robić więcej, wiedząc, że tym samym będziesz wysuwała się coraz bardziej na celownik, czy jednak bycie w cieniu i wychylanie się na prośbę ci wystarczy? - od tego zależały jego oczekiwania, oczekiwania gwardii - Oddać..? Pieniądze? W Londynie...? Komu. Po co - aż się zatrzymał - Ans...Jeżeli masz na myśli biedotę biegającą po Londynie to wiem, że brzmi to szlachetnie, lecz jest bezsensowne. Zdajesz sobie sprawę z cen żywności w stolicy? Nie wspominałem też o tym, że miasto to jest stracone? Musisz się też zastanowić jacy ludzie uparcie trzymają się tego miasta pomimo bezgranicznej nędzy. Wątpię by choć połowa postanowiła użyć pieniędzy na ucieczkę z miasta, czy jedzenie woląc jednak używki i prostytutki - miał dość realną wizję tego, jakim ludziom Hagrid by dała pieniądze - Nie rób tego. Jeżeli nie wiesz, jak je spożytkować to się wstrzymaj. Mamy wiele inicjatyw, które wymagają finansowania, a które mogą realnie mieć wpływ na cokolwiek. Zorientuję się, jak w ich kwestii to wygląda. Ewentualnie może mimo wszystko w okrojonym składzie uda się zorganizować i wyprawę. Pomyślę i dam ci znać - wówczas zadecyduje, która opcja będzie najwłaściwsza. Ewentualnie jeżeli on sam będzie mógł to wycenić to jej zasugeruje rozwiązanie. Jednak oddawanie pieniędzy przypadkowym ludziom - bo tak też zrozumiał jej zamiar - było najgorszą, możliwą opcją - Jest taki sklep z magicznymi starociami. Poprzedni właściciel oferował prócz tego usługi w ściąganiu klątw. Musiałabyś być jednak samodzielna bo obecny właściciel tam nie przesiaduje, a szuka jedynie kogoś kto mógłby za niego ręczyć usługi, kiedy sam nie jest wstanie tego robić z powodu...trudnej sytuacji mającej miejsce w Londynie - Sam był rzeczonym właścicielem, jednak nieufność wobec kobiety sprawiała, że wolał te informację zachować dla siebie - Mógłbym cię...polecić
Find your wings
- Nie zapytałeś. - odpowiedziała mu marszcząc pokaźne brwi unosząc dłoń, żeby potrzeć nią czubek nosa. Co to było. To uczucie, którego nazwać dokładnie nie umiała nigdy, ale czasem nawiedzało ją, dokładnie tak jak teraz. - Właściwie nawet nie powiedziałeś, że chcesz żebym w Ministerstwie dla informacji była. - przypomniała sobie, czując jak jakaś wredna kulka o uwagę się doprasza w jej wnętrzu. Na razie jednak ją irytowała, kiedy dopuszczała ją do głosu nigdy nie było to dobre. To jedno już wiedziała. Nadal miała zmarszczone brwi, tego całego dobrodziejstwa z tego, ze z dala od Ministerstwa się trzymała już wzięła i nie skomentowała. Jakoś te słowa nie zdawały jej się potrzebować jakiegoś chociażby przytaknięcia.
- Wiem. - wtrąciła się, kiedy o przepisywaniu prac domowych zaczął mówić. A każde kolejne wypowiadane słowa tą kulkę wewnątrz jakby przerzucały dalej i mocniej. - Nie musisz. - zapewniła, chociaż i tak mimo wszystko wziął i postanowił wyłożyć jej dokładnie na czym stała sprawa. Widziała przecież Widziała Na własne oczy podwórko pełne trupów. Do dzisiaj nawiedzały ją w snach otwarte oczy martwych ludzi, czuła smród rozkładających się ciał.
- To ty myślisz, że ja nie wiem tego? - zapytała ale zmarszczone brwi teraz jakby gniewnej nuty nabrały. - Że tak nierozumna jestem, by odpowiednio skali tego wszystkiego nie pojmować? Że nie myślę? - zadawała pytanie za pytaniem. - Że nie martwię się o ojca, który właściwie w ich łapskach jest w Mungu siedząc? Że chodzę i mówię co myślę każdemu co go ino na ulicy spotkam? - odwróciła spojrzenie na bok skupiając go na falach. To uczucie, to pierwsze które kiedyś miała, kiedy czuła się przy nim normalnie, jakby akceptował to jaka była uciekło. Jak nazywało się więc to, które teraz odczuwała? Nie była pewna.
- O niczym nie będę zapominać. - wtrąciła się od razu, bo nie zamierzała pozwolić sobie niczego zabierać. - Chce robić tyle ile mogę. Nawet jeśli to ten cały celownik oznaczać będzie. - odpowiedziała znów pocierając czubek nosa.
Kiedy zaczął mówić o pieniądzach jej brwi uniosły się do góry w zdumieniu. Kompletnie z początku nie rozumiejąc. Bo zanim zdążyła odpowiedzieć Komu i po co, on już mówił dalej i dalej. A jej brwi szły wyżej i wyżej. Zacisnęła rękę w pięść i rozwinęła ją.
- Tobie! - nie wytrzymała w końcu z początku nie zamierzając komentować tej całej wypowiedzi, ale usta same zaczęły mówić. Uniosła rękę jakby sama zaskoczona, żeby zakryć dłoń odwracając spojrzenie na bok. - Chciałam oddać je Tobie. - tak, czas przeszły bo teraz nie była już taka pewna. Zmarszczyła znów brwi biorąc wdech w płuca. Rzadko kiedy podnosiła głos, druga wypowiedź była jednak już cichsza. - To że czasem zapłacę za coś więcej, czy kupie coś z myślą o kimś innym, nie znaczy że wyjdę z workiem galeonów i oddam je przypadkowym przechodniom. - najpierw wygładziła jakieś fałdy na białej sukience, którą miała na sobie, by zaraz unieść ręce i zapleść je na piersi nie spoglądając w jego kierunku. Nadal marszczyła brwi, do kompletu z nosem wyglądając jednocześnie na złą i na zastanawiającą się nad czymś.
- Chcesz czegoś i nie mówisz czego dokładnie. A potem zdziwiony ino jesteś że sama wzięłam i na to nie wpadłam. Nie jestem taka jak ty, czy Gawan. Choć uwierz, że czasem bym chciała. - oczywiście, że by chciała. Rozumieć drugie dno pytań, nie brać wszystkiego dosłownie. Nauczyła się przez lata dostrzegać pewne rzeczy, ale nie widziała wszystkich. Nie wszystkie potrafiła pojąć.
Kiedy odezwał się ponownie nadal zaplatała dłonie na piersi, pozwalając, żeby wiatr unosił jej ciemne kosmyki ku górze. Propozycja. Uniosła jedną z brwi zerkając ku niemu.
- Mógłbyś. Czy ten właściciel będzie płacił? - chciała wiedzieć, sprawa nie wyglądała na skomplikowaną - sprzedawać rzeczy po ustalonej cenie i ściągać klątwy. Tego pierwszego nigdy nie robiła, na tym drugim rzeczywiście się znała.
- Wiem. - wtrąciła się, kiedy o przepisywaniu prac domowych zaczął mówić. A każde kolejne wypowiadane słowa tą kulkę wewnątrz jakby przerzucały dalej i mocniej. - Nie musisz. - zapewniła, chociaż i tak mimo wszystko wziął i postanowił wyłożyć jej dokładnie na czym stała sprawa. Widziała przecież Widziała Na własne oczy podwórko pełne trupów. Do dzisiaj nawiedzały ją w snach otwarte oczy martwych ludzi, czuła smród rozkładających się ciał.
- To ty myślisz, że ja nie wiem tego? - zapytała ale zmarszczone brwi teraz jakby gniewnej nuty nabrały. - Że tak nierozumna jestem, by odpowiednio skali tego wszystkiego nie pojmować? Że nie myślę? - zadawała pytanie za pytaniem. - Że nie martwię się o ojca, który właściwie w ich łapskach jest w Mungu siedząc? Że chodzę i mówię co myślę każdemu co go ino na ulicy spotkam? - odwróciła spojrzenie na bok skupiając go na falach. To uczucie, to pierwsze które kiedyś miała, kiedy czuła się przy nim normalnie, jakby akceptował to jaka była uciekło. Jak nazywało się więc to, które teraz odczuwała? Nie była pewna.
- O niczym nie będę zapominać. - wtrąciła się od razu, bo nie zamierzała pozwolić sobie niczego zabierać. - Chce robić tyle ile mogę. Nawet jeśli to ten cały celownik oznaczać będzie. - odpowiedziała znów pocierając czubek nosa.
Kiedy zaczął mówić o pieniądzach jej brwi uniosły się do góry w zdumieniu. Kompletnie z początku nie rozumiejąc. Bo zanim zdążyła odpowiedzieć Komu i po co, on już mówił dalej i dalej. A jej brwi szły wyżej i wyżej. Zacisnęła rękę w pięść i rozwinęła ją.
- Tobie! - nie wytrzymała w końcu z początku nie zamierzając komentować tej całej wypowiedzi, ale usta same zaczęły mówić. Uniosła rękę jakby sama zaskoczona, żeby zakryć dłoń odwracając spojrzenie na bok. - Chciałam oddać je Tobie. - tak, czas przeszły bo teraz nie była już taka pewna. Zmarszczyła znów brwi biorąc wdech w płuca. Rzadko kiedy podnosiła głos, druga wypowiedź była jednak już cichsza. - To że czasem zapłacę za coś więcej, czy kupie coś z myślą o kimś innym, nie znaczy że wyjdę z workiem galeonów i oddam je przypadkowym przechodniom. - najpierw wygładziła jakieś fałdy na białej sukience, którą miała na sobie, by zaraz unieść ręce i zapleść je na piersi nie spoglądając w jego kierunku. Nadal marszczyła brwi, do kompletu z nosem wyglądając jednocześnie na złą i na zastanawiającą się nad czymś.
- Chcesz czegoś i nie mówisz czego dokładnie. A potem zdziwiony ino jesteś że sama wzięłam i na to nie wpadłam. Nie jestem taka jak ty, czy Gawan. Choć uwierz, że czasem bym chciała. - oczywiście, że by chciała. Rozumieć drugie dno pytań, nie brać wszystkiego dosłownie. Nauczyła się przez lata dostrzegać pewne rzeczy, ale nie widziała wszystkich. Nie wszystkie potrafiła pojąć.
Kiedy odezwał się ponownie nadal zaplatała dłonie na piersi, pozwalając, żeby wiatr unosił jej ciemne kosmyki ku górze. Propozycja. Uniosła jedną z brwi zerkając ku niemu.
- Mógłbyś. Czy ten właściciel będzie płacił? - chciała wiedzieć, sprawa nie wyglądała na skomplikowaną - sprzedawać rzeczy po ustalonej cenie i ściągać klątwy. Tego pierwszego nigdy nie robiła, na tym drugim rzeczywiście się znała.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
O to mu właśnie chodziło. O ten jej sposób myślenia. Zły, niewłaściwy i niebezpieczny. Rosła w nim frustracja, lecz nie pozwalał na to by jej iskry wychodziły poza pozorną maskę opanowania. Przynajmniej poprzez mimikę twarz.
- Poszukiwany przeciwnik obecnego, nielegalnego rządu sugeruje ci byś w miarę możliwości zachowała pracę w Ministerstwie. Faktycznie, na pewno robi to tylko i wyłącznie dla twojego bezpieczeństwa, nie chce czerpać z tego korzyści i po prostu zależy mu na tym byś miała za co kupić sobie po wypłacie bułki - wyjaśnił jej sarkastycznie przypuszczając, że i tego mimo wszystko nie zrozumie. Zaczął więc dosadniej ponownie - Nie bądź naiwna. Miałaś dostęp do miejsca do którego ja już nie mam i oczywistym jest że chciałem to wykorzystać. Szczęśliwie dla nas, nigdy do tego nie doszło i przestań próbować obejść mnie podobną logiką, Ans. Nie pytałeś. Nie masz jedenastu lat bym musiał cię wypytywać o wszystko. Jeżeli nie spytam się czy komuś o mnie donosić lub czy ktoś cię śledził to również mi nie powiesz? Jeżeli powiem ci że musimy wybrać się w morską podróż na wyspę pełną akromantula to nie powiesz że masz chorobę morską, boisz się pająków, masz śmiertelne uczulenie na ich jad? - przedstawiał jej dobitnie jej krzywy sposób rozumowania. On sam był bardzo świadomy swoich umiejętności i słabości. Wymagał więc tego też od innych. Pewnego rodzaju dojrzałości, samokrytyki. Tak jak chociażby prostego łączenia faktów. Jego ton głosu się zmienił na bardziej wymagający, oczekujący wciąż był jednak spokojny, akademicki. Naprawdę chciał by dała mu odczuć, że może na niej polegać. Nie miał czasu i możliwości by ją wychowywać, by być jej głosem w głowie programującym nawet te podstawowe odruchy i pilnować, wypytywać w obawie przed tym, że coś mu umknie. Miał za wiele obowiązków, za wiele istotniejszych oczekiwań by móc się temu poświęcić. Musiała zacząć się wykazywać własnym rozsądkiem, samodzielnością. Jako naukowiec, runistka, powinna umieć.
- Jeżeli tak nie jest to to pokaż bo na chwilę obecną tak właśnie myślę - przytaknął spoglądając jej ciemne, brązowe oczy w których nie było widać dna. Takie dokładnie sprawiała wrażenie. Jakby nie wiedziała. Niech mu pokaże, że się myli. Niech zacznie od teraz. On będzie patrzył, czekał na to aż będzie mógł z czystym sumieniem w podobnych okolicznościach następnym razem zaprzeczyć. Chciał wyrwać ją z marazmu, potrząsnąć, przywrócić do rzeczywistości - Nie mieszaj w tę rozmowę swojego ojca - nie wiedział czy to zrobiła by zagrać na jego emocjach, czy wyrzucić z siebie kłębiące się w nadmiarze - Oboje, ty i on wiecie, że jest chory. Od dłuższego czasu. Kiedy była jeszcze możliwość nie zdecydowaliście się na to by spróbować go przenieść poza Londyn i dlatego teraz na tej łasce się znajduje. Jest to wypadkowa waszych decyzji, może wydać się to niesprawiedliwe, lecz nie pozwolę by się to odbiło na działaniach moich ani Zakonu. To trudne, lecz staraj się rozdzielać swoje sprawy od naszych, Ans - być może brzmiało to bezdusznie, lecz wolał by na przyszłość nie wplatała prywatnych wątków, problemów i motywów w rozmowę, która tego nie dotyczyła. I tak nie miało go to powstrzymać od wypowiedzenia tego co myślał, lecz niepotrzebnie mu to utrudniała. Był w stanie zrozumieć jej obawy, uczucia, lecz jeżeli oczekiwała od niego współczucia, pocieszenia to nie potrafił. Nikt nie chciał być czarnym charakterem, a w chwili obecnej odnosił wrażenie, że tym po części z tego powodu się stawał. Może problemem było to, że była delikatna, a on za bardzo wymagający. Coś się rozjeżdżało.
Krytycznie oceniał osoby w jego otoczeniu. Nie inaczej było więc i z Hagrid, która była w swojej postawie tak bardzo inna od niego. Nieufność podsycona paranoją, jak i sposób w jaki ją postrzegał sprawił, że po jej uwadze nie był do końca pewien co do tego, czy jej wierzy. Przyjrzał się jej uważniej. Czy faktycznie przez rozdać miała na myśli przekazanie mu tych środków. Zdecydowanie realniejszą wizją był właśnie obrazek w którym rozsypuje z wora galeony w porcie, na ulicach... Tak po prostu - Ostatecznie zrobisz co uznasz za stosowne - skwitował więc względnie polubownie. Wiedziała co myślał o rozdawnictwu, a jeżeli nie wiedziała co zrobić z nadmiarem galeonów to mógł znaleźć kogoś w zakonie, kto potrzebuje wkładu w jakieś przedsięwzięcie. Ostateczna decyzja należała do niej. Nieustannie co robił to dawał jej rozwiązania, komentował inne, sugerował, lecz nie zmuszał.
- Chcę wygrać wojnę, Ans, a ta się nawet na poważnie jeszcze nie zaczęła. Jeżeli potrafisz wskazać co trzeba zrobić by to osiągnąć to zamieniam się w słuch - rzucił już zdecydowanie na rozluźnienie, niepoważnie, po prostu od tak. Tak jak on wytyczał szlaki za innych i dla innych to naprawdę ozłociłby gdyby dla odmiany ktoś go wyręczył i wskazał właściwą, odpowiednią ścieżkę - Ale rozumiem - przyznał bo po dzisiejszej rozmowie wiedział już to lepiej niż wcześniej.
- Jeżeli będzie obrót to nie wiedze powodów dla których miałby nie płacić. Nie wiem jednak jak obecnie wygląda sytuacja ekonomiczna w Londynie. Z twoimi umiejętnościami prawdopodobnie dużo więcej byś zarobiła nakładając zabezpieczenia w stolicy. Niepokój na pewno się tam wzmaga, a ludzie chcą być bezpieczni i potrafią za to płacić.
- Poszukiwany przeciwnik obecnego, nielegalnego rządu sugeruje ci byś w miarę możliwości zachowała pracę w Ministerstwie. Faktycznie, na pewno robi to tylko i wyłącznie dla twojego bezpieczeństwa, nie chce czerpać z tego korzyści i po prostu zależy mu na tym byś miała za co kupić sobie po wypłacie bułki - wyjaśnił jej sarkastycznie przypuszczając, że i tego mimo wszystko nie zrozumie. Zaczął więc dosadniej ponownie - Nie bądź naiwna. Miałaś dostęp do miejsca do którego ja już nie mam i oczywistym jest że chciałem to wykorzystać. Szczęśliwie dla nas, nigdy do tego nie doszło i przestań próbować obejść mnie podobną logiką, Ans. Nie pytałeś. Nie masz jedenastu lat bym musiał cię wypytywać o wszystko. Jeżeli nie spytam się czy komuś o mnie donosić lub czy ktoś cię śledził to również mi nie powiesz? Jeżeli powiem ci że musimy wybrać się w morską podróż na wyspę pełną akromantula to nie powiesz że masz chorobę morską, boisz się pająków, masz śmiertelne uczulenie na ich jad? - przedstawiał jej dobitnie jej krzywy sposób rozumowania. On sam był bardzo świadomy swoich umiejętności i słabości. Wymagał więc tego też od innych. Pewnego rodzaju dojrzałości, samokrytyki. Tak jak chociażby prostego łączenia faktów. Jego ton głosu się zmienił na bardziej wymagający, oczekujący wciąż był jednak spokojny, akademicki. Naprawdę chciał by dała mu odczuć, że może na niej polegać. Nie miał czasu i możliwości by ją wychowywać, by być jej głosem w głowie programującym nawet te podstawowe odruchy i pilnować, wypytywać w obawie przed tym, że coś mu umknie. Miał za wiele obowiązków, za wiele istotniejszych oczekiwań by móc się temu poświęcić. Musiała zacząć się wykazywać własnym rozsądkiem, samodzielnością. Jako naukowiec, runistka, powinna umieć.
- Jeżeli tak nie jest to to pokaż bo na chwilę obecną tak właśnie myślę - przytaknął spoglądając jej ciemne, brązowe oczy w których nie było widać dna. Takie dokładnie sprawiała wrażenie. Jakby nie wiedziała. Niech mu pokaże, że się myli. Niech zacznie od teraz. On będzie patrzył, czekał na to aż będzie mógł z czystym sumieniem w podobnych okolicznościach następnym razem zaprzeczyć. Chciał wyrwać ją z marazmu, potrząsnąć, przywrócić do rzeczywistości - Nie mieszaj w tę rozmowę swojego ojca - nie wiedział czy to zrobiła by zagrać na jego emocjach, czy wyrzucić z siebie kłębiące się w nadmiarze - Oboje, ty i on wiecie, że jest chory. Od dłuższego czasu. Kiedy była jeszcze możliwość nie zdecydowaliście się na to by spróbować go przenieść poza Londyn i dlatego teraz na tej łasce się znajduje. Jest to wypadkowa waszych decyzji, może wydać się to niesprawiedliwe, lecz nie pozwolę by się to odbiło na działaniach moich ani Zakonu. To trudne, lecz staraj się rozdzielać swoje sprawy od naszych, Ans - być może brzmiało to bezdusznie, lecz wolał by na przyszłość nie wplatała prywatnych wątków, problemów i motywów w rozmowę, która tego nie dotyczyła. I tak nie miało go to powstrzymać od wypowiedzenia tego co myślał, lecz niepotrzebnie mu to utrudniała. Był w stanie zrozumieć jej obawy, uczucia, lecz jeżeli oczekiwała od niego współczucia, pocieszenia to nie potrafił. Nikt nie chciał być czarnym charakterem, a w chwili obecnej odnosił wrażenie, że tym po części z tego powodu się stawał. Może problemem było to, że była delikatna, a on za bardzo wymagający. Coś się rozjeżdżało.
Krytycznie oceniał osoby w jego otoczeniu. Nie inaczej było więc i z Hagrid, która była w swojej postawie tak bardzo inna od niego. Nieufność podsycona paranoją, jak i sposób w jaki ją postrzegał sprawił, że po jej uwadze nie był do końca pewien co do tego, czy jej wierzy. Przyjrzał się jej uważniej. Czy faktycznie przez rozdać miała na myśli przekazanie mu tych środków. Zdecydowanie realniejszą wizją był właśnie obrazek w którym rozsypuje z wora galeony w porcie, na ulicach... Tak po prostu - Ostatecznie zrobisz co uznasz za stosowne - skwitował więc względnie polubownie. Wiedziała co myślał o rozdawnictwu, a jeżeli nie wiedziała co zrobić z nadmiarem galeonów to mógł znaleźć kogoś w zakonie, kto potrzebuje wkładu w jakieś przedsięwzięcie. Ostateczna decyzja należała do niej. Nieustannie co robił to dawał jej rozwiązania, komentował inne, sugerował, lecz nie zmuszał.
- Chcę wygrać wojnę, Ans, a ta się nawet na poważnie jeszcze nie zaczęła. Jeżeli potrafisz wskazać co trzeba zrobić by to osiągnąć to zamieniam się w słuch - rzucił już zdecydowanie na rozluźnienie, niepoważnie, po prostu od tak. Tak jak on wytyczał szlaki za innych i dla innych to naprawdę ozłociłby gdyby dla odmiany ktoś go wyręczył i wskazał właściwą, odpowiednią ścieżkę - Ale rozumiem - przyznał bo po dzisiejszej rozmowie wiedział już to lepiej niż wcześniej.
- Jeżeli będzie obrót to nie wiedze powodów dla których miałby nie płacić. Nie wiem jednak jak obecnie wygląda sytuacja ekonomiczna w Londynie. Z twoimi umiejętnościami prawdopodobnie dużo więcej byś zarobiła nakładając zabezpieczenia w stolicy. Niepokój na pewno się tam wzmaga, a ludzie chcą być bezpieczni i potrafią za to płacić.
Find your wings
Wpatrywała się w niego niebieskimi ślepiami, brwi pozostawały w neutralnym wyrazie, przynajmniej na razie, chociaż czuła, że dzisiejsza rozmowa jest inna, niż wszystkie wcześniejsze. Słuchała uważnie wypowiadanych słów, a kiedy te padały czasem brwi zeszły się ze sobą na krótką chwilę, by wrócić na wcześniejszą pozycję. Nie do końca rozumiała sens tych zdań. To nie chciał jej wykorzystać, a przed chwilą mówił, że chciał? Czy mówił o kimś innym niż o sobie. I czemu w to wszystko wplątywał w bułki.
- Nie bądź niemądry. - stwierdziła spokojnie nie uciekając na bok spojrzeniem. - Myślałam, że chcesz wiedzieć jakie nastroje są w Ministerstwie. - przyznała, marszcząc na dłużej brwi. Nie że wysyłać ją po informacje, czy jakieś skrywanie się w korytarzach i ich kradnięcie. Nie miała w zwyczaju oznajmiać światu, czy jakiejś osobie, od razu mówienia dokładnie co umie, a do czego nie nadaje się ani trochę. - Nie że zamierzasz zrobić ze mnie jakąś agentkę nie informując o tym. I dla twojej wiadomości boję się akromantul. Nie posiadam choroby morskiej - przynajmniej o żadnej nie wiem. - uściśliła z tym samym spokojem i zmarszczonym nosem, do kompletu z pokaźnymi brwiami. Rzadko kiedy wyczuwała, jakie emocje komuś konkretnie towarzyszyły. Nie wszystkie potrafiła zrozumieć. Swoich własnych czasem nie potrafiła nazwać. Ale ten moment, kiedy ktoś spoglądał na nią inaczej, tego doświadczyła już na tyle, że czuła go podświadomie.
Milczała kiedy kazał jej coś pokazywać. Nie bardzo wiedziała jak. Niesmaczne, gorzkie w smaku odczucie, że taka jaka była, nie była w porządku. Że wymagał od niej, żeby była inna. że takiej jaką była wcale jej nie potrzebował. Może pierwsze wrażenie które pozwalało czuć się jej przy nim tak swobodnie było błędne. Pogubiła się, próbowała wysnuć jakieś wątki, ale żaden z nich nie przychodził do jej głowy.
- Nie mieszam. - odpowiedziała znów marszcząc brwi. Uniosła je za chwilę wysoko, słuchając kolejne padających słów. - Mówiliśmy o znaczeniu moich decyzji. To była jedna z nich. Wypadkowa, czy jak tam chcesz. Nieważne. Widzę już. - skwitowała krótko odsuwając spojrzenie na bok. Wysłuchując kolejnych padając słów. - Rzeczywiście byłam naiwna. - myśląc, że może chcieć ją poznać Dlaczego miałby chcieć, kiedy większość zawsze chciała tego, co miała albo potrafiła. - Ale martwić się nie musisz już. Więcej nie poruszę tematu ojca. - obiecała z tym samym spokojem, który opuścił ją chwilę później, po raz pierwszy wytrącając z równowagi. Zdenerwowała się tym odczuciem, które zaczęło jej towarzyszyć gdy mówił więcej i dalej. Poprawiła trochę nader energicznie spódnicę zaplatając dłonie na ramionach, spojrzała na falę, chwilowo na nic zawieszając niebieskie tęczówki.
- Dobrze. - zgodziła się, skinąwszy krótko głową. Inne dzisiaj jakieś było, ale nie umiała jeszcze całkowicie dokładnie wskazać jak. wypowiedziała kolejne słowa, nie odrywając wzroku od widoku przed nią. Dopiero jego odpowiedź przesunęła wzrok ku niemu. Przechyliła odrobinę głowę, marszcząc brwi.
- Odbić Ministerstwo? - zapytała, chociaż prościej było powiedzieć niż zrobić. Sama nie wiedziała jak można by było do tego doprowadzić. - Myślałam nad czymś ostatnio. - przyznała ze spokojem, unosząc rękę, żeby potrzeć nią czubek nosa. - To raczej wojny wygrać w stanie nie będzie, ale myślałam nad czymś wspomagającym. Może dałoby się stworzyć słupy które pozwalałaby na podniesienie bariery osłabiających tych co z czarnej magii korzystają. Protecta działa na konkretnym obszarze, co jeśli moglibyśmy objąć nią całą wioskę, a nie tylko jej fragment? - rzuciła w przestrzeń kolejne stwierdzenie sprawiło, że zerknęła gdzieś w bok. - Rozumiesz. - przyznała, chociaż szczerze chyba wolała żeby nie rozumiał jak wcześniej. Po zrozumieniu trochę każdy spoglądał inaczej w jej stronę.
- Nie zależy mi aż tak na pieniądzach. Zabezpieczenia można nakładać też wieczorem, a zasób mieszkań do obłożenia w końcu się skończy. Porozmawiaj z nim, jeśli będzie chciał, pomogę. - stwierdziła w końcu wypowiadając ostateczną propozycję.
- Idziemy, czy do zrobienia mym jakąś robotę? - zapytała po tych słowach, kiedy większość spraw zdawała się chociaż pozornie wyjaśniona.
| zt?
- Nie bądź niemądry. - stwierdziła spokojnie nie uciekając na bok spojrzeniem. - Myślałam, że chcesz wiedzieć jakie nastroje są w Ministerstwie. - przyznała, marszcząc na dłużej brwi. Nie że wysyłać ją po informacje, czy jakieś skrywanie się w korytarzach i ich kradnięcie. Nie miała w zwyczaju oznajmiać światu, czy jakiejś osobie, od razu mówienia dokładnie co umie, a do czego nie nadaje się ani trochę. - Nie że zamierzasz zrobić ze mnie jakąś agentkę nie informując o tym. I dla twojej wiadomości boję się akromantul. Nie posiadam choroby morskiej - przynajmniej o żadnej nie wiem. - uściśliła z tym samym spokojem i zmarszczonym nosem, do kompletu z pokaźnymi brwiami. Rzadko kiedy wyczuwała, jakie emocje komuś konkretnie towarzyszyły. Nie wszystkie potrafiła zrozumieć. Swoich własnych czasem nie potrafiła nazwać. Ale ten moment, kiedy ktoś spoglądał na nią inaczej, tego doświadczyła już na tyle, że czuła go podświadomie.
Milczała kiedy kazał jej coś pokazywać. Nie bardzo wiedziała jak. Niesmaczne, gorzkie w smaku odczucie, że taka jaka była, nie była w porządku. Że wymagał od niej, żeby była inna. że takiej jaką była wcale jej nie potrzebował. Może pierwsze wrażenie które pozwalało czuć się jej przy nim tak swobodnie było błędne. Pogubiła się, próbowała wysnuć jakieś wątki, ale żaden z nich nie przychodził do jej głowy.
- Nie mieszam. - odpowiedziała znów marszcząc brwi. Uniosła je za chwilę wysoko, słuchając kolejne padających słów. - Mówiliśmy o znaczeniu moich decyzji. To była jedna z nich. Wypadkowa, czy jak tam chcesz. Nieważne. Widzę już. - skwitowała krótko odsuwając spojrzenie na bok. Wysłuchując kolejnych padając słów. - Rzeczywiście byłam naiwna. - myśląc, że może chcieć ją poznać Dlaczego miałby chcieć, kiedy większość zawsze chciała tego, co miała albo potrafiła. - Ale martwić się nie musisz już. Więcej nie poruszę tematu ojca. - obiecała z tym samym spokojem, który opuścił ją chwilę później, po raz pierwszy wytrącając z równowagi. Zdenerwowała się tym odczuciem, które zaczęło jej towarzyszyć gdy mówił więcej i dalej. Poprawiła trochę nader energicznie spódnicę zaplatając dłonie na ramionach, spojrzała na falę, chwilowo na nic zawieszając niebieskie tęczówki.
- Dobrze. - zgodziła się, skinąwszy krótko głową. Inne dzisiaj jakieś było, ale nie umiała jeszcze całkowicie dokładnie wskazać jak. wypowiedziała kolejne słowa, nie odrywając wzroku od widoku przed nią. Dopiero jego odpowiedź przesunęła wzrok ku niemu. Przechyliła odrobinę głowę, marszcząc brwi.
- Odbić Ministerstwo? - zapytała, chociaż prościej było powiedzieć niż zrobić. Sama nie wiedziała jak można by było do tego doprowadzić. - Myślałam nad czymś ostatnio. - przyznała ze spokojem, unosząc rękę, żeby potrzeć nią czubek nosa. - To raczej wojny wygrać w stanie nie będzie, ale myślałam nad czymś wspomagającym. Może dałoby się stworzyć słupy które pozwalałaby na podniesienie bariery osłabiających tych co z czarnej magii korzystają. Protecta działa na konkretnym obszarze, co jeśli moglibyśmy objąć nią całą wioskę, a nie tylko jej fragment? - rzuciła w przestrzeń kolejne stwierdzenie sprawiło, że zerknęła gdzieś w bok. - Rozumiesz. - przyznała, chociaż szczerze chyba wolała żeby nie rozumiał jak wcześniej. Po zrozumieniu trochę każdy spoglądał inaczej w jej stronę.
- Nie zależy mi aż tak na pieniądzach. Zabezpieczenia można nakładać też wieczorem, a zasób mieszkań do obłożenia w końcu się skończy. Porozmawiaj z nim, jeśli będzie chciał, pomogę. - stwierdziła w końcu wypowiadając ostateczną propozycję.
- Idziemy, czy do zrobienia mym jakąś robotę? - zapytała po tych słowach, kiedy większość spraw zdawała się chociaż pozornie wyjaśniona.
| zt?
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeszcze długo czuła w nozdrzach zapach palonych ludzkich ciał. Nie wypuściła z dłoni różdżki, którą trzymała kiedy obejmowała w pasie Halberta nie odzywając się nawet słowem. Rozglądała się wokół, mimo że tutaj, wysoko nad chmurami prawdopodobieństwo tego, że ktoś ich zaatakuje było właściwie znikome. Mimo to, nie potrafiła wyłączyć czujności. Niezmiennego spodziewania się niespodziewanego. Wkładane przez ponad rok słowa do głowy już w niej zostały. Może dlatego, że tyle było w nich prawdy. Milczała, jedynie co jakiś czas wydając kolejne polecenia. Wyżej, w dół, na lewo, wyrównaj lot. Nic więcej nic mniej. Oddech zdążył się uspokoić i co jakiś czas musiał drażnić skrawki odkrytej skóry, ale nie zwracała na to uwagi. Milczała, ale nie dlatego, że nie potrafiła znaleźć słów - chyba zwyczajnie, wszystko co miała do powiedzenia, powiedziała wtedy, przed latami. A cisza od jakiegoś czasu nie przerażała jej już tak mocno. Tak bardzo, jak samotność, która wyciągała mary atakujące gdy była najsłabsza.
- Ląduj. - zażądała, a może bardziej poleciła, kiedy jej oczom ukazał się znajomy łuk, informujący o tym, że muszę znajdować się już na terenach należących do Prewettów. Gdy jej stopy dotknęły ziemi zeszła z miotły rozprostowując nogi po sporym kawałku drogi który pokonali. Wiatr zawiał, unosząc jej ciemne kosmyki ku górze. Jasne tęczówki zawisły na nim, przesunęły się po sylwetce od góry do dołu. Ręce uniosły, żeby w charakterystycznym geście założyć włosy za uszy. - Dziękuję za pomoc. - odezwała się po chwili nie uciekając spojrzeniem, nie poszukując niczego innego wzrokiem. - Tutaj... - zaczęła, mrużąc odrobinę oczy, ledwie zauważalnie. - ...się rozstaniemy. - dokończyła, wyciągając rękę po swoją miotłę, którą nadal trzymał w dłoni. Musiała iść, odwiedzić Oazę i znaleźć kobietę, która wspomniana była na kartce. A przeszłość, wraz z nim w niej właśnie powinna zostać. Poruszyła palcami pośpieszając go tym gestem, unosząc brodę żeby zadrzeć na niego spojrzenie. Nie miała czasu, żeby stać tutaj w milczeniu i patrzeć po sobie. Pozostało do powiedzenia tylko jedno. - Nie widziałeś mnie, Halbert. - jestem martwa, pojmana, osadzona w Azkabanie dokładnie jak, jak głosiły listy mówiące o jej wyeliminowaniu. Umarła, albo odeszła w zapomnienie. Nie powinien przyznawać się nikomu, że ją spotkał. Dla własnego bezpieczeństwa.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Odepchnął świeże wspomnienie widoku potraktowanych czarną magią bezbronnych ludzi, swąd palonych ciał wciąż drapał w nozdrza, lecz nie o nich miał teraz myśleć. Starał się skupić na locie, panowaniu nad miotłą, wykorzystać prąd powietrza, by osiągnąć jak najlepszą prędkość. Dochodził do niego słumiony głos Justine, słuchał kolejnych poleceń, prowadząc ich we wskazanym przez nią kierunku. Durdle Door było dobrze znanym mu miejscem, na plażach Dorset bywał w letnie dni. Beztroskie chwile spędzone na pływaniu w morzu i broczeniu bosymi stopami w ciepłym piasku, czasy, kiedy rodzina Greyów była jeszcze w komplecie.
Wylądował na równym skrawku ziemi i zsiadł z miotły, by wysłuchać suchych słów kobiety. Nie uciekł przed jej spojrzeniem, z trudem przyznawał przed samym sobą, że jej wzrok palił, jakby zmuszał do wycofania. Z ociąganiem wyciągnął rękę, zwracając miotłę, lecz gdy tylko dotarł do niego sens pożegnania, odetchnął głęboko.
- Just, zaczekaj - odezwał się wreszcie, chcąc skorzystać z okazji, wszak nie wiedział czy będzie jeszcze szansa na ponowne spotkanie. - Widziałem się z Michaelem. Nie wspominał, że… - wciąż żyjesz. Jak udało jej się przetrwać to bestialskie traktowanie, nie poddać się, nie zamknąć w sobie, a ruszać do dalszej walki bez zahamowania? Nigdy nie wątpił w siłę Justine, ale też nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie musiała mierzyć się z takim zagrożeniem. Rebelianckie akcje, pojmanie i wtrącenie do więzienia. Stan Tonks daleki był od normalności, bez względu na to jak bardzo próbowała to ukryć. Czy miała przy sobie kogoś, kto ją wspierał, czy też była pozostawiona sama sobie? Poczuł nieprzyjemny ścisk w gardle, gdy ogarnęła go wizja porzuconej przez wszystkich Justine, ale naraz odsunął współczucie na rzecz logiki - czy samej udałoby się jej umknąć tym zbrodniarzom?
- Gdybym tylko wiedział… - To co byś zrobił? Pognał za nią, szukał jej? Przecież ich relacja umarła śmiercią naturalną przez coraz to bardziej sporadyczny kontakt. Czy mógł wciąż nazywać się jej przyjacielem, czy kiedykolwiek mógł?
Przestąpił z nogi na nogę, wsuwając poplamione zaschniętą już krwią dłonie w kieszenie kurtki, jakby chciał tym zakamuflować własne zdenerwowanie. Przesuwał zmęczonym wzrokiem po błękitnej tafli wzburzonego morza.
- Rozumiem, że możesz nie chcieć utrzymywać ze mną kontaktu. Wszyscy mamy swoje powody… - Począwszy od tego, jak cię potraktowałem, na chęci trzymania mnie od tego z dala kończąc. Nie musiała mu się z niczego tłumaczyć, zwłaszcza że nie widzieli się od tak długiego czasu. Grey zerknął na nią przelotnie z ukosa, powracając zaraz wzrokiem na fale, nie będąc pewnym czy nowa, odmieniona Just będzie chciała rozmawiać z nim dłużej, niż to konieczne.
Wylądował na równym skrawku ziemi i zsiadł z miotły, by wysłuchać suchych słów kobiety. Nie uciekł przed jej spojrzeniem, z trudem przyznawał przed samym sobą, że jej wzrok palił, jakby zmuszał do wycofania. Z ociąganiem wyciągnął rękę, zwracając miotłę, lecz gdy tylko dotarł do niego sens pożegnania, odetchnął głęboko.
- Just, zaczekaj - odezwał się wreszcie, chcąc skorzystać z okazji, wszak nie wiedział czy będzie jeszcze szansa na ponowne spotkanie. - Widziałem się z Michaelem. Nie wspominał, że… - wciąż żyjesz. Jak udało jej się przetrwać to bestialskie traktowanie, nie poddać się, nie zamknąć w sobie, a ruszać do dalszej walki bez zahamowania? Nigdy nie wątpił w siłę Justine, ale też nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie musiała mierzyć się z takim zagrożeniem. Rebelianckie akcje, pojmanie i wtrącenie do więzienia. Stan Tonks daleki był od normalności, bez względu na to jak bardzo próbowała to ukryć. Czy miała przy sobie kogoś, kto ją wspierał, czy też była pozostawiona sama sobie? Poczuł nieprzyjemny ścisk w gardle, gdy ogarnęła go wizja porzuconej przez wszystkich Justine, ale naraz odsunął współczucie na rzecz logiki - czy samej udałoby się jej umknąć tym zbrodniarzom?
- Gdybym tylko wiedział… - To co byś zrobił? Pognał za nią, szukał jej? Przecież ich relacja umarła śmiercią naturalną przez coraz to bardziej sporadyczny kontakt. Czy mógł wciąż nazywać się jej przyjacielem, czy kiedykolwiek mógł?
Przestąpił z nogi na nogę, wsuwając poplamione zaschniętą już krwią dłonie w kieszenie kurtki, jakby chciał tym zakamuflować własne zdenerwowanie. Przesuwał zmęczonym wzrokiem po błękitnej tafli wzburzonego morza.
- Rozumiem, że możesz nie chcieć utrzymywać ze mną kontaktu. Wszyscy mamy swoje powody… - Począwszy od tego, jak cię potraktowałem, na chęci trzymania mnie od tego z dala kończąc. Nie musiała mu się z niczego tłumaczyć, zwłaszcza że nie widzieli się od tak długiego czasu. Grey zerknął na nią przelotnie z ukosa, powracając zaraz wzrokiem na fale, nie będąc pewnym czy nowa, odmieniona Just będzie chciała rozmawiać z nim dłużej, niż to konieczne.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
To miejsce było znajome. Nie tylko dla niej ale też dla nich, chyba kiedyś byli tutaj razem. Ale samo zdarzenie zdawało się dziać tak dawno temu, że Justine nie była pewna, czy naprawdę kiedykolwiek się zdarzyło, czy może splotło się z innymi chwilami tworząc coś w rodzaju jednego, większego kolażu. Nadal nie doszła jeszcze całkowicie do siebie. Może powinna była posłuchać Vincenta, zostać dłużej w domu, pozwolić sobie jeszcze na trochę oddechu, ale nie potrafiła nic poradzić na to, że wewnątrz Wrzosowej przystani od kilku dni zaczynała się czuć coraz bardziej klaustrofobicznie.
Wyciągnęła rękę, wykonując ponaglający gest. Im krócej byli razem, tym mniej jej własnego ciężaru mogło zostać na nim. Widziała jak ociąga się, żeby oddać jej miotłę, która w końcu znalazła się w jej dłoni. Nie miała nic więcej do powiedzenia ponad to, co już powiedziała. Zrobiła krok do tyłu, zaczynając się obracać, kiedy jego głos ją zatrzymał. Zwróciła się znów w jego kierunku. Jej brew mimowolnie uniosła się ku górze na wspomnienie jej brata. Michael nie wspominał o spotkaniu z mężczyzna z którym kiedyś myślała, że może spędzić życie. Urwane zdanie aż prosiło się o wypowiedzenie słowa.
-...żyję? - dokończyła pytaniem za niego. - Nie wiem dlaczego sądzisz, że należały ci się jakieś wyjaśnienia. - dodała po krótkiej chwili unosząc mimowolnie brodę ku górze. Chciał czy nie chciał, ale wtedy ją zranił. Czas minął, pozostawił za sobą wspomnienia, ale pozostawił też ranę. Przekonanie, że nikt nie zostanie przy niej na dłużej. Że jest zbyt trudna, zbyt ciężka, by próbować przejść przez życie z nią razem. Mógł ją poprosić o pomoc, mógł zdradzić wszystkie bolączki. Zamiast tego postanowił odejść. Odetchnęła, wypuszczając powietrze z ust. - Michael zrobił ci przysługę. Za sam kontakt ze mną mogą cię zabić. - była poszukiwaną terrorystką. Co nadal brzmiało śmiesznie wypowiadane na głos. Miała nie więcej niż metr pięćdziesiąt i ważyła prawdopodobnie połowę jego wagi. Ale niedocenianie jej od jakiegoś czasu było błędem. Kolejne słowa sprawiły, że jej brew drgnęła ku górze.
- Gdybyś wiedział, to co? - zapytała przesuwając uważnie jasnymi tęczówkami po jego twarzy. Jej brwi zeszły się odrobinę, lekko a wolną rękę w której zaciskała różdżkę wsadziła do kieszeni. Co byś zrobił, Halbert? I czy miało to teraz jakiekolwiek znaczenie? Nie oderwała od niego spojrzenia, nie musiała przed nim umykać, nie czuła takiej potrzeby, nie czuła też takiej powinności. Patrzyła za to jak on przestępuje z nogi na nogę, jak wkłada dłonie do kieszeni, jak przenosi spojrzenie na falę, które obijały się ze spokojem o brzeg.
- Oh, na Rowenę. - straciła cierpliwość wywracając błękitnymi oczami. - Kontaktu ze mną, po co? - zapytała, ponownie lokując spojrzenie na nim chciała wiedzieć, ale nie dała czasu na to, by odpowiedź mogła paść z jego ust. - Dla bezpieczeństwa swojego i swojej rodziny nie powinieneś chcieć utrzymać go ze mną. - wyjaśniła marszcząc odrobinę jasne brwi. - Czego chcesz, Hallie? -. zadała kolejne pytanie, po raz pierwszy jej spojrzenie odsunęło się, ale nie ze wstydu, przesunęła nim wokół jakby poszukując niebezpieczeństwa, które mogło czaić się niedaleko. - Ostatnie czego potrzebuję to twojej litości. - jasne tęczówki zawisły na nim, oczekując odpowiedzi. Jeśli miał coś do powiedzenia, powinien to zrobić teraz, póki jeszcze znajdowała się obok.
Wyciągnęła rękę, wykonując ponaglający gest. Im krócej byli razem, tym mniej jej własnego ciężaru mogło zostać na nim. Widziała jak ociąga się, żeby oddać jej miotłę, która w końcu znalazła się w jej dłoni. Nie miała nic więcej do powiedzenia ponad to, co już powiedziała. Zrobiła krok do tyłu, zaczynając się obracać, kiedy jego głos ją zatrzymał. Zwróciła się znów w jego kierunku. Jej brew mimowolnie uniosła się ku górze na wspomnienie jej brata. Michael nie wspominał o spotkaniu z mężczyzna z którym kiedyś myślała, że może spędzić życie. Urwane zdanie aż prosiło się o wypowiedzenie słowa.
-...żyję? - dokończyła pytaniem za niego. - Nie wiem dlaczego sądzisz, że należały ci się jakieś wyjaśnienia. - dodała po krótkiej chwili unosząc mimowolnie brodę ku górze. Chciał czy nie chciał, ale wtedy ją zranił. Czas minął, pozostawił za sobą wspomnienia, ale pozostawił też ranę. Przekonanie, że nikt nie zostanie przy niej na dłużej. Że jest zbyt trudna, zbyt ciężka, by próbować przejść przez życie z nią razem. Mógł ją poprosić o pomoc, mógł zdradzić wszystkie bolączki. Zamiast tego postanowił odejść. Odetchnęła, wypuszczając powietrze z ust. - Michael zrobił ci przysługę. Za sam kontakt ze mną mogą cię zabić. - była poszukiwaną terrorystką. Co nadal brzmiało śmiesznie wypowiadane na głos. Miała nie więcej niż metr pięćdziesiąt i ważyła prawdopodobnie połowę jego wagi. Ale niedocenianie jej od jakiegoś czasu było błędem. Kolejne słowa sprawiły, że jej brew drgnęła ku górze.
- Gdybyś wiedział, to co? - zapytała przesuwając uważnie jasnymi tęczówkami po jego twarzy. Jej brwi zeszły się odrobinę, lekko a wolną rękę w której zaciskała różdżkę wsadziła do kieszeni. Co byś zrobił, Halbert? I czy miało to teraz jakiekolwiek znaczenie? Nie oderwała od niego spojrzenia, nie musiała przed nim umykać, nie czuła takiej potrzeby, nie czuła też takiej powinności. Patrzyła za to jak on przestępuje z nogi na nogę, jak wkłada dłonie do kieszeni, jak przenosi spojrzenie na falę, które obijały się ze spokojem o brzeg.
- Oh, na Rowenę. - straciła cierpliwość wywracając błękitnymi oczami. - Kontaktu ze mną, po co? - zapytała, ponownie lokując spojrzenie na nim chciała wiedzieć, ale nie dała czasu na to, by odpowiedź mogła paść z jego ust. - Dla bezpieczeństwa swojego i swojej rodziny nie powinieneś chcieć utrzymać go ze mną. - wyjaśniła marszcząc odrobinę jasne brwi. - Czego chcesz, Hallie? -. zadała kolejne pytanie, po raz pierwszy jej spojrzenie odsunęło się, ale nie ze wstydu, przesunęła nim wokół jakby poszukując niebezpieczeństwa, które mogło czaić się niedaleko. - Ostatnie czego potrzebuję to twojej litości. - jasne tęczówki zawisły na nim, oczekując odpowiedzi. Jeśli miał coś do powiedzenia, powinien to zrobić teraz, póki jeszcze znajdowała się obok.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Choć od dnia ich rozstania minęło już kilka lat, Grey wciąż nie wyzbył się całego ciężaru winy, jaki wtedy na siebie nałożył. Podjął decyzję, świadom konsekwencji, lecz zupełnie zapomniał o swej własnej słabości. Podjął ją za nich oboje, nie dając jej możliwości wyboru ani sprawdzenia czy rzeczywiście kolejne przeciwności okazałyby się dla nich gorsze w skutkach, niż obranie własnych ścieżek. Miał nieodparte wrażenie, że swym zdecydowaniem Justine szła w jego ślady, czyżby chciała się odegrać? Nie sądził, że była do tego zdolna, przecież nie było między nimi aż tak źle, prawda?
Z kolejnymi słowami Tonks nasunęły mu się wątpliwości. Czy aż tak się od siebie odsunęli? Czy aż tak fatalne pozostawił po sobie wrażenie, że traktuje go jak zupełnie obcego?
- Za kontakt z tobą, z lordem Prewettem, dla którego pracuję od lat, tak, wiem - odparł nieco rozdrażniony. - Rozumiem, że nie chcesz nikogo narażać, nie zamierzam być na twoim sumieniu.
Nie tylko ona z bliskich mu osób poszukiwana była listem gończym. Nie znał stanu swoich przyjaciół, nie chciał do nich pisać w obawie przed przechwyceniem wiadomości. Tkwił wciąż w niewiedzy, chłonąc wyłącznie strzępki informacji i plotki, nie wiedząc w które wierzyć. Czy naprawdę sądziła, że skoro zdecydowali się rozejść, nie powinni utrzymywać żadnego kontaktu? Wymieniali jeszcze ze sobą kilka listów, czy to którymś z nich ją skrzywdził, że kontakt ostatecznie się urwał?
Michael miał z pewnością powody, by nie zdradzać mu stanu Justine, ale najwidoczniej uznał go godnego zaufania na tyle, by odwiedzać go w domu i by kupować od niego rośliny. Czy wspomniał o tym siostrze? Halbert pokręcił tylko głową w niezrozumieniu na wzmiankę o litości. Dzieląca ich przepaść znów się powiększała.
- Litości? O co ci chodzi, Just? - Zmarszczył brwi, nie wiedząc skąd to nagłe rozdrażnienie. Starał się schować własne, wciąż był w szoku po wydarzeniach w porcie. Do tej pory toczący się w kraju konflikt był poza jego zasięgiem. Pozostając w Dorset, gdzie na co dzień ludzie nie spotykają się z bezpośrednim atakiem na własny dom, tkwił w przekonaniu, że wciąż mają trochę czasu. To, co zastał w Cromer, było kubłem zimnej wody, ściągnięciem na ziemię, do ponurej, bezwzględnej rzeczywistości.
- Chciałem wiedzieć, że żyjesz i jesteś bezpieczna. Chciałem móc ci powiedzieć, że szanuję cię i podziwiam odwagę, której niejednemu brakuje. To, co robisz jest ważne - mówił wciąż rozdrażnionym tonem, co nie współgrało z przekazem wypowiadanych przez niego słów. On sam deklarował przed Archibaldem gotowość do działania, na jego zlecenie niósł ludziom pomoc. Nie nadawał się do walki, ale robił chociaż to, co potrafił najlepiej.
- Ostatnim, czego chcę, to utrudniać ci cokolwiek. - Każde z nich miała sporo na głowie, nie potrzebowali dodatkowych kłopotów. - Nie będę cię dłużej zatrzymywać.
Z kolejnymi słowami Tonks nasunęły mu się wątpliwości. Czy aż tak się od siebie odsunęli? Czy aż tak fatalne pozostawił po sobie wrażenie, że traktuje go jak zupełnie obcego?
- Za kontakt z tobą, z lordem Prewettem, dla którego pracuję od lat, tak, wiem - odparł nieco rozdrażniony. - Rozumiem, że nie chcesz nikogo narażać, nie zamierzam być na twoim sumieniu.
Nie tylko ona z bliskich mu osób poszukiwana była listem gończym. Nie znał stanu swoich przyjaciół, nie chciał do nich pisać w obawie przed przechwyceniem wiadomości. Tkwił wciąż w niewiedzy, chłonąc wyłącznie strzępki informacji i plotki, nie wiedząc w które wierzyć. Czy naprawdę sądziła, że skoro zdecydowali się rozejść, nie powinni utrzymywać żadnego kontaktu? Wymieniali jeszcze ze sobą kilka listów, czy to którymś z nich ją skrzywdził, że kontakt ostatecznie się urwał?
Michael miał z pewnością powody, by nie zdradzać mu stanu Justine, ale najwidoczniej uznał go godnego zaufania na tyle, by odwiedzać go w domu i by kupować od niego rośliny. Czy wspomniał o tym siostrze? Halbert pokręcił tylko głową w niezrozumieniu na wzmiankę o litości. Dzieląca ich przepaść znów się powiększała.
- Litości? O co ci chodzi, Just? - Zmarszczył brwi, nie wiedząc skąd to nagłe rozdrażnienie. Starał się schować własne, wciąż był w szoku po wydarzeniach w porcie. Do tej pory toczący się w kraju konflikt był poza jego zasięgiem. Pozostając w Dorset, gdzie na co dzień ludzie nie spotykają się z bezpośrednim atakiem na własny dom, tkwił w przekonaniu, że wciąż mają trochę czasu. To, co zastał w Cromer, było kubłem zimnej wody, ściągnięciem na ziemię, do ponurej, bezwzględnej rzeczywistości.
- Chciałem wiedzieć, że żyjesz i jesteś bezpieczna. Chciałem móc ci powiedzieć, że szanuję cię i podziwiam odwagę, której niejednemu brakuje. To, co robisz jest ważne - mówił wciąż rozdrażnionym tonem, co nie współgrało z przekazem wypowiadanych przez niego słów. On sam deklarował przed Archibaldem gotowość do działania, na jego zlecenie niósł ludziom pomoc. Nie nadawał się do walki, ale robił chociaż to, co potrafił najlepiej.
- Ostatnim, czego chcę, to utrudniać ci cokolwiek. - Każde z nich miała sporo na głowie, nie potrzebowali dodatkowych kłopotów. - Nie będę cię dłużej zatrzymywać.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Łuk Durdle Door
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset