Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Nie dajcie się zwieść, wybrzeże tylko z pozoru wygląda na spokojne. W ciągu chwili mogą powstać fale, szczególnie odczuwalne bliżej brzegu. Piasek miesza się z kamieniami, szczególnie w wodzie, gdzie głazy stają się coraz to większe, pokryte morskimi glonami, co czyni ich niebezpiecznie śliskimi. Nietrudno tutaj o niespodziewane wgłębienia, dlatego lepiej sprawdzać podłoże przy każdym kroku, oczywiście jeśli nie chce się zaliczyć kąpieli w morskiej pianie.
The member 'Miriam Prewett' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Zaplanowała sobie ten wieczór. Zaplanowała sobie go dokładnie, krok po kroku, a o Jackie trzeba wiedzieć jedno – swoich planów, dokładnie tak jak ojciec, zmieniać nie lubiła. Bordowa sukienka matki mówiła jej, że powinna zostać, poczekać, może komuś przyjdzie na myśl złapanie jej wianka, ale umysł podpowiadał taktyczny odwrót i podarowanie sobie tych głupstw na rzecz spraw zgoła ważniejszych. Naprawdę miała w domu sporo roboty – gazety do przejrzenia, papiery do poukładania, wynajdywanie sobie kolejnych, niestworzonych obowiązków, byleby tylko nie czuć złości na rozsypujący się dookoła nich świat. Obietnica dana przyjaciółce wygrała, ale wątpliwości i chłosty od jej bardziej męskiej części charakteru dawały wciąż do wiwatu. Tak rozdwojona stała na wybrzeżu, wpatrując się w wodę przed sobą, w swój wianek, który samotnie dryfował, znoszony przez fale coraz dalej i dalej. Kibicowała mu w duchu, żeby wcale nie zbaczał z kursu, do tej pory świetnie mu to szło. Wystarczyła jedna sytuacja, żeby spuściła go z oczu.
Do wody wszedł Bren – i wtedy trajektoria lotu jej myśli zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Usta rozchyliły się same, spojrzenie piwnych oczu utkwiła w jego sylwetce, za chwilę przeskakując nim między wiankami. O nie, ten jej był stanowczo za daleko – absolutnie za daleko od niego – irracjonalny odruch rozkazał jej chwycić za różdżkę i wypowiedzieć jakieś bzdurne, kontrolujące ruch kwiatowej ozdoby zaklęcie, ale nic nie przyszło jej do głowy. Kompletnie straciła rezon – na szczęście odzyskała go krótką chwilę później. Do tej pory wszystko działo się w zwolnionym tempie, nagle przyspieszyło, kiedy nie jej wianek znalazł się w jego rękach. Szybko odnalazła się właścicielka. Jasnowłosa piękność rodem z bajek o najjaśniej lśniących gwiazdach. Coś w niej wykiełkowało. Zazdrość?
Nie mogła uwierzyć – nie w to, co widziała, to był niemal namacalny obraz, żywy; nie mogła uwierzyć w siebie samą i w to, jak bardzo potrafiła być jeszcze naiwna w niektórych kwestiach. Co ona sobie w ogóle wyobrażała? Szok wcale nie minął, wręcz przeciwnie – eskalował w coś o wiele większego, kiedy zobaczyła jak jej wianek zostaje schwytany przez jakieś… Merlinie, słodki Godryku i wszyscy inni patroni magii, DZIECKO?
Ktoś ją przez przypadek szturchnął. Odwróciła się, ale nie zobaczyła ani Hani, ani Just. To musiał być ktoś przypadkowy. Albo los mówiący jej wyraźnie, że nawarzyła sobie piwa i powinna je teraz wypić.
Ruszyła więc w stronę małego smarka, który postanowił zabawić się w dorosłego. Spojrzała na niego z góry z założonymi na piersi ramionami. Wypuściła powietrze przez nos jak wściekły byk.
– W regulaminie korzystania z zabawy chyba jest napisane, że nieletnim wstęp wzbroniony – burknęła, za chwilę opierając wyprostowane ręce o kolana, żeby jej twarz znalazła się na poziomie jego twarzy. – Chyba że to pomyłka. Możesz mi ten wianek oddać i iść bawić się ze swoimi kolegami w rycerzy i smoka. Czy w co teraz bawią się smarkacze jak ty.
Jego oczy. Czemu wyglądały znajomo?
Do wody wszedł Bren – i wtedy trajektoria lotu jej myśli zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Usta rozchyliły się same, spojrzenie piwnych oczu utkwiła w jego sylwetce, za chwilę przeskakując nim między wiankami. O nie, ten jej był stanowczo za daleko – absolutnie za daleko od niego – irracjonalny odruch rozkazał jej chwycić za różdżkę i wypowiedzieć jakieś bzdurne, kontrolujące ruch kwiatowej ozdoby zaklęcie, ale nic nie przyszło jej do głowy. Kompletnie straciła rezon – na szczęście odzyskała go krótką chwilę później. Do tej pory wszystko działo się w zwolnionym tempie, nagle przyspieszyło, kiedy nie jej wianek znalazł się w jego rękach. Szybko odnalazła się właścicielka. Jasnowłosa piękność rodem z bajek o najjaśniej lśniących gwiazdach. Coś w niej wykiełkowało. Zazdrość?
Nie mogła uwierzyć – nie w to, co widziała, to był niemal namacalny obraz, żywy; nie mogła uwierzyć w siebie samą i w to, jak bardzo potrafiła być jeszcze naiwna w niektórych kwestiach. Co ona sobie w ogóle wyobrażała? Szok wcale nie minął, wręcz przeciwnie – eskalował w coś o wiele większego, kiedy zobaczyła jak jej wianek zostaje schwytany przez jakieś… Merlinie, słodki Godryku i wszyscy inni patroni magii, DZIECKO?
Ktoś ją przez przypadek szturchnął. Odwróciła się, ale nie zobaczyła ani Hani, ani Just. To musiał być ktoś przypadkowy. Albo los mówiący jej wyraźnie, że nawarzyła sobie piwa i powinna je teraz wypić.
Ruszyła więc w stronę małego smarka, który postanowił zabawić się w dorosłego. Spojrzała na niego z góry z założonymi na piersi ramionami. Wypuściła powietrze przez nos jak wściekły byk.
– W regulaminie korzystania z zabawy chyba jest napisane, że nieletnim wstęp wzbroniony – burknęła, za chwilę opierając wyprostowane ręce o kolana, żeby jej twarz znalazła się na poziomie jego twarzy. – Chyba że to pomyłka. Możesz mi ten wianek oddać i iść bawić się ze swoimi kolegami w rycerzy i smoka. Czy w co teraz bawią się smarkacze jak ty.
Jego oczy. Czemu wyglądały znajomo?
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sally znalazła się obok, dzierżąc własne dzieło w dłoniach, które w kilka chwil później również spoczęło na tafli wody.
- Och, nawet tak nie mów - żachnęła się panna Pomfrey. - Naprawdę myślisz, że żonaty mężczyzna złapałby wianek innej kobiety? To takie... niepoprawne - na samą myśl o podobnym godnym dezaprobaty czynie czuła się oburzona i zrobiła taką minę, jakby przyłapała sąsiadkę na niezmienieniu brudnych firanek przed niedzielą. - Dlaczego akurat duże dłonie? - spytała zdezorientowana, również szeptem, rozglądając się wokół, aby sprawdzić, czy nikt ich nie podsłuchuje. Nie chciałaby być przyłapana na rozmowach na nieodpowiednie tematy. - Ja... Nie myślałam o tym. Naprawdę. Chyba już... Zauroczenia chyba już nie są dla mnie - odparła Poppy, uśmiechając się łagodnie, lecz w ton głosu wkradł się dziwny smutek. Wiedziała, że Sally zrozumie, co miała na myśli. O Charlesie opowiadała jej nie raz.
Trwała w bezruchu obserwując jak dzieło jej rąk dryfuje nieśpiesznie na tafli morskiej wody. Wianek upleciony z zawilców, stokrotek i niezapominajek zdążył odpłynąć daleko; panny Pomfrey nie dziwiło to nawet, budziło jedynie smutek. Na plaży nie było wszak tego mężczyzny, który powinien go złapać. Nie dlatego, że pochwycił już dzieło innej panny. Nie dlatego, że utknął w pracy i nie miał okazji, aby pojawić się w Weymouth, by celebrować Festiwal Lata. Po prostu już go nie było. Poppy pomyślała ze smutkiem, że zaraz odpłynie i zniknie wszystkim z oczu, a ona oddali się z Sally, może posłuchać dźwięków lutni, lecz wtedy... Dostrzegła bardzo wysoką, barczystą sylwetkę mężczyzny, który bez wątpienia parł przez morską toń, by pochwycić właśnie jej wianek.
Serce zabiło jej mocniej, usta rozchyliły się bezwiednie, złapała chaust powietrza, jakby za chwilę miała się udusić. - Sally! - wyszeptała cicho, spoglądając na przyjaciółkę szeroko otwartymi oczyma. Brodą wskazała na mężczyznę, który walczył z wodą, aby dorwać biało-błękitne dzieło. - Nie wierzę... - jęknęła cicho.
No dobrze, przyszła wypuścić na wodę swój wianek, ale naprawdę nie spodziewała się, że zostanie złapany. Jedyny mężczyzna, który byłby tym zainteresowany od dawna nie żył. Poczuła się dziwnie przestraszona. Skołowana. Zdezorientowana. Przełknęła z trudem ślinę, lecz w niczym to nie pomogło. Zwłaszcza, gdy mężczyzna odwrócił się i zaczął wracać ku plaży - z jej wiankiem w dłoniach. Jego twarz zdawała się uzdrowicielce dziwnie znajoma; dopiero po chwili przypomniała sobie, że spotkali się już raz. Przed kilkoma tygodniami, w Gospodzie Pod Świńskim Łbem, lecz bynajmniej nie w celach towarzyskich. Gabriel Tonks należał, tak jak ona, do Zakonu Feniksa; mogła więc wypuścić z ulgą powietrze z ust - z pewnością był dobrym człowiekiem.
- Ojeju, Sally, on tu idzie! Co mam robić?! - pytała gorączkowo przyjaciółki, półgębkiem; nie była dobra w relacjach damsko-męskich.
Tak naprawdę była w tym absolutnie beznadziejna. W jej życiu był tylko jeden mężczyzna, jej najdroższy przyjaciel z lat dziecięcych, a w ich przypadku nie było mowy o amorach rodem z ckliwych powieści o miłości. Nie wiedziała jak powinna się teraz zachować. Oczekiwała od Sally porady wyszeptanej do ucha - i miała nadzieję, że Gabriel nie zorientuje, że rozmawiały o nim...
Zbliżył się, a piegowate policzki Poppy aż zapiekły od rumieńców. Splotła dłonie przed sobą i starała się uśmiechnąć.
- Och, no... - bąknęła nieporadnie. - To chyba mój wianek, prawda? - zaśmiała się nerwowo, nieco piskliwie; miała ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło przez głupoty, które właśnie plotła. Odchrząknęła, starając się przywołać do porządku. - Nazywam się Poppy. Poppy Pomfrey - nie mogła sobie przypomnieć, czy zostali sobie przedstawieni podczas spotkania; postanowiła to więc nadrobić teraz.
- Och, nawet tak nie mów - żachnęła się panna Pomfrey. - Naprawdę myślisz, że żonaty mężczyzna złapałby wianek innej kobiety? To takie... niepoprawne - na samą myśl o podobnym godnym dezaprobaty czynie czuła się oburzona i zrobiła taką minę, jakby przyłapała sąsiadkę na niezmienieniu brudnych firanek przed niedzielą. - Dlaczego akurat duże dłonie? - spytała zdezorientowana, również szeptem, rozglądając się wokół, aby sprawdzić, czy nikt ich nie podsłuchuje. Nie chciałaby być przyłapana na rozmowach na nieodpowiednie tematy. - Ja... Nie myślałam o tym. Naprawdę. Chyba już... Zauroczenia chyba już nie są dla mnie - odparła Poppy, uśmiechając się łagodnie, lecz w ton głosu wkradł się dziwny smutek. Wiedziała, że Sally zrozumie, co miała na myśli. O Charlesie opowiadała jej nie raz.
Trwała w bezruchu obserwując jak dzieło jej rąk dryfuje nieśpiesznie na tafli morskiej wody. Wianek upleciony z zawilców, stokrotek i niezapominajek zdążył odpłynąć daleko; panny Pomfrey nie dziwiło to nawet, budziło jedynie smutek. Na plaży nie było wszak tego mężczyzny, który powinien go złapać. Nie dlatego, że pochwycił już dzieło innej panny. Nie dlatego, że utknął w pracy i nie miał okazji, aby pojawić się w Weymouth, by celebrować Festiwal Lata. Po prostu już go nie było. Poppy pomyślała ze smutkiem, że zaraz odpłynie i zniknie wszystkim z oczu, a ona oddali się z Sally, może posłuchać dźwięków lutni, lecz wtedy... Dostrzegła bardzo wysoką, barczystą sylwetkę mężczyzny, który bez wątpienia parł przez morską toń, by pochwycić właśnie jej wianek.
Serce zabiło jej mocniej, usta rozchyliły się bezwiednie, złapała chaust powietrza, jakby za chwilę miała się udusić. - Sally! - wyszeptała cicho, spoglądając na przyjaciółkę szeroko otwartymi oczyma. Brodą wskazała na mężczyznę, który walczył z wodą, aby dorwać biało-błękitne dzieło. - Nie wierzę... - jęknęła cicho.
No dobrze, przyszła wypuścić na wodę swój wianek, ale naprawdę nie spodziewała się, że zostanie złapany. Jedyny mężczyzna, który byłby tym zainteresowany od dawna nie żył. Poczuła się dziwnie przestraszona. Skołowana. Zdezorientowana. Przełknęła z trudem ślinę, lecz w niczym to nie pomogło. Zwłaszcza, gdy mężczyzna odwrócił się i zaczął wracać ku plaży - z jej wiankiem w dłoniach. Jego twarz zdawała się uzdrowicielce dziwnie znajoma; dopiero po chwili przypomniała sobie, że spotkali się już raz. Przed kilkoma tygodniami, w Gospodzie Pod Świńskim Łbem, lecz bynajmniej nie w celach towarzyskich. Gabriel Tonks należał, tak jak ona, do Zakonu Feniksa; mogła więc wypuścić z ulgą powietrze z ust - z pewnością był dobrym człowiekiem.
- Ojeju, Sally, on tu idzie! Co mam robić?! - pytała gorączkowo przyjaciółki, półgębkiem; nie była dobra w relacjach damsko-męskich.
Tak naprawdę była w tym absolutnie beznadziejna. W jej życiu był tylko jeden mężczyzna, jej najdroższy przyjaciel z lat dziecięcych, a w ich przypadku nie było mowy o amorach rodem z ckliwych powieści o miłości. Nie wiedziała jak powinna się teraz zachować. Oczekiwała od Sally porady wyszeptanej do ucha - i miała nadzieję, że Gabriel nie zorientuje, że rozmawiały o nim...
Zbliżył się, a piegowate policzki Poppy aż zapiekły od rumieńców. Splotła dłonie przed sobą i starała się uśmiechnąć.
- Och, no... - bąknęła nieporadnie. - To chyba mój wianek, prawda? - zaśmiała się nerwowo, nieco piskliwie; miała ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło przez głupoty, które właśnie plotła. Odchrząknęła, starając się przywołać do porządku. - Nazywam się Poppy. Poppy Pomfrey - nie mogła sobie przypomnieć, czy zostali sobie przedstawieni podczas spotkania; postanowiła to więc nadrobić teraz.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| stąd
Jocelyn postanowiła nie oddalać się zbytnio od łąki. Nie należała do kobiet szukających wrażeń, czy też desperacko pragnących zdobyć najpiękniejsze kwiaty. Nie lubiąc ryzykować, zadowoliła się tym, co znajduje się w pobliżu, kwiatów wydawało się dość, by kilkanaście dziewcząt, które tu zostały tak jak ona, mogło upleść wianki. Nie miała ochoty zapuszczać się głęboko w las, bo jako osoba żyjąca w mieście niezbyt pewnie czuła się na łonie natury, samotna w nieznanym sobie lesie.
A tutaj też było ładnie i rosły kwiaty – czego chcieć więcej? Zbierając kwiaty, z których miała później spleść wianek, od czasu do czasu od niechcenia kopała kamyki, widoczne gdzieniegdzie pośród traw. Była blisko wybrzeża, niedaleko stąd łąka stawała się coraz bardziej piaszczysta, aż w końcu przechodziła w plażę. To tam miała zamiar później dotrzeć, gdy już zrobi wianek.
Nagle jednak potrącony czubkiem jej buta kamyk drgnął i błysnął w słońcu. Jocelyn pochyliła się z ciekawością nad swoim znaleziskiem i dotknęła go, wygrzebując z piasku, by lepiej mu się przyjrzeć. Choć naprawdę mało pamiętała z astronomii, wiedziała, że jest to odłamek spadającej gwiazdy, widziała je pierwszego dnia festiwalu na straganie, kiedy kupowała czerwony kryształ i turmalin. Obok zauważyła jeszcze dwa takie kawałki, więc podniosła je i otrzepała z piasku, po czym ostrożnie wsunęła do wewnętrznej kieszeni swojego okrycia, zamierzając je zachować.
Dotarła do linii drzew, gdzie zauważyła ładne kępki polnych kwiatów i ziół o zachęcającym zapachu. Postanowiła właśnie nimi udekorować swój wianek, splatając go z kwiatów chabrów, fiołków i pachnącej mięty. Raczej nie będzie to najpiękniejszy wianek na festiwalu, ale w jego prostej formie było coś, co przypadło jej do gustu, podobnie jak barwa kwiatów – lubiła odcienie niebieskiego i granatowego.
Po wykonaniu wianka śladem innych kobiet ruszyła w stronę wybrzeża. Inne dziewczęta już rzucały na wodę wianki, a mężczyźni zaczynali je wyławiać. Jocelyn raczej nie liczyła na to, by ktoś złowił jej wianek, ale w tym roku nie zależało jej tak jak w zeszłym czy dwa lata temu. Nie przykładała do tego tak wielkiej wagi. Nie po wyspie i innych wydarzeniach ostatnich miesięcy.
Niemniej jednak podeszła do brzegu i wrzuciła wianek do wody, a potem odsunęła się. I czekała.
Jocelyn postanowiła nie oddalać się zbytnio od łąki. Nie należała do kobiet szukających wrażeń, czy też desperacko pragnących zdobyć najpiękniejsze kwiaty. Nie lubiąc ryzykować, zadowoliła się tym, co znajduje się w pobliżu, kwiatów wydawało się dość, by kilkanaście dziewcząt, które tu zostały tak jak ona, mogło upleść wianki. Nie miała ochoty zapuszczać się głęboko w las, bo jako osoba żyjąca w mieście niezbyt pewnie czuła się na łonie natury, samotna w nieznanym sobie lesie.
A tutaj też było ładnie i rosły kwiaty – czego chcieć więcej? Zbierając kwiaty, z których miała później spleść wianek, od czasu do czasu od niechcenia kopała kamyki, widoczne gdzieniegdzie pośród traw. Była blisko wybrzeża, niedaleko stąd łąka stawała się coraz bardziej piaszczysta, aż w końcu przechodziła w plażę. To tam miała zamiar później dotrzeć, gdy już zrobi wianek.
Nagle jednak potrącony czubkiem jej buta kamyk drgnął i błysnął w słońcu. Jocelyn pochyliła się z ciekawością nad swoim znaleziskiem i dotknęła go, wygrzebując z piasku, by lepiej mu się przyjrzeć. Choć naprawdę mało pamiętała z astronomii, wiedziała, że jest to odłamek spadającej gwiazdy, widziała je pierwszego dnia festiwalu na straganie, kiedy kupowała czerwony kryształ i turmalin. Obok zauważyła jeszcze dwa takie kawałki, więc podniosła je i otrzepała z piasku, po czym ostrożnie wsunęła do wewnętrznej kieszeni swojego okrycia, zamierzając je zachować.
Dotarła do linii drzew, gdzie zauważyła ładne kępki polnych kwiatów i ziół o zachęcającym zapachu. Postanowiła właśnie nimi udekorować swój wianek, splatając go z kwiatów chabrów, fiołków i pachnącej mięty. Raczej nie będzie to najpiękniejszy wianek na festiwalu, ale w jego prostej formie było coś, co przypadło jej do gustu, podobnie jak barwa kwiatów – lubiła odcienie niebieskiego i granatowego.
Po wykonaniu wianka śladem innych kobiet ruszyła w stronę wybrzeża. Inne dziewczęta już rzucały na wodę wianki, a mężczyźni zaczynali je wyławiać. Jocelyn raczej nie liczyła na to, by ktoś złowił jej wianek, ale w tym roku nie zależało jej tak jak w zeszłym czy dwa lata temu. Nie przykładała do tego tak wielkiej wagi. Nie po wyspie i innych wydarzeniach ostatnich miesięcy.
Niemniej jednak podeszła do brzegu i wrzuciła wianek do wody, a potem odsunęła się. I czekała.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Mógłby próbować ją od tego odwieść, ale niewiele by to zmieniło. Zupełnie jakby samą siebie chciała ukarać za swoje nieodpowiednie zachowanie. Zdławić w sobie wszystkie te uczucia, które nie pozwalały jej się cieszyć z wydarzeń, których stała się uczestniczką. Powinna brać przykład chociażby ze słów Cressidy, tego postanowiła się kurczowo uczepić, starając jednocześnie nie rozglądać na boki zanadto. Było tu stanowczo zbyt wielu ludzi, zbyt wielkie ryzyko, że gdzieś w tłumie mignie sylwetka, której nie chciała oglądać, a jednocześnie wiele by oddała za to, by zobaczyć. Wbiła wzrok w ogrom wody, tylko na chwilę spoglądając z uwagą na Ramesesa, nie będąc pewną, co miał na myśli poprzez swoje słowa. Poruszyła się niespokojnie; coś jej się w nich nie do końca podobało, ale zbyła wszelkie interpretacje, skupiając się na tym, co miała przed sobą. Ucichła nieznacznie, jak wypadało, ale i prawdę mówiąc niewiele miała do powiedzenia w tej kwestii. Zerknęła jedynie na Cressidę pobieżnie, z enigmatycznym uśmiechem, jakby dawała jej do zrozumienia, że muszą spotkać się w dwójkę, by swobodnie porozmawiać.
- Alchemików - odparła z nieznacznym uśmiechem, kładąc nacisk na ostatnią sylabę. Ich ród z tego słynął, a absolutnie nie miała poczucia, jakoby wychodziła przed szereg nowicjuszy swoimi umiejętnościami. Pochlebstwa były miłe, ale Shafiq za nimi nieszczególnie przepadała, niezależnie od tego, czy były zasłużone, czy też nie. Poczuła zresztą nagle zupełnie irracjonalne zmęczenie, całym tym tłumem i hałasem, nawoływaniami, piskami dzieci, pluskiem kolejnych sylwetek pakujących się na spotkanie falom... Przesyt bodźców, do których nie przywykła. Cisza wydawała jej się nagle ukojeniem, do którego musiała natychmiast się uciec, by nie zwariować. Zdawała sobie jednak sprawę, że o ciszę będzie tu trudno.
Kiedy pojawił się lord Fawley, pozwoliła sobie na uśmiech i dygnięcie, jak nakazywały zasady dobrego wychowania. Oddając małżonkom chwilę należnej im prywatności, zwróciła spojrzenie na Ramesesa, z jakiegoś powodu zwracając uwagę na to, że nie użył lordowskiego tytułu.
- Nie - pokręciła lekko głową, wprawiając w ruch kłosy, z których spleciony był jej wianek. - Ale chciałabym się przejść - powiedziała nagle, znów z pewnym niepokojem przeczesując tłum wzrokiem, by powieść nim dalej, wzdłuż plaży, aż po ogniska. O niczym nie marzyła w tej chwili bardziej jak o tym, by znaleźć się możliwie jak najdalej od tłumu wypatrującego łowiących wianki mężczyzn. Perspektywa spędzania czasu przy ognisku, również nie napawała jej zbytecznym entuzjazmem, pytanie jednak, czy to Ramesesowi nie było zimno; ostatecznie to on nurkował przed chwilą w lodowatej toni, nawet jeśli dzięki magii nic na to nie wskazywało. Skoro zatem zgodził się jej dotrzymać towarzystwa, zagadnęła jeszcze lady Fawley.
- Dziękuję za miłe popołudnie. Damy wam teraz trochę czasu, chciałabym zobaczyć, jak wygląda plaża kawałek dalej - wyjaśniła pokrótce. - Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze w trakcie festiwalu - dodała uprzejmie, a dopełniwszy wszelkich zasad etykiety dotyczących pożegnań, ruszyli z Ramesesem wzdłuż brzegu, omijając zagrzewające do łowienia swoich wianków dziewczęta. Wysiłek, jaki wkładała w uporczywie kroczenie w zapadającym się piasku, odwracał jej uwagę od wszystkiego innego, rozpraszał myśli i nie pozwalał się nad niczym poza tą prozaiczną czynnością przejmować. Przed oczami miała jednak tylko płomień i chęć znalezienia się gdzieś na uboczu, bynajmniej nie wśród wirujących w tańcu postaci, wiedziona dalekim odgłosem irlandzkich pieśni.
- Alchemików - odparła z nieznacznym uśmiechem, kładąc nacisk na ostatnią sylabę. Ich ród z tego słynął, a absolutnie nie miała poczucia, jakoby wychodziła przed szereg nowicjuszy swoimi umiejętnościami. Pochlebstwa były miłe, ale Shafiq za nimi nieszczególnie przepadała, niezależnie od tego, czy były zasłużone, czy też nie. Poczuła zresztą nagle zupełnie irracjonalne zmęczenie, całym tym tłumem i hałasem, nawoływaniami, piskami dzieci, pluskiem kolejnych sylwetek pakujących się na spotkanie falom... Przesyt bodźców, do których nie przywykła. Cisza wydawała jej się nagle ukojeniem, do którego musiała natychmiast się uciec, by nie zwariować. Zdawała sobie jednak sprawę, że o ciszę będzie tu trudno.
Kiedy pojawił się lord Fawley, pozwoliła sobie na uśmiech i dygnięcie, jak nakazywały zasady dobrego wychowania. Oddając małżonkom chwilę należnej im prywatności, zwróciła spojrzenie na Ramesesa, z jakiegoś powodu zwracając uwagę na to, że nie użył lordowskiego tytułu.
- Nie - pokręciła lekko głową, wprawiając w ruch kłosy, z których spleciony był jej wianek. - Ale chciałabym się przejść - powiedziała nagle, znów z pewnym niepokojem przeczesując tłum wzrokiem, by powieść nim dalej, wzdłuż plaży, aż po ogniska. O niczym nie marzyła w tej chwili bardziej jak o tym, by znaleźć się możliwie jak najdalej od tłumu wypatrującego łowiących wianki mężczyzn. Perspektywa spędzania czasu przy ognisku, również nie napawała jej zbytecznym entuzjazmem, pytanie jednak, czy to Ramesesowi nie było zimno; ostatecznie to on nurkował przed chwilą w lodowatej toni, nawet jeśli dzięki magii nic na to nie wskazywało. Skoro zatem zgodził się jej dotrzymać towarzystwa, zagadnęła jeszcze lady Fawley.
- Dziękuję za miłe popołudnie. Damy wam teraz trochę czasu, chciałabym zobaczyć, jak wygląda plaża kawałek dalej - wyjaśniła pokrótce. - Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze w trakcie festiwalu - dodała uprzejmie, a dopełniwszy wszelkich zasad etykiety dotyczących pożegnań, ruszyli z Ramesesem wzdłuż brzegu, omijając zagrzewające do łowienia swoich wianków dziewczęta. Wysiłek, jaki wkładała w uporczywie kroczenie w zapadającym się piasku, odwracał jej uwagę od wszystkiego innego, rozpraszał myśli i nie pozwalał się nad niczym poza tą prozaiczną czynnością przejmować. Przed oczami miała jednak tylko płomień i chęć znalezienia się gdzieś na uboczu, bynajmniej nie wśród wirujących w tańcu postaci, wiedziona dalekim odgłosem irlandzkich pieśni.
- | z/t Nephthys i Rameses -> tu.
شاهدني من فوق
Przyglądała się z ciekawością temu spotkaniu Nephthys i Ramesesa. Pierwszy raz miała okazję ich ujrzeć razem, już zaręczonych i bawiących się wspólnie podczas tak brytyjskiego obyczaju. Był to całkiem uroczy obrazek, choć podejrzewała, że Nephthys postrzega sytuację w o wiele czarniejszych barwach niż naiwna i w gruncie rzeczy optymistycznie usposobiona Cressida.
Rzeczywiście obie dziewczęta bardzo się od siebie różniły, i to nie tylko wyglądem. Za sprawą mlecznobiałej, nakrapianej piegami skóry i rudych włosów Cressida bardzo mocno odstawała od stojących obok Shafiqów, ale różnice były znacznie głębsze, co jednak nigdy nie stało na drodze przyjaźni z Neph. Cressie życzyła jej jak najlepiej, pełna nadziei, że w jej narzeczeństwie, a później małżeństwie wszystko się ułoży, bo jej mąż nie wyglądał na złego człowieka. Wciąż tkwiło w niej silne wrażenie pozostawione przez laty, kiedy spotkali się w lesie i Rameses był po prostu miły dla nieśmiałej młódki rozmawiającej z leśnym ptactwem.
Odpowiadała mu więc grzecznie, choć wciąż onieśmielał ją równie mocno jak wtedy. Nie była pewna, czy to kwestia różnicy wieku, czy po prostu aury egzotyczności, którą roztaczał, a której nie odczuwała już tak mocno w przypadku Neph, którą znała od lat.
Nagle jednak zauważyła odzianą w błękity sylwetkę brnącą przez wodę w stronę jej wianka wciąż unoszącego się na falach. Nawet patrząc na niego od tyłu rozpoznała czuprynę swojego męża i aż pisnęła z uciechy, widząc, że William w mokrych szatach zmierza po jej wianek i w końcu go łapie, a potem kieruje się z nim w stronę brzegu i idzie w ich stronę. Nawet w przemoczonym stroju wyglądał zachwycająco; takiego przelotnego wrażenia doznała Cressida szczęśliwa na widok swojego małżonka z jej wiankiem. To, że elegancki i ułożony William wszedł do wody po jej wianek niezwykle jej schlebiało.
- Och, Williamie – westchnęła, kiedy mąż znalazł się przy niej i przywitał się z Neph i Ramesesem. Kiedy mężczyzna odezwał się do niej, przypomniała sobie, że wciąż miała na sobie mniejszy wianuszek którym przyozdobiła włosy w oczekiwaniu na to, aż mąż przyniesie jej ten właściwy. Zarumieniła się lekko i zdjęła go, pozwalając, by William nałożył na jej skronie ten wyjęty z morskiej wody, której kilka słonych kropel spłynęło po jej włosach i czole. Pozwoliła, by małżonek zebrał krople czułym ruchem dłoni, po czym znów spojrzała na Nephthys, która najwyraźniej zamierzała oddalić się ze swoim narzeczonym. Nic dziwnego, na pewno chcieli spędzić razem wieczór, choć nie była pewna, czy może ich wyglądać w pobliżu ognisk, czy zamierzają tam zatańczyć, czy może na dziś wystarczy brytyjskich zabaw.
- Ja też dziękuję. Mam nadzieję, że jeszcze się później zobaczymy, festiwal jeszcze się nie kończy – powiedziała do niej, po czym uprzejmie pożegnała także Ramesesa. Kiedy narzeczeni oddalili się, chwyciła rękę Williama i spojrzała na niego. – Chodźmy się przejść – zaproponowała mężowi, chcąc spędzić z nim resztę dnia, dokończyć wcześniej przerwaną rozmowę a później kto wie, może zatańczyć razem przy ognisku, lub może znaleźć sobie jakiś samotny, zaciszny zakątek i oddać się wspólnemu obserwowaniu nocnego nieba i spadających gwiazd? Opuścili wybrzeże razem, a Cressie była zadowolona zarówno z obecności małżonka, jak i wcześniejszego spotkania z Nephthys.
| zt.
Rzeczywiście obie dziewczęta bardzo się od siebie różniły, i to nie tylko wyglądem. Za sprawą mlecznobiałej, nakrapianej piegami skóry i rudych włosów Cressida bardzo mocno odstawała od stojących obok Shafiqów, ale różnice były znacznie głębsze, co jednak nigdy nie stało na drodze przyjaźni z Neph. Cressie życzyła jej jak najlepiej, pełna nadziei, że w jej narzeczeństwie, a później małżeństwie wszystko się ułoży, bo jej mąż nie wyglądał na złego człowieka. Wciąż tkwiło w niej silne wrażenie pozostawione przez laty, kiedy spotkali się w lesie i Rameses był po prostu miły dla nieśmiałej młódki rozmawiającej z leśnym ptactwem.
Odpowiadała mu więc grzecznie, choć wciąż onieśmielał ją równie mocno jak wtedy. Nie była pewna, czy to kwestia różnicy wieku, czy po prostu aury egzotyczności, którą roztaczał, a której nie odczuwała już tak mocno w przypadku Neph, którą znała od lat.
Nagle jednak zauważyła odzianą w błękity sylwetkę brnącą przez wodę w stronę jej wianka wciąż unoszącego się na falach. Nawet patrząc na niego od tyłu rozpoznała czuprynę swojego męża i aż pisnęła z uciechy, widząc, że William w mokrych szatach zmierza po jej wianek i w końcu go łapie, a potem kieruje się z nim w stronę brzegu i idzie w ich stronę. Nawet w przemoczonym stroju wyglądał zachwycająco; takiego przelotnego wrażenia doznała Cressida szczęśliwa na widok swojego małżonka z jej wiankiem. To, że elegancki i ułożony William wszedł do wody po jej wianek niezwykle jej schlebiało.
- Och, Williamie – westchnęła, kiedy mąż znalazł się przy niej i przywitał się z Neph i Ramesesem. Kiedy mężczyzna odezwał się do niej, przypomniała sobie, że wciąż miała na sobie mniejszy wianuszek którym przyozdobiła włosy w oczekiwaniu na to, aż mąż przyniesie jej ten właściwy. Zarumieniła się lekko i zdjęła go, pozwalając, by William nałożył na jej skronie ten wyjęty z morskiej wody, której kilka słonych kropel spłynęło po jej włosach i czole. Pozwoliła, by małżonek zebrał krople czułym ruchem dłoni, po czym znów spojrzała na Nephthys, która najwyraźniej zamierzała oddalić się ze swoim narzeczonym. Nic dziwnego, na pewno chcieli spędzić razem wieczór, choć nie była pewna, czy może ich wyglądać w pobliżu ognisk, czy zamierzają tam zatańczyć, czy może na dziś wystarczy brytyjskich zabaw.
- Ja też dziękuję. Mam nadzieję, że jeszcze się później zobaczymy, festiwal jeszcze się nie kończy – powiedziała do niej, po czym uprzejmie pożegnała także Ramesesa. Kiedy narzeczeni oddalili się, chwyciła rękę Williama i spojrzała na niego. – Chodźmy się przejść – zaproponowała mężowi, chcąc spędzić z nim resztę dnia, dokończyć wcześniej przerwaną rozmowę a później kto wie, może zatańczyć razem przy ognisku, lub może znaleźć sobie jakiś samotny, zaciszny zakątek i oddać się wspólnemu obserwowaniu nocnego nieba i spadających gwiazd? Opuścili wybrzeże razem, a Cressie była zadowolona zarówno z obecności małżonka, jak i wcześniejszego spotkania z Nephthys.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Stanął do nierównej walki z kapryśnym żywiołem jakim była woda. Być może mógł ułatwić sobie zadanie decydując się złapać inny wianek, jednakże Tonksowie byli znani z uporu, a gdy obrał sobie za cel biało-błękitny wianek to nie chciał innego. Niestraszne były mu morskie fale, chociaż zimno na wskroś przeszywało jego ciało. Parł na przód, gotowy do zmierzenia się z wodą. Nie przeszkodziła mu nawet wielka fala, przykrywająca na chwilę całe jego ciało. Fala, która sprawiła, że ciało postawnego mężczyzny było bezradne w porównaniu z jej siłą. Zmoczony od stóp po sam czubek głowy nie zaprzestał swojej wędrówki. Przecież bardziej mokry już nie będzie, poza tym uwielbiał wyzwania i chciał udowodnić konkurentom za swoimi plecami, że to on był godzien wianka niewiasty, która wypuściła go w morską toń. Już miał go pochwycić, kiedy w wodzie coś zamajaczyło; błyszczące coś zaciekawiło Gabriela na tyle, aby po raz kolejny zanurzyć się w wodzie i sięgnąć w dół. Ledwo czuł, jak ostra krawędź przecina jego skórę. Palce zesztywniałe z zimna zdawały się nie do końca reagować na zewnętrzne bodźce. Po raz kolejny sięgnął w stronę żwirowego dna. Z pięknymi kawałkami spadającej gwiazdy w jednym ręku i wiankiem w drugiej dłoni, skierował się w stronę brzegu. Jego twarz jaśniała uśmiechem zwycięscy, teraz jedynie pozostało mu odnaleźć właścicielkę wianka. Sam nie wiedział co powie owej pannie, która wyrzuciła wianek, ale nie w jego stylu było przejmowanie się takimi rzeczami.
W końcu wyszedł na brzeg, odczuwając zimno, przeszywające każdy skrawek jego ciała. Zdążył jeszcze zesztywniałymi z zimna palcami wsunąć odłamki spadającej gwiazdy do kieszeni i dopiero zorientował się, że także wianek został ubrudzony jego krwią; nie znał się na przepowiedniach, ale nie sądził aby krew na wianku wróżyła dobrą znajomość. Gdy wyszedł na brzeg spostrzegł, że jedna z kobiet, które pozostały na brzegu, wyszła w jego stronę. Uśmiechnął się delikatnie - kojarzył bowiem twarz właścicielki wianka. Mógł odetchnąć z ulgą, w końcu przeczucie go nie zawiodło i nie trafił na zadzierającą nosa, snobistyczną szlachciankę z konserwatywnego rodu. Musiał stwierdzić, że wyglądała uroczo gdy pokryte piegami policzki zapłonęły żywym ogniem, a sama zaczęła się trochę nerwowo śmiać. Sam uśmiechnął się szeroko, obnażając rząd białych zębów. - Mam taką nadzieję, przepraszam za zniszczenie tak pięknej pracy - zwrócił się do brunetki, wskazując na krwiste plamy, pokrywające kwiaty, z których wykonany był wianek. Jeszcze sącząca się krew skapywała na ziemię wraz ze słoną wodą. - Gabriel Tonks, miło mi - przedstawił się. Odgarnął z czoła mokre kosmyki blond włosów. Powoli czuł, jak jego ciało rozgrzewa się po wpływem promieni słonecznych.
W końcu wyszedł na brzeg, odczuwając zimno, przeszywające każdy skrawek jego ciała. Zdążył jeszcze zesztywniałymi z zimna palcami wsunąć odłamki spadającej gwiazdy do kieszeni i dopiero zorientował się, że także wianek został ubrudzony jego krwią; nie znał się na przepowiedniach, ale nie sądził aby krew na wianku wróżyła dobrą znajomość. Gdy wyszedł na brzeg spostrzegł, że jedna z kobiet, które pozostały na brzegu, wyszła w jego stronę. Uśmiechnął się delikatnie - kojarzył bowiem twarz właścicielki wianka. Mógł odetchnąć z ulgą, w końcu przeczucie go nie zawiodło i nie trafił na zadzierającą nosa, snobistyczną szlachciankę z konserwatywnego rodu. Musiał stwierdzić, że wyglądała uroczo gdy pokryte piegami policzki zapłonęły żywym ogniem, a sama zaczęła się trochę nerwowo śmiać. Sam uśmiechnął się szeroko, obnażając rząd białych zębów. - Mam taką nadzieję, przepraszam za zniszczenie tak pięknej pracy - zwrócił się do brunetki, wskazując na krwiste plamy, pokrywające kwiaty, z których wykonany był wianek. Jeszcze sącząca się krew skapywała na ziemię wraz ze słoną wodą. - Gabriel Tonks, miło mi - przedstawił się. Odgarnął z czoła mokre kosmyki blond włosów. Powoli czuł, jak jego ciało rozgrzewa się po wpływem promieni słonecznych.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zauważył jak wianki coraz bardziej oddalają się od brzegu, ale na szczęście wciąż płynęły obok siebie. Musiał złapać dwa - nie wybaczy sobie jeżeli jeden z nich zatonie w odmętach morskiej wody. Jeżeli przyjdzie taka potrzeba to nawet zanurkuje i przeczesze całe dno, byle tylko nie pozwolić tym pięknym kwiatkom na koniec w żołądku jakiejś głupiej ryby. Rzucił się do wody, ale szybko stwierdził, że to nie ma sensu. Prąd szybko i daleko zabierał jego wianki, musiał skorzystać z łodzi, która znajdowała się niedaleko. Wybrał tą, którą ostatnio pływał; przynajmniej mógł mieć pewność, że wszystko w niej działa i sprawnie uda mu się dostać do celu. Tylko trochę się pomylił - miał jedno wiosło, ale przecież tak błaha niedogodność nie była w stanie go zniechęcić. Nic nie było w stanie go zniechęcić! W końcu udało mu się zbliżyć do wianków, które zaplątały się w rybacką sieć. Wychylił się naprawdę mocno, obawiając się, że zaraz wpadnie z głośnym chlustem do wody, próbując wspomóc się wiosłem. Ten pomysł okazał się genialny - stosunkowo szybko wrzucił wianek Lorraine na łódź.
A gdzie wianek Miriam? Zaczął się gorączkowo rozglądać, bo przecież nie mógł wrócić na brzeg bez niego. Przed chwilą go widział! Był niedaleko! Może inny czarodziej go złapał, nie będąc świadomym, że to wianek małego dziecka? Cóż, zdziwi się. Archibald zerknął w stronę brzegu, gdzie szybko zauważył dwie znajome sylwetki. Bolało go serce, ale wiedział, że nie znajdzie teraz tego drugiego wianka. Chciał chwycić za wiosło, ale i jego nie mógł znaleźć. Ach, szybko się zorientował, że zaoferowany wiankiem Miriam pozwolił mu na odpłynięcie w siną dal. Cudownie. Dobrze, że umiał pływać - bez problemu wskoczył do wody i sprawnie dopłynął na brzeg. Stanął na lądzie, z przyjemnością witając mokry piasek, który do końca życia będzie mu się kojarzył z błogim dzieciństwem, jednocześnie przypominając sobie o złożonej obietnicy. Złapie wianek Miriam, wróci po niego, przecież tak nie mogło być! - Miriam! - nie skacz tak chciał dokończyć, ale w końcu się powstrzymał. Zamiast tego uśmiechnął się szeroko i położył jej na głowie za duży wianek Lorraine. - Musicie się podzielić, niestety udało mi się złapać tylko jeden - powiedział i dało się w tym wyczuć nutkę rozczarowania, choć niby była to tylko zabawa. - Widziałaś, Mirciu? Musiałem wziąć łódkę! I popłynąć tam daleko, daleko. I wiesz co tam było? Mnóstwo ryb, cała ławica! Bardzo im się spodobał twój wianek i zabrały go szybciej ode mnie - gdyby Archibald był Pinokiem, jego nos sięgałby już przeciwnego wybrzeża Wielkiej Brytanii, a zaczął tak kłamać dopiero jak urodziły mu się dzieci. Ale stwierdził, że ta historia będzie przyjemniejsza niż krótkie: poległem.
A gdzie wianek Miriam? Zaczął się gorączkowo rozglądać, bo przecież nie mógł wrócić na brzeg bez niego. Przed chwilą go widział! Był niedaleko! Może inny czarodziej go złapał, nie będąc świadomym, że to wianek małego dziecka? Cóż, zdziwi się. Archibald zerknął w stronę brzegu, gdzie szybko zauważył dwie znajome sylwetki. Bolało go serce, ale wiedział, że nie znajdzie teraz tego drugiego wianka. Chciał chwycić za wiosło, ale i jego nie mógł znaleźć. Ach, szybko się zorientował, że zaoferowany wiankiem Miriam pozwolił mu na odpłynięcie w siną dal. Cudownie. Dobrze, że umiał pływać - bez problemu wskoczył do wody i sprawnie dopłynął na brzeg. Stanął na lądzie, z przyjemnością witając mokry piasek, który do końca życia będzie mu się kojarzył z błogim dzieciństwem, jednocześnie przypominając sobie o złożonej obietnicy. Złapie wianek Miriam, wróci po niego, przecież tak nie mogło być! - Miriam! - nie skacz tak chciał dokończyć, ale w końcu się powstrzymał. Zamiast tego uśmiechnął się szeroko i położył jej na głowie za duży wianek Lorraine. - Musicie się podzielić, niestety udało mi się złapać tylko jeden - powiedział i dało się w tym wyczuć nutkę rozczarowania, choć niby była to tylko zabawa. - Widziałaś, Mirciu? Musiałem wziąć łódkę! I popłynąć tam daleko, daleko. I wiesz co tam było? Mnóstwo ryb, cała ławica! Bardzo im się spodobał twój wianek i zabrały go szybciej ode mnie - gdyby Archibald był Pinokiem, jego nos sięgałby już przeciwnego wybrzeża Wielkiej Brytanii, a zaczął tak kłamać dopiero jak urodziły mu się dzieci. Ale stwierdził, że ta historia będzie przyjemniejsza niż krótkie: poległem.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Heath nie mógł odpuścić festiwalu lata, no jak to tak bez niego miałoby się to wszystko odbyć? Na szczęście samo przedsięwzięcie przybycia na karnawał nie było zbyt trudne. Do opieki przydzielono mu guwernantkę, która raczej nie miała nic przeciwko temu, bo sama mogła skorzystać z różnych atrakcji pod pozorem pilnowania Heatha. Sam młody Macmillan zachowywał się dość grzecznie, jak na niego. Nie żeby wpływ na to miała groźba nie pójścia z nim nigdy więcej na żaden festiwal czy w ogóle gdziekolwiek.
Ale wracając do tematu, chłopak tym razem uparł się, żeby brać udział w wiankach. Czy wiedział z jakiego powodu wszyscy mężczyźni obecni na wybrzeżu próbują wyłowić wianki? Raczej nie. Chociaż coś tam mu się kołatało po łepetynie, że jak wyciągnie to ta dziewczyna, która puszczała wiecheć będzie się cieszyć.
W każdym razie zanim wszedł do wody rozejrzał się trochę dookoła i znalazł sobie jakiś kijek. Tak uzbrojony w końcu wlazł do wody i zaczął polowanie. Upatrzył sobie jeden z wianków, nieco mniejszy od pozostałych ale wcale nie ustępujący im urodą, ten właśnie który na wodę puściła Miriam.
Zdeterminowany parł powoli i ostrożnie do przodu, w głąb morza. Z konieczności nie wchodził do wody zbyt głęboko. Nie umiał pływać, a i wzrostu był raczej nikczemnego i po to właśnie był kijek, żeby miał jakiekolwiek szanse wyłowić wianek. W końcu doszedł do miejsca od którego nie mógł wejść już głębiej, by nie ryzykować podtopienia. Na szczęście wianek Miriam nie odpłynął zbyt daleko od brzegu. Pech chciał, że gdy chłopiec sięgał po niego kijkiem, żeby trochę go do siebie przyciągnąć do siebie, fala delikatnie oddaliła go od brzegu. Heath odruchowo się wychylił mocno w przód by go złapać. Udało się, ale jedna z fal przewróciła chłopaka i młody wpadł pod wodę. Byłoby pewnie groźnie gdyby nie pomoc jakiegoś czarodzieja, który był w pobliżu. Szybko go złapał i postawił na nogi w nieco płytszym miejscu. Zanim Heath zdążył ogarnąć co się dzieje, wykaszleć się, to czarodzieja już nie było. Nie pozostało mu już nic innego jak tylko wrócić na plażę i oddać wianek Miriam. Może nie wyglądał zbyt reprezentacyjnie, bardziej można było go przyrównać do zmokłego kurczaka, ale ewidentnie był dumny z siebie.
-Mam twój wianek- jakże inteligentnie oznajmił gdy już do dotarł do dziewczynki, szczerząc się od ucha do ucha.
Ale wracając do tematu, chłopak tym razem uparł się, żeby brać udział w wiankach. Czy wiedział z jakiego powodu wszyscy mężczyźni obecni na wybrzeżu próbują wyłowić wianki? Raczej nie. Chociaż coś tam mu się kołatało po łepetynie, że jak wyciągnie to ta dziewczyna, która puszczała wiecheć będzie się cieszyć.
W każdym razie zanim wszedł do wody rozejrzał się trochę dookoła i znalazł sobie jakiś kijek. Tak uzbrojony w końcu wlazł do wody i zaczął polowanie. Upatrzył sobie jeden z wianków, nieco mniejszy od pozostałych ale wcale nie ustępujący im urodą, ten właśnie który na wodę puściła Miriam.
Zdeterminowany parł powoli i ostrożnie do przodu, w głąb morza. Z konieczności nie wchodził do wody zbyt głęboko. Nie umiał pływać, a i wzrostu był raczej nikczemnego i po to właśnie był kijek, żeby miał jakiekolwiek szanse wyłowić wianek. W końcu doszedł do miejsca od którego nie mógł wejść już głębiej, by nie ryzykować podtopienia. Na szczęście wianek Miriam nie odpłynął zbyt daleko od brzegu. Pech chciał, że gdy chłopiec sięgał po niego kijkiem, żeby trochę go do siebie przyciągnąć do siebie, fala delikatnie oddaliła go od brzegu. Heath odruchowo się wychylił mocno w przód by go złapać. Udało się, ale jedna z fal przewróciła chłopaka i młody wpadł pod wodę. Byłoby pewnie groźnie gdyby nie pomoc jakiegoś czarodzieja, który był w pobliżu. Szybko go złapał i postawił na nogi w nieco płytszym miejscu. Zanim Heath zdążył ogarnąć co się dzieje, wykaszleć się, to czarodzieja już nie było. Nie pozostało mu już nic innego jak tylko wrócić na plażę i oddać wianek Miriam. Może nie wyglądał zbyt reprezentacyjnie, bardziej można było go przyrównać do zmokłego kurczaka, ale ewidentnie był dumny z siebie.
-Mam twój wianek- jakże inteligentnie oznajmił gdy już do dotarł do dziewczynki, szczerząc się od ucha do ucha.
Ostatnio zmieniony przez Heath Macmillan dnia 27.06.18 12:25, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Wszystko zdawało się mi sprzyjać. Wiadomo. Siedziałem tak trochę na tym wybrzeżu czekając na panny na tyle długo, że udało mi się poukładać plan działania. Od razu gdy upatrzyłem cel bez zawahania postanowiłem go pochwycić. Nawet jakieś śmieszne magiczne, pomniejszone niebieskie ludzioowady coś tam się zachwycały moją osobą, tym jak super wchodzę do wody i w ogóle. Mając połechtane ego poprawiłem kołnierz swojej szaty by jeszcze zyskać kilka dodatkowych punktów do nonszalancji. Wiadomo. Wtedy właśnie jakoś dostałem pierwszym kamieniem.
- Co do kurw... - warknąłem wzdrygając się, kiedy to kolejny kamyk wpadł mi do ucha. Tego to było za wiele! Kopnąłem w wodę by podnieść falę która zmyje te bezczelne szkodniki. To nie wiele dało. Dopiero celne zaklęcie z powodzeniem strąciło je do toni. Wtedy też zauważyłem, że upatrzony przeze mnie wianek tak trochę zniknął mi z oczu. Dopiero ruszając na głębsze wody udało mi się go onaleźć. Chwyciłem go, a następnie zacząłem rozglądać się za czarnooką właścicielką. Odnalezienie jej nie było specjalnie trudne.
- A przychodzi... - przyznałem z nieskrywaną pewnością siebie czyniąc krok na przód. Jeden, a potem drugi - ...bo bezczelność czasem popłaca i cóż, tym razem popłaciła skoro ofiara stała się drapieżnikiem - pokazuję jej wianek, machając nim koło siebie jak tamburynem. Był to dowód na to, że sobie zapracowałem. Zaśmiałem się zatem kiedy mówi mi o tym, że być może źle zrobiłem. Czyżby to była nęcąca groźbą?! Oby! - Na jeden taniec jesteś moja. Potem możemy pertraktować ewentualne pożeranie - uniosłem i opuściłem brwi uśmiechając się jak szelma jednocześnie składając na jej głowie pochwycone trofeum. Chyba powinienem wcześniej dokładniej otrzepać go z wody bo krople tej padały na jej twarz - A wiec masz ze sobą swa przyjaciółkę, co? Szczęściarz ze mnie - mam na myśli oczywiście to wielkie latające bydle - Obie was przeciągnę wokół ogniska bez względu na to ile kopyt macie. Zobaczycie - obiecałem jej to, a potem chwyciwszy jej dłoń poprowadziłem w stronę ogniska by się bawić i tańczyć.
- Co do kurw... - warknąłem wzdrygając się, kiedy to kolejny kamyk wpadł mi do ucha. Tego to było za wiele! Kopnąłem w wodę by podnieść falę która zmyje te bezczelne szkodniki. To nie wiele dało. Dopiero celne zaklęcie z powodzeniem strąciło je do toni. Wtedy też zauważyłem, że upatrzony przeze mnie wianek tak trochę zniknął mi z oczu. Dopiero ruszając na głębsze wody udało mi się go onaleźć. Chwyciłem go, a następnie zacząłem rozglądać się za czarnooką właścicielką. Odnalezienie jej nie było specjalnie trudne.
- A przychodzi... - przyznałem z nieskrywaną pewnością siebie czyniąc krok na przód. Jeden, a potem drugi - ...bo bezczelność czasem popłaca i cóż, tym razem popłaciła skoro ofiara stała się drapieżnikiem - pokazuję jej wianek, machając nim koło siebie jak tamburynem. Był to dowód na to, że sobie zapracowałem. Zaśmiałem się zatem kiedy mówi mi o tym, że być może źle zrobiłem. Czyżby to była nęcąca groźbą?! Oby! - Na jeden taniec jesteś moja. Potem możemy pertraktować ewentualne pożeranie - uniosłem i opuściłem brwi uśmiechając się jak szelma jednocześnie składając na jej głowie pochwycone trofeum. Chyba powinienem wcześniej dokładniej otrzepać go z wody bo krople tej padały na jej twarz - A wiec masz ze sobą swa przyjaciółkę, co? Szczęściarz ze mnie - mam na myśli oczywiście to wielkie latające bydle - Obie was przeciągnę wokół ogniska bez względu na to ile kopyt macie. Zobaczycie - obiecałem jej to, a potem chwyciwszy jej dłoń poprowadziłem w stronę ogniska by się bawić i tańczyć.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Oszalał. Naprawdę oszalał. Takie myśli towarzyszyły Cyrusowi w głowie wraz z wejściem do zimnej wody. Wzdrygnął się automatycznie, lecz parł do przodu niepomny na konsekwencje. Skoro już się zbłaźnił stawiając kroki w morskiej toni, to musiał grać idiotę do samego końca. Wziął głęboki wdech sądząc, że pokonanie trasy okaże się wysoce skomplikowane - wszakże widział jak część z mężczyzn zalewają fale, innych atakowały zwierzęta, a jeszcze inni okazywali się ślepi i nie zauważali uskoku; ten potopił już wielu śmiałków. Snape ominął go całkiem zgrabnie, chwilę później docierając już do wianka Leanne. Obejrzał się niepewny - może ktoś inny pragnął go pochwycić? Jednakże nadal nie dostrzegł żadnej konkurencji, czym bardzo się zdziwił.
Ruszył zatem w drogę powrotną, pogardzie mając sztorm, wiatr, zimno i zniechęcenie - czy faktycznie przypominał bohatera, rycerza na białym koniu? Wątpił, szczerze w to wątpił, lecz naturalny dla niego pesymizm nie pozwolił mu na wysnucie odmiennego wniosku. Po prostu mierzył się z wodą, aż nieco bardziej przemoczony niż przewidywał dotarł na suchy ląd; po drodze zgarniając jeszcze dryfujący odłamek spadającej gwiazdy, schowany skrzętnie do kieszeni szaty. Na brzegu nie zastał ani oklasków ani westchnięć nadobnych dam - był nikim i nikt go nie znał. Alchemik skorzystał jednak z okazji rozglądając się za wspomnianym wcześniej dostawcą, lecz nadal nie rozpoznawał jego twarzy w tłumie innych. To spowodowało, że stanął przed Tonks trochę oderwany od rzeczywistości - ledwie wyhamował przed drobną sylwetką kobiety. Kiedy zdążyła się podnieść i go wypatrzyć? Nie wiedział, tak samo jak nie wiedział co tu robił. Nagle cała ta sytuacja wydała mu się nieskończenie idiotyczna; słowa, które usłyszał chwilę później utwierdziły go w tym przekonaniu. Najpierw skrzywił się kwaśno nie dowierzając, że zamiast pochwały czekały na niego pretensje.
- To zabawne, że to ty mnie upominasz - odparł na wypowiedź blondynki. Na zwyczajowo posępnej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu - zdradzał on nie do końca poważne stwierdzenie dotyczące szaleństwa. Wtem Cyrus zaczął machać uplecionym przez kobietę wieńcem, chcąc go nieco osuszyć. Przestał po chwili w obawie, że zniszczy misterną konstrukcję korony. Korony miały to do siebie, że spoczywały na skroni królowych oraz królów, zatem to właśnie tam ułożył plecionkę. Na jasnych włosach właścicielki. - Oczywiście, że jest mi zimno. W Wielkiej Brytanii trudno uświadczyć upałów - rzucił z przekąsem, nie mając jednak niczego złego na myśli. - Czy to propozycja? - spytał, może aż nazbyt odważnie, lecz miał pewność, że nikt ich nie zauważył i nikt ich nie słuchał. Oboje byli nikim pośród tłumu nieznanych osób.
Ruszył zatem w drogę powrotną, pogardzie mając sztorm, wiatr, zimno i zniechęcenie - czy faktycznie przypominał bohatera, rycerza na białym koniu? Wątpił, szczerze w to wątpił, lecz naturalny dla niego pesymizm nie pozwolił mu na wysnucie odmiennego wniosku. Po prostu mierzył się z wodą, aż nieco bardziej przemoczony niż przewidywał dotarł na suchy ląd; po drodze zgarniając jeszcze dryfujący odłamek spadającej gwiazdy, schowany skrzętnie do kieszeni szaty. Na brzegu nie zastał ani oklasków ani westchnięć nadobnych dam - był nikim i nikt go nie znał. Alchemik skorzystał jednak z okazji rozglądając się za wspomnianym wcześniej dostawcą, lecz nadal nie rozpoznawał jego twarzy w tłumie innych. To spowodowało, że stanął przed Tonks trochę oderwany od rzeczywistości - ledwie wyhamował przed drobną sylwetką kobiety. Kiedy zdążyła się podnieść i go wypatrzyć? Nie wiedział, tak samo jak nie wiedział co tu robił. Nagle cała ta sytuacja wydała mu się nieskończenie idiotyczna; słowa, które usłyszał chwilę później utwierdziły go w tym przekonaniu. Najpierw skrzywił się kwaśno nie dowierzając, że zamiast pochwały czekały na niego pretensje.
- To zabawne, że to ty mnie upominasz - odparł na wypowiedź blondynki. Na zwyczajowo posępnej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu - zdradzał on nie do końca poważne stwierdzenie dotyczące szaleństwa. Wtem Cyrus zaczął machać uplecionym przez kobietę wieńcem, chcąc go nieco osuszyć. Przestał po chwili w obawie, że zniszczy misterną konstrukcję korony. Korony miały to do siebie, że spoczywały na skroni królowych oraz królów, zatem to właśnie tam ułożył plecionkę. Na jasnych włosach właścicielki. - Oczywiście, że jest mi zimno. W Wielkiej Brytanii trudno uświadczyć upałów - rzucił z przekąsem, nie mając jednak niczego złego na myśli. - Czy to propozycja? - spytał, może aż nazbyt odważnie, lecz miał pewność, że nikt ich nie zauważył i nikt ich nie słuchał. Oboje byli nikim pośród tłumu nieznanych osób.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciemne piórka mignęły dziewczęciu przed oczami i już wiedziała, że to znak. Podążyła wzrokiem za piękną jaskółką, oglądając ją z tak bliska, z początku nie wierząc, że pozostaje nieopodal, zamiast umknąć z widoku po paru sekundach. Szybko jednak zamieniła oczekiwanie na podążanie tropem ptaka, przedzierając się najpierw przez łąki, zbierając w pół-biegu trochę prostych kwiatów - maków, chabrów i stokrotek. Jaskółka krążyła zawsze w zasięgu wzroku, odbijając się wraz z zaskoczeniem w niebieskich tęczówkach Susanne. Droga nie była łatwa i przez moment nawet wątpiła w słuszność własnego przekonania, lecz wiara okazała się o wiele silniejsza, dlatego nie zatrzymała się nawet przy grząskich terenach, pokonując bagna z suknią uniesioną ponad kolana - na nic się to zdało, dół i tak ubrudził się od błota, ale w jej mniemaniu było to zupełnie nieważne, priorytetem była pogoń za jaskółką. Buty niosła już w dłoni, brodząc w brei po kostki, kiedy jej dobry duch - jak sama zaczęła w myślach nazywać małą, skrzydlatą towarzyszkę - przysiadł na gałęzi, śpiewnie informując o dotarciu do celu. Białe włosy omiotły lekko twarz dziewczyny, gdy schylała się, dłońmi rozchylając liście paproci - nie musiała szukać długo, bowiem między zielenią wręcz świecił. Dźwięk zachwytu nie był wystarczającym podsumowaniem - to było naprawdę wyjątkowe znalezisko! Nigdy wcześniej nie widziała go na oczy, a teraz mógł przyozdobić jej wianek, który mógłby pretendować do rangi korony leśnej królowej. Taki kwiat powinna mieć Julia, jako przedstawicielka Prewettów, ale Susanne nie zamierzała się nim dzielić - zresztą jej wyprawa trwała pewnie tak długo, że połowa panien zdążyła puścić swoje dzieła, zwłaszcza rudowłosa latorośl rodu. Wiedziała, że jej wianek pierwszy dotknie wody.
Lovegood zdołała jeszcze złapać odłamek gwiazdy, który jaskółka strząsnęła z drzewa i podziwiając go na zmianę z wyjątkowym kwiatem, zaczęła szukać drogi powrotnej, powoli splatając ze sobą zebrane kwiaty. Wyszło jej całkiem ładnie, jak sądziła, a gust miała niestandardowy, teraz pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że ktoś zwróci uwagę na piękny kwiat i wyłowi rękodzieło, by nie unosiło się smętnie na wodzie. Szczerze mówiąc chciała też z kimś zatańczyć - brakowało jej muzyki i poruszania się w jej rytm według własnego wyczucia. Obserwowała, jak kwiaty dryfują na wodzie.
Lovegood zdołała jeszcze złapać odłamek gwiazdy, który jaskółka strząsnęła z drzewa i podziwiając go na zmianę z wyjątkowym kwiatem, zaczęła szukać drogi powrotnej, powoli splatając ze sobą zebrane kwiaty. Wyszło jej całkiem ładnie, jak sądziła, a gust miała niestandardowy, teraz pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że ktoś zwróci uwagę na piękny kwiat i wyłowi rękodzieło, by nie unosiło się smętnie na wodzie. Szczerze mówiąc chciała też z kimś zatańczyć - brakowało jej muzyki i poruszania się w jej rytm według własnego wyczucia. Obserwowała, jak kwiaty dryfują na wodzie.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Chciał się bawić. To oczywiste, był sobą a rozrywka była dla niego odpowiedzią na wszystko. Zatopienie smutku, wyrażenie radości, zabicie czasu. Nic więc dziwnego że był na Festiwalu Lata od samego początku. Miał zamiar wziąć udział w konkurencji kulinarnej rzecz jasna bo to coś bardzo dla niego, jednak nie tylko gotowanie go w życiu interesowało. Zaraz obok tego i po prostu zabawy było coś jeszcze - Bertie cholernie lubił kobiety. Lubił ich towarzystwo, choć potrzebował facetów dookoła i jego przyjaciółmi w głównej mierze byli przedstawiciele płci brzydkiej, nadal większość jego znajomych to kobiety. W szkole częściej je podrywał, po szkole częściej po prostu szukał rozrywki, towarzyszki do tańca chociażby. Jak teraz.
Nie myślał o żadnej konkretniej osobie przychodząc tutaj. Choć była osoba która wpadła mu w oko, nie rozwijało się to szybko, a on po raz pierwszy w swoim życiu sam przed sobą przyznał że wcale nie chce się spieszyć czy wprost za kimś uganiać. I tak spędzali wspólnie sporo czasu, nie było to nic zobowiązującego jednak jakby coraz bardziej wpadała mu w oko.
Przszedł tu jednak po prostu po rozrywkę, chciał po prostu bawić się z kims. Był na samym początku kiedy pierwsze panby puszczały swoje wieńce i obserwował polowanie na wianki w wydaniu męskim, nie przepychał się jednak a odszedł na jarmark pooglądać co ciekawego tam mają. Wrócił po dłuższym czasie kiedy większość wianków była wyłowiona, nadal jednak pozostało kilka, a wszystkie przyciągały wzrok. Wszedł do wody zgodnie z zasadami i rozglądając się podszedł do tego który wydawał mu się najbardziej nietypowy, może nawet charakterystyczny w jakiś sposób choć oczywiście mogło mu się tak tylko wydawać.
Wydawał się dziwny, pełny, na pierwszy rzut oka mozże nawet brzyski jednak gdy przyjżeć mu się dłużej, trudno było mu odmówić uroku. Złapał więc wianek z wyraziście zieloną paprocią i z nim ruszył na plażę.
Łowię wianek Sue! <3
+
Nie myślał o żadnej konkretniej osobie przychodząc tutaj. Choć była osoba która wpadła mu w oko, nie rozwijało się to szybko, a on po raz pierwszy w swoim życiu sam przed sobą przyznał że wcale nie chce się spieszyć czy wprost za kimś uganiać. I tak spędzali wspólnie sporo czasu, nie było to nic zobowiązującego jednak jakby coraz bardziej wpadała mu w oko.
Przszedł tu jednak po prostu po rozrywkę, chciał po prostu bawić się z kims. Był na samym początku kiedy pierwsze panby puszczały swoje wieńce i obserwował polowanie na wianki w wydaniu męskim, nie przepychał się jednak a odszedł na jarmark pooglądać co ciekawego tam mają. Wrócił po dłuższym czasie kiedy większość wianków była wyłowiona, nadal jednak pozostało kilka, a wszystkie przyciągały wzrok. Wszedł do wody zgodnie z zasadami i rozglądając się podszedł do tego który wydawał mu się najbardziej nietypowy, może nawet charakterystyczny w jakiś sposób choć oczywiście mogło mu się tak tylko wydawać.
Wydawał się dziwny, pełny, na pierwszy rzut oka mozże nawet brzyski jednak gdy przyjżeć mu się dłużej, trudno było mu odmówić uroku. Złapał więc wianek z wyraziście zieloną paprocią i z nim ruszył na plażę.
Łowię wianek Sue! <3
+
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'Wianki - M' :
'Wianki - M' :
Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset