Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wybrzeże
Strona 51 z 51 • 1 ... 27 ... 49, 50, 51
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Nie dajcie się zwieść, wybrzeże tylko z pozoru wygląda na spokojne. W ciągu chwili mogą powstać fale, szczególnie odczuwalne bliżej brzegu. Piasek miesza się z kamieniami, szczególnie w wodzie, gdzie głazy stają się coraz to większe, pokryte morskimi glonami, co czyni ich niebezpiecznie śliskimi. Nietrudno tutaj o niespodziewane wgłębienia, dlatego lepiej sprawdzać podłoże przy każdym kroku, oczywiście jeśli nie chce się zaliczyć kąpieli w morskiej pianie.
Dla Kerstin
Zrobiła niemałe zamieszanie wokół siebie. Wiele osób ją szukało, przecież sam został zagadnięty przez pewną kobietę, czy nie widział zapłakanej blondynki. Siedziała teraz obok niego, patrząc lękliwie na różdżkę. Bała się magii? Czy może widziała ile złego potrafią wyrządzić czarodzieje za jednym machnięciem nadgarstka. Żyła wśród Tonksów, była jedną z nich musiała doświadczyć też dobrych skutków czarów, a jednak była cała zlękniona. Jednak nie miał przy sobie ani bandaży, ani żadnych środków, które mógł znaleźć w swojej podróżnej torbie czy plecaku. Nie przewidział, że takowy może się przydać. Dlatego musiała na razie wystarczyć magia, która radziła sobie z większością problemów. Nie wszystkimi, ale częścią.
-Nie przepraszaj. - Uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny, a gdy upewnił się, że rany zostały zaleczone przysiadł obok. Nie mógł jej zostawić w takim stanie. Nie, kiedy łzy wciąż płynęły po policzkach. -Odlatują obawiam się. - Odpowiedział na zadane pytanie. Nie było w tym żadnej wielkiej tajemnicy, ot krąg życia i ciekawostka, którą chciał zająć czymś myśli zapłakanej. -O sól ciężko w Amazonii, a jest ważnym składnikiem do życia. Bardzo pożądanym. Nieliczne rośliny ją zawierają i pewne żółwie, które też produkują łzy. - Widząc jak jeszcze jest roztrzęsiona kontynuował wątek. Musiał poczekać, aż się uspokoi. Dopiero wtedy mógł zacząć działać dalej. Obejrzał się przez ramię, gdzie ostatnie promienie słoneczne osiadały na horyzoncie zapowiadając nadejście nocy. -Za takimi widokami tęskniłem… - Mruknął bardziej do siebie niż do Kerstin, ale zaraz zerknął na dziewczynę. Wstał ze swojego miejsca i podał jej dłoń. -Chodź. - Zaproponował nadal się uśmiechając, a kiedy zdecydowała się na ten ruch zaprowadził ją bliżej morza po drodze zdejmując buty i pozwalając bosym stopom zapadać się w piasku. Morska fala przykryła je aż do kostek. Dostrzegł małą muszelkę, którą zaraz podniósł z ziemi, ale gdy to robił kolejna fala uderzyła mocząc koszulę Greya. Otrzepał się nieznacznie, a następnie podał muszelkę Kerstin. -I nie ma za co. - Dodał zaraz spodziewając się, że ta znów zacznie na przemian przepraszać i dziękować. Nie zwracał uwagi na potargane włosy czy też czerwone od płaczu oczy. Ważne, że choć trochę się uspokoiła i szloch nie przerywał każdego słowa jakie wypowiadała.
Zrobiła niemałe zamieszanie wokół siebie. Wiele osób ją szukało, przecież sam został zagadnięty przez pewną kobietę, czy nie widział zapłakanej blondynki. Siedziała teraz obok niego, patrząc lękliwie na różdżkę. Bała się magii? Czy może widziała ile złego potrafią wyrządzić czarodzieje za jednym machnięciem nadgarstka. Żyła wśród Tonksów, była jedną z nich musiała doświadczyć też dobrych skutków czarów, a jednak była cała zlękniona. Jednak nie miał przy sobie ani bandaży, ani żadnych środków, które mógł znaleźć w swojej podróżnej torbie czy plecaku. Nie przewidział, że takowy może się przydać. Dlatego musiała na razie wystarczyć magia, która radziła sobie z większością problemów. Nie wszystkimi, ale częścią.
-Nie przepraszaj. - Uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny, a gdy upewnił się, że rany zostały zaleczone przysiadł obok. Nie mógł jej zostawić w takim stanie. Nie, kiedy łzy wciąż płynęły po policzkach. -Odlatują obawiam się. - Odpowiedział na zadane pytanie. Nie było w tym żadnej wielkiej tajemnicy, ot krąg życia i ciekawostka, którą chciał zająć czymś myśli zapłakanej. -O sól ciężko w Amazonii, a jest ważnym składnikiem do życia. Bardzo pożądanym. Nieliczne rośliny ją zawierają i pewne żółwie, które też produkują łzy. - Widząc jak jeszcze jest roztrzęsiona kontynuował wątek. Musiał poczekać, aż się uspokoi. Dopiero wtedy mógł zacząć działać dalej. Obejrzał się przez ramię, gdzie ostatnie promienie słoneczne osiadały na horyzoncie zapowiadając nadejście nocy. -Za takimi widokami tęskniłem… - Mruknął bardziej do siebie niż do Kerstin, ale zaraz zerknął na dziewczynę. Wstał ze swojego miejsca i podał jej dłoń. -Chodź. - Zaproponował nadal się uśmiechając, a kiedy zdecydowała się na ten ruch zaprowadził ją bliżej morza po drodze zdejmując buty i pozwalając bosym stopom zapadać się w piasku. Morska fala przykryła je aż do kostek. Dostrzegł małą muszelkę, którą zaraz podniósł z ziemi, ale gdy to robił kolejna fala uderzyła mocząc koszulę Greya. Otrzepał się nieznacznie, a następnie podał muszelkę Kerstin. -I nie ma za co. - Dodał zaraz spodziewając się, że ta znów zacznie na przemian przepraszać i dziękować. Nie zwracał uwagi na potargane włosy czy też czerwone od płaczu oczy. Ważne, że choć trochę się uspokoiła i szloch nie przerywał każdego słowa jakie wypowiadała.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie obawiała się magii samej w sobie - jej mama, najukochańsza kobieta świata, potrafiła czarować, choć robiła to w domu bardzo rzadko, może dlatego, że magii nie potrzebowała, a może żeby nie niepokoić męża i najmłodszej córki. Choć jednak wiele zaklęć i czarodziejskich przedmiotów nie było jej obce, w ostatnim czasie co i rusz spotykała się z pozostałościami mroku, który wydawał się podążać za nimi dokądkolwiek się udali. Historie o złych magach stanowiły już w Dolinie przytłaczającą większość i nic dziwnego, że obawiała się różdżki w cudzych dłoniach zanim jeszcze zobaczyła do kogo te dłonie należą. Nie była już tak naiwna jak Just pewnie dalej myślała, że jest; wiedziała, że powinna spodziewać się ataku wszędzie, nawet w Weymouth. Chciałaby wierzyć w zawieszenie broni, ale dzisiaj, na fali trudnych emocji, które na nowo rozbudził w niej James, zapewne była na to zbyt zgorzkniała.
- Och - powiedziała cicho, kiedy usiadł obok niej. Zapatrzyła się na swoje dłonie, wciąż zaczerwienione, nawet kiedy przestały piec i sączyć krwią. Powoli otrzepała je z resztek wilgotnego piasku, a potem uśmiechnęła się przez ściśnięte gardło, bardziej dla Herberta i z uprzejmości niż dlatego, że rzeczywiście czuła się lepiej. Chciała wrócić do domu i nigdy się już w Weymouth nie pokazywać. Było jej zbyt wstyd. Powinna odlecieć jak te motyle, o których opowiadał.
Zasłuchała się w historię, rejestrując fakty tylko częściowo, na podświadomym poziomie wyobrażając już sobie szorstkie komentarze Justine o tym jaką scenę zrobiła jej na plaży. Już szykowała sobie też linię obrony, sztuczną, bo przecież wiedziała, że na swoją obronę nie ma nic. To ona przesadziła, ona straciła nad sobą kontrolę, to była jej wina, że Thomas odszedł i jej wina, że wszyscy mieli jej dosyć...
- Gdzie mam iść? - spytała zaskoczona, ale pozwoliła podnieść się na nogi, które też piekły ją i bolały po szaleńczym biegu, do którego nie była przyzwyczajona. Ręka Herberta była jednak ciepła i jego uśmiech też, i przez chwilę naprawdę mogła wierzyć, że jest tutaj dlatego, że chce z nią rozmawiać, a nie dlatego, że czuł się w obowiązku nie zostawiać jej samej tak na wszelki wypadek jakby postanowiła zrobić jakieś kolejne głupstwo. - Nie wiem czy to jest dobry pomysł - wydusiła. Kiedy morze zaczęło obmywać jej kostki zatrzymała się i przygryzła wargę, oddychając szybciej i bardziej nerwowo. Jak dotąd udało jej się wejść do morza tylko po łydki zanim paraliżowała ją panika, a teraz, kiedy łzy wciąż nie wyschły na jej policzkach, nie był najlepszy moment na to, żeby się znów testować. - Boję się wody. - wyszeptała, opuszczając wzrok na muszelkę, którą jej wręczył. Obróciła ją w palcach raz, drugi i zacisnęła powieki. - Prawie się utopiłam w czerwcu - powiedziała z takim wstydem, jakby w jakiś sposób właśnie go zawiodła.
Bo nawet kiedy chciał być miły i jej pomóc; to z nią zawsze był jakiś problem, prawda?
- Och - powiedziała cicho, kiedy usiadł obok niej. Zapatrzyła się na swoje dłonie, wciąż zaczerwienione, nawet kiedy przestały piec i sączyć krwią. Powoli otrzepała je z resztek wilgotnego piasku, a potem uśmiechnęła się przez ściśnięte gardło, bardziej dla Herberta i z uprzejmości niż dlatego, że rzeczywiście czuła się lepiej. Chciała wrócić do domu i nigdy się już w Weymouth nie pokazywać. Było jej zbyt wstyd. Powinna odlecieć jak te motyle, o których opowiadał.
Zasłuchała się w historię, rejestrując fakty tylko częściowo, na podświadomym poziomie wyobrażając już sobie szorstkie komentarze Justine o tym jaką scenę zrobiła jej na plaży. Już szykowała sobie też linię obrony, sztuczną, bo przecież wiedziała, że na swoją obronę nie ma nic. To ona przesadziła, ona straciła nad sobą kontrolę, to była jej wina, że Thomas odszedł i jej wina, że wszyscy mieli jej dosyć...
- Gdzie mam iść? - spytała zaskoczona, ale pozwoliła podnieść się na nogi, które też piekły ją i bolały po szaleńczym biegu, do którego nie była przyzwyczajona. Ręka Herberta była jednak ciepła i jego uśmiech też, i przez chwilę naprawdę mogła wierzyć, że jest tutaj dlatego, że chce z nią rozmawiać, a nie dlatego, że czuł się w obowiązku nie zostawiać jej samej tak na wszelki wypadek jakby postanowiła zrobić jakieś kolejne głupstwo. - Nie wiem czy to jest dobry pomysł - wydusiła. Kiedy morze zaczęło obmywać jej kostki zatrzymała się i przygryzła wargę, oddychając szybciej i bardziej nerwowo. Jak dotąd udało jej się wejść do morza tylko po łydki zanim paraliżowała ją panika, a teraz, kiedy łzy wciąż nie wyschły na jej policzkach, nie był najlepszy moment na to, żeby się znów testować. - Boję się wody. - wyszeptała, opuszczając wzrok na muszelkę, którą jej wręczył. Obróciła ją w palcach raz, drugi i zacisnęła powieki. - Prawie się utopiłam w czerwcu - powiedziała z takim wstydem, jakby w jakiś sposób właśnie go zawiodła.
Bo nawet kiedy chciał być miły i jej pomóc; to z nią zawsze był jakiś problem, prawda?
Powiadają, że dobre chęci to za mało. Nie inaczej było teraz. Nie chciał dziewczyny samej zostawić i starał się pomóc. Myślał, że woda i jej kojący dźwięk pomoże, a jednak znów się przeliczył.
-Nie nakazuję ci pływać. - Uśmiechnął się nieznacznie i odszedł dalej od brzegu, tak aby woda zupełnie ich nie sięgała, aby była daleko. Nic nie grożąca. -W takim razie, możemy się przejdziemy. - Wskazał drogę, prostą, równoległą do linii morza, oraz lekkiej skarpy wybrzeża. Wierzył w moc przechadzek i wędrowania, kiedy człowiek musiał się wyciszyć - nie skupiać na myślach, ale na rytmie serca. Dla niego było to jak oddychanie, ale nie dla każdego. -Indianie z Amazonii mówią, że droga, niezależnie czy przebyta w celu zdobycia jedzenia czy odnalezienia nowe miejsca na osadę, jest równocześnie drogą samego siebie. Wsłuchania się w swój organizm. Stawianie kroków w rytm serca. - Wiele mądrości życiowych i swego rodzaju filozofii powziął właśnie w trakcie swoich podróży. To właśnie dzika i piękna Amazonia była przez jakiś czas jego domem, nie zaś Anglia, w której mieszkali brat z matką. Bywał tutaj częściej gościem. Ostatnio się to zmieniło, choć nie koniecznie w okolicznościach, które były przyjemne. To wojna zmusiła go do zostania.
Teraz jednak, dzięki zawieszeniu broni, mógł na chwilę zapomnieć z jakim horrorem się mierzą. Z jakimi tragediami ludzkimi się spotykają. Przyszłość była za mgłą. Dawno nie czuł się tak nieswojo, nie wiedzą co przyniesie kolejny dzień. Wcześniej wszystko było jasne i klarowne. Nie musiał bać się o życie bliskich, nie musiał patrzeć na twarze znajomych łypiących z listów gończych. Nie obawiał się wyjścia ryzykując, że zostanie zaatakowany w najmniej spodziewanym momencie. Różdżka stała się narzędziem obrony, a nie przedmiotem dzięki, któremu mógł kreować świat. Magia zachwycała, każdego dnia. Teraz została sprowadzona do roli zabójcy. I to mu się nie podobało. Patrzył przed siebie starając się wsłuchać w swój własny oddech.
-Nie nakazuję ci pływać. - Uśmiechnął się nieznacznie i odszedł dalej od brzegu, tak aby woda zupełnie ich nie sięgała, aby była daleko. Nic nie grożąca. -W takim razie, możemy się przejdziemy. - Wskazał drogę, prostą, równoległą do linii morza, oraz lekkiej skarpy wybrzeża. Wierzył w moc przechadzek i wędrowania, kiedy człowiek musiał się wyciszyć - nie skupiać na myślach, ale na rytmie serca. Dla niego było to jak oddychanie, ale nie dla każdego. -Indianie z Amazonii mówią, że droga, niezależnie czy przebyta w celu zdobycia jedzenia czy odnalezienia nowe miejsca na osadę, jest równocześnie drogą samego siebie. Wsłuchania się w swój organizm. Stawianie kroków w rytm serca. - Wiele mądrości życiowych i swego rodzaju filozofii powziął właśnie w trakcie swoich podróży. To właśnie dzika i piękna Amazonia była przez jakiś czas jego domem, nie zaś Anglia, w której mieszkali brat z matką. Bywał tutaj częściej gościem. Ostatnio się to zmieniło, choć nie koniecznie w okolicznościach, które były przyjemne. To wojna zmusiła go do zostania.
Teraz jednak, dzięki zawieszeniu broni, mógł na chwilę zapomnieć z jakim horrorem się mierzą. Z jakimi tragediami ludzkimi się spotykają. Przyszłość była za mgłą. Dawno nie czuł się tak nieswojo, nie wiedzą co przyniesie kolejny dzień. Wcześniej wszystko było jasne i klarowne. Nie musiał bać się o życie bliskich, nie musiał patrzeć na twarze znajomych łypiących z listów gończych. Nie obawiał się wyjścia ryzykując, że zostanie zaatakowany w najmniej spodziewanym momencie. Różdżka stała się narzędziem obrony, a nie przedmiotem dzięki, któremu mógł kreować świat. Magia zachwycała, każdego dnia. Teraz została sprowadzona do roli zabójcy. I to mu się nie podobało. Patrzył przed siebie starając się wsłuchać w swój własny oddech.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
W ostatnim czasie wyjątkowo ciężko było jej przekonać samą siebie, że szereg złych zdarzeń przytrafiających się jej rodzinie nie jest choć po części jej winą. Jej początkowa pewność, że wróciła do domu po to, by wspierać rodzeństwo jak może - dając im dom, do którego warto było wracać, ciepły kąt, w którym zawsze czekało na nich jedzenie i porządek, w którym mogli regenerować siły pomiędzy jedną walką a drugą - zaczęła rozpadać się pod ciężarem świadomości, że jest też ciężarem, słabym ogniwem, kimś kogo najłatwiej byłoby wykorzystać przeciw nim, jak wprost powiedziała jej już Justine. Jej naiwna miłość, ciągłe kłótnie z siostrą mimo tego, że wiedziała doskonale w jak trudnej Just znajduje się pozycji i jak wiele demonów nosi w swojej głowie tylko udowadniały, że była zaledwie głupiutką Kerstin, kimś o kogo trzeba się martwić. Nie chciała nikomu przydawać nowych problemów, dodatkowych powodów do niepokoju - dlatego jej instynktowną reakcją na przyznanie się do strachu przed wodą był wstyd. Nie myślała logicznie, zmożona żalem i bólem czuła przekonanie, że jest dla Herberta niedogodnością.
I jaka była w tym wszystkim niesprawiedliwa! Przecież dobry pan Grey chciał jej tylko pomóc, odszukał ją nawet na własną rękę, chociaż nikt mu nie kazał. Nikt nie kazał mu marnować na nią czas.
- Ja... nie... nie umiem i tak pływać - Czerwieniła się wściekle i uciekała wzrokiem, zbyt zawstydzona, by spojrzeć mu w oczy. - Naprawdę przepraszam - dodała znowu szeptem, kiedy wyszli z wody, kiedy miękkie fale przestały zwodniczo omywać jej łydki, przypominając o tym jak łatwo mogłyby ją pochłonąć, gdyby obok nie było kogoś kto ją przytrzyma. Nie ważne, czy był to Michael, Olivier z płowymi włosami opadającymi na młodzieńcze czoło, czy sam Herbert Grey ściskający ją za dłoń. A może to ona go ściskała? Może to ona uczepiła się jego palców jak dziecko, obawiając się puścić? - Przepraszam - Tym razem przeprosiła za to, że przeprasza. Przecież powiedział, że nie musi.
Pokiwała głową na ofertę spaceru, chociaż najchętniej schowałaby się za jakimś kamieniem, popłakała jeszcze trochę, a potem pozbierała się sama jak powinna to zrobić już dawno. Pozbierać się, otrzeć ostatnią łzę i zabrać za coś produktywnego. Wciąż musiała zrobić dla Mike'a i Addy ślubną kolację.
Zamiast tego zapatrzyła się na ściskaną w drugiej ręce muszelkę.
- Naprawdę? - Jak to jest, że Herbert zawsze wiedział najlepiej co powiedzieć? Idąc brzegiem morza, daleko od rytmicznie pulsującej linii wody zaczęła oddychać głębiej, i nawet nie krztusiła się już pozostałościami łez. Przez chwilę milczeli i kiedy Kerstin zdało się, że zaczyna słyszeć własny puls w uszach zdecydowała się w końcu przerwać ciszę. - Nie wiem czy chcę zaglądać we własne serce. Dzieje się tam dużo złych rzeczy - przyznała. - Ale możesz opowiedzieć mi więcej? Jesteś bardzo mądry - dodała nieśmiało. - Byłeś w Amazonii... to Ameryka Południowa, prawda? - z zażenowaniem musiała przyznać, że niewiele pamięta ze szkoły średniej. - Ile jeszcze krajów widziałeś? Dlaczego przestałeś podróżować? - Ciekawe czy mimowolnie próbowała ściągnąć rozmowę na smutne tory; bo nic co nie podszyte żalem i utratą nie wydawało jej się naturalne. Nie dzisiaj. Nie przez ostatni tydzień i pewnie nie przez przyszły.
Nie zasługiwała na nic innego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I jaka była w tym wszystkim niesprawiedliwa! Przecież dobry pan Grey chciał jej tylko pomóc, odszukał ją nawet na własną rękę, chociaż nikt mu nie kazał. Nikt nie kazał mu marnować na nią czas.
- Ja... nie... nie umiem i tak pływać - Czerwieniła się wściekle i uciekała wzrokiem, zbyt zawstydzona, by spojrzeć mu w oczy. - Naprawdę przepraszam - dodała znowu szeptem, kiedy wyszli z wody, kiedy miękkie fale przestały zwodniczo omywać jej łydki, przypominając o tym jak łatwo mogłyby ją pochłonąć, gdyby obok nie było kogoś kto ją przytrzyma. Nie ważne, czy był to Michael, Olivier z płowymi włosami opadającymi na młodzieńcze czoło, czy sam Herbert Grey ściskający ją za dłoń. A może to ona go ściskała? Może to ona uczepiła się jego palców jak dziecko, obawiając się puścić? - Przepraszam - Tym razem przeprosiła za to, że przeprasza. Przecież powiedział, że nie musi.
Pokiwała głową na ofertę spaceru, chociaż najchętniej schowałaby się za jakimś kamieniem, popłakała jeszcze trochę, a potem pozbierała się sama jak powinna to zrobić już dawno. Pozbierać się, otrzeć ostatnią łzę i zabrać za coś produktywnego. Wciąż musiała zrobić dla Mike'a i Addy ślubną kolację.
Zamiast tego zapatrzyła się na ściskaną w drugiej ręce muszelkę.
- Naprawdę? - Jak to jest, że Herbert zawsze wiedział najlepiej co powiedzieć? Idąc brzegiem morza, daleko od rytmicznie pulsującej linii wody zaczęła oddychać głębiej, i nawet nie krztusiła się już pozostałościami łez. Przez chwilę milczeli i kiedy Kerstin zdało się, że zaczyna słyszeć własny puls w uszach zdecydowała się w końcu przerwać ciszę. - Nie wiem czy chcę zaglądać we własne serce. Dzieje się tam dużo złych rzeczy - przyznała. - Ale możesz opowiedzieć mi więcej? Jesteś bardzo mądry - dodała nieśmiało. - Byłeś w Amazonii... to Ameryka Południowa, prawda? - z zażenowaniem musiała przyznać, że niewiele pamięta ze szkoły średniej. - Ile jeszcze krajów widziałeś? Dlaczego przestałeś podróżować? - Ciekawe czy mimowolnie próbowała ściągnąć rozmowę na smutne tory; bo nic co nie podszyte żalem i utratą nie wydawało jej się naturalne. Nie dzisiaj. Nie przez ostatni tydzień i pewnie nie przez przyszły.
Nie zasługiwała na nic innego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Michael, Justine, Susanne, Vincent, duży Sykes i mały Sykes
Gapie się rozeszli, a choć wciąż tkwiła przy brzegu ― nie przestała kątem oka zerkać w stronę Everetta i Jarvisa. Obiecała sobie, że sprawdzi osobiście, przekona się czy aby na pewno wszystko w porządku. Po swojemu, jak zmartwiona ciocia, której na sercu leży dobro pewnego dzielnego chłopca lubującego się w czereśniach i fortach z poduszek.
Smoka morskiego przywołanego przez Justine nie pamiętała i pamiętać nie miała prawa ― zeszły Festiwal Lata spędziła jak najdalej od zabawy i jak najdalej od przyjemnej sielanki, zakopana w papierach w ministerialnym gabinecie, uznając, że okres festiwalowy to najlepszy czas na nadgonienie papierkowej roboty.
― Aktywowało ją zaklęcie Vincenta ― mruknęła w stronę Justine. ― To ujawniające magiczne właściwości. Dokładnej natury nie udało nam się ustalić, musiałby to obejrzeć ktoś związany z wróżbami, skoro to coś w rodzaju nagranej przepowiedni ― powtórzyła określenie Michaela, bo chyba najlepiej pasowało do znaleziska i jego działania.
Na pytanie Susanne nie miała zbytnio odpowiedzi, więc po prostu pokręciła przecząco głową. Nigdy nie stanęła oko w oko z Cieniem, choć Michael nieco jej o nich opowiedział i liczyła na to, że teraz także podzieli się swoją wiedzą. Zresztą, była tu także Justine; kolejna doświadczona w boju.
― Oj ― zaśmiała się cicho, słysząc słowa o randce ― nie sądzę. Jak znam Michaela to będzie chciał doprowadzić sprawę do końca i upewnić się, że zrobił co mógł i co leżało w zakresie jego obowiązków, nim wróci mu randkowy nastrój. ― Odwróciła głowę w stronę męża, zmierzyła go zaczepnym spojrzeniem. ― Ale spokojnie. Odbiję sobie.
Płynnym ruchem uniosła się na palcach, musnęła wargami policzek aurora i przytrzymała się jego ramienia. Szept rozległ się tuż przy jego uchu, w tonie, który doskonale znał i kojarzył, bo zapowiadał same przyjemności:
― Znajdź mnie później, panie porządnicki. Będę się tu kręcić.
Puściła jego ramię i obejrzała się na Justine. Niestety, na to pytanie też nie potrafiła odpowiedzieć; nie nasuwało jej się żadne nazwisko, które kojarzyłaby z wybitną lub choćby zaawansowaną znajomością astronomii.
― Obawiam się, że nie pomogę. Ale wygląda na to, że Susanne ma jakieś wtyki. ― Obejrzała się w stronę Everetta, pożegnał się już i odchodził, niosąc Jarvisa na rękach. Miły to był obrazek i mimowolnie rozbudził wyobraźnię, pragnienia ukryte głęboko pod stertą zmartwień i obowiązków. Ile by dała, żeby w roli troskliwego taty zobaczyć Michaela. Gdyby tamto dziecko przetrwało, gdyby udało jej się mimo wszystko donosić ciążę…
Zamrugała nieco szybciej, skutecznie odganiając widmo łez. To nie było miejsce ani czas na rozklejanie się. Musiała się skupić na tym, co tu i teraz. Na nowej szansie.
― Zostawiam tajemniczą kulę w rękach specjalistów ― rzuciła jeszcze w ramach pożegnania i ruszyła w ślad za przyjacielem, chcąc osobiście wyprzytulać Jarvisa i poznać kulisy znalezienia tajemniczego przedmiotu z dziecięcej perspektywy.
|zt, dziękuję za super akcję-niespodziewajkę
Gapie się rozeszli, a choć wciąż tkwiła przy brzegu ― nie przestała kątem oka zerkać w stronę Everetta i Jarvisa. Obiecała sobie, że sprawdzi osobiście, przekona się czy aby na pewno wszystko w porządku. Po swojemu, jak zmartwiona ciocia, której na sercu leży dobro pewnego dzielnego chłopca lubującego się w czereśniach i fortach z poduszek.
Smoka morskiego przywołanego przez Justine nie pamiętała i pamiętać nie miała prawa ― zeszły Festiwal Lata spędziła jak najdalej od zabawy i jak najdalej od przyjemnej sielanki, zakopana w papierach w ministerialnym gabinecie, uznając, że okres festiwalowy to najlepszy czas na nadgonienie papierkowej roboty.
― Aktywowało ją zaklęcie Vincenta ― mruknęła w stronę Justine. ― To ujawniające magiczne właściwości. Dokładnej natury nie udało nam się ustalić, musiałby to obejrzeć ktoś związany z wróżbami, skoro to coś w rodzaju nagranej przepowiedni ― powtórzyła określenie Michaela, bo chyba najlepiej pasowało do znaleziska i jego działania.
Na pytanie Susanne nie miała zbytnio odpowiedzi, więc po prostu pokręciła przecząco głową. Nigdy nie stanęła oko w oko z Cieniem, choć Michael nieco jej o nich opowiedział i liczyła na to, że teraz także podzieli się swoją wiedzą. Zresztą, była tu także Justine; kolejna doświadczona w boju.
― Oj ― zaśmiała się cicho, słysząc słowa o randce ― nie sądzę. Jak znam Michaela to będzie chciał doprowadzić sprawę do końca i upewnić się, że zrobił co mógł i co leżało w zakresie jego obowiązków, nim wróci mu randkowy nastrój. ― Odwróciła głowę w stronę męża, zmierzyła go zaczepnym spojrzeniem. ― Ale spokojnie. Odbiję sobie.
Płynnym ruchem uniosła się na palcach, musnęła wargami policzek aurora i przytrzymała się jego ramienia. Szept rozległ się tuż przy jego uchu, w tonie, który doskonale znał i kojarzył, bo zapowiadał same przyjemności:
― Znajdź mnie później, panie porządnicki. Będę się tu kręcić.
Puściła jego ramię i obejrzała się na Justine. Niestety, na to pytanie też nie potrafiła odpowiedzieć; nie nasuwało jej się żadne nazwisko, które kojarzyłaby z wybitną lub choćby zaawansowaną znajomością astronomii.
― Obawiam się, że nie pomogę. Ale wygląda na to, że Susanne ma jakieś wtyki. ― Obejrzała się w stronę Everetta, pożegnał się już i odchodził, niosąc Jarvisa na rękach. Miły to był obrazek i mimowolnie rozbudził wyobraźnię, pragnienia ukryte głęboko pod stertą zmartwień i obowiązków. Ile by dała, żeby w roli troskliwego taty zobaczyć Michaela. Gdyby tamto dziecko przetrwało, gdyby udało jej się mimo wszystko donosić ciążę…
Zamrugała nieco szybciej, skutecznie odganiając widmo łez. To nie było miejsce ani czas na rozklejanie się. Musiała się skupić na tym, co tu i teraz. Na nowej szansie.
― Zostawiam tajemniczą kulę w rękach specjalistów ― rzuciła jeszcze w ramach pożegnania i ruszyła w ślad za przyjacielem, chcąc osobiście wyprzytulać Jarvisa i poznać kulisy znalezienia tajemniczego przedmiotu z dziecięcej perspektywy.
|zt, dziękuję za super akcję-niespodziewajkę
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
dla Kerstin
-Naprawdę. - Zachęcił ja, aby wzięła parę głębszych oddechów. Szum fal koił, nawet jeżeli bała się wody. On zresztą też pływakiem nie był.
Nie wiedział co się działo w głowie dziewczyny. Widział jedynie, że łzy są spowodowane też czymś innym niż tylko jednym wydarzeniem. Musiało się w niej gotować od dość dawna, a teraz jedna iskra wywołała potok łez oraz stres z tym związany. Szukano jej, musiał w końcu jej to powiedzieć, ale czekał na moment kiedy choć trochę się uspokoi. Wychodziło na to, że łzy już nie toczyły się po twarzy, a oddech nie był łapczywie pochwytywany przez usta. To był dobry znak.
Ciągle przepraszała za to, że płacze. Za to, że przeprasza. czy gryzło ją jakieś poczucie winy? Zmarszczył brwi.
-Co cię gryzie? - Zapytał w końcu, bo nie mógł wiecznie ignorować stanu w jakim była. Nie powinien też być wścibski, ale machnął już na to ręką. Z natury nie wciskał się tam gdzie go nie chcieli, lepszy był w czynach niż w słowach. Zwłaszcza tych mówionych, bo pisanie przychodziło mu bez trudu. Mówiła, że w jej sercu dzieje się źle. Nie było to nic dziwnego, wszyscy byli ludźmi, a czasy nie najlepsze, ale czy jakieś inne czasy były spokojniejsze? Szczerze w to wątpił, każde były naznaczone jakąś skazą. Tylko zatarły się one z biegiem czasu, obrosły patyną legend i nostalgii. -Dziękuję. - Zaśmiał się nieznacznie słysząc pochwałę, a potem skupił się na udzielaniu odpowiedzi. -Zgadza się, to region Ameryki Południowej.Wbrew pozorom w wiele miejsc nie podróżowałem. Głównie Ameryka Południowa, szukałem egzotycznych roślin, magicznych i nie tylko. Wszystkie rośliny mają pewne działanie, zależne do czego się je wykorzystuje. Sama Amazonia jest tak zachwycająca, że spędzałem tam wiele miesięcy i nie ciągnęło mnie w inne miejsca.- Założył dłonie za plecy i szedł spokojnym krokiem dalej. - Wróciłem dobry rok temu, miałem być jedynie na chwilę, jak zwykle zresztą, ale sytuacja w kraju sprawił, że postanowiłem zostać chwilę dłużej, zobaczyć co się stanie. Na razie nie zanosi się, abym miał wracać. Mam co tu robić. - Nie chodziło tylko o działanie w Zakonie, ale również Greengrove Farm i przyjaciół, niewielu, których miał i chciał wspierać. Zatrzymał się. -Powinniśmy wracać, bo prawdą jest, że rodzina cię szuka. Ucieszą się, że nic ci nie jest. - Spojrzał bacznie na dziewczynę. -Odprowadzę cię. - Woał mieć pewność, że dotrze do Tonksów cała i zdrowa.
|zt dla Herba
-Naprawdę. - Zachęcił ja, aby wzięła parę głębszych oddechów. Szum fal koił, nawet jeżeli bała się wody. On zresztą też pływakiem nie był.
Nie wiedział co się działo w głowie dziewczyny. Widział jedynie, że łzy są spowodowane też czymś innym niż tylko jednym wydarzeniem. Musiało się w niej gotować od dość dawna, a teraz jedna iskra wywołała potok łez oraz stres z tym związany. Szukano jej, musiał w końcu jej to powiedzieć, ale czekał na moment kiedy choć trochę się uspokoi. Wychodziło na to, że łzy już nie toczyły się po twarzy, a oddech nie był łapczywie pochwytywany przez usta. To był dobry znak.
Ciągle przepraszała za to, że płacze. Za to, że przeprasza. czy gryzło ją jakieś poczucie winy? Zmarszczył brwi.
-Co cię gryzie? - Zapytał w końcu, bo nie mógł wiecznie ignorować stanu w jakim była. Nie powinien też być wścibski, ale machnął już na to ręką. Z natury nie wciskał się tam gdzie go nie chcieli, lepszy był w czynach niż w słowach. Zwłaszcza tych mówionych, bo pisanie przychodziło mu bez trudu. Mówiła, że w jej sercu dzieje się źle. Nie było to nic dziwnego, wszyscy byli ludźmi, a czasy nie najlepsze, ale czy jakieś inne czasy były spokojniejsze? Szczerze w to wątpił, każde były naznaczone jakąś skazą. Tylko zatarły się one z biegiem czasu, obrosły patyną legend i nostalgii. -Dziękuję. - Zaśmiał się nieznacznie słysząc pochwałę, a potem skupił się na udzielaniu odpowiedzi. -Zgadza się, to region Ameryki Południowej.Wbrew pozorom w wiele miejsc nie podróżowałem. Głównie Ameryka Południowa, szukałem egzotycznych roślin, magicznych i nie tylko. Wszystkie rośliny mają pewne działanie, zależne do czego się je wykorzystuje. Sama Amazonia jest tak zachwycająca, że spędzałem tam wiele miesięcy i nie ciągnęło mnie w inne miejsca.- Założył dłonie za plecy i szedł spokojnym krokiem dalej. - Wróciłem dobry rok temu, miałem być jedynie na chwilę, jak zwykle zresztą, ale sytuacja w kraju sprawił, że postanowiłem zostać chwilę dłużej, zobaczyć co się stanie. Na razie nie zanosi się, abym miał wracać. Mam co tu robić. - Nie chodziło tylko o działanie w Zakonie, ale również Greengrove Farm i przyjaciół, niewielu, których miał i chciał wspierać. Zatrzymał się. -Powinniśmy wracać, bo prawdą jest, że rodzina cię szuka. Ucieszą się, że nic ci nie jest. - Spojrzał bacznie na dziewczynę. -Odprowadzę cię. - Woał mieć pewność, że dotrze do Tonksów cała i zdrowa.
|zt dla Herba
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
-Dziękuję. - uśmiechnął się do Sue, gdy wręczała materiał Vincentowi. Był gotów mu pomóc w razie potrzeby, ale na razie stał z boku, świadom, że to Rineheart ma większe doświadczenie w asekurowaniu i transporcie rzadkich artefaktów. Widział, że Everett oddala się z całym i chyba zdrowym Jarvisem, posłał Just spojrzenie pełne ulgi i uznania dla jej medycznej interwencji - i doszedł do wniosku, że pozbawiona czarnej magii kula nie była chyba niebezpieczna. Zdawała się za to delikatna, więc to Vincent opatuli ją najlepiej. Powtórzył w myślach słowa przepowiedni, usłyszanej już dwukrotnie.
-Znam ją dobrze. - uśmiech stał się cieplejszy, gdy pomyślał o Primie. -A znacie kogoś, kto zna się na wróżbiarstwie, jasnowidzeniu i tak dalej? - zwrócił się do wszystkich, choć nie był pewien czy odchodzący Everett go usłyszał.
Roześmiał się, gdy Just zaproponowała im kontynuację randki - ni to wdzięczny, ni to speszony, bo mimo wszystko obydwoje byli teraz w pracy. -Dzięki, ale... - obejrzał się na Addę, z jednej strony podświadomie niepokojący się o to, jak kolejna aktywacja kuli wpłynie na jej nastrój, z drugiej świadom, że jako szpieg powinna wiedzieć jak najwięcej. Podjęła decyzję za niego, spojrzał na nią przeciągle i łagodnie i skinął głową - przypominając sobie, że pewnie chciała osobiście zobaczyć co z Jarvisem. -Do randki wrócimy, idę z wami i mogę spisać potem raport. - zaproponował. W dawnym życiu nie znosił pisaniny, ale po ugryzieniu przepadało mu tyle akcji w terenie - w każdą pełnię i tuż po - że polubił tą formę rekompensaty za comiesięczne nieobecności. -Miej w Londynie uszy otwarte - może ktoś mówi o czymś podobnym? Po głosie pewnie nie rozpoznasz żadnej wróżbitki, ale ciekawi mnie, czyj to głos. - mruknął jeszcze do żony, ściskając ją lekko za rękę zanim się oddaliła.
-Pojawiają się znienacka, niektóre przyjmują postać zwierząt i atakują, inne zdają się... energią, oszałamiającą i odbierającą siły. Ja przeżyłem to drugie, Justine walczyła z nimi długo. - wyjaśnił Sue, zwracając wzrok na siostrę.
-Idziemy? - przeniósł wzrok na Vincenta, podświadomie zaniepokojony o to, że Vincent mógł zabezpieczyć kulę, a Just, podobnie jak on, chciała doprowadzić sprawę do końca — od pojawienia się Cieni nieopodal domu Tonksów nie widział tej dwójki razem, ale w pracy mogli przecież zawiesić niezręczności... prawda? -Możemy znaleźć jedną z piwnic w Plymouth - siedziba podziemnego Ministerstwa była dobrze zabezpieczona. -albo inne odludne miejsce. Nawet Tyneham. - mruknął cicho, jeszcze nieświadom, że Just chce ich zaprosić do siebie - gotów do deportacji dokądkolwiek wybiorą.
/zt i dziękuję MG!
-Znam ją dobrze. - uśmiech stał się cieplejszy, gdy pomyślał o Primie. -A znacie kogoś, kto zna się na wróżbiarstwie, jasnowidzeniu i tak dalej? - zwrócił się do wszystkich, choć nie był pewien czy odchodzący Everett go usłyszał.
Roześmiał się, gdy Just zaproponowała im kontynuację randki - ni to wdzięczny, ni to speszony, bo mimo wszystko obydwoje byli teraz w pracy. -Dzięki, ale... - obejrzał się na Addę, z jednej strony podświadomie niepokojący się o to, jak kolejna aktywacja kuli wpłynie na jej nastrój, z drugiej świadom, że jako szpieg powinna wiedzieć jak najwięcej. Podjęła decyzję za niego, spojrzał na nią przeciągle i łagodnie i skinął głową - przypominając sobie, że pewnie chciała osobiście zobaczyć co z Jarvisem. -Do randki wrócimy, idę z wami i mogę spisać potem raport. - zaproponował. W dawnym życiu nie znosił pisaniny, ale po ugryzieniu przepadało mu tyle akcji w terenie - w każdą pełnię i tuż po - że polubił tą formę rekompensaty za comiesięczne nieobecności. -Miej w Londynie uszy otwarte - może ktoś mówi o czymś podobnym? Po głosie pewnie nie rozpoznasz żadnej wróżbitki, ale ciekawi mnie, czyj to głos. - mruknął jeszcze do żony, ściskając ją lekko za rękę zanim się oddaliła.
-Pojawiają się znienacka, niektóre przyjmują postać zwierząt i atakują, inne zdają się... energią, oszałamiającą i odbierającą siły. Ja przeżyłem to drugie, Justine walczyła z nimi długo. - wyjaśnił Sue, zwracając wzrok na siostrę.
-Idziemy? - przeniósł wzrok na Vincenta, podświadomie zaniepokojony o to, że Vincent mógł zabezpieczyć kulę, a Just, podobnie jak on, chciała doprowadzić sprawę do końca — od pojawienia się Cieni nieopodal domu Tonksów nie widział tej dwójki razem, ale w pracy mogli przecież zawiesić niezręczności... prawda? -Możemy znaleźć jedną z piwnic w Plymouth - siedziba podziemnego Ministerstwa była dobrze zabezpieczona. -albo inne odludne miejsce. Nawet Tyneham. - mruknął cicho, jeszcze nieświadom, że Just chce ich zaprosić do siebie - gotów do deportacji dokądkolwiek wybiorą.
/zt i dziękuję MG!
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie dało się zaprzeczyć, że się uspokajała - zaskakująco, bo jeszcze przed paroma minutami była w duchu całkiem pewna, że jej łzy nie skończą się nigdy, że jest już skazana na dławienie się własnym żalem do końca świata, bo nic nigdy nie idzie po jej myśli i nikogo to nie interesuje. A jednak, w którymś momencie jej czerwone policzki naprawdę zaczęły wysychać; czuła na nich chłodny powiew znad morza, łagodzący żar rumieńca. Po raz ostatni sięgnęła po chusteczkę, żeby otrzeć nos (już nie smarkać, już sobie przypomniała, że smarkanie w towarzystwie było bardzo nieuprzejme), a potem spojrzała na Herberta z wyrazem twarzy oscylującym między zdziwieniem a wdzięcznością.
- Długo by opowiadać - odpowiedziała szeptem, wciąż nieco zdławionym, ale pozbawionym tej histerycznej hiperwentylacji. Nie chciała wchodzić w szczegóły wszystkiego złego co wydarzyło się ostatnio w jej życiu; od poronień po zaginięcia, kłótnie, groźby, cienie i demony. Nie mogła, nie dziś, gdy jej spokój wciąż był tylko małą, papierową łódeczką na środku oceanu, wrażliwą na każdą większą falę. Potrzebowała z kimś w końcu porozmawiać szczerze, wiedziała o tym, ale dlaczego było to tak okropnie trudne? Ach, dlatego, że nie chciała nikogo zawieść, no tak. Nie chciała znowu sprawiać problemów. - Posprzeczałam się z kimś bardzo i... usłyszałam dużo strasznych rzeczy. Niesprawiedliwych. Bałam się. - powiedziała cicho, bo choć nie wierzyła w to, że James mógłby jej zrobić krzywdę w obecności Just, to nie sądziła też dotąd, że Just pozwoli komukolwiek obrzucać ją publicznie fałszywymi oskarżeniami. No i przecież się przeliczyła.
Nie myślała jeszcze o tym, że w swoim histerycznym nastroju, w ciągłym napięciu i tęsknocie za Thomasem widok Jamesa ją podjudził i pierwsza wyciągnęła wojenny topór. W tym momencie zupełnie tego nie dostrzegała.
Wsłuchała się w opowieść o podróżach, zastanawiając się, czy nuta tęsknoty w jej sercu jest realną tęsknotą za podróżowaniem (do którego nigdy jej nie ciągnęło, nie tak jak do pielęgniarstwa, nie tak jak do własnej rodziny) czy może za czasami, kiedy wszyscy mogli żyć spokojnie i zwiedzać świat.
Tylko czy tak naprawdę kiedykolwiek było tu w pełni spokojnie?
Nie, odpowiedziała Kerstin samej sobie. Ale było lepiej.
- Chciałabym kiedyś zobaczyć Paryż - powiedziała Kerstin nieśmiało, bo w porównaniu do amazońskiej puszczy zdawało się to marzeniem trywialnym. Przypomniała sobie jednak o nim teraz; ostatnio rzadko miała siłę na marzenia. Jej uśmiech zbladł, gdy Herbert powiedział, że szuka jej rodzina. Pokiwała głową z niemym westchnieniem i ścisnęła jego rękę mocniej. Ciekawe jak bardzo źli byli. Obiecała im, że nigdy nie ucieknie, ale czy to, dzisiaj, się liczyło? - Dobrze. Dziękuję jeszcze raz. - Starała się nie okazać smutku; nie okazać jak bardzo chciałaby, by nie przestawał opowiadać jej o rzeczach z innej rzeczywistości, innego świata.
Takiego, w którym cienie były tylko zwykłym brakiem światła.
/zt <3
- Długo by opowiadać - odpowiedziała szeptem, wciąż nieco zdławionym, ale pozbawionym tej histerycznej hiperwentylacji. Nie chciała wchodzić w szczegóły wszystkiego złego co wydarzyło się ostatnio w jej życiu; od poronień po zaginięcia, kłótnie, groźby, cienie i demony. Nie mogła, nie dziś, gdy jej spokój wciąż był tylko małą, papierową łódeczką na środku oceanu, wrażliwą na każdą większą falę. Potrzebowała z kimś w końcu porozmawiać szczerze, wiedziała o tym, ale dlaczego było to tak okropnie trudne? Ach, dlatego, że nie chciała nikogo zawieść, no tak. Nie chciała znowu sprawiać problemów. - Posprzeczałam się z kimś bardzo i... usłyszałam dużo strasznych rzeczy. Niesprawiedliwych. Bałam się. - powiedziała cicho, bo choć nie wierzyła w to, że James mógłby jej zrobić krzywdę w obecności Just, to nie sądziła też dotąd, że Just pozwoli komukolwiek obrzucać ją publicznie fałszywymi oskarżeniami. No i przecież się przeliczyła.
Nie myślała jeszcze o tym, że w swoim histerycznym nastroju, w ciągłym napięciu i tęsknocie za Thomasem widok Jamesa ją podjudził i pierwsza wyciągnęła wojenny topór. W tym momencie zupełnie tego nie dostrzegała.
Wsłuchała się w opowieść o podróżach, zastanawiając się, czy nuta tęsknoty w jej sercu jest realną tęsknotą za podróżowaniem (do którego nigdy jej nie ciągnęło, nie tak jak do pielęgniarstwa, nie tak jak do własnej rodziny) czy może za czasami, kiedy wszyscy mogli żyć spokojnie i zwiedzać świat.
Tylko czy tak naprawdę kiedykolwiek było tu w pełni spokojnie?
Nie, odpowiedziała Kerstin samej sobie. Ale było lepiej.
- Chciałabym kiedyś zobaczyć Paryż - powiedziała Kerstin nieśmiało, bo w porównaniu do amazońskiej puszczy zdawało się to marzeniem trywialnym. Przypomniała sobie jednak o nim teraz; ostatnio rzadko miała siłę na marzenia. Jej uśmiech zbladł, gdy Herbert powiedział, że szuka jej rodzina. Pokiwała głową z niemym westchnieniem i ścisnęła jego rękę mocniej. Ciekawe jak bardzo źli byli. Obiecała im, że nigdy nie ucieknie, ale czy to, dzisiaj, się liczyło? - Dobrze. Dziękuję jeszcze raz. - Starała się nie okazać smutku; nie okazać jak bardzo chciałaby, by nie przestawał opowiadać jej o rzeczach z innej rzeczywistości, innego świata.
Takiego, w którym cienie były tylko zwykłym brakiem światła.
/zt <3
Potaknęła lekko głową ostatni raz na pożegnanie Jarvisowi i Jarethowi, nie dała po sobie poznać, że zaskoczył ją fakt, że ma syna, ale właściwie - czy naprawdę było to takie zadziwiające? Miał przecież na szyi obrączkę. Może po zmarłej partnerce. Ludzie układali sobie życia, zakładali rodziny, niewielu z nich było tak skrzywioną, zepsutą, jak ona. Oddaliła się od tej dwójki zostawiając ją sama, ruszając w kierunku kuli i reszty zakonników znajdujących się przy niej. Spojrzała na Susanne żeby kiwnąć krótko głową przyjmując od niej padającą informację, zapamiętując ją. Będzie musiała potem zapytać o personalia i skontaktować się z kobietą. Zaraz jednak potaknęła raz jeszcze.
- Bardziej interesuje mnie czy z tego bełkotu, jest w stanie wyłuskać jakąś informację która może mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości nawet jeśli to przypuszczenie. - wyjaśniła po co poszukiwała kogoś biegłego w astronomii może te całe harmonie dało się jakoś logicznie i astronomicznie naprawdę odnieść. A może nie był niczym więcej poza zlepkiem słów, straszakiem. Tylko po co, albo na co, ktoś miałby to porzucać, wyrzucać, podrzucać? Nie wiedziała. Wysłuchała słów Ady potakując głową raz jeszcze, lewą rękę układając na biodrze. Uśmiechnęła się kącikiem ust na kolejne słowa które padły z jej ust. Cóż, może wiedząc, że może zostawić to w jej rękach da się przekonać? Kolejny raz potaknęła głową. - Możesz. - zgodziła się bo nie miało znaczenia, kto to zrobi. Kiedy zabrał głos zacisnęła wargi i pokręciła głową.
- Długo walczyłam z Rosierem. - wyjaśniła słowa brata. - Nie wiem jak z całkowitą pewnością pokonać cienie. Kilka przywołało potężne zaklęcie - chyba reagują na duże stężenie magii - wtedy przybyły przy protego horribilis. Ale może to kwestia dużej częstotliwości jej używania je ściągnęła. Nie zdążyłam się obronić przed nimi i atakiem Rosiera, użyłam świstoklika żeby się teleportować, a one pomknęły za mną. Ale wiem z całą pewnością, że ruszyły za mną, bo on im kazał. I wiem, że nie zaatakowały jego ani jego żony. Rzuciły się od razu na mnie. Bezpiecznie jest założyć, że Rycerze wiedzą, jak je kontrolować, ale może potrafi to tylko Rosier. - wzruszyła lekko ramionami, spoglądając gdzieś ponad ich spojrzeniami.
- Idziemy. Teleportujemy się do mnie. Kojarzycie skrzynkę wymian za zajazdem “Pod Gruszą?” Stamtąd pójdziemy pieszo, to kawałek, ale to środek lasu, nikogo nie zaalarmuje to cholerstwo. - zadecydowała, osobiście wolała zabrać ten przedmiot jak najdalej od Dorset i miejsca festiwalu. Przesunęła tęczówkami po wszystkich w końcu zawieszając spojrzenie na Rinehearcie. Jej twarz niewiele mówiła - oczy milczały równie uparcie. - Zabierajmy się. - dodała jeszcze krótko, czekając na zgodę by później przenieść się ze wszystkimi do niewielkiej rozpadającej się chatki po środku lasu.
| zt dzięki <3
- Bardziej interesuje mnie czy z tego bełkotu, jest w stanie wyłuskać jakąś informację która może mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości nawet jeśli to przypuszczenie. - wyjaśniła po co poszukiwała kogoś biegłego w astronomii może te całe harmonie dało się jakoś logicznie i astronomicznie naprawdę odnieść. A może nie był niczym więcej poza zlepkiem słów, straszakiem. Tylko po co, albo na co, ktoś miałby to porzucać, wyrzucać, podrzucać? Nie wiedziała. Wysłuchała słów Ady potakując głową raz jeszcze, lewą rękę układając na biodrze. Uśmiechnęła się kącikiem ust na kolejne słowa które padły z jej ust. Cóż, może wiedząc, że może zostawić to w jej rękach da się przekonać? Kolejny raz potaknęła głową. - Możesz. - zgodziła się bo nie miało znaczenia, kto to zrobi. Kiedy zabrał głos zacisnęła wargi i pokręciła głową.
- Długo walczyłam z Rosierem. - wyjaśniła słowa brata. - Nie wiem jak z całkowitą pewnością pokonać cienie. Kilka przywołało potężne zaklęcie - chyba reagują na duże stężenie magii - wtedy przybyły przy protego horribilis. Ale może to kwestia dużej częstotliwości jej używania je ściągnęła. Nie zdążyłam się obronić przed nimi i atakiem Rosiera, użyłam świstoklika żeby się teleportować, a one pomknęły za mną. Ale wiem z całą pewnością, że ruszyły za mną, bo on im kazał. I wiem, że nie zaatakowały jego ani jego żony. Rzuciły się od razu na mnie. Bezpiecznie jest założyć, że Rycerze wiedzą, jak je kontrolować, ale może potrafi to tylko Rosier. - wzruszyła lekko ramionami, spoglądając gdzieś ponad ich spojrzeniami.
- Idziemy. Teleportujemy się do mnie. Kojarzycie skrzynkę wymian za zajazdem “Pod Gruszą?” Stamtąd pójdziemy pieszo, to kawałek, ale to środek lasu, nikogo nie zaalarmuje to cholerstwo. - zadecydowała, osobiście wolała zabrać ten przedmiot jak najdalej od Dorset i miejsca festiwalu. Przesunęła tęczówkami po wszystkich w końcu zawieszając spojrzenie na Rinehearcie. Jej twarz niewiele mówiła - oczy milczały równie uparcie. - Zabierajmy się. - dodała jeszcze krótko, czekając na zgodę by później przenieść się ze wszystkimi do niewielkiej rozpadającej się chatki po środku lasu.
| zt dzięki <3
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Napięta atmosfera zdawała zmienić się nie do poznania. Napotkani uczestnicy hucznej zabawy, zaczęli tracić zainteresowanie ów kontrowersyjnym zdarzeniem, odchodząc w głąb terenów zielonych w poszukiwaniu nowych, bezpiecznych atrakcji. Morze wyglądało na nieco spokojniejsze, fale zdecydowanie płytsze, szumiące w jednostajnym, przyjemnym rytmie. Chłodne powietrze opadło na jego twarz, gdy z głębokim westchnięciem, wyprostowany jak struna, przyglądał się odchodzącym sylwetkom, wyglądającym niczym niezgrabne, hebanowe cienie. Czarodzieje zbliżyli się do niezidentyfikowanego przedmiotu, organizując bezpieczny transport. Wiedział jak najlepiej zająć się gadającą kulą, dlatego przystał na propozycję blondynki. Przyjął transmutowany materiał, który na krótką chwilę odłożył razem z darowaną wcześniej chustą. Ze skupieniem i przymrużonymi powiekami, przyglądał się miejscu, w którym znajdował się artefakt. Chciał ująć go szybko i sprawnie: – Znam osobę, która zna się na wróżbiarstwie. Jest swego rodzaju ekspertem z dość nietypowym darem… – wyjaśnił, dokładnie dobierając słowa i prześlizgując się po sylwetkach znajomych, koncentrując się na aurorze, który wystosował to zapytanie. – Skontaktuję się z nim w najbliższym czasie. Każda pomoc w tym przypadku będzie niezastąpiona. – dodał jeszcze, po czym zabrał się do pracy. Zaczął od cieńszego materiału. Ten grubszy położył na nim, tworząc dwie warstwy. Rozkładając ręce z ułożonymi płachtami, wszedł do płytkiej wody i kucnął przy kuli. Jednym, zgrabnym, niezwykle ostrożnym i dokładnym ruchem, złapał gładką powierzchnię i zawiną w materiały, przyciskając do klatki piersiowej. Dbał, aby ani skrawek szkła, nie dotknął jego ciała. Wtrącił się podczas rozmowy o cieniach: – Światło na nie, nie działa. Na cienie. Podczas walki, w której brałem udział, próbowaliśmy przepędzić je zaklęciami świetlnymi, ogniem, lecz nie reagowały. Nie wiem czy jest coś, co mogłoby je powstrzymać… – pamiętał, że ledwo uszli z życiem. Piątka doświadczonych czarodziejów, nie potrafiła poradzić sobie z ciemnym wynaturzeniem. Wysłuchał wypowiedzi Justine, nie patrząc przed siebie, koncentrując się na czubkach butów i ziarenkach piasku. Walczyła z Rosierem? Czy pamiętał ten moment, czy było to wtedy, gdy na dobre stracili kontakt? Jak to przeżyła, czy była ranna? Czy stało się to właśnie wtedy, czerwcowego popołudnia, gdy zwodnicza magia prawie utopiła go w spienionych falach? Gdy bez skrupułów odrzuciła jego uczucie, nie podając żadnego, konkretnego powodu? Spojrzał na nią tylko na chwilę, nie wiedząc, że ta, skonfrontuje z nim bliźniacze spojrzenie. Tak inne, od tych, do których zdążył się już przyzwyczaić. Pozostał niewzruszony i nieporuszony, bez cienia emocji. Wytrzymał. Skinął głową w stronę blondyna i pozwolił prowadzić się do wyznaczonego miejsca, pilnując kulistej sprawczyni. Jego wnętrze było w pewnym stopniu zdenerwowane, niepewne. Nie wiedział gdzie podziewała się Justine, gdzie zaszyła się podczas ostatnich miesięcy, opuszczając Wrzosowisko. Fakt, iż zobaczy jej dom, w obecnej sytuacji przewyższało jego energetykę. Dlatego też szedł na samym końcu – aby przymknąć powieki, aby odetchnąć mocno i zachować pełną ostrożność.
|zt
|zt
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Strona 51 z 51 • 1 ... 27 ... 49, 50, 51
Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset