Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łuk Durdle Door
Strona 60 z 60 • 1 ... 31 ... 58, 59, 60
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Łuk Durdle Door
Nieco oddalony od Weymouth rozległy piaszczysty brzeg plaży, na którym co jakiś czas wznoszą się ostre, niebezpieczne skały, spośród których największą jest wapienny łuk Durdle Door. Mnogość naturalnych przeszkód uczyniła to miejsce trudnym szlakiem konnym wytyczonym dla doświadczonych jeźdźców, którzy już od wieków pokonują się wzajemnie w pomysłach na ominięcie piętrzących się na plaży kamieni, dosiadając skrzydlatych rumaków.
The member 'Roger Bennett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76, 20
'k100' : 76, 20
Tyle co zdążyły wybrzmieć słowa Lidki, które w teorii miały uspokoić klacz, a Freddy odwrócił się do niej najprawdopodobniej z taką samą złością, jaka gotowała się teraz w niej samej.
- Gdzie Eve? - weszła mu w zdania, zupełnie ignorując jego napastliwy ton i durne pytania. Co ona tu robi? Ona?! Na pewno nie próbowała ratować zwierzęcia (nieważne w tym momencie jak szlachetny był to czyn) zamiast przyjaciół czy siebie! Za to jego kolejne słowa zabolały zdecydowanie bardziej i przeszyły niczym rozgrzane do czerwoności ostrze. "Musisz? Zawsze?" i "nie potrzebuję twojej pomocy" zawibrowały jej nieprzyjemnie w głowie echem, ale nie było teraz czasu, żeby się nad tym rozwodzić, o czym nieustannie przypominały jej huki, krzyki ludzi i wdzierający się do oczu, nosa i ust drażniący dym i pył. Cel. Musiała skupić się na celu. Czyli wyciągnięciu ich stąd. Wszystkich. Więc zdusiła w sobie emocje jeszcze bardziej i wciąż siląc się na spokój zapytała znów:
- Znalazłeś Eve? - ale on jak nakręcony nawijał tylko o tym, że ma się wynosić, żeby Neala ją odciągnęła, żeby coś tam... Kurwa. Oczywiście, że nie wytrzymała i już nie bacząc na to, że mieli przecież uspokajać Betty podniosła głos:
- Freddy! Eve. Gdzie jest Eve?! - warknęła, czego zaraz pożałowała, bo zaniosła się znów kaszlem. Pieprzony pył. Pieprzony Freddy!
A potem nagle stało się kilka rzeczy na raz: Fred jeszcze bardziej zaczął się szarpać z gościem o konia, dym nad nimi niespodziewanie błysnął, a potem tuż obok jebnął meteor z taką siłą, że aż miotłę odrzuciło w bok, a Liddy poczuła kolejny podmuch gorącego powietrza na ciele. Nie puściła się miotły, a Neala jej, więc to było pod kontrolą, ale zarówno obcego typa dosiadającego klaczy, jak i Freddiego znajdującego się najbliżej zagrody, w którą walnął kosmiczny kamień, zwaliło z nóg.
- Fred! - krzyknęła przestraszona i odruchowo skierowała do niego miotłę, ale w tym samym momencie spłoszona Betty się zerwała... i runęła na leżącego na ziemi mężczyznę. Liddy zastygła w bezruchu wstrzymując ze zgrozą powietrze i nie mogąc oderwać wzroku od podnoszącej się już na równe nogi klaczy, a właściwie od poturbowanego mężczyzny, którego tym samym odsłoniła. Żył. Krzyczał z bólu i błagał o pomoc. A Liddy, teraz blada jak ściana, nie mogła się ruszyć ani oderwać od niego przerażonego spojrzenia. Co miała robić? Jak mu pomóc?! Dopiero ruch z boku ją ocknął z szoku. To Freddy zbierający się z ziemi. Całe szczęście. Zanim Lidka zdążyła zareagować na kolejne jego słowa (odganiał ją jak bezdomnego kundla albo upartą kwokę!), odwróciła głowę w stronę, w którą pokazał. Fala. Fala miała zaraz uderzyć.
- Nie zostawię cię tu, rozumiesz?! - odpysknęła mu wściekła z desperacją w głosie. Wiedziała, że nie może go wziąć na miotłę. Betty uciekła. Zaraz pierdolnie fala. Za plecami miała Nealę. Tu facet leży i woła o pomoc... Kurwa, kurwa, KURWA! Znów wzbierała w niej panika. I mętlik w głowie. I nie wiedziała co robić. Freddy nagle rzucił się gdzieś pędem. Uciekał? Podążyła za przyjacielem wzrokiem. Dym przysłaniał widok, ale czy to nie była Betty? To możliwe, że nie odbiegła daleko? Znów spojrzała na obcego mężczyznę.
- P-przepraszam... T-tak bardzo... - jęknęła już właściwie ze łzami w oczach, a potem nie oglądając się za siebie skierowała miotłę do Freda i...
- Eve! EVE! - zawołała przyspieszając jeszcze na widok Kruegera podnoszącego z ziemi przyjaciółkę. Czuła jak coś ją dławi i tym razem to nie był dym. Błagam, nie... niech żyje...! - zawyła w myślach, ostro hamując tuż przy nich. - Eve! Neala, pomóż jej! - krzyknęła teraz już prawdziwie przerażona. Żyła?! Z miotły spróbowała pomóc Fredowi w podnoszeniu ciężarnej.
Cito maxima
Akcja 1 - przelot do Eve
reszta będzie potem
- Gdzie Eve? - weszła mu w zdania, zupełnie ignorując jego napastliwy ton i durne pytania. Co ona tu robi? Ona?! Na pewno nie próbowała ratować zwierzęcia (nieważne w tym momencie jak szlachetny był to czyn) zamiast przyjaciół czy siebie! Za to jego kolejne słowa zabolały zdecydowanie bardziej i przeszyły niczym rozgrzane do czerwoności ostrze. "Musisz? Zawsze?" i "nie potrzebuję twojej pomocy" zawibrowały jej nieprzyjemnie w głowie echem, ale nie było teraz czasu, żeby się nad tym rozwodzić, o czym nieustannie przypominały jej huki, krzyki ludzi i wdzierający się do oczu, nosa i ust drażniący dym i pył. Cel. Musiała skupić się na celu. Czyli wyciągnięciu ich stąd. Wszystkich. Więc zdusiła w sobie emocje jeszcze bardziej i wciąż siląc się na spokój zapytała znów:
- Znalazłeś Eve? - ale on jak nakręcony nawijał tylko o tym, że ma się wynosić, żeby Neala ją odciągnęła, żeby coś tam... Kurwa. Oczywiście, że nie wytrzymała i już nie bacząc na to, że mieli przecież uspokajać Betty podniosła głos:
- Freddy! Eve. Gdzie jest Eve?! - warknęła, czego zaraz pożałowała, bo zaniosła się znów kaszlem. Pieprzony pył. Pieprzony Freddy!
A potem nagle stało się kilka rzeczy na raz: Fred jeszcze bardziej zaczął się szarpać z gościem o konia, dym nad nimi niespodziewanie błysnął, a potem tuż obok jebnął meteor z taką siłą, że aż miotłę odrzuciło w bok, a Liddy poczuła kolejny podmuch gorącego powietrza na ciele. Nie puściła się miotły, a Neala jej, więc to było pod kontrolą, ale zarówno obcego typa dosiadającego klaczy, jak i Freddiego znajdującego się najbliżej zagrody, w którą walnął kosmiczny kamień, zwaliło z nóg.
- Fred! - krzyknęła przestraszona i odruchowo skierowała do niego miotłę, ale w tym samym momencie spłoszona Betty się zerwała... i runęła na leżącego na ziemi mężczyznę. Liddy zastygła w bezruchu wstrzymując ze zgrozą powietrze i nie mogąc oderwać wzroku od podnoszącej się już na równe nogi klaczy, a właściwie od poturbowanego mężczyzny, którego tym samym odsłoniła. Żył. Krzyczał z bólu i błagał o pomoc. A Liddy, teraz blada jak ściana, nie mogła się ruszyć ani oderwać od niego przerażonego spojrzenia. Co miała robić? Jak mu pomóc?! Dopiero ruch z boku ją ocknął z szoku. To Freddy zbierający się z ziemi. Całe szczęście. Zanim Lidka zdążyła zareagować na kolejne jego słowa (odganiał ją jak bezdomnego kundla albo upartą kwokę!), odwróciła głowę w stronę, w którą pokazał. Fala. Fala miała zaraz uderzyć.
- Nie zostawię cię tu, rozumiesz?! - odpysknęła mu wściekła z desperacją w głosie. Wiedziała, że nie może go wziąć na miotłę. Betty uciekła. Zaraz pierdolnie fala. Za plecami miała Nealę. Tu facet leży i woła o pomoc... Kurwa, kurwa, KURWA! Znów wzbierała w niej panika. I mętlik w głowie. I nie wiedziała co robić. Freddy nagle rzucił się gdzieś pędem. Uciekał? Podążyła za przyjacielem wzrokiem. Dym przysłaniał widok, ale czy to nie była Betty? To możliwe, że nie odbiegła daleko? Znów spojrzała na obcego mężczyznę.
- P-przepraszam... T-tak bardzo... - jęknęła już właściwie ze łzami w oczach, a potem nie oglądając się za siebie skierowała miotłę do Freda i...
- Eve! EVE! - zawołała przyspieszając jeszcze na widok Kruegera podnoszącego z ziemi przyjaciółkę. Czuła jak coś ją dławi i tym razem to nie był dym. Błagam, nie... niech żyje...! - zawyła w myślach, ostro hamując tuż przy nich. - Eve! Neala, pomóż jej! - krzyknęła teraz już prawdziwie przerażona. Żyła?! Z miotły spróbowała pomóc Fredowi w podnoszeniu ciężarnej.
Cito maxima
Akcja 1 - przelot do Eve
reszta będzie potem
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie tak to miało wyglądać i nie tak się skończyć. Cień wydawał się dobrym kompanem, pewnym wierzchowcem, ale jednak był tylko zwierzęciem. Spłoszonym i szybszym w reakcji, niż ona. Syk przepełniony bólem opuścił jej usta, wyszarpnął się z gardła, dając upust temu, co poczuła. Wszystko wokół wydawało się znów ucichnąć, przyćmione ostrym bólem, który zatrzymał ją w miejscu i powalił na kolana. Skuliła ramiona odruchowo, ugięła sylwetkę mocniej, jakby to miało pomóc. Poczuła szarpnięcie chwilę wcześniej, gdy koń wyrwał się i odbiegł w nieznanym kierunku. Nie spoglądała nawet za nim, gdy paraliżujący bodziec nie odpuszczał, a palce zagłębiły się w piasku poszukując ulgi. Ból zdawał się być jej stałym towarzyszem, przychodząc częściej niż chciałaby kiedykolwiek. Pod różnymi postaciami i w różnych okolicznościach, ale wracał ciągle. Usadzał ją w miejscu, zmuszając do zaciśnięcia szczęk, aby dławić krzyk i szloch. Przywykła do tego, do tej walki, której nigdy nie chciała podejmować i którą przegrywała, gdy łzy napływały do oczu. Zamknęła na chwilę powieki, chociaż świat wokoło nadal pozostawał niebezpieczny; ziemia drżała, z nieba spadały skały, a morze zbliżało się nieubłaganie pod postacią fali. Nie chciała tu umrzeć, nie w taki sposób. Wypuściła powoli powietrze z płuc, ale to nic nie zmieniało. Nie mogła się ruszyć, każde drgnięcie tylko nasilało ból w podbrzuszu. Bała się, o siebie, o dziecko, o przyjaciół i Jamesa, gdziekolwiek teraz był. Strach napędzał szaleńczo bijące serce, ale pierwszy wyrzut adrenaliny zdawał się już odpuszczać, odbierając siły. Rozchyliła powieki, unosząc wzrok i spoglądając z niedowierzaniem na klacz, która właśnie kłusem zbliżyła się do niej. Kącik ust drgnął, chociaż nie miał szans, by unieść się w uśmiechu. Chaos, który ją otaczał powrócił z taką samą siłą, kiedy wszystkie zmysły na nowo się wyostrzyły. Pojawienie się obok Kruegera przyniosło ze sobą ulgę i równocześnie niepokój. Kiedy wyciągnął do niej ręce, spięła się.- Nie, nie, nie.- zaprotestowała, bojąc się kolejnej fali bólu. Do tej, która jej towarzyszyła od kilku minut zaczynała się już przyzwyczajać, poznając jej granice. Zadarła głowę wyżej, kiedy obok zjawiła się Liddy i Neala.
- Nie mogę..- podjęła i zaraz umilkła, a usta wykrzywił grymas.- Nie dam rady uciekać, zbyt mocno mnie boli.- wydusiła. Nie było mowy o biegu czy ponownej próbie wdrapania się na koński grzbiet. Nie zaryzykuje znów, gdy zrobienie durnego kroku w tym momencie zdawało się zbyt trudne. Tylko, że musieli uciekać i to prędko. Wciągnęła ze świstem powietrze. Myśl, myśl, Doe.- Świstoklik. Herbert mówił o świstokliku... nie wiem, jak to działa. Powiedzcie, że można go komuś zabrać i umiecie użyć. – mówiła do ogółu, ale spojrzenie zatrzymała na Neali. James był pod takim wrażeniem mądrości młodej, więc niech okaże się to prawdą.
| jeszcze będę pisać
- Nie mogę..- podjęła i zaraz umilkła, a usta wykrzywił grymas.- Nie dam rady uciekać, zbyt mocno mnie boli.- wydusiła. Nie było mowy o biegu czy ponownej próbie wdrapania się na koński grzbiet. Nie zaryzykuje znów, gdy zrobienie durnego kroku w tym momencie zdawało się zbyt trudne. Tylko, że musieli uciekać i to prędko. Wciągnęła ze świstem powietrze. Myśl, myśl, Doe.- Świstoklik. Herbert mówił o świstokliku... nie wiem, jak to działa. Powiedzcie, że można go komuś zabrać i umiecie użyć. – mówiła do ogółu, ale spojrzenie zatrzymała na Neali. James był pod takim wrażeniem mądrości młodej, więc niech okaże się to prawdą.
| jeszcze będę pisać
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Pan Wright wydawał się zły. Widziałam to w jego spojrzeniu, nie chciałam nikogo rozzłościć, ale nie wiedziałam które wyjście jest dobre. Może gdybym miała chwilę znalazłabym lepsze, ale kometa pchnęła mnie na ziemię, a ja stwierdziłam, że będę tylko utrapieniem niczym więcej. Uciekłam zawstydzona spojrzeniem wsiadając do Liddy obejmując ją w pasie, a potem słysząc wypowiadane przez niego słowa.
To Freddy… miał stąd zabrać Eve.. Rozejrzałam się naprawdę go dostrzegając, rozszerzając oczy. Oszalał? Czemu siłował się z koniem. Trzymaj się? TRZYMAJ SIĘ.
- LIDDY! - krzyknęłam do niej, ale dalsza część słów nie wyszła. Bo przerażanie ogarniało mnie coraz mocniej. Chciałam im pomóc, ale jak niby miałyśmy to zrobić? Teraz, tutaj? Nagle zabrakło mi Brendana i Jima. Ale żadnego z nich nie było tutaj. Musisz być silna - powiedziałby Brendan. A Jim, że nie zginę tutaj, jak wtedy w Brenyn, ale coraz mocniej czułam, że bez nich tylko tak to się może skończyć. Z otępieniem patrzyłam na działanie Lidki i Freda chcąc im powiedzieć, że to bez sensu, bez znaczenia bo umrzemy tutaj, ale przez gardło nic mi nie przeszło. Po prostu patrzyłam osłupiała.
- Neala. - poprawiłam go odruchowo. - Liddy musimy… - bo miał rację, do oczu naszły mi łzy - bohaterka od siedmiu boleści, tchórz wielki. Podmuch rzucił nami znowu. - Lidka! - krzyknęłam w rozpaczy i desperacji spoglądając na falę, a potem na odległość kończącą plażę. Kiedy ona krzyczała na Freda, nie mieliśmy na to czasu, na nic nie mieliśmy czasu. Ale Eve wpadło mi w ucho. Co ona tutaj robiła? Nie powinna być tam na widowni, czyli już daleko dalej? Teraz sama miałam ochotę tą brzydką, okropną, niewłaściwą kurwą rzucić. Ale nie rzuciłam, nie strofowałam nawet Lidki zbyt przerażona kiedy wokół świat zdawał się walić, palić, trząść.
- Niech pan ucieka! - krzyknęłam do mężczyzny. - My też, błagam. - powiedziałam do nich. Gubiłam się w chaosie ich działań i końca świata. Pomóc jej, ale właściwie że jak? Zeskoczyłam z miotły wyciągając różdżkę, spoglądając na nią, na jej brzuch i na nią. Ulubiona Kurwa Lidki zatańczyła mi na ustach. - Jak mogłaś Eve. - powiedziałam do niej z wyrzutem. Jak mogłaś wlecieć w sam środek tego wszystkiego. Oddychaj Neala, złość ci nie pomoże. Ale strach też nie pomagał. - Nieważne. -dodałam po chwili zła. Jim jej szukał i ją kochał, dla niej pracował porzucając wolność i teraz nie jej powiedzieć będę musiał że mąż jej zginął bo Jim Brenyn przeżył a możliwie, że Jimowi że żona jeśli jakimś cudem przeżyje. Świetnie, oboje sobie ręce powinni podać w tym jak życiem swoim rzucają byle jak. Też to zrobiłam właśnie, ale na mnie nikt nie czekał. Ja byłam już właściwie sama. - Jak wyjdzie w tym harmidrze to na chwilę pomoże, ale nadal nie powinnaś robić nic czego nie mogłaś. - powiedziałam jej - Subsisto dolorem. - wypowiedziałam idąc koło idącego Freda, próbując się skupić na zaklęci. - Ja wiem. - odpowiedziałam jej trochę zdziwiona, że oni nie. Kuzyneczka mnie tego nauczyła, bo ponoć to przydatna wiedza była. - Jak działa. Nie komu zabrać. - uściśliłam przebierając nogami koło Freda. - Długo tak dasz radę? - zapytałam go szedł co prawda szybko, ale czy to miało starczyć? - obejrzałam się za siebie czując chłodny powiew śmierci na karku. A na nagrobku napiszą mi: Neala Weasley, umarła bo nie uciekła przed falą. Świetnie, Brendan się uśmieje pewnie. Pewnie wcale, tak naprawdę.
1. zaklęcie na Eve - będę jeszcze pisać
To Freddy… miał stąd zabrać Eve.. Rozejrzałam się naprawdę go dostrzegając, rozszerzając oczy. Oszalał? Czemu siłował się z koniem. Trzymaj się? TRZYMAJ SIĘ.
- LIDDY! - krzyknęłam do niej, ale dalsza część słów nie wyszła. Bo przerażanie ogarniało mnie coraz mocniej. Chciałam im pomóc, ale jak niby miałyśmy to zrobić? Teraz, tutaj? Nagle zabrakło mi Brendana i Jima. Ale żadnego z nich nie było tutaj. Musisz być silna - powiedziałby Brendan. A Jim, że nie zginę tutaj, jak wtedy w Brenyn, ale coraz mocniej czułam, że bez nich tylko tak to się może skończyć. Z otępieniem patrzyłam na działanie Lidki i Freda chcąc im powiedzieć, że to bez sensu, bez znaczenia bo umrzemy tutaj, ale przez gardło nic mi nie przeszło. Po prostu patrzyłam osłupiała.
- Neala. - poprawiłam go odruchowo. - Liddy musimy… - bo miał rację, do oczu naszły mi łzy - bohaterka od siedmiu boleści, tchórz wielki. Podmuch rzucił nami znowu. - Lidka! - krzyknęłam w rozpaczy i desperacji spoglądając na falę, a potem na odległość kończącą plażę. Kiedy ona krzyczała na Freda, nie mieliśmy na to czasu, na nic nie mieliśmy czasu. Ale Eve wpadło mi w ucho. Co ona tutaj robiła? Nie powinna być tam na widowni, czyli już daleko dalej? Teraz sama miałam ochotę tą brzydką, okropną, niewłaściwą kurwą rzucić. Ale nie rzuciłam, nie strofowałam nawet Lidki zbyt przerażona kiedy wokół świat zdawał się walić, palić, trząść.
- Niech pan ucieka! - krzyknęłam do mężczyzny. - My też, błagam. - powiedziałam do nich. Gubiłam się w chaosie ich działań i końca świata. Pomóc jej, ale właściwie że jak? Zeskoczyłam z miotły wyciągając różdżkę, spoglądając na nią, na jej brzuch i na nią. Ulubiona Kurwa Lidki zatańczyła mi na ustach. - Jak mogłaś Eve. - powiedziałam do niej z wyrzutem. Jak mogłaś wlecieć w sam środek tego wszystkiego. Oddychaj Neala, złość ci nie pomoże. Ale strach też nie pomagał. - Nieważne. -dodałam po chwili zła. Jim jej szukał i ją kochał, dla niej pracował porzucając wolność i teraz nie jej powiedzieć będę musiał że mąż jej zginął bo Jim Brenyn przeżył a możliwie, że Jimowi że żona jeśli jakimś cudem przeżyje. Świetnie, oboje sobie ręce powinni podać w tym jak życiem swoim rzucają byle jak. Też to zrobiłam właśnie, ale na mnie nikt nie czekał. Ja byłam już właściwie sama. - Jak wyjdzie w tym harmidrze to na chwilę pomoże, ale nadal nie powinnaś robić nic czego nie mogłaś. - powiedziałam jej - Subsisto dolorem. - wypowiedziałam idąc koło idącego Freda, próbując się skupić na zaklęci. - Ja wiem. - odpowiedziałam jej trochę zdziwiona, że oni nie. Kuzyneczka mnie tego nauczyła, bo ponoć to przydatna wiedza była. - Jak działa. Nie komu zabrać. - uściśliłam przebierając nogami koło Freda. - Długo tak dasz radę? - zapytałam go szedł co prawda szybko, ale czy to miało starczyć? - obejrzałam się za siebie czując chłodny powiew śmierci na karku. A na nagrobku napiszą mi: Neala Weasley, umarła bo nie uciekła przed falą. Świetnie, Brendan się uśmieje pewnie. Pewnie wcale, tak naprawdę.
1. zaklęcie na Eve - będę jeszcze pisać
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'k8' : 4
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'k8' : 4
Miała świadomość tego jak ryzykuje, zbaczając z trasy. Że ryzykuje już nie tylko swoim życiem, ale i młodszej przyjaciółki. Że leci z nią z powrotem w sam środek zagłady, choć przecież wcześniej oferując jej miejsce na miotle deklarowała się jej pomóc i wyciągnąć ją z paszczy śmierci. Miała tego świadomość przez cały ten czas, od momentu kiedy zanurkowała miotłą do Freda. Przy każdym krzyku Neali, każdym mocniejszym zaciśnięciu jej palców na swoim ubraniu, wiedziała, że podjęła decyzję za nie obie i że to nie było w porządku.
W każdej chwili mógł w nie walnąć ognisty głaz z nieba, z każdym kolejnym oddechem i uderzeniem serca były bliżej do zatopienia przez olbrzymią falę. Świadomość tego wisiała nad Lydią niczym sam oddech śmierci, a jednak nie mogła postąpić inaczej. Gdyby wiedziała, że Freddy faktycznie sam sobie poradzi, że Eve jest bezpieczna... nie zrobiłaby czegoś takiego. Ale nie w tej sytuacji. I choć ta była dramatyczna, choć szanse, że wyjdą z tego cało były nikłe i kurczyły się z każdą chwilą coraz bardziej, to ich losy wciąż nie były przesądzone. Póki żyła, póki oddychała i mogła się ruszać i myśleć (choć niezbyt trzeźwo w tym momencie), to zamierzała walczyć do końca. Nie o siebie, nie o jedno z nich, tylko o wszystkich.
A jeśli wybrała źle... jeśli wybrała źle...
Eve żyła i Liddy odetchnęła z ulgą, choć przecież wciąż zagrażało im wszystkim śmiertelne niebezpieczeństwo. Doe nie była w stanie samodzielnie uciekać, bolało ją... Neala spróbowała jej pomóc... (proszę, niech podziała!, modliła się w duchu Liddy), Freddy starał się ją nieść...
- Miotła. Możesz ją posadzić bokiem za mną, Freddy... i asekurować - zaproponowała nerwowo pierwsze co przyszło jej do głowy. Neala wcześniej zeskoczyła z miotły, ale Liddy wciąż na niej pozostała lecąc nisko tuż obok nich. Miotła wciąż mogła się przecież przydać, choćby właśnie do tego, żeby odciążyć kumpla. Bo choć z Freda był kawał chłopa i wiedziała, że był silny, to wciąż - nie mógł nieść Eve w nieskończoność (nie, żeby tyle mieli) to raz, a dwa: siłę, którą wkładał w niesienie przyjaciółki, mógł przeznaczyć na przykład do biegu i może byłoby szybciej... Może... a może zanim usadziłby Eve na miotle, to dosięgłaby ich fala. Liddy chciała pomóc, ale prawdę mówiąc, wcale nie wiedziała co robić. Zaczynało też do niej docierać, że jej jedynym atutem w tej chwili była ta nieszczęsna miotła. Miotła, która przy ich czwórce na nic się zdawała, a przecież wcześniej mogła uratować Nealę.
A jeśli wybrała źle...?
Zerknęła nerwowo za siebie, na morze, ale wtedy usłyszała krótką wymianę zdań Eve i Neali i spojrzała na nie. Świstoklik... Świstoklik byłby w tej chwili dla nich wybawieniem. Być może jedynym. Ale jak... Jak komuś zabrać... I skąd mogli wiedzieć co dokładnie jest świstoklikiem? Przecież to mógł być dowolny przedmiot. Dowolny! Szlag.
Ale tknięta kolejną desperacką myślą, trzymając się lewą ręką miotły, prawą sięgnęła po różdżkę. Leciała wolno i nisko, więc nawet jeśli okaże się absolutną fajtłapą i spadnie, to przynajmniej ma blisko do ziemi i szybko się z niej pozbiera.
Dobrze, Lidka, skupienie, to przecież nic trudnego. Dasz sobie radę. Dasz sobie kurwa radę. A spróbować przecież nie zaszkodzi...
- Accio świstoklik! - wypowiedziała starając się zapanować nad drżeniem głosu. Nie miała bladego pojęcia czy to zadziała. Ostatnio nie była w stanie przywołać durnej kulki papieru, którą miała w zasięgu wzroku, a co dopiero magicznego przedmiotu, który cholera wie jak daleko się znajdował. Ale... w tej chwili to nie było ważne. Kończyły im się opcje i czas, więc chwytała się choćby cienia nadziei.
Accio ST 35 (-5 do rzutu)
i szczęście I
i Cito maxima
W każdej chwili mógł w nie walnąć ognisty głaz z nieba, z każdym kolejnym oddechem i uderzeniem serca były bliżej do zatopienia przez olbrzymią falę. Świadomość tego wisiała nad Lydią niczym sam oddech śmierci, a jednak nie mogła postąpić inaczej. Gdyby wiedziała, że Freddy faktycznie sam sobie poradzi, że Eve jest bezpieczna... nie zrobiłaby czegoś takiego. Ale nie w tej sytuacji. I choć ta była dramatyczna, choć szanse, że wyjdą z tego cało były nikłe i kurczyły się z każdą chwilą coraz bardziej, to ich losy wciąż nie były przesądzone. Póki żyła, póki oddychała i mogła się ruszać i myśleć (choć niezbyt trzeźwo w tym momencie), to zamierzała walczyć do końca. Nie o siebie, nie o jedno z nich, tylko o wszystkich.
A jeśli wybrała źle... jeśli wybrała źle...
Eve żyła i Liddy odetchnęła z ulgą, choć przecież wciąż zagrażało im wszystkim śmiertelne niebezpieczeństwo. Doe nie była w stanie samodzielnie uciekać, bolało ją... Neala spróbowała jej pomóc... (proszę, niech podziała!, modliła się w duchu Liddy), Freddy starał się ją nieść...
- Miotła. Możesz ją posadzić bokiem za mną, Freddy... i asekurować - zaproponowała nerwowo pierwsze co przyszło jej do głowy. Neala wcześniej zeskoczyła z miotły, ale Liddy wciąż na niej pozostała lecąc nisko tuż obok nich. Miotła wciąż mogła się przecież przydać, choćby właśnie do tego, żeby odciążyć kumpla. Bo choć z Freda był kawał chłopa i wiedziała, że był silny, to wciąż - nie mógł nieść Eve w nieskończoność (nie, żeby tyle mieli) to raz, a dwa: siłę, którą wkładał w niesienie przyjaciółki, mógł przeznaczyć na przykład do biegu i może byłoby szybciej... Może... a może zanim usadziłby Eve na miotle, to dosięgłaby ich fala. Liddy chciała pomóc, ale prawdę mówiąc, wcale nie wiedziała co robić. Zaczynało też do niej docierać, że jej jedynym atutem w tej chwili była ta nieszczęsna miotła. Miotła, która przy ich czwórce na nic się zdawała, a przecież wcześniej mogła uratować Nealę.
A jeśli wybrała źle...?
Zerknęła nerwowo za siebie, na morze, ale wtedy usłyszała krótką wymianę zdań Eve i Neali i spojrzała na nie. Świstoklik... Świstoklik byłby w tej chwili dla nich wybawieniem. Być może jedynym. Ale jak... Jak komuś zabrać... I skąd mogli wiedzieć co dokładnie jest świstoklikiem? Przecież to mógł być dowolny przedmiot. Dowolny! Szlag.
Ale tknięta kolejną desperacką myślą, trzymając się lewą ręką miotły, prawą sięgnęła po różdżkę. Leciała wolno i nisko, więc nawet jeśli okaże się absolutną fajtłapą i spadnie, to przynajmniej ma blisko do ziemi i szybko się z niej pozbiera.
Dobrze, Lidka, skupienie, to przecież nic trudnego. Dasz sobie radę. Dasz sobie kurwa radę. A spróbować przecież nie zaszkodzi...
- Accio świstoklik! - wypowiedziała starając się zapanować nad drżeniem głosu. Nie miała bladego pojęcia czy to zadziała. Ostatnio nie była w stanie przywołać durnej kulki papieru, którą miała w zasięgu wzroku, a co dopiero magicznego przedmiotu, który cholera wie jak daleko się znajdował. Ale... w tej chwili to nie było ważne. Kończyły im się opcje i czas, więc chwytała się choćby cienia nadziei.
Accio ST 35 (-5 do rzutu)
i szczęście I
i Cito maxima
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Liddy Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Przyspieszone ruchy Freddiego pozwoliły mu na szybki start z miejsca prowizorycznej zagrody, która była już niemalże doszczętnie zniszczona. Młody czarodziej ruszył prędko przed siebie, początkowo nieco na oślep, licząc na to, że dotrze do miejsca, gdzie pozostawił brzemienną czarownicę z koniem. Przerzedzający się dym nie pozwolił mu zboczyć, dostrzegł ją bez Cienia, bez wielkiego, karego aetonana, który nie pozostawił po sobie nawet śladu kopyt — drżąca ziemia, ukrywała w piachu wszystkie ślady. Mężczyzna chwycił dziewczynę i podniósł ją na rękach. Była lżejsza od niego, ale nie na tyle, by nie odczuł ciężaru na własnych plecach i rękach. Napięte bicepsy zadrżały w pierwszej chwili. Czarodziej sam był obolały, ale adrenalina pozwoliła mu na chwilę zapomnieć o dolegliwościach, które za chwilę miały dać o sobie znać. Tuż po chwili na miotle obok niego pojawiły się Liddy z Nealą. Choć Moore próbowała pomóc chłopakowi podnieść dziewczynę, bardziej mu tym gestem przeszkadzała niż ułatwiała, a rudowłosa czarownica za nią zachwiała się na miotle, nie mając tak dobrej równowagi i umiejętności na miotle jak lotniczka. Trzymając kobietę w dwóch miejscach był w stanie iść, choć droga po grząskim, osuwającym się od drżenia piachu była trudna; wymagała od chłopaka całkowitej koncentracji i determinacji, by siłą mięśni nóg pokonać trudne podłoże i jak najszybciej opuścić plażę i miejsca potencjalnie niebezpieczne i grożące zalaniem. Rudowłosa czarownica zeskoczyła z miotły, uskakując w drżący pod nogami piach i przytknęła różdżkę do cyganki. Przeciwbólowe zaklęcie zadziałało. Ból Eve odpuścił. Poczuła jak jej mięśnie, które przed chwilą zaciskały się mocno w potwornym skurczu, puszczają, a ona odzyskuje nieco swobody w ciele. W tym samym czasie lecąca obok nich Liddy skierowała różdżkę niewiadomo gdzie, niepewna właściwie tego, co chciałaby do siebie przywołać. Zaklęcie z jej różdżki błysnęło i nie wydarzyło się nic więcej.
To tylko post uzupełniający dla: Freddiego, Eve, Neali i Liddy.
Ramsey Mulciber
-Mam nadzieję, że uciekła. Oddałem jej konia i kazałem zwiewać- rzuciłem na jednym wdechu czując coraz większą niepewność, że dziewczyna faktycznie tak uczyniła. Czyż biegnąć po Betty nie miałem w głowie przekonania, że Liddy zdążyła się już oddalić? Podobnie jak Nela? Oczywiście, lecz prawda okazała się brutalna. Trwały tu ze mną, były kompankami niedoli i zbliżającej się nieuchronnie tragedii. Nie mogliśmy jej zapobiec, nie mieliśmy takich umiejętności, a tym bardziej doświadczenia. Jedyną opcją było możliwe szybkie oddalenie się od wybrzeża, co zdążyła już uczynić większość obecnych na wyścigu. Tak naprawdę pozowali tylko ranni lub martwi. Na plaży zawitała śmierć i nawet nie łudziłem się, że liczba ofiar była dla niej wystarczająca. Ona nigdy nie była nasycona.
-Musisz! Obiecaj mi!- krzyknąłem, gdy gnałem już przed siebie. Liczyłem, iż naprawdę mnie posłucha – ten jeden, cholerny raz nie będzie działać na przekór. Miotła mogła pomieścić tylko je dwie, mi zostały własne nogi, bo wiedziałem, że różdżką szybciej wydłubałbym sobie oko niżeli pomógł. Nie znałem takich zaklęć. Ponadto Eve… musiałem się upewnić.
I całe szczęście, że to uczyniłem.
-Dasz radę. Złap się mnie i nic nie mów. Będzie boleć, ale uciekniemy. Damy radę, damy radę. Mocno chwyć się- dyszałem, było mi ciężko. Każdy mięsień dosłownie drżał i buntował się przy każdym kroku, ale nie było innego wyjścia. Nigdy bym jej tutaj nie zostawił. Przyspieszyłem, kiedy nagle usłyszałem głosy. Te same, co chwile wcześniej. W głowie kląłem jak cholera, ale nie wyrzucałem tego z siebie, nie chciałem tracić sił. Skupiłem się wyłącznie na możliwie szybkim opuszczeniu tego parszywego miejsca, znalezieniu względnie bezpiecznej przestrzeni – takiej, gdzie nie dosięgnie nas morski potwór. Nela rzuciła zaklęcie, Liddy również próbowała coś uzyskać, ale nie wnikałem. O nic ich już nie prosiłem, nic nie komentowałem. Tylko szedłem. Patrzałem prosto przed siebie i pokonywałem kolejne metry.
| próbuję uciec z Eve na rękach hehe...
-Musisz! Obiecaj mi!- krzyknąłem, gdy gnałem już przed siebie. Liczyłem, iż naprawdę mnie posłucha – ten jeden, cholerny raz nie będzie działać na przekór. Miotła mogła pomieścić tylko je dwie, mi zostały własne nogi, bo wiedziałem, że różdżką szybciej wydłubałbym sobie oko niżeli pomógł. Nie znałem takich zaklęć. Ponadto Eve… musiałem się upewnić.
I całe szczęście, że to uczyniłem.
-Dasz radę. Złap się mnie i nic nie mów. Będzie boleć, ale uciekniemy. Damy radę, damy radę. Mocno chwyć się- dyszałem, było mi ciężko. Każdy mięsień dosłownie drżał i buntował się przy każdym kroku, ale nie było innego wyjścia. Nigdy bym jej tutaj nie zostawił. Przyspieszyłem, kiedy nagle usłyszałem głosy. Te same, co chwile wcześniej. W głowie kląłem jak cholera, ale nie wyrzucałem tego z siebie, nie chciałem tracić sił. Skupiłem się wyłącznie na możliwie szybkim opuszczeniu tego parszywego miejsca, znalezieniu względnie bezpiecznej przestrzeni – takiej, gdzie nie dosięgnie nas morski potwór. Nela rzuciła zaklęcie, Liddy również próbowała coś uzyskać, ale nie wnikałem. O nic ich już nie prosiłem, nic nie komentowałem. Tylko szedłem. Patrzałem prosto przed siebie i pokonywałem kolejne metry.
| próbuję uciec z Eve na rękach hehe...
Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
kim tak naprawdę jest
The member 'Freddy Krueger' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
To wszystko było na nic, zaczynało to do niej docierać. Za wolno posuwali się do przodu. Miała wrażenie, że ta cholerna plaża ciągnie się w nieskończoność, a szum nadciągającej fali wzmagał się z każdą chwilą coraz bardziej. Różdżka w jej ręce, choć rozbłysła na moment to zaraz zgasła, jak w coraz bardziej przestraszonej Lidce gasła nadzieja.
Nie przyleci do nich żaden świstoklik, nie stanie się żaden cud. Po prostu tu zginą. Wszyscy. Freddy, Eve ze swoim nienarodzonym dzieckiem i Neala, którą sama tu ściągnęła, a której w ogóle nie powinno tu być. I to ostatnie, to będzie jej, Lidki, wina. Źle wybrała. A teraz było już za późno. Chociaż… Przecież mieli tą przeklętą miotłę. Eve pewnie nie dałaby rady polecieć, Freddy za nic się nie zgodzi… Ale Neala umiała latać, może zdążyłaby w ten sposób uciec i się uratować. W każdym razie będzie miała na to większe szanse tak, niż piechotą. Naprawi to, co Lidka schrzaniła i ocali chociaż swoje życie.
Moore zeskoczyła z miotły w locie, nie puszczając jej, po czym jednym ruchem niemal wcisnęła ją biegnącej przyjaciółce w wolną od różdżki rękę.
- Neala, wsiadaj na miotłę i leć po pomoc. Byle szybko! – wyrzuciła z siebie nie przerywając biegu i wbijając niebieskie oczy w przyjaciółkę. - Jestem silniejsza, pomogę Freddy’emu z Eve, a ty leć, słyszysz? Tam dalej ktoś powinien być – ponagliła ją, licząc na to, że Nela nie będzie się nad tym dłużej zastanawiać, ani tego analizować i po prostu to zrobi i odleci. Jak kurwa najdalej stąd. Bo nie będzie żadnego ratunku i żadna pomoc nie przybędzie, tego Liddy była niemal pewna. To był tylko blef, żeby wygonić stąd młodszą przyjaciółkę. Sama zamierzała zrobić wszystko co w swojej mocy, żeby wraz z Fredem i Eve wydostać się z tej śmiertelnej pułapki, ale... nieważne. Żeby tylko Nela złapała haczyk...
Tak czy siak Liddy biegła obok nich, teraz bardziej skupiona na Kruegerze, który parł do przodu z Eve na rękach, jak prawdziwy, pieprzony bohater. Sama zaś była gotowa w każdej chwili ich łapać albo podtrzymać, gdyby kumpel stracił równowagę na grząskim terenie. Byle tylko wspólnie dotrzeć do bezpiecznego miejsca.
Ale czy w obliczu deszczu meteorów było gdzieś takie?
próbuję uciec z plaży!
Cito maxima jeszcze
Nie przyleci do nich żaden świstoklik, nie stanie się żaden cud. Po prostu tu zginą. Wszyscy. Freddy, Eve ze swoim nienarodzonym dzieckiem i Neala, którą sama tu ściągnęła, a której w ogóle nie powinno tu być. I to ostatnie, to będzie jej, Lidki, wina. Źle wybrała. A teraz było już za późno. Chociaż… Przecież mieli tą przeklętą miotłę. Eve pewnie nie dałaby rady polecieć, Freddy za nic się nie zgodzi… Ale Neala umiała latać, może zdążyłaby w ten sposób uciec i się uratować. W każdym razie będzie miała na to większe szanse tak, niż piechotą. Naprawi to, co Lidka schrzaniła i ocali chociaż swoje życie.
Moore zeskoczyła z miotły w locie, nie puszczając jej, po czym jednym ruchem niemal wcisnęła ją biegnącej przyjaciółce w wolną od różdżki rękę.
- Neala, wsiadaj na miotłę i leć po pomoc. Byle szybko! – wyrzuciła z siebie nie przerywając biegu i wbijając niebieskie oczy w przyjaciółkę. - Jestem silniejsza, pomogę Freddy’emu z Eve, a ty leć, słyszysz? Tam dalej ktoś powinien być – ponagliła ją, licząc na to, że Nela nie będzie się nad tym dłużej zastanawiać, ani tego analizować i po prostu to zrobi i odleci. Jak kurwa najdalej stąd. Bo nie będzie żadnego ratunku i żadna pomoc nie przybędzie, tego Liddy była niemal pewna. To był tylko blef, żeby wygonić stąd młodszą przyjaciółkę. Sama zamierzała zrobić wszystko co w swojej mocy, żeby wraz z Fredem i Eve wydostać się z tej śmiertelnej pułapki, ale... nieważne. Żeby tylko Nela złapała haczyk...
Tak czy siak Liddy biegła obok nich, teraz bardziej skupiona na Kruegerze, który parł do przodu z Eve na rękach, jak prawdziwy, pieprzony bohater. Sama zaś była gotowa w każdej chwili ich łapać albo podtrzymać, gdyby kumpel stracił równowagę na grząskim terenie. Byle tylko wspólnie dotrzeć do bezpiecznego miejsca.
Ale czy w obliczu deszczu meteorów było gdzieś takie?
próbuję uciec z plaży!
Cito maxima jeszcze
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie zatrzymujcie się. - zastrzegłam, ale chyba nikt nie planował. Błagałam o to, żeby nikt nie próbował. Spojrzałam za siebie, a potem w górę na niebo, przebierając nogami obok. Gorączkowo zastanawiając się nad tym, czy mogłam coś, jakoś pomóc. Zrobić cokolwiek. Ale w mojej głowie dzwoniła jedynie pustka a przerażenie ściskało gardło coraz mocniej. Nie miałam pojęcia, czemu jeszcze moje nogi przesuwają się do przodu. Ale szły, widok rozmazywał mi się przez łzy, które mimowolnie spływały po twarzy. Nie próbowałam pytać siebie co dalej, bo dalej wydawało się żadne. Po prostu zginę i umrę. Zanim w ogóle kogokolwiek pokocham, zanim kogokolwiek pocałuję. Zginę tak po prostu. Zwyczajnie. Będę, a za chwilę nie będzie mnie wcale. Nic więcej w głowie nie miałam. Dłoń zaciskała się na różdżce - Leć Lidka, leć po prostu. - powiedziałam rozdygotana. Nie było czasu już na nic, poza desperacką próbą ucieczki. Nie widziałam dla nas ani możliwości, ani ratunku zastanawiając się w głowie jedynie nad tym, czy ten świat opuszczę będąc w kimś w niezgodzie. Ale z tymi, których kochałam z nimi chyba miałam pożegnać się w zgodzie. Milcząco zniknąć. A raczej po prostu utopić się. Nie umiałam nie zastanowić się też nad tym, czy topienie bolało? Avada podobno nie? Ale ten moment, kiedy woda dostawała się do płuc, kiedy nie można było złapać oddechu, kiedy jeszcze miało się świadomość musiał boleć. Wcale nie mógł być przyjemny przecież bo jakże inaczej być mogło. I paradoksalnie w tym tragicznym momencie końca mojego świata jedno miała w głowie. Do twarzy ci w błocie, Neala. Przypomniało mi się abstrakcyjnie wyrywając z warg równie abstrakcyjne parsknięcie. Może inaczej być już nie mogło, ale musiałam, musieliśmy spróbować chociaż trochę. - Szybciej, nie zatrzymujcie się. - dodałam jeszcze. Cóż, jeśli miałam iść dalej, to chociaż Lidkę miałam obok, może tam dalej nie było wcale tak źle? I może był Brendan? Ale na razie musiałam spróbować uciec. Musiałam, bo jakbym mu powiedziała że się poddałam, to by zwyczajnie mi żyć nie dał - a co ważniejsze sprawiłabym mu zawód. Dlatego biegłam, szłam, chwytałam się każdej możliwości którą dostałam jednocześnie lojalnie oglądając się na tych, co byli ze mną ze łzami skrzącymi się w oczach. Dopóki Lidka nie wcisnęła mi miotły. Wzięłam ją, mając zaprzeczyć. Że jaka pomoc, nikt nam nie pomoże. Pan Wright chciał, a teraz był zły i właściwie odpowiednio był. Brendan za to też by mi zmył głowę. Rozdarta nie wiedziałam co robić. Ale wsiadłam, może dało się jeszcze, pomóc. Pomoc znaleźć, mimo tego że okropnie odrzuciłam ją wcześniej, czy teraz prosić mogłam jeszcze o jakąś? Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że potrzebowaliśmy cudu, szczęścia, czegokolwiek. Naprawdę łaski wszechświata. Jak nam pomoże poddam walkę całkiem i na zawsze. Solennie obiecuje.
Musieliśmy jakoś uciec.
| uciekamy Mistrzu, wszyscy próbujemy jak możemy
Musieliśmy jakoś uciec.
| uciekamy Mistrzu, wszyscy próbujemy jak możemy
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie chciała, by brał ją na ręce, by tym samym spowalniał siebie. Tylko że nie posłuchał i zrobił po swojemu. Kiedy dźwignął ją z ziemi, wbiła w niego spojrzenie ciemnych oczu, które przede wszystkim zdradzały zaskoczenie. Milczała, bo ból zadusił wszelkie kolejne protesty. Nie szarpała się z Kruegerem, wiedząc, że będzie mu tylko przeszkadzała i dekoncentrowała z celu, który wybrał. Nie mogli tracić już czasu, kolejnych cennych minut. Właśnie dlatego, potulnie, objęła go za szyję, przytulając się do niego delikatnie. Nie miała większego wyboru niż iść za tym, co wymyślił. Odwróciła wzrok ku Neali, kiedy dotarły do niej słowa dziewczyny, ten wyrzut, którego w tej jednej chwili nie rozumiała. Czego ona teraz chciała? Za późno było na mądrości w tej kwestii. Stało się, błędna decyzja pociągnęła za sobą problemy. Nie pierwszy raz, ale co miałaby teraz powiedzieć. Strach skutecznie uciszył kąśliwość i bunt, dlatego żadne słowo nie padło z jej strony. Zerknęła w dół, kiedy Weasley wypowiedziała obco brzmiące zaklęcie i dało ono efekt. Ból zniknął, napięte mięśnie odpuściły, przynosząc ulgę.
- Dziękuję.- wypowiedziała miękko i niepewnie. Nadal niepokoiło ją źródło tego, co chwilę wcześniej sparaliżowało ją w miejscu, uniemożliwiając ucieczkę, lecz tym przejmie się dopiero później. Słyszała z boku Liddy i rozbrzmiewające accio. Zadziała? Miała nadzieję, jeżeli dostaną jeszcze szansę od losu.
- Możesz mnie puścić, będzie łatwiej.- szepnęła do Freda, ale nie szarpała się, by faktycznie stanąć na nogi. To do niego należała decyzja, on wiedział ile jeszcze da radę nieść ją. Podjął ją, więc zrobiła co chciał. Był silny i tego nie mogła mu umniejszać. Zerknęła w stronę w którą biegł, tam mogli być bezpieczni.
| ucieczka z Kruegerem, bo mnie nie puścił
- Dziękuję.- wypowiedziała miękko i niepewnie. Nadal niepokoiło ją źródło tego, co chwilę wcześniej sparaliżowało ją w miejscu, uniemożliwiając ucieczkę, lecz tym przejmie się dopiero później. Słyszała z boku Liddy i rozbrzmiewające accio. Zadziała? Miała nadzieję, jeżeli dostaną jeszcze szansę od losu.
- Możesz mnie puścić, będzie łatwiej.- szepnęła do Freda, ale nie szarpała się, by faktycznie stanąć na nogi. To do niego należała decyzja, on wiedział ile jeszcze da radę nieść ją. Podjął ją, więc zrobiła co chciał. Był silny i tego nie mogła mu umniejszać. Zerknęła w stronę w którą biegł, tam mogli być bezpieczni.
| ucieczka z Kruegerem, bo mnie nie puścił
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zirytowany odmową pomocy Benjamin popędził aetonana i ruszył w kierunku pół i łąk, które majaczyły już przed nim, gdy tumany kurzu zaczęły opadać. Biały Miś odbił w bok, chroniąc ich przed zderzeniem z głazem, który finalnie uderzył w zagrodę pod nimi i choć Wright miał problemy z utrzymaniem się w siodle i o mały włos nie spadł, był wystarczająco silny, by chwyciwszy się rumaka za szyję, utrzymać się i wrócić do bezpiecznej i wygodnej pozycji. Gdy złapał znów za wodze mógł pognać przed siebie, jak najdalej od fal, które goniły go od strony morza. Szukający potrzebujących wokół siebie Roger zogniskował spojrzenie na leżącej na żwirze parze. Doskoczył do czarodziejów, mogąc im się bliżej przyjrzeć. Nie sprawdzając podstawowych czynności życiowych nie mógł wiedzieć, czy żyli — od razu skierował różdżkę ku mężczyźnie i dotknąwszy jej krańcem czarodzieja wypowiedział inkantację, udrażniającą drogi oddechowe, a następnie wybudzające ze śpiączki. Działając w pośpiechu starał się zrobić jak najwiecej w bardzo krótkim czasie, który mu pozostał. Nie sprawdzając efektu puścił się biegiem po stromym wybrzeżu, próbując jak znaleźć się jak najdalej od wciągającej fali. Podczas tej błyskawicznej akcji nie zdążył im się dobrze przyjrzeć, ale zapamiętał ich na tyle, by później, po czasie rozpoznać ich na plakatach rozwieszonych przez poszukujących ich przyjaciół. Ich nazwiska to Aaron i Bellona Lovegood. Oboje nie żyli już wcześniej. Na plaży pozostała czwórka młodych czarodziejów, którzy zrezygnowawszy z pomocy starszych i bardziej doświadczonych czarodziejów, nie radziła sobie z ewakuacją. Freddie wierzył w siłę swoich mięśni i determinacji, niosąc na rękach brzemienną czarownicę. Skoncentrował się na zadaniu, prąc do przodu po osuwającym się piachu — a przed nim znajdowało się wzniesienie, którego pokonanie z balastem mogło graniczyć z cudem. Tuż obok niego niezmiennie trwała przyjaciółka, Liddy, która w niemalże heroicznym geście oddała młodszej koleżance miotłę, by ta mogła się ratować. Wizja sprowadzenia pomocy miała ją zająć i zmobilizowac do pośpiechu. Ale Weasley latała dużo gorzej na miotle niż Moore, a ta, którą otrzymała nie była ani szczególnie szybka ani zwrotna. Wsiadła na nią i odbiła się od ziemi, ale nie wzniosła ani wysoko, ani nie poleciała zbyt daleko, ostatecznie prawie towarzysząc przyjaciołom w ostatniej drodze na szczyt.
Z nieba sypał się popiół; meteory leciały spalając się w atmosferze — część z nich nie docierało do ziemi; część spalało się ostatecznie w chwili uderzenia, ale bywały odłamki na tyle duże, że wbijały się w ziemię, trzęsąc nią i wprawiając w drżenie całe najbliższe otoczenie. Trójka młodych czarodziejów poruszała się zbyt wolno w stronę łąk, by zdążyć na czas. Srokaty tinker, wystraszywszy się jednego z uderzeń zerwał się galopem, wbiegając pod górę w kilkadziesiąt sekund, ciągnąć za sobą kawałek deski na sznurze, który o mały włos, nie podciął młodym gniewnym nóg. Z plaży dochodziło zawodzenie i płacz, dochodziły prośby o pomoc i ratunek. Na plaży zostały też ciała tych, którzy byli nieprzytomni lub martwi i nie mieli już szans się uratować. Niebo połyskiwało od spadających gwiazd, iskrzyło się, śmierdząc siarką i mieszaniną palonych gazów, a za plecami fala większa od klifów Weymouth, jaśniejącą srebrem, szumiała złowieszczo. Poruszająca się 700 kilometrów na godzinę fala pojawiła się w końcu w nadbrzeżu Dorset. Pomimo postępującej nocy rozświetlonej dziesiątkami, tysiącami spadających gwiazd, jej wielkość sprawiła, że zrobiło się ciemniej, a wiatr ustał zupełnie — plaża osłonięta z jednej strony wzniesieniem, z drugiej wodą stała się w kilka chwil martwym punktem.
I nagle, tuż przed czarodziejami dmuchnęło powietrze. Z opadającego hipogryfa zeskoczył mężczyzna — drugi został na jego grzbiecie, trzymając za sznur skrzydlate stworzenie.
— Biegiem! — krzyknął z grzbietu trzepiącego głową hipogryfa; nie osiadł na ziemi, zastygł w powietrzu na kilka sekund tuż obok biegnących ku górze czarodziejom — nie zachodząc im drogi, ale machając skrzydłami, utrzymując się w gotowości to gwałtownego startu. Czarodziej, który zeskoczył nie powiedział nic — na to nie było czasu. Liddy zdążyła go rozpoznać — był członkiem podziemnego Ministerstwa Magii, oddziału operacyjnego; Cormac Binns, a on wyraźnie rozpoznał ją, bo wybałuszył oczy na jej widok, mimo to spojrzał na Nealę, Freddiego a na końcu Eve i dostrzegając jej stan, wyraźnie najsłabszy ze wszystkich, odebrał ją od młodzieńca — wziął ją na ręce i podbiegł z nią kilka kroków, do unoszącego się w powietrzu hipogryfa.
— Dasz radę — powiedział jej podsuwając ją pod ruszające się skrzydło, by mogła stanąć na nim jedną nogą — od strony grzbietu pomógł jej drugi z mężczyzn, chwytając ją pod ramię i bok, amortyzując ewentualny upadek, ale jednocześnie ostrożnie wciągając przed siebie i właśnie tam, przed sobą, usadowił ją okrakiem. Skinął głową drugiemu mężczyźnie i wzniósł się w powietrze, odlatując wysoko między spadającymi odłamkami w stronę Plymouth. Ból w podbrzuszu Eve, po chwilowej uldze powrócił — zaklęcie rzucone przez Weasley było zbyt słabe, aby poradzić sobie z pierwszymi skurczami, które pojawiały się i odpuszczały na kilka minut. Zbieżność chwil pozwoliła czarodziejom wierzyć w powodzenie — spokój od bólu trwał krótko, po kilku minutach od końca pierwszego skurczu, nastąpił kolejny. Cormac w tej samej chwili zwrócił się w stronę dziewcząt. — Na miotłę i jazda! — krzyknął z furią na Liddy, a potem uderzył Freddiego w ramę, ponaglając go do sprintu w górę. Sam został za nimi, z tyłu, nie pozwalając żadnemu z całej trójki zostać po drodze.
Ale żadne z nich nie miało już szans nie spotkać się z falą. Od szczytu wzniesienia dzieliło ich ledwie kilka metrów, a potem dalej, łąki, spora odległość do pierwszych zabudowań w linii prostej. Nim dostrzegli horyzont, niebo przysłonił cień. Zniknęły spadające meteory, zniknął kurz dym, zniknęło światło. Gigantyczna fala przelała się nad ich głowami, daleko, daleko nad nimi załamując się i uderzając w brzeg.
Fala tsunami liczyła sześćdziesiąt metrów i nie była największą falą w dziejach — w Wielkiej Brytanii jednak zupełnie niespotykana i niespodziewana, wywołała popłoch i dokonała zniszczeń na całym wybrzeżu. Nieprawdopodobna ściana wody uderzyła w klify, przedzierając się przez nie z oporem, siejąc mniejsze zniszczenia po terenach za nimi niż nizinami, które potrafiła zniszczyć i zatopić całkowicie. Falmouth, Blackpool, Torquay, Shaldon, Seaton, Tyneham, Bournemouth, Worthing, Eastbourne znalazły się całe pod wodą — ta wymiotła mieszkańców, zalała budynki, połamała drzewa i zabrała wszystko, co miała na swojej drodze. Fala zalała także Weymouth, przedzierając się przez niskie plaże, zalewając tereny jarmarku i wszystkie niżej położone obszary kończącego się już festiwalu lata. Woda potrafiła na niskich terenach dotrzeć kilka kilometrów w głąb lądu — tam, gdzie spotkała się z klifami, ledwie kilkaset metrów.
Mistrz Gry dziękuje za udział w wydarzeniu, to już koniec. Benjamin, Roger, Eve opuściliście temat. Możecie kontynuować wątek w dowolnym temacie. Wszyscy jesteście zobowiązani są do wykonania kolejnego rzutu w wydarzeniu: Noc Tysiąca Gwiazd. Możecie już rozpoczynać swoje wątki w nowym okresie. Możecie pisać kontynuacje tego wątku z uwzględnieniem opisanych tu wydarzeń. Możecie już rozpoczynać swoje wątki w nowym okresie.
Freddie, Neala, Liddy zostajecie uznani za zaginionych — nie możecie rozpoczynać wątków po 13 sierpnia, oczekujecie na informację od Mistrza Gry.
Kornwalia, Devon, Wyspa Wight, Hampshire, West i East Sussex otrzymują 10% destabilizacji terenu, Dorset 15% w wyniku uderzenia tsunami i powodzi.
Eve, rozpoczyna się u ciebie akcja porodowa, która potrwa kolejne 10 godzin. Jesteś zobligowana do napisania posta kończącego w dowolnym temacie i rzutu kością k10, która określi aktualny stan Twojego zdrowia:
10 - To tylko skurcze przepowiadające — twoje dziecko urodzi się przed planowanym terminem i będzie wymagało opieki uzdrowiciela w pierwszych dniach życia;
9,8,7 - Twój poród będzie przebiegał prawidłowo, ale dziecko przyjdzie na świat zbyt wcześnie. Do jego przeżycia niezbędna będzie opieka uzdrowiciela przez miesiąc;
6,5,4 - Podczas porodu pojawią się drobne komplikacje, które częściowo unieruchomią cię na kolejny miesiąc - wyłączą cię z wszelakich aktywności. Dziecko przyjdzie na świat zbyt wcześnie, do jego przeżycia niezbędna będzie opieka uzdrowiciela przez miesiąc.
3,2 - Twoje dziecko nie zdążyło się obrócić i przygotować do porodu. Życie twojego dziecka jest zagrożone. Twoje życie jest zagrożone. Niezbędna interwencja uzdrowiciela - wątek nadzorowany przez dowolnego Mistrza Gry (należy podesłać mu link).
1 - Wymagana interwencja Mistrza Gry.
Żywotność:
Neala: ???
Liddy: ???
Freddie: ???
Gracze, którzy opuścili temat:
Gwen: 181/211 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Artemis: 185/220 (obrażenia tłuczone -10; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Aisha: 197/227 (obrażenia tłuczone psychiczne -20, oparzenia -10) KARA: -5
William: 300/330 (obrażenia tłuczone -5; cięte -5; psychiczne -15, oparzenia -5)
Herbert: 190/220 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Theo: 243/273 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Justine: 25/220 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -5, oparzenia -5)
Evelyn: 140/170 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Wilkie: 175/205 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Everett: 200/230 (obrażenia psychiczne -20, oparzenia -10) KARA: -5
Kerstin: 85/115 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -10 - Herbert w szafce jest zobligowany do rzucenia XK8 na leczenie; wynik możecie zastosować do obrażeń
Benjamin: 355/370 (obrażenia psychiczne -10, oparzenia -10)
Roger: 187/212 (obrażenia tłuczone -25; psychiczne -20, oparzenia -10) KARA: -5
Eve: 184/214 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -25, oparzenia -10) KARA: -5
Z nieba sypał się popiół; meteory leciały spalając się w atmosferze — część z nich nie docierało do ziemi; część spalało się ostatecznie w chwili uderzenia, ale bywały odłamki na tyle duże, że wbijały się w ziemię, trzęsąc nią i wprawiając w drżenie całe najbliższe otoczenie. Trójka młodych czarodziejów poruszała się zbyt wolno w stronę łąk, by zdążyć na czas. Srokaty tinker, wystraszywszy się jednego z uderzeń zerwał się galopem, wbiegając pod górę w kilkadziesiąt sekund, ciągnąć za sobą kawałek deski na sznurze, który o mały włos, nie podciął młodym gniewnym nóg. Z plaży dochodziło zawodzenie i płacz, dochodziły prośby o pomoc i ratunek. Na plaży zostały też ciała tych, którzy byli nieprzytomni lub martwi i nie mieli już szans się uratować. Niebo połyskiwało od spadających gwiazd, iskrzyło się, śmierdząc siarką i mieszaniną palonych gazów, a za plecami fala większa od klifów Weymouth, jaśniejącą srebrem, szumiała złowieszczo. Poruszająca się 700 kilometrów na godzinę fala pojawiła się w końcu w nadbrzeżu Dorset. Pomimo postępującej nocy rozświetlonej dziesiątkami, tysiącami spadających gwiazd, jej wielkość sprawiła, że zrobiło się ciemniej, a wiatr ustał zupełnie — plaża osłonięta z jednej strony wzniesieniem, z drugiej wodą stała się w kilka chwil martwym punktem.
I nagle, tuż przed czarodziejami dmuchnęło powietrze. Z opadającego hipogryfa zeskoczył mężczyzna — drugi został na jego grzbiecie, trzymając za sznur skrzydlate stworzenie.
— Biegiem! — krzyknął z grzbietu trzepiącego głową hipogryfa; nie osiadł na ziemi, zastygł w powietrzu na kilka sekund tuż obok biegnących ku górze czarodziejom — nie zachodząc im drogi, ale machając skrzydłami, utrzymując się w gotowości to gwałtownego startu. Czarodziej, który zeskoczył nie powiedział nic — na to nie było czasu. Liddy zdążyła go rozpoznać — był członkiem podziemnego Ministerstwa Magii, oddziału operacyjnego; Cormac Binns, a on wyraźnie rozpoznał ją, bo wybałuszył oczy na jej widok, mimo to spojrzał na Nealę, Freddiego a na końcu Eve i dostrzegając jej stan, wyraźnie najsłabszy ze wszystkich, odebrał ją od młodzieńca — wziął ją na ręce i podbiegł z nią kilka kroków, do unoszącego się w powietrzu hipogryfa.
— Dasz radę — powiedział jej podsuwając ją pod ruszające się skrzydło, by mogła stanąć na nim jedną nogą — od strony grzbietu pomógł jej drugi z mężczyzn, chwytając ją pod ramię i bok, amortyzując ewentualny upadek, ale jednocześnie ostrożnie wciągając przed siebie i właśnie tam, przed sobą, usadowił ją okrakiem. Skinął głową drugiemu mężczyźnie i wzniósł się w powietrze, odlatując wysoko między spadającymi odłamkami w stronę Plymouth. Ból w podbrzuszu Eve, po chwilowej uldze powrócił — zaklęcie rzucone przez Weasley było zbyt słabe, aby poradzić sobie z pierwszymi skurczami, które pojawiały się i odpuszczały na kilka minut. Zbieżność chwil pozwoliła czarodziejom wierzyć w powodzenie — spokój od bólu trwał krótko, po kilku minutach od końca pierwszego skurczu, nastąpił kolejny. Cormac w tej samej chwili zwrócił się w stronę dziewcząt. — Na miotłę i jazda! — krzyknął z furią na Liddy, a potem uderzył Freddiego w ramę, ponaglając go do sprintu w górę. Sam został za nimi, z tyłu, nie pozwalając żadnemu z całej trójki zostać po drodze.
Ale żadne z nich nie miało już szans nie spotkać się z falą. Od szczytu wzniesienia dzieliło ich ledwie kilka metrów, a potem dalej, łąki, spora odległość do pierwszych zabudowań w linii prostej. Nim dostrzegli horyzont, niebo przysłonił cień. Zniknęły spadające meteory, zniknął kurz dym, zniknęło światło. Gigantyczna fala przelała się nad ich głowami, daleko, daleko nad nimi załamując się i uderzając w brzeg.
Fala tsunami liczyła sześćdziesiąt metrów i nie była największą falą w dziejach — w Wielkiej Brytanii jednak zupełnie niespotykana i niespodziewana, wywołała popłoch i dokonała zniszczeń na całym wybrzeżu. Nieprawdopodobna ściana wody uderzyła w klify, przedzierając się przez nie z oporem, siejąc mniejsze zniszczenia po terenach za nimi niż nizinami, które potrafiła zniszczyć i zatopić całkowicie. Falmouth, Blackpool, Torquay, Shaldon, Seaton, Tyneham, Bournemouth, Worthing, Eastbourne znalazły się całe pod wodą — ta wymiotła mieszkańców, zalała budynki, połamała drzewa i zabrała wszystko, co miała na swojej drodze. Fala zalała także Weymouth, przedzierając się przez niskie plaże, zalewając tereny jarmarku i wszystkie niżej położone obszary kończącego się już festiwalu lata. Woda potrafiła na niskich terenach dotrzeć kilka kilometrów w głąb lądu — tam, gdzie spotkała się z klifami, ledwie kilkaset metrów.
Freddie, Neala, Liddy zostajecie uznani za zaginionych — nie możecie rozpoczynać wątków po 13 sierpnia, oczekujecie na informację od Mistrza Gry.
Kornwalia, Devon, Wyspa Wight, Hampshire, West i East Sussex otrzymują 10% destabilizacji terenu, Dorset 15% w wyniku uderzenia tsunami i powodzi.
Eve, rozpoczyna się u ciebie akcja porodowa, która potrwa kolejne 10 godzin. Jesteś zobligowana do napisania posta kończącego w dowolnym temacie i rzutu kością k10, która określi aktualny stan Twojego zdrowia:
10 - To tylko skurcze przepowiadające — twoje dziecko urodzi się przed planowanym terminem i będzie wymagało opieki uzdrowiciela w pierwszych dniach życia;
9,8,7 - Twój poród będzie przebiegał prawidłowo, ale dziecko przyjdzie na świat zbyt wcześnie. Do jego przeżycia niezbędna będzie opieka uzdrowiciela przez miesiąc;
6,5,4 - Podczas porodu pojawią się drobne komplikacje, które częściowo unieruchomią cię na kolejny miesiąc - wyłączą cię z wszelakich aktywności. Dziecko przyjdzie na świat zbyt wcześnie, do jego przeżycia niezbędna będzie opieka uzdrowiciela przez miesiąc.
3,2 - Twoje dziecko nie zdążyło się obrócić i przygotować do porodu. Życie twojego dziecka jest zagrożone. Twoje życie jest zagrożone. Niezbędna interwencja uzdrowiciela - wątek nadzorowany przez dowolnego Mistrza Gry (należy podesłać mu link).
1 - Wymagana interwencja Mistrza Gry.
Żywotność:
Neala: ???
Liddy: ???
Freddie: ???
Gracze, którzy opuścili temat:
Gwen: 181/211 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Artemis: 185/220 (obrażenia tłuczone -10; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Aisha: 197/227 (obrażenia tłuczone psychiczne -20, oparzenia -10) KARA: -5
William: 300/330 (obrażenia tłuczone -5; cięte -5; psychiczne -15, oparzenia -5)
Herbert: 190/220 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Theo: 243/273 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Justine: 25/220 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -5, oparzenia -5)
Evelyn: 140/170 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Wilkie: 175/205 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -5
Everett: 200/230 (obrażenia psychiczne -20, oparzenia -10) KARA: -5
Kerstin: 85/115 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -20, oparzenia -5) KARA: -10 - Herbert w szafce jest zobligowany do rzucenia XK8 na leczenie; wynik możecie zastosować do obrażeń
Benjamin: 355/370 (obrażenia psychiczne -10, oparzenia -10)
Roger: 187/212 (obrażenia tłuczone -25; psychiczne -20, oparzenia -10) KARA: -5
Eve: 184/214 (obrażenia tłuczone -5; psychiczne -25, oparzenia -10) KARA: -5
Ramsey Mulciber
Strona 60 z 60 • 1 ... 31 ... 58, 59, 60
Łuk Durdle Door
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset