Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Pomost
Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.
- Bursztyny:
- 1: Nic nie znajdujesz.
2: Nic nie znajdujesz.
3: Nic nie znajdujesz.
4: Znajdujesz mały bursztyn o jasnozłotym ubarwieniu.
5: Znajdujesz mały bursztyn o miodowym ubarwieniu.
6: Znajdujesz mały bursztyn o kasztanowym ubarwieniu.
7: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją owada.
8: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją rośliny.
9: Znajdujesz duży ładny bursztyn z inkluzją rzadkiego pięknego kwiatu paproci.
10: Znajdujesz duży bursztyn, który nieznacznie połyskuje ciepłą aurą pomimo wyjęcia go z zimnej wody. Postać z geomancją na poziomie I rozpozna w nim świetlny bursztyn (Kwiat paproci zatopiony w bursztynie, który można oprawić w wisior albo pierścień lub rozbić na bransoletę albo naszyjnik. Legenda głosi, że podarowana od ukochanej osoby zaklina w sobie miłość i ogrzewa Bije ciepłem, działa tylko na obdarowaną osobę - chroni przed zimnem, a nawet zamarznięciem. Rzucenie zaklęć związanych z zimnem na osobę posiadającą bursztyn wymaga o 10 oczek więcej), po rozpoznaniu możesz zgłosić się po jego dopisanie do ekwipunku postaci w aktualizacjach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 1 raz
- Tak. I z tego co wiem w Dolinie Godryka też, chociaż tam nie widziałam ich na własne oczy - mówiąc, pocierała nerwowo swój zarumieniony policzek, jakby znów spłynęła po nim gęsta czarna maź zmieszana z krwią, paląc i mrożąc zarazem. Powstrzymanie się od tego wymagało większego wysiłku, więc zamiast tego dała rękom inne zajęcie, przesypując miękki piasek zbierający się w małą górkę między nimi. - Widziałeś je kiedyś? Próbowały... próbowały cię skrzywdzić? - spytała w końcu, unosząc głowę i rzucając mu poważne, współczujące spojrzenie. Nie było żadnego wsparcia, które mogłaby mu zaoferować poza podświadomym już chyba zrozumieniem.
Nie umiała zresztą ubierać swoich emocji w piękne słowa; zawsze lepiej wychodziły jej gesty. Sweter w ramach przeprosin, parujące śniadanie o szóstej rano jako wyraz troski i cierpliwości. Lekki dotyk na ramieniu, zawsze świeża pościel, uścisk. Tak potrafiła pomagać i tak potrafiła kochać, i zastanawiała się czasem, czy to właśnie nie była jedna z jej rażących wad, że mówiąc zawsze gderała za dużo lub mamrotała zbyt mało, zawsze plątała się w tym co ma w głowie, a jeszcze bardziej nawet w tym co ma w sercu. No i bywała histeryczką, ostatnie dni były na to najlepszym dowodem. Ale taka się chyba urodziła, jak większość dziewcząt.
- Mmm - mruknęła tylko z cieplejszym uśmiechem kiedy jej podziękował. Takie słowa ją rozpromieniały, przypominały o tym co dobre w życiu, a chociaż wcale nie czuła, żeby zrobiła coś specjalnego, cieszyła się, że Marcel docenił i tyle. - Jeśli będę mieć dość wełny uszyję ci nowy sweter - zdecydowała spontanicznie, odwracając się z powrotem do morza. Musiała zmrużyć oczy, gdy powiew wilgotnego wiatru rozwiał jej spocone włosy. - Tylko czy będę mogła tym razem wziąć miarę? Jesteś taki szczupły i gibki, trochę niewymiarowy. Michael jest bardziej przysadzisty, a Oliver nie ma mięśni... - zastanawiała się na głos, już rozrysowując sobie w głowie wzór. I jeśli przy tym ukradkiem jeszcze raz dobrze mu się przyjrzała, to miała przecież powód.
Lubiła szyć i lubiła dawać prezenty, czasami robiła to na sprzedaż, czasami pomagała potrzebującym za darmo... a czasami chciała po prostu poprawić komuś nastrój. Nie miała magii, nie miała żadnej mocy chronić innych, więc sprawianie, że są choć minimalnie szczęśliwsi było jedyną możliwością zaspokajania altruistycznych zapędów. Nie miała co prawda aż tyle dobrej jakości włóczek, ale radziła sobie już świetnie z pruciem starych, niedopasowanych ubrań i odzyskiwaniu materiału z tego co ludzie oddawali. Mama powiedziałaby, że jest gospodarna.
Na krótką chwilę jej piegowata twarz nabrała znowu zdrowego, rumianego wyrazu, ale spłoniła się ze wstydem znów, gdy przyszło jej się wreszcie uzewnętrznić z bólem, który sprawił, że tak usilnie szukała wcześniej samotnego miejsca. A chociaż spięła już ramiona, podświadomie spodziewając się złości albo chociaż zawodu (ostatnio ciągle innych zawodziła przecież), szorstkie słowa o Thomasie zapiekły ją w oczy nawet jeszcze mocniej.
Nie rozpłaczę się.
Wzięła głęboki, drżący oddech, żeby wytrwać w tym postanowieniu.
- Kiedy Justine sugerowała, że jest tchórzem jakoś łatwiej w to było nie wierzyć - powiedziała słabo. - Bo przecież jak mogłaby go znać? Ale wy się znaliście i... po tym wszystkim nie mam powodu wam nie wierzyć. On naprawdę mnie zostawił, chociaż pewnie to ja powinnam zostawić jego, bo byłam dla niego większym zagrożeniem niż on dla mnie - Po czerwcu była tego już silniej świadoma. Ostatecznie, każdy kto znalazłby się w ich domu zetknąłby się z konsekwencjami. - I może rozumiem Jamesa, a może nie... ale mój brat, jeden
z nich, też odszedł już z górą pół roku temu, wyszedł z domu bez słowa i od tamtej pory się nie odzywa. Ale gdyby wrócił... och, gdyby wrócił przyjęłabym go z powrotem. Bo tak robi rodzina. - Dodałaby, że James pewnie zrobi to samo, ale ugryzła się w język. Za słabo go znała, żeby wiedzieć co zrobi, ale nie była ślepa; kiedy już odsączyła własny żal obraz bólu i goryczy jaki przedstawiał sobą ten chłopiec był bardziej niż oczywisty. Cokolwiek nie zrobiłby Thomas, James pewnie mu wybaczy. Kerstin nie. Ale oni byli braćmi, a ona Gabrielowi też wybaczyłaby wszystko. - Onieśmielający - odpowiedziała szeptem na pytanie Marcela, po czasie, bo wstyd było jej przyznać, że właściwie miała wcześniej na końcu języka inne słowo. - Głośny. Napastliwy. Nie wiem - Wzruszyła ramieniem, ale nie brzmiała na wystraszoną albo złośliwą, co najwyżej na zmęczoną w ten charakterystyczny dziś dla nich obojga smutny sposób.
Nie uścisnął jej dłoni, jego uśmiech był wymuszony, ale nie wzięła tego do siebie. Ostrożnie zabrała rękę i oparła brodę na własnym kolanie.
- Wiem, ja... to nie było w porządku - powiedziała, czerwieniąc się aż po koniuszki uszu, kiedy przypomniał jej jak oskarżyła Jamesa o cygańskie zachowania. Ale jak miała myśleć inaczej, skoro Thomas zapewniał ją, że wszystkie plotki i stereotypy nie są prawdziwe, a potem skradł jej pocałunek i serce, i zachował się... tak! Stereotypy nie brały się z powietrza, ale znowu Eve i siostra Jamesa były na tyle miłymi dziewczętami, że nie zamierzała teraz kłócić się o to z Marcelem. Nawet jeśli James nadal był dla niej... tak, onieśmielający to dobre słowo.
Szukał jej spojrzenia a choć było jej bardzo wstyd postarała się nie uciec, przekazać mu bez słów jak bardzo zraniona, zmęczona i rozżalona sama się czuła.
- Przeproszę go - wymamrotała w końcu, chociaż jeszcze nie wiedziała jak to zrobi; na chwilę obecną nawet jeśli wiedziała, że tak wypada, to nie umiała sobie wyobrazić, że się na to odważa. - Wiem, że chciała. Ona zawsze chce mnie chronić, i kocham ją bardzo, ale jest w tym wszystkim taka zimna. Grozi mi czasem, że mnie odeśle albo wymaże mi o niej pamięć, sprawi, że uwierzę, że jest martwa jakoś magią... i ja wiem, że może nie mieć wyjścia, że się o mnie boi. Ale ja się boję jej kiedy taka jest - Głos zadrżał jej i przyspieszył nerwowo, nawet nie zauważyła, gdy jedna łza spłynęła jej po policzku; prędko otarła ją kostkami palców i pociągnęła nosem, biorąc się w garść. - Czyli... - Co zaskakujące, dzisiaj, po tylu miesiącach, bardziej chciało jej się płakać nad połamaną relacją z siostrą niż nad wszystkimi okropnymi rzeczami o Thomasie, które mówił Marcel. Które mogły być prawdą. - Czyli to nie tak, że byłam strasznie naiwna? - spytała, a potem zmarszczyła brwi jakby sama nie wierzyła w to, że w ogóle zadaje to pytanie. Bo to oczywiste, że była.
Lepszym pytaniem byłoby jak długo jeszcze taka pozostanie.
- Dziękuję, że ze mną rozmawiasz, Marcel - szeptane miękko słowa mogłyby równie dobrze rozwiać się razem z bryzą.
- Idealna pogoda. - podsumowała potakując lekko głową, wydymając usta, żeby utrzymać na wargach powagę. - Nie lubię jak mi włosy wpadają do oczu. - skrzywiła się teatralnie, patrząc przed siebie, nie zerkając ku bratu. Znając go na tyle, by wiedzieć - przeczuwać może bardziej że ta irracjonalna rozmowa o pogodzie napędzana była jego niepewnością, tym, że zbierała się do tego, co właściwie i naprawdę chce powiedzieć. Westchnęła ciężej na wspomnienie Kerstin, a kolejne słowa sprawiły, że przesunęła tęczówki na Michaela.
- Kerstin jest na mnie w tym momencie wściekła, Mike. Za to, że nie umiem przechodzić żałoby jak ona, za to, że musiałam poradzić sobie z tym wszystkim na swój sposób, za wiele innych rzeczy. Ostatnie co jej pomoże to rozmowa ze mną, bo znając ją moją radę potraktuje jako wyzwanie, by zrobić całkowicie odwrotnie. - orzekła wzruszając ramionami. - Przejdzie, ostatecznie nie jest tak głupia by zanurzyć się w tym do końca. Nadal ma dom, którym się opiekuje, nie? - zapytała zerkając na brata. Jego kolejne słowa sprawiły, że zaśmiała się w głos. Uniosła rękę, żeby klepnąć go w ramię i nachylić w jego kierunku. - Może powinieneś odwracać się do niej plecami, kiedy zaczyna płakać. - zażartowała, unosząc brwi i pochylając lekko głowę, dla potwierdzenia swojej tezy. Powagę utrzymując ledwie przez chwilę. Splotła kostki ze sobą. - Jesteś dla niej za miękki, Mike. - powiedziała w końcu wzdychając lekko.
Zamilkła, słuchając słów brata - dopiero kiedy wspomniał o dziecku rozumiejąc niejako do czego zmierzał z przywołaniem młodszego kolegi. Milczała błądząc tęczówkami po jego twarzy.
- Nikt tego nie chce, Mike. - powiedziała w końcu spoglądając znów przed siebie. - Ale ten mały będzie chroniony przez całą grupę ludzi, czy zdąży cię poznać czy nie. Ada nie zostanie nigdy sama. Więc może przestaniesz się zamartwić, hm? - spojrzała na niego. - Nic z tym nie zrobisz, niczego nie przewidzisz, możemy tylko dalej walczyć wierząc, że dla dzieciaków właśnie stworzymy świat w którym krew nie będzie jakąś bzdurną zmienną. - uniosła rękę, żeby wbić mu łokieć w bok. - Ciotka Tonks zadba o to, żeby poznał wszystkie żenujące historie z tobą w roli głównej. - obiecała mu, spojrzenie miała łagodne. Zmartwienia Michaela były realne - ale na żadne z nich nie miał wpływu. Zaśmiała się łagodnie. - Musiałeś mieć głupią mine. - orzekła bez żadnego wątpienia. Po chwili zastanowienia wyciągając w jego stronę pierścionek i zwijając go w dłoni, kiedy kazał jej go zatrzymać. Nie chciała go. Był przypomnieniem o tym, co straciła, nosiła go chyba jako pokutę dla samej siebie. Tym razem jednak nie wsunęła go na palec a wrzuciła do kieszeni.
- Znajdę, oczywiście, że znajdę. - zapewniła brata - nie istniała inna możliwość. Zamierzała nałożyć Światło na dom, który zajmowali, teraz było to jeszcze bardziej zasadne, niż wcześniej. Cieszyła się z powrotu ojca, ale jednocześnie go obawiała. Był mugolem, jak Kerstin, nadal musiał cierpieć, po stracie mamy. Ale może Mike miał rację, może nie powinni się rozdzielać. Ona jednak, nie była w stanie zostać w domu - zbyt wiele się wydarzyło. - Więc - zaczęła po chwili milczenia, unosząc alkohol do ust. - zaczęliście już myśleć nad wyborem imienia? - zapytała, choć nie było to dla niej łatwe. Nie dała jednak tego po sobie pokazać. Jej brat powinien się tym cieszyć, wiedziała, że będzie wspaniałym ojcem - dobrym i troskliwym, może czasem zbyt pobłażliwym, co miał w zwyczaju robić wobec tych, których kochał.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Pokręcił głową, negując jej słowa, wiele słyszał o cienistych istotach, ale sam nigdy nie doświadczył ich obecności. Przerażały go te opowieści, ale jeszcze bardziej przerażało go to, czym mogły być. Zrodzone z czarnego cienia, tak straszne, jak równie czarne moce, z którymi walczyli.
- Nie - odpowiedział, bez przekonania, ukrywając towarzyszący temu wstyd, czy tym był, nieopierzonym białym ptakiem, który nie pozwolił cieniowi rozlać swojej krwi? Czy starał się zbyt mało, czy trzymał się zbyt daleko od realnego zagrożenia? Ona je widziała. Skrzywdziły ją? - A ciebie? - Jak wyglądały, chciał spytać, ale widział, jak trudno zbierała słowa; nie powinien, czuł to, nie powinien w ogóle chyba ciągnąć tematu, a jednak coś podpowiadało, że Kerstin chciała wylać z siebie te emocje. Zaśmiał się serdecznie, kiedy obiecała mu sweter, przyglądając się jej ze zdumieniem, w pierwszej chwili sądząc, że żartowała. Ale mówiła poważnie, prawda?
- Nie trzeba, serio - Jej gest był bardzo miły, ale inni, a w szczególności nieznajomi, rzadko bywali dla niego uprzejmi. W życiu zwykł więcej dawać niż brać, nie oczekiwał wiele. Nie oczekiwał niczego. Obietnica go zawstydzała, podobnie jak pytanie o miarę, czuł, że w dobrym tonie było jej zaprzeczyć. Nie znaczył nic, nie musiała poświęcać dla niego czasu. Może znajdzie dla niej trochę włóczki. Kiedyś, przy okazji. Nie musi wiedzieć, że kradziona.
- Powinnaś - wtrącił w jej słowa, może zbyt ostro, reflektując się po chwili, że przecież dostrzegał jej szkliste oczy. Ale to właśnie jej zarzucał, to za nią ciągnęły się kłopoty, Tonksowie, niemal legendarni aurorzy, na każde jej skinienie, tuż za nią, jak gotowe ja chronić cienie. Thomas tego nie miał. Jim tego nie miał. Bez niej nie zwracali uwagi, byli bezpieczni. Ona ściągała kłopoty. Ukuł go wyrzut sumienia, przecież wiedział, że się o to nie prosiła. - Sprowadziłaś kłopoty na nich wszystkich, pamiętasz? Twój brat miał pytania. Oczekiwania, wymagania. Thomas nigdy by ich nie spełnił, był nie tylko tchórzem, ale też skończonym durniem - rzucił niechętnie. Jego ojciec też ciągnął się za nim jak smród, niezdrowo zainteresowany jego sprawami. Nagabywał jego przyjaciół, chciał wejść w jego życie, chciał je kontrolować. On też mógł łatwo ściągnąć na kogoś niebezpieczeństwo. Nie chciał tego. - Wyświadczył ci przysługę - westchnął, unosząc ku niej spojrzenie. Mimo wszystko wydawała się miłą dziewczyną. Dziś, wtedy odbierał ja inaczej, ale dziś myślał tylko o tym, co miał przed oczami. Dziwiło go, że zakochała się w tym szczurze. Wzruszył ramieniem, gdy opowiadała o bracie, dla niego więzy krwi nic nie znaczyły. Jego ojciec był skurwielem. Jego prawdziwym bratem był Jim.
- Tak robi ktoś, kto kocha - poprawił ją, nie patrząc jednak na nią. Czy ona prawdziwie kochała Thomasa? Czy on przestał kochać Celine, kiedy odeszła na dwór arystokratki? Czy on przestał kochać Jima, kiedy po Tower odnalazł swoją samotnię? Jedno i drugie złamało mu serce, ale leczył te blizny w ciszy, bo przebaczanie bliskim nie wymagało żadnego poświęcenia. Zawsze przychodziło mu łatwo. Celine odwróciła się od niego kilka dni temu, nie wzruszył ją nos złamany w obronie jej honoru. Ale chyba i tak potrafił jej przebaczyć - jeszcze sądził, że ją to interesowało. Czy Jim potrafił wybaczyć jemu to, co zrobił wczoraj?
- Oddany - poprawił ją, oddany rodzinie. Był głośny, bo bronił brata. Nie rozumiał jego przywiązania do Thomasa, ale nigdy go nie negował. - Gotowy chronić tych, na których mu zależy. Pełen goryczy wywołanej przez takich jak ty - sprostował jej słowa dalej, zarzuciła mu to, pochodzenie. Cyganie, złodzieje, cwaniacy, oszuści. Jim kradł tylko trochę. Przecież musiał, inaczej nie miałby za co żyć. Nie było w jego słowach złości, raczej melancholia pozostała po tym, że Kerstin - najwyraźniej - pojmowała swój błąd. Zrozumienie to nie mogło zmienić przeszłości, zraniła go celowo. Jego wzrok odprowadził dłoń, która zsunęła się z jego dłoni, spojrzał w jej oczy, dostrzegając w nich ten palący wstyd. - Wydaje ci się, że twój brat zachował się wtedy inaczej? - Był onieśmielający. Nie, zachowywał się wtedy, jakby gotów był ich wszystkich wtedy wyrżnąć. W jej obronie. Bo gotów był ją chronić. Bo nie ufał takim jak Thomas. - To dobry pomysł - przeprosić go. - Idzie jesień. Jeśli znajdziesz trochę tej włóczki, może znajdzie się czas na ciepłą czapkę. - Jim zasługiwał na to bardziej niż on. Zawsze, ale teraz w szczególności. Marcel był złym człowiekiem. - Cóż... Skoro grozi ci, że to zrobi, pewnie wcale tego nie chce zrobić, co? Przecież wie, że możesz sobie teraz wszystko zapisać w jakimś pamiętniku i przeczytać, kiedy rzeczywiście odbierze ci wspomnienia... - Nie wpadła na to, prawda? Tak brzmiała, jeśli Meave go czegoś nauczyła, to właśnie tego, że słabszy powinien atakować z ukrycia. Tajemnica stanowiła potężny oręż. Nie dało się przewidzieć tylko czegoś, co nie dawało zwiastunów swojego nadejścia. Na wszystko pozostałe - dało się przygotować. - Wiele przeszła. Nie daj jej powodów do zmartwień, a nie będzie musiała być taka. - Nie wiedział, jak to jest mieć siostrę. Nie wiedział, jak powinny wyglądać siostrzane relacje. Nie widział powodów pracować nad czymś, co wydawało się nie mieć przyszłości. Potrafił sobie wyobrazić oschłość i ostrość Tonks, ale jemu dała się poznać od kumpelskiej strony, wiedział, że potrafiła taką być. Znacznie bardziej dostępna od najstarszego Tonksa.
- Byłaś. Przykro mi - Naiwna. To, że Thomas był, jaki był, zmieniało niewiele.
Uśmiechnął się, bezgłośnie wypuszczając powietrze, kąciki ust nieznacznie uniosły się w górę.
- Kilka osób dziękowało mi już za milczenie, ale nigdy dotąd za rozmowę - odparł z rozbawieniem, po czym zebrał się, wstając na nogi. Obejrzał się przez ramię za tłumem, w którym już dawno zniknęli jego przyjaciele, niedbale otrzepał spodnie z piasku, potem ręce. Czy powinien zacząć ich już szukać? Wyciągnął oczyszczoną dłoń w kierunku Kerstin, chcąc pomóc wstać również jej. - Znajdź siostrę, Kerstin. Zabawcie się razem. Może przyjść dzień, w którym pożałujesz, że tego dzisiaj nie zrobiłaś. - Unoszenie się dumą nie prowadziło nigdy do niczego. Trochę mówił do niej, trochę do siebie. Musiał, powinien znaleźć Jima. Oddać mu to, co zabrał. Podarować beztroskę, którą brutalnie przełamał własną głupotą. Kochał go przecież. Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby nie wykorzystali tego czasu w pełni. Ani tego, że postawił ponad niego dziewczynę, dla której zresztą on sam nie znaczył więcej, niż pył. Czy zdoła kiedyś jeszcze odzyskać zaufanie swojego najlepszego przyjaciela?
-Trudniej się wtedy zorientować w przestrzeni. - zgodził się pragmatycznie, pamiętając głupią fazę z Hogwartu, gdy przez cały szósty rok zapuszczał włosy. Źle się wtedy latało na miotle. Dziewczyny lubiły wtedy taki styl, ale po latach drżał z zażenowania na widok rodzinnych zdjęć i miał nadzieję, że Just o tym nie pamiętała. -Rozważałaś obcięcie grzywki? To chyba praktyczne i wyglądałabyś uroczo. - wyszczerzył zęby, trącając ją lekko łokciem w łokieć, chyba trochę licząc na to, że odwdzięczy mu się kuksańcem. Jeszcze przez moment chciał, by było jak dawniej. Jak przed wojną i przed zawirowaniami w ich życiu osobistym. Wiedział, że siostra chce dla niego jak najlepiej, sama tłukła mu to do głowy (kopiąc krzesło), ale czuł się irracjonalnie winny własnego szczęścia gdy u niej trochę się posypało. A posępnej obawy, że oboje mają ogromną szansę zginąć na tej wojnie—nie dało się łatwo odpędzić.
Zwłaszcza, że na głowie miał nie tylko bezpieczeństwo żony i dziecka, ale i najmłodszej siostry.
-Darłyście koty całe dzieciństwo, po prostu jest twoją siostrą. - przewrócił oczami. Może zapamiętał tamte chwile fałszywie, z perspektywy sporo starszego chłopca, dla którego dziewczyńskie sprawy były jakieś dramatyczne. Może nie rozumiał skali obecnie targających nimi emocji, ale nadal byli przecież rodziną. -To może powiedz jej, żeby zrobiła odwrotnie. - roześmiał się. -Będziesz wtedy mądrzejsza, bo ona najwyraźniej jeszcze nie zauważyła, że to ty jesteś przekorna i potrzebujesz przestrzeni. - mruknął. Samemu rozumiał to chyba aż za dobrze, wdzięczny Just za to, że pozwoliła by ich stosunku wróciły do normy po tym, jak zamknął się na zadupiu i odciął od wszystkich, by przeżywać ugryzienie wilkołaka. Z perspektywy czasu żałował, że przeżywał żałobę po dawnym życiu w całkowitej samotności—był uparty jak wół, rodzina by tego nie zmieniła, ale nie pragnął takiej izolacji dla Just.
Zgodnie z oczekiwaniami, Just wbiła mu łokieć w bok—choć chyba nieco później niż się spodziewał—a on roześmiał się z ulgą. Zamrugał i odchrząknął, by nie dać po sobie poznać wzruszenia. Jego dziecko będzie bezpieczne, Adda nie zostanie sama, a Just chciała być dla niego ciotką i wciąż widziała w przyszłości nowy, jasny świat, a nie ciemność. Właśnie to potrzebował usłyszeć. Skąd zawsze wiedziała, co potrzebował usłyszeć.
-To głupie, ale... gdy poszedłem do szkoły, świat nie był nawet w połowie tak popieprzony jak teraz, a dzieciaki i tak znalazły sposób na to, bym wstydził się pochodzenia. - zwierzył się nagle, zakłopotany. Nigdy jej tego nie mówił, kończył już szkołę—jako popularny uśmiech, kryjący kompleksy za maską pewności siebie—gdy ją zaczynała, a zanim inni Tonksowie tam poszli, opowiadał rodzeństwu o Hogwarcie w samych superlatywach. Przecierał szlaki, nie chciał by czuli się tam równie obco jak on. Zgłaszał się do odpowiedzi na zajęciach i nabijał swojej drużynie kolejne punkty na boisku z myślą, że nazwisko Tonks będzie coś znaczyć.
I na wojnie stali się w czarodziejskim świecie jeszcze sławniejsi niż zakładał.
-Nie chciałbym, żeby ono kiedykolwiek wyobrażało sobie inne nazwisko albo się wstydziło. - uznał z uśmiechem, pozwalając sobie zawiesić myśli o przyszłości, w której nazwisko Tonks nadal będzie kojarzyło się wielu czarodziejom z terroryzmem i wiązało z wyrokiem śmierci. Nagle walka o abstrakcyjną przyszłość albo o zwykłe przeżycie nabrała nieco nowego wymiaru—walka o świat sprawiedliwszy dla jego dziecka wydawała się nieco jaśniejsza.
-Bardzo głupią, chyba nawet Adda się zmartwiła. - westchnął, wspominając reakcję na wieść o ciąży. -Osłupiałem, czy coś. - dobrze było być z Just szczerym.
Odprowadził wzrokiem chowany do kieszeni pierścionek, uśmiechnął się blado. Tamto miejsce—na kolejny raz—wydawało się odpowiedniejsze niż noszenie reliktu na palcu.
-Dzięki. - powiedział cicho, szczerze. Tyle działo się w domu, ich domu—nadal czuł w nim jej obecność, nawet jeśli potrzebowała czasu w samotności (samemu potrzebował dwóch lat, ale przecież wrócił)—łzy, rozstania, kłótnie, krew i rany, Cienie i ciemność; ale i rodzinne śniadania, przekomarzanki i żarty, czułość w codziennej obecności. Przyda im się trochę Światła. Szczególnie Kerrie, zerkająca nerwowo na niebo, chyba to uspokoi. Nie chciał mówić o tym głośno przy Just, ale wydawało mu się, że siostra zwątpiła nieco w ich heroiczność gdy pierwszy raz zobaczyła czarną magię, a nie wiedział jakim heroicznym gestem to naprawić. Może żadnym, może nigdy nie powinna widzieć w nich herosów, tylko brata i siostrę. -Jeszcze nie. - przyznał. -To jeszcze jakaś abstrakcja. - parsknął śmiechem. -Nie rozmawialiśmy, ale ja chciałbym jakoś... może... upamiętnić mamę. - mruknął ciszej. Może na drugie imię, może pierwsze byłoby zbyt bolesne, dziecko zasługiwało na świeży start.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Może nie powinna się tak dopraszać o wiedzę, na którą kompletnie nie czuła się gotowa? Justine pewnie uznałaby noszenie krzyżyka za śmieszne, ale co innego mogła nosić przy sobie, jeżeli nie miała różdżki?
- Em... tak - mruknęła w końcu po dłuższej chwili bawienia się własnymi kciukami i zdrapywania skórek przy paznokciach. Przestała dopiero, kiedy sobie uświadomiła, że to musi bardzo nieładnie wyglądać. - Były w moim domu. Ja nie widziałam dokładnie czy mają jakąś... formę - szepnęła, marszcząc brwi. - W ogóle wielu rzeczy nie mogę sobie przypomnieć. Ale na pewno były w mojej głowie. Mówiły w mojej głowie. Kazały mi wejść do wody i się utopić. Z oczu ciekły mi czarne, gęste łzy, z oczu i z... - urwała, pochyliła głowę. W którym momencie zaczęła drżeć? W którym momencie chwycił ją tak ciągnący ból pod żebrami? Nie powiedziała już na ten temat nic więcej, kręcąc tylko gwałtownie głową. To powinno wystarczyć.
Zmiana tematu, tak potrzebna, pozwoliła jej łapać równe oddechy, ale posmutniała wyraźnie, gdy Marcel przekonywał, że sweter nie jest mu potrzebny. Też wolała dawać niż brać, taka była jej natura, a nic jej tak nie cieszyło jak widok, że coś co zrobiła się ludziom przydaje. Chciała czuć się potrzebna, nie tylko przez wyrzuty sumienia.
Przynajmniej ładnie się śmiał. Zaśmiała się cicho razem z nim, żeby nie pomyślał, że jest aż tak marudna.
Wzdrygnęła się, kiedy wypowiedział jedno słowo tak ostro, tak dobitnie. Właściwie przyznawał jej rację, potwierdzał coś o czym wspomniała sama, więc nie powinna mieć do niego o to żalu... ale trwanie w tej bolesnej świadomości wszystkich błędów, które się popełniło, ta bezsilność i żal, zaczynały ją przerastać.
- Michael... on się o mnie troszczy. Bywa porywczy, fakt, ale nigdy nie zrobiłby wam krzywdy - zaperzyła się, bo mimo wszystko była tego pewna. Michael nigdy nie skrzywdził nikogo bez żadnego powodu, odpuściłby też, gdyby naprawdę go o to poprosiła. Lubił jej słuchać i podchodził łagodnie do jej emocji, to Justine była oschła i stanowcza. - Nie zrobiłby krzywdy nikomu niewinnemu. Chociaż też bywa zupełnie durny, to jest też bardzo dobrym człowiekiem - powiedziała z niezachwianą pewnością, a potem odwróciła głowę, zawstydzona. - Wiem, że wtedy... to nie było w porządku. Rozmawiałam z nim o tym. Ale to też nie tak, że... - Ugryzła się w język zanim zdążyłaby podsumować, że to przecież wcale nie był ich dom i na dobrą sprawę mógł tam wejść każdy. Wytykanie tego, zwłaszcza teraz, zdawało się podłe. Ale przecież istniały przytułki dla ludzi, którzy nie mieli domu. Pewnie byliby w takim miejscu nawet bezpieczniejsi niż w Dolinie. - Nie ważne, nie wracajmy do tego. To się nie powtórzy - szepnęła i przetarła czerwony, gorący policzek, a potem cicho przyznała mu rację, gdy powiedział, że wystarczy kochać. To prawda; były rodziny, które się nie kochały i ludzie, którzy kochali się bardziej nawet niż gdyby łączyły ich prawdziwe więzy krwi.
Myślała, że wyrzucenie z siebie choć części trudnych emocji, które czuła w związku z całą tą sytuacją, jest jej potrzebne, ale szybko zrozumiała jak bardzo niesprawiedliwa była wobec Marcela. Nie byli przyjaciółmi, a jednak tak usilnie starał się być wobec niej miły i wyrozumiały, mimo że właściwie stawiała go w sytuacji, w której musiał bronić kogoś kto był bliski dla niego. Przecież wiedziała, że chłopcy są blisko, pamiętała jak zajadle bronił Jamesa w Dolinie.
- Przepraszam. Nie neguję tego. Rozumiem potrzebę bronienia bliskich, też bronię swoich tak jak mogę, ale nie mam... nie mam wiele do zaoferowania. Nikomu - bąknęła w końcu, może trochę po dziewczyńsku obrażona, a może wycofująca się, żeby przypadkiem, w tym wrażliwym stanie, znów zupełnie się nie rozkleić. - Nie znacie Mike'a tak jak ja, mógł być dla was straszny, ale... - Ale nie był taki dla niej. - Ale ja nie znam Jamesa. I też zupełnie go nie zrozumiałam. Masz rację. Powinnam wyciągnąć z tego lekcję - przyznała w końcu z trudem, ale wstydziła się już podnosić głowę, wstydziła się spojrzeć mu w oczy i gmerała rękami w piasku, tak jakby ciepło plaży w jakiś sposób miało złagodzić jej ból i zgorzknienie.
Uśmiechnęła się niemrawo, kiedy wspomniał o tym, że mogłaby uszyć mu czapkę. To byłaby dobra rzecz do zrobienia, coś do czego zachęciłaby ją mama. Tak przynajmniej sądziła. Mama nigdy nie widziała jej z Cyganami.
Czy będzie gotowa w ten sposób wyciągnąć rękę jako pierwsza? Czy ma jeszcze w sobie tyle życzliwości?
Prawdziwe poruszenie wzbudziła w niej jednak sugestia Marcela z pamiętnikiem. Westchnęła nawet głośno i przyłożyła dłoń do ust, a potem zapatrzyła się na taflę morza przy horyzoncie, już zastanawiając się nad tym co mogłaby tam zawrzeć.
- To jest świetny pomysł. I taki prosty, dziękuję! - Justine rzecz jasna musiałaby o tym nie wiedzieć, bo wtedy na pewno by jej go zabrała. Ale to nie tak, że siostra kiedykolwiek była zainteresowana przetrząsaniem jej rzeczy. Gdyby odpowiednio go ukryła, na przykład w niewinnej książce kucharskiej... do tego Justine nigdy by nie zajrzała. Skinęła tylko głową, gdy wspomniał też o tym, by nie przydawała jej zmartwień. Nigdy nie chciała tego robić świadomie, nie była ryzykantką, była po prostu... człowiekiem. Ze swoimi człowieczymi słabościami. - Ciekawe tylko czy uwierzyłabym w takie zapiski w pamiętniku, gdybym straciła pamięć... - powiedziała po chwili, zamyślona. - Uwierzyłbyś w coś takiego? Gdybyś znalazł coś zapisanego swoją ręką i swoim językiem, ale coś co byłoby dla ciebie kompletną abstrakcją?
Spodziewała się kolejnej odpowiedzi, spodziewała się tego, że jest postrzegana jako naiwna nie tylko przez samą siebie, ale też przez otoczenie. Niczego więc nie powiedziała, opierając dłoń na kolanie i brodę na dłoni ze skromnie naciągniętą spódnicą, coraz bardziej milcząca.
Podziękowała mu mimo wszystko za rozmowę, która otrzeźwiła ją nieco w tym mętliku, w jaki zlały się dla niej wszystkie poprzednie dni festiwalu. Czuła nawet ukłucie żalu, że już odchodzi, ale nie miała ani odwagi ani czelności prosić go, żeby został. Była zdziwiona, kiedy pomógł wstać również jej, ale nie protestowała. Jego dłoń była gorąca.
- Mhm - wymamrotała niemrawo, choć przeszedł ją dreszcz złego przeczucia po słowach, które Marcel zdecydował się rzucić na odchodne.
Czy mógł mieć rację?
/zt
Wzruszył ramieniem, nie podzielał jej pewności, czy Tonks nie zrobiłby im krzywdy. Był porywczy, a porywczy ludzie są nieprzewidywalni. A ten porywczy człowiek - był na dodatek bardzo potężny.
- W obronie tych, których kochamy, jesteśmy zdolni do czynów, o które nas nikt nie podejrzewa - odparł, ze smutnym uśmiechem, wiedział o tym dobrze, bo przypominał sobie pędzący pociąg i jego oszroniony dach, śnieg bijący po oczach przy zawrotnej prędkości śmigających wagonów. Przypominał sobie własną determinację, z którą próbował ocalić Celine. Nigdy jeszcze, nigdy dotąd, nie był tak zdeterminowany i nigdy nie dokonał czegoś tak heroicznego. Nie powinien boleć go fakt, że nie zrobiło to na niej wrażenia, przecież nie usiłował jej ocalić po to, żeby jej zaimponować. Chciał jej wolności, chciał jej szczęścia. Dlaczego teraz nie potrafił zaakceptować, że finalnie odnalazła je w ramionach tamtego giganta? Czy Tonksa powstrzymałoby cokolwiek w wyimaginowanej próbie obrony Kerstin przed towarzystwem takim jak oni? Wątpliwe. Jej pewność siebie była niezachwiana, ale nie przekonała go. Tych, których kochamy, też oceniamy inaczej. Nie odpowiedział, na pytanie, czy to się nie powtórzy. Thomas pewnie pewnego dnia wróci, co wtedy? Nie wiedział. I nie wierzył, że ona to wie. Porównywać Jamesa do Tonksa to jak porównywać bezdomnego kundla do tygrysa, naprawdę nie widziała różnicy?
Wydawała się obrażona, ale kiedy temat schodził na Jima, dziewczyńskie fochy nie obchodziły go wcale. Stal za nim murem, zawsze.
- Twój brat był poszukiwany listem gończym w całym kraju - przypomniał tylko, krótko, ale jak sądził dobitnie, nie dlatego, że był złym człowiekiem, ale dlatego, że był człowiekiem niebezpiecznym. Nie zamierzał ustąpić, ale wkrótce na jej twarzy znów objawiła się łagodność, z jaką pomyślała o Jimie, uśmiechnęła się na jego propozycję. Nie powiedział nic więcej, chyba powiedzieli już wszystko. Poza tą jedną zadrą dobrze spędzało mu się z nią czas, czuł od niej podobną aurę - zawodu, żalu, smutku i zagubienia. Być może, gdyby wszystko wyglądało inaczej, odnaleźliby dziś większe porozumienie, spojrzał w morze przed sobą, w jego falach odbijały się migoczące promienie pełnego letniego słońca. Gdyby tylko wszystko mogło być tak proste jak ten widok...
- Napisałbym to tak, żebym miał pewność - Wzruszył ramieniem, rozpoznałby przecież własne pismo, a czy miałby powody, żeby nie ufać sobie? - Zapisz też te myśli, które poczujesz, gdy stracisz pamięć. Te, które wzbudzą wątpliwości w prawdziwość tego, co przeczytasz. Schowaj w miejscu, do którego sięgniesz. Zawsze miej przy sobie list, w którym opiszesz, gdzie zostawiłaś pamiętnik. Kto zna cię lepiej, niż ty sama? - Gdyby była taka osoba, nie przejmowałabyś się utratą pamięci. Jim znał go lepiej, niż on sam znał siebie. Przypomniałby mu o wszystkim. Justine nie była taką siostrą. - Wytłumacz sama sobie, dlaczego powinnaś w to uwierzyć - Jeśli nie dało się kogoś pokonać siłą, należało sprytem. To oczywiste, że Kerstin nie będzie miała wpływu na to, co zrobi z nią Justine, ale ostrzeżona przed jej działaniem, mogła mu zapobiec.
- Na razie - rzucił na do widzenia, choć słyszał jej niemrawy pomruk. Wiedział, jak trudno było pomyśleć o krzywdzie kogoś bliskiego. On sam nie zdążył pożegnać matki. Wojna nie była czasem na rodzinne sprzeczki. Wojna była czasem na pożegnania z tymi, których się kochało. Tak chyba najłatwiej było rozpoznać, kto kochał naprawdę. Szybko uciekł od niej wzrokiem, by nie spostrzegła szklistego spojrzenia i zniknął gdzieś w pobliskim tłumie.
/zt
- Strasznie niepraktyczna sprawa. - zgodziła się z bratem cudem utrzymując powagę i nie pozwalając zadrgać wargom w rozbawieniu. Patrzyła przed siebie, nie spoglądając na niego. - To dlatego obciąłeś swoje? - zapytała z pozornym zainteresowaniem, jakby rozwiązała jakąś niewiadomą która wlekła się za nią od lat. Nadzieje może i Michał mógł posiadać - ale powinien już wiedzieć, że Justine nie zapominała - zwłaszcza jeśli chodziło o jakieś zabawne (przeważnie dla niej) i żenujące (przeważnie dla niego) momenty z ich życia. - Uroczo…? - powtórzyła po nim wykrzywiając wargi w niezadowoleniu, do kompletu marszcząc brwi w niechętnej manierze. - Dostałeś tłuczkiem w głowę ostatnio? - zapytała unosząc brwi znacząco. Ostatnie co lubiła słyszeć w swoim kierunku od kiedy pamiętała to to, że była urocza. Nigdy się taka nie czuła i nigdy taka nie zamierzała próbować się stać. Teraz wyglądanie uroczo byłoby jeszcze bardziej absurdalne. Byłaby uroczą terrorystką, szlamą, zwolennikiem Harolda Longbottoma. Z pewnością dodaliby to na plakat - tak, jasne. Wywróciła oczami do własnej, ironicznej myśli.
- Nie bawię się w gry, Mike. Wiesz przecież. - mruknęła marszcząc nos. Nie zamierzała bawić się w podchody, czy próbować na Kerstin odwróconej psychologii. Może była niesprawiedliwa - ale Kerstin musiała dorosnąć, albo mogła się na nią dalej boczyć. Mike jej pobłażał i nie przeszkadzało jej to, ale nie zamierzała sama zmieniać swojego sposobu załatwiania spraw nawet dla niej. - Jestem do rany przyłóż, nie mam pojęcia o czym mówisz. - obruszyła się teatralnie - chociaż doskonale wiedziała. Niekoniecznie była przekorna zawsze (choć czasem jej się zdarzało) po prostu działała wedle własnego sumienia i uznania, nie do końca patrząc na innych.
Nie miała wątpliwości, że postawi świat na głowie dla dzieciaka Michaela. Nadal droga którą wybrała miała być ważniejsza - ale nie znaczyło to, że nie zamierzała się postarać. Nie patrzyła tak czarno jak Mike. Oczywiście, trwała wojna i mogli zginąć, ale wokół mieli dużo przyjaciół wiedziała, że nie zostaną sami. To tak nie działało. Dobro które rozsiewali i to jacy byli miało zwrócić się później.
- Dzieciaki zawsze były i będą okrutne. Nie wszystkie. - dodała od razu podciągając jedną z nóg. - A ty byłeś głupkiem jak pozwoliłeś by słowa jakiegoś paniczyka pozwoliły ci odczuć wstyd. - wypowiedziała własne zdanie. - Mamy wspaniałych rodziców i prawa takie same jak każdy szlachcic. Za pierwszą szlamę którą usłyszałam w szkole złamałam pewnemu ślizgonowi nos. - powiedziała przekrzywiając głowę, żeby rozciągnąć wargi w uśmiechu. Cóż, przez lata z tego stała się znana, (nie)oczekiwanej siłowej agresji - choć sił wcale nie miała dużo - i nie słuchających jej wcale włosów. - I za to, by twój dzieciak nigdy nie musiał go poczuć będę walczyć tak długo jak dam radę. - obiecała mu poważniejąc. Nie walczyła dla nich - walczyła dla dzieci, dla przyszłych pokoleń które miały przyjść po nich. By mogły dorastać w świecie który nadal może i nie będzie równy, ale może, może przy odrobinie przychylności losu chociaż sprawiedliwy. - Ba, mogę zginąć jakoś widowiskową i heroiczną śmiercią, żeby mógł się chwalić przed kolegami jaką miał super ciotkę. - zażartowała chcąc ściągnąć zmartwienia z ramion brata. Powinien się cieszyć. Rodziną, która miała za chwilę stać się prawdą. Żoną, która zasypiała obok. Życiem, które mógł i powinien mieć. Bo - jak mówiła mu nie tak dawno temu - nie był nią i nie powinien nią próbować się stać. Paradoksalnie naprawdę mógł sięgnąć po wszystko i nadal walczyć.
- To nic. - powiedziała wzruszając ramionami. To nie było nic, ale zrobienie tego dla nich było dla niej naturalne. Musiała znaleźć chwilę i się tym zająć - nic więcej. Dłużej tego odkładać nie będzie. Zaśmiała się łagodnie.
- Rzeczywistość, Mike. To już nie abstrakcja. - przypomniała mu, przekładając ręce za siebie i spoglądając w niebo nad nimi. - Hmm - wypadło z jej warg w zastanowieniu. - jeśli będziesz mieć córkę to łatwe. - przyznała nie spoglądając na niego. - Możesz wziąć Jane. Wątpię żeby tata, czy Kerstin mieli coś przeciwko. - przyznała nadal myśląc. - Co do chłopca - zastanawiała się na głos. - Nie pamiętam, ale może nawiążesz do ulicy na której się poznali? Tata powinien pamiętać jej nazwę. - rozważała kompletnie nieprzejęta - uznając słowa brata za pytanie o zdanie i opinie na temat jego własnego nienarodzonego jeszcze dziecka.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset