Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Pomost
Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.
- Bursztyny:
- 1: Nic nie znajdujesz.
2: Nic nie znajdujesz.
3: Nic nie znajdujesz.
4: Znajdujesz mały bursztyn o jasnozłotym ubarwieniu.
5: Znajdujesz mały bursztyn o miodowym ubarwieniu.
6: Znajdujesz mały bursztyn o kasztanowym ubarwieniu.
7: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją owada.
8: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją rośliny.
9: Znajdujesz duży ładny bursztyn z inkluzją rzadkiego pięknego kwiatu paproci.
10: Znajdujesz duży bursztyn, który nieznacznie połyskuje ciepłą aurą pomimo wyjęcia go z zimnej wody. Postać z geomancją na poziomie I rozpozna w nim świetlny bursztyn (Kwiat paproci zatopiony w bursztynie, który można oprawić w wisior albo pierścień lub rozbić na bransoletę albo naszyjnik. Legenda głosi, że podarowana od ukochanej osoby zaklina w sobie miłość i ogrzewa Bije ciepłem, działa tylko na obdarowaną osobę - chroni przed zimnem, a nawet zamarznięciem. Rzucenie zaklęć związanych z zimnem na osobę posiadającą bursztyn wymaga o 10 oczek więcej), po rozpoznaniu możesz zgłosić się po jego dopisanie do ekwipunku postaci w aktualizacjach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 1 raz
– W nic – niemal odwarknęła, odzywając się automatycznie. Po chwili jednak wzięła głęboki oddech, aby nieco rozluźnić głos: – Zacięłam się. Zaklęcie leczące poszło nie tak. A potem dostałam alergii. – Wzruszyła ramionami. W większej mierze mówiła prawdę, więc wcale go nie okłamywała. Prawda, że tak było? Inne opcje nie wchodziły w grę.
Podrapała się odruchowo w nieprzyjemnie podrażnione, swędzące miejsce. Ugh, musi nauczyć się lepiej bronić, bo jeśli dalej jej tarcze będą tak słabe, prędzej czy później sięgnie ją poważniejsze zaklęcie.
– Możemy to robić w wolnym czasie. – Skinęła głową. Jeśli nie sprzedadzą ich dzisiaj zawsze mogą je choćby komuś wręczyć, a nie stracą na tym szczególnie wiele.
Już miała usiąść na swoim miejscu i przygotować ołówki, gdy zastygła w bezruchu, spoglądając na chłopaka:
– Johny, ja… mi naprawdę nic nie jest, OK? I ja się w nic nie wplątuje i nie wymyślam sama. Jak chcesz być na kogoś zły to w Ministerstwie teraz pretendentów nie brakuje. – Westchnęła. Gdy w tym budynku pracował jeszcze ktokolwiek prawy, wyłączając oczywiście szpiegów Zakonu? Jeśli jacykolwiek tam jeszcze się ostali. W każdym razie nic o takowych nie wiedziała.
Mimo osłon morska bryza poruszała jej lokami, wiec dziewczyna odruchowo odsunęła je z okolic twarzy. Usiadła na swoim niezbyt wygodnym, polowym krześle i czekała, aż Johnatan w końcu zwoła ewentualnych klientów, aby mogli zabrać się do pracy.
love than fight
– Jak wolisz – mruknęła tylko, nieszczególnie pocieszona. DLATEGO właśnie nie mogła z nim być. Czemu on zawsze musiał uciekać od trudnych tematów? Tak mógł tak bardzo odcinać się od wojny, mimo że dotyczyła bezpośrednio jego samego? Skoro nie chciał być jakkolwiek aktywny nie miała prawda do czegokolwiek go zmuszać. Jednocześnie jednak nie mogła powiedzieć mu całej prawdy, a to w tej chwili wykluczało z jej życia zbyt wiele.
Właściwie lepiej, że nie mieszkała już w tej sytuacji we własnym mieszkaniu. Do rezydencji Macmillanów nie miał jak tak swobodnie przychodzić, widywali się wiec rzadziej… a to paradoksalnie ułatwiało cala sprawę, a przynajmniej pomagało w ukryciu jej pod dywanem przez większa część czasu.
Po chwili jednak nie ma już czasu na smętne myśli, po Johny bierze się do pracy i Gwen musi skupić się na klientce. Rozmawia milo, z uśmiechem, starając się wyczuć kobietę, sprawnie rysując jej portret. Wie, jak rozmawiać z modelkami i jak sprawić, by poczuły się swobodnie, bo przecież robi to od dawna. Poza tym z panią zawsze jej jakoś łatwiej, niż z panem. Z resztą, zawsze wolała damskie portrety. Szczególnie, że męska anatomia zawsze wydawała jej się nieco… wstydliwa.
– Johny, masz tam gdzieś jeszcze zapas ołówków? – spytała w międzyczasie, próbując ignorować otaczający ich relacje w ostatnim czasie chłód. – Bo chyba ten jest połamany w środku – dodała, po chwili wracając do dalszego rysowania klientki.
love than fight
Przyjęła ołówki od Johnatana, dziękując mu odruchowo i natychmiast zabierając się do dalszej pracy. Nie zwróciła uwagi na jego przedłużające się spojrzenie, od razu wracając w pełni skupienia do klientki. W końcu jednak obydwie ilustracje były skończone, para zadowolona, a szanowny pan artysta Bojczuk i panna Grey mogli zachęcać kolejne osoby do pozowania. Grupa zainteresowanych nią dzieciaków w pierwszej chwili wywołała u niej speszenie, jednak po chwili zauważyła, że im bardziej gra w ich grę tym bardziej są zadowoleni. Nie przesadzała, nie potrafiła być w tych względach zbyt otwarta, jednak miły uśmiech i lekki flirt zapewniły im dodatkowe kilka groszy od młodych chłopaków, wyraźnie spragnionych kobiecego zainteresowania. Cóż, dziś miała sprawiać, że ludzie po prostu czuli się lepiej sami ze sobą. Mogła trochę przy tym poudawać, prawda? Korona nie spadnie jej przecież z głowy, a Johny nie będzie jej za to oceniał.
W końcu jednak i ona poczuła się zmęczona. Cały dzień spędzony w upale, na tworzeniu, z krótką tylko przerwą na posiłek był dość trudny, nawet porównując ilość pracy, którą wykonywała w Oazie.
– Tak, trochę. Mój nadgarstek… Dawno nie rysowałam aż tyle – powiedziała, strzepując rękę, aby rozluźnić mięśnie.
Na jego pytanie pokiwała głową. Nie znała się na ekonomii i zarządzanie majątkiem zdecydowanie nie było jej mocną stroną, ale przecież chodziła na lekcje matematyki, znała tez postawy numerologii. Coś takiego nie przerastało jej umiejętności, a w tym względzie ufała bardziej sobie, niż jemu. W tym czasie Johny mógł z reszta swobodnie zacząć zbierać ich szpargały. Gdy policzyła zebraną sumę, podała ją chłopakowi:
– No, całkiem ładnie, zważając na okoliczności – skomentowała. – Gdzie teraz idziesz, Johny? Powiedziałam Macmillanom, że znikam do wieczora, chociaż chyba chętnie po prostu poszłabym spać. – Ziewnęła, jednocześnie powstrzymując się przed drapaniem swędzących miejsc. Pracując, zapomniała o przewrażliwionej skórze, jednak teraz, gdy znów miała wolne ręce, jej ciało jakby przypomniało sobie o własnych uszkodzeniach.
love than fight
Podzieliła finanse po równi, tak jak się z resztą umówili i schowała bezpiecznie swoją część, aby następnie również zacząć zbierać rzeczy. Wbrew pozorom, było tego trochę. Wydawało jej się, że czuje się zupełnie miło i swobodnie, że właściwie jest… jest trochę tak jak dawniej? Kolejne słowa Bojczuka jednak przywiodły jej na myśl kilka niekoniecznie miłych wspomnień.
Zobaczyła przed oczami Johnatana, który zaprosił ją do kawiarni po to, aby ją przeprosić. To wtedy dał jej Betty. I to wtedy, na jej oczach, całował nieznajomą kelnerkę. Przynajmniej jej nie znaną, bo jemu już chyba jednak tak i nie mógł się powstrzymać. Musiał, po prostu musiał to zrobić. Przypomniała sobie też treść wyjca, który trafił do jej łazienki. Tego, który nader wyraźnie sugerował, że Johny wcale nie prowadzi się tak, jak powinien. Na dodatek, nie tylko cierpi przez to sam, ale też przenosi efekt niechlubnego życia na innych.
Czy każde spotkanie malarza z kobietą kończyło się w taki sposób? Czy, gdyby tylko ona zgodziła się na jego liczne sugestie i propozycje, byłaby jedną z tych zranionych dziewczyn, które o tym, że zostały zranione dowiadywały się pewnie po czasie? A może oprowadziły się równie zuchwale, tyle, że mężczyźnie w takiej sytuacji łatwiej jest wybrnąć.
Poza tym on jakoś nigdy u niej nie spal. Nigdy. Czy to dlatego, że wciąż mu odmawiała? Czy tylko dzięki temu ich relacja jeszcze jakkolwiek wyglądała?
Nic dziwnego, że panna Grey poczuła ukłucie irytacji i otworzyła usta, nim zdążyła pomyśleć:
– Jakąś łódkę w jej sypialni zapewne? – mruknęła, nieszczególnie miłym tonem.
Pokręciła głową, czując, że wcale nie ma ochoty zostawać z chłopakiem w nocy, na plaży. Jeszcze coś by sobie pomyślał, jeszcze cos by sobie ubzdurał, jeszcze ona jakimś cudem miałaby przypływ grzesznej słabości, której wcale nie chciała. Kusiciel jednak nie spał, zwłaszcza nocą, prawda?
– Nie, Johny, nie trzeba, ja… Macmillanowie będą się o mnie martwić, ich skrzaty donoszą o wszystkim.
Odwróciła wzrok, gdy chłopak zaczął ściągać ubrania. Nie miała szczególnej ochoty patrzeć, źle się z tym czuła, zwłaszcza jeśli chodziło akurat o n i e g o. Po chwili usłyszała plusk:
– Na pewno. Ale ja nie umiem pływać, lepiej… lepiej, bym nie próbowała. I chyba po prostu pójdę. – Chwyciła swoja leżąca na ziemi torbę: – Nie będę ci przeszkadzać.
love than fight
/ztx2
No i po co on się zgodził na tę wycieczkę rowerową? Oczywiście, miło było wyjść z domu, ale ostatnio naprawdę Beckett miał coraz mniej czasu. Z jednej strony wolałby poświęcić go na działania dla Zakonu Feniksa, ale z drugiej strony... Trixie i tak dostała od niego mało uwagi, gdy była jeszcze dzieckiem, był wtedy zbyt zajęty szukaniem jej matki i siostry w Londynie. Teraz była już dorosłą kobietą i chociaż odrobinę próbował jej to wynagrodzić. Wspólny wypad do Dorset na rowery wydawał się być więc dobrym pomysłem. Z jednego z kątów warsztatu (tego bardziej zagraconego), wyciągnął swój stary rower. Stał tam zakurzony niemal od dobrych 25 lat, gdy jeszcze z Mary Jo zdarzało im się robić sobie wycieczki do okolicznych lasów. Beckett strzepnął warstwę pajęczyn ze sprzętu i po godzinie dłubania przy nim śrubokrętem, smarowania przerdzewiałych łańcuchów i był prawie gotowy. Na wszelki wypadek podjął się jeszcze zmiękczenia siodełka, które po latach miało już powyrywaną przez szczury albo korniki gąbkę.
- Molio - powiedział krótko, a czar na szczęście zadziałał. Nie będzie przecież ręcznie okładał go watą. Głupio by to wyglądało. Na głowę ubrał kask, jedynie na wszelki wypadek. Szczęście, że córka wczoraj go wyprała, bo jak sobie przypomniał, ile tam pająków znalazł, to chociaż Beckett lalusiowaty nie był, jednak mimo wszystko by ich wszystkich na głowę na wcisnął.
Teraz rower miał miękkie siodełko, skórzany kask ochraniał przed ewentualnym upadkiem, co mogło nastąpić. Nie radził sobie idealnie, o wiele lepiej szło mu w tańcu. Wiele lat temu, gdy wziął ślub, razem z Mary Jo zdarzało im się jeździć nawet na tandemie, a on prowadził. Teraz był już stary, zbyt stary, żeby wszystko szło tak płynnie. Trixie miała ewidentnie o wiele lepszą koordynację ruchową.
- Poczekaj - wyspał ciężko próbując ją dogonić, gdy mknęli wybrzeżem Dorset niczym lis i żółw. Oczywiście Trixie była w tym wypadku lisem. - Całkiem opadnę z sił, jak będę musiał tak za tobą gonić... Wiesz, ile ja nie jeździłem? - dyszał, próbując unikać kamieni na ścieżce. Jeszcze tego by brakowało, by na jakiś wpadł i przekoziołkował w dół. W małym skórzanym plecaku na ramionach spoczywała obwinięta w biało-czerwony materiał w kratę, suszona baranina i skrawki marchewek. Kawałek pokrojonego wcześniej chleba, wsadził w boczną kieszeń. Na takich wycieczkach trzeba było przecież uzupełniać siły witalne, a co mogłoby być lepszego niż porządna kanapka w trakcie przerwy...
Może by tak poprosić ją o przerwę? Ale nie, przecież nie mogła zauważyć, że Beckett jest już po prostu fizycznie zmęczony tymi wszystkimi milami.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Jej rower i kask były bardziej kolorowe niż te należące do ojca. Kask zdobiły kolory, ale całą powierzchnię pokrywał cienki materiał z florystyczną teksturą, sprzęt był natomiast błękitny jak letnie niebo, trochę już wysłużony, ale wciąż w bardzo dobrej kondycji. Trixie dbała o niego pieczołowicie, po każdej przejażdżce upewniając się, że z łańcuchem nie stało się nic złego. Czyściła ramę zwilżoną ściereczką i ścierała pozostałości przyrody z kół, byle tylko rower posłużył jej jak najdłużej. A dzisiaj - mogła na niego wsiąść przy wspaniałej okazji. Dorset stało przed nimi otworem, podobnie jak długi pomost ciągnący się w dal morskiej toni; przyjemnie chłodne powietrze wypełniało płuca, sprawiało, że w głowie osiedlało się szaleństwo i Trix czasem przyspieszała nieświadomie, chętna rzucić się w przestworza i wznieść w powietrze na swoim zaufanym dwukołowcu.
- Wiem - odpowiedziała głośno, głosem nasączonym szczęściem i swobodą, podczas gdy ciemne, wyjątkowo niezwiązane włosy falowały za nią w rytmie wyznaczanym przez morską bryzę. - Powtarzasz mi to przy każdym zakręcie - podkreśliła z uśmiechem i spojrzała przez ramię na zmęczonego Becketta. Kiedy stał się taką ofermą? Ale to nic, była w stanie mu to wybaczyć, choćby ze względu samego poświęcenia, którym wykazał się zgadzając się na tę wyprawę. Trixie zakołysała kierownicą i westchnęła z zadowoleniem kiedy rower usłuchał, niosąc ją do przodu łagodnym slalomem. - Wolisz przerwę czy balkonik? - zawołała do ojca z doskonale znaną przekorą. W koszyku przyczepionym do przodu roweru znajdował się termos ze świeżo wyciśniętym sokiem z dyni, jabłko oraz trochę sucharków, więc jedzenia mieli dość, żeby Beckett nie wyzionął ducha. Zanim ten zdążył jednak odpowiedzieć, czarownica bez ostrzeżenia skręciła gwałtownie w bok i nacisnęła na hamulce, tym samym blokując mu dalszą trasę i samodzielnie dokonując wyboru. Niech żółw się chociaż napije. Jej policzki pokrywał rumieniec chłodnego powietrza. - Szczerze mówiąc myślałam, że poddasz się wcześniej. Nie ma tragedii. Ale proszę państwa, Stevie Beckett przegrywa z żywiołem, czy nie da rady dotrzeć do mety? - snuła dramatycznie niczym komentator meczu quiddicha, po czym parsknęła i zeskoczyła zwinnie z własnego roweru, przekładając nogi przez wysoką, błękitną ramę. Pojazd oparła o wystawioną podpórkę; był to znak, że istotnie czas na małą przerwę, zanim ruszą w dalszą podróż. Nie będzie miała go dziś na sumieniu, co to, to nie, gdyby twórca świstoklików zmarł podczas wycieczki to z pewnością powróciłby jako duch i gderał jej o tym, że jechała zbyt szybko.
flames come alive.
- Na pewno nie przy każdym, powiedziałem to może raz, czy dwa - powiedział szybko, w głowie doliczając się jednak po chwili przynajmniej kilkunastu. To ile było tych zakrętów? Może Trixie specjalnie wykonywała jakieś slalomy, aby go zmylić? Zatrzymała się jednak tą część przejażdżki kończąc sarkastyczną uwagą. Jasne, że nie był już tak sprawny jak kiedyś, ale żeby od razu balkonik? Dziewczyna nie pamiętała, jak trzeba było wozić ją w wózku po Dolinie Godryka, bo jako mały brzdąc nie była w stanie wykonać samodzielnie ani jednego kroku. - Zaraz cię zepchnę z tego roweru, zobaczysz - wypalił w złości, z całkowicie rozbawionym głosem. Przecież i tak by jej nie dogonił. - Zróbmy przerwę, nie jesteś może głodna? - o wiele lepiej byłoby zrzucić to na kwestię jej burczenia w brzuchu, niż bólu kolan Steviego. - Oczywiście, że dam radę dotrzeć do mety, nie zapominaj, kto w 1924 wygrał konkurs tańca na Pokątnej. Ma się te ruchy... - oznajmił dumnie, wcale nie tak pewny swoich racji. Do głowy wpadł mu jednak pomysł, jeśli odwróci jej uwagę, mógłby przecież zaczarować rower Facere, może podłubać coś z Mico i nawet by się nie zorientowała, jak z pomocą magii przemknie obok niej. Już zaczął snuć plany, poszukując wzrokiem czegoś, na co mógłby skierować uwagę córki, gdy kątem oka dostrzegł na pomoście mężczyznę. Z początku nie wydało się to dziwne, ot zwykły spacerowicz, jakich tu wielu, zwłaszcza w jesienne dni. Mężczyzna miał jednak u szyi przywiązany potężny kamień, który na długim sznurze leżał teraz obok niego. Czy on...? Nie zdążył nawet zareagować, bo chłopak wskoczył do wody, znikając gdzieś pod powierzchnią.
- Trixie! - wykrzyknął i rzucając rower gdzieś w bok, pobiegł w stronę miejsca, gdzie mężczyzna ewidentnie tonął. - ŁAP RÓŻDŻKĘ! - dodał jeszcze, skacząc do wody. Musiał działać szybko, nie zastanawiał się nawet, co robi, po prostu chciał mu pomóc. Mężczyzna był już niemal przy dnie, które na szczęście na tej odległości od brzegu nie było zbyt głębokie. Wystarczało jednak, by zanurzyć się z głową pod wodę. Beckett chwycił go za szmaty, próbując wyciągnąć w górę. Mężczyzna szarpał się, wyginał, tak jakby nie chciał tej pomocy. Przecież nie mógł tam zginąć. Kamień był ciężki, ważył dobre drugie tyle, co sam topielec i niebezpiecznie wciąż opadał na dno. Sam nie da rady... Trzymając go wciąż za koszulę i wynurzając się szybko ponad powierzchnię, starał się złapać wzorkiem córkę. Potrzebował jej pomocy. - Przytrzymam go, pomóż mi - niech zrobi coś z tym kamieniem, który wciąż ciągnął mężczyznę w dół.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
- Najpierw musiałbyś mnie dogonić, gargulcu - parsknęła perliście; wybór magicznego stworzenia nie był przypadkowy, wszak kamienne chimery słynęły ze swojego bezruchu połączonego z przeznaczeniem do obrony własności czy posesji. Stevie też ledwo się ruszał. Mógł wymawiać się głodem, ale obracająca się przez ramię Trixie widziała, że stracił nieco werwy w nogach i pedałował coraz słabiej. Złośliwość zmieszała się z troską; a co jeśli rzeczywiście przesadzali i ojciec przez kilka najbliższych dni nie będzie w stanie wstać z łóżka przez zakwasy czy inne korzonki? - Jestem - skłamała, nie była, ale to nieważne. Jeżeli musiał odpocząć, mogła na chwilę poświęcić swoją lwią dumę i oszczędzić następnych epitetów, chociaż na wzmiankę o tanecznym konkursie przewróciła oczyma i pochyliła głowę z pobłażliwym grymasem wymalowanym na twarzy. - Pewnie wygrałeś tylko dlatego, że konkurencja wystraszyła się twoich niekontrolowanych pląsów i dziwnych ruchów, pomyśleli, że jesteś chory na drgawki - wymamrotała, bo nie potrafiła sobie odmówić drobnych uszczypliwości. Szczególnie kiedy groził, że zepchnie ją z roweru, dobre sobie. Oboje wiedzieli jednak, że nie miała tego na myśli: to ojciec nauczył ją pierwszych tanecznych ruchów, pokazał jak współgrać z melodią, i to on uczył ją tego do dziś, choć na trochę odmiennych warunkach. - Zresztą to było jeszcze w czasach dinozaurów i dawno temu przestało się liczyć - upomniała go z wydrowatym uśmiechem.
Ale sielanka nie mogła trwać długo, przecież Beckettowie przyciągali do siebie katastrofy i nieszczęścia; Trixie jako ostatnia dostrzegła stojącego nieopodal mężczyznę, który przez dłuższą chwilę wpatrywał się w toń morskich fal. Wydawał się... Przegrany. Przybity. I kiedy z całej siły sturlał kamień do wody, samemu rzucając się potem w jej objęcia, dziewczyna nie mogła nie wydać z siebie zduszonego, przestraszonego krzyku. Dlaczego to zrobił? Przez chwilę trwała w oszołomionym bezruchu, ocucona dopiero prędką reakcją ojca, który odepchnął swój rower na bok i wskoczył do zimnej wody, chcąc ratować nieszczęśnika: w uszach dudnił jego okrzyk, świat rozmywał się przed oczyma, ale nie mogła teraz stchórzyć. Nie mogła.
Zamiast pomóc im z poziomu pomostu, kiedy ojciec wynurzył się spod tafli, trzymając w ryzach młodzieńca, Trix z drżącym oddechem sama wskoczyła do wody, z różdżką zaciśniętą w dłoni. Było tam... lodowato. Dziwnie ciemno. Jak w koszmarze, z którego powinni za chwilę się obudzić, ale ten trwał nadal, bezlitośnie ściągając kamień w dół odmętów. Szok wydarzenia i temperatury wody powstrzymał ją przez moment przed wyciągnięciem przed siebie drewna dzikiego bzu, lecz kiedy w końcu to zrobiła, niewerbalnie zainkantowała w myślach libramuto, celując w kamień. Wiązka zaklęcia przedarła się przez wodę i uderzyła w niego, odejmując połowę wagi balastu i tym samym zwalniając nieco tempo, w którym ciągnął na dno. Spróbowała też rozciąć linę wiążącą głaz do szyi nieszczęśnika, jednak dwukrotnie zaintonowane w myślach confringo zawiodło, pozostawiając jej niewielki wybór i potęgując panikę: Trixie popłynęła głębiej w dół, próbując przytrzymać kamień siłą własnych rąk, choć te drżały okrutnie, ale to nic, musiała im pomóc, mimo strachu i oszołomienia. Nigdy wcześniej nie widziała przecież nikogo, kto z własnego, chyba świadomego wyboru chciał unicestwić swoje istnienie.
jak reaguje mężczyzna?
k1 - wydaje się pozbawioną energii marionetką, ale pojawienie się pomocy sprawia, że trzeźwieją mu myśli, współpracuje więc ze steviem i próbuje utrzymać się na powierzchni.
k2 - pozostaje w kompletnym bezruchu i obojętności.
k3 - próbuje odepchnąć od siebie becketta i krzyczy coś pod wodą, która wypełnia mu gardło i wdziera się dalej do organizmu.
flames come alive.
'k3' : 1
- Beatrix... - zaczął gdy przestało mu być do śmiechu. Słuchał każdego wyzwiska, nie mogąc wciąż dowierzyć, że jego własna córka, której przecież tyle poświęcał i dla której tyle robił, była w stanie mówić mu prosto w oczy takie rzeczy. Oczywiście, że nie był już najmłodszy, był też po prostu cholernie zmęczony. Anglia pogrążona w piekielnej wojnie wykańczała go tylko bardziej, a depresyjne stany, które pojawiły się 23 lata temu, nie mijały. Uśmiech ubierany do złej gry potrafił nie schodzić mu z twarzy, ale gdy nikt nie widział, nie potrafił wziąć lekkiego oddechu, uznać, że wszystko jest dobrze. Teraz, gdy większość czasu spędzał na tworzeniu świstoklików, gdy nie przesypiał nocy, lub spał bardzo krótko, był po prostu wyczerpany. Jazda na rowerze, nawet jeśli wiele lat temu dawała radość, teraz była zwyczajnie męcząca, ale robił to, aby Trixie była szczęśliwa. W zamian za to dostawał jednak coś do czego nawet już przywyknął, jednak smuciło tak samo, za każdym razem. Nie odpowiedział na jej wyzwiska. Nie miał zamiaru angażować się w jakiekolwiek kłótnie, ani nawet pokazać jej, jak zabolały go te słowa. Przecież była już dorosłą kobietą, powinna rozumieć. - Odpocznę i pojedziemy dalej - dodał krótko, odwracając wzrok, gdzieś dalej, by poszukać czegoś co rozproszy jego córkę, by sam mógł zaczarować rower. Męczyło go, że nie dawał sobie rady, tak jak kiedyś, ale nie chciał okazywać więcej słabości. Może i miała rację, może powinien za nią po prostu nadążyć, nieważne jakim kosztem. Rozmyślania przerwał jednak całkowicie widok mężczyzny, który zamierzał się utopić. Jak wielki smutek musiał na niego spłynąć, że zdecydował się na taki ruch. Na pewno dało się zrobić coś jeszcze, pomóc mu jakkolwiek w jego bólu i uratować człowieka. Zimna woda, która zalała całe ubranie i skórzany plecak, kompletnie go mroziła. Odchoruje to, był pewien, ale to nie liczyło się w tym momencie. Z całych sił starał się trzymać mężczyznę w górze, pewien, że Trixie rzuci mu jakąś linę z pomostu, ta jednak wykonała znacznie bardziej desperacki ruch i wskoczyła za nim do wody. Jak mogła ryzykować w ten sposób?! Wściekły na córkę, szarpał się jeszcze chwilę z mężczyzną, który stopniowo zaczął jednak sam sobie pomagać. Czyżby doznał olśnienia? Beckett poczuł jak opór który stawiał kamień, ciągnąc go w dół, zmniejszył się o co najmniej połowę. Póki co byli w stanie utrzymać się na powierzchni, ale obawiał się, że jeśli puści topielca, ten popłynie na dno. Trzymając w górze zmarzniętego i dygocącego już mężczyznę, zaczął szarpać się z węzłem na szyi chłopaka, ale ten ani drgnął. Co tu robić...? Co tu robić...? - Wyjdź z wody! - krzyknął do córki, gdy ta wypłynęła na powierzchnie. - Natychmiast!!! - musiał go ratować, ale to o jej zdrowie potrzebował zadbać. - Bąblogłowa - skierował różdżkę na twarz mężczyzny, po czym wyciągnął różdżkę w stronę brzegu i wypowiedział - Ascendio - magia nie podziałało, ale nie miał zamiaru się poddawać. - Ascendio! - powiedział ponownie, łapiąc trochę wody w usta, gdy kierował różdżkę w stronę brzegu. Świst powietrza pociągnął go i trzymanego przez niego mężczyznę w stronę plaży
udało nam się dotrzeć do plaży?
k1 - nie, jesteśmy gdzieś w połowie pomostu, wciąż jest za głęboko by stanąć na nogach, a kamień nie leży nawet na dnie, tylko wciąż ciągnie w dół
k2 - nie, ale kamień leży swobodnie na dnie, przez co jest nam łatwiej utrzymać się na powierzchni
k3 - tak, jesteśmy już właściwie tylko do pasa w wodzie
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset