Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Pomost
Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.
- Bursztyny:
- 1: Nic nie znajdujesz.
2: Nic nie znajdujesz.
3: Nic nie znajdujesz.
4: Znajdujesz mały bursztyn o jasnozłotym ubarwieniu.
5: Znajdujesz mały bursztyn o miodowym ubarwieniu.
6: Znajdujesz mały bursztyn o kasztanowym ubarwieniu.
7: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją owada.
8: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją rośliny.
9: Znajdujesz duży ładny bursztyn z inkluzją rzadkiego pięknego kwiatu paproci.
10: Znajdujesz duży bursztyn, który nieznacznie połyskuje ciepłą aurą pomimo wyjęcia go z zimnej wody. Postać z geomancją na poziomie I rozpozna w nim świetlny bursztyn (Kwiat paproci zatopiony w bursztynie, który można oprawić w wisior albo pierścień lub rozbić na bransoletę albo naszyjnik. Legenda głosi, że podarowana od ukochanej osoby zaklina w sobie miłość i ogrzewa Bije ciepłem, działa tylko na obdarowaną osobę - chroni przed zimnem, a nawet zamarznięciem. Rzucenie zaklęć związanych z zimnem na osobę posiadającą bursztyn wymaga o 10 oczek więcej), po rozpoznaniu możesz zgłosić się po jego dopisanie do ekwipunku postaci w aktualizacjach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 1 raz
- Podobno kocie mruczenie dobrze działa na ludzi - rzekłam luźno nawiązując do gdzieś zasłyszanych rewelacji, według których właściciele kotów cieszyli się lepszym samopoczuciem, lecz szybko urwałam te idylliczne rozmyślania na rzecz nieco innej, znacznie brzydszej wizji, napędzanej imieniem i nazwiskiem Maire Poilue. - Dzięki, wyleczyłaś mnie z chęci posiadania zwierząt futerkowych raz na zawsze - zaśmiałam się odrobinę ponuro, potrząsając przy tym głową, jakby to miało odgonić nieprzyjemne myśli, a w efekcie tylko sprawiło, że jasne pasma włosów na chwilę zakryły moją twarz. Przytaknęłam z uśmiechem, czyż fotogeniczność nie była najdogodniejszym wytłumaczeniem? Chwilę później jednak dotknęłam lekko ramienia Aarona, jakby chcąc zapewnić, że będziemy na siebie uważać, ale słowa te uciekły wśród kolejnych wybuchów fajerwerków.
- Zawsze inaczej sobie wyobrażałam swoją emeryturę - czy w pierwotnej wersji nie miała to być spokojna starość w domu na wzgórzach i dumne pokazywanie opasłych albumów ze zdjęciami uwieczniającymi najważniejsze momenty, jak i te całkiem przyziemne, codzienne sytuacje, piątce swoich czekoladowookich dzieci, wnukom i może przy odrobinie szczęścia również prawnukom? - W sumie całkiem chętnie bym pomogła, ale twój ojciec dostałby chyba wylewu, gdyby się dowiedział, że oto chodzące epicentrum skandalu rujnuje renomę Imbryka - zażartowałam, wspominając zacietrzewienie Adama, który zawsze sprzeciwiał się jakimkolwiek powiązaniom pomiędzy mną a jego rodzinną perełeczką w postaci herbaciarni.
Nawet nie zauważyłam, kiedy minęło tyle czasu, a początkowe napięcie wywołane wydarzeniami wiankowymi wyparowało bez śladu, przynajmniej do czasu powrotu do domu. Ostatnie fajerwerki rozjaśniły wieczorne niebo, odbijając się w nieco wzburzonej tafli wody, a wszystkie łódeczki powoli dobijały do przystani. Pożegnaliśmy się z lekkimi sercami, zupełnie nieświadomi tego, jak niemiłe niespodzianki ma dla nas w zanadrzu los. Przez ten jeden wieczór chciałam po prostu naiwnie wierzyć w to, że wszystko dobrze się ułoży.
| zt x 3
until you come back home
all bright things must burn’
Baudelaire nie zamierzała pojawiać się w Dorset już więcej, uznając, że po wypełnieniu swojego obowiązku i poprowadzenia kobiet w leśne ostępy za malinami, nie będzie potrzebna tu już więcej. A jednak ciekawość związana z festiwalem, na którym była po raz pierwszy, po wielu latach zamieszkiwania ponurej Anglii, była większa, kusząca i nie do wytrzymania. W Weymouth zjawiła się więc sama, chociaż do końca poddawała w wątpliwość swoją decyzję, skoro nie czuła się bezpiecznie już nawet we własnym domu.
Nie oczekiwała niczego, chociaż w głębi ducha liczyła na to, że spotka gdzieś Odette, z którą nie udało jej się złapać pierwszego dnia, jak i miała ogromną nadzieję, że złośliwość losu nie ześle jej na drogę Anthony'ego, z którym wciąż kroczyła po wojennej ścieżce. Spacerowała po okolicy, zatrzymywała się na krótkie pogawędki ze znajomymi, czy w dużej mierze ze swoimi klientami, a gdy była już nimi wyraźnie zmęczona, udała się do zagajnika, który wydawał się najcichszym miejscem podczas całego tygodnia zabaw. Gdy przystanęła, by poprawić delikatne pantofelki, usłyszała nieopodal jakże interesującą rozmowę pomiędzy dwiema osobami, z czego jednej głos rozpoznałaby wszędzie. Nie odmówiła sobie podsłuchania fragmentu, nawet jeśli było to niegrzeczne, jednak wokół znajdowało się tylu ludzi, że spokojnie wtopiła się w ich tło – o ile wtopienie się półwili w tło było możliwe jakkolwiek. Potem uznała, że najlepiej będzie, jeśli jej nie ujrzy i że skoro tu jest, to najpewniej gdzieś wokół znajduje się kobieta–właścicielka sukni, którą niedawno przesłała Ramsey'owi w ładnie zapakowanym pudełku. Odruchowo rozejrzała się za swoją kreacją, kiedy jednak tej nie dostrzegła, spostrzegła, że kaptur chroniący ją częściowo przed wzrokiem ludzi, zsunął się, ukazując jej twarz i długie blond włosy, ściągające na nią spojrzenia zdecydowanie bardziej, niż dotychczas.
Nie spanikowała, nie rzuciła się do ucieczki, jak zapewne zrobiłaby dwa miesiące temu, zamiast tego spokojnie ruszyła w kierunku plaży, a stamtąd intuicyjnie skierowała się odległą ścieżką dalej, na nieuczęszczany zbyt często pomost. Dopiero po chwili zwróciła się przez ramię, napotykając na jego wzrok, nieszczególnie zaskoczona tym nagłym najściem. Odetchnęła głębiej, z lekką ulgą, uznając, że ze wszystkich miniętych po drodze osób, on wydawał się, o ironio, najmilszym towarzyszem do kolejnej rozmowy tego dnia. Zsunęła jedwabny, granatowy materiał z głowy, kiedy tylko upewniła się, że wokół nie było nikogo, poza nimi.
– To musiała być wyjątkowo ciekawa wróżba, skoro wdałeś się w tak zaciekłą dyskusję z lady Prewett – uśmiechnęła się kącikiem ust, ledwo dostrzegalnie w panującym w okolicy półmroku; wiedziała, że był jasnowidzem, trudno było zapomnieć sytuację, której była przypadkowo świadkiem i o którą wprost nie mogła nie zapytać. Nie ukrywała również faktu, że podsłuchała kawałek tej dyskusji, jak prawdopodobnie inni, zebrani wokół, wyraźnie zainteresowani żywą wymianą zdań, poglądów, czy jak wielu wolałoby to zapewne nazwać: niesamowitym tupetem Mulcibera, który zamiast przyjąć interpretację ukształtowanej figury, poddawał w wątpliwość całą zabawę. – Dalej uważasz, że można zmienić swoje przeznaczenie? – Lubiła tamte rozmowy, niezwykle życiowe, jak dostrzegała z perspektywy czasu, lecz w przypadku tej jednej: nigdy nie chciała poznać swojej przyszłości, szybko urywając temat. Wzbraniała się przed tym, uznając, że im mniej wie, tym lepiej dla niej, gdy nie dostrzega wokół żadnego ewentualnego niebezpieczeństwa, czy nieopacznie zinterpretowanego znaku. Dlatego też stroniła od przelewania wosku do misy, stawiania tarota, czy odczytywania niegroźnego horoskopu. Aż do teraz. Powolnym krokiem zbliżyła się do Ramseya, wyciągając w jego kierunku rozłożoną dłoń zwróconą wierzchem do góry. Chociaż nie lubiła zaglądać w przyszłość, od pewnego czasu miała wrażenie, że ta gapiła na nią coraz częściej – i wcale nie podobała jej się ta mina.
ain't enough.
— Nie nauczono cię, że nie ładnie podsłuchiwać? — skomentował, spoglądając na morze, zamiast na nią w pierwszej kolejności; umyślnie ignorując jej wdzięki, niebanalną urodę, która nie raz zmusiła go do nieświadomych działań wbrew sobie. Walczył z jej dziedzictwem, genami, opierając się męskim pragnieniom.— Znasz moje tajemnice, moją przyszłość. Co mam teraz z tobą uczynić?— Spuścił wzrok, słowa puścił w eter, w przestrzeń przed sobą, by dopiero po chwili spojrzeć na nią, kiedy pochylał się nad barierką i opierał na niej całe przedramiona.
Na jej słowa — uśmiechnął się, bardziej do samego siebie niż do niej, zerkając z góry na lekkie garby fal, ściągających do brzegu. Morze było wyjątkowo spokojne, pogoda zdawała się dopisywać. Pamiętał, gdy o tym rozmawiali, gdy nieustępliwie podważał jej spostrzeganie i udowadniał swoje racje, bezkomrpomisowo podejmując dysputę o przyszłym losie. przeznaczenie, było niczym innym jak zapisaną w gwiazdach scieżką, z której nie można było zboczyć, nie wiedząc o jej istnieniu — wróżbici posiadali jednak zdolność przewidywania wszystkich zakrętów i przeszkód. Mieli więc szansę zawrócić — mieli szansę zrobienia czegoś, czego nie miał nikt inny.
— A ty nie? — odpowiedział pytaniem na pytanie, obracając głowę w jej kierunku. Krótko zmierzył ją wzrokiem; ograniczając się do objęcia nim jej syowetki, pozy, nie skupiając się na nieznaczących detalach, na miękości i kolorycie warg, czy blasku w jej oczach.
Kiedy ofiarowała mu swoją dłoń — nie pierwszy raz — ostrożnie na nią zerknął, nim ujął rękę we własną i przyjrzał się zarysowanym przez naturę liniom. Nie było dla jasnowidza nic bardziej intymnego od spojrzenia w niezmienną ścieżkę zapisaną w zmarszczkach i wgłębieniach dłoni. Linie zacierały się po latach, zmieniały swój kształt, dopasowywały się — to prawda. Lecz spojrzenie w nią było czymś więcej. Nie protestował, korzystając z okazji błyskawicznie. Nie zdawała sobie sprawy, jak wiele mu ofiarowuje.
— Niewiele się zmieniło — ocenił, palcami ciaśniej obejmując jej drobną dłoń. Była ciepła i miękka, jak bawełna. To, co nad niej odczytał — satysfakcjonujące życie, dobry ożenek, dobrobyt, zdrowie — linie wciąż biegły w sposób, który zapamiętał. Okłamał ją, gdy po raz pierwszy zerkał w jej przyszłość. Mówił, że będzie nieszczęśliwa — może była kiedy ją zostawił. Ostatecznie jednak los zwiastował jej powodzenie, który przemilczał, gdy z nim była.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
– Widocznie każde z nas ma braki w wychowaniu – skwitowała krótko, zaledwie na kilka sekund powracając myślą do wszelkich sytuacji między nimi, które z pewnością odbiegały od przyjętych norm i granic dobrego smaku; nigdy jednak się tym nie przejmowali, dodatkowo zniesmaczając otoczenie swoją beztroską, której w ostatnim czasie Solene brakowało, gdy zdecydowanie bardziej zważała na swoje czyny, słowa i towarzystwo, w którym się obracała – a twoje sekrety są u mnie bezpieczne, wiesz o tym. – Nie dodała nic więcej, uznając to za oczywistą kwestię, której chyba nie musiała mu wyjaśniać. Darzyła go szczególnym rodzajem sympatii, co było tylko jednym argumentem przemawiającym za jej zapewnieniem. Drugim było po prostu to, że nigdy nie wyjawiała niczyich sekretów, powierzonych jej, a miała ich w głowie sporo; tym cechował się przecież poniekąd wykonywany przezeń zawód: budowaniem nici porozumienia i w konsekwencji zdobywaniem zaufania klientów, do tego stopnia, by ci po czasie przesuwali granicę w rozmowach. Nie zgadzała się więc z Odette, która wciąż niechętnie przyswajała wiedzę o ich powadze ich nazwiska, skoro to nie liczyło się już tylko we Francji, a tutaj w Anglii również, zaś ona już dawno przestała być traktowana jak podrzędna, nic nie znacząca krawcowa.
Zatrzymała się przy barierce, spierając się o nią łokciem i bokiem, pozwalając by zwiewny materiał zakreślił linię wypiętego biodra. Nie odpowiedziała, przesuwając spojrzeniem po szacie, którą sama niedawno uszyła i musiała przyznać, że tutaj, w naturalnym otoczeniu, prezentował się w niej zdecydowanie lepiej, niż w sztucznym świetle pracowni. Poniekąd przecież odmieniła swoje przeznaczenie, gdy zbuntowała się przeciwko decyzji rodziców i była zmuszona wziąć życie w swoje ręce, nawet jeśli nie postrzegała tego występku w takiej kategorii.
Miała też świadomość, że ofiarowanie jasnowidzowi dłoni było o wiele bardziej intymne, niż próba czytania z kuli, czy kart, a tak przynajmniej pamiętała z udzielanych w Beauxbatons lekcji. Wtedy poddawała w wątpliwość wszystko, co związane z wróżeniem i rzekomym odczytywaniem przyszłości, dopóki nie spotkała jego; w porównaniu ze szkolnymi zajęciami, słowa Mulcibera, osoby mocno związanej z tą dziedziną, były o wiele bardziej sensowne.
– A jednak nie brzmisz przekonująco. – Nie wiedziała, co zobaczył na dłoni, chociaż zmartwiła się, że linia życia uległa diametralnej zmianie, być może podświadomie, skoro zaledwie za tydzień miała urodziny, będąc rok bliżej śmierci. Albo przez to, że w ostatnim czasie znowu dokonano napaści na jej cenne życie. – Nie powinieneś cieszyć się z tego, że tym razem widzisz szczęście, niż pasmo niepowodzeń? Chyba nie życzysz mi źle? – Spytała, podchwytliwie i nie do końca zamierzenie, przenosząc spojrzenie z ich złączonych rąk na malujący się na granatowo horyzont. Doskonale pamiętała wieczór, kiedy raz zapytała o to, co widzi w jej przyszłości i pamiętała zmieszanie, które wtedy wystąpiło; pamiętała, jak oświadczył, że nie czeka jej nic dobrego i będzie nieszczęśliwa, niewiele później dając pokrycie swoim słowom. Tak, była nieszczęśliwa kiedy odszedł, chociaż podeszła do tej przepowiedni sceptycznie, dopiero po czasie zauważając, że być może gdyby przyłożyła do niej więcej uwagi, zdołałaby zobaczyć drugie dno. Może wcale nie odszedł bez słowa, tak jak twierdziła przez kilka lat? Chociaż myślała o tym już nie raz, teraz nie chciała po raz kolejny rozwodzić się nad tą kwestią; była ignorantką i to widać coraz częściej ją gubiło.
ain't enough.
— Zarzucasz mi braki w wychowaniu?— spytał zdumionym tonem. Bywał impertynencki i bezwstydny, to prawda, zwykle też robił to na co miał ochotę, nie przejmując się zasadami i przyjętymi normami, przekraczając wiecele granic — ona jednak nigdy się nie uskarżała na jego wychowanie; dlatego też wziął jej uwagę, jako żart. Od ich ostatniego spotkania nie minęło zbyt wiele czasu, ale udało jej się uporać ze wszystkim — suknią, która spodobała się i jemu i Cassandrze, doskonale skrojoną szatą, którą miał na sobie; zdawało się również, że wiele emocji od przedostatniego czasu kompletnie opadło, jak kurz na drodze, po której dawno nie przejechał żaden pojazd. Wokół powietrze uspokajało się, a temperatura opadała. Może to tylko złudzenie, fatamorgoana, może to morska bryza tak na niego działała.— Oczywiście, że wiem. Nie powiedziałabyś nikomu ani słowa — dodał w chłodny, stanowczy sposób.
Solene nie znała zbyt wielu tajemnic, które mógłby chcieć uchronić przed światem, które chciałby zachować dla siebie. Od samego początku był ostrożny, zabezpieczał się przed końcem, który w jego świadomości prędzej lub później musiał nadejść. Nie mówił zbyt wiele o sobie, nie przedstawiał jej znajomym, nie zapraszał do mieszkania, nie opowiadał za duzo o pracy, lecz świadomość tego kim był i jaki był, nawet jeśli przez sporą część ich znajomości kłamał, wystarczała, by tworzyć prowizoryczny obraz jego osoby. Nie lękał się, że zdradzi aurorom jego występek w parku, kiedy spotkali się po latach. Niewiele mu mogła uczynić w perspektywie zdarzeń, które miały miejsce i dopiero mieć będą; zabawnie jednak się myślało o tym, jak o rzeczy poważnej, a o niej, jak o kobiecie, która mogła mu rzeczywiście zaszkodzić. Mogła go oparzyć, mogła podnieść na niego rękę. Cóż jeszcze? Zerknął na nią, nie mówiąc już o tym nic. Gdyby mu zależało; wymazałby jej pamięć wiele lat temu, gdy spotkali się po raz pierwszy, drugi, trzeci, lub ostatnio tuż po tym jak wściekła użyła na nim ognistej natury. Świat byłby nudny, gdyby wszystko działało w ten sposób.
Jej delikatna dłoń spoczywała w jego szerokiej i szorstkiej przez chwilę. Miała niższą temperaturę niż on, czuł jej chłód, przenikający przez skórę, ale nie ziębił go i nie przeszkadzał mu w żaden sposób.
— Linia życia jest długa i wyraźna, będziesz żyła długo i dynamicznie. Na pewno się nie będziesz nudzić. Jeszcze przez długi czas— tłumaczył jej to już kiedyś. Palcem wskazującym przeciągnął po zmarszczce na skraju dłoni, tuż pod małym palcem. — Linia serca na początku jest wyraźna, wznosi się, to oznaka powodzenia, ale i niestałości, a później zaciera się, to zwiastuje kłopoty, na końcu się rozwidla. To nie jest oznaka dylematu, a szczerości i serca pełnego prawdziwych uczuć. Gratuluję— powiedział, spoglądając na jej dłoń jeszcze przez chwilę, a później uniósł śmiertelnie poważny wzrok, zatrzymując go na jej błękitnych tęczówkach przez moment. Trwał tak przez chwilę, nieruchomo, tylko szum fal odmierzał upływający czas, aż w końcu zaśmiał się, odwracając wzrok i puszczając jej dłoń.— Oczywiście, że nie. Jestem pełen wiary w twoje powodzenie i życzę ci wszystkiego najlepszego — dodał z rozbawieniem, ponownie opierając się przedramionami na balustradzie pomostu. Uśmiech powoli malał, topniał, by szybko przywrócić jego twarz niemalże marmurowej formie, z ledwie uneisionymi kącikami ust. Jego profil zrobił się surowy, gdy patrzył na horyzont. — Nie masz się czym martwić — już całkiem poważnie, bez kpiny i gwałtownych rekacji. — Powinnaś iść przelać wosk przez klucz. Odrobina dramatyzmu jeszcze nikomu nie zaszkodzi.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zabrała dłoń i odsunęła się na nieznaczną odległość w bok, zawieszając jasnoniebieskie tęczówki na ciemnej otchłani rozpościerającej się pod szarym niebem, na którym zbierały się wielkie chmury.
– Za dużo ludzi – odparła, rozciągając zesztywniałe mięśnie karku – dlatego poczekam chwilę, aż się rozejdą w swoje strony. – Wprawdzie wcale nie zamierzała iść przelewać wosku, przynajmniej tak sądziła teraz, kiedy odnosiła wrażenie, że ten krótki seans u jasnowidza zapewnił jej emocji na najbliższy rok. Potem ponownie zerknęła na stojącego u jej boku mężczyznę; widziała na wpół przymknięte oczy, zaciśnięte w wąską linię wargi i twarz ozdobioną oziębłym grymasem, którego nie potrafiła wciąż zinterpretować. W ciszy śledziła wzrokiem jego wyraźnie zarysowany i doskonale znajomy profil, aż w końcu zadecydowała się przerwać milczenie.
– Mam nadzieję, że suknia okazała się dobrym prezentem. – Wtedy w pracowni oszczędziła sobie pytań o kobietę, dla której ów kreację miała przerobić, jednak teraz uznała chwilę za odpowiednią, do dowiedzenia się czegoś więcej. Czyżby w końcu któraś istota stopiła lód z mulciberowego serca? W perspektywie ich znajomości wydawało jej się to wprost niemożliwe, lecz zawsze życzyła mu, żeby w którymś momencie poczuł, co to znaczy "zależeć na drugiej osobie".
ain't enough.
Gdy zabrała dłoń jak oparzona i odsunęła się — obrócił twarz w jej stronę, z nieco większym zainteresowaniem. Stalowe tęczówki uważnie obserwowały jej uciekające spojrzenie, lekkie drżenie kącików ust. Jego słowa wprowadziły w stan nieświadomości mały zamęt. Wyjawiły więcej niż chciała wiedzieć, zburzyły spokój. Jej reakcja nie była zaskakująca; przyszłość niosła ze sobą odruchy o wiele gorsze, podburzane kłębiącymi się w środku emocjami.
— To nie jest przerażająca przyszłość — odpowiedział, pozwalając sobie na wyraz rozbawienia. Jego wargi ułożyły się w lekki, krnąbrny łuk, którego lewa strona uniosła się wyżej; jasne tęczówki pozostały wbite w nią jak dwie szable. Oczy nie śmiały się jednak, nie było w nich nic, co można kojarzyć ze szczęściem i beztroską. Wyciągnął ku niej dłoń, by palce wpleść w jej włosy i dotknąć karku, który masowała; przemknął po jej dłoni, przycisnął delikatnie kciukiem i palcem wskazującym, po obu stronach, a później zsunął w dół, odgarniając zaplątane niedbale włosy na ramiona.
— Pamiętam, że miałaś w sobie odwagę — lubiłaś nieznane i niebezpieczne — by spoglądać dalej. Co się stało?— spytał z zaciekawieniem, odwracając się z nonszalancją, zmieniając stronę, którą był względem niej obrócony z prawej na lewą. Plecami oparł się o barierkę pomostu, ułożył na niej też po obu stronach swojego ciała ugięte w łokciach ręce, luźno wspierając się na podparciu. Dzięki temu miał dobry widok na to, co działo się za ich plecami; na otoczenie, ludzi, którzy błąkali się po okolicy, jak niechciani goście na imprezie, z której już dawno powinni wyjść i udać się do domu, lecz wciąż nie mogli odnaleźć swojej drugiej połówki. Wzrokiem przeczesał okolicę, nie dostrzegł nikogo znajomego.
— To był dobry pomysł — pochwalił sam siebie, bez cienia skrępowania. Cassandrze suknia przypadła do gustu; wierzył, że to zaspokoi jej chwilowe potrzeby. — Nie miałem okazji jej zobaczyć, ale wyszła wspaniale. — dodał, spoglądając w jej kierunku. Przechylił głowę w bok i uśmiechnął się lekko, spoglądając na nią nieco z dołu. — Wyrzuciłaś moje rzeczy? — spytał nagle. Zapomniał o to spytać ostatnim i przed ostatni razem.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zaskoczył ją swoim pytaniem i równie śmiałym gestem, jednak nie odpowiedziała ani nie odsunęła się, pozostając w miejscu. Nie odwróciła też wzroku, przez kilka ulotnych chwil przesuwając spojrzeniem kolejno po jego czole, oczach, kościach policzkowych, zatrzymując się na dłużej na ustach, które jeszcze kiedyś miały smak cytrynowej landrynki a które teraz sprawiły, że nieświadomie, subtelnie przygryzła swoją dolną wargę. W jego spojrzeniu z kolei zawsze było coś intrygującego, coś, co sprawiało, że nie była w stanie się odsunąć, niezależnie od tego jakby mocno chciała; ciekawiło ją również to, czy te krótkie momenty bliskości, uśmiechy i spojrzenia z jej strony dalej wywierały na nim wrażenie – lecz nie miała zamiaru o to pytać na głos; nie mogła znowu ulec chwilowej pokusie. Uniosła rękę; powiodła nią lekko i uważnie po przedramieniu Ramseya, i kiedy uchwyciła w palce jego szorstką dłoń, ostrożnie zdjęła ją ze swojego karku. Chciała jednak pokazać, że ten subtelny gest mężczyzny sprawił jej przyjemność, więc uśmiechnęła się uprzejmie i odwróciła ku niemu bokiem z wdzięcznym ruchem ramion, ukazując lewy policzek. Miała nadzieję, że nie zrobi tego ponownie; nie łączyło ich już przecież nic a ów gest z pewnością nie był naznaczony jednoznacznością, wprawiając ją w niewielki dyskomfort. Znowu.
– Opowiedz mi coś o niej – poprosiła; próbowała dowiedzieć się w jakim typie kobiet gustował teraz. Kiedyś były to eteryczne, drobne półwile, a teraz? Prawdziwe wiedźmy? Złośliwe rude? Na podstawie sukni, którą mu przekazała, skłaniała się ku tej pierwszej ewentualności, chociaż nie miała żadnej pewności; chciała usłyszeć to z jego ust, zapominając na krótki moment o łatwości w przeskakiwaniu z tematu na temat, szczególnie gdy któryś z nich mu nie odpowiadał.
– Zrobiłam z nich użytek – odparła – ale mogę ci je odesłać, skoro się stęskniłeś. – Koszulka, która służyła jej do spania była niezwykle wygodna, nie uwierała i wtedy, kilka lat temu, pachniała nim, dlatego strzegła jej jak cerber. Z czasem zapach zaniknął a ubranie straciło na wartości.
ain't enough.
Ściągnęłam brwi ku sobie, tak, że na moim czole niewątpliwie wyskoczyła jedna z tych specjalnych zmarszczek próbujących mi pojąć co ja tak właściwie odmiatlam?
Szłam żwawym, równym krokiem. Miałam na swoją błękitną sukienkę oraz naciągnięty ten fartuch co go przed chwilą wygrałam na konkursie kulinarnym. Tak, tak po prostu zaraz po tym jak to nastąpiło to go sobie nałożyłam. Co z tego, że wcale do kuchni nie szłam i tak właściwie nigdzie w tej dziczy weymouthowej raczej takiej nie szło znaleźć. Ręcznie malowane owoce kołysał się więc na tym fartuchu przy każdym moim kroku. W ręce zaś, przed sobą niosłam całą blachę jabłecznika który to był moim daniem deserowym w konkursie, a który to uprowadziłam. Chociaż to raczej nie tak - w końcu ja go upiekłam! Był więc prawnie mój. Prawda...? Nic złego nie robiłam. Ale jakoś tak się jednak czułam gdy wlepiałam swoje spojrzenie w wycięty jeden kawałek którym karmiłam smakoszy. To nie powinno mieć nigdy miejsca. Całe te ciasto powinno zniknąć. To co zrobiłam było kulinarną profanacją. Melancholijnym wspomnieniem, tęsknotą za matką, za jej ciepłem. Jeden wielki zlepek, jabłkowego smutku. Moja mama była zaś srebrem, życiem, piosenką i śmiechem. Nie powinnam była tak się przekupić samej sobie.
Udało mi się ostatecznie znaleźć nieco bardziej wyludniony zakątek i całe szczęście bo traciłam na to już powoli nadzieję. Usiadłam na pomoście. Zdjęłam i ustawiłam swoje trzewiki na bok, pozwalając swoim stopom zanurzyć się w wodzie. Westchnęłam i spojrzałam smutno na ta blachę co leżała obok. Sięgnęłam po kawałek ciasta. Kruszonka z migdałów i cukrów pudru posypała się na sukienkę, jak również wymalowała pod moim nosem pudrowe wąsy. Samo ciasto rozlało się słodyczą, przeistaczajacą się po chwili w coś ciężkiego, męczącego, lecz jednak w dziwny sposób ciepłego. Prawdopodobnie gdyby tęsknota miała smak to właśnie to mogłabym powiedzieć, ze właśnie się nią zapychałam. Przetarłam przedramieniem łzy które mi pociekły.
- Kto normalny każe komuś zrobić deser z takich składników...czy oni są normalni...jakie dobre...jakie smutne...Boże nie chcę... - łkałam miedzy kolejnymi wersami i mimo, że już nie chciałam sięgnęłam po kolejny kawałek. Zjem wszystko, pęknę i umrę.ja
Wałęsał się. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Od trzeciego sierpnia czuł się przygnębiony. Niepotrzebnie wygrał Maga. Chociaż… nie miał na to do końca wpływu. A może jednak? I w ogóle… Po co mu to wszystko było? Teraz nie mógł nawet na spokojnie posiedzieć gdzieś na łące i wypić trochę alkoholu. Nawet kapeczkę. W dodatku część kobiet dziwnie się na niego patrzyła, jak gdyby chciała go pożreć wzrokiem. I to tylko dlatego, że nosił jakiś głupi tytuł. Chciał pójść tam, gdzie nikt by go nie zauważył i gdzie mógłby zaspokoić swój nałóg. Nie mógł jednak znaleźć odpowiedniego miejsca. Całe Dorset wydawało się mu dziwnie zapełnione. Błądził więc i błądził, próbując znaleźć swoje miejsce. Byleby tylko nie myśleć o swoim wyjątkowo niepoważnym kłopocie.
Na całe szczęście mógł przemyśleć wiele innych spraw, błądząc przy tym przy linii brzegowej. Chociażby spotkanie z Cygnusem, które nie należało do najprzyjemniejszych. Nadal jednak nie mógł znaleźć miejsca do picia. Taki urok festiwali… niestety. Co zrobić… W końcu doszedł do pomostu. Przeszedł się do samego końca, stanął chwilę i patrzył na morze. Chyba za długo się zapatrzył, bo dopadły go wyjątkowo depresyjne myśli. Zerknął na swoją migoczącą broszkę. Westchnął ciężko. Najchętniej cisnąłby ją w morze, ale nie mógł, ze względu na rodzinę, no i ze względu na Prewettów. No nic… odwrócił się, ruszył powoli.
Wtedy zauważył brąz czuprynę, która sama, jak taka biedna myszka, siedziała i jadła jakieś ciasto. Dodatkowo, płakała. Biedna dziewczyna. Natychmiast się zmartwił. Poczuł jeszcze większy smutek. Wahał się jednak chwilę czy powinien do niej podejść. Nie chciał się naprzykrzać… Był przecież kompletnie obcą jej osobą. W ogóle jej nie kojarzył. A może powinien, tak żeby się upewnić? Ścisnął usta w wąską linijkę. Wdech, wydech… lepiej spróbować i upewnić się, że wszystko jest w porządku. Podszedł na kilka kroków.
– Przepraszam najmocniej – odezwał się niepewnie. Może jednak nie powinien do niej podchodzić i niepokoić ją swoją obecnością? Wciąż się wahał, ale jak powiedział „a”, to wypadało powiedzieć i „b”. – Czy wszystko w porządku? – Zapytał dla pewności. Wyglądała jak siedem nieszczęść, szczególnie kiedy płakała, a on się martwił, jak typowy Puchon. Usiadł obok. – Dlaczego płaczesz? Coś się stało? – Wypytywał z troską. Widać było, że się martwił. Zerknął na placek, który trzymała. Zupełnie nie miał pojęcia, że to on był prowodyrem wszystkiego. Mały, apetycznie wyglądający placuszek. Zadziwiające. Może lepiej, że nie miał pojęcia
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Jej niefrasobliwa prośba wpędziła go w chwilowe zastanowienie, sprowokowała do tego, by przeanalizował swoją własną sytuację i to jak został odebrany, udając się z nietypowym zleceniem wprost do jej pracowni. Dojrzał, dorósł do tego, by świadomie przyznać, że do listy pożądanych przez niego rzeczy musiał dopisać czyjeś nazwisko. Ale to niczego wciąż nie zmieniało — nie zmieniało jego, sposobu postrzegania, działania. Nie zmieniało definicji, którymi się kierował.
— Była zadowolona z projektu — odparł w odpowiedzi, choć nie tak brzmiało jej pytanie z czego zdawał sobie sprawę. Nie zamierzał dzielić się z nikim swoim światem, wizją własnych pragnień i przeżyć; kłamał, powtarzał wiele rzeczy, których sens mijał się z prawdą. Mógłby okłamać i ją teraz, zamiast tego wolał przekierować temat na zupełnie inne tory. Chciała wiedzieć jak wygląda? Jaka była? W czym była lepsza? Nigdy nie potrafił zrozumieć kobiecej ciekawości pod tym względem. Jakie to wszystko miało znaczenie?— Możesz je zatrzymać, na pamiątkę — odparł od razu z nonszalancją, zerkając na nią z boku, kątem oka. Uśmiechnął się lewym kącikim cwano i przebiegle. Wystarczyła mu informacja, którą go uraczyła, nie potrzebował wiedzieć, co z nimi zrobiła. Jeśli była zdolna mu je oddać z powrotem, musiały być w nienaruszonym stanie — przeróbki i oddanie biednym nie wchodziły więc w grę; musiała je mieć, a skoro z nich korzystała, możliwości użytkowania zawężały listę. — Nie przywiązuję się do przedmiotów. Do ubrań też nie — a więc nie, nie stęskniłem się za nimi. Nie miały dla niego szczególnej wartości. Ani te, które zostały niedbale pozostawione w fotelu, na którym siedzieli oboje, rozsmakowując się w drobnych pocałunkach, ani te, o których zapomniał, zostawiając je na wieszaku przy drzwiach. — Co z nimi zrobiłaś?— spytał z ciekawości, opierając ciężar na łokciach za sobą. — Zakładasz je po kąpieli?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie była bezinteresowna, by w ramach zemsty, czy według innych nieokreślonych pobudek, oddać rzeczy Ramseya potrzebującym, uznając je za swoją własność i nadając im wartość sentymentalną, niezależnie od nienawiści, którą darzyła go po odejściu. Chociaż na początku wrzuciła je do pudła i wsunęła w czeluście szafy, tak dopiero po jakimś czasie uznała, że być może będą lepszą alternatywą do spania i pracy, niż ubrania z cennych, delikatnych materiałów, których nie chciała zniszczyć.
– Zrobiłam z nich twój prywatny ołtarzyk, do którego modlę się przed snem – odparła, siląc się na poważny ton, lecz ten szybko ustąpił miejsca niezwykle cynicznemu uśmiechowi; w końcu zadał głupie pytanie, co innego mogła zrobić z jego ubraniami, które spełniały funkcję zakrywania ciała? A jednak słysząc kolejne pytanie, odsunęła się od barierki i podeszła doń, wspinając się na palce; dłońmi asekuracyjnie złapała go w pasie.
– Dokładnie tak, Ramsey, w ten sposób cząstka ciebie dalej styka się z moją nagą skórą i śpi ze mną w łóżku. – Wypowiedziane szeptem słowa wprost do jego ucha były tylko minimum tego, co mówili sobie wzajemnie przez czas związku i nie dbała już w tej chwili o zachowywanie przyzwoitej odległości; on igrał z nią odkąd tylko pojawił się z powrotem w jej życiu. Musnęła wargami jego szorstki policzek i odsunęła się, nim zdążył zareagować. Uznała, że czas ich spotkania powoli dobiegał końca, gdy bijący od wody chłód zaczął dawać się jej we znaki.
– Powinnam iść na wróżby, sprawdzić słuszność twoich słów – zakomunikowała, dość żartobliwie podważając słuszność jego odczytania linii; wiedziała jednak, że z tych dwóch sposobów, zapewne miał więcej racji – choć nie chciała tego przyznać. – Do zobaczenia niedługo – prawda?
Odwróciła się z wdzięcznym ruchem ramion i po tych słowach oddaliła się powolnym krokiem z pomostu. Miała przeczucie, że ich drogi wkrótce skrzyżują się ponownie.
zt
ain't enough.
Uśmiechnął się na jej słowa.
— Tak właśnie myślałem — odpowiedział, powstrzymując kąciki ust przed zbytnim uniesieniem. — Twoje modlitwy zostały wysłuchane, Solange— szepnął zupełnie poważnie, ściszając ton głosu, jakby mówił tym samym coś silnie wkraczającego za granice dobrego wychowania. Odpowiedział na jej cyniczny uśmiech w ten sam sposób, nie poważniejąc, gdy przysunęła się bliżej, by wspiąć się aż do jego ucha. Jej ciepły oddech omiótł jego szyję, a słodki, kwiatowy zapach wdarł się do nozdrzy. Zaciągnął się nim powoli, pozwalając jej, by oparła się wygodnie, nie tracąc równowagi, gdy stanęła na palcach. Mógłby ją przytrzymać dłonią, przycisnąć do siebie, poczuć ciepło jej drobnego ciała, lecz tego nie zrobił, pozostając dalej wsparty o pomoc. Uniósł jedynie brew, patrząc w ziemię, w dół, a po chwili unosząc oczy wysoko przed siebie.
— Niegrzeczna — skarcił ją cicho; znał ten kokieteryjny ton głosu, lubił go— zupełnie tak jak wtedy, w stawie, gdy mokra wynurzała się z wody, wodziła na pokuszenie i nęciła, jak harpia, planując go po chwili utopić w toni. Woda znów była tuż obok, nie wahałaby się ani przez moment, gdyby tylko była w stanie mu cokolwiek zrobić. Chciała by to sobie wyobraził, by jego wyobraźnia rozbudziła się dzięki jej słowom, by nie mogło mu to wyjść z głowy. Była w tym doskonała, lubiła igrać z ogniem. — Brzmi jak zaproszenie — do zweryfikowania tych słów, dopowiedział w myślach, uśmiechając się szarmancko. Stalowymi tęczówkami świdrował ją wzrokiem; nie zamierzał jej zatrzymywać, wolał, by odeszła teraz, by zagrała w tę swoją grę według dobrze znanych mu zasad. Odprowadził spojrzeniem jej falującą sylwetkę, która zniknęła w ciemności, a może pomiędzy ludźmi, których nie zauważał. Sięgnął dłonią do kieszeni, skąd wyciągnął paczkę kwaśnych cukierków, wziął jednego z nich i odwrócił się z powrotem twarzą do spokojnego morza, spoglądając na gładką linię horyzontu.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zdawać by się mogło, że nie jest towarzyską duszą. Można było znaleźć wiele dowodów, aby podobne wrażenie uznać za słuszne; nie każdego zaszczycał rozmową, wielką irytację budziła w nim ludzka głupota i nigdy nie był skory do żartów, a samo jego poczucie humoru zbyt mocno korelowało z sarkazmem. Jednak dziwnym trafem był częstym gościem na Festiwalu Lata w Weymouth, przy tym uparcie pozostając niezbyt aktywnym uczestnikiem tej imprezy. Przynajmniej podczas pierwszych dni tego przedsięwzięcia snuł się niczym cień, ostrożnie stąpając po ziemi należącej do Prewettów, dobrze odnajdując się w roli niezaangażowanego obserwatora. Kiedy jednak wyłowił wianek Aurelii, coś się zmieniło. Zapragnął uczcić miłosny lot Aenghusa i Caer, cudzym przodkom, których opowieść dzięki tej kilkudniowej uroczystości pozostawała żywa. Pojął wreszcie, dlatego społeczność czarodziejska tak tłumnie przybywała na festiwal, znęcona feerią barw, zapachów, dźwięków. Już w mniejszym stopniu przeszkadzała mu ta tłuszcza, nawet obecność osób o wątpliwej czystości krwi nie raziła go w oczy. Chłonął wszelkie bodźce, w ten sposób samemu poddając się iluzji, iż życie nie jest niczym zagrożone i stale jest piękne.
Wątpliwości jednak wciąż atakowały zdrowy rozsądek, choć ten zdawał się uśpiony snem na tyle lekkim, aby w razie konieczności przemówić dosadnie. Nieobecność Aurelii na festiwalu rozum odbierał jako coś niewłaściwego. To dla niej Alphard przebywał w ten czas miłości i pokoju w Dorset, szukając kilku wspólnych chwil do skradzenia póki krewni jeszcze pobłażliwie podchodzili do ich nagłych zaręczyn. Lecz lady Carrow nie pojawiła się na festiwalu dzień po zaręczynach, również nie przybyła kolejnego dnia. Przedłużająca się nieobecność była dla niego doprawdy niepokojąca, gdy uświadomił sobie, że szlachcianka nie stawi się na wyścigu konnym. Wiedział, że nie ominęłaby tego wydarzenia bez powodu. Co chwilę wyciągał kryształ z kieszeni spodni, z pewną ulgą zapoznając się ponownie z jego bielą, zarazem zmartwiony niewiedzą o stanie swojej narzeczonej. Jakże nie znosił być bezsilny.
Oddalił się od matki, która od dnia zaręczyn lubiła chełpić się jego towarzystwem. Prawdopodobnie tylko chciała przyciągnąć ku sobie spojrzenia innych, ale to nie miało znaczenia dla jej syna. Black szybkim krokiem ruszył przed siebie, niezainteresowany przebiegiem wyścigu. Nogi niosły go dalej, kolejne myśli zamykały go na resztę świata, a rodzaj gruntu zmieniał się pod stopami. Stąpał po piasku, po leśnej ściółce, bezwiednie wstępując na jedną ze ścieżek, a koniec tej konkretnej poprowadził go wprost na pomost, gdzie napierał na drewniane deski. Parł do przodu, ciesząc się z nieskończonych błękitów nieba i morza, co płynnie łączyły się ze sobą na dalekim horyzoncie. Kolejny raz wyjął z kieszeni biały kryształ, obracając go w palcach, dalej idąc przed siebie z myślą o dojściu do końca pomostu. Gdzieś przed nim niewyraźnie majaczyły jakieś sylwetki, może innych osób spragnionych spokoju.
and giving it up
Nieruchomiałam słysząc zza pleców męski głos, który napływał niepewnie w moim kierunku. Słysząc kroki przygarbiłam się mocniej będąc przerażoną tym, że pewnie prezentuję się nie gorzej niż ghul czy inny kontrowersyjny zwierz. Upyciana byłam łzami, ciastem i smarkami, lecz z drugiej strony - pies to gryzł.
- Dali mi miód trzmiorka... - Wykrzywiłam usta w smutną podkówkę, przeszklone oczy przeniosłam na pana co zdecydował się usiąść obok - Jabłka, migdały i miód trzymiorka, czy tam szczypiorka. Nie wiem, już nie pamiętam w sumie ale ogólnie, że smutku - miód smutku, drogi panie - przetarłam przedramieniem załzawione oczy by go lepiej widzieć bo jakoś tak mi falował niewyraźnie przed oczami, pod nosem napowietrzył mi się smark tworząc pokaźny bąbelek - Do deseru! Czy oni są normalni!? - zadygotał niebezpiecznie gdy się oburzyłam. Rozłożyłam bezradnie ręce przed siebie - Jakkolwiek to połączyć to nie mogło przecież wyjść z tego nic dobrego. Desery nie powinny być smutne, a ja jeszcze postanowiłam...postanowiłam zrobić jabłecznik i to żeby jakiś byle jaki, a ja zrobiłam ten mojej mamy. Najszczęśliwszy i najlepszy. Wyszedł mi najsmutniejszy i najgorszy w całej jabłcznikowej mojej karierze. Sam zobacz. To znaczy, to już chyba widać - Spróbuj! - ściągnęłam wojowniczo brwi ku sobie. Imperatyw zadźwięczał oczywiście z mocą taką samą z jaką ja w pierś tego człowieka wsunęłam blachę. Tak właściwie to podstawiłam mu ją pod nos czekając aż weźmie kawałek, lecz mogę przysiąc że to sekundy dzieliły mnie od tego bym potraktowała tego mężczyznę jak piekarnik lub lodówkę i przecisnęła blachę przez jego wnętrzności do...właściwie wnętrzności. Gdy to sobie wyobraziłam...trochę posiniałam na twarzy. Bąbelek pod mym nosem wciąż niebezpiecznie się napowietrzał i odpowietrzał z czego nie mogłam sobie zdawać sprawy.
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset