Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Pomost
Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.
- Bursztyny:
- 1: Nic nie znajdujesz.
2: Nic nie znajdujesz.
3: Nic nie znajdujesz.
4: Znajdujesz mały bursztyn o jasnozłotym ubarwieniu.
5: Znajdujesz mały bursztyn o miodowym ubarwieniu.
6: Znajdujesz mały bursztyn o kasztanowym ubarwieniu.
7: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją owada.
8: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją rośliny.
9: Znajdujesz duży ładny bursztyn z inkluzją rzadkiego pięknego kwiatu paproci.
10: Znajdujesz duży bursztyn, który nieznacznie połyskuje ciepłą aurą pomimo wyjęcia go z zimnej wody. Postać z geomancją na poziomie I rozpozna w nim świetlny bursztyn (Kwiat paproci zatopiony w bursztynie, który można oprawić w wisior albo pierścień lub rozbić na bransoletę albo naszyjnik. Legenda głosi, że podarowana od ukochanej osoby zaklina w sobie miłość i ogrzewa Bije ciepłem, działa tylko na obdarowaną osobę - chroni przed zimnem, a nawet zamarznięciem. Rzucenie zaklęć związanych z zimnem na osobę posiadającą bursztyn wymaga o 10 oczek więcej), po rozpoznaniu możesz zgłosić się po jego dopisanie do ekwipunku postaci w aktualizacjach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 1 raz
'k3' : 1
Sznur nie dawał za wygraną, a jej magia okazała się kapryśna, przytłoczona paniką, która wypełniała ją od środka. Co tu robić, Merlinie, co tu robić? Nie miała na tyle siły by unieść kamień ku górze, ani tym bardziej utrzymać go przy sobie i zabronić mu dalszego opadania, bo to on ciągnął ją na dno, nie odwrotnie. Kiedy na moment Trix wynurzyła się z wody, żeby zaczerpnąć powietrza, do jej uszu doleciał wściekły głos ojca - ale nie mogła go posłuchać, była Beckettem, a Beckettowie pomagali tym, którzy pomocy potrzebowali. Sam ją tego nauczył. Spojrzała na niego spod kurtyny mokrych rzęs i przeprosiła samym ułożeniem ust, zanim nabrała do płuc więcej powietrza i zanurkowała raz jeszcze, znów wyciągając przed siebie różdżkę z dzikiego bzu, której szpic nakierowała na linę łączącą topielca z jego okrutną, bezlitosną kotwicą. Confingo, jedno, drugie, a wszystko to na nic, zawodziło zaklęcie za zaklęciem, aż wezbrał w niej gniew i zmieszał się z lękiem; zaczynało brakować jej powietrza, serce czarownicy zabiło szybciej, a nicość ciemności przed oczyma wypełniła się blaskiem czerwieni, kiedy złość przejęła kontrolę. Nie podda się tu jak tchórz, nie mogę.
- Confringo! - jej zniekształcony głos przedarł się przez fale i dosięgnął wreszcie materiału splotu liny, rwąc go na wysokości pasa nieznajomego. Był wolny, kamień potoczył się na dno, samotny, zapomniany, niech gnije tam pośród mułu i rozwielitek, oni natomiast bezpiecznie wrócą na brzeg, tak, tak właśnie miało się stać... Dzięki skutecznej inkantacji ojca mężczyźni pomknęli w bok, a ona popłynęłaby za nimi, ale lodowata temperatura wody otumaniła mięśnie i Trixie ledwo dopłynęła do samej tafli, zmęczona o wiele bardziej niż podczas jazdy na rowerze, mimo adrenaliny, która towarzyszyła jej od momentu dojrzenia topielca.
Kiedy w końcu wydostała się spod wody, Beckett zbyt łapczywie nabrała powietrza i zachłysnęła się jego dobrodziejstwem, kaszląc przy tym głośno; na szczęście nie znajdowała się daleko od pomostu, do którego podpłynęła ostatkiem sił, umieszczając jedną stopę na drewnianej żerdzi podtrzymującej konstrukcję. Mogła dzięki niej wspiąć się na górę i oszczędzić energię, zamiast próbować z wody dostać się na plażę. Przedłużająca się kąpiel w morzu w mroźnym październiku nie była dobrym pomysłem, Trixie wciąż kaszlała głośno, na moment zastygając w bezruchu na stabilnych deskach, leżąca na boku. Musiała wykaszleć z siebie wodę, której napiła się sowicie podczas werbalnego już inkantowania zaklęcia; dopiero uderzająca w nią ponownie adrenalina sprawiła, że dziewczyna znalazła determinację, by wstać na nogi i pobiec w kierunku plaży, do której dzięki zaklęciu płynęli Stevie z, miejmy nadzieję, odratowanym młodzieńcem.
- Tutaj... Tutaj - zawołała ze zmęczeniem, wyciągnąwszy jedną rękę w ich kierunku. Miała rację - ojciec był lwem gotowym rzucić się w paszcze niebezpieczeństwa, byle tylko uratować niewinne istnienie. Może Tiara Przydziału popełniła jednak błąd? - Wejdźcie po belkach - mówiła z szeroko otwartymi oczyma, czerwona, dygocząca, prawie na granicy płaczu, ale dostatecznie odważna i uparta, by próbować nie okazywać słabości. Nieopodal nich widziała bowiem krzyżujące się, wspomniane żerdzi identyczne do tej, po której wspięła się sama Trixie. - Chodź, tato, proszę - wydusiła i uklękła na krawędzi pomostu, wyciągając do mężczyzn już obie ręce, po tym, jak odłożyła różdżkę na bok.
flames come alive.
Rozważania przerwał skok do wody i lodowata ciecz, która od razu wlała się za kołnierz, mrożąc krew w żyłach. Dreszcze i cierpnięcie kończyn poczuł od razu, świadomy, że to skończy się chorobą. Może gorąca herbata z lipą i miodem, albo napary z ziółek pomogą. Tylko czy w szafce mieli jeszcze herbatę...? Nawet o takie podstawowe produkty było teraz ciężko.
Gdy zaklęcie poskutkowało i niewidzialna siła pociągnęła ich w stronę brzegu, było jakoś "lżej". Co prawda sznur dalej dyndał u szyi mężczyzny, który o dziwo próbował współpracować, jednak wydawało się, że kamień odleciał gdzieś do tyłu. Gdy energia, która doprowadziła ich gdzieś do połowy pomostu ustała, rozejrzał się do tyłu w poszukiwaniu Trixie. Ta na szczęście mknęła biegiem przez kładkę, zdrowa, bezpieczna i kompletnie mokra. W październiku... Po co skakała do tej wody? Porozmawiają o tym później. Nie mogła się tak narażać. Czuł jak odmarzają mu wszystkie kończyny, jak usta powoli robią się sine, a nieprzyjemne mrówki rozchodzą się po całym ciele, od palców u nóg, aż po sam czubek głowy. Cud, że miał jeszcze okulary na nosie i te nie odpłynęły gdzieś z tyłu, naprawdę nie chciałby się z nimi żegnać. Resztkami sił pociągnął za sobą mężczyznę, który wciąż nie powiedział słowa, najwyraźniej zbyt przerażony tym w jakiej sytuacji się znalazł. Trzeba było myśleć o tym wcześniej! Kto to widział, żeby takie rzeczy...?
- Chwyć go - powiedział jeszcze do Trixie, ostatkiem sił podsadzając mężczyznę, by ten wdrapał się po belkach do góry. Miał w sobie zadziwiająco dużo determinacji, czyżby zrozumiał, że jednak chce żyć? Był zdecydowanie młodszy od Steviego, a jednak spędzili w wodzie tyle samo czasu. Udało mu się i gdy on upadł na pomost głową, trzęsąc się z zimna, przyszła polej by Beckett sam się uwolnił z wody. Instynktownie sam złapał za deski, usiłując wczołgać się wyżej. Nie miał siły, zmęczony wyprawą rowerową, skokiem do wody, trzymaniem go w górze. Dygotał, zgrzytał zębami, ale nie mógł tam zostać. Dłoń zjechała mu w dół, nie udało się. Spróbował więc jeszcze raz, a stare i zmarznięte mięśnie odkryły w sobie odrobinę determinacji. Upadł na pomost, dygocąc z zimna, jednak wciąż wystarczająco świadomy, by wiedzieć gdzie się znajduje. Rzucił się w stronę mężczyzny i złapał go za ramię, by upewnić się, że ten nie spróbuje żadnych sztuczek. Oddychaj, człowieku... Oddychaj...
co zrobi samobójca?
k1-k2 - zaczyna ruszać z agresją na Trixie, bo ta przypomina mu jego byłą, która złamała mu serce
k3-k4 - odpycha Steviego i chce rzucić się z powrotem do wody, majaczy
k5-k10 - jest nam wdzięczny, wszystko jest ok
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
'k10' : 3
- Dasz radę, no chodź - mówiła szybko, trzeszcząc nieco zębami o zęby, po czym mocniej zacisnęła dłoń na tej należącej do ojca i wsparła go przy kolejnej próbie, tym razem o wiele bardziej udanej. Do Becketta najwyraźniej dotarły pokłady adrenaliny i pomogły odzyskać część sił, które poświęcił na wejście na kładkę, doszczętnie przemoczony, czerwony i równie drżący co oni wszyscy razem wzięci. Musiała coś z tym zrobić. Otaczając mężczyznę ramionami i przyciskając do swojej piersi sięgnęła po różdżkę i mimo zgrzytania zębów zaintonowała, - Caldasa. - Znane zaklęcie jednak zawiodło. Wypowiedziała je zbyt niedokładnie? Przecież nie brakowało jej chęci ani zdecydowania, co poszło nie tak? Trixie spróbowała uspokoić oddech i na chwilę przestać drżeć, znów przytykając kraniec różdżki do ramienia spoczywającego w jej objęciach ojca. - Caldasa - powtórzyła uparcie, wyraźniej, a magia okazała się udana, prędko przemieniając włosy na ciele czarodzieja w grubą wełnę mającą za zadanie odegnać od niego upiory odmrożeń i diabelnie niskiej temperatury, którą po wyjściu z wody każde z nich odczuwało jeszcze wyraźniej. Dopiero wtedy skierowała drewno dzikiego bzu na nieznajomego słaniającego się na czworakach, przekłuwając bańkę bąblogłowy i powtarzając ten sam transmutacyjny czar co chwilę temu. W międzyczasie ojciec próbował go ocucić. - Caldasa - wiązka inkantacji przecięła powietrze i uderzyła w niego łagodnie, powtarzając ten sam efekt, który wcześniej ogrzał Becketta - ale mężczyzna wyraźnie przestraszył się tego, co się z nim działo i podskoczył jak oparzony, próbując zetrzeć lub zerwać z siebie wełnę. - S-spokojnie! To tylko ż-żeby było ci cieplej - wytłumaczyła, ale ten spojrzał tylko na nią dzikimi oczyma i nagle, bez ostrzeżenia, skoczył w kierunku krawędzi pomostu, jakby demon z morskich odmętów zawołał go ponownie. Może syrena? Odepchnął przy tym Steviego na bok i sięgnął do fal, ale Trixie zdążyła rzucić się do przodu i złapać go za kostkę, ciągnąc nieszczęśnika z powrotem do świata żywych. - Co ty r-robisz? Przestań! - krzyknęła ile tylko sił miała w płucach, beznadziejnie przerażona jego tęsknotą do śmierci. Głupiej, pozbawionej sensu śmierci.
- Zostawcie mnie, kurwa, zostawcie, błagam, błagam, błagam, muszę do ni-nich iść, czekają... - zapłakał żałośnie nieznajomy, wyciągnąwszy rękę w kierunku tafli. Mógł ją dosięgnąć zaledwie opuszkami palców, ale to wystarczyło, by z oczu zaczęły sączyć się łzy wielkie jak grochy.
- Co ci się stało? - spytała Trixie bezradnie, ale spokojniej, zaciskając obie dłonie wokół jego kolana. Nie mogli pozwolić mu znów znaleźć się w wodzie, nawet bez kamienia mógłby się utopić, po prostu zniknąć wśród chłodnych odmętów.
- Szmalcownicy, oni... Oni wyrżnęli moją rodzinę, kurwa, rozumiesz? Sophię, Charlotte, Camillę, naw-nawet małą Abigail, mojego małego elfa. Nie mogę wrócić do Londynu, oni tam są, czekają, boże, nawet mała Abigail - mężczyzna płakał rzewnie, mówił może trochę nieskładnie, ale był ewidentnie pod wpływem ogromnych emocji. Straty, żalu i gniewu. I to było potworne. - Są w każdym cieniu, widzę ich, czuję smród krwi... Muszę z tym skończyć, nie dam już rady, kurwa, nie dam! Co ze mnie za mąż, ojciec, skoro n-nie obroniłem własnej rodziny? I boję się ich pomścić, jak karaluch, jak tchórz! Sophio! - zawył głośno i uderzył pięścią w drewniane podłoże, a potem znowu i znowu. - Nie mam po co żyć, nie ma-am o co walczyć...
Trixie rzadko kiedy brakło słów, ale właśnie teraz do tego doszło. Owładnięta ogromnym współczuciem podsunęła się do przodu na pomoście i przycisnęła nieznajomego do desek, jednocześnie przytulając go do siebie. Chyba tego potrzebował. Nieważne kim był - bo był przede wszystkim wojenną ofiarą, która miała już dość. I mimo to, że wciąż dygotała nieporadnie z zimna, chciała mu dać chociaż odrobinę wsparcia, nie słowem, ale gestem.
co robi topielec?
k1 - wciąż próbuje dostać się do wody, chociaż wydaje się, że powoli się uspokaja. ale bardzo powoli.
k2-k10 - uspokaja się. pierwszy raz wyrzucił z siebie żal i łzy, to mu pomaga.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Trixie Beckett dnia 23.03.21 17:55, w całości zmieniany 2 razy
flames come alive.
'k10' : 4
Patrzył tylko na nią, słuchając jak mężczyzna opowiada o tym co mu się przytrafiło. To było więcej niż straszne. Kompletnie makabryczne. Stracił całą rodzinę... Beckett znał to uczucie, chociaż w jego przypadku nie było to tak drastyczne. Szukał w głowie sposobu, jak może mu pomóc, ale nie był wspaniałym mówcą, tym zawsze zajmowali się inni. On mógł co najwyżej powiedzieć mu jak uciekać. Ale uciekać, na Merlina, nie topić się w Kanale La Manche, gdzieś w Dorset.
- Już, już... - powiedział spokojnie, szukając w głowie rozwiązania. - Jesteś silny młodzieńcze, a oni... Oni poniosą karę - starał się oddychać spokojnie, ciepło wełny powoli koiło mięśnie. - Możesz coś zrobić, zawsze można coś zrobić. Możesz walczyć o tamtych ludzi, zabrać ich z Londynu, jeśli dalej masz do niego wstęp. Pokazać jak uciec... - kiwał smętnie głową, niepewny czy to zda się na cokolwiek. - Zabierzemy cię w bezpieczne miejsce, potrzebujesz się uspokoić - nie mógł go ot tak wziąć do Oazy, to ani nie leżało w geście Steviego, by rozporządzać, kto powinien się tam znaleźć, ani tym bardziej nie miał ku temu upoważnień. Mogli jednak zostać z nim, zobaczyć czy mieszka gdzieś w okolicy, zaopiekować się przynajmniej do wieczora, może nawet skontaktować z rodziną, która mu została. O ile jakaś została... A jeśli będzie zdeterminowany do działania, to na pewno odnajdzie drogę do Zakonu Feniksa. - Powiedz mi, jak wyglądali ci szmalcownicy? Może mieli coś charakterystycznego? - starał się zachować trzeźwość umysłu, potem nada listem informacje do Cedrica. - Złapią ich... Jestem pewien. Feniks działa, na pewno wiesz, że działa. Wszyscy ci ludzie, którzy nas krzywdzą, poniosą karę. Musisz w to wierzyć i w tym pomóc, nie odbierać sobie życie - Coraz mniej wierzył, że Zakon Feniksa ma szanse ale nie wolno było się poddawać. Musieli coś z tym zrobić... Jak w ogóle można było zabijać biedne dzieci?
Słodka Mary Jo, jak dobrze, że tego nie widzisz...
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
- Dziękuję - wyszeptała do Steviego jak ten poprawił działanie caldasy, a potem oboje skupili się na nieszczęśliwym młodzieńcu, słuchając jego historii i próbując przytrzymać go bezpiecznie na pomoście. Jeśli dalej by wierzgał, pewnie zrobiłby sobie krzywdę, ale na szczęście katharsis związane z oczyszczeniem emocji przynosiło mu ulgę; wyglądało to tak, jakby od miesięcy dusił w sobie depresyjne myśli, aż te przejęły nad nim kontrolę i nakazały skończyć ze wszystkim, zamiast spożytkować energię inaczej. Ojciec miał rację. Mógł walczyć. Wesprzeć Zakon Feniksa swoją różdżką i znajomością Londynu, jeśli rzeczywiście w nim mieszkał, po to, by wyprowadzić z niego wciąż ukrywające się w cieniach ofiary prześladowań ze strony gangu ulizanego Malfoya.
- Zabili je wszystkie, zabili, a ja nic nie zrobiłem... Po prostu stałem za drzwiami i słuchałem ich krzyków, Merlinie, dalej je słyszę - płakał jak bóbr, chowając twarz w ścierpniętych dłoniach. Słowa Becketta docierały do jego głowy opornie, ale koniec końców przynajmniej w ogóle przebijały się przez grubą warstwę wzniesionych murów ochronnych i trafiały do serca. Może rzeczywiście odpłacić winę pomocą niesioną innym? Zadygotał i zacisnął dłoń na linie wokół swojej szyi, jakby miał zamiar poddusić się za jej pomocą, ale zamiast tego zerwał ją z siebie i cisnął w fale. - Feniks... - powtórzył po numerologu, otworzywszy oczy, po czym uniósł się ku górze, z wciąż przyklejoną do jego pleców Trixie. Odpowiedział jej gestem, ułożył rękę na jej ramionach splecionych wokół jego szyi i ze spuchniętymi oczyma obejrzał się na Steviego. - Nie widziałem ich, ty-ylko słyszałem. Brzmieli jak... Niedźwiedzie, śmiali się, szydzili, mówili, że moją Camillę... Że skrzywdzą ją bardziej, jeśli będzie dalej płakać - wspominał z wymalowanym na twarzy cierpieniem, a potem usiadł na pomoście, pochylony do przodu. Trixie odsunęła się wówczas od niego i uklękła obok, ułożywszy dłonie na swoich kolanach.
- Pomścij je - szepnęła nagle. Bez zawahania, bez litości względem ludzi, którzy odebrali życie jego rodzinie. Jej własne oczy zdawały się zagrzewać do walki. Gdyby ktokolwiek zawłaszczył sobie prawo do wykonania bezpodstawnego wyroku śmierci na jej ojcu, spaliłaby świat jak Neron spalił niegdyś Rzym.
Nieznajomy mężczyzna milczał przez chwilę, po czym westchnął głęboko i otarł gorące łzy z policzków. Patrząc na to z boku ktoś mógłby obserwować ich z rozbawieniem, pomyśleć, że trzy barany wybrały się na spacer, ale w rzeczywistości rozgrywały się tu rzeczy naprawdę trudne - i bardzo istotne.
- Macie rację... Nie mo-ogłem ich ochronić, ale ochronię innych. Znam drogi z Londynu, takie drogi, których te szmalcownicze kurwy nie znają, ja... - zawahał się na chwilę. Jedną z takich dróg uciekł tamtego strasznego dnia, kiedy los i ministerialne psy odebrały mu wszystko co najcenniejsze. - Znajdę feniksa. Pomogę - skończył w końcu i spojrzał najpierw na Steviego, potem na Trixie, ale na próżno można było w jego wzroku szukać tej samej żałosnej beznadziei. Teraz zastąpiła ją determinacja i chęć wymierzenia sprawiedliwości okrężną drogą, przynajmniej póki co.
Beckett uśmiechnęła się z ulgą, wręcz nieświadomie odnajdując przy tym dłoń ojca, by potem wstać z pomostu i wrócić po rowery, które pozostawili kawałek dalej. Nadszedł czas teleportować się do domu i znaleźć młodzieńcowi nocleg w małym, kameralnym schronisku w Dolinie Godryka prowadzonym przez samotną sąsiadkę - a potem zająć się wełną pokrywającą całe sylwetki i odchorować co konieczne.
zt x2
flames come alive.
Koniec października witał chłodem. Nieprzyjemnym, wdzierającym się pod skórzaną kurtkę, znajdującym drogę nawet pod pomarańczowy sweter wywołując kolejne drgania drobnego ciała. Chłodem zapowiadającym szybkie nadejście zimy, a mimo to szła dalej. Stawiała krok za krokiem, nie będąc pewną, dokąd prowadza ją kroki. Powinna wracać. Tak, z pewnością powinna wracać. Stary Joe czekał jej powrotu, by wręczyć jej kluczyki wysłużonego, niewielkiego garbusa by mogła wrócić do domu. Powinna do niego iść, powinna wsiąść do garbusa by wrócić do oczekującego ją w domu ojca. Powinna, lecz nogi prowadziły ją dalej przed siebie. Między drzewami pozbawionymi liści, które teraz spoczywały pod jej nogami, równie pomarańczowe niczym jej sweter. Była już tu kiedyś. Nie sama lecz w towarzystwie Rogera, zarzekającego się iż to właśnie z tego pomostu rozpościera się najpiękniejszy widok na całym półwyspie. Nigdy się z nim nie zgadzała, zawsze woląc wybrzeża Kornwalii a teraz... A teraz go nie było. Ból przeszył młodą pierś, oczy zaszkliły się a dłoń powędrowała ku górze, by kawałkiem rękawa wytrzeć napływające łzy. Nie mogła płakać. Musiała być silna. Zwłaszcza teraz, gdy wróg zdawał się czyhać z każdej strony uzbrojony w coś, czego ona nie posiadała.
Podeszwa jej buta głośno spotkała się z drewnem pomostu, głuchym dźwiękiem oznajmiając, iż była na miejscu. Uważnie rozejrzała się po otoczeniu, próbując w ciemności późnego wieczoru dostrzec... W zasadzie nie była pewna, co. Sylwetkę zmarłego narzeczonego? Linię horyzontu której w tym momencie nie mogła jasno rozróżnić od tafli morza? Wskazówki zapisane gdzieś między gwiazdami, których nazw nigdy nie przyszło jej poznać? Nie wiedziała. Smukła dłoń wsunęła za ucho pasmo niesfornych włosów, między których puklami tańczył ten paskudny, zimny wiatr, a ciche westchnienie opuściło kobiece usta. Wiedziona dziwnym odruchem ruszyła wzdłuż pomostu wprost na jego koniec. Śmiało, odważnie, jakoby nieznany był jej strach przed zatopieniem się w zimnej toni morza. Może tak byłoby lepiej? Gdyby się poddała, oddała morskim falom kończąc swoją przygodę w tych niezwykle dziwnych oraz sprawiedliwych czasach? Ostrożnie ułożyła stopę na jednym z wielkich kołków wystających z pomostu, by drugą nogą podbić się w powietrze. Balansowała. Na niewielkiej przestrzeni kołka, z rękami szeroko rozłożonymi po bokach, próbując znaleźć idealny punkt równowagi. Głupie zajęcie, jeszcze z dziecięcych czasów, do którego serce w dziwny sposób rwało się za każdym razem, gdy napotykała coś wysokiego, na czym dała radę ustawić stopy.
- Gdzie jesteś mój Romeo? - Rzuciła sama do siebie, z ironią w melodyjnym głosie, nagle uznając ideę piekła, nieba oraz istnienia boskiego opierunku za niezwykle absurdalną. Czy tak właśnie wyglądały te wszystkie kryzysy? Czy trzeba było stracić najbliższą osobę, poczucie bezpieczeństwa oraz prawo do życia, by zacząć podważać to, co winno być oczywistym? Błękitne oczęta utkwiły w morskiej toni, podziwiając hipnotyzujące odbicia wyjątkowo jasnych gwiazd. I zapewne trwałaby tak dalej, gdyby nie przechyliła się odrobinkę za daleko w tył, niebezpiecznie chwiejąc się na kołku i wymachując przy tym ramionami niczym piskle próbujące wyfrunąć po raz pierwszy z gniazda.
Okazało się, że naładować miał się spotkaniem. Kompletnie przypadkowym, ale z pewnością nie niechcianym. Wpierw się trochę obecności drugiej osoby wystraszył. Teraz się średnio cieszyło na widok tajemniczych sylwetek w oddali i myślał, że nie nie jest w tym osamotniony. Wmówił sobie nawet, że ta sylwetka bardziej się go wystraszyła niż on jej. Tak jak z pająkami. Jakoś trzeba było sobie radzić ze strachem, prawda? Ale Dolores bać się nie musiał... a przynajmniej tak mu się wydawało, bo przecież nie mieli okazji zobaczyć się twarzą w twarz od czasu przemiany obojga. Nie był świadomy tego, że gdyby dowiedziała się o różdżce tkwiącej w kieszeni płaszcza, to by jej uśmiech stopniał szybciej niż płatek śniegu lądujący na rozgrzanym czole. W jego koślawym spojrzeniu na rzeczywistość Dunn była wręcz bezbronna, a zachwianie się na drewnianym słupku tylko to podkreśliło. Dama w opałach. W nocy. Na pomoście, gdzie przywiała go chęć rozprostowania kości. Daleko mu było do rycerza, czy księcia na białym koniu, więc kiedy ruszył w kierunku dziewczyny w pośpiechu, żeby ją złapać w locie, gdyby jej przyszło runąć w dół, żadne barwne określenie do głowy mu nie przyszło. Kłębiły się w niej głównie wulgaryzmy, ale ostatecznie to paniczne "Uważaj!" wydostało się spomiędzy warg i jakoś mu się od razu zrobiło głupio. Każdy mądry po szkodzie - uważać, to powinna wcześniej, a teraz... Uh? No właśnie, co teraz?
- Złapię cię!
Chciał zabrzmieć pewnie, niekoniecznie bohatersko. Nie wyszło ani jedno, ani drugie - zawahanie w drżącym głosie wyczułoby nawet dziecko, chociaż istotnie - znalzł się na tyle blisko, aby móc chociaż spróbować. Ewentualnie zapewnić jej na sobie miękkie lądowanie.
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Chociaż czy wezwany przez nią Romeo właśnie się zmaterializował? Pojawił się znikąd ratując ją przed bardziej niż pewnym upadkiem jeśli nie do wody to z pewnością na drewniany pomost - chociaż taki upadek nie mógłby jej wyrządzić krzywdy, a przynajmniej nie wielkiej. Czym było kilka siniaków czy zadrapań w czasach wojny, kiedy niejednokrotnie musiała martwić się o życie i swoje, i bliskich którzy jej pozostali, i tych którzy na niej polegali zachęceni do walki i sprzeciwienia się napastnikom.
Kiedy przechyliła się, tracąc już równowagę i upadając, zamiast spodziewanego przez nią twardego drewna pomostu poczuła coś stanowczo miększego, co chwilę wcześniej wołało do niej jak i deklarowało swoją pomoc. Przez moment jej żołądek się ścisnął z delikatnego stresu, czego spróbowała nie dać po sobie poznać. Kto mógł wiedzieć na kogo trafi w tych rejonach, o tej porze… Chociaż powinna być względnie bezpieczna, nikt nie mógł jej zagwarantować tego bezpieczeństwa poza nią samą - a w tym momencie stanowczo zapomniała się na moment - moment i chwila nieuwagi połączonej z beztroską mogły się skończyć dla niej przecież śmiercią.
- Dziękuję… - powiedziała niepewnie, zaraz wykonując pewny krok w tył, aby zwiększyć dystans od mężczyzny kiedy tylko jej stopy znalazły się stabilnie na pomoście. Chociaż czy ten krok mógłby w jakikolwiek sposób ją uratować?
Uważnie zaraza zaczęła się przyglądać mu. Poprawiła do tyłu blond włosy, lustrując przez moment jego twarz wydającą się znajomą - szukała go między twarzami z minionych lat. Był przyjacielem? Czy wrogiem? Czy to miał być jej znak w momencie, w którym zaczynała wątpić w istnienie jakiejkolwiek siły wyższej i tracić nadzieje, że w świecie wciąż miała przyjaciół?
- Cillian? - zapytała w końcu, nieco się rozluźniając. Czy to był ten sam przyjaciel, którego nie widziała już tyle lat?
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 06.08.21 0:23, w całości zmieniany 1 raz
— Nie ma za co — odparł od razu — i tak — to ja, Silly.
Jego pseudonim brzmiał głupio, ale wolał przedstawić się nim. Wiedział bowiem, że było to jasnym potwierdzeniem, że to na pewno on — nie ktoś, kot wygląda podobnie, zechciałby się pod niego podszyć lub wykorzystać chwilę naiwności. Mugole stali się świadomi istnienia świata magicznego, więc mogli spodziewać się czegokolwiek. Zaczytywał się w ich literaturze z ochotą, więc wiedział, jak wybujałą potrafili mieć wyobraźnię... no i ostatecznie, nie było to aż tak nieprawdopodobne.
— Dolores — zaczął niepewnie, uważnie przyglądając się temu, czy na pewno stoi rozsądną odległość od krawędzi pomostu — dobrze cię widzieć, ale dlaczego skalałaś po tych palikach...? Jesteś tu sama? Proszę, powiedz mi, że... — nie chciałaś zrobić czegoś głupiego. Bo to był przecież okres na... — Nie chciałaś zrobić sobie krzywdy. I że jesteś cała.
Nigdy nie musiał się o nią martwić. Znali się z Londynu, z pełnych alkoholu i zabawy barów, w których tańczyli i bawili się do nocy. Była uśmiechnięta, wesoła, lubiła psocić i żartować. Dlaczego musiał nastać ten dzień? Dzień, w którym zadał sobie pytanie, czy przypadkiem coś się w jej życiu nie skończyło, skoro jest tutaj sama o tej porze. Bo przecież sam przyszedł tutaj samotnie dlatego, że... nie mógł spać. Tak bardzo chciałby usłyszeć jej śmiech i zaprzeczenie, że to tylko głupia zabawa i uratował ją przed siniakiem, a nie przed czymś gorszym. Niektóre myśli bywały tak czarne, że pchały człowieka do najgorszego. Wpatrywał się w jej oczy, oczekując odnalezienia w nich odpowiedzi na kotłujące się w głowie pytania.
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Odetchnęła, słysząc potwierdzenie w słowach mężczyzny. Spotkanie znajomej twarzy, a nie obcej - jakiejś przyjaznej, a nie tej, po której nie mogła odgadnąć zamiarów. Potrzebowała stabilności i pewności, że coś w życiu nie jest zagrożeniem.
A w tych czasach potrzebowali rzeczy brzmiących głupio. Potrzebowali wszyscy tych rzeczy, z których mogliby się śmiać, które by ich nie martwiły - ale nie mogli ich zawsze dostać.
Nie odsuwała się od niego, może wciąż będąc jeszcze pochłoniętą w swoich myślach, a może nie do końca jeszcze dotarło do niej, że uniknęła spotkania z twardym drewnem - a może i z zimną wodą.
Podniosła wzrok na jego twarz, słysząc jego imię, a po chwili ściągnęła brwi, słysząc jego pytanie. Czy on uważał… że…
Zaraz jednak nieco rozluźniła się, delikatnie się uśmiechnęła do niego.
- Nie, nie, Silly. Nie chciałam… - a może jednak? Myślała o tym, jak wszystko traci sens i nie ma nadziei; o tym że mogli polegać tylko na sobie. Ale znała ten ból utraty kogoś bliskiego i nie była pewna czy zdołałaby pozostawić ojca i ludzi, którzy na niej polegali, samych…
Odsunęła się nieco, stając stabilnie. Odwróciła spojrzenie na moment na wodę. Właśnie przez takie spojrzenia, nie mogłaby postąpić w ten sposób. W myślach? Tak. W myślach mogłaby się tutaj utopić, teraz pod gwiazdami i nikt by nawet nie zauważył. W lodowatej wodzie, mogłaby po prostu zniknąć i zostawić to wszystko. Ale nie mogłaby brać tego pod uwagę czy myśleć na poważnie. Nie miała na tyle siły, aby poświęcać tym myślom czas aby wprowadzić je w czyn, bo te kierowała w stronę działań i pomocy.
Wróciła wzrokiem do Cilliana.
- Problemy ze snem. I czasem noc wydaje się być bezpieczniejsza niż dzień… W nocy nie spotykasz tak wielu ludzi, w tych czasach nic nie jest pewne w końcu - powiedziała, chociaż z pewnością za czasów w Londynie byłaby innego zdania, bowiem to właśnie w porach nocnych mogła spotkać największą ilość pijaków i niebezpieczeństw. Ale mimo wszystko, tęskniła za tym jak spokojny i beztroski był to czas - kiedy mogła pić i śmiać się z przyjaciółmi, nie obawiając się, czy ktoś zrobi jej krzywdę.
- Jestem cała, Silly - zapewniła. Przynajmniej była na tyle, na ile mogła, bo coraz częściej czuła, że brakuje jej energii, której kiedyś posiadała - że powoli traci panowanie nad każdym elementem swojego życia. - A tobie nie brakuje czasem skakania po palikach? Wspięcia się na drzewo, siedzenia przy ognisku do późnej pory? - wyminęła też pytanie o cel jej skakania, bo przecież nie każda akcja go potrzebowała. Tęskniła za robieniem po prostu tego, na co miała ochotę - bez konsekwencji.
— Martwiłem się, że — urwał na moment — rozumiesz chyba, bo to... nie są lekkie czasy. — Sama to powiedziała. A tak bardzo chciałby, żeby nimi były. Dolores kojarzyła mu się z zadymionym barem, z duchotą, z alkoholem popijanym pomiędzy kolejnymi wycieczkami na zatłoczony parkiet. Ciągała go na niego za dłonie, nie przejmując się kompletnym brakiem wyczucia rytmu, którym zwykle niejedną pannę do siebie zraził. Była mugolem, a jednak posiadała w sobie tyle magii, ile tylko potrafiła udźwignąć kobieta. To szaleństwo zawsze w niej tkwiło. Kiedyś namawiała go do wspólnej kąpieli w fontannie, której żałowała przez następny miesiąc, bo ona po tym zachorowała, a on... on był od kogoś niemagicznego o wiele odporniejszy.
Odetchnął głośno. Nie miał pojęcia, że potrafi wypuścić powietrze z nosa w tak głośny sposób. Czy mu tego brakowało? Tak, niemal codziennie się przez to nad sobą użalał... Nie miał w sobie co prawda aż tyle swawoli co ona, ale dosyć łatwo jej ulegał, jeżeli tylko znalazł do tego odpowiedniego kompana.
— Mimo wszystko robienie takich rzeczy z dala od cudzych oczu może przynieść ci zgubienie — zauważył. — Gdyby mnie tu nie było, mogłabyś wpaść do wody i... ah, mówię teraz pewnie jak stary dziad, co? A jesteśmy w tym samym wieku. — Widział przez ostatni rok tak wiele, że powoli nabrał strachu do robienia rzeczy skrajnie nieodpowiedzialnych. I nie, nie wyzbył się swojego wolnego ducha, po prostu zrozumiał, że jego zniknięcie odbije się nie tylko na nim, lecz i na jego bliskich. Jeżeli nie miał uważać na siebie dla siebie, to powinien dla nich.
— Jak o tym myślę, to czy my się kiedykolwiek spotkaliśmy w dzień? Jak przez mgłę pamiętam to, kiedy mi obiecywałaś, że kiedyś obejrzymy wschód słońca — mówiąc to, wpatrywał się w jej oczy, ale szybko od tego uciekł — ale dzisiejsza noc nie wydaje mi się do tego najlepsza. Pozwól mi odprowadzić cię do domu. — Były takie chwile, kiedy brał ją za jakąś zjawę, ale nigdy jej tego nie powiedział.
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
- Nie są, właśnie dlatego nie można pozwolić sobie na słabość, prawda? - powiedziała, wpatrując się w jego oczy. Spokojnie, pewnie, chcąc pozwolić mu odetchnąć i nie martwić się o taką rzecz. Nadeszły takie czasu, że musieli się martwić o to czy ktoś miał wystarczające siły i chęci do walki o życie. Brakowało jej dawnych czasów, chociaż na moment chciała się poczuć jak wtedy w Londynie, podczas nocnych wypadów i eskapad, które kończyły się śmiechem i zabawą.
Wojna uczyła ich ostrożności. Sprawiała, że musieli dorosnąć i zapomnieć o dziecinności. Musieli być odpowiedzialni.
- Może odrobinę tak brzmisz - powiedziała, nie potrafiąc powstrzymać lekkiego uśmiechu. Troska o kogoś w końcu nie była niczym złym. - Upadłabym na pomost, może do wody… I może bym się przeziębiła? Albo wystraszyła rybę. Może ptaka z okolicy? Lisa? - rzuciła, wymieniając powoli możliwe opcje. Było ich kilka, ale nie musieli się tym przejmować aż tak bardzo, prawda?
Wolność była czymś, czego nigdy w pełni nie doceniła przed wojną, mimo tego jak chętnie z niej korzystała garściami. Nie rozumiała, nie mogła wiedzieć co ich czekało i co się kryło na londyńskich ulicach - jakie zagrożenie i niebezpieczeństwo. Nikt z nich nie wiedział, nie mogli się na nie przygotować. Wojna była okrutna i przychodziła z zaskoczenia, przesuwając granice bestialstwa coraz dalej. Okrucieństwo, drobne rzeczy których się uczyli, aby przetrwać jak chociażby to, aby nie opuszczać samemu domu…
Spojrzała znów przelotnie na twarz Cilliana, chcąc mu się przyjrzeć i zapamiętać ją. Kiedy następnym razem go zobaczy? Kiedy będą mieli okazję do porozmawiania?
Czy będą mieli okazje jeszcze do obejrzenia wspólnie wschodu słońca?
Wyciągnęła po chwili do niego dłoń, czekając aż ten ją złapie.
- Może to powinna być ta noc? Nawet jeśli nie jest najlepsza, może być jedną z niewielu możliwości - bo nie wiedzieli czy nadejdzie jutro.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset