Wydarzenia


Ekipa forum
Wybrzeże
AutorWiadomość
Wybrzeże [odnośnik]08.11.15 13:03
First topic message reminder :

Wybrzeże

Nie dajcie się zwieść, wybrzeże tylko z pozoru wygląda na spokojne. W ciągu chwili mogą powstać fale, szczególnie odczuwalne bliżej brzegu. Piasek miesza się z kamieniami, szczególnie w wodzie, gdzie głazy stają się coraz to większe, pokryte morskimi glonami, co czyni ich niebezpiecznie śliskimi. Nietrudno tutaj o niespodziewane wgłębienia, dlatego lepiej sprawdzać podłoże przy każdym kroku, oczywiście jeśli nie chce się zaliczyć kąpieli w morskiej pianie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wybrzeże - Page 38 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wybrzeże [odnośnik]05.09.18 10:37
Bohaterskość ma wiele oblicz, a ja zdecydowałem się poddać temu najmniej wymagającemu. W końcu czym jest pogoń za wiankiem walcząc z zimną wodą morza w porównaniu do uratowania czyjegoś życia? Ano niczym, nędzną próbą podwyższenia swojego ego, ale te mam na tyle duże, że nie potrzebowałem łechtać go jeszcze kaskaderskimi wyczynami. W tamtej chwili pragnąłem stać się wybawieniem dla tej jednej kobiety wyczekującej na brzegu. Niestety nie byłem osamotniony w tej batalii, choć byłem pewien, że tak się właśnie stanie. Zdziwiłbym się, gdyby jedna z najpiękniejszego ogrodu Róż miała zostać skazana na samotny dryf spojrzenia, uciekającego za samotnie płynącym po wodzie wiankiem. I tak byłem przyjemnie zaskoczony, że moja konkurencja ograniczała się jedynie do jednego mężczyzny. Rzuciłem mu nieprzychylne, ostrzegawcze spojrzenie, ale tamten również okazał się nieugięty. Młodziutki lord Flint, najwidoczniej pałający pożądaniem do dystyngowanej Fantine, wzbudził jednak we mnie pewną dozę politowania. Nie dlatego, że ze wszech miar uważałem się za lepszego od niego, choć w istocie tak było; raczej zastanawiałem się nad tym, czy naprawdę sądził, że zdoła przechytrzyć Lestranga w swoim żywiole. Woda sprzyjała nam od zawsze, nic więc dziwnego, że parcie na przód wbrew falom szło mi tak zgrabnie i naturalnie. Konkurent szybko odpadł, widocznie nie mając za wiele do czynienia z tym gwałtownym żywiołem. Dużo szybciej pochwyciłem piękną koronę utkaną z kwiatów, o niesamowitym, słodkim zapachu. Czuć go było nawet pomimo skropienia płatków i gałązek w słonej wodzie. Uśmiechnąłem się tryumfalnie, widząc zawód na twarzy Flinta. Cóż, zawsze mógł postarać się o inne trofeum, choć żadne nie dorówna wyjątkowości wieńca lady Rosier.
Wracając na brzeg dostrzegłem oddalającą się z narzeczonym Marine oraz rozmawiającą ze swym wybrankiem Elodie, którym posłałem uśmiech, zgoła inny od poprzedniego: niekryjący po prostu zadowolenia, że obie miały szanse spędzić ten wieczór w świetnym towarzystwie. Również i do Elise zapukało szczęście, ale nie byłem przekonany czy egzotyka lorda Shafiq będzie dla niej łatwa do strawienia. Aż wreszcie ujrzałem Alix konwersującą z… Longbottomem. Wzbudziło to we mnie irytację, ale nie wypadało opuszczać mej damy i wcinać się w czyjąś dyskusję. Z tego co widziałem, to młodzian nie wyłowił jej wianka, więc istniała szansa, że niebawem rozejdą się i sprawa zostanie zapomniana. Na to liczyłem po wieściach o obranej przez nich polityce i szalonych występkach niepoczytalnego ministra.
Starałem się jednak na nowo przywołać czarujący uśmiech, bo Fantine nie była niczemu winna. Zasługiwała na wszystko, co najlepsze, zwłaszcza jeśli chodziło o towarzystwo dzisiejszego wieczora. Przynajmniej chwilowo mogłem o niej myśleć jak o swojej lady. Przed ostatecznym znalezieniem się na brzegu wyłowiłem jeszcze trzy mieniące się kawałki czegoś, czego nie kojarzyłem.
- Nie mogłem pozwolić, by królowa pozostała bez godnego jej króla – odparłem, gdy zdołałem się już zbliżyć. Celowo podkreśliłem przymiotnik, bo jak dało się zauważyć, samotność nie była pisana Róży, ale nie oznaczało to, że obecność kogoś innego zasługiwała na miano odpowiedniego na królewskie standardy. Wysoko się ceniłem, ale by dotrzymać kobiecie kroku, nie można było pławić się w półśrodkach. Wszystko albo nic, zawsze wybierałem to pierwsze. – Jednak po tak trudnej walce o względy lady, na pewno zasługuję na taniec – dodałem unosząc kąciki ust nieco wyżej. Lodu już nie było, więc żaden upadek nam nie groził. A wręcz przeciwnie, olśnienie wszystkich dookoła naszą charyzmą, aparycją oraz wdziękiem. Po tym krótkim dialogu ułożyłem delikatnie wianek na głowie lady Rosier, przyglądając się końcowemu efektowi z błyskiem w oku. – To nie to co wasze róże, ale tobie we wszystkim pięknie, lady – powiedziałem z zachwytem, po czym zaproponowałem kobiecie swoje ramię. – Przybyłaś pani w czyimś towarzystwie? – spytałem neutralnie, chcąc wykazać zainteresowanie, prawdopodobnie rodziną. Nie miałem oczywiście na myśli przyzwoitki, bo ta mnie nie interesowała.


na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie

Flavien Lestrange
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5559-flavien-lestrange#129850 https://www.morsmordre.net/t5572-jean-claude#130040 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5579-skrytka-nr-1373#130152 https://www.morsmordre.net/t5578-flavien-lestrange#130148
Re: Wybrzeże [odnośnik]05.09.18 11:09
Była łaskawa, dobroduszna, była kobietą piękną i cierpliwą dla zgrai zwierzęcych pachołków, animalistycznych postaci miotających się u jej stóp, mężczyzn kreślonych samą dłonią Schulza: ze spojrzeniami zaszklonymi, głodnymi, nienasyconymi. Tak ich widziała? Jako zgraję wilków, nienaturalnych i obrzydliwych, słabych i paskudnych, podczas gdy to ona lśniła opleciona aksamitem, wdzięczna i gładka, piękna i niesamowita, przygniatająca swoim porcelanowym pantofelkiem ślepego wielbiciela.
Lecz stało się coś dziwnego, coś co sprawiło, że mogła dostrzec na jego twarzy cień. Uśmiech z lekka pobladł, brwi się zmarszczyły znacząc czoło pojedynczymi fałdkami. Do tej pory sądził, że był dla niej nikim – i w istocie był nikim, lecz myślał, że jawił się jako człowiek bez nazwiska. Dostrzegłszy jednak jej spojrzenie padające na sygnet rodowy, zacisnął dłoń w pięść, aby po chwili znów wyprostowując palce schować dyskretnie swe dłonie w kieszenie szaty, jak gdyby chciał ukryć dowód zbrodni przeciw jej godności.
Słuchał jej, ze skupieniem, zmartwieniem duszy, czymś ciężkim na sercu – nieurażony, lecz zaniepokojony tym, co odgrywa się przed nim. Ostoja piękności, perfekcji i coś na kształt antycznej niezachwianej harmonii burzy się, wyobrażenie o istocie niesamowitej, odległej nagle kruszy się pod naporem rzeczywistości. Nie był przyczyną jej destrukcji, widział jak emocje rysują się bruzdami na jej pięknej twarzy, jak spojrzenie miota się między kwietnym wybawicielem a nim samym, jak ciało drży z lekka, w wahaniu, jak jej usta poruszają się formując słowa, które zawisną w jego podświadomości na jeszcze kilka chwil, odbiją się echem, opętają jego umysł. To co mówiła potem, coś co odczytać mógłby jako zaproszenie, gdyby był tak zuchwały, spłynęło po nim. Lecz mimo to ruszył za nią, wedle życzenia – czy groźby? - towarzysząc jej w tej ślepej ucieczce, ciekaw dokąd doprowadzi. Poruszony i rozbawiony.
-Żaden z nas? - zaśmiał się, tym razem całkowicie szczerze, gdy przedarli się przez wydmy i zatopili w leśnej gęstwinie – Nikt z tych odważnych mężczyzn nie jest godzien Twej uwagi?! - jego głos podniósł się z lekka, wokół mijały ich pojedyncze pary czy może samotne postaci, nie wiedział, migały mu przed oczyma, rozmywały się – Więc kto? Powiedz mi, błagam, komuż przypada ten zaszczyt? - do jego głosu wdarło się teatralne, płaczliwe błaganie – Czy on... - zrównał się z nią, w szalonym pędzie, gdy przedzierali się między drzewami – ...czy on w ogóle istnieje?
Więc o tym szeptano między wierszami na salonach, o jej rodzimym dziedzictwie – nie on był ogniem rozpalającym jej wnętrzności, nie on doprowadzał ją do szaleństwa, był jedynie kimś, kto popchnął ją w stronę tejże przepaści. I nie czyniło go to szczęśliwym, ale podekscytowanym? Owszem.
-Nie wierzę, że jawiłaś mi się jako kobieta smutna lecz i dumna, teraz widzę, że myliłem twe talenta ze wzgardą, nie ma w Tobie nic więcej prócz żałobnej melodii, którą tak sobie ukochałaś. Pomyślałem sobie, byłem wówczas głupcem, lecz pomyślałem – właściwie nie zastanawiał się już nad tym, w jaki sposób buduje zdania i czy treść była właściwa dla jej uszu – że to oznaka twego bogatego wnętrza – musisz jednak liczysz się z tym, droga Alix, że zniszczyłaś mój ideał, właściwie, zniszczyłaś siebie w moich wspomnieniach – ha!, bogatego wnętrza? - wiesz co będzie bogate? Trumna, którą przygotują na Twoje wesele, zagrasz marsz pogrzebowy i w rozpaczy przed niegodnym narzeczonym, wskoczysz do swojego drewnianego królestwa.
Lecz wtedy umilkł.
-Chciałem powiedzieć... – co chciałeś powiedzieć, Rufusie? - ...właściwie powinienem prosić o przebaczenie, czyż nie?
Rufus Longbottom
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6317-rufus-longbottom https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6390-rufus-longbottom#162493
Re: Wybrzeże [odnośnik]05.09.18 11:39
Nie była pewna ile minęło czasu, odkąd położyła się na miękkim piasku, zarówno oczy, jak i myśli, w typowym dla siebie odruchu, kierując na szarzejące niebo, i zapewne leżałaby dalej, gdyby nie głośny szept dochodzący z odległości zaledwie kilku metrów. Nie podniosła się na razie, mimo, że swoją uwagę zupełnie przypadkowo skupiła na wymianie zdań; dwie kobietki, zaniepokojone i uśmiechnięte, komentowały między sobą niezwykły bój z albatrosem. Słyszała również jak wspomniały o graczu Quidditcha, który ponoć naraził się temu biednemu stworzeniu oraz równie pełne podekscytowania zainteresowanie osobą, do której należał wybrany przezeń owoc sporu, jednak nie to zaciekawiło czarownicę. Nie taki był przecież cel wizyty w Weymouth, odbieranie komuś prawa do prywatności, i zresztą, nigdy niespecjalnie interesowała się nieznajomymi ludźmi, wyznając całkowicie prostą zasadę: niech robią, co chcą, dopóki nie dotyczyło to jej osoby.
Ale jak na ironię losu, zasada ta po raz pierwszy w życiu obróciła się przeciwko niej, kiedy wiedziona chęcią skontrolowania rzekomej bitwy pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem, podniosła się do pozycji siedzącej, w niedbałym ruchu otrzepując resztki poprzyklejanego do ubrania piasku i źdźbeł trawy. Walka z albatrosem, nie trudno było odszukać wzrokiem to komiczne zjawisko, lecz kiedy ptaszysko upuściło porwany wianek wprost na głowę obgadywanego chłopaka, szybko rozpoznała ten mizerny splot i dobór kwiatów. Wątpiła w zbieżność losu i dwa identyczne wianki z zaledwie kilku ostatków unoszących się leniwie na tafli wody, chociaż fakt, że kwiaty nie zatonęły i nie rozpadły się na drobny mak po takim czasie, nieco ją zaskoczył. Może jednak nie była taka kiepska w walce z twardymi i odpornymi na formowanie łodygami amarylisów? Dopiero po tym dotarło do ciemnowłosej, że zgodnie z tradycją powinna teraz odebrać swoją własność i spędzić resztę dnia w towarzystwie wybranka, ale to jedynie pogłębiło wcześniejsze uczucie konsternacji. Pierwszy raz bowiem ktoś pokusił się o wyłowienie tego konkretnego i nie wiedziała, co poszło nie tak. Wybrała niezbyt odległe miejsce? Może los postanowił nieco zakpić? Zawsze zresztą odnosiła wrażenie, że znaczna część osób dobierała się w pary jeszcze przed festiwalem i że na próżno było szukać dwóch w tej zabawie osób rzeczywiście się nieznających. Mogła przecież udać, że to nie jej; wokół było jeszcze kilka oczekujących na księcia z bajki księżniczek, z kolei jej książę zdawał się nie wiedzieć, że ten twór wyszedł właśnie spod tych drobnych palców naznaczonych niewielkimi śladami po oparzeniach i tak wprawdzie na początku zamierzała zrobić, dopóki nie poczuła, że w pewien sposób łamie respektowaną przez siebie tradycję. I zabawę, która była jednym z celów jej wizyty w tym miejscu.
Oczekiwała zresztą, że wianek mimo wszystko znowu spocznie w wodzie i ze zgodnym dlań przeznaczeniem: zatonie. Ale to, że nie była człowiekiem niemiłym znacznie utrudniało sprawę; cóż mu miała powiedzieć, by nie zabrzmieć złośliwie? Nie tylko w kwestii jej własności, ale w ogóle? Towarzysz rozmów był z niej raczej marny, a świadomość, że ma do czynienia z osobą raczej znaną i raczej wywołującą poruszenie wśród damskiej części gdziekolwiek by się pojawił, nie była przyjemna. Po dwóch głębszych wdechach, gdy Billy wydostał się z powrotem na brzeg, zadecydowała i podeszła do chłopaka, spoglądając na niego spod długich gęstych rzęs wzrokiem pełnym łagodności; rozpuszczone włosy zakrywały nieco zarumienione policzki, ale nie ochroniły jej uszu przed westchnieniem pełnym zawodu obiegającym kawałek wybrzeża.
Godny podziwu pojedynek – przyznała z uśmiechem i pozorną powagą, ale to nie zmieniało faktu, że w głębi ducha czuła rozbawienie z powodu zaistniałej sytuacji – wszystko w porządku? – Nie dostrzegła krwawiącej stopy, lecz domyślała się, że spacer po kamienistym i niepewnym dnie w towarzystwie zaciekłych mieszkańców Weymouth niósł za sobą pewne ryzyko.


* * *like a flower made of iron


Primrose Sprout
Primrose Sprout
Zawód : złodziejka ciastek; pomocnica w Czekoladowej Perle
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W walce między sercem a mózgiem zwycięża w końcu żołądek.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wybrzeże - Page 38 5ec844eba06fd06c3663bd04febb9f2f
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6323-primrose-sprout#159252 https://www.morsmordre.net/t6427-cynamonka#163819 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f189-dolina-godryka-dom-numer-101 https://www.morsmordre.net/t6428-p-sprout#163820
Re: Wybrzeże [odnośnik]05.09.18 17:22
Dłonie poznaczone odciskami, od nadmiernego znęcania się nad strunami gitary, wsuwa w tylne kieszenie spodni a na ustach błąka się wesoły uśmiech, taki typowo łobuzersko-figlarny sugerujący niezłą zabawę, bez nadmiernej potrzeby integracji z władzami mogącymi umieścić ich w ciemnej celi Tower. No więc czeka uprzejmie, czeka też cierpliwie ten Ernest, nie poganiając panienki Moore nic, a nic, aż ta zdecyduje się werdykt wydać. Który to albo cieniem skryje dzisiejszy wieczór, albo też rozświetli go subtelnym blaskiem tchnącym od licznych plażowych ognisk. Bo nie wiedział wbrew pozorom wszystkiego, acz pewien był przynajmniej jednej rzeczy — on się nudzić Sally zdecydowanie nie pozwoli, jakoś się tak odpowiedzialny poczuł, za zapewnienie jej jak najprzyjemniejszych wspomnień z tegorocznego Festiwalu Lata.
Nie mogłaś sprawić mi większej radości — odpowiada wesoło Prang, słysząc, że nie tylko dziewczyna chętna jest na towarzystwo niepoprawnego kierowcy, ale też denerwować się więcej nie zamierza. I chociaż denerwowanie się jej przychodziło całkowicie uroczo, tak beztroska wakacji nie pozwalała przegnać się stresowi, przecież tak nie wypada! Zaproponował więc swej partnerce ramię, ze śmiechem cisnącym się na wargach, gotowy poprowadzić ją w noc iście tanecznym krokiem, gdy coś go tknęło i raz jeszcze spojrzał w stronę znajomej pielęgniarki. Obcy blondyn, dryblas podły i do tego znacznie od Erniego wyższy, milczał od jakiegoś czasu, wzrokiem świdrującym przeszywając Poppy, która z każdą chwilą przeciągającej się ciszy, wyglądała na coraz bardziej spłoszoną i speszoną. Nigdy nie był rycerzem — nawet błędnym, nawet pracując w Rycerzu, rycerzem być nie mógł, na giermka też się nie zapowiadał żadnego — jednak nie mógłby zostawić tak dobrej duszy, jak Poppy, na pastwę kogoś, kto uśmiecha się od dobrych kilku minut i niemal nie mruga. To było zbyt dziwne, zbyt niepoprawne, zbyt nie tak. A w tym przypadku, nie tak, ale jednak tak tylko Ern mógł być.
Przepraszam cię Sally. Wiem, że obiecałem ci niezapomnianą noc i na pewno taka będzie, ale... — spogląda przez chwilę w jasne, błękitne oczy z lekką bezradnością, jakimś takim niezdecydowaniem podszytym pewnością, że inaczej zrobić nie może — ...ten gość wygląda na takiego, co mógłby pannę Pomfrey w krzaki wciągnąć i wątrobę wyciąć, żeby ją na ingrediencje sprzedać. Znam takich, jak przez Nokturn przejeżdżam, to zawsze wcześniej Bojczuka proszę, żeby mi bliznę po wycięciu nerki narysował, jako taki kamuflaż — zdradza przyciszonym głosem swej towarzyszce, lekko nachylając się ku niej. Wbrew pozorom jest całkiem poważny i kiedy tylko Moore kiwa głową, może przejęta, może raptownie tknięta nieśmiałością, jako że ich twarze nad wyraz blisko były, z wdzięcznością ściska jej rękę i w kilku krokach zbliża się do starszego Tonksa oraz Poppy. I wcale nie jest mu niekomfortowo, że jest niższy. W ogóle. Nic, a nic.
Krótka piłka. Stary, jak się tak gapisz, to sprawiasz, że moje koszmary z dzieciństwa na nowo do mnie powracają głośnym echem oraz zgrzytem paznokci o tablice. A poza tym, nikt normalny nie może mieć aż tak perfekcyjnej brody — oświadcza Prang pewnie, z chmurnym spojrzeniem oraz splecionymi rękoma na piersi. Drugi z mężczyzn na niego w końcu patrzy i nadal nie mruga, to wróży źle — Także wybacz, jednak...panienko Poppy, sprawi panienka mi oraz Sally przyjemność i spędzi z nami ten wieczór? Obiecuję nie przesadzać z winem — zapewnił, mrugając wesoło do pielęgniarki i wyciągając w jej stronę swą dłoń. Kiedy delikatne palce musnęły niepewnie szorstką skórę, zamknął je w lekkim uścisku i pociągnął brunetkę w stronę przyjaciółki, której to ponownie ramię zaoferował. I tak oto Ernest Prang, dusza nieczysta i wariat na szosach, skończył tego dnia z dwiema pannami mu towarzyszącymi. Johnatan z pewnością, gdzieś w duchu wyciągał w jego stronę dwa uniesione kciuki.

| zt x3


The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...

Ernie Prang
Ernie Prang
Zawód : kierowca Błędnego Rycerza, lep na kłopoty, twoje marzenie
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I don't do the right thing

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nanananana Ernie!
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6139-ernest-prang https://www.morsmordre.net/t6223-keto https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6224-skrytka-bankowa-nr-1526 https://www.morsmordre.net/t6225-ernest-prang
Re: Wybrzeże [odnośnik]05.09.18 21:41
Nie powinna.
To nie jej wianek - odeszła.
Naprzykrzano jej się (prawda!) – odeszła.
Każda z wersji się nada, prawda?
Nie wyglądają na parę. Ona gna do przodu niczym goniona przez nocne widmo, on tuż za nią, próbuje zrównać krok, tylko po to, aby cisnąć kolejnymi nieuprzejmościami. Zostawia za sobą ostatki morskich fal, chłodnej bryzy i męczenników zmierzających w jej stronę. Porzuca zwycięzcę, najpewniej poniżając go i jego honor, plując jawnie w smagane bohaterskim bojem oblicze. Nie dba o to. I tak żadnego z nich nie poślubi; i tak ci sami, niezaspokojeni, niespełnieni, wróciliby kolejnego roku, licząc na więcej.
Mijają radosne pary oraz żałosnych kawalerów i panny, którzy nie zaznają dziś młodzieńczych namiętności, podobnie zresztą jak panienka Lestrange oraz Longbottom. Przebijają się przez opary słodkich, mdłych fluidów, choć oboje, zagorzale bronią się przed szampańskimi bąbelkami wiosny życia. Ona jest ponurą neurotyczką o spróchniałym sercu, on zaś fanatycznym klechą, goniącym za nią z krzyżem w dłoni. Potępiającym, zgryźliwym i ewidentnie już wzburzonym. Podniesione tony i teatralność, nie uchodzą bokiem uwagi.  
– Nie, nie istnieje. – cynicznie odpowiada, nie odbierając przytyku, jako próby podważenia jej poczytalności.
Wchodzą w leśną gęstwinę, stąpając to po runie leśnym, to po kręgu wyścielanym szyszkami i ostrymi gałęziami. Chwieje się, a w jej ruchach na próżno szukać gracji; nic więc dziwnego, iż nieopatrznie ociera się o korę drzewa i plami alabastrową skórę czerwonym zadrapaniem. Nie przychodzi jej to zauważyć, acz mikroskopowy zastrzyk bólu, z pewnością napędza do utoczenia monologu, wgryzającego się w umysł i drgające z rozigrania wargi. Tak jakby doskonale czekała na ten moment, od bardzo dawna.
- Bo oznaką bogatego wnętrza jest uległość, perłowe, fałszywe uśmiechy i spijanie miodu z twych ust, prawda? Rozpływanie się nad górnolotnymi epitetami i wzdychanie do papierowych wyniosłości? Spuszczanie głowy, gdy w mą twarz rzucane są laurki podszyte lekceważeniem i zuchwałością! Nie jestem jakimś tanim, kolorowym obrusem, nie jestem biżuterią, ani żadnym innym przedmiotem do którego rangi mnie sprowadzacie. Nie imponują mi wasze poezje i różane komplementy, za nimi nie kryje się nic, poza chęcią zdobywania. Nie jestem nawet dla was bytem niższej kategorii, kobietą! Nie, ja stoję jeszcze niżej, na samym dnie i nic mi nie pozostaje, tylko patrzeć w górę i dziękować niebiosom za tak wspaniały dar, za waszą wstrętną protekcjonalność.
Piąstka ściskana odtąd na wierzchu sukni, uwalnia się - Alix, choć dotąd przejęta, wypuszcza parę i rozkoszuje się oddechem wolności, tak jakby po raz pierwszy, od niezliczonych lat, jej ulżyło.
- Radzę odrzucić swoje płytkie fantazje, nie jestem damą z twoich snów. Nie przypominam sobie, abyśmy kiedykolwiek...- pauzuje, nie wiedząc czemu - ze sobą rozmawiali.
Coś dziwnego próbuje przebić się do jaźni, coś co zaczyna obradzać w ciężką gulę formującą się na dnie żołądka. Nie wie jeszcze co to.
- Proszę sobie darować nieszczere przeprosiny. Ani pan nie dba o pojednanie, ani ja nie dbam o skruchę.
Alix Lestrange
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Wybrzeże - Page 38 5c8e360beef9b333e33e9e19bb3f481b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6354-alix-e-lestrange#160659 https://www.morsmordre.net/t6410-daphne#163152 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6431-alix-lestrange#164054
Re: Wybrzeże [odnośnik]06.09.18 1:24
Wyścig trwał, niemal ją dogonił, dorwał, lecz wtem zatrzymali się – kąśliwe uwagi ustały, miast tego z jego ust padły słowa, których nie zamierzał wypuszczać ze swojego serca. Nikt, kto zna Rufusa Longbottoma, nie rzekłby, że należy on do ludzi rozważnych, spokojnych, do ludzi, którzy nie prowokują, nie wszczynają groźnych dyskusji i nie rzucają się w wir walki bez opamiętania, Nie chciał jej krzywdzić, nie chciał doprowadzać jej do stanu, w którym się znajdowała – niemal przypisywał sobie doprowadzenie jej do granic wytrzymałości, choć cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mu nieśmiało, jakby w obawie, że urazi jego dumę rufusie, to tylko początek. Cóż za arogancja, zgarniać dla siebie całą chwałę za ściągnięcie morskiej księżniczki w czeluści jej własnego, rozdygotanego umysłu i ta myśl, że to już koniec, że poza tym, co dzieje się teraz, nie znajdą już niczego. Czy jeśli wiedziałby, że można ruszyć dalej, nie zatrzymałby się, nie wycofał?
A może nigdy nie spotkał jej takiej? Właściwie – nie spotkał nikogo, kto mógłby być jak ona tego dnia, jak ona w tamtej chwili. Nie wiedział czy poznał ją w ciągu tego monologu bardziej niż kiedykolwiek, czy właściwie nie znał jej już w ogóle: zagubiony niemal tak samo jak ona, rozpaczliwie poszukujący drogi do wyjścia, lecz znajdujący się w próżni emocjonalnej. I dopiero w tamtej chwili zdał sobie z tego sprawę, z tego, że stał przed kobietą nie tylko o wybujałej wyobraźni ale również kobietą, która nie panuje nad sobą w większym stopniu niż on sam.
Z lekka przerażony – może własnym okrucieństwem, którego doszukał się pod wpływem jej słów? - czy może stanem, w jakim znajdowała się rozmówczyni, wycofał się zmieszany, wzrok mu złagodniał, choć nadal wpatrywał się w dziewczę spojrzeniem czujnym.
Ostrożnym, badającym, wędrującym po jej rozszalałej twarzy. Nie musiał już poszukiwać tego, co znajduje się pod spodem tej pięknej porcelany. Ta bowiem rozsypała się u jego stóp ukazując szkaradne wnętrze jego rozmówczyni.
-Gdy pani słucham, uświadamiam sobie, że się absolutnie nie zrozumieliśmy – coś kusiło go, wręcz plątało jego język w wyzywające słowa, w drwinę i jad, którym mógłby ją opluć, lecz powstrzymał się, walczył ze swoją naturą, która wołała o zemstę za serię dziewczęcych, naiwnych zniewag – Nie pragnę Twej zguby i poniżenia, nie szukam uciechy w twojej szkodzie i gdy widzę cię taką, jestem przerażony, że mógłbym do tego doprowadzić. Lecz zaczynam dostrzegać, że nie ja jestem przyczyną twoich animozji - nadal się w nim gotowało, słowa przełykał z obolałym gardłem i goryczą, jednocześnie czując jak wdarł się w rejony nieprzeznaczone dla jego uszu, czyżby to było zakłopotanie?– Ponieważ nie jestem mężczyzną, którego się obawiasz – ile było w tym prawdy?
Ile prawdy było w tym, co pamiętał i czemu tak namiętnie oddawał cześć – marnemu wspomnieniu, czemuś tak żałosnemu, że niegodnemu nawet rąbka jej pamięci. Zabolało, lecz w otumanieniu i zgorzknieniu, nie tak jak winno zaboleć. Jeśli czyniła to z rozmysłem, znała swój wili fach.
Spojrzenie miał dziwnie smutne, ale również wrogie, nie można było odszukać się w nim ni cienia wesołości, która towarzyszyła mu na plaży – o cokolwiek dbam, nie wiesz tego, i nie wiesz również kim jestem, skoro raczysz mnie takowymi oskarżeniami. Pojąć musisz jednak, że nie uczyniłbym świadomie nic, co sprawić mogłoby, że poczujesz się jak zdobycz. Nie chwytałem po twój wianek, by w akcie desperacji spijać minuty zabawy w twoim towarzystwie, to nie jest moim pragnieniem. Wydawać może się to dla ciebie niepojęte, lecz nie szaleję na myśl o twoich wilich wdziękach – szaleję na myśl o wyobrażeniu ciebie, może winienem być pozostawić je nienaruszone.
Odległość między nimi powiększała się nieznacznie, miotał się z lekka, jakby wahał, czy odejść w przeciwnym kierunku nagle i bez ostrzeżenia, czy zostać. Niespokojny i czujny, ze wzrokiem utkwionym w jej rozdartej wściekłej twarzy.
-Spotkaliśmy się już kiedyś i tamto spotkanie wolałbym pamiętać, myśląc o pani.
Rufus Longbottom
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6317-rufus-longbottom https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6390-rufus-longbottom#162493
Re: Wybrzeże [odnośnik]06.09.18 13:05
Woda ściekała z ubrania, znacząc znajdujące się pod nim ciało warstwą kłującego chłodu. Przyzwyczajony do zimna zamkowych murów oraz obecności duchów, nie odczuwał tego stanu jakoś wybitnie doskwierającego osobie Louvela. We wnętrzu siebie mężczyzna odczuwał dumę, że udało mu się pochwycić upatrzony przezeń wianek jeszcze przed konkurentem. Spodziewał się rywalizacji - wszakże lady Yaxley była piękną kobietą, chociaż długotrwała choroba odznaczyła na niej swoje niekorzystne piętno. Starając się zatuszować mankamenty makijażem oraz właściwie dobranym strojem faktycznie prezentowała się zachwycająco - jednakże wiedząc o tajemniczej chorobie trawiącej delikatne ciało arystokratki Rowle potrafił dostrzec wychudzoną, nieco zmęczoną sylwetkę. Sam tak niedawno wyglądał, chociaż u niego przyczyną pozostawało przemęczenie z powodu przepracowania. Wkrótce został posłany na przymusowy urlop, zaś po powrocie zeń obłożony znacznie mniejszą ilością pracowniczych obowiązków. Ku osobistemu niezadowoleniu Lou; jednakże awantura z szefem pod pływem złości nie wywarła na przełożonym najlepszego wrażenia. Zwłaszcza, że zdemolował wtedy pół gabinetu. Gdyby nie nazwisko oraz pokaźna sakwa z pieniędzmi na odremontowanie pomieszczenia, wściekły mężczyzna powąchałby bruk i z pewnością nie dostałby nigdzie indziej pracy w swoim zawodzie. Od tamtej pory trzydziestotrzylatek wyciszał się, starając dostrzec piękno w otaczającym go świecie - należącym do ludzi żywych, nie umarłych, do którego na razie nie wybierał się. Musiał żyć - dla siebie i dla Arleen, którą musiał nauczyć odpowiednich wartości oraz znaleźć w przyszłości godnego jej męża.
Nie miał pojęcia co kryło się w głowie Lei, gdy przychodziła na wybrzeże oraz puszczała na wodzie swój wianek. Nie mógł tego wiedzieć. Nie zastanawiał się również nad tym, czy wypadało - z drugiej strony żadne z nich nie było w związku ani nawet zaręczone, zatem zachowanie Louvela nie było w żadnym razie zdrożne lub niewłaściwe. Przemknęło mu przez myśl, że lady Yaxley oczekiwała zapewne na kogoś dużo młodszego, księcia z bajki, który zdołałby wzbudzić w niej dziewczęce uczucia zauroczenia. Zamiast tego otrzymała dużo starszego lorda o surowej twarzy oraz ostrym spojrzeniu – wszystko to starał się maskować chociażby odrobinę, poprzez uśmiech, który nie obejmował oczu. W nich czaiła się pewnego rodzaju nostalgia, może nawet smutek? Rowle nie odczuwał tych emocji, musiały one zalęgnąć gdzieś w podświadomości, nie wychodząc przesadnie na światło… wieczorne.
Z delikatnością nałożył wianek na głowie partnerki dzisiejszego wieczora, chociaż miał przy tym problem ze swoimi niezgrabnymi palcami. Odetchnął z ulgą, gdy konstrukcja pięknych kwiatów utrzymała swój szyk, natomiast korona spoczęła na brązowych puklach szlachcianki. Wiedział, że odpowiedź Lei została podyktowana uprzejmością, lecz to nie przeszkadzało Lou w żadnej mierze. Za walkę, jaką stoczył w chęci pochwycenia roślinnego wieńca, należały mu się chwile odpoczynku od uporczywych myśli. Kobieta miała wiele nieszczęścia, że musiała męczyć się akurat z nim – jednakże szlachcic nie myślał o tym w ten sposób. W ogóle. Sięgał po to, na co miał ochotę i cieszył się tym, co udało mu się osiągnąć.
- Bardzo się cieszę, ze wróciła lady do zdrowia - podjął temat, podstawiając szatynce swoje ramię. - Pewnie słyszysz to pani co chwilę, lecz jak się czujesz? Nie masz tego świadomości, ale twoi rodzice zwrócili się o pomoc również do mnie. Niestety nie byłem w stanie cię uzdrowić, duchy nie miały z tym nic wspólnego - wyjawił w przypływie nieznanej sobie szczerości oraz zmartwienia. - Jednakże nie, nie chcę spędzić wieczoru na rozmowie o tym. Chciałem się upewnić, że wszystko dobrze - dodał od razu, nieco przejęty tym, że pociągnął niezbyt korzystny temat rozmowy. Louvelowi zdarzały się napady niekontrolowanego słowotoku. - Możesz pić wino lady Yaxley? Słyszałem, że przy ognisku serwują bardzo dobre, słodkie - zagaił zatem, kierując ich powoli w stronę miejsca zbiórki większości czarodziejów. - Proszę się nie martwić moim zdrowiem, starcie z wodą oraz tamtym mężczyzną jest niczym w porównaniu do mojej pracy - odpowiedział znacząco, pijąc oczywiście do prób poskładania go po wypadkach z duchami. Wiele Lei zawdzięczał. Dlatego miał nadzieję, że spędzą ten wieczór na miłych pogawędkach oraz chociażby jednym, spokojnym tańcu przy płomieniach.

zt x2


When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end

Louvel Rowle
Louvel Rowle
Zawód : łącznik z duchami w MM
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Death is not the end.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4459-louvel-rowle https://www.morsmordre.net/t4472-poczta-louvela#95528 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f75-cheshire-beeston-castle https://www.morsmordre.net/t4473-skrytka-bankowa-nr-1156#95529 https://www.morsmordre.net/t4474-louvel-rowle#95532
Re: Wybrzeże [odnośnik]07.09.18 1:22
Spełnił się jego najgorszy koszmar. Szedłszy w zaparte, naprzeciw morskiej toni, nie spodziewał się, że strach spotęguje nieprzewidziane zdarzenie. Woda obłapiała go z każdej strony powodując cykliczne fale zimna, lecz Cyneric zaciskał zdeterminowany zęby usiłując pokonać wszystkie lęki targające jego psychiką. Niestety los zakpił zeń ponownie, rzucając mężczyźnie pod nogi druzgotki. Yaxley miał już sięgnąć dłonią po wianek swej małżonki - wtedy poczuł silne szarpnięcie za kostkę. W mgnieniu oka znalazł się pod wodą, szamocąc dziko i z przerażeniem. Tonął, naprawdę tonął. Panika wezbrała w nim silna; próbowała zawładnąć całym organizmem blondyna.
Kiedy uspokoił się na tyle, żeby otworzyć szeroko oczy, dostrzegł obok siebie dwa stworzenia. Jeden z nich trzymał w ręku wieniec - wieniec jego Rosie. Świadomość oślizgłych łap spoczywających na koniczynowej koronie zadziałała na tresera motywująco. Bardzo szybko przeszedł z defensywy do ofensywy, sprzedając podstępnym zwierzętom silne ciosy. Wreszcie jeden z nich puścił trzymaną zdobycz - Cyneric przechwycił ją od razu, bez wahania. Szybkimi, płynnymi ruchami wynurzył się na zewnątrz, łapczywie nabierając powietrza w płuca. A te bolały, drażniły; morska sól szczypała w oczy, zaś woda spowodowała, że arystokrata zakrztusił się nie na żarty. Kaszlał dobre kilka minut nim odzyskał w pełni sprawność. Przetarł dłońmi oczy, bowiem kaskada spływającej po nim cieczy zasłaniała wszelki widok. Odrzucił również lepiące się do twarzy włosy usiłując zwiększyć sobie pole widzenia. Dopiero wtedy upewniwszy się, że trzymał w ręku swą zdobycz, ruszył w drogę powrotną.
Całkowicie przemoczony, zziębnięty oraz wystraszony. Serce nadal kołatało w klatce piersiowej powodując ból. Spojrzenie miał niepewne, nieprzytomne. Starał się odnaleźć wśród tłumu Rosalie - na szczęście owe zadanie nie okazało się ani trochę trudne. Stała na brzegu, najpiękniejsza z dam, zachwycająca półwila roztaczająca niewypowiedziany blask, to była ona. Uśmiechnął się do niej z zamiarem sprawiania wrażenia, jakoby nic się nie stało. Przecież wrócił, żywy, z plecionką należącą do niej, nic w tym złego.
- To nic takiego. Coś pokusiło się o twój wianek - wyjaśnił spokojnym tonem, gdy tylko znalazł się tuż przed Rosie. Uśmiechnął się nawet z zamiarem dodania żonie otuchy. - Na szczęście niestraszne mi morskie fale ani dzika zwierzyna - dodał kłaniając się lekko. Miała męża wojownika - powinna o tym pamiętać. Strach stanowił jedynie coś, co należało zniszczyć. - Twoja noga - zauważył wreszcie z przejęciem. Bez wahania ułożył mokry co prawda wianek na głowie swej małżonki, po czym po prostu wziął ją w ramiona, żeby nie musiała nadwyrężać zranionej stopy. - Chcesz wrócić do domu? - spytał z troską. Tak podejrzewał, skoro poruszanie się było dla niej uciążliwe.



Sanguinem et ferrum potentia immitis.

Cyneric Yaxley
Cyneric Yaxley
Zawód : treser trolli
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There is a garden in her eyes, where roses and white lilies flow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3851-cyneric-yaxley https://www.morsmordre.net/t3906-bagienna-poczta#73780 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3907-skrytka-nr-974#73782 https://www.morsmordre.net/t3908-cyneric-yaxley#73784
Re: Wybrzeże [odnośnik]07.09.18 3:18
Wypruła z siebie ohydną prawdę i rzuciła jej ochłapami prosto w chłopięcą, złudnie niewinną, fasadę. Sądzi zapewne, że ją złamał i pokonał, być może w duchu spęta się myślami wyrzutów sumienia, niegodziwości jakich się dopuścił. Napluje sobie w brodę i przewartościowuje każdy krok oraz słowo wytrącone tego popołudnia. Przeprosi, tym razem szczerze i pożałuje jej losu. Przecież wybuchła, rozpadła się jak kociołek alchemika amatora, prawda?
Nic bardziej mylnego, to jeszcze nie to.
Niby go słucha, ale zdania zdają się odbijać od czerepu i ośrodka pojmowania; obserwuje mikroelementy i skurcze oblicza szlachcica, nie wiedząc do końca jakie kroki ma zamiar podjąć w tym momencie. Nie jest w stanie stwierdzić czy ukazuje się przed nią fizjonomia zakłopotania, czy oburzenia; przechwytuje zaraz potem wrogość, lecz urozmaicenie to, wyplenienie zuchwałej wesołkowatości, podoba się Lestrange. Tłumaczenia nie mają już dla niej znaczenia - wierzy mu? Nie wierzy? Nawet o tym nie myśli. W przeprowadzanej wymianie osądów odnajduje cudaczny haczyk, zagubiony, nieodkryty detal, który sprawia, iż woli to ciągnąć, spędzić wieczór na obrażaniu się nawzajem i wzajemnym podkręcaniu do stanów niewydolności cierpliwości. Ciekawe czemu? Może dlatego, bo sądzi, że góruje i wygrywa?
– Pańska mina, mówi mi, iż nie ma pan zbyt często do czynienia z krewkimi dyskusjami. Czyżby to wypadało z profesji? - w istocie, nie dba o jego wyjaśnienia i podświadomie wie, iż zignorowanie wyjaśnień motywacyjnych Longbottoma, nie wyjdzie jej na dobre. Mimo tego, łuki brwiowe unosi wysoko tak, jakby faktycznie oczekiwała odpowiedzi na pytanie, nie mające związku z grząskim tematem przez nich podejmowanym.
To on tym razem podejmuje się jeszcze większego pogłębienia dystansu ich dzielącego i jak sądzi, ma ku temu dobry powód.
- Och doprawdy? Spotkaliśmy się? - wypluwa z siebie lekceważące tony, którym przeczą iskry żywego ognia tlące się w głębi spojrzenia.
Patrz – nie minęło zaledwie dziesięć minut, a już ma zamiar zdrapać kolejną warstwę, ukazać debiutancką maskę, której zaszczytu nie miał szansy jeszcze zasmakować. Stabilna i jednostajna niczym bystry strumyk w górach. Straszyła apatią, czarowała nerwowością, a teraz? Jest spektatorem własnego grande finale pogrzebania młodzieńczych obsesji; biernym widzem obserwującym ściągnięcie ze sceny ciężkiej kurtyny, za którą kryje się klaun z wielką szpilą w dłoni - przebije każdy pojedynczy balonik na parkiecie, nie odpuści żadnemu. Temu ostatniemu, wbije szpikulec najwolniej, utrzymując nieprzerwany kontakt wzrokowy z dzieckiem w pierwszym rzędzie.
Ona jest tym dzieckiem. Już nim nie jest.
Parska cierpkim śmiechem podstarzałego cynika. Najbardziej drwi z samej siebie i z guli pożerającej wnętrzności. Wszystko ma sens, a raczej - nie posiada go w ogóle. Układa się w pokrętną całość, której fragmenty miała od samego początku rozstawione na podłodze, w zasięgu leniwego spojrzenia. Nie chciała ich widzieć.
- Wielka szkoda, iż młodzieńcze oczekiwania i fantazje nie są w stanie przetrwać bezwzględnej próby czasu. - stwierdza gorzko, naprędce budując zdanie mające jedynie wypełnić ciszę wyśpiewaną świerszczowymi balladami - sądzę, iż gdybyśmy wciąż byli tymi samymi ludźmi, to nasze dzisiejsze spotkanie potoczyłoby się inaczej.
Alix Lestrange
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Wybrzeże - Page 38 5c8e360beef9b333e33e9e19bb3f481b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6354-alix-e-lestrange#160659 https://www.morsmordre.net/t6410-daphne#163152 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6431-alix-lestrange#164054
Re: Wybrzeże [odnośnik]07.09.18 14:20
Nikt nie wygląda piękniej od nas - i nieważne, że każda jedna para stwierdziłaby coś zupełnie odwrotnego. To normalne, że każdy pragnie chwalić samego siebie, ale to nie oznacza, że mamy im przytakiwać. Dobraliśmy się jako ci, którzy posiadają w sobie nadzwyczajny egocentryzm, po środku wszechświata stawiając właśnie nasze osoby. Już zawsze będziemy przekonani o nieomylności plączących się w umyśle myśli. Nigdy nie przestanę komplementować Marcela, tak jak on nie przestanie obrzucać mnie wykwintnymi pochlebstwami - tak jesteśmy już skonstruowani. Nie ma co narzekać na los; to tak, jakby jednorożec miał pretensje, że jest śnieżnobiały lub lis, że ma rudą kitę. Cechuje nas idealność, tak już po prostu j e s t, musimy skwapliwie zaakceptować swe przeznaczenie, kąpiąc się w bałwochwalstwie oraz spijając z ust najpiękniejsze epitety.
To właśnie robię, stojąc tuż przed Marcelem - najdzielniejszym z najdzielniejszych mężów. Niestraszne mu przeszkody, morskie, nieokiełznane fale oraz zamoczenie drogich kreacji, to największy dowód poświęcenia dla wybranki serca. Mogę czuć rozpierającą mnie dumę, że to właśnie ja okazałam się być mu tą najbliższą - choć miłość spadła na nas niespodziewanie, to rozkwitła wyjątkowo bujnie, mamiąc obserwatorów upajającym zapachem niczym najdorodniejszy z kwiatów. Wzdycham więc raz po raz, muskając dłonią klatkę piersiową na wysokości serca; zarówno mojego jak i mego narzeczonego. Fakt, że nie poświęca chichoczącym młódkom żadnej uwagi tylko dodaje mi skrzydeł. Uśmiecham się najpiękniej oraz najszczerzej jak potrafię.
- Niech się nacieszą póki mogą - odpowiadam na wspaniały komplement, znów poruszając szybko długimi rzęsami. - To zawsze Gloucestershire będzie tym najpiękniejszym z miejsc - będę tam nie tylko ja, ale też całe zastępy najwspanialszych Parkinsonów - stwierdzam z pewnością siebie, niezachwianą wręcz. Chociaż uważam, że Marcel jest z nich wszystkich najcudowniejszy, to jednak nie wypada mi tak mówić - a już na pewno nie w miejscu publicznym, dlatego zostawiam to stwierdzenie w domyśle.
Naturalnie, że robi na mnie wrażenie. Na moich policzkach wykwitają rumieńce podekscytowania, kiedy lord mówi mi takie fantastyczne rzeczy - ale nie mówię nic na ten temat. Na pewno widać po mnie szczęście, jakie wywołały we mnie te zaręczyny. Na początku nie byłam ich pewna, gdyż niosły za sobą wiele obaw o wspólną przyszłość, ale teraz wszystko jest już jasne. Uczucie rozkwita, dając prawdziwe szczęście.
- Wspaniale! Rodzina przymknie oko na brak tytułu u Solene - piszczę więc radośnie, kiedy powracam do obgadywania odchodzącej pary. - Tak, koniecznie zorganizujmy takie. Bardzo chciałabym, żeby moja siostra wreszcie odnalazła miłość - wzdycham tak romantycznie, rozmarzona. Naprawdę tak uważam. Jednak po gładkiej twarzy przechodzi cień kiedy uzmysławiam sobie, że jako młodsza powinnam zaczekać na starszą półwilę ze swoimi zaślubinami. Dobrze, że Marcel mnie uspokaja. - Nie musisz mnie o to długo prosić - chichoczę zadowolona. Do czego jak czego, ale do stawiania się na piedestale nie trzeba mnie namawiać ani trochę. - Marcel! - rzucam z przyganą, kiedy całuje mnie w policzki. Uderzam go lekko w ramię, uśmiechając się przy tym szeroko. Rumieńce zawstydzenia istotnie pojawiają się na mym licu. Oglądam się, czy ktoś widział ten poufały gest, ale pewnie tak i niedługo zostaniemy obsmarowani w Czarownicy - najgorzej! - Olśnimy wszystkich w tańcu - szepcę nagle, nie mogąc się doczekać aż znajdziemy się przy ognisku mogąc popisać się niespotykaną gracją.


Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,
tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3715-odette-baudelaire https://www.morsmordre.net/t3724-skrzynka-odetki#67817 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f110-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t3771-skrytk-bankowa-nr-937#69396 https://www.morsmordre.net/t3770-odette-baudelaire#69394
Re: Wybrzeże [odnośnik]07.09.18 16:10
Nie myślę o niczym oprócz palącej potrzeby wynalezienia w otchłani umysłu jakichkolwiek tematów do rozmów. Wiem, że będą mi potrzebne, żeby nie zanudzić lady Parkinson na śmierć. Nie tylko jej rodzina nie wybaczyłaby mi tak strasznej zbrodni - ja sam również nie wybaczyłbym sobie tego dramatycznego w skutkach kroku. Więc początkowo w mojej głowie hula pustka - skoncentrowany wyłącznie na celu wydostania się z okrutnych ramion morskiej pułapki, będąc tuż przy brzegu mój mózg zaczyna pracować na nowo. Rozpaczliwie szukam w nim oznak myślenia, jakie mogłoby mnie zaprowadzić do bezpiecznej przystani. Obfitującej w nieskończenie ciekawe anegdotki, subtelne, podszyte bystrością dowcipy oraz frapujące pytania oscylujące wokół niebanalnych dziedzin całego życia. Niestety nic wielkiego nie nawiedza mój umysł - narastająca we wnętrzu panika tłumiona jest drżeniem spowodowanym zimnem oraz staraniami zachowania zdrowego rozsądku. Wszak muszę dostarczyć wianek prawowitej jego właścicielce, muszę też wyznać swoje uczucia, w których nie umiem się odnaleźć - to nic dziwnego ani zaskakującego. Jednak żałuję. Dla odmiany mógłbym coś wreszcie umieć, potrafić zrobić coś, co okaże się godne podziwu. Chciałbym przecież, żeby Elodie potrafiła patrzeć na mnie bez obrzydzenia lub niechęci. Może nie od razu z fascynacją czy podziwem, ale może odrobiną uznania? Sympatii skromnej? Lubię myśleć, że nie oczekuję za wiele. Że to tylko element, jaki mi się należy z samej racji nazwiska - odstaję od wizerunku typowego arystokraty, jednocześnie posiadając część jego nieodłącznych atrybutów. Nigdy nie pójdę w nieszczerą skromność, gdzieś tam podświadomie czując, że nie jestem taki jak inni. Jak ci na niższych szczeblach społecznego uznania. Jestem kimś więcej niż byle przypadkowym człowiekiem kroczącym rankiem do pracy po londyńskim chodniku. Mam wpływy, mam możliwości, mam talent - a głupota dosięga czasem każdego. Mnie nie ominęła, nieważne jak się starałem.
Wciąż nie wiem na ile mogę zaufać reakcjom narzeczonej. Nie mam pojęcia czy są szczere, czy uśmiech zdobiący tę piękną twarz podszyty jest wymuszoną uprzejmością czy prawdziwym zadowoleniem. W oczach również nie umiem wyczytać niczego ponad własne, subiektywne odczucia - nie jestem zbyt biegły w rozpracowywaniu cudzych emocji. Gubię się we własnym kotle uczuć, a co dopiero sięgać pewną ręką po wnioski z cudzego naczynia.
Głos ma słodki, przepełniony czarem, o jakim nie wypadało mi śnić, ale to wciąż są tylko słowa. Możliwe, że pozbawione prawdziwych intencji, za to naszpikowane pułapką mającą uśpić moją czujność. Wpadam w nią bez reszty, nie potrafiąc uśmiechnąć się ustami, ale za to wesołe iskry w ciemnych oczach mówią same za siebie. To dlatego, że chcę się cieszyć. Chcę zapomnieć o przykrościach, o smutkach oraz upokorzeniach. Upić się tą chwilą, przyjemnie trwającą, łaskoczącą rejony świadomości, o których już dawno zapomniałem - nie uświadczyłem ich przez długie lata. Kiwam nieznacznie głową, nie strzępiąc daremnie języka; za to układam zgodnie z niewerbalną prośbą kwietną koronę na głowie mej dzisiejszej królowej. Przez krótką chwilę obserwuję wędrówkę słonych, chłodnych kropel wzdłuż smukłej szyi - szybko odwracam wzrok, najpierw na zamieszanie gdzieś nieopodal, a potem znów na twarz mej towarzyszki. Upajam się jej subtelnym śmiechem, zaś dotyk wywołuje we mnie drżenie oraz uczucia, jakich od kilku miesięcy nie doświadczyłem. -Istnieje szansa, że koral nie czyhał na moje życie - odpowiadam z żartobliwą nutą, znów nawiązując do naszego pierwszego, bardzo niefortunnego spotkania. - A nawet mam pewność, że w twoich rękach lady będzie usłużny - dodaję zaraz, żeby nie wyszło, że jeszcze oddaję niesprawdzone, żądne krwi przedmioty delikatnej damie. To byłby skandal! Nie wybaczyłbym sobie tego nigdy. - Bardzo się cieszę, że przypadł lady do gustu. - Wyrażam swoje zadowolenie, czując, że powinienem mówić jak najwięcej. A to takie trudne dla kogoś, kto przez większość życia nie wypowiedział tylu słów co ostatnio. - Niech służy jak najlepiej - mówię znów, wyrażając pomyślne życzenia. - Zechciałabyś lady udać się ze mną na przechadzkę? - proponuję wtedy, chcąc miło spędzić dzisiejszy wieczór. I przede wszystkim być równie miłym towarzystwem dla Elodie. Zachęcająco użyczam nawet swego ramienia do wsparcia się na nim.


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Wybrzeże [odnośnik]09.09.18 0:23
Nie bała się - choć rozum podpowiadał jej, że powinna. Mocniej czuła smutek, a może nawet żal, że nie udało jej się zrobić czegoś, czegokolwiek co nie skierowało by go właśnie na tą ścieżkę. Przepełnioną mrokiem - musiało tak być, czarna magia nie mogła nieść w sobie światła. I dlaczego? Przez ostatni miesiąc, który się nie widzieli zastanawiała się, czy nie zaszkodziła jedynie mocniej, próbując mierzyć się z jego uporem w zły sposób. Teraz nie była w stanie zrobić już nic i świadomość tego uporczywie o sobie przypominała.
- Zaślepiła cię potrzeba. - wzruszyła lekko ramionami w odpowiedzi nie odejmując uważnego spojrzenia od jego jednostki. Chciał ją urazić? Dopiec mocniej? Bardziej nie był już w stanie. Był niczym więcej jak wspomnieniem. Realnym, stojącym obok i niesamowicie groźnym. Ale - mimo wszystko - jedynie wspomnieniem. Przynajmniej tak myślała do pewnego czasu. Pewnego momentu w którym nie postanowił rzucić w jej kierunku czarnej magii w której uświadomił ją, że nigdy jej nie pozostawił. A każda kolejna myśl zdawała się prowadzić do prostych wniosków.
- To dziwne, nie sądzisz? - zapytała spokojnie, wiedząc do czego zmierza z każdym zdaniem które wypowiada. Nie dać się sprowokować. Takie było założenie, jednak wiedziała, że dotrzymanie tego postanowienia może być trudne. - Że ze wszystkich miejsc w Londynie postanowiłeś pojawić się akurat tam, gdzie ćwiczyłam uroki. - mruknęła nie odejmując od niego spojrzenia. Nie wierzyła w zwyczajny splot przypadków. Zbyt często wpadali na siebie przypadkiem by była w stanie uznać je właśnie za takowe. Zbyt trudno było jej uwierzyć mu - cokolwiek by nie mówił. Przeszłość nosiła ze sobą zadry, które nadal o sobie przypominały. Zwłaszcza, gdy był blisko.
Zerknęła w jego kierunku unosząc lekko brew na kolejne rewelacje. Po co jej to mówił? Tak, jakby prowadzili przyjacielską pogawędkę nadrabiając stracony czas. Coś jeszcze przyciągnęło jej uwagę. Sięgał po eliksiry nawet po szkole, mimo że - jak i ona - nie radził sobie z nimi zbyt dobrze. Po co? Głowa podsuwała długą listę możliwych odpowiedzi. Większość z nich posiadała na ramionach mrok i ponure odczucia.
- Więc zawsze zamierzałeś mnie kochać, i nigdy nie przyłożyłeś dłoni do otwarcia komnaty? - zapytała pozwalając pociągnąć się w bok. - Zaś twoja znajomość z Mulciberem od zawsze była, czy też nigdy nie była bujdą? - pytała dalej wchodząc na niebezpieczne tematy. Nie jeden, a kilka na raz. Coś z siłą pociągnęło ją ku ziemi. Nie, nie coś, on. Czuła mocno zaciskające się na ramieniu palce, które przynosiły jej ból. Opadła na piasek, obijając sobie tyłek. Ręką, na której nie zaciskał dłoni puściła różdżkę, by sprawdzić, czy eliksir który miała w kieszeni jest nadal cały. Był. Przeniosła znów dłoń na różdżkę i wykorzystała moment w którym upijał napoju z piersiówki - obie dłonie miał zajęte. Osikowa, przypominająca kość słoniową różdżka przecięła cicho powietrze ustawiając się przy jego podbródku. Dotykając jej lekko. Na razie czekała, uważnie go obserwując. Nie chciała walczyć, nie tutaj, ale nie mogła też dać się wyprowadzić dalej. Zaś szyi i sprawne wyrwanie zęba, które umożliwiało jej właśnie przytykanie różdżki do jego podbródka. - Czego chcesz? - zapytała cicho, ponuro, pewnie zaciskając dłoń na różdżce, dłoń, która nie drgała.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Wybrzeże - Page 38 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Wybrzeże [odnośnik]09.09.18 17:29
Niezmiennie czuła się tu dziwnie. Niewłaściwie. Jakby nie na swoim miejscu. Była przywiązana do starych, czarodziejskich tradycji, Festiwal Lata i zwyczaj plecenia przez czarownice wianków był jednym z nich, uważała, że kultywowanie ich jest ważne i niezbędne, aby zachowali swą magiczną tożsamość. Aby nie zapomnieli o korzeniach i starych, lepszych czasach, gdy nie panoszyło się wśród nich tak wiele mugolaków. Dziś nawet oni - nawet plugawe, brudne szlamy, charłaki i mieszańce - mogli być tu z nimi i brać udział w zabawie. Rozglądając się wkoło czuła obrzydzenie na myśl w żyłach ilu kobiet i mężczyzn mogła płynąć brudna krew. Rozchichotane młódki, świeże panienki, czekające na swego księcia zwielokratniały irytację, która budziła się w Sigrun. Ani ona, ani Sybilla nie pasowały do tej ckliwej zabawy. Żadna z nich nie miała odnaleźć choćby odrobiny przyjemności w tym zwyczaju, choć tego nie była wciąż świadoma. Znała własną siostrę zbyt krótko, by wiedzieć o utraconej miłości.
- Kamień runiczny - powtórzyła Sigrun; drgnęła ledwie dostrzegalnie, gdy zaskakująco blisko jej ucha zabrzmiał głos Lary, która wyłoniła się znikąd. Albo to ona była tak skupiona na przeklinaniu bliźniaczego brata i Caelana Goyle w myślach. Pozwoliła przyjrzeć się Dolohov z bliska, nie obawiała się przecież kradzieży z jej strony, nie postąpiłaby zbyt rozsądnie. - Niech będzie - mruknęła Rookwood, odbierając swą zdobycz i wsuwając ją do kieszeni spódnicy. Ona sama o starożytnych runach nie miała zielonego pojęcia, choć powinna była, bo jej matka przed ślubem nosiła nazwisko Borgin. Ufała jednak Larze - przynajmniej w tym względzie - i nabrała pewności, ze znalezisko nie było aż tak bezużyteczne jak początkowo przypuszczała. - Och, wierz mi, że mam zaskakująco wiele do pamiętania... - wymruczała spoglądając Larze głęboko w oczy, takim tonem, który w istocie sugerował, że ma wiele tajemnic. Wiele interesujących tajemnic. Zdradzić ich jednak ani Larze, ani Sybilli nie mogła. Nie tylko przez wzgląd na zasadę ograniczonego zaufania, lecz i lojalność wobec swego Pana.
Ich drobną przepychankę przerwało jednak pojawienie się mężczyzn. Przez kilka chwil miała ochotę wejść pomiędzy swą siostrę, a Francuz, który ośmielił się wyłowić jej wianek, przez niepokojący wyraz, który pojawił się na twarzy Sybilli; była jednak dorosła, a Sigrun nie miała zwyczaju bawić się w wybawicielkę. Za to chętnie pokaże Francuzowi gdzie żaby zimują, jeśli tylko Vablatsky będzie niezadowolona. Paląc nadal papierosa zwróciła spojrzenie brązowych tęczówek na Larę, lecz zamarła na kllka chwil, gdy dostrzegła kto zmierza ku nim z wiankiem Dolohovówny w dłoniach.
Wstrzymała oddech. Znała tego mężczyznę. Pamiętała jego twarz.
Zacisnęła zęby tak mocno, że poczuła aż ból. Zaciskając pięść wbiła paznokcie we własną skórę aż do krwi. Nie wiedziała co powstrzymało ją od wyciągnięcia różdżki i wypowiedzenia słów paskudnej klątwy, która starłaby z twarzy aurora uśmiech. Odwróciła się, drżąc ze złości, nie wiedząc co powinna była teraz uczynić. Nie miała powodów, aby się obawiać, nie wysłano za nią listu gończego, czuła się dość silna, by się bronić - lecz nie zamierzała dopuścić do bezpośredniej konfrontacji. Nie w chwili, gdy wokół nich były takie tłumu, które pozbawiały Sigrun możliwości sięgnięcia po moc, którą władała najbieglej.
A wtem nagle znalazła powód, by opuścić Dolohov bez słowa.
Odeszła na bok, aby lepiej przyjrzeć się potyczce, która miała miejsce - a gdzie nagrodą było nic innego jak dzieło jej rąk. Prosty, upleciony z zielonych gałązek wianek. Na twarzy Sigrun wciąż malował się gniew, przez co wyostrzyły się rysy twarzy, powieki stały się jakby cięższe, a ona sprawiała takie wrażenie, jakby miała ochotę złamać komuś nos. W tamtym momencie była jednak zwyciężcy potyczki o jej wianek wdzięczna za to, że odwrócił jej uwagę od nowego towarzysza Lary. Gdy wracał na brzeg, rozpoznała w nim Percivala Notta.
- Masz coś co należy do mnie - wyrzekła głośno, a zabrzmiała nieco bardziej cierpko, niż zamierzała.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Wybrzeże [odnośnik]10.09.18 12:00
Czuł podskórnie, że traci kontrolę: nad nią, nad samym sobą, nad sytuacją. Zazwyczaj był gwałtowny, rozpalony emocjami, niebaczący na przeszkody i okazje, człowiek ślepy na głos rozsądku – na podszepty otoczenia, na ciche rady matki dźwięczące z tyłu kopuły, roznoszące się echem po jego umyśle, lecz gasnące gdzieś przy momencie, w którym pojawiał się impuls. Impuls, który go porywał, młodzieńcze serce: czy to spojrzenie, czy to sygnał, czy to zachcianka. Kapryśny i nieprzewidywalny, bezpardonowy, o wielu sprzecznościach i wewnętrznych dylematach, które dopiero po fakcie, po tej burzy rozkochania w chwili, wkradają się do jego rozdygotanego serca i wypełniają go niepokojem.
Tak jak teraz: poczucie krzywdy, upadku, zatracenia w swej pyszałkowatości i bezczelności, do której miał się posunąć.
Lecz i ona nie była tutaj cała na biało: czysta i nieskazitelna, cudowna i bez skazy. Prowokatorka, nieustępliwa, o słowach żmijowatych, kąsających. Jak gdyby broniła się przed czymś, czego on sam nie potrafił jeszcze określić: zagubiony z kobiecych zawiłościach, z lekka skonfundowany, lecz również nieulegający presji jej tonu.
Władczego i nieprzyjemnego dla ucha, choć wilowatego i oplatającego jego umysł w mackach dziwacznej rozkoszy, jak gdyby obelgi, którymi miała go raczyć, łechtały jego najczulsze nerwy i rozbiegały się pod skórą nienachalną ekscytacją. Ta dziwaczna niemoc wobec jej uroku, wdzięczność w bezwdzięczności i piękno w brzydocie.
Mówiła, obdarzała go słowami niegodnymi, pełnymi pogardy i dziwacznej nienawiści, na którą, miał wrażenie, że w istocie zasłużył. Za naiwność, tę chłopięcą porywczość – nie winien był odzywać się do niej słowem, nie winien był o niej myśleć kiedykolwiek, nie winien był nawet na nią spoglądać. Niegodny tamtej chwili, tamtych cichych westchnień ku jej urodzie i techże spotkania: podsycanego, nienawistnego, obrzydliwego w swej chwiejnej strukturze, budowanego na ripostach i potrzebie triumfu nad drugą osobą. Uległość, jakiej się względem niej dopuszczał, wykręcała boleśnie jego wnętrzności, gdy spojrzenie łagodniało mimowolnie pod naporem jej brutalnych słów. Dostrzegał w jej spojrzeniu triumf, iskrzącą, rozpaloną satysfakcję z zagonienia go w emocjonalny róg. Czyżby dostrzegła jego słabości? Zmanipulowała go? Zauważyła, iż był niezdolny do nienawistnych namiętności, zbyt wrażliwy na kobiece rozedrgania i ich rozemocjonowane monologi?
Oto co czyniła, wiodła prym w ich dyskusji, przygniotła go pantoflem do ziemi, pani swego życia, kobieta dla której niegodni byli wszyscy inni, nie dorastali jej do pięt, wzdychali u jej stóp z wycieńczenia i pragnienia. Zawsze gardził błagalnymi spojrzeniami, zawsze gardził zapalczywością niezdecydowanych mężczyzn, którzy bez ustanku podążali za jej ideałem – czy nie stał się ich odbiciem?
Tak więc go postrzegała? Jako człowieka, który pragnął jej uwagi, pragnął jej spojrzeń i głosu: nawet o tym negatywnym zabarwieniu? Czy może jednak zrównała go do swojej wartości i podjęła wyzwanie? Obrała sobie za cel – zwyciężyć.
Lecz tutaj nie było żadnej walki, byli tylko oni i wspomnienie, dla którego poświęcali sobie jeszcze czas.
-Niewątpliwie byłoby tak jak mówisz – gdybyśmy byli innymi ludźmi.
Pozwolił sobie na gorzki uśmiech. Jak gdyby świadomie nie dając jej satysfakcji z własnego gniewu, choć w jego spojrzeniu nadal tlił się ognień walki.
-Zaprzestańmy tych gorzkich słów – rzucił oschle, z lekka ostro, aby uciąć tę nieprzyjemną dyskusję. Nagle odległy, stały w swych emocjach. Dogłębnym poczuciu winy lecz i również żalu nad jej wyniosłością i swoją własną marnością. Jakaś więc dziwna mieszanina odbijała się na jego twarzy, zmieszana z wrogością, nad którą nie potrafił zapanować – Cokolwiek mamy sobie jeszcze do powiedzenia, nie ma to już dla nas obojga żadnej wartości, czyż nie? - prawie się zaśmiał nad tą smutną prawdą, lecz chwilę potem się zreflektował, pozwolił sobie na nieznaczne zmniejszenie dystansu i zaproponował uprzejmie, lecz ostrożnie – Sumienie podpowiada mi jednak, bym odprowadził cię w bezpieczne miejsce – nie miał zamiaru użyczać jej ramienia, lecz zostawić ją w środku lasu? - czy tak się stanie?
Rufus Longbottom
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6317-rufus-longbottom https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6390-rufus-longbottom#162493
Re: Wybrzeże [odnośnik]10.09.18 23:50
Dlaczego nigdy nie zadała sobie tak prostego pytania jak „co było powodem”? Dlaczego nigdy nie spojrzała w ocean wspomnień szukając drobnej wyspy sugerującej trafne odpowiedzi na nurtujące ją kwestie? Od zawsze winny był tylko on, od zawsze poszukiwała wymówki utrwalając w następstwie negatywne zachowanie tylko jednej strony skłaniając je ku potędze magii o jakiej nie miała żadnego pojęcia. To kim się stał, to jakimi czarami posługiwał się było zasługą jego rzetelnej pracy, ambicji i pragnień, nie lenistwa i otaczającej obłudy, której najwidoczniej ona stała się ofiarą. Była zdolna, szatyn wiedział doskonale jak wielkimi pałała możliwościami, jednak zarodek potencjalnej potęgi zdusiła w środku wybierając ścieżkę, którą on gardził. Czy to czyniło go gorszym, a ją lepszym? Czy nienawiść do niego sprawiała, iż była dobrym człowiekiem? Czym tak naprawdę ów dobro było? Tym o czym opowiadało zajadle społeczeństwo? Bujda.
-Potrzeba czego? Ognistej? Jak inaczej mógłbym z Tobą wytrzymać?- uniósł brew nie oszczędzając sobie ironicznego wyrazu twarzy. Cała ta dyskusja przypominała jedną wielką maszkaradę, a Tonks zdawała się grać w niej główną rolę. Nie znał jej myśli, nie ingerował we wspomnienia, uczucia i towarzyszące emocje, bowiem przeszłość pozostawił daleko za sobą – jeszcze dalej niżeli mogła sobie to wyśnić. Prawdopodobnie było jej to na rękę, z pewnością cieszyła wizja postawienia go w roli „tego złego”, jednak nie dbał o to. Jej zdanie znaczyło tyle, co te cholerne wianki. Czyli nic.
Zaśmiał się pod nosem na jej słowa. Mogła prawić o swej zmianie, szukać nowych epitetów i kreować nowe charakterystyki, jednak Macnair doskonale wiedział, że była to tylko otoczka. Serce Tonks biło jednym, nieustannym rytmem, które wciąż nawiązywało do tego, co dawno podkreślił grubą kreską i zapewne ona uczyniła to samo. Nie zmieniła się. Jej włosy wciąż pachniały wanilią, mimo że zmieniły kolor, a usta przyprawiały o nostalgię, choć częściej wyrażały smutek. -Zaskoczyłabyś mnie gdybyś stwierdziła, że to Ty pojawiłaś się w złym miejscu i czasie, a tak wciąż pozostajesz nudna.- wzruszył bezradnie ramionami nie rozstając się z pełną piersiówką. -Gdybym pragnął Cię śledzić to wybrałbym sypialnię, gdzie można liczyć na lepsze widoki.- stwierdził otwarcie i zgodnie z prawdą, a jego wargi wykrzywiły się szelmowsko, jakoby mówił o pogodzie. Właściwie podobne tematy były dla niego niczym wiosenny deszcz.
Zaskoczyły go jej słowa choć nie dał tego po sobie poznać nie zmieniając wyrazu twarzy. Wcześniej unikała ów kwestii jak ognia, właściwie on sam nie chciał do niej wracać, więc cisza była zdecydowanie poparta całkowitą aprobatą. -Jak trzeba być naiwnym by wierzyć w „zawsze” i „nigdy”?- obrócił nieznacznie głowę, aby móc spojrzeć w jej oczy. Otwarcie komnaty nie było jego zasługą, nie przyłożył do tego ręki, ale mogła myśleć co tylko chciała i nie zamierzał wytrącać jej z ów pewności. -Mogę was poznać bliżej jak jesteś zazdrosna.- skwitował nie zamierzając odpowiadać, bowiem sam nie był pewien fundamentu ich relacji.
Momentalnie poczuł zimne drewno w okolicach swego podbródka, jednak nie zareagował. Upijając kolejnego łyka pozostał w tej kuriozalnej dla siebie sytuacji czekając na jej ruch, choć gdzieś z tyłu głowy był pewien, iż taki nie nastąpi. Choć może się mylił? Utrwalając spojrzenie w jej tęczówkach uniósł wolną dłoń i zacisnął ją na różdżce, aby tylko docisnąć kraniec do swej skóry. Miała pełne pole do popisu. -Odpowiedz sama sobie na to pytanie, bowiem nieustannie mi je zadajesz grożąc przy tym atakiem.- rzucił nieustępliwie, co zapewne potęgowała ilość pożytego alkoholu. -Czego chcesz Tonks? Mojej śmierci? Masz jedyną w swoim rodzaju okazję, aby się popisać. No dalej, będą krążyć legendy o aurorze, co rozbroił nieuzbrojonego.- zaśmiał się pod nosem, wyraźnie do siebie, choć zapewne mogła spostrzec w jego spojrzeniu coś więcej jak tylko kpinę.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair

Strona 38 z 51 Previous  1 ... 20 ... 37, 38, 39 ... 44 ... 51  Next

Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach