Wydarzenia


Ekipa forum
Pomost
AutorWiadomość
Pomost [odnośnik]13.11.15 21:03
First topic message reminder :

Pomost

Długa drewniana kładka rozciągająca się nad morską tonią; znany spacerniak, miejsce schadzek, perfekcyjny punkt obserwacyjny tak nieba, jak i morza. Dróżka do niego wiedzie od plaży dróżką wychodzoną w zaroślach, niezmącona cisza przyciąga w te strony zwłaszcza łowców ingrediencji polujących na rzadkie gatunki zaczarowanych rybek pławiących się w morzu. Miejsce to ma również swoją mroczną stronę - jesienią przyciąga nadzwyczajnie dużo romantycznych samobójców - topielców, którzy chcą skończyć swoje życie w morzu.

Ogniska na uboczu

Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.

Lampiony
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.

Morskie złoto
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.

Bursztyny:


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pomost - Page 9 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pomost [odnośnik]28.06.23 21:03
Nie zauważył czerwieni na jej policzkach. Światło komety, która niebezpiecznie wisiała na niebie, przypominając o nieuchronności losu oświetlało ją, co prawda, ale nie na tyle by w chłodnym blasku jej kolory nabrały wstydliwego szkarłatu. Mruknięciem potwierdził jej słowa. Tutaj szukała przeznaczenia? Tu chciała stoczyć z nim potworną walkę? Czy miała jakąś jego zapowiedź? Żartował z tego, nie wierząc jej słowom, dopóki nie wspomniała o Brenyn. Wedy całe to topienie i byle tutaj, czekanie niewiadomo na co nabrało jakiegoś sensu. A może i nie? Tamte wspomnienia nie były powodem do śmiechu, więc wiedział, że nie żartowała. Spojrzał na nią ostrożnie, opuszczając butelkę z piwem, kiedy wyjawiła mu powód swojego przyjścia tutaj. Wróżka? Po plecach przebiegł mu dreszcz. Wspomnienie dawnych dni — jego, czy nie jego? Historii dawno zapomnianej, przeszłej, może nawet cudzej, ale zobaczonej jego oczami.
— Moja babcia była wróżką — mruknął bez sensu, nie wiedząc nawet czemu to powiedział. Tęsknił za nią trochę. Na co dzień nie pamiętał o tym, ale w chwilach takich jak ta przywoływał ją z pamięci — za życia, myśląc o jej mądrości i radzie, gadaniu go i wyzywaniu od nicponi — i za śmierci, gdy ujrzał zwęglone zwłoki, których szczątki po latach zakopał z bratem, chcąc oddać hołd zmarłym. Pozwolić im odejść. Babcia by wiedziała, jak to wszystko wyjaśnić, rozmawiać z Brenyn i duchami, które wtedy spotkali. Babcia wiedziałaby co począć i doradziłaby mu jak poradzić sobie w życiu. Wybaczyłaby mu błędy i wskazała ścieżkę, która wszystko naprawi. — Jesteś pewna, że to tak powinno wyglądać?— spytał, spoglądając na nią. — Nie zamierzam się śmiać — obwieścił poważnie, szukając jej spojrzenia w blasku komety. Miał ochotę złapać ją za rękę przez chwilę, podzielić z nią te trudne chwile, wspomnienia — tą niepewność i poczucie odosobnienia, niezrozumienia. — Bo ja myślę, że... Wiem, że nie pytałaś, ale wydaje mi się, że przeznaczenie to coś, co cię spotka mimo wszystko inne. Całą twoją walkę i próbę. Ono nie ziści się wtedy kiedy będziesz na to gotowa. Nie wyjdzie ci naprzeciw, kiedy będziesz czekać. Po prostu zjawi się, gdy nie będziesz się tego spodziewać. Nieoczekiwanie. Co jeśli więc stoisz tu na darmo? Czekając tu prowokujesz sytuacje, które wprowadzą cię w błąd? Przyszedłem tutaj, ale mógł zjawić się każdy. Pomyślałabyś, że to twoje przeznaczenie? Stojąc tu sama ściągasz na siebie uwagę. A każdy, kto by się zaniepokoił, albo chciał cię zaczepić mógłby tu wejść teraz do tej wody. I czy to jest odpowiedź na twoje pytanie? Czy to jest prawdziwe przeznaczenie? — Czy gra, którą chciałaby tak nazwać? Sugeruje losowi coś, pewne zdarzenia, które miałyby ją w czymś upewnić, ale nigdy nie uplasowałby się w kategorii jej przeznaczenia. Nic w tym wszechświecie na to ni wskazywało, nic się nie zgadzało. Choć był kiedyś moment, tam, nad strumieniem, że dałby się na to nabrać.
Dostrzegł łzy w jej oczach. Nie chciał by płakała, ale dopadł go ponury zawód. Rozczarowanie. Nie wiedział ja się w nim odnaleźć i jak odeprzeć jej późniejszy atak na samą siebie. Zatrzymał się na plaży, słuchając jej słów. Głupich, płaskich i nieprawdziwych. Zmyślonych. Nie wierzyła te wszystkie określenia, które powtarzała bez sensu. Wiedział, skąd się brały tak jak wiedział, że podkopywały jej pewność siebie. I ich przyjaźń. Zapewnił ją już o tym, że on tego tak nie odbierał, nie widział ją tymi kategoriami. Dlaczego przytaczała je właśnie teraz? Co on miał jej na to odpowiedzieć? Zaprzeczyć, udając, że to co powiedziało nie rozbrzmiało miedzy nimi?
— Nie taką — odpowiedział dopiero na jej zawołanie, gdy jej imię przedarło się przez ciszę już po tych wszystkich pustych słowach. Obrócił się na piasku, by spojrzeć na jej sylwetkę. — Co właściwie czyni cię dziś nieszczęśliwą? Nie rozumiem. Nie rozumiem nawet dlaczego jej ubliżasz. Czuję się idiotycznie stojąc tu i tego słuchając. Łapię, że się nie lubicie. To widać. Po tobie. — Z Eve przecież nie rozmawiał o niej, nie dała mu odczuć nigdy, że miała problem z Nealą. Jeśli jej nie lubiła to przy nim dobrze się kryła. — Nie będę jej bronił ani przekonywał cię, żebyś z nią zawarła jakiś pakt, ale nie licz na to, że będę tu stał i słuchał tego. Po prostu nie mogę. — Nie rozumiał, bo przecież jeśli było jej z jakiegoś powodu źle, mógł z nią zostać. Wesprzeć ją. Spróbować pomóc lub poprawić jej humor. A ona atakowała nie jego, a jego rodzinę bez powodu. — Zawsze byłaś... po prostu dobra dla wszystkich — wydukał w końcu z żalem. — Nigdy o tobie nie powiedziała złego słowa.— Nie jemu. I nie słyszał, by próbowała podkopać pod nią dołki z kimkolwiek innym. Nie miał pojęcia o ich rozmowach, Eve nie zdradziła się z niczym — ani z wizytą Weasley w domu w Dolinie ani z jej pobytami w stajni. Chciał jej pomóc. Spędzić z nią czas. Jak mógł teraz zaoferować jej wsparcie, kiedy wymierzyła takie działa? Rozdarcie pomiędzy pragnieniem bycia tu i lojalnym odwróceniem się były dziś nie do zniesienia.
Milczał przez chwilę, marszcząc brwi. Patrzył na nią spokojnie, cierpliwie, aż w końcu przerwał milczenie.
— Co się stało?



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pomost [odnośnik]28.06.23 21:03
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pomost - Page 9 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pomost [odnośnik]29.06.23 22:11
Byłam rozstrojona całkiem. Niby tu, niby tam. A jeszcze to co się stało na plaży - znaczy w sumie nic się nie stało - ale to zaskoczenie i ta złość, ten zawód niewytłumaczalny całkowicie odbierał mi spokój. Ale znów siedzieć w namiocie sama nie chciałam. Las nie nie wołał, a może samotność przerażeniem mnie dotykała. Może dlatego postanowiłam z tym przeznaczeniem. Bo jak ktoś przyjdzie to sama nie będę chociaż. A obecność Jima jednocześnie ulgą była i zadrą. A potem zaczął z tymi absztyfikantami, znów mnie czerwoną robiąc całą. Nikt się mną i tak by nie zainteresował przecież. Kiedy wspomniał o babci zwróciłam na niego jasne tęczówki, wspominał o niej chyba wcześniej. Na padające pytanie wzruszyłam ramionami tylko. Czy byłam pewna?
- Nie mam instrukcji żadnej. - mruknęłam, marszcząc nos lekko. Bo skąd niby miałam wiedzieć jak walczyć powinnam. Tak wydawało mi się najsensowniej na razie. Zerknęłam znów na niego oceniająco, kiedy powiedział że śmiać się nie będzie. Brew uniosła mi się ku górze kiedy tak zakręcił, ale milczałam jak nigdy. Zaraz jednak brwi zmarszczyłam otwierając wargi, a potem zaciskając je jednak dając mu mówić. Odwracając spojrzenie przed siebie. Milczałam marszcząc brwi, zastanawiając się.
- A co jeśli, to wszystko wiedzące przeznaczenie przewidziało, że dziś walczyć będę i na nosie postanowiło mi zagrać stawiając ciebie, hm? - zapytałam odwracając głowę. żeby spojrzeć na plażę, obok nie było nikogo więcej. Wróciłam do niego spojrzeniem by wzruszyć znów ramionami i unieść piwo. - Może chciałam ją na siebie ściągnąć. - dodałam jeszcze nie wracając spojrzeniem do niego. - Uwagę w sensie. - zmarszczyłam nos lekko. A potem westchnęłam ciężej. - Nie ma pytania żadnego, chce po prostu mieć pewność że to ja wybieram swoją drogę, ja kieruję swoim sercem, a nie jakiś byt nie wiadomo skąd. - mruknęłam, unosząc znów piwo. Byłam drażliwa, zła też byłam i na pewno widać było to wszystko. A potem gorzej jeszcze było na słowa, które powiedział więc i nie tylko zła byłam ja, ale ogólnie taka wewnętrznie byłam. Może byłam. I wybuchłam, wyrzucając z siebie słowa, kiedy odchodził, zaplatając dłonie wokół siebie. Ale kolejnych się nie spodziewałam. Po pierwszym zdaniu zwróciłam się ku niemu i już otwierałam usta, ale kolejne słowa sprawiły, że moją twarz wypełniło zdziwienie niezmiernie. Brwi zmarszczyły się najpierw, usta zadrżały. Zacisnęłam mocniej dłoń na ramieniu, odwracając wzrok w bok.
- Ubliżam? - powtórzyłam szeptem, warga znów mi zadrżała. - UBLIŻAM?! To jest fakt, James. Niezbyt miły, może masz rację, wredny może nawet, ale fakt. Ani dobry, ani zły. Jest piękna jak była ale ma wielki brzuch, a ja krzywe nogi, ty nos sporawy. - wzięłam wdech w płuca zła. - To mnie zaskoczyło! Rozumiesz? Wiesz jak się tam czułam? Siedząc, jak idiotka, nie potrafiąc spojrzeć gdzie indziej, a wszyscy zachowywali się jakby wszystko było bez zmian. Nie było! Nie było! I wtedy mnie uderzyło, wiesz? Że nikt się nie dziwi, bo tylko ja nie wiem. Jak zawsze. I to James, to mnie dziś czyni nieszczęśliwą. - nabrałam powietrza w usta a potem pokręciłam energicznie z niedowierzaniem głową.
- Przepraszam że coś po mnie widać! - krzyknęłam tracąc kontrolę, czując słone łzy. - Oczywiście, że widać, miałam pecha i urodziłam się skrojona wnętrzem na zewnątrz. Nie umiem dusić w sobie emocji! - rozłożyłam bezradnie ręce na boki. Nie umiałam. Nie chciałam. Nie mogłam - bo mama, mówiła żeby inaczej robić. Ale to inaczej dzisiaj zdawało się o wiele cięższe.
- Na nic już nie liczę! - odkrzyknęłam mu, unosząc znów butelkę. Zrobiłam chaotyczny krok do tyłu. Splotłam dłonie na piersi, a potem pełen złości grymas zmienił mi się w lekko zdziwiony. Byłam? Nie, wcale nie byłam. Oddychałam ciężko patrząc na niego i zrobiło mi się głupio. Po prostu głupio. Zrobiłam krok w jego stronę i już otwierałam usta, ale kolejne słowa mi je zamknęły. Opuściłam dłonie wzdłuż ciała zaciskając jedną w pięść. Zamykając oczy. Ale alkohol który wypiłam już nie zamierzał pozwolić mi zatrzymać niczego. Uniosłam trzęsącą się rękę wskazując nim Jima. - Tobie, James. TOBIE! - łzy popłynęły mi po twarzy już całkiem. - Tak jak ja nic nie mówiłam. Mnie też słowa i pomówienia potrafią dotknąć. Wbić się zadrą. Nie każde umiem tak po prostu ominąć. Staram się, naprawdę. - oddychałam ciężko biorąc wdech w płuca. - Może liczyłam, nie wiem, że zapracowałam na zaufania trochę, zamiast wykluczenia. Zamiast dowiadywania się o wszystkim na końcu, albo przypadkiem. I jestem zmęczona, James. - wzięłam wdech przykładając wierzch dłoni do oka. - nie sypiam prawie chyba że przy Bibi, albo w dzień. Wymykam się nocami, wuja udaje że nie widzi a może nie widzi naprawdę. I ja też udaje, udaje, udaje, że wcale nic mi nie jest, że wszystko jest w porządku, że wszystko jest świetnie i okej. I ciągle się boję, że ciocia się dowie. Bo podejrzewa już coś na pewno. I nie mogę zawieść Archibalda bo mnie polecił na ten staż i na nim też się boję, że zaraz wyda się wszystko. Więc udaję i się boję. Boję się i choć tego nie umiem i nie znoszę nadal udaję. I gubię się w czasie, gubię się w miejscu, gubię się w myślach, siebie samą gubię. Jestem gdzieś, a potem nie jestem. I tęsknię tak strasznie że ledwie oddychać mogę i nie mogę ich znaleźć, rozumiesz? Nie ma ich, nikogo. Jestem sama i samotna. A kiedy zamykam oczy - wzięłam drżący wdech w wargi, prawie dławiąc się własnymi łzami. - widzę je. - zamachałam ręką przed klatką piersiową. - cie. Gdyby... Gdyby nie ten kamień... Mogłeś UMRZEĆ, James! I ja bym musiała... - powiedzieć o tym Eve. Łzy potoczyły mi się już całkiem. Tak jak słowa, które mieszały się, które wylały z tego wszystkiego co zbierało się ostatnim czasem. Z tego jak się czułam z tego co stało się w Brenyn i z tego co działo się ze mną. - I zdaje się, że tylko czekam, aż to wszystko się zawali prosto na mnie. Bo widzę w ich oczach, że widzą te zmiany i próbują miny robić dobre, też udają jak ja. I nie mam już siły udawać do tego jeszcze, że ciąża Eve mnie nie zaskoczyła, bawić się, śmiać z ludźmi, którzy za moimi plecami upletli sobie jeden wielki sekret, kiedy czuję się właśnie tak. - może to było śmieszne, może nieważne całkiem, ale właśnie to mnie zabolało. Nabrałam chaotycznie wdech w pierś, przyciskając wnętrze dłoni do jednego oka biorąc wdech w płuca. - Też mam swoje granice. - dodałam już ciszej. Wspomnienie o Leandrze znów mnie zezłościło. On jeden zdawał się kochać mnie całkiem. Naprawdę. Ale jego tu nie było. Co było prawdą. To tu, czy to tam gdzie on był? Nabrałam powietrza szybciej. W którym świecie byłam ja. A może był jeden świat a mi szwankowała głowa. To była jawa czy sen? Zaczęłam panikować, sięgając na najprostszy sposób, szczypanie się po ręce. Ale stałam nadal tutaj w tej wodzie. Więc w odruchu zawołałam go, potrzebowałam potwierdzenia.
- To jawa, nie sen, prawda? - zapytałam go cicho z palcami nadal zaciskającymi się na skórze drugiej ręki.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Pomost [odnośnik]02.08.23 13:13
Czekać na miłość można było wszędzie. Czekanie na miłość brzmiało jak zabawa, głupi żart, a jednocześnie wiedział, że dowcipem jej słowa być nie mogły bo jego babcia potrafiła podobne rzeczy przewidzieć. Rzadko jednak mówiła prawdę. Podrapał się po skórze pomiędzy brwiami, po linii kilku zmarszczek nad zaskakująco prostym nosem, który nosił ślady wielu starć, blizn i złamań.
— Mówiła ludziom takie rzeczy. Rzadko mówiła im prawdę — zaczął, patrząc na nią ostrożnie — tak, jak patrzy się nas zwierze, które lada moment może się spłoszyć. — Chodzi mi o to, że mówiła im zwykle to, co chcieli usłyszeć. Albo to, czego kompletnie się nie spodziewali po to żeby ich zaskoczyć. Zająć ich myśli czymś, nadać jakiś cel pewnym działaniom, zdarzeniom. Rzadko mówiła im to, co wyczytywała z kart, bo to nie było coś... — zawahał się; w ich kulturze zwykło się nie mówić o zmarłych, a już na pewno nie w tym tonie. Odeszli, byli czymś co żywi zostawili dawno za sobą, a jednak miał powód, dla którego do tego wracał. Nie chodziło o samą babcię. Chodziło mu o wróżki. O to, jak zarabiały; o to, czym się trudniły i tym jakie było ich zadanie. — To nie było coś, za co ludzie chcieli płacić — prawda była brutalna i choć nigdy z babcią nie rozmawiał o tym, pokrętnie słyszał i wiedział jak wyglądała jej praca. I to, z czym przychodzili i wychodzili mieszkańcy wielkich miast, których stać było na to, by trwonić pieniądze u romskiej wróżki. Nigdy nie miał wątpliwości, że miała dar — prawdziwy dar przepowiadania przyszłości z kart, ale zawsze wiedział, że ponad nim stała wspaniała zdolność czytania ludzkich twarzy i emocji, wyśmienita kalkulacja. — Na mnie? — spytał głucho, z niedowierzaniem. W jeden ułamek sekundy zakłuło go w środku — czy to nie byłoby miłe? Przyjemne? Myśleć, że przeznaczenie wybrało właśnie jego nawet po to by z niej zakpić? Stanąć jej na drodze i zmusić do zmiany dotychczasowego myślenia? Czy nie byłoby przyjemne myśleć, że mógł być jej przeznaczony? Żebrak, który nie miał nic do zaoferowania młodej i bystrej szlachciance? Był przecież taki mały i taki nieznaczący we wszechświecie, że nie mógłby w to uwierzyć. Uśmiechnął się więc, spuszczając wzrok i powoli pokręcił głową. — Może powiedziała ci po prostu coś, czego ty kurczowo się trzymasz? Skąd możesz wiedzieć, czy mówiła prawdę? — Trudnili się tym. Oni, Romowie, stając naprzeciw wielkim ludziom trudnili się ziołolecznictwem, uzdrowicielstwem, handlem końmi, wróżbiarstwem, ale ile w tym było zwykłej iluzji a ile prawdy tylko po to, by zarobić kilka knutów? Odbić się od dna?  — Wierzę w przeznaczenie — dodał dla jasności. — W to, że twój los jest zapisany i nic nie jest w twoich rękach, nie masz na to wszystko wpływu. Ale skąd wiesz, że akurat to nie jest głupia bajka? — spytał, ale od razu pojął, że ona nie mogła tego zrozumieć. Za zbyt mądrą się miała, by przyznać, że ktoś oszukałby ją tak łatwo. Zresztą on sam tego nie wiedział — wróżki miały różne intencje; wróżki były wróżkami i były też oszustkami. Nie umiał jej pomóc — ani odwieść od dzisiejszych planów ani w nich utwierdzić. — Właściwie tak, ubliżasz. Twierdzisz, że jest wielka, gruba i w ogóle jej widok razi cię w oczy — a dla mnie wcale nie, tak naprawdę nawet nie pamiętam o tym, że taka jest. Więc to nie jest chyba fakt — do pewnego momentu, ale o tym nie chciał i nie mógł rozmawiać z nikim poza Marcelem. Neala by tego nie zrozumiała, nie pojąłby nawet Steff. Dotknął swojego nosa, którego nigdy wcześniej nie nazwałby sporym, bo nie przyszłoby mu to do głowy. Nos, jak nos, póki nie był krzywy to był po prostu nosem, a teraz zaistniał jako spory nochal. Nie chciał o tym mówić. O Eve, o tym jak wyglądała i o tym jak układało im się w małżeństwie, bo nie układało chyba najlepiej, ale co do tego nie był pewien. Odkąd wrócił z tamtego festynu próbował być kimś, kim prawdopodobnie nie był — czy to widziała? Czy czuła? Nie miał pewności. On sam nie był niczego pewien — niczego, prócz tego, że nie powinien pozwolić Neali na podobne słowa. — Nie łapię chyba — zaczął, ale wyjaśnienie na jego wątpliwości przyszło później. Zerknął na butelkę i upił z niej łyk, a później zakołysał nią lekko niemrawo, zerkając na Nealę jak na intruza. Bo o co mogło jej się rozchodzić? — O co ci się rozchodzi właściwie? O to, że jest przy nadziei? Chyba wszyscy o tym wiedzą — rzucił beznamiętnie; nie dało się tego przeoczyć. W pierwszej chwili nie dotarł do niego fakt, że właśnie to jest sednem problemu. — Bo wszyscy to widzą, to takie szokujące? Czy to w ogóle ważne? Czy to kogokolwiek obchodzi? Zdarzyło się i już. — Czy to była jakaś afera? Przecież nic się nie zmieniło. Na razie, nic się nie urodziło. Na razie nic nie było. Na razie nie musiał o tym myśleć i nie musiał stroić głupa. Nie nadawał się do tego. To, co miało nadejść go przerażało, więc temat nie istniał. Z jednej strony to było oczywiste, to dziecko było po prostu efektem wspólnego życia, z drugiej było tak samo zaskakujące dla niego jak dla niej, ale wstyd było mu to przyznać. Patrzył w piasek, próbując uniknąć tak głupich tłumaczeń, myśląc, że to po prostu przejdzie, temat ucichnie. Niewygodny, niezręczny — temat, który bardziej pasował koleżankom niż nim. Upił więc znów łyk i obrócił się za siebie, jak gdyby nigdy nic. — Była dla ciebie niemiła? To dlatego jej nie lubisz? — spytał, próbując pojąć w czym tkwił problem. O tym, że jakikolwiek był nie wiedział przecież, bo Eve niczego nigdy mu nie powiedziała. — Gdybym wiedział... — próbowałby załagodzić sprawę, jakoś to rozwiązać, ale nie miał pojęcia. — To nie jest kwestia zaufania. W sensie, to nie jest tajemnica, którą trzeba się dzielić. To nie jest żaden sekret za twoimi plecami. To po prostu... no wiesz... zdarza się. Kiedy ludzie... Tak się przytrafia i już— prychnął, obracając ku niej głowę. — To, że nie wiedziałaś to nie znaczy, że ktoś to przed tobą zataił, po prostu nie ma o czym gadać — zaśmiał się lekko zakłopotany. — A jeśli już to chyba, nie wiem, Celine mogła plotkować, albo Liddy. Dziewczyny tak robią. Gadają między sobą o takich sprawach. O innych dziewczynach.—  Uniósł brwi i upił łyk. Jej słowa zrobiły się niezręczne. Zerknął na nią powoli, ostrożnie. Tęskniła? Za czym? Za nim? Za nimi? Kim byli oni? Czy tamto nie dawało jej spokoju? Zgubił się w jej słowach, co właściwie chciała mu przez to powiedzieć? Że nie mogła spać przez niego? Że o nim myślała ciągle? Czy to wszystko mogło być czymś więcej niż tylko incydentem? Spojrzał na nią ostrożnie, choć z pewną lekkością chłopaka, który niewiele sobie z tego robił — tak na wszelki wypadek, nie chciał się wygłupić. Mimo wszystko przełknął jednak ślinę, czując jak miękną mu kolana na widok jej łez. — To nie sen — szepnął w końcu. Przestąpił z nogi na nogę, przełknął ślinę poruszając butelką subtelnie, z nonszalancją. W tym wszystkim nie pasowali tylko ci mityczni oni, ale kiedy wspomniała o ciąży Eve pojął, że musiała mieć na myśli wszystkich przyjaciół.— Żyję. Dzięki tobie — stwierdził odkrywczo, przygryzając policzek od środka. Nie chciał być tym naiwnym, ale jednocześnie nie wypadało mu myśleć o sobie w ten sposób. I nie w tej sytuacji. Mimo to ciągnął dalej: — Nie jesteś sama. No wiesz, przecież jestem tam. Nie musisz spać w stajni. Sama. Możemy o tym pogadać. Mogę zostać...— Spojrzał na nią powoli — mogła na niego liczyć. — Nie płacz, proszę. Przepraszam — że doprowadził ją do tego stanu, choć nie rozumiał właściwie dlaczego.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pomost [odnośnik]03.08.23 18:20
W milczeniu słuchałam tego co mówił o wróżkach - a może babci tylko - pozwalając, by rude brwi zmarszczyły mi się odrobinę. Zerknęłam wyżej, na niego, kiedy urwał, a potem je uniosłam w zdziwieniu. To za co ludzie płacili? Ja chciałam prawdy, potrzebowałam jej wtedy. Zmarszczyłam lekko nos zerkając na Jima.
- Yhym, nadajesz się. Już raz odmieniłeś mi trochę świat. Gdybyśmy się nie znali może bym z twoją pomocą udowodniła, że lepiej wiem. - mruknęłam odwracając tęczówki. Kolejne pytania sprawiły, że wzruszyłam lekko ramionami. - Nie wiem. Nie sądziłam, że wróżki kłamią. - przyznałam szczerze, nadal z zirytowaną jakąś manierą. Uniosłam butelkę, ale zanim z niej pociągnęłam Jim wypowiedział pewne słowa. - I zbiegi okoliczności zmieniać w nie umiesz? - przypomniałam sobie. Westchnęłam ciężko, nadal zirytowana obecnością, kiedy na inną czekałam. - Ja też w nie wierzę, ale sam jego koncept mnie mierzi, rozumiesz. Nie przeszkadza ci to? Nie mieć na nic wpływu? Tylko pozornie podejmować decyzje. Dlaczego to ja nie mogę decydować o tym, kogo pokocham, albo co zrobię tylko jakaś większa nieokreślona forma? Co jeśli wybrała dla mnie drogę, która skrzywdzi kogoś serce? Albo moje własne. - zadałam kolejne z pytań. Nie potrafiłam się na to zgodzić. Nie tak po prostu i nie bez walki. A potem… znów byłam sobą. Wulkanem, erupcją, poszło jak za dotknięciem różdżki. Jak zwykle - tak po prostu. Ale chyba gorzej, niż zwykle. Bo gorycz czułam na języku, powodowaną tym uczuciem, które gździło się gdzieś w moim środku i wierciło niewygodnie. A kiedy James to przedstawiał w taki sposób, brzmiało okropnie. Zrobiło mi się nieprzyjemnie, bo w jego głosie był zawód jakiś. I głupio. Odwróciłam wzrok oddychając ciężko. Zaciskając usta, sznurująca wargi ze sobą. Może powinnam całkiem zamilknąć? Powinnam już dawno. Wiedziałam, że tak a i tak nigdy tego nie robiłam.
- Przepraszam. - powiedziałam w końcu tylko cicho. Ciszej niż wcześniej, czerwieniąc się cała, splatając dłonie przed sobą w jednej nadal trzymając butelkę. Spuściłam głowę spoglądając na własne ręce. Nic więcej nie powiedziałam, bo co więcej powiedzieć miałam? Że nie chciałam tego powiedzieć? Jakbym nie chciała, to bym nie powiedziała. Żal, a może zazdrość, niesprawiedliwość że gdzieś zostałam pominięta wyciągnęła to ze mnie. Więc może jednak chciałam właśnie to powiedzieć, być tak okropną jak myślał że nie umiałam. Zawiodłam chyba, ale nie tylko siebie. Skubnęłam paznokciem kciuka naklejkę na butelce.
- Nie chodzi o nią. - ale Jim nie rozumiał, słyszałam to w jego głosie. Kolejne jego słowa zdziwiły mnie jeszcze bardziej. Dla mnie było. - A nie jest? - ważne; zapytałam go zerkając niepewnie, przestąpiłam odrobinę chwiejnie z nogi na nogę. Zdarzyło się i już? Tak po prostu?
Kolejne pytanie najpierw sprawiło, że odwróciłam spojrzenie przed siebie. Otworzyłam usta, ale je zamknęłam. Te wygięły mi się w czymś na kształt gorzkiego uśmiechu. Kolejne pytanie znów rozchyliło moje wargi. Nie wiedziałam, czy i ile powinnam mu powiedzieć. W końcu miałam powód, by wcześniej tego nie robić. Oczy mi się zaszkliły. Uniosłam rękę, wciskając w oko otwartą dłoń.
- Starałeś się naprawić rzeczy między wami, nie mogłam… nie chciałam... Sprawić byś czuł że musisz wybrać stronę - bo nie musisz nie ma żadnych przecież, a nawet jeśli by były to mąż musi wspierać żonę przecież, czy coś… tak myślę. Nie chciałam żebyś myślał że komuś przyznać rację musisz albo zażegnać konflikt. Nie chciałam znowu być problemem. Sama sobie umiem radzić. Ale mam prawo do własnych uczuć. - wzięłam wdech w płuca marszcząc brwi. - Ale chyba jestem, tym problemem, dla niej. Może też dla ciebie. Chciałam przyjaźnić się z wami wszystkimi, naprawdę chciałam, Jim. Ale z Eve na razie nie umiem. Tylko czekam, aż znów o coś mnie oskarży. Potrzebuję czasu żeby to przepracować. - nie patrzyłam na niego, nie chciałam, nie mogłam. Złamałam jedną z własnych myśli. Nie całkiem, ale tyle wystarczyło.
- Jak możesz tak mówić? - zapytałam go nie podnosząc głosu. - Że nie ma o czym gadać. Będziesz ojcem, Jim. To ważne. A ja chciałabym wiedzieć o ważnych sprawach w życiu moich przyjaciół. Nie po to żeby wiedzieć - znaczy też, o wszystkim dowiaduje się ostatnia - ale mogłabym… pomóc jakoś… może… - niewygodne to było, choć nie rozumiałam czemu dokładnie. Powinnam się chyba cieszyć, ale nawet teraz nie umiałam.
- To nie sen. - powtórzyłam po nim, wielkimi, jeszcze przestraszonymi oczami patrząc na niego. Prostując się powoli w końcu puszczając tą nieszczęsną rękę. Ale kolejne słowa sprawiły, że pokręciłam gwałtownie głową. - Nie. - zaprzeczyłam kręcąc głową, odwracając się, żeby wyjść z wody. - Znaczy tak, ale nie. To przez ten kamień który znalazłam. Ja… Ja nie wiedziałabym co zrobić, rozumiesz? - pociągnęłam nosem, czując kolejne łzy. Nie znałam się na tyle. Odwróciłam na chwilę głowę w jego stronę. Opadłam ciężko na piasek, podwijając nogi, obejmując je rękami. Postanowiłam spróbować - o tym pogadać. Skoro mówił, że mogliśmy. - One same lecą. - smarknęłam nosem, unosząc dłonie - jedną nadal zajętą - żeby przetrzeć oczy. - Nie przepraszaj, mówiłam ci kiedyś. I to nie przez ciebie. Znaczy trochę, wcześniej. Ale potem już nie. - wyjaśniałam chaotycznie, bo to nie była jego wina. Znaczy jego z tą ciążą, ale z Brenyn z tym co się działo już nie. - Nie bądź niemądry. - szepnęłam cicho, odwracając spojrzenie. - Z więcej niż jednego powodu nie możesz zostać ze mną. - nie na noc na pewno. Bibi na ten moment była moją najlepszą opcją. Do dzisiaj - w namiotach mogłam przytulić się do którejś z dziewczyn, może to też miało szansę zadziałać. - Zresztą w stajni nie byłam sama. Miałam Bibi obok. Właśnie dlatego do niej chodzę. - uniosłam wolną rękę, żeby podrapać się po policzku, wciągając chaotycznie powietrze w usta. - Tam w Brenyn… zamarłam całkiem, skamieniałam kiedy Go zobaczyłam, to ja żyję dzięki tobie. - zerknęłam na niego. Stałabym tak, czekając na śmierć, gdyby nie on. Nie miałam co tego wątpliwości. - Bo mnie zabrałaś. Ja szczęśliwie po prostu miałam kamień. A potem zdarzyło się to wszystko w tym lesie. Bałam się, ale wierzyłam że razem damy radę, jakoś. Czułam się chyba… bezpiecznie, mimo tego wszystkiego, bo nie byłam sama tylko z tobą. Wiem, że to nie ma sensu… A potem… na tej polanie… Pobiegłeś w inną stronę, jakbyś… - urwałam, łapiąc spazmatycznie powietrze. Zacisnęłam wargi, pokręciłam głową. - A dzisiaj to jeszcze gorsze. Bo gdyby któreś z nas… - słowa nie przeszły mi przez gardło. Łzy ściekały po policzkach. - To powinnam ja, nie ty. - pokręciłam głową, broda mi zadrżała. Oparłam czoło o nogi, tak jak wtedy na miotle opierałam o jego plecy. Poprawiłam uścisk na nadgarstku. - Oddałam ciało Brenyn naprawdę myślałam że robię dobrze. Odprawiliśmy ten rytuał, nie? - zapytałam ciszej, jakby poszukując jakiekolwiek pociechy. Mówiłam we własne nogi. - Ale ledwo, Jimmy. Ledwie, bo był moment w którym wcale nie chciałam wrzucać tego naszyjnika w ogień. Kiedy chciałam zachować go dla siebie; uciec z nim sama. - uniosłam głowę, opierając brodę na kolanach, zerkając na niego tylko na chwilę. Unosząc butelkę, którą przechyliłam. Skrzywiłam się na gorycz piwa, odstawiając ją na bok. Spojrzałam znów przed siebie. - I wróciliśmy do tego co było. Tak po prostu. A potem… potem rozmawialiśmy, ale mam wrażenie, że przestaliśmy do siebie mówić. Ja przestałam, bałam się, że uznasz mnie za wariatkę. Że wszyscy uznacie. Mówiłam wam prawdę, ale nie zawsze całą. Nie po tym jak zobaczyłam wzrok Celine kiedy wpadłyśmy na siebie pod teatrem. Kiedy nie wiedziałam nawet jak się tam znalazłam, kiedy widziałam płonący dom z moimi przyjaciółmi w środku a z nieba spadało szkło. Z moimi przyjaciółmi, których ona nie znała. Których szukałam, za którymi tęsknię każdego dnia. W domu, który tylko ja widziałam. Tam byłam sama Jim. - szepnęłam ostatnie słowa. Usiadłam po turecku poprawiając spódnicę czerwonej sukienki, zakrywając kolana. Wyciągnęłam lewą ręką i kciukiem prawej przejechałam po bliźnie wewnątrz dłoni. - To wszystko… coś zmieniło we mnie. Zepsuło. A może od zawsze taka byłam. Wybrakowana - dlatego ją usłyszałam wtedy. Mówiła mi przecież, że wołała długo i byłam pierwszą, która ją usłyszała. Pamiętam rzeczy i ludzi, którzy nie są moi ale zdają się takimi. Mieszają mi się: światy i uczucia. Wy z nimi a oni z wami. Czasem jestem gdzieś, ale nie jestem. Dostałam jakiś list bez adresata, ktoś wie co zrobiłam - pisał że nie powinnam tak mówić do Brenyn ani się z nią układać. Że lawenda na to nie pomoże. Chyba wie co mi jest, więc może jestem chora? Szaleństwo wżarło się we mnie, albo inne paskudztwo. Kazał mi przyjść do Warwick… - zacisnęłam rękę. - ale to za daleko. Zbyt niebezpiecznie. Nierozważne całkiem. - szepnęłam ciszej, nie potrafiąc na niego spojrzeć. Zamiast tego pozwoliłam by palce bawiły się końcówkami wstążki. - A ja naprawdę nie powinnam. Nie wiem, czemu zmieniła zdanie, ale gdyby zrobiła co chciała, złamałabym przysięgę którą złożyłam Brendanowi. - łzy pociekły mi znów po twarzy kiedy spojrzałam na niego z żałością. To bolało mnie strasznie. Przecież… obiecałam mu coś. - Co jeśli tak już zawsze będzie? - zapytałam go cicho. Co jeśli oszaleje całkiem, przestanę rozróżniać co jest jawą a co snem. Mieszać zdarzenia i ludzi? Nie chciałam tego. Bałam się. Ale zaraz podniosłam się, zerwałam chaotycznie. Kroki mi się przemieszały przez to piwo, które wypiłam. Uniosłam dłonie ocierając oczy. - Nie przejmuj się. - powiedziałam. - Powinieneś do nich dołączyć. Do Eve. Ja... pójdę do - zawahałam się, odwracając spojrzenie, przygryzając usta. - cioci. - skłamałam, wcale nie gładko. Widać było, że się do niej nie wybieram. Ciocia nie mogła mnie takiej zobaczyć. Ale fakt, że byliśmy tu sami wcale nie miał mi pomóc w relacji z jego żoną. Mi, nam. Zaraz znowu coś wymyśli, że coś zrobiłam, że uwodziłam.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Pomost [odnośnik]09.08.23 15:35
— Ja? Kiedy? — spytał nim ugryzł się w język, bo to wyznanie brzmiało nierealnie - musiało być więc pułapką, w którą nie powinien wchodzić. Myślenie nie wychodziło mu w takich chwilach najlepiej, a odbiór kobiet wydawał się arkanami wiedzy, których żaden mężczyzna nigdy nie opanuje. O ile nie był psychopatą. Po chwili uniósł brwi wysoko i opuścił wzrok na wodę, ruszając nogą w zimnym morzu. Lekkie fale wzburzyły się odrobinę, pryskając go po spodniach. — Wszyscy kłamią, Neala.— Nie wierzył, że tego nie wiedziała; że była tak naiwna. Każdy miał coś do ukrycia, każdy zatajał fakty lub przedstawiał prawdę tak, jak było mu wygodniej. A wróżki były najlepszymi oszustkami pod słońcem. Wierzył w karty, w ich moc i magię. Wierzył w to, co niosły, ale  musiałaby trafić na czarownicę, dla której prawda miała równie wielkie znaczenie i nie sprzedała jej bajki dla łatwego zarobku. Babcia często rozkładała karty po to, by znaleźć odpowiedzi, których szukała. Dla siebie i dla innych, ale czy mówiła prawdę bliskim? Czy kiedy stawiała tarota krewnym, innym w cygańskiej rodzinie, mówiła prawdę i tylko prawdę, czy pomagała przeznaczeniu? Tego nigdy się nie dowie. Stojąc tu w wodzie i czekając aż przeznaczenie się ziści chciała się tego dowiedzieć, ale czy miała naprawdę szanse?
Nie wiedział, co odpowiedzieć w kwestii zbiegów okoliczności, więc jedynie wzruszył ramionami. Czy potrafił? Nie mógł, bo to przeczyło temu, w co wierzył. Nie dało się zmienić przeznaczenia, nie mógł zmieniać go w przypadek, nie miał takiej mocy, wiedzy. Filozofia tych rozważań zacisnęła się na nim mocno. Na tyle, że zaczynał się w niej gubić, więc zamiast mówić, słuchał przez pewien czas. Zastanawiał się też kilka dobrych minut nad odpowiedzią, czując, że mogła go brać pod włos, albo później wykorzystać jego własne słowa przeciwko niemu.
— Łatwiej się obwinia los za niepowodzenia niż samego siebie — odparł więc cicho i niepewnie, ale całkiem szczerze. Było mu wygodnie z tą myślą, że właśnie gwiazdy zapisały dla niego tak fatalną historię niż, że był jej winowajcą, który mógł odwrócić bieg wydarzeń. To oznaczałoby, że był naprawdę złym człowiekiem, słabym, niemądrym i do tego egoistą, a nie chciał siebie postrzegać w tych kategoriach. Myślał o innych; o bliskich jego sercu, ale też czasem cierpiał. Nie mógł sam zadawać sobie takiego bólu. I ona też nie mogła winić się sama za to, że coś rzuca jej kłody pod nogi. Była mądra, zabawna i może nie tak ładna jak jej koleżanki, ale miała w sobie coś, co sprawiło, że zamiast minąć ją wtedy zażartował z niej w tamtym strumieniu, pomógł jej mimo jej dumy i oporu. I była dobra, bo potem ona pomogła jemu kilkukrotnie. Jej słowa — okrutne i ostre były pełne bólu. Widział to teraz, w świetle wschodzącego księżyca, w jej łzach. Była niedobra bo była zraniona. I choć powód jej nieszczęścia był zupełnie niezrozumiały, niepojęty i abstrakcyjny, samo uczucie dobrze znał. I to, że miało niszczycielską siłę od czasu do czasu. Pokiwał głową ze zrozumieniem, przyjmując jej przeprosiny choć nie jego uraziła tymi słowami.
— A jest? — odpowiedział pytaniem na pytanie, raz znowu unosząc brwi. Nie doszukiwał się w tym niczego więcej. — Nie wiedziałem, że to jakaś sensacja — burknął pod nosem; może się pomylił w końcu z nich wszystkich to tylko on był związany z kimś przysięgą i to od dawna. Miał siedemnaście lat kiedy się ożenił. Dla krewnych to późno, a dla nich to był początek życia. Gdyby mieszkali wciąż wśród cyganów nie czułby tych różnic, ale żyjąc pośród przyjaciół chciał być taki jak oni i mieć przyjaciół zamiast bawić się w dom. Tamta przysięga nie mogła przecież niczego kończyć, miała być początkiem.
— I ja nie wiedziałem, że powinienem wybrać jakąś stronę — przyznał jej; nie chciała go do tego pchać, ale on nawet nie podejrzewał, by cokolwiek wisiało w powietrzu. — Nie oczekiwała ode mnie żadnego wyboru. Nie byłaś żadnym problemem, nie mówiła nic o tobie.— Przecież gdyby miała problem z Nealą, jakikolwiek, powiedziałaby mu o tym. — O co cię właściwie oskarżyła? — Zaskoczyła go tym i kompletnie nie wiedział, jak mógłby jej tą sytuację wyjaśnić. Nie rozumiał tego, ani tego co działo się pomiędzy nią, a Eve — i nieszczególnie próbował, sądząc, że były to typowo babskie sprawy, niesnaski. Dziewczyny często się kłóciły, obrażały o byle co. Tak też mogło być i teraz, bagatelizował więc ten dramat.
Kiedy przyznała, że to ważne, bo zostanie ojcem, przewrócił oczami i odwrócił się do niej bokiem wzdychając, głównie po to, by ukryć dyskomfort, jaki wywoływał z nim ten temat — ta objawiona prawda i przekleństwo jednocześnie. Za każdym razem, gdy ktoś mu o tym przypominał, uświadamiał sobie, że nie był na to gotów. Bał się i im bliżej było rozwiązania tym bardziej tego nie chciał, czując, że jego życie jeszcze bardziej się zmieni, wywróci do góry nogami. Próbował zepchnąć ten temat i tą kwestię do mało istotnych faktów jeszcze nierzeczywistych, bo skoro dziecko się nie urodziło to problemu wciąż nie miał. Nie oponował, nie zamierzał tego ciągnąć i rozwijać. — Przykro mi, że tak wyszło, po prostu nie ma o czym gadać.— Nie chciał by się tak czuła — jako ta, która o wszystkim dowiaduje się ostatnia, ale wciąż nie poczuwał się w obowiązku do opowiedzenia jej o tym. To były sprawy między dziewczynami, to one powinny wymieniać się takimi plotkami, rozmawiać o macierzyństwie czy brzuchu, ale był też pewien, że Eve była w tym tak samo zagubiona jak i on i wcale nie chciała obwieszczać tego światu jakby było to spełnienie jej marzeń. Była młoda, piękna i zapewne chciałaby żeby to trwało w nieskończoność, a zamiast tego utknie w kupach i mleku i to z jego siostrą u boku. To nie będzie szczęśliwy czas dla nikogo.
Powiódł za nią wzrokiem, kiedy wychodziła z wody. Patrzył na nią przez chwilę, po czym dopił piwo do końca, a później, nie wiedzieć czemu, strzepnął resztki piwa do morza. Sięgnął dłonią do kieszeni, wyciągając z niej muszlę, którą kupił dziś na rozstawiających się dopiero straganach. Powoli ruszył za nią, by rzucić butelkę w piasek i zająć miejsce obok rudowłosej czarownicy.
— Znalazłem to dziś na plaży — skłamał; kupił to godzinę wcześniej na rozkładających się straganach, ale nie mogła tego wiedzieć. — Kobieta, która ją zobaczyła zanim przyszłaś powiedziała, że ma jakąś moc uzdrawiania, trzeba ją tylko ściskać w dłoni podczas rzucania zaklęć. Miałaś urodziny, więc... spóźnione wszystkiego najlepszego — mruknął, przekazując jej muszlę. O tym, że w lipcu skończyła siedemnaście lat dowiedział się przypadkiem w stajni, w dniu jej święta, ale niewiele w lipcu rozmawiali, a on nie miał dla niej żadnego prezentu. Dziś kiedy usłyszał, co miała dać w dłoni uzdrowiciela od razu pomyślał o niej. — Następnym razem będziesz wiedzieć .
Uśmiechnął się lekko i nim zdążyłaby zaprotestować albo odmówić, wcisnął jej ją w dłoń i położył się na piachu, spoglądając w gwiazdy. Czasem by chciał. Tam zostać. W sianie, wśród zwierząt. By myśleć, że to co się zdarzyło nie miało wcale miejsca; że czasem postąpił inaczej niż naprawdę i nie był takim idiotą jakim często się okazywał.
— Kogo? — spytał, gdy wspomniała o Brenyn. — Rigela? — znała lorda Blacka? To o nim mówiła? Pamiętał, że kiedy go zobaczył w takim stroju i tak odmienionego nie mógł uwierzyć, że to on, ale przecież go znał. Uśmiechnął się lekko, patrząc na migoczącą konstelację. Była coraz lepiej widoczna, ale kometa wciąż połyskiwała nad ich głowami nieprzyjemnie, sprawiając, że zawsze gdy na nią patrzył miał ciarki. — To nowość — mruknął, odwracając spojrzenie od komety na inne gwiazdy. To była nowość, że potrafił sprawić taką bzdurą, że ktoś czuł się z nim bezpiecznie w tak dramatycznym momencie. Niewiele wystarczyło, ale może w tym była wielka moc. Zacisnął zęby, czując, że i jego zapiekły oczy. Zamrugał, a potem przymknął powieki, bo pewnie oślepił go blask komety i to dlatego. — To już nie ma znaczenia. To przeszłość — mruknął. Niepotrzebnie wracała do tego, co stało się w Brenyn. nie wiedział, dlaczego to zrobił, ale pewnie zrobiłby to raz jeszcze. Pamiętał, że choć śmierć spojrzała mu wtedy w oczy był święcie przekonany o tym, że w końcu robił coś właściwego. Coś dobrego. Otworzył oczy dopiero na wspomnienie o naszyjniku i spojrzał na nią z dołu. — Postąpiliśmy słusznie? Tak jak mieliśmy postąpić? Czy daliśmy się omamić i zrobiliśmy dokładnie to, czego nie powinniśmy? — spytał głucho i westchnął, wkładając ugięte ręce pod głowę. Nagrzany słońcem piasek był przyjemnie ciepły, w morsa, chłodna bryza w tej pozycji była prawie niewyczuwalna. — O czym ty mówisz?— Zgubił się w tym chaosie. Jaka Cline, jaki płonący dom? Zerknął na nią, marszcząc brwi. Podniósł się na łokcie powoli, czując, że to co mówiła brzmiało dziwnie znajomo. Tęskniła za czymś innym. Za kimś innym. Za innymi przyjaciółmi. — Chyba... chyba wiem o czym mówisz — odpowiedział sam sobie cicho i powoli, nie odrywając od niej spojrzenia. — Mam tak samo.— Bo nieobecność Thomasa nie robiła na nim wrażenia, Aisha była mu prawie obca, a do Eve nie czuł tego, co myślał, że powinien. Jego rodzina stała się inną rodziną, a on wciąż czekał aż to się zmieni — lub aż wrócą ci, na których naprawdę czekał. Myślał dotąd, że ta dziwna pustka, plątanina myśli i uczuć była jego winą i jego problemem, ale ona miała tak samo, co z dziwną ulgą i zaskoczeniem przyjął. — Jeśli ty jesteś zepsuta, to ja też.Ale najgorsze w tym jest to, że nie wiem jak to naprawić. Nie mam pojęcia...— szepnął, obracając głowę, by spojrzeć na morze i znów położył się płasko na piachu. — Nie powinnaś iść sama tak daleko. Ale jeśli ta osoba ma jakieś odpowiedzi to też chcę je poznać. Może wie jak to naprostować. Może to szansa. Pójdę z tobą — zadecydował po namyśle. Zerknął na nią z dołu, gdy zerwała się, chwiejąc.
— Okej... — rzucił bez przekonania, choć wcale nie zamierzał dołączyć do rytuału ani do towarzystwa. To nie był jego dzień. Rytuał to nie był sposób, w jaki chciał spędzać wieczór ani tym bardziej słuchać o jego niezwykłych możliwościach. Miał takich obchodów powyżej uszu już. Jeśli chciała, mogła odejść i nie zamierzał jej wcale mówić, że pójdzie za nią, by upewnić się, że bezpiecznie dotrze do namiotu ciotki. Uniósł jedną brew jednak, bo coś podpowiadało mu, że ten plan nie wypali. — W ten sposób to daleko chyba nie zajdziesz. Co najwyżej wpadniesz w krzaki jak portowy chlaptus— mruknął odkrywczo, podsuwając sobie jedną rękę pod głowę.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pomost [odnośnik]13.08.23 19:00
Kiedy pytanie o kiedy wypadło między nas zmarszczyłam lekko brwi na chwilę milknąc. Źle złożyłam to stwierdzenie. Przekrzywiłam głowę patrząc przez siebie, mrużąc oczy.
- Nie umiem zliczyć, które to było spotkanie. W sensie, bo nie o jeden moment chodzi. Źle powiedziałam. - orzekłam z pewnością. - Nie czujesz czasem tak? Tak jakby… jakby twoje życie, inne było teraz całkiem, gdybyś do niego kogoś nie wpuścił. Jakby ktoś swoją obecnością odcisnął ślad na twojej duszy. - zastanowiłam się na głos, nie patrząc na niego tylko przed siebie. Przestąpiłam z nogi na nogę. A kolejne stwierdzenie sprawiło, że spojrzałam ku niemu z rozwartymi tęczówkami otwierając już usta żeby zaprzeczyć, ale zaraz w twarz moją własną uderzyło mnie, że przecież sama zrobiłam to przed chwilą. Okłamałam moich przyjaciół. Mina mi zrzedła, spojrzenie opadło razem z ramionami, odwróciłam znów wzrok przygryzając dolną wargę.
- One nie powinny. - mruknęłam ciszej, nie, kiedy ludzie szli, by poznać swój los. Jeszcze o coś walcząc, ale nie byłam już pewna o co, bo przecież Jim miał rację. Jeszcze wcześniej, przed Brenyn, mogłabym zaprzeczyć z całkowitą pewnością. Ale teraz, kiedy kłamałam i udawałam przed wszystkimi, nie miałam żadnego argumentu, żeby wykazać, że był ktoś, kto tego nie robił. Na kolejne stwierdzenie nic nie powiedziałam marszcząc jedynie mocniej brwi.
- Jest. Chyba. Tak mi się wydawało. - powiedziałam, potwierdziłam, wzruszając znów ramionami. Teraz już nie byłam pewna. Może po prostu o to chodziło, że mnie tak blisko nie potrzebowali. - To nie sensacja. - westchnęłam lekko kręcąc przecząco głową. - Nie cieszysz się? - zapytałam go w końcu, niepewnie zerkając na niego.
- Nie było chyba żadnych. - zaprzeczyłam, ale marnie jakoś nie patrząc na niego. Bo nie było. Nie chciałam, żeby jakieś były, żeby myślał, że musi cokolwiek robić. Ale kolejne jego słowa jedynie wygięły mi krzywo usta. Bo Jim się mylił. Eve tego oczekiwała, ale mimo że jej mówiłam, ani razu z nim nie porozmawiała o własnych obawach. Ani razu nie powiedziała mu, że dla niej byłam przez niepewności, które osiadły na jej ramionach. A powinna. Moim zdaniem powinna być z nim szczera. Drgnęłam, kiedy wypadło między nas pytanie. Powinnam to zbyć? Teraz, udać, że nie odbija mi się czkawką i nie dzwoni w głowie? Wzięłam wdech w płuca zastanawiając się.
- Byłam u was. - powiedziałam ciszej nie patrząc na niego. - Pod koniec maja, po ognisku. Chciałam wyjaśnić powody swojego wybuchu, naprostować to… - zaczęłam urywając na chwilę. - Ale poszło tragicznie. - wzruszyłam ramionami. - W skrócie poszło o to, że ch- ch… - urwałam, czując że czerwienie się cała. Zacisnęłam wolną rękę w pięść. - chodzęzcudzymimężami na boki. - wyrzuciłam z siebie szybko. Biorąc wdech w płuca. - A potem napisała list, że chce pomówić. Więc ją zaprosiłam. Bo gdzie zgoda to zwycięstwo. - powiedziałam jeszcze ciszej, opuszczając ramiona. Unosząc butelkę, żeby się z niej napić. - Przeprosiła za to. Powiedzmy… Eve średnio umie przepraszać. - mruknęłam, skubiąc kciukiem naklejkę na butelce. - Ale zażądała jeszcze pewności. Pewności, James. - byłam czerwona całkiem, przygryzłam wargi, czując że natrzęsłam się cała. - A kiedy stwierdziłam, że to nie u mnie powinna ich poszukiwać a u ciebie, to stwierdziła, że jeśli nie może wymagać to mnie prosi. - pokręciłam głową nadal w to nie wierząc. - A potem się zdziwiła, że poczułam się urażona. Każdą jedną rzecz tłumaczyła waszym wychowaniem. Że przez to mi nie ufa, że nie ufa wszystkim bo tak was nauczyli. Ale Celine zaufała, prawda? Najpiękniejsza kobieta jaką kiedykolwiek widziałam, dzieło natury całkowite, nie jest problem. Ja jestem. Wredna, niemoralna, łypiąca na cudzych mężów, Neala. Wiesz jak upokorzona się czułam? - szepnęłam, czując zbierające się w oczach łzy. - Powiedziałam jej, że zgoda ale że to nie rozmyje się szybko. Próbuję. Staram się, naprawdę. Ale nikt mnie tak nie potraktował jak ona. Nic z tym nie rób. Przepracuje to. Przejdzie mi za niedługo na pewno. - dodałam unosząc znów butelkę. Wciągnęłam spazmatycznie powietrze, unosząc zaraz rękę, żeby otrzeć łzy. Odwracając się od niego uciekając na plażę. Przeprosiny przyjmując kiwnięciem głową jedynie. Było mi jakoś coraz mocniej wszystko jedno. Patrzyłam przed siebie, nie na niego, nawet kiedy usiadłam na piasku. Ale wystawiony ku mnie przedmiot skupił moją uwagę, ściągając spojrzenie ku jego dłoni. Przekrzywiłam lekko głowę patrząc na muszę słuchając go w milczeniu. Z zaskoczeniem odkrywając jak nagle znajduje się w mojej dłoni, dopiero teraz unosząc na niego jeszcze mokre oczy. Mrugnęłam zaskoczona, spoglądając znów na prezent leżący teraz na mojej dłoni. Kolejne słowa sprawiły, że w końcu potaknęłam głową. Nauczę się wszystkiego.
- Dziękuję. Naprawdę. - powiedziałam, oblekając palce wokół muszli. Unosząc rękę żeby przetrzeć oko. - Właściwie… - zaczęłam podciągając wyżej spojrzenie. - Nie wiem kiedy ty masz. - przyznałam czując się trochę głupio. - Może zrobimy małą imprezę? Znaczy chciałam dzisiaj z wami, ale jakoś... dzisiaj nie mam chęci wcale. Ale może jutro, albo pojutrze? Zrobiłbyś tego Elvisa. - mruknęłam, dźwigając słabo kącik ust ku górze.
- C.. Słucham? - zapytałam marszcząc brwi. - Kim jest Rigel? - zapytałam najpierw, ale zaraz pokręciłam przecząco szybko głową. - Oh. - przypomniałam sobie. - Był w Brenyn? Ale nie, o Pana Śmierci mi chodziło, ten cień w kształcie jelenia. - wyjaśniłam marszcząc mocniej brwi. Mówiąc dalej. - Nowość? - powtórzyłam z pytaniem znów bez zrozumienia. A potem mówiłam i mówiłam wyrzucając z siebie kolejne słowa już nie potrafiąc ani ich zatrzymać, ani nad nimi zapanować.
- Jak to nie ma znaczenia. - nie zgodziłam się z nim, milknąc kiedy padły kolejne pytania. - Dla mnie ma. - powiedziałam ciszej. - Nie możesz już tak robić. Poświęcać siebie. Jak razem, to razem. - dodałam jeszcze wzdychając ciężko. Zacisnęłam dłoń w pięść ponuro słuchając padających słów. Właśnie? Które z tych dwóch? Nie wiedziałam. Nie znałam odpowiedzi. Z jednej strony, przegoniliśmy te cienie tak? Ale z drugiej, myślałam, że sukces inaczej smakuje. Ten był gorzki całkiem.
-M-Masz? - powtórzyłam po nim, czując jak zaczynam płakać, jak twarz wykrzywia mi się z żałością i ulgą, bo tym razem płakałam z jednoczesnego smutku i ulgi kryjąc twarz w kolanach. Nie chciałam, by ktoś musiał się tak czuć, a jednocześnie nie czułam się już taka samotna z tym wszystkim. - Ja też nie… - szepnęłam cicho. Nie wiedziałam co zrobić ani jak, wykrzywiłam usta, przekrzywiając głowę, żeby na niego spojrzeć. Oczy rozszerzyły mi się w zdumieniu. Przez chwilę milczałam by w końcu potaknąć głową. - Dobrze. - szepnęłam cicho. Uśmiechnęłam się blado. Może to rzeczywiście była szansa. Może ten ktoś wiedział, jak to naprostować. A potem się poderwałam, czując się głupio jakoś i no jak Eve by nas tak zobaczyła to by się zezłościła znów na pewno. Wyrzuciłam więc z siebie jakieś kłamstwo ocierając oczy. To piwo, chyba dopiero docierało do głowy. Zachwiało mną trochę. Ale to nic takiego przecież było. Może ja za szybko wstałam? Ale chyba nie. Wykrzywiłam wargi.
- Uhgm... chyba nie. - zgodziłam się z nim, kiedy przestawiałam się z nogi na nogę. - Sam jezdeś chortowy plaptus. - odcięłam się, zataczając w jego stronę ręką, zmarszczyłam brwi, coś brzmiało nie tak. - Wiesz kto. - dodałam jeszcze bo wiedział, sam powiedział mi coś nie wyszło. Raz jeszcze się zatoczyłam, by w końcu uznać, że najrozsądniejsze będzie opaść na kolana. Więc to zrobiłam, podpierając się dłońmi przed całkowitym upadkiem w piasek. - Fręci mi się w głowie. - mruknęłam cicho, opierając czoło o piasek, w końcu pozwalając by ciało przechyliło mi się na bok, a potem odwróciłam się na plecy. Ale zrobiło mi się niedobrze. Dlatego wróciłam znów na bok. Podsunęłam sobie rękę pod głowę. Przysuwając się trochę. Zwijając się, przymykając oczy. - Zostanę jeszcze trochę. - szepnęłam podciągając jeszcze bliżej siebie nogi. Poczułam znużenie straszne, wszystko wirowało. Poleżę tak chwilę i pójdę sobie. Przy Jimie nic mi nie groziło, mogłam zamknąć na chwile oczy.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Pomost [odnośnik]17.08.23 20:08
Patrzył na nią chwilę w zastanowieniu, ale myśli, które jeszcze chwilę prześmigiwały się między sobą zaczęły się plątać i gubić. Łatwo było pomyśleć swoje, łatwo było nie pomyśleć niczego. Miały zwyczaj dziwnego komunikowania się z otoczeniem, w półsłówkach, półzdaniach, półtwierdzeniach z nadzieją, że domyślisz się tego, co miały na myśli, zwalniając je z obowiązku mówienia całej prawdy.  Nie mówiło się jej kiedy była upokarzająca, kiedy bolała, kiedy wywoływała niepokój i stres. Czy mogła to czuć teraz, kiedy o tym mówiła? Zaczynał sobie wyobrażać, co chciała mu przekazać, ale serce zaczęło mu bić prędko. Bo czy naprawdę mogło jej chodzić o to, o czym pomyślał? Czy tylko sobie to wymyślił? Jeśli spyta, wyjdzie na idiotę. Zaśmieje mu się prosto w twarz lub z zakłopotania zacznie go unikać. A to nie było możliwe przecież. Znali się zbyt długo, za dobrze ją już poznał, by nóg podejrzewać ją o takie myśli.
— Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem — stwierdził więc, marszcząc brwi. Nie ciągnął tematu, nie chciał przyznawać się, że wiele ludzi w jego otoczeniu miało na niego wpływ, że każdy odciskał na nim swoje piętno bo przecież był człowiekiem, który nie był sam dla siebie. Czasem, kiedy w pobliżu nie było nikogo zastanawiał się, czy to wciąż był on. Czy był tym, kim chcieli go widzieć inni. Czy chciał spełniać ich oczekiwania, czy własne?
— Nie? A nasi rodzice? Bracia, siostry? Mogą? A my? — pytał smętnie, wskazując jej oczywiste fakty. Każdy kłamał. On kłamał, ona kłamała. Kłamali najbliżsi z bardziej lub mniej błahych powodów. Wróżki nie były inne. — W świecie, w którym rządzi pieniądz kłamie każdy kto od pieniądze jest choć trochę zależny. Wróżki też. Wróżki przede wszystkim. Ale jeśli spotkam taką, która będzie mówić tylko prawdę, choćby najgorszą, zaprowadzę cię do niej — obiecał, uśmiechając się lekko. Jeśli właśnie tego chciała, jeśli gotowa była przyjąć to, co miało nastąpić i była wystarczająco silna, by to udźwignąć.
Nie chciał mówić o tym, co miała dla niego przynieść przyszłość. Nie widział w niej szansy, nie widział nadziei, a jedynie ciemność i udrękę. Eve chciałaby żeby patrzył na to inaczej. Chciała by się cieszył, bo sama nie była pewna tego, co czuje — czy tego chciała, czy po prostu musiała się z tym pogodzić. Potrzebowała kogoś, kto za nią zadecyduje, że to było dobre, ale on nie potrafił. Czas się kończył, kurczył dla niego. To co miało się wydarzyć było zapowiedzią końca.
— Z czego? — spytał prosto, unosząc na nią spojrzenie. Czym było się cieszyć? Nie tym, że dziewczyna, jego żona — dotąd piękna i zgrabna będzie wyglądać jakby przybyło jej kilkanaście lat? We wspomnieniach, które się plątały widział ją z ciałem bogini, w tańcu, który odbierał mowę, w ruchach ciała, które potrafiły sprawić, że każdy jadłby jej z ręki. Kim ona będzie po tym wszystkim? A on? Będzie taki jak jego własny ojciec? Zmuszony do wracania do domu, szukający ucieczki w alkoholu, tkwienia przy płaczących dzieciach? Nie chciał być takim ojcem, nie chciał być teraz ojcem bo wiedział, że taki się stanie. Kiedyś, za parę lat. Los chciał inaczej, a on nigdy nie myślał o konsekwencjach. Uciechy miały swoją cenę.
Zamiast rozwijać temat i opowiadać jej o tym, co Marcel doskonale rozumiał, bo na jego miejscu czułby to samo, słuchał jej relacji z tamtego dnia i tamtej wizyty, rozmowy z Eve. Uniósł brew, nie rozumiejąc tego.
— Napewno chodzi o mnie? — spytał głupio, niepewnie. — Nie chodzimy... Co to w ogóle znaczy? — westchnął. Nie mieli schadzek, nie spotykali się popołudniami, nie umawiali po kryjomu. Widywali się w trakcie dnia, w stajni i nie miał nigdy czasu na przyjemności. O jakie chodzenie na boki mogło chodzić? — Nie miej mi tego za złe, ale jeśli uwodzisz to robisz to do bani, nawet nie zauważyłem — zażartował, próbując rozładować atmosferę, zetrzeć z jej twarzy łzy i złość. Wiele mógł o Neali powiedzieć, ale nie to, że była śliczna i nie to, że potrafiła flirtować. Nie miała ognia Celinę, jej spojrzenia, jej ruchów, które pobudzały wyobraźnię. Uniósł brwi, myśląc o tym, że gdyby miał którąkolwiek z dziewcząt wskazać byłaby to właśnie ona. — Przyjaźnimy się — ni to stwierdził, ni spytał, spoglądając na Nealę. Sprawa była jasna, a zarzuty Eve całkiem nieuzasadnione. — Może to te ciążowe humorki. Nie przejmuj się, przejdzie jej — mruknął, wzruszając ramionami. Nie brałby tego na poważnie. Nie traktował jak czegoś, czym należało się martwić. Eve mogła mieć w garści każdego, gdyby chciała. Tak, jak Celine. Przez myśl przemknęło mu, że może chodziło o coś innego. O możliwości, o pieniądze, ale wciąż nie umiał tego dobrze uzasadnić.
Piasek, na którym siedzieli był ciepły, nagrzany. Zerknął na rudowłosą dziewczynę i uśmiechnął się lekko, ciesząc, że prezent jej się spodobał.
— Dwunastego kwietnia — odpowiedział jej i zaśmiał się po chwili na myśl o Elvisie. — Czy to coś co już do mnie przylgnęło? Nie lubisz Elvisa? Jest świetny — stwierdził, spoglądając w stronę horyzontu. — Ale jest wielu mugolskich muzyków, artystów, którzy są naprawdę świetni. To coś innego niż Celestyna. W Londynie są kluby jazzowe, w których odbywa się wspólne granie. Nazywa się to jam. Nie grają nic konkretnego, nic znanego, każdy gra swoje dopasowuje się do innych i wychodzą jednorazowe, niepowtarzalne utwory. Skrzypce, kontrabas, gitara, trąbki, saksofon, perkusja... Absolutnie niesamowite — mówił, czując jak ściska go zazdrość; o grę o sposób życia, o to, że ich muzyka zachwycała. Nawet o to, że nie grał. Nie przez nich, przez samego siebie. — Rigel, Rigel Black.— Uniósł brew, gdy wspomniała o Panu Śmierci, ale potem je zmarszczył obie i nic nie powiedział. Tamten wieczór wspominał z nieprzyjemnym dreszczem na plecach. Westchnął cicho i przymknął oczy, przytakując jej żądaniu, ale nie biorąc go na poważnie. Nie dało się czasem zrobić tego w ten sposób. Nie dało się spraw załatwić tak jak chciała. Nie zamierzał się jednak kłócić, przyjął jej życzenie i puścił je mimo uszu. Zaśmiał się pod nosem na jej przejęzyczenie, kiwnął głową na znak zgody — była pijana, oj bardzo pijana, ale ni śmiał jej tego wytknąć. Patrzył na nią z dołu tylko, wypił jedno piwo ledwie.
— Ehe — przytaknął znów na tego chlaptusa, a potem padła tuż obok. Obrócił twarz w jej stronę, znając dramaty rozgrywające się w jej głowie. Szukała bezpiecznej i dogodnej pozycji. Spojrzał znów w gwiazdy i po kilku głębszych oddechach zaczął cicho śpiewać piosenkę, którą może kiedyś słyszała, miała melodię irlandzkiej starej piosenki, ale nie zaśpiewaną tak wolno i tak cicho, jak kołysanka:
Opowiem ci historię, która mi się przydarzyła. Pewnego dnia, kiedy szedłem nad morze, słońce grzało, a dzień był jasny. Słyszałem cichy głos nucący, że „mały kufel piwa nie wyrządziłby mi żadnej szkody”. Poszedłem do barmana, powiedziałem „lej po brzegi", a barman mi na to rzekł, „przepraszam, całe piwo już sprzedane. Spróbuj whisky, wódki — dziesięć lat w drewnianej beczce. Odpowiedziałem mu, że „spróbuję cydru, bo słyszałem, że to dobre”. Och, nigdy, och, nie, och, nigdy więcej jeśli dożyję do stu lub stu dziesięciu, bo upadłem na ziemię i nie mogę wsta po wypiciu kufla tego Johnny'ego Jump Up. — Kiedy przestał, umilkł na kilka minut i otworzył oczy. — Nie wrócę do Ottery po festiwalu. Do pracy w stajni — mruknął w zadumie, ale odpowiedziała mu cisza. Obrócił głowę w bok, spała jak niemowlę. Przyglądał jej się chwilę, błądzą wzrokiem po jej rdzawych rzęsach, brwiach, piegach przypominających gwiazdy i westchnął w końcu, podnosząc się z ziemi. Nie mógł jej tu tak zostawić, ale też nie zamierzał spędzić tu na plaży nocy. Koledzy na niego czekali, będą go szukać — a ją, rodzina, ciotka z wujem. Gdyby ich tu przyłapali miałaby większe problemy od niego. — Chodź, zabiorę cię do namiotu — powiedział cicho, choć wydawała się go nie słyszeć. Musiał ją uprzedzić, bo kiedy schylił się po nią musiał wsunąć pod nią dłonie, w piach i wziąć ją na ręce. Była lekka jak piórko, nic prawie nie ważyła, ale to już przecież wiedział. Poprawił ją sobie na rękach i jej głowę lekkim podskokiem by upadła mu na ramię, zamiast wisieć bezwładnie. Ruszył przez plażę drogą nie najkrótszą, ale taką która omijała wszystkie ogniska i skupiska ludzi. Nie chciał, by ktoś ją zobaczył, by coś mu zarzucił. Nie chciał mieć problemów i jej krewnych na karku. Łąką dotarł do świeżo rozstawionych namiotów, ale wokół nie było nikogo — wszyscy wciąż musieli bawić się na rytuale, więc wszedł bez wahania do środka tego, który miał należeć do dziewczyn i ułożył ją na posłaniu pierwszym lepszym z brzegu. — Dobranoc — szepnął z uśmiechem i zostawił ją samą, sam przysiadł przed ich namiotem, tym należącym do niego, Steffena i Marcela, na pustej, drewnianej skrzynce. Zerwał trawę z ziemi i wsunął między wargi, czekając na kolegów, ale też na dziewczyny, licząc, że nie zostawią Weasley tutaj samej.

| zt[/b]



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pomost [odnośnik]31.08.23 22:14
5 VIII 1958

Roztańczone płomienie jaśniały na złotym piasku. Ogień trawił drewno z tłumionymi trzaskami, ale każdy odgłos ginął w szumie historii opowiadanych na brzegu - głosy przyciągały uwagę i pozwalały ludziom na moment oddalić się od własnego życia, trudów i męki, zwłaszcza kiedy żołądki wypełniała ciepła strawa, luksus, na który nie sposób było pozwalać sobie dzień po dniu. Sue przemykała coraz dalej, lekkim krokiem poruszała się brzegiem morza, próbując zakotwiczyć się w którejś z opowieści, ale serce nie chciało słuchać. Roztrzepotane nadmiarem emocji powtarzało głucho zmartwienia i tęsknoty. Nie miała pojęcia, ile kroków pokonała - nie tylko na plaży, ale podczas całego festiwalu - błądząc w poszukiwaniu zaginionej duszy. Snuła się między drzewami, kluczyła między ogniskami i była już bliska rozpaczliwego przekopywania się przez ziarna suchego piasku, jakby w stogu siana mogła wreszcie trafić na igłę. Zdecydowała z determinacją, że zacznie pytać nieznajomych, każdego kto przetnie jej ścieżkę, może rozwiesi listy gończe. Festiwal Lata przyciągał ludzi z wieku zakątków, dlatego głęboko wierzyła w szansę, że ktoś ją minął, że wiedział cokolwiek albo widział kogoś podobnego, snującego się samotnie. Próbowała nie oddawać myśli najgorszym scenariuszom, jeżącym włos na karku. Nie chciała wyobrażać sobie zimnego ciała i pustego spojrzenia, ale wojenne piętno przesączyło umysł krwią poległych, brocząc nawet jej własny światopogląd, niegdyś radosny i przepełniony niegasnącą nadzieją. Nadal nie potrafiła uwierzyć w śmierć Petera, nie mogła pozbierać się po kolejnej stracie, kolejnym drogim przyjacielu, nie mogła wybaczyć sobie, że dowiedziała się z niedopuszczalnym opóźnieniem - na własne życzenie. Była tak przekonana, że dystans wyjdzie wszystkim na dobre, a teraz trafiała tylko na mur, nieznośną ciszę i znów ta sama historia, znów brak wieści, przeklęta cisza i niepewność. Przepadła, jak Alexander? Do kogo trafiały listy, skoro nie wracały?
Dlatego zaczęła pytać. Błahe wskazówki doprowadziły ją na plażę, mętne i nieprzekonane głosy - ktoś taki był, ale czy ona? Niepozorna mogła zginąć w tłumie, ale Lovegood nie miała w zwyczaju się poddawać, dlatego wytrwale zawieszała spojrzenie na każdej twarzy. Dopóki serce nie zatrzymało się na moment, by ruszyć z rozpędem - tak jak i ona, gdy puściła się biegiem, oddalając od morskich fal, niepomna na drobne kamyki i pokruszone muszle rozcinające bladą skórę. Nie miała pewności, postać była zbyt daleko, nie widziały się zbyt długo, ale każde podejrzenie musiało zostać zweryfikowane.
- Anne! - nie oszczędzała dziewczęcego głosu, za nic miała rozmowy i opowieści przy najbliższym ognisku, bo teraz nie liczyło się nic poza drobną postacią, spowitą ciepłą łuną płomieni - w które prawie wleciała, nieco zbyt skupiona na celu.



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Pomost - Page 9 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Pomost [odnośnik]05.09.23 22:10
06 sierpnia
Nie zamierzała tracić festiwalu. Rano, gdy minął smutek i żal na wierzch wypłynęło chłodne postanowienie. Obietnica złożona sama sobie, pierwszy raz podyktowana skrajnym egoizmem i bez zwracania uwagi na kogokolwiek. Spędzone w samotności dwie noce, skłoniły do wniosków i refleksji, a godziny wpatrywania się w rozgwieżdżone niebo, dały szansę, by uporządkować myśli. Właśnie dlatego i dzięki temu, ten wieczór chciała spędzić w towarzystwie szwagierki. Korzystając ze spokoju, który panował wokół namiotów i braku obecności tego, którego najzwyczajniej w świecie nie chciała widzieć, pozostawiła na miejscu na którym spała Aisha, krótki liścik. Szukanie dziewczyny na całym terenie festiwalu byłoby zbyt czasochłonne i podyktowane ryzykiem, że będą się mijały, a w tłumie czarodziejów wcale nie byłoby to trudne. Liścik był pewniejszy, a nie wątpiła, że pozostałe dziewczyny uszanują prywatność wiadomości skierowanej do innej. Przy chłopakach nigdy nie zaryzykowałaby takiej metody, bo oczywiste było, że każdy z nich przeczytałby liścik, zanim trafiłby do tego do którego był skierowany. Każdy z osobna i wszyscy razem byli zbyt ciekawscy, aby przejść obojętnie.
Przychodząc na miejsce, początkowo z dystansem obserwowała zebranych przy mniejszych ogniskach czarodziejów. Niepewnie podeszła bliżej skuszona opowiadaną przez starszego mężczyznę, historią. Lubiła słuchać, czuła się lepiej, gdy mówił ktoś, niż kiedy sama miałaby. Przysiadając na wolnym miejscu, uśmiechnęła się niepewnie do kobiety, która przesunęła się nieco, aby mogła usiąść. Takie wieczory wśród ludzi z ogniskiem w tle i historią, były powiewem czegoś znajomego. Były wspomnieniami dzieciństwa, kiedy po zjedzonej kolacji i szybkim sprzątaniu, mama pozwalała jej iść, by słuchać. Kąciki jej ust uniosły się, kiedy mężczyzna budował napięcie swą opowieścią i zatrzymywał przy ognisku coraz więcej osób. Mogłaby tak spędzić całą noc, ale nie miała tyle czasu.
Odwróciła głowę, by spojrzeniem przemknąć po otoczeniu, poszukując młodej Doe. Mimo że słońce coraz mocniej chowało się za drzewami, a szarość osiadała na wszystkim, próbowała dostrzec tę jedną osobę, wśród czarodziejów. W końcu zobaczyła ją i pomachała Aishy, by zwrócić jej uwagę. Zerknęła jeszcze na starca snującego swą opowieść i z lekką niepewnością wstała, żeby podejść do szwagierki. Uśmiechnęła się, by tym wygięciem ust ukryć wahanie. Echo upokorzenia dotknęło, jakiejś czułej struny w niej samej, ale nie pozwoliła temu przyćmić zadowolenia z widoku dziewczyny.
- Przyszłaś.- rzuciła, gdy każda mądrzejsza reakcja umknęła jej z głowy.- Cieszę się, nawet nie wiesz, jak bardzo.- dodała trochę swobodniej.- Opowiadają tutaj naprawdę interesujące historie. Przypominają mi te, które starsi z taboru snuli przy ogniskach. Ten Pan potrafi to tak samo dobrze.- mówiła dalej, by rozładować napięcie, które czuła. Odetchnęła cicho, chcąc sobie tym pomóc.
- Niedługo zrobi się już ciemno, a przy brzegu są lampiony, które można puścić. Jedna z czarownic mówiła mi, że puszcza się je do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Dlatego pomyślałam, że mogłybyśmy...- urwała i wzruszyła lekko ramionami, by podkreślić, że to tylko luźna propozycja.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Pomost - Page 9 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Pomost [odnośnik]11.09.23 15:05
Wielobarwne punkciki miały w sobie coś ze zwyczajnej bajkowości. Zmierzch przykrył okolicę łagodną taflą granatu, szaro-żółty piasek gdzieniegdzie rozjaśniały świetliste kręgi stworzone z wysokich ognisk. Gdzieś niosła się piosenka, w innym miejscu podniosłe rozmowy, w rogu, niedaleko wysokich krzewów zdawało jej się, że dostrzega młodą parę, która całkowicie oddała się amorom i w przypływie rumieńców spędzała wieczorny czas na pocałunkach.
Nie miało jej tu być, choć za namową panny Weasley zdecydowała się zostać na Festiwalu. Zostać, oswoić, powoli przyjmować to, czym w rzeczywistości był – wśród obcych, przyjaciół, których jeszcze nie poznała. Z ciepłem, kolorowym światłem, ciepłym posiłkiem i dobrym słowem; trwała, jakby w bajkowej idylli, za nic nie chcąc budzić się z chwilowej dobroci, którą jej podarowano. Przemykała wśród grupkami zgromadzonych uczestników, wciąż anonimowa i wciąż trzymająca się na uboczu, raz przysiadając przy ognisku, innym razem na ławce przy wysokim klifie, otulając się za dużym swetrem i wytrzepując z butów piach. Finalnie zdjęła je całkiem i zamoczyła bose stopy w chłodzie piasku, spacerując mniej zatłoczoną częścią plaży; pierw obszarem bliżej lasu, później skierowała się w stronę brzegu, finalnie pozwalając, by spokojne fale raz po raz muskały jej nogi.
Słońce dawno schowało się za horyzontem, pozostawiając po sobie maleńką namiastkę pomarańczowej wstęgi tuż przy styku z morskimi odmętami; źródłem światła były ogniska stworzone na plaży bez większego planu czy scenariusza, mniejsze i większe, pokaźniejsze i noszące doświadczenie ludzkich rąk, i te, które powstały za sprawą podekscytowanych nastolatków. Przez jakiś czas zerkała w ich stronę, na wesołe twarze, charakterystyczne uśmiechy – słuchała dziewczęcych pisków i chłopięcych chichotów, obserwowała rozświetlone ognistą łuną policzki i śliczne sukienki wirujące w rytm muzyki, nieco hardej i wręcz koślawej, ale tym zdawał nie przejmować się nikt.
Nie potrafiła stwierdzić, czy to co kłębiło się w sercu było po prostu tęsknotą. Drażniącą potrzebą dołączenia, powrócenia do przeszłości, do momentu, w którym była jedną z nich; czy jednak przemawiała przez nią dziwaczna świadomość utracenia pewnego stanu. Momentu. Uczuć.
Głos, który poniósł się po okolicy zagłuszyła wzburzona fala. Zniekształciła i starła, a mimo to Anne odwróciła się przez ramię – zupełnie jakby dźwięk dochodził nie z zewnątrz, ale gdzieś ze środka.
W półmrokach wieczoru i szarawych ubraniach wyglądała zupełnie jak zjawa; jak zagubiony duch jednego z zatopionych statków – i podobnie przed jej oczami malowała się jasna sylwetka, zadziwiająco szybko zbliżająca się w jej kierunku, mknąca samym brzegiem plaży pomiędzy suchym lądem a językami spokojnych fal.
Dopiero kiedy znalazła się na tyle blisko, by Beddow się zatrzymała i zarejestrowała – charakterystyczne pasma włosów, znajomą twarz, w końcu pośpiech, z jakim zmierzała w jej stronę – zrozumiała, że to nie było przesłyszenie.
Ani przewidzenie.
Słona tafla pojawiła się przed jej spojrzeniem momentalnie, jakby ktoś rzucił na nią natychmiastowy urok; kiedy dwa ciała zderzyły się ze sobą, nie potrafiła dłużej trzymać tego, co rosło w jej płucach, gardle, sercu. Szok czy smutek – nie potrafiła sprecyzować co spowodowało wybuch płaczu, którym powitała Susanne Lovegood, wciskając twarz w zagłębienie jej szyi zupełnie mimowolnie.
Była prawdziwa? Albo to tylko kolejna zjawa na wieczornym morzu?
– Sue…


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Pomost [odnośnik]27.09.23 23:06
Pod zaciskanymi na plecach ramionami czuła miękki sweter, ciepły, nieco drażniący odsłoniętą skórę, w uszach zaś toczył się donośny szum, falami atakujący każdą cząstkę ciała. Przez chwilę myślała, że to morze, że wody wzmogły się nagle, zawodzi wiatr. Grały jednak emocje, adrenalina popłynęła wartko. Uporczywe poszukiwania, rozpacz, dni pełne stresu skumulowały się i tchnęły obezwładniającą ulgą - była cała, w ogólnym rozrachunku nie liczyło się nic więcej, tę wieść przyjmowała jako pierwszą, najważniejszą. Dopiero po chwili zauważyła szloch, lekkie drżenia urywanego oddechu i ciepłe łzy, naturalnie ludzką reakcję, której mogłaby się spodziewać, której powinna się spodziewać, a która przeszyła ją bólem tak silnym, że mięśnie zacisnęły się, umacniając uścisk na drobnym ciele. Dłonią pogładziła plecy Anne, małej Anne, mrugając gwałtownie, gdy walczyła ze wspomnieniami piekącymi oczy, mocniej niż morska sól drażniła rany. Przełknęła ślinę, czując okropną gulę w gardle - trochę pomogło, nie chciała milczenia, nie chciała witać jej ciszą i bólem, może nie mogła ukryć ani cierpienia, ani tęsknoty, wciąż wstrząśnięta potwornymi wieściami, mogła jednak wesprzeć ją, być i słuchać, jeśli i kiedy tylko będzie chciała mówić. Musiała zyskać pewność, że jest bezpieczna, że będzie bezpieczna, a teraz, miała co do tego pewność, Anne była potwornie zagubiona.
- Jestem - odezwała się, wlewając w pojedyncze słowo całą swoją pewność, okraszoną znajomą łagodnością, gdy kciukiem pogładziła skórę, wplótłszy dłoń we włosy. Ścięte, krótkie. - Jestem z tobą, jestem, Anne - czuła w sobie tyle złości, tyle popielącego gniewu. Nie przedostał się do słów, ale tłukł sercem w oszalałym rytmie palącej nienawiści. Tyle żyć, tyle cierpienia, więcej w imię okrutnych przekonań, bezdusznych i krzywdzących - teraz to była codzienność, na własne oczy widziała żniwo terroru tyle razy, że przestała liczyć... niektórzy mówili, że przywykli, ona nie potrafiła, każda bruzda trwała w pamięci. Ta była wyjątkowo dotkliwa - świeża i głęboka rana - ale teraz, trwając na tle dogasającej łuny Słońca, myśli brnęły głównie ku życiu panny Beddow. Nie mogłaby powiedzieć już dobrze, bo wiedziała, tak bardzo wiedziała, że nie było dobrze, że żadne słowa nie zwrócą jej brata, jej podpory, dzielnego Petera, który zawsze stał na straży, gotowy walczyć o zdrowszy świat. Jego warta mogła dobiec końca, ale Anne musiała wiedzieć, że nie została sama, wbrew temu, co mogło szeptać zranione serce. Byli jeszcze dzielni ludzie, którzy nie zamierzali odpuścić tej straty, istnienia walczące o sprawiedliwość.
Sue milczała, pozwalając paru łzom spłynąć po policzkach, a dłoniom łagodnie otulać młodą czarownicę. Emocje musiały wybrzmieć, choć nieco tłumiła własne, przekonana, że teraz Anne potrzebuje wsparcia - dopiero po kilku chwilach przetarła jej policzki palcami, przywołując na twarz niewielki, ale ciepły uśmiech. Przyjrzała się szczupłej twarzy, starając nie przewiercać jej nachalnie wzrokiem. Nie chciała mówić o listach bez odpowiedzi, nie miały już żadnego znaczenia. - Dobrze cię widzieć, skarbie. Przejdziemy się? Noc jest przyjemna.



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Pomost - Page 9 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Pomost [odnośnik]01.10.23 18:55
| 6 sierpnia '58

Nie sądziła, że ten dzień kiedyś naprawdę nadejdzie. Pisząc ostatni list do swojej córki, do Celiny, obiecała że jeszcze kiedyś się spotkają. I chociaż nie raz i nie dwa myślała, że to już, że to dziś to jakoś ich drogi nie mogły się ponownie połączyć. Odwiedzając tereny aktualnie odbywającego się festiwalu lata nie sądziła, że tyle się wydarzy. Przedwczorajszy wieczór przy ognisku sprawił, że została dłużej. Chociaż miała szybko zniknąć, to nadal przechadzała się po zielonych terenach szukając czegoś. Igły w stogu siana. I znalazła. Nie była pewna jaki Merlin nad nią czuwał. Czy ktoś rzucił na nią zaklęcie szczęścia, dał do wypicia Felix Felicis? Faktem było, że gdy dostrzegła ją poczuła się jak w niebie.
Tyle razy wyobrażała sobie to spotkanie. Huxley dni i noce marzyła o zobaczeniu swojej córki, zatracała się we wspomnieniach w myślodsiewni bojąc się, że zapomni jej kształtu twarzy, faktury skóry czy zapachu włosów. Obmyślała nie raz i nie dwa co jej powie, jak przeprosi, że ją zostawiła. Po nic to było, bo gdy tylko postać Celiny mignęła jej przed oczami wszystko i tak wyleciało z jej pamięci. Może nie widziały się dawno, ale matka zawsze rozpozna córkę. Zawsze.
Rain była mocno wczorajsza. Nie wróciła na noc do domu. Dwie nocne z rzędu spędziła przy ognisku. Pierwszą w Michaelem, a drugą już w samotności. Chociaż nie było to dla niej problemem. Trafiła na kadzidła, które przyniosły jej spokój i rozluźnienie. Ta noc była jej potrzebna. Tak więc nie dość, że jej ubrania nie były najwyższej świeżości to jeszcze pachniała dymem i kadzidłem. Było ciepło, nie zakładała więc na siebie płaszcza trzymając go w ramionach. Za to jej ciemne włosy zakrywały jej kark, opadały na czoło przykrywajac kawałek twarzy. Chociaż odrobina anonimowości.
Ostatnie wieści na temat Celiny miała od Yvette, której też już później nie udało jej się spotkać. Ale to też już było dawno i Huxley nie była pewna na ile to co wiedziała było aktualne. O ile wszystko już się nie pozmieniało. Czy wyszła na prostą? Czy udało jej się pozbierać i normalnie funkcjonować? Rain nie wiedziała gdzie jej córka przebywała, znalazła dobre miejsce które mimo wielu prób nie udało jej się odnaleźć. Starała się, naprawdę. Ale jej wiara w swoje umiejętności legła w gruzach, nie mogąc sobie z tym poradzić w pewnym momencie odpuściła. Jak nie Rain.
Ale Rain nie była już taka jak kiedyś. Przeżycia, które doświadczyła zmieniły ją. Kiedyś była wyluzowana, lubiła pić, tańczyć i rozmawiać. Teraz zamknęła się w sobie. Była bardziej cicha, zdystansowana i nieufna. Trudno było jej znowu stanąć na nogi. Nie miała pomocy takiej jakiej potrzebowała. Jej kuzynka była wsparciem, zaproponowała dach nad głową, ale to było za mało.
Na początku, gdy dostrzegła Celinę nie wiedziała jak zareagować. Na jej twarzy najpierw widać było niedowierzanie, zamrugała kilkakrotnie starając się nie zgubić dziewczyny. Chciała krzyknąć, ale głos jej utknął w gardle. Nie mogła nic powiedzieć, wzięła głębszy wdech niemal nim się dławiąc. Celina się oddalała, jeśli teraz ją straci, to nie wiedziała czy kiedykolwiek jeszcze na nią trafi? Adrenalina czy miłość, nie wiedziała, sprawiła że udało jej się poruszyć swoje ciało. Najpierw zrobiła jeden krok, a potem drugi. Potknęła się, ale udało jej się nie przewrócić. Podążyła za młodą kobietą, przyspieszyła kroku. Mijała obcych ludzi nie zważając na nic. Nie patrzyła czy kogoś potrąca, czy ktoś za nią nie krzyczał próbując obrzucić ją najgorszymi przekleństwami za aroganckie zachowanie. Nie interesowało ją to. Musiała dogonić Celinę, musiała.
Im bardziej się do niej zbliżała tym bardziej zaczynała wątpić czy to tylko nie wymysł jej wyobraźni. Przecież przez te wszystkie miesiące ona mogła się tak bardzo zmienić, że Huxley nie byłaby w stanie jej rozpoznać. Ściąć włosy, przytyć lub schudnąć, zmienić sposób ubierania się. Im bardziej się zbliżała tym mniejszą miała pewność, że to ona. A im mniejszą miała pewność, że to Celina, tym bardziej czuła jak boli ją serce. Emocje wzięły górę. Kiedyś było to nie do pomyślenia by zobaczyć u Huxley coś więcej niż tylko obojętność. Często sztuczną, czym wszystkich denerwowała. Pokazywała swój urok, pracowała ciałem. Śmiała się kiedy była w towarzystwie, opowiadała historie i upijała się razem z klientami. Ale rzadko, naprawdę rzadko, ktoś mógł zobaczyć na jej twarzy szczerość. Teraz było widać.
Ból i zawód, czuła fizyczne cierpienie, gdy palcami dotykała kobiety, ponieważ była tak bardzo przekonana, że się pomyliła. Tak bardzo pragnęła. Gdy kobieta się odwróciła w reakcji na dotyk Huxley patrzyła na nią oczami wypełnionymi łzami. I nie powiedziała nic, nie mogła.


Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it


Ostatnio zmieniony przez Rain Huxley dnia 08.10.23 20:05, w całości zmieniany 1 raz
Rain Huxley
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5603-rain-huxley https://www.morsmordre.net/t5628-poczta-rain#131770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-dzielnica-portowa-welland-street-5-12 https://www.morsmordre.net/t5630-skrytka-bankowa-nr-1380#131776 https://www.morsmordre.net/t5629-rain-huxley#131774
Re: Pomost [odnośnik]02.10.23 21:27
Emocja goniła emocję, jakby przeznaczenie postawiło sobie za cel każdy dzień naznaczyć przeżyciem mocniej od poprzedniego. Jej ciało stało się gimnazjonem, gdzie doświadczenia ścierały się ze sobą, usiłując wyłonić zwycięzcę, ich kolorowe spektrum przypominało jednak pąki kwiatów rozchylających płatki ze szmaragdowego wzniesienia łodygi. Lęk plamił się bladą, szarawą purpurą, ekscytacja przybierała soczystą barwę pomarańczu, zazdrość obnażała kły w płachcie zielonkawej czerni, natomiast kiełkujące w sercu zauroczenie, och, ono barwiło się na słodką czerwień przywodzącą na myśl truskawki. Razem tworzyły kompozycję, której być może się nie spodziewała, lecz jednocześnie której nie zamieniłaby na nic innego - mimo kwasoty smutku podchodzącej do gardła na widok Marcela wyławiającego wianek Aishy czy strachu o życie Percivala, nie, Bena, kiedy dwa dni temu ostrze noża wyciągniętego przez Victora błysnęło w miękkich refleksach słońca, spragnione krwi. Teraz - przechadzała się samotnie, bez przyjaciół, bez Wrighta. Nad linią horyzontu rozmywała się ostatnia smuga czerwieni zachodzącego słońca, a błękit ciemniał, gdy dołączało do niego tchnienie atramentu zwiastującego nadejście nocy. Już za moment miał zjawić się księżyc odwiedzający złotawą kochankę o świetlistym ogonie, a kiedy to nastąpi, chciała być już na plaży, gdzie podobno można było wypuszczać marzenia ku niebu pod postacią lampionów. Pozwoliła sobie więc na ten oddech, na tę samotność, wędrując w stronę nabrzeża. Morelowa sukienka tańczyła wokół nóg półwili przy każdym kroku, natomiast długie, srebrzyste włosy tym razem układały się na jej ramieniu, ujęte w warkocz przepasany wstążką, którą splotła razem z kilkoma źdźbłami trawy. Nie poszukiwała towarzystwa, aczkolwiek jej spojrzenie zawsze chętnie zatrzymywało się na zakochanych - na parach w przeróżnym wieku, które trzymały się za ręce, które spoglądały sobie głęboko w oczy, które wymieniały uśmiechy, i wreszcie które mogły rozkoszować się chwilą beztroski na toksycznym wojennym tle. Nie wiedziała przy tym, że sama jest obserwowana. Nie wiedziała, że ktoś podąża jej śladem, że czyjeś niedowierzające oczy taksowały każdy jej ruch, jakby za moment miała rozprysnąć się w bajecznych iskierkach. Nie wiedziała.
Aż do czasu, kiedy poczuła na swoim ramieniu dłoń, a niezapowiedziany słowem dotyk przeszył ją instynktownym dreszczem niepokoju. Mięśnie Celine stężały, ramiona skuliły się ledwo dostrzegalnie, ciche świadectwa przebytych traum - lecz za jej plecami nie oczekiwało zagrożenie, nie czaił się cień, nie. To była ona. Blada, nieco mocniej wychudzona, otulona mocnym aromatem ziół i dymu, oraz włosami przykrywającymi część twarzy niby kruczym skrzydłem. Półwila wszędzie rozpoznałaby jej tęczówki, jasne i szkliste jak niebo pozbawione dotyku słońca, pokryte zaś gęstą pierzyną chmur, tak charakterystyczną brytyjskiej pogodzie. Do dziś pamiętała te oczy w więziennej grupowej celi, zanim Rain zwrócono wolność, pamiętała ich troskę, ich gorycz, ich strach - i strach w nich pozostał, jedynie nie o życie, a o to, co zawisło pomiędzy nimi w pełnej rozdarcia ciszy. Ile razy wyobrażała sobie to spotkanie? Ile razy pragnęła, by ni z tego, ni z owego Rain odnalazła ją na krańcu świata i przyciągnęła, zamykając kruche ciało w matczynych objęciach? Ile razy przyrzekała sobie, że sama uczyni to pierwsza, bez zawahania i bez opamiętania? A jednak się zawahała. Zastygła, wpatrzona w ostre rysy twarzy i te piękne, błękitnawe oczy, bojąc się wykonać choćby najmniejszy ruch. We wspomnieniach wciąż dźwięczała treść źle zinterpretowanego listu, który zniszczył naiwne marzenia w chwili, gdy były jej najbardziej potrzebne. Nie miała prawa oczekiwać czegokolwiek od kogokolwiek, zazwyczaj tego nie robiła, ale wtedy to, co było zapowiedzią przyszłości ledwie odłożonej w czasie, wybrzmiało dla niej jak pożegnanie.
- Rain... - jej imię wciąż smakowało na języku tą samą tęsknotą i tą samą miłością, jego dźwięk sprawił, że rozkołatane w piersi serce raz na zawsze zerwało się ze smyczy, ciągnąc ku niej i błagając. - Gdzie byłaś? - spytała cicho, niepewnie. Zbliżyła się o krok, po czym znów zastygła, zmuszając ciało do posłuszeństwa, zanim doskoczyłaby do niej z gracją kota i wtuliła się w jej ramiona bez pytania o pozwolenie. Zamiast tego wyciągnęła ręce w jej stronę, rozpostarła je jak skrzydła, otworzyła je dla niej, lekko drżące od ogarniającego ją wzruszenia, ale i strachu, który rozorał tkankę duszy myślą, że być może wcale owego zaproszenia nie przyjmie. Że chciała jedynie wymienić kilka słów i zniknie jak lapidarna euforia wróżkowego pyłu. - Och, Rain - szepnęła, czując łzy napływające do oczu i zaciskające się wokół jej gardła kajdany emocji, ale mimo to nie poruszyła się dalej, nie naparła na nią, nie domagała się natychmiastowego dowodu miłości czy tęsknoty, nade wszystko obawiając się odrzucenia. Nawet przez nią.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Pomost [odnośnik]02.10.23 22:40
Gdy ujrzała jej twarz powoli odwracającą się w jej stronę wiedziała już, że się nie pomyliła. To była Celina. To naprawdę była ona. Jej córka, jej córeczka, jej słońce, jej blask na niebie, jej słodycz, jej piękność, jej ostoja. Ból minął. Cierpienie zniknęło. Łzy pociekły po policzkach, ale nie powstrzymywała ich. Nie teraz. Była piękna. Ostatnie wspomnienia, których bardzo chciała się pozbyć, były z Tower. Nie chciała do nich wracać. Teraz była taka piękna. Najpiękniejsza.
Ale nie takiego spotkania się spodziewała. Celina zwykła wpadać w jej ramiona, zatapiać twarz w puklach ciemnych włosów, przytulać mocno domagając się czułości. Tym razem nie drgnęła. Ruszyła się, ale nie tak jak tego Huxley się spodziewała. Ruszyła się w jej kierunku lekko wystawiając dłonie, jakby czekała na to, że to Rain zrobi ten pierwszy ruch. Zachęcała, czy bała się odrzucenia? Zadawała pytania. Ale nic nie było w stanie przedostać się przez jej gardło. Chciała odpowiedzieć. Opowiedzieć o wszystkim co się po drodze wydarzyło. Jak wylądowała na statku i została tam wykorzystana. Jak w jakiejś wiosce czarodzieje pomogli jej pozbyć się niechcianego balastu. Jak cudem udało jej się wrócić do Anglii. Jak nie mogła odnaleźć się w swoim własnym porcie. Ale nic nie udało jej się powiedzieć. Może to jeszcze za wcześnie? Może dopiero przyjdzie na to czas?
- Celina – jęknęła tylko.
Tym razem to ona zrobiła krok w stronę młodej dziewczyny. Tym razem to Rain wpadła w jej ramiona, przytuliła mocno, przyciskając swoją twarz do jej blond włosów. Przyjemny zapach dotarł do jej nosa, skóra była gładka i pachnąca. A Rain płakała. Najpierw pozwoliła na to by łzy bez żadnych ograniczeń spływały po jej twarzy. Policzki się zarumieniły, cała zaczęła drżeć, aż w końcu zaczęła szlochać. Nie pamiętała kiedy ostatni raz się tak rozpłakała. Zawsze trzymała fason, pokazywanie emocji było oznaką słabości i mogło ściągnąć same złe rzeczy. Pewnie jutro będzie żałować tego wybuchu emocji. Ale dzisiaj przestała się kontrolować. Pozwoliła sobie wypłakać wszystko.
Wypłakać strach, który jej ciągle towarzyszył. Wypłakać stratę ukochanego domu, jakim był Parszywy, który odkąd miał nowego właściciela nie był już tym samym miejscem co kiedyś. Wypłakać stratę ukochanego, Matthew zapadł się pod ziemię i nigdy więcej już go nie spotkała. Wypłakać stratę przyjaciółki, córki, własnej matki. Celina przynajmniej żyła. Co się stało z resztą? Pozwoliła sobie na szloch, na upust emocji. Trzymała je w sobie zbyt długo. Próbowała je przytłumić alkoholem, używkami, seksem. Była tykającą bombą i pewne było, że prędzej czy później wybuchnie. I wybuchło. I chyba przy najlepszej ku temu osobie – przy Celinie.
- Przepraszam – jęknęła. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, prze… przepraszam
To jedyne słowa, które udało jej się wypowiedzieć. Nawet nie do końca świadomie. Nawet nie wiedziała kiedy ugięły się pod nią nogi i być może pod jej ciężarem, w końcu Celinka nadal była tak bardzo delikatna, obie osunęły się na ziemie. Nie baczyła na to, że dookoła są ludzie. Że mogą na nich patrzeć, oceniać. Że ktoś może ich tam rozpoznać. Liczyło się tylko tu i teraz. Tylko ona i Celina. Matka i córka.
Ale czy ta córka jest w stanie wybaczyć matce, że ta ją zostawiła? Wtedy kiedy była najbardziej potrzebna schowała głowę w piasek i wykorzystując okazję wyruszyła w podróż? Co prawda skończyło to się dla niej źle. Nawet bardzo źle. Może to była po prostu kara od losu? Jeśli tak, to na nią zasłużyła. Nie słyszała czy Celina coś do niej mówi. Nie docierały do niej żadne dźwięki z otaczającego je świata. Tylko łkanie i tylko słowo „przepraszam”. Czy Celina była gotowa jej wybaczyć?


Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5603-rain-huxley https://www.morsmordre.net/t5628-poczta-rain#131770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-dzielnica-portowa-welland-street-5-12 https://www.morsmordre.net/t5630-skrytka-bankowa-nr-1380#131776 https://www.morsmordre.net/t5629-rain-huxley#131774

Strona 9 z 15 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 15  Next

Pomost
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach